Każda ideologia przy odrobinie konsekwencji może zamienić się w swoje zaprzeczenie. Nie inaczej jest z libertarianizmem.
W recepcji każdej chyba idei wskazane jest zachowanie pewnego luzu.
Kiedy nadajemy pewnym założeniom status dogmatu, który nie podlega dyskusji – ryzykujemy, że ślepe trzymanie się tego dogmatu doprowadzi nas w rejony, których wcale nie chcielibyśmy oglądać.
Przez parę ostatnich dni uczestniczyłem w dyskusji na Forum Libertariańskim gdzie prezentowano poglądy o pełnej władzy (sic!) właściciela nad wszystkim, co znajduje się na jego terenie.
Lapidarne ujęcie tego stanowiska zawrzeć można w stwierdzeniu „czyj teren, tego prawo”.
W szczegółach wyglądało to następująco:
kr2y510:
„Jak włazisz w nocy przez płot to nie będzie to tamto. W wielu stanach USA można rozwalić dziada w takich okolicznościach i jakoś nikt normalny nie protestuje.
– W przypadku gdy znajdujesz się na moim terenie przypadkowo (np. śmigłowiec musiał awaryjnie lądować) to jest to sprawa mojego sumienia. (…)
Wolność polega na tym, że na prywatnym terenie obowiązuje PRAWO WŁAŚCICIELA. Nikt przecież nie musi tam wchodzić.”
Szczun:
„jak ktoś wchodzi bez mojej wiedzy i zgody na mój teren zabić sk*****la bez żadnych skrupułów. musi się z tym liczyć
(…)
w sytuacji kiedy oczywiste jest, że teren należy do osoby prywatnej nikt nie ma prawa tam bezkarnie przebywać! a jeśli już ktoś świadomie się na taki teren wpakował to podejmuje ryzyko, że właściciel może go rozwalić.”
Antoni Wiech
„Wg mnie ten kto inicjuje atak na Twoją własność wypada automatycznie poza system wolnościowy tzn. staje sie banitą i jego prawo do wolności przestaje istnieć, wtedy mogę go nawet posiekać, albo dać mu wolność albo zrobić z niego niewolnika.”
Żeby było jasne – nie jest tak, że nie uznaję motywów, które kierowały dyskutantami. Ba – sądzę, że w tych tezach zawarty jest domysł, że wolne społeczeństwo w taki czy inny sposób poradzi sobie z właścicielami nadużywającymi swoich praw.
Oczywiste jest też, że prawo do nieskrępowanej obrony swojej własności jest fundamentem libertarianizmu i że w chwili obecnej prawo to jest przez państwo redukowane do formy szczątkowej.
Ale:
prawo do nieskrępowanej obrony swojej własności nie oznacza wszechmocy właściciela na swoim terenie.
Właściciela krępują prawa fizyki – tu się chyba zgodzimy. Podobnie krępują go jego indywidualne możliwości.
Czy w ramach swoich możliwości właściciel może na swojej działce zrobić już wszystko?
I to nie – są przecież czyny niedozwolone, jest agresja, z której nie może skorzystać. Nie może np. strzelać z wiatrówki do kur sąsiada grzebiących w ziemi ościennego księstwa. I nie chodzi tu o jakąś ponadczasową zasadę moralną, fundament i dogmat – tylko o to, że korzystając z tego samego prawa postrzelać sobie mógłby i sąsiad.
No dobrze. W takim razie, czy właściciel może robić wszystko na swojej działce nie szkodząc nikomu poza nią?
Również nie. Jeśli np. zaprosi sąsiada, na wszystkie świętości przysięgając, że nic mu nie zrobi a następnie zatłucze go u siebie kłonicą to zgodzimy się chyba, że jego działanie uprawnione nie będzie? Zgodzimy się chyba, że uprawnienia te nie pojawią się nawet wtedy, gdy w szufladzie komody spocznie spisana przez właściciela Konstytucja Nieruchomości, która jednoznacznie upoważni go do podstępnego wabienia i zabijania obcych.
Nie jestem do końca pewien, czy już na tym etapie nie pojawi się libertarianin, który jednak uzna, że takie prawo na swojej działce właściciel wprowadzić może… Właściwie to wydaje mi się to nawet całkiem możliwe.
Dobrze – zatrzymajmy się na chwilę nad takim hipotetycznym przypadkiem. Załóżmy, że takie podstępne prawo nadawane jest różnym terenom przez ich właścicieli. Niech fundamentem tego nadania jest dogmat „mój teren – moje prawo”.
Dochodzimy do pytania – czym jest ta podstawowa, fundamentalna zasada, na której ma się opierać ład społeczeństwa wolnościowego?
Czy jest to ten wzór – czysty, ostry i ścisły, którego częścią jest dogmat „mój teren – moje prawo?”. Ta esencja wolności, którą przez tysiąclecia płodziła ludzkość by wydać ją na świat w wieku XX-tym w formie kilku prostych zdań wypowiedzianych w chwili natchnienia przez amerykańskiego filozofa?
Byłbym z takim twierdzeniem ostrożny.
Ustalmy, że prawo wolnego społeczeństwa to jest system norm wytworzonych na wolnym rynku.
Pytanie zatem nie powinno brzmieć: jakie są stałe, idealne i nienaruszalne kanony zasad libertariańskich tylko: jaki system jakich norm wytworzy się spontanicznie w społeczeństwie wolnościowym.
Śmiem przypuszczać, że NIE DA SIĘ ustalić a priori szczegółów takiego systemu tak jak nie da się za pomocą wzoru matematycznego ustalić rozkładu dębowych konarów w kilka dni po wykiełkowaniu żołędzia. Jedyne, co można prognozować, to pewne ogólne normy, które najprawdopodobniej zostaną zachowane – na takiej samej zasadzie, jak prognozować można, że na dębie nie wyrosną ananasy.
W związku z powyższym – nie da się dokładnie powiedzieć, jak w wolnym społeczeństwie zakreślone zostanie władztwo właściciela nad jego nieruchomością. Mało tego – można przypuszczać, że w różnym miejscu i w różnym czasie wyglądać to będzie różnie. I można powiedzieć z prawdopodobieństwem bliskim pewności, że krystaliczna i pełna władza nad zawartością własnej nieruchomości nie wystąpi.
Z kolei można przypuszczać, że w stosunku do stanu obecnego władztwo właściciela nad nieruchomością będzie się rozszerzać kosztem władztwa państwowego. Można przypuszczać, że właściciel będzie mógł ustalić swoje prawo na swoim terenie.
Można wreszcie przypuszczać, że niektórych praw na swoim terenie właściciel NIE BĘDZIE MÓGŁ ustanawiać.
Dlaczego?
Proszę zapytać dowolną osobę, czy chce aby właściciel nieruchomości miał prawo zabić osobę, którą podstępnie na tę nieruchomość zwabił, czy zabić starca, który przysiadł na jego ławce, dziecko, które wbiegło na jego teren za piłką, turystę, który spaceruje brzegiem jego stawu… Jeśli pytany odpowie serio i jest przy zdrowych zmysłach to zapewne odpowie – „nie”.
Teraz proszę sobie wyobrazić zadanie tego pytania sto lat temu, dwieście lat temu, tysiąc lat temu albo w przyszłości, albo w innym kraju. Pewne jest, że w ogromnej większości przypadków odpowiedź nie będzie inna.
Są to normy niezwykle stabilne i niezwykle powszechne. Trudno przypuszczać aby sprzeczna z nimi i efemeryczna zasada była w stanie wygrać na wolnym rynku i odegrać jakąkolwiek rolę.
c.d.n.
Maciej Dudek
25 maj 2008
W swoich „rozważaniach” pomyślałem o „Prawie do natychmiastowego opuszczenia danego terenu” (tzn. najszybciej jak możliwe). Jednakże powoduje to problem w środkach transportu (statek, samolot, pociąg)…
Niezla beka z niektorych tekstow ;]
Nie może, ponieważ kury sąsiada NIE znajdują się na jego terenie, więc technika nie ma tutaj nic do rzeczy – efekt jest ten sam jak w momencie podejścia i zabicia każdej kury nożem, więc nie za bardzo wiem nad czym się tutaj zastanawiać.
Ten problem też jest wykombinowany na siłę, ponieważ mamy do czynienia z OSZUSTWEM, a więc cokolwiek by się nie stało wskutek tego, nie będzie uprawnione. Właściciel MOŻE ustanowić prawo jakie mu się żywnie podoba, natomiast rzeczą kluczową jest nie ono samo, tylko jego znajomość przez wstępujących na teren nim objęty.
Libertariańska sztuka dla sztuki.
Ma pan rację. Absolutne prawo własności przeczy prawie do ucieczki. Człowiek uciekający przed bandytami miał prawo według klasycznej etyki przebiec przez cudze terytorium czy nawet pożyczenia konia bez zgody właściciela. Wolność bez prawa do ucieczki to marna wolność.