Jak to się trzeba nieustannie mieć na baczności. Krytykując ustawodawstwo zakazujące palaczom palenia papierosów nawet w lokalach, w których wszyscy palą zwróciłem uwagę na to, że tytoń to nie jedyna szkodliwa substancja. Szkodliwy jest przecież także cholesterol, tłuszcze, czy brak ruchu. W analogiczny sposób do zakazu palenia tytoniu można, i należałoby zakazać konsumpcji żywności bogatej w cholesterol czy nakazać ludziom, aby w trosce o swoje zdrowie każdego dnia przebiegali pięć kilometrów. No i mamy! Podsłuchiwał ktoś, czy co?
Otóż, w amerykańskim stanie Mississippi zgłoszono właśnie projekt ustawy nr 282, zakazującej podawania w restauracjach jedzenia osobom, które mają nadwagę. Projekt ustawy jest dziełem trzech kongresmanów stanowych, którzy zobowiązali w niej stanowy Wydział Zdrowia, aby wespół ze stanową Radą ds. Otyłości ustanowili kary dla tych lokali gastronomicznych, które podają jedzenie osobom z nadwagą. Nie ustalono jeszcze ścisłej definicji nadwagi, ale wspomniana Rada już nad tym pracuje. Można im tylko współczuć. Zadanie nie jest wcale łatwe. To co dla jednego jest otyłością, dla innego kochanym ciałkiem.
O ile w Mississippi, gdzie służba zdrowia jest nadal prywatna, a zatem każdy za leczenie płaci sam (za pośrednictwem firm ubezpieczeniowych), pomysł parlamentarzystów ma raczej charakter symboliczny i jest mocno przedwczesny, o tyle w Polsce, gdzie służbę zdrowia mamy państwową i nie zanosi się na jakąkolwiek zmianę, ustawa nr 282 może zostać podchwycona przez polityków i wdrożona podobnie, jak inny pomysł amerykańskiej lewicy, czyli totalna wojna wypowiedziana palaczom tytoniu. Tym bardziej, że nie mamy nawet wojewódzkich rad ds. walki z otyłością.
Już wkrótce może się okazać, że walka z otyłością to podstawowy obowiązek państwa, zwłaszcza w obliczu kryzysu, w jakim znalazła się polska służba zdrowia. Otyłość to przecież jedno z najbardziej kapitałochłonnych schorzeń z jakimi zmaga się współczesna medycyna. Człowiek otyły ma nie tylko skłonności do cukrzycy i nowotworów, na których leczenie już dziś brakuje środków, jest on także nieruchawy, a więc mało wydajny, poci się, wymaga odzieży dużych rozmiarów (kolejny koszt), zajmuje więcej miejsca w środkach komunikacji publicznej i powoduje szereg innych wydatków obciążających kasę państwa, napiętą ostatnimi podwyżkami uposażeń lekarzy, pielęgniarek, górników, celników i wielu innych. Nie dość, że otyli kosztują, to przeważnie jedzą więcej niż inni, co dodatkowo podnosi ich koszty. Czyż już samo to nie wystarczy, żeby wypowiedzieć otyłości wojnę?
Zwłaszcza, że Polacy rzadziej od Amerykanów jedzą w restauracjach, dzięki czemu cały mechanizm ograniczania spożycia można by sprowadzić do zakazu kupowania żywności powyżej pewnego limitu. Znając jednak trudny charakter Polaków można się domyślać, że zaraz powstanie czarny rynek żywności, kupowanie przez osoby podstawione, a także napady na sklepy spożywcze i osoby uprawnione (nie otyłe) niosące żywność w siatce lub w plecaku. Spowoduje to najprawdopodobniej konieczność zorganizowania specjalnej policji, nazwijmy ją żywnościowej, choć obawiam się, że sama policja żywnościowa problemu nie rozwiąże. Tym bardziej, że nawet na istniejące służby porządkowe brakuje już pieniędzy w budżecie. Być może należałoby więc sięgnąć po stare wypróbowane metody z czasów, gdy istniała potrzeba ograniczeń w konsumpcji.
Jeśli można zamknąć sklepy w niedzielę, można też i w sobotę oraz np. we środę. Przecież chodzi o zdrowie obywateli! Jeśli mimo tego nie dojdzie do spadku spożycia, można będzie wprowadzić ograniczenia w asortymencie potraw szczególnie nadwagogennych. Na początek niech to będzie reglamentacja mięsa i wędlin, wyrobów mącznych, pieczywa i nabiałów. Z chwilą powstania szarej strefy substytutów, bo nie ulega wątpliwości, że taka powstanie, zakazy można rozszerzyć. Zdrowie jest najważniejsze! A jeśli i to nie pomoże, wprowadzić kartki. Równocześnie można podnieść podatki do poziomu uniemożliwiającego konsumpcję w nadmiarze, a jeśli nawet to nie poskutkuje, są przecież więzienia. Nie dość, że dzięki takiej polityce będzie więcej żywności na eksport, to na dodatek ludzie będą szczuplejsi, zdrowsi, bardziej energiczni i wdzięczni. Politycy dobrze to wiedzą. I dlatego tak niechętnie patrzą na otyły, chorowity i niewdzięczny elektorat, który woli jeść i palić niż na nich głosować.
Jan M Fijor
2008-02-04
Tekst był wcześniej opublikowany na stronie Jana M. Fijora
Przypominam, że portowcy mają często te same problemy co otyli (źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/Body_mass_index). Proponuje wydawać licencje na uprawianie sportu, kontrolę sklepów z sprzętem sportowym (czy nie kupują tam osoby nadmiernie wysportowane etc. 😉
Ciekawy tekst!
A mnie właśnie z „lazaretu” po operacji wypisali.
Przemyslenia jak ochłonę trochę.
Jako libertarianin odżywiający się od lat niskowęglowodanowo, muszę stanowczo zaprotestować przeciwko dietetycznej poprawności politycznej która wyraża się między innymi w stwierdzeniu autora że tłuszcze i cholesterol jest niezdrowy ;-P
O! Witam Panie Pankracy!
Zgadzam się z Panem.
Ja też mam serdecznie dość blondynkowych poglądów z dziedziny żywienia, które mają moc Naukowego Światopoglądu.
A z tym, że najlepiej się odchudzać tłustymi rybami przy radykalnym ograniczeniu ilości spożywanych węglowodanów wiedziałem od BARDZO dawna.