Od dość dawna zastanawia mnie czym jest ten mistyczny naród. Co to za twór którego tak naprawdę nikt w zasadzie nie potrafi konkretnie zdefiniować. Przemycę co o narodzie piszą na tajnej, dostępnej nielicznym wikipedii:
Naród jest zbiorowością terytorialną o określonym składzie etnicznym; wspólnotą o podłożu gospodarczym, politycznym, społecznym i kulturowym wytworzoną w procesie dziejowym, przejawiającą się w świadomości swych członków.
No wszystko oki ale ja tam jakoś tego nie widzę. Czy na przykład tacy żydzi gdy nie mieli przez lata swego państwa nie byli narodem? No nie byli jakby nie patrzeć “zbiorowością terytorialną”.
O takich dajmy na to Stanach trudno powiedzieć że ma określony skład etniczny. No i tak dalej można by się czepiać.
Ogólnie możemy przyjąć że cechy które mogą definiować nam jakąś zbiorowość jako naród to język, historia, kultura, religia, no i pochodzenie etniczne (cokolwiek to znaczy). Wszystko to mieszamy wraz z zmarszczkami czasu no i wychodzi nam bigos w postaci narodu.
Wszystko fajnie tylko jest jeden problem – ludzie. Naród to jakby nie było zbiorowość. No a zbiorowości maja to do siebie że składają się z jednostek. I teraz bierzemy palec boży jak u pytonów, latamy sobie nim nad taką Polską i wskazujemy taką jednostkę.
Okazuje się że ta jednostka to miała dziadka po kądzieli rosjanina a po mieczu babka była żydówką. Reszta – czysta – polska. No i kurdem mamy problem bo to pochodzenie etniczne to tak coś nie teges.
Od kiedy można stwierdzić że ktoś jest polakiem na podstawie tego kim byli jego przodkowie. Wystarczy że jeden dziadek był polakiem czy trzeba mieć jakieś silniejsze korzenie? Ktoś to jakoś określa? – trochę ponad 1/2 przodków jesteś polak i możesz się utożsamiać z narodem – mniej, szlus, nie masz na co liczyć? A Olisadebe?
Jedziemy z tym palcem dalej. Kolejna jednostka. Kurde wszystko niby oki 10 pokoleń wstecz wszystko potomkowie polan, ino jeden szkopuł. Jednostka od maleńkiego mieszkała w Honolulu. Mówi tylko po honolulańsku a co gorsza jakoś tak za bigosem, koronkami i wódką nie przepada.
Palac się wkurza i znika.
Przyjrzyjmy się samemu słowu – naród. Jakby nie patrzeć ma to chyba coś wspólnego z rodem. Taki nad-ród. Coś pewnie jak nad-człowiek.
Czyli że co – jednostki w zasadzie nie ważne. Co lepsze nie ważne też rody. Historia narodu ma tyle wspólnego z jednostką że wśród milionów jednostek należących do narodu trafi się pewnie kilka których rody w jakikolwiek sposób wywarły wpływ na strzałkę dziejów narodu. Reszta co najwyżej gdzieś tam po kątach się krzątała. A i tak z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić że historie rodów współczesnych członków narodu miały z historią tej całości bardzo niewiele wspólnego. Poza tym że na przestrzeni wieków a to w jedną a to w drugą ktoś im grządki najpierw końskimi kopytami a na końcu gąsienicami czołgów rozjeżdżał. No kurna przepraszam bardzo jak o mojej tożsamości narodowej ma decydować to że moi przodkowie przez wieki służyli albo jako źródło darmowego żarcia, albo jako mięso armatnie to nie koniecznie napawa mnie to jakimiś wzniosłymi uczuciami.
Nie ma co. Jakbym nie szukał definicja jest raczej jakaś taka intuicyjna i nie ma co się rozwodzić.
Powstaje jednak pytanie czemu niby człowiek winien utożsamiać się z narodem? Czemu winien czuć się jego częścią? Czemu oczekuje się jakiegoś oddania wobec tego abstraktu?
Czy z przynależności do narodu wynika jakiś dług wdzięczności wobec niego?
Jakoś nie za bardzo zdaje mi się aby moi przodkowie uważali że jestem komukolwiek winien jakąś wdzięczność. Jeżeli ginęli (albo sprzedawali bimber pod Monte Casino) to tylko do cholery po to aby ci których kochali mogli żyć sobie spokojnie. Jeżeli na czymkolwiek im zależało to na tym abym mógł żyć wolnym, bez kompleksów, bez długów wdzięczności wobec jakichkolwiek abstrakcyjnych form.
To powoduje ludźmi – to jest przyczyną tego że jesteśmy tu gdzie jesteśmy. Właśnie to że nasi przodkowie pragnęli żyć i chcieli abyśmy mieli zdecydowanie lepiej od nich. Pragnęli aby nikt nam tak jak zapewne często zdarzało się to im zwyczajnie nie wpierdalał się w poczciwy żywot.
Oczywiście okoliczności historyczne zmuszały ich do tego aby przelewać krew, czy robić inne patriotyczne rzeczy. Ale patriotyzm nie wynika z miłości do ziemi, do tego mistycznego narodu. Patriotyzm wynika z miłości do tych których kochamy, którzy są nam bliscy i którzy będą naszymi spadkobiercami. To o nich się troszczymy, za nich jesteśmy gotowi oddać wszystko.
To właśnie z uwagi na powyższe jesteśmy winni tym ludziom pamięć.
Problem zaczyna się wtedy gdy to co kochamy, tę naszą miłość ktoś próbuje rozszerzać. Próbuje nas zmusić do tego abyśmy pokochali coś z czym nigdy nie mieliśmy do czynienia. Manipulacja następuje gdy ten nasz interes, gdy to na czym nam zależy zastępuje się interesem ogółu i miłością do tego ogółu.
Pawlak i Kargul poszliby ramie w ramie na wojnę nie dlatego że ich interesem byłoby przetrwanie rodziny drugiego. Poszliby na wojnę z przyczyn pragmatycznych – ludzie jednoczą się gdy widzą że ich interes ma większe szanse w grupie. Na tym jednak polega ryzyko że ja mogę przegrać wszystko a mój sąsiad wygra. Jeżeli mam bronić tego co kocham to mam większe szanse z sąsiadem. Nawet jeżeli się z nim szczerze nienawidzę. Patriotyzm wyrasta z tego pragmatyzmu a co za tym idzie jest po trosze oszustwem które fundujemy sobie w jakiś sposób na własne życzenie.
Nie chce tu jednoznacznie stwierdzić że ktoś gdzieś tam kiedyś ludzi oszukał ale jest moim zdaniem tak że tworzenie takich tworów jak narody stało się domeną polityki i jednego wielkiego oszustwa. To co było kiedyś dobrowolnymi zbiorowościami które dbały o wspólny interes stało się jakimś chorym emocjonalnym przymusem.
Nawet nie zorientowaliśmy się kiedy utożsamiono w nas poczucie odpowiedzialności za najbliższych z odpowiedzialnością za naród.
Mnie nic nie łączy z większością ludzi którzy żyją wokół mnie.
Cholernie trudny to temat, bo nie wiem w dalszym ciągu jak precyzyjnie określić to co czuję na temat narodu jako takiego. Jak napisał mi Wyrus książkę pewnie by o tym można napisać. Wiem jedno – na pewno nie byłbym gotów ginąć w patriotycznych uniesieniach za ten abstrakcyjny twór. Wiele gorzkich słów mógłbym napisać o tym że naród to takie magiczne hasło które służy dziś niczemu innemu jak temu aby cwaniaki i podejrzane typy mogły robić biznes na tym sztucznie wykształconym uczuciu – na niczym przecież lepszych interesów nie robi się jak na uczuciach. I niczym innym lepiej się nie manipuluje jak właśnie uczuciami. Wystarczy zachwiać w ludziach poczucie sprawiedliwości i bezpieczeństwa i są gotowi wyrzec się rozumu i oddać swą wolność aby ktoś zapewnił im te nie mające nic wspólnego z rzeczywistością formy.
Z drugiej strony historia i pamięć o tym w jaki sposób stało się tak że jestem tu gdzie jestem jest czymś czego odbierania mi sobie nie życzę. Co więcej jest czymś co sprawia że jestem tym kim jestem a za to jestem gotów walczyć jak Rambo. Człowiek bez historii i pamięci o przodkach jest jak zwierze, małpa wpierdalająca banany. Niczym innym. A ja ze swoich jestem dumny (najbardziej z tego co sprzedawał bimber pod Monte Casino).
Naród niesie za sobą jeszcze jedną negatywną cechę. Jest jak bomba atomowa. Zmanipulowany, wyuczony odruchu jest nie do powstrzymania. Małą społeczność można opuścić, można olać, a gdy za bardzo podskakuje zdetonować jak to się robi z małymi ładunkami na poligonach.
Z jednej strony oczywiście tak wielka zbiorowość charakteryzuje się ogromną bezwładnością. Trzeba lat na to aby wpłynąć na niego i wymóc jednokierunkowe myślenie. Z drugiej strony gdy już się tak stanie jednostka nie ma najmniejszych szans. Naród w moich oczach jest jak niewidzialna siła na usługach i podporządkowana państwu.
Jeżeli zakładam że państwo jest przyczyną zła to naród jest czymś co sprawia że to państwo ma jakiekolwiek podstawy i władzę nad tym aby deptać jednostkę. Dlatego że te oba twory przenikają się tak nawzajem i w pewien sposób spijają sobie z dziobków napawają mnie tak ogromną odrazą.
Naród i państwo to mega tłum.
Bez pytań nie ma problemów
To pierwsza zasada przetrwania
Zasada druga to obojętność
We wszystkich możliwych odmianach
Tłum się kłębi, tłum faluje
Tłum nie myśli, tłum nie czuje
Tłum jest silny, tłum napiera
Tłum pochłania, tłum pożera
Upodobnić się do otoczenia
To trzecia prosta zasada
Zasada czwarta to posłuszeństwo
We wszystkich możliwych odmianach
Takie są zasady tłumu
Tłum podąża za swym wodzem
Tłum jest ślepy, tłum jest głuchy
Niszczy wszystko na swej drodze
Złożona z wielu żywych istnień
Masa bez ciała i rozumu
Porusza się na dany impuls
To jest dynamika tłumu