Normą stało się w środowiskach wolnościowych zestawianie socjaldemokratyzmu europejskiego z innymi odmianami totalitaryzmu, co jest tyleż celne, co kłopotliwe – a druga cecha wynika bezpośrednio z pierwszej. Bierze się to z godnej podziwu odporności piewców socjaldemokratyzmu na racjonalne argumenty, wobec której wolnościowcy zmuszeni są je powtarzać tak długo, że w końcu sami popadają w znudzenie.
Z tego też powodu powoływanie się na Orwella, Huxleya, świat filmu Demolition Man, historię XX wieku – nieważne – nie robi już na nikim większego wrażenia, mimo widocznych na pierwszy rzut oka i alarmujących analogii, które normalnie powinny wzbudzić podejrzenia wśród każdego trzeźwo myślącego człowieka. Problem w tym, że ze świecą takiego szukać wśród pijanych władzą i kolorowym medialnym bełkotem tłumów.
„Prawda” nas zniewoli
Zasada jest prosta – prawda. Wiktor Suworow pisał, że różnica w skuteczności pomiędzy bolszewicką a nazistowską propagandą polegała na tym, że brunatni otwarcie posługiwali się tym terminem, natomiast bolszewicy przypisywali sobie swoją terminologią po prostu prawdę, i to prawdę przez duże „p”. Z propagandą mamy przynajmniej chęć – jeżeli nie możliwość – podyskutować, pozostaje zawsze odczucie że coś poza propagandą się znajduje. A tutaj po prostu otwieramy codzienne wydanie „Prawdy” i możemy jedynie spijać nektar. Logiczne – kto sprzeciwia się prawdzie, ten staje po stronie fałszu.
Rolę „prawdy” pełnią dzisiaj ejakulacje intelektualne scjentystów różnorakiej proweniencji, których autorytet nie podlega dyskusji. Co ciekawe, prym wiodą w tym humanizdy w rodzaju filozofów i psychologów, które nie muszą uzasadniać swoich wydumanych teoryjek niczym oprócz poparcia machiny propagandowej. Wszak, jak mawiał Józef Goebbels, im większe kłamstwo, tym łatwiej ludzie w nie uwierzą. Zwłaszcza kiedy nada mu się naukowego brzmienia. Nikt w metodologię nie będzie się wgłębiał – trudno zresztą robić coś, do czego nie ma się narzędzi – wystarczy przyjąć, że „współczesna nauka mówi”, „amerykańscy naukowcy odkryli”, „naukowcy uważają” za prawdę objawioną i już wychodzimy z mroków średniowiecza w objęcia nieubłaganego postępu. Sapere aude, brak mózgu ci w tym nie przeszkadza!
Sprawa dotyczy nie tylko tzw. nauk społecznych, które w znakomitej większości kierując się nielogiczną metodologią tworzą stosy makulatury na temat „płci kulturowej”, „wychowania bezstresowego”, „ekonomii społecznej” i innych bardzo mądrze brzmiących rzeczy, ale również ścisłych teorii naukowych, które nagle zostają postawione na ołtarzu nie przez naukowców, ale przez racjonalistyczno- ateistyczne humanizdy.
Scjentyzm humanizd, tak jak i idących za nimi tłumów, jest zjawiskiem zupełnie zrozumiałym, jako że zawsze w wypadku obcowania z czymś nie do końca pojętym nadchodzi czas na religijne uniesienie. Wiedza uczy pokory, ponieważ im więcej człowiek wie, tym mocniej zdaje sobie sprawę z tego ilu rzeczy jeszcze nie wie i nie potrafi wyjaśnić. Natomiast bazując jedynie na zasłyszanych półprawdach nietrudno rościć sobie prawo do wiedzy absolutnej i skazywać apostatów i schizmatyków nowej religii na doczesne potępienie. Więzienia nie wyłączając.
Wszechwidzące oko
– Tatko, dlaczego mamy takie brzydkie kopytka, a koniki mają takie ładne?
– Widzisz, my chodzimy w karawanie i dlatego mamy takie a nie inne kopytka, żeby nie zakopać się po kolana w piachu.
– Tatko, a dlaczego mamy taką brzydką, skudloną sierść, a koniki mają taką śliczną, błyszczącą?
– Widzisz, my chodzimy w karawanie, a na pustyni w nocy jest -10 stopni, w dzień +40 stopni, i taka sierść chroni nas przed takimi skokami temperatur.
– Tatko, a dlaczego mamy grzbiet taki pogarbiony, a koniki mają taki gładki?
– Widzisz, my chodzimy w karawanie i w tych garbach magazynujemy tłuszcz i wodę, żeby nie zginąć na pustyni z głodu i pragnienia.
– Tatko a na ch** nam to wszystko, skoro mieszkamy w ZOO?!
Gdyby ktoś z mroków zniewalającego jednostkę feudalizmu bądź też z czasów niegodziwego wyzysku człowieka przez człowieka w XIX-wiecznym kapitalizmie przeniósł się nagle cudownym trafem do naszych chwalebnych czasów powszechnej wśród ludów szczęśliwości, to po rozeznaniu w dzisiejszej rzeczywistości z dużym prawdopodobieństwem szybko zapragnąłby wrócić choćby do odrabiania pańszczyzny, byleby tylko zachować resztki własnej swobody i decydowania o samym sobie.
W Hobbesowskiej teorii państwa, suweren powstawał aby zaprowadzić porządek i zapewnić obywatelom bezpieczeństwo. Jednostka znajdująca się w stanie natury była co prawda w pełni wolna, ale ze swojej wolności pożytek odnosiła średni, ciągle zagrożona przemocą ze strony tak samo w pełni wolnego sąsiada. Dlatego suweren odbierał człowiekowi absolutną wolność, dając mu w zamian bezpieczeństwo. Może i Hobbes miał sporo racji, jednak nie przewidział takiego rozwoju wypadków, który pozwoliłby bezpieczeństwu zastąpić wolność w sposób absolutny.
Dużo do powiedzenia w tej sprawie ma rozwój technologii, która obdarzyła każdego niemal telefonem komórkowym, postawiła wszędzie gdzie się da kamery, umożliwiła skanowanie i przechowywanie zawartości internetu, robienie zdjęć satelitarnych na których można zobaczyć dziecięce zabawki leżące na trawniku przed domem i tak dalej. Swoją drogą jednak idzie mentalność rządzących, którzy ingerowanie w najbardziej prywatne rejony życia uznają za rzecz jak najzupełniej normalną, i to przy większościowej aprobacie rządzonych.
Zainteresowania Lewiatana sięgają w coraz głębsze rejony, osiągając już takie pułapy absurdu, że żaden z autorów antyutopii, chcąc zachować powagę, nie uczyniłby z nich części fabuły. Walka z paleniem tytoniu i dominującą rolą rodziny w wychowaniu dzieci to wzorce już sprawdzone w III Rzeszy, jak jednak nazwać przykładowo próby prawnej – i drobiazgowej – regulacji opieki nad zwierzętami?
Wszyscy będziemy młodzi, zdrowi, pozbawieni stresu i bezpieczni jak nigdy dotąd. Pozostaje jednak pytanie – na cholerę nam to wszystko, skoro mieszkamy w ZOO?!
Fasci-straw man
Zagrożenie więc nie idzie stamtąd, skąd widzieć chcieliby je główni ideologowie współczesności, raz po raz wynajdując przerażającą działalność nazistów polegającą w większości na wylewaniu żółci przez strony internetowe lub rozklejaniu plakatów, albo – jeszcze lepiej – upatrując w broniącym prawa do stanowienia o sobie konserwatyzmie zalążki ustroju faszystowskiego. Rzut oka chociażby na drugą stronę Bałtyku wystarcza, żeby przekonać się gdzie tak naprawdę tkwi problem.
Olgierd A. Sroczyński
16.04.2008
***
Tekst został wcześniej opublikowane na blogu autora