Mateusz Machaj „Liga Mistrzów tylko dla bogatych?”

Czasem warto odpocząć od gospodarki i nieuchronnie przypiętego do niej kagańca politycznego. A że jestem fanem piłki nożnej, to szczególnie gustuję w oglądaniu tej rozrywki w klasie najwyższej – to jest oglądaniu ligi angielskiej i Ligi Mistrzów (w ostatnim czasie zresztą te dwie grupy zaczęły się, co nie dziwne, w większym stopniu pokrywać). Co może zainteresować osobę nie zainteresowaną samą piłką nożną to dyskusja, która toczy się w środowisku kibiców Ligi Mistrzów. Dyskusja, która ogniskuje się wokół podobnych schematów jak te przy rozmowach o socjalizmie i kapitalizmie.

Swego czasu Liga Mistrzów była ligą rozgrywek zwycięzców poszczególnych krajowych lig. A zatem na arenie międzynarodowej dochodziło do starcia między mistrzami: ligi angielskiej, holenderskiej, tureckiej, polskiej, czeskiej. Awansowali do niej tylko zwycięzcy poszczególnych krajowych lig. Szybko jednak doszło do reformy tego systemu i dopuszczono do rozgrywek również wicemistrzów poszczególnych silnych lig europejskich. Na przykład mocna Barcelona, mimo że nie zwyciężyła w Hiszpanii, mogła grać w Lidze Mistrzów, ponieważ drugie miejsce w lidze hiszpańskiej oznaczało możliwość przystąpienia do rozgrywek europejskich.
Z czasem jednak ta procedura uległa dalszemu rozszerzaniu. Teraz przykładowo w niektórych ligach krajowych nawet czwarte miejsce na koniec sezonu gwarantuje przystąpienie do rozgrywek Ligi Mistrzów. Dotyczy to ligi hiszpańskiej, włoskiej i angielskiej. W aktualnych rozgrywkach LM na przykład jednym z półfinalistów jest FC Liverpool, który dostał się do rozgrywek przez zajęcie dopiero czwartego miejsca w lidze angielskiej.

W środowisku piłkarskim pojawia się front przeciwko tej koncepcji. Zdaniem niektórych należałoby powrócić do starej formuły, gdyż Liga Mistrzów powinna być ligą mistrzów krajowych, a nie ligą najbogatszych, jak mówią. Słyszmy argumenty o tym, że taki system niesprawiedliwie dyskryminuje kluby biedne, a faworyzuje bogate, przez co zwiększa tylko dystans między poszczególnymi krajami. Niestety obecny szef UEFA Michel Platini zdaje się wtórować tego typu podejściu i będzie zmierzał w stronę zmniejszenia udziału mocniejszych lig zachodnich na rzecz lig biedniejszych, które uzyskają z powrotem więcej przywilejów.

Co mnie szczególnie uderza w tego typu argumentacji, to przedziwna socjalistyczna retoryka, jakoby w systemie tym faworyzowani byli najbogatsi i to właśnie miało by być celem aktualnej konstrukcji Ligi Mistrzów. Otóż LM nie faworyzuje najbogatszych klubów, tylko faworyzuje kluby najlepsze. Tak po prostu się układa, że czwarty zespół z ligi hiszpańskiej prezentuje o niebo lepszy poziom niż mistrz Polski. I tak się składa, że konsumenci, zainteresowani oglądaniem meczy, wolą oglądać jedną ósmą finału Arsenal – AC Milan niż Hajduk Split – CSKA Sofia. Wiedzą o tym doskonale właściciele pubów, w których zrobiło się dużo tłoczniej podczas rozgrywek Ligi Mistrzów. Wiedzą również reklamodawcy, wiedzą handlujący prawami do transmisji, jak również wie zapewne sama UEFA, która odczuła pozytywne skutki reformy. Niestety przywrócenie nudnych meczy z udziałem kiepskich krajowych mistrzów, którzy będą systematycznie zgarniać baty od kilku mocnych klubów europejskich, nie będzie pozytywnym rozwiązaniem. Zresztą czy „mistrzów” nie oznacza właśnie „najlepszych z najlepszych”, a nie zaś „najlepszych z poszczególnych lig”?

Należy pamiętać, że dzisiejszy system nie jest usztywniony. Każdy z klubów, jeśli zagra bardzo dobrze, może bez problemów Ligę Mistrzów wygrać, nawet jeśli pochodzi z obskurnej ligi i ma mały budżet. W dodatku jeśli będzie wystarczająco dobry, to poprawi rating swojej ligi i będzie w stanie zwiększyć dostęp dla innych klubów ze swojego kraju. Paradoksalnie dzisiejszy system właśnie sprzyja najbiedniejszym klubom, ponieważ bogatsze umożliwiają włączenie się im w rywalizację na światowym poziomie. Jeśli Platini będzie próbował forsować swoje kolektywistyczne pomysły i umniejszać rolę najlepszych klubów w rozgrywkach, to właśnie wtedy może nastąpić rozpad w ogóle Ligi Mistrzów. Wtedy to najzamożniejsze kluby dojdą do porozumienia i stworzą najbogatszą superligę, do której nie będą mieli bezpośredniego dostępu najbiedniejsi.

***

14 kwietnia 2008

Tekst pochodzi ze strony Instytutu Misesa 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *