Vedran Vuk „Traktujesz mnie jak własność”

Moja była dziewczyna powiedziała kiedyś do mnie: “Traktujesz mnie jak bym była twoją własnością.” Moja pierwsza reakcja jako studenta ekonomii nie mogła być inna: “Jak wspaniale, że obiekt moich uczuć dokładnie rozumie, co do niej czuję! Motylki w brzuchu, tęcze, jednorożce i wielkie czerwone serca widziane na przemian oczami wyobraźni. Kiedy ktoś naprawdę cię rozumie, to czy można czuć coś innego niż radość?” Gdybym traktował ją jak by była moją własnością, to oznacza to przecież, że opiekowałbym się nią, chronił i traktował ją dobrze w przeciwieństwie do rzeczy nie będących w moim posiadaniu. Nagle uświadomiłem sobie, że wyraz jej twarzy nie odzwierciedla mojego zadowolenia.

Wtedy zrozumiałem, gdzie popełniłem błąd. Wszyscy jesteśmy właścicielami samych siebie, tak samo ona, jak i ja. Ale załóżmy, że traktowałbym ją jak własność. To wymaga odpowiedzi na bardzo ważne pytanie: „Masz na myśli własność publiczną czy prywatną?” Cóż, nigdy mi nie odpowiedziała wprost, ale przystąpiła do wymierzenia mi ciosu prosto w twarz. Nigdy się nie dowiem, co zrobiłem źle, ale takie jest życie odosobnionego studenta ekonomii. Nigdy więcej już jej nie zobaczyłem. Prawda w tej kwestii jest taka, że własność prywatna jest najważniejszą rzeczą w naszym życiu zaraz po naszych ukochanych (a czasami nawet ważniejszą od nich). Własność prywatna jest przyczyną, dla której wstajemy rano do pracy i rezygnujemy z odpoczynku na rzecz pieniędzy. Pieniędzy tych używamy potem do nabycia prywatnych dóbr. Oczywiście o dobra prywatne dbamy bardziej niż o dobra publiczne. Kiedy twój komputer się zepsuje, tracisz nie tylko dane, ale też pot i pracę zużyte do nabycia go. Kiedy się zepsuje komputer w publicznej bibliotece, nikt się tym nie przejmuje. Nikt nie spędził całego miesiąca oszczędzając na komputer. Nikt nie czuje się osobiście związany z maszyną. Tytuł własności do niego nie może zostać przeniesiony. Pierwszy wniosek, jaki można wyciągnąć to, że jeśli nikt się nim nie przejmuje, to komputer nie ma dla nikogo większego znaczenia. Prawdą jest, że ludzie pewnie używali komputera, kiedy było to konieczne. Wyobraź sobie, że masz korzystać z usługi, za którą nikt nie jest odpowiedzialny. Przepraszam, nic nie musisz sobie wyobrażać. Pewnie jechałeś dzisiaj rządową drogą, albo masz w planach to wkrótce zrobić. Firmy mające prywatnych właścicieli dostosowują się do potrzeb konsumentów. Jeśli na drodze jest za duży ruch lub nawierzchnia jest nieodpowiednia, to trzeba będzie się dostosować żeby osiągnąć zysk. Każda firma nastawiona na maksymalizację zysku będzie się dostosowywać do potrzeb konsumentów nie z powodu jakichś humanitarnych pobudek, ale po to, żeby zrealizować cel, jakim jest maksymalizacja bogactwa. Rządowe drogi są własnością publiczną. Jedyny bodziec do poprawy stanu rzeczy ma charakter polityczny. Polityk zdaje sobie sprawę, że grupy interesu poprą go, jeśli drogi zostaną naprawione. W tym przypadku może dojść do niewielkiej poprawy. Zazwyczaj taka poprawa trwa przez krótki okres czasu. Politycy nie budują dróg, które byłyby wieczne. Budują drogi, które są dobre tak długo, jak długo trwają ich polityczne kariery. Kiedy zbyt duży ruch lub zużycie dróg staje się problemem, rządy zwalają wtedy winę na ludzi korzystających z tych dróg. Odwrotnie zachowują się firmy prywatne, które winią siebie, jeśli produkt nie spełnia oczekiwań i dostosowują go do potrzeb konsumentów. Murray Rothbard w Manifeście libertariańskim dokonuje mistrzowskiego rozróżnienia: „Prywatna firma jest zachwycona, gdy popyt na jej produkty lub usługi rośnie. Zabiega o nowe zamówienia i rozwija działalność, żeby tylko sprostać nowym potrzebom. Rząd przeciwnie – reaguje na taką sytuację niechętnie, namawiając ludzi lub nawet nakazując im, by „kupowali” mniej, oraz dopuszczając do powstania niedoborów, a także do obniżenia jakości swoich usług. Gdy rośnie liczba użytkowników ulic, które należą do rządu, powoduje to tylko coraz większy tłok i wywołuje pogróżki pod adresem osób, które jeżdżą własnymi samochodami. Władze Nowego Jorku wciąż grożą, że najbardziej zatłoczony Manhattan zostanie zamknięty dla ruchu prywatnych pojazdów. Tylko rząd może wpaść na pomysł takiego rozprawienia się z klientami; tylko rząd może mieć czelność, by problem nadmiernego zatłoczenia ulic „rozwiązywać” przez wprowadzenie zakazu ruchu dla prywatnych samochodów (lub ciężarówek, taksówek i innych). Zgodnie z tą zasadą „najlepszym rozwiązaniem problemu korków na ulicach byłoby wprowadzenie zakazu używania wszelkich pojazdów!” Co jednak, gdy prywatna droga staje się zbyt zatłoczona lub prywatna firma podnosi ceny zbyt wysoko? Wydaje się, że to bardzo dobry argument. W końcu „musisz” korzystać z dróg. Libertarianizm według mnie to wiara w wolnych ludzi. Jest to wiara, że potrafimy podejmować własne decyzje. Rząd stara się wyperswadować ludziom wiarę, że każdy może podjąć rozsądną decyzję. Mówi się nam, że rząd ma się zająć drogami i ruchem. Nie jesteśmy wystarczająco zaradni żeby podejmować przez prywatne firmy decyzje dotyczące budowy dróg. Do tego potrzeba centralnego planisty. To jest niedorzeczne. Jeśli droga staje się zbyt zatłoczona, to ludzie zareagują na tę sytuację. W tej chwili dojechanie do sklepu spożywczego zajmuje mi dziesięć minut. Oznacza to, że czasami jadę tam i kupuje rzeczy, które zdarzyło mi się zapomnieć. Gdyby droga miała mi zająć dwie godziny, to bym nie jeździł tam tak często. Gdyby droga została sprywatyzowana i pobieranoby opłatę za przejazd, to prywatnej firmie zależałoby na tym, żebym jeździł jak najczęściej po jej drodze. W interesie prywatnych firm leży sprawienie, żeby drogi były tak równe i dostępne, jak to tylko możliwe. Nie istnieje tu też problem specyficznego „monopolu” drogowego. Oczywiście, najkrótsza droga do sklepu spożywczego zajmie mi dziesięć minut. Ale czy nie mógłbym jechać drogą naokoło, która co prawda zajęłaby mi piętnaście minut, ale za to bez żadnych opłat? Oczywiście, że bym mógł. Różne firmy posiadające drogi ustanawiałyby różne ceny, żeby ściągnąć do siebie kierowców. Nie wiem dokładnie, jak sprywatyzować drogi w każdej społeczności na świecie. Nie wiem także, jak działa linia montażowa Forda. Wiem jedynie, że te same firmy, które w tej chwili korzystają z indywidualnej wiedzy, rozwiążą problem. Te same firmy, które dostarczają świeże banany z Południowej Ameryki do Chorwacji, zajmą się drogami w imię prywatnej własności i zysku. Nie musimy tutaj wyjaśniać, jak wybudować drogę, ale dzięki motywacji zyskiem droga powstanie w najbardziej efektywny sposób. Ludzie będą się organizować, żeby osiągnąć dla siebie zysk. Dotyczy to zarówno dyrektorów, jak i dozorców. Co z publicznymi bibliotekami? Politycy promują je, gdyż dają możliwość dostępu do internetu ludziom, których na to nie stać. Jednak darmowy internet jest tak dostępny nie dlatego, że rząd o to zadbał, ale dzięki wolnemu rynkowi. Odpowiedzią są kawiarnie z internetem. Kawiarnie często oferują darmowy lub niedrogi dostęp do internetu. Jak ostatnio sprawdzałem, to było więcej kawiarni niż publicznych bibliotek. Kawiarnie nie oferujące internetu będą musiały konkurować z tymi które oferują. Na koniec, tani internet i komputery będą rozpowszechniane przez rynek a nie przez rząd. W tym wyjątkowym dniu zakochanych pomyśl o jednym. Kochamy własność. Dbamy o własność i interesujemy się jej przyszłością. „Program liberalizmu,” pisał Mises, „gdyby go streścić w jednym słowie, brzmiałby: własność.” Własność publiczna to marnotrawstwo ciężko zarobionych pieniędzy skradzionych w podatkach. A na koniec porada dla zakochanych: Jeśli twój ukochany nie traktuje cię chociaż trochę jak własność, to najwyższa pora, żeby się zastanowić nad swoim romansem.

Tłumaczenie: Marcin Zielińsk

***

14 lutego 2007

Tekst pochodzi ze strony Instytutu Misesa

2 thoughts on “Vedran Vuk „Traktujesz mnie jak własność”

  1. Witajcie

    „Moja była dziewczyna powiedziała kiedyś do mnie: “Traktujesz mnie jak bym była twoją własnością.” Moja pierwsza reakcja jako studenta ekonomii nie mogła być inna: “Jak wspaniale, że obiekt moich uczuć dokładnie rozumie, co do niej czuję! Motylki w brzuchu, tęcze, jednorożce i wielkie czerwone serca widziane na przemian oczami wyobraźni. Kiedy ktoś naprawdę cię rozumie, to czy można czuć coś innego niż radość?” Gdybym traktował ją jak by była moją własnością, to oznacza to przecież, że opiekowałbym się nią, chronił i traktował ją dobrze w przeciwieństwie do rzeczy nie będących w moim posiadaniu. Nagle uświadomiłem sobie, że wyraz jej twarzy nie odzwierciedla mojego zadowolenia.”

    No cóż! Tu pasuje jeden tylko link. Oczywiście z Kabaretu Olgi Lipińskiej

    http://www.youtube.com/watch?v=UKYFgSE2Jss

    Też miałem ekonomię na studiach ale nie sfiksowałem.

    Tu powtarzam apel że tak jak nie powinno się mieszać religii z państwem, tak tym bardziej nie należy mieszać ideologii z alkową.

    „Wtedy zrozumiałem, gdzie popełniłem błąd. Wszyscy jesteśmy właścicielami samych siebie, tak samo ona, jak i ja. Ale załóżmy, że traktowałbym ją jak własność. To wymaga odpowiedzi na bardzo ważne pytanie: „Masz na myśli własność publiczną czy prywatną?” Cóż, nigdy mi nie odpowiedziała wprost, ale przystąpiła do wymierzenia mi ciosu prosto w twarz. Nigdy się nie dowiem, co zrobiłem źle, ale takie jest życie odosobnionego studenta ekonomii. ”

    Typowe zachowanie konliba czy innego oszołoma.
    Najpierw zamęcza ludzi swoimi obsesjami i paranojami a potem jak się ludzie od niego odsuną ( bo kto by chciał obcować z kimś komu się WSZYSTKO z polityką kojarzy ) roi o Wszechświatowym Marksistowskim Spisku albo o Loży Wielki Wschód.

    A cała reszta artykułu to banały i wyważanie otwartych drzwi.
    Na tym forum od dawna wiemy, że Państwo to kiepski gospodarz dróg na przykład.

    To i tyle na ten temat,

  2. Tak żeby było jasne: nie wszyscy studenci ekonomii są tacy.

    :/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *