Olgierd A. Sroczyński ”Między prawem a obowiązkiem”

Oddalenie przez Sąd Najwyższy kasacji wyroków w sprawie przymusowego charakteru udziału w OFE daje obraz działania współczesnego państwa. Prościej rzecz ujmując jest skandalem.

Adam Mielczarek domagał się przed sądem uznania, że zmuszanie go do odkładania składki w OFE jest bezprawne, powołując się przy tym na fakt, że po pierwsze, Konstytucja gwarantuje każdemu prawo do jego własności (czemu przeczy przymus rozporządzania – niekorzystnego w dodatku – przez instytucję państwową), po drugie zaś w Artykule 67 stwierdza wyraźnie o prawie do zabezpieczenia socjalnego. Sąd kasację oddalił, stwierdzając w uzasadnieniu, że powód nie tylko nie uwzględnił faktu przewidzianego przez cytowany artykuł „określania zakresu i formy zabezpieczenia socjalnego przez ustawę”, ale również nie przewidział, że konstytucyjne zapisy o ochronie własności prywatnej są ware tyle samo, co nakreślone sprayem na murze nastoletnie wyznanie dozgonnej miłości.

Różnica pomiędzy prawem a obowiązkiem wydaje się na pierwszy rzut oka jasna. Mam w tej chwili pełne prawo do dopicia herbaty albo wyjścia na piwo, ale jednocześnie mogę zrobić coś zupełnie innego, do czego również mam „prawo”, to znaczy nikt nie staje mi na przeszkodzie. Jeżeli pojawi się nade mną ktoś dysponujący autorytetem, może orzec na przykład, że wyjście na piwo jest moim obowiązkiem, więc jeżeli tego nie zrobię będą czekały mnie surowe sankcje. Jasne? Oczywiście, ale tylko i wyłącznie w sytuacjach normalnych. Kiedy tylko przeniesiemy się na grunt państwa demokratycznego, sytuacja zmienia się diametralnie.

Mamy bowiem do czynienia z sytuacją następującą – siedzę sobie z kimś w pokoju, mamy dwie torebki herbaty i jeden kubek. Tak jakoś się złożyło, że ja zaparzyłem herbatę pierwszy, wobec czego pełen kubek stoi obok mnie i mam prawo z niego uronić kiedy tylko zacznę odczuwać pragnienie. Prawo do wypicia herbaty przez drugą osobę cały czas zostało nienaruszone, bo cały czas takowe posiada i wcale jej tego nie odmawiałem.

Nagle zaprowadzamy w pokoju ustrój socjaldemokratyczny, pojawia się sędzia Wrębiakowska-Marzec i z batogiem w ręku zwraca się do mnie w te słowa – „Masz prawo wypić tę herbatę, więc pijże ją szybciej, bo ta oto druga osoba czekająca też ma do tego prawo”. A że sędzia znana jest z tego, że batoga przy sobie bez ważnej przyczyny nosić nie zwykła, wypijam herbatę duszkiem ryzykując wymiotami i poparzeniami przełyku, byleby tylko dopełnić mego konstytucyjnego „prawa”. Sędzia nie pozwoliłaby mi bowiem herbaty wylać – co by ludzie powiedzieli na to, że pod wpływem nacisków nie skorzystałem z mojego prawa? Muszę wypić i na dodatek ładnie podziękować.

Po co w takim razie bawić się w idiotyczne gierki słowne i nazywać prawem coś, co w rzeczywistości jest obowiązkiem? Aldous Huxley pisał w Niewidomym w Ghazie: „Czym jest nazwa? Należy odpowiedzieć, że jest właściwie wszystkim, jeśli dobrze brzmi. Wolność to wspaniała nazwa i dlatego człowiek pragnie gorąco używać wolności. Zdaje ci się, że jeżeli ochrzcisz niewolę mianem prawdziwej wolności, przyciągniesz tym ludzi do więzienia. A co gorsza masz zupełną słuszność.” Ileż ładniej „prawo do nauki” brzmi niż np. „przymus edukacji”, albo „zakaz edukacji rodzicielskiej”, prawda? A kiedy ludzie słyszą ładne rzeczy, to jest im miło – a przecież o to w życiu tak naprawdę chodzi.

Jednak najlepsze w uzasadnieniu pani Wrębiakowskiej-Marzec było stwierdzenie – uwaga – że składki nie stanowią prywatnej własności osób ubezpieczonych. Jako że brak wskazania ich faktycznego właściciela, trudno w ogóle tak absurdalne twierdzenie komentować. Wrębiakowska-Marzec mogła powiedzieć cokolwiek, na przykład że stanowią własność wyzyskiwanej klasy robotniczej albo gospodarskim okiem obejmującej ludową ojczyznę Partii, niestety jednak jej powściągliwość skazała nas na poczucie pewnego niedosytu. Jeżeli mam jabłko i akurat nie chce mi się go jeść, a ktoś ma na to w danym momencie ochotę, to tym samym jabłko już nie jest moje – genialne! I jaka prosta realizacja – nie muszę o tym wiedzieć nawet, wystarczy że będzie wiedziała Wrębiakowska-Marzec.

Tak właśnie wygląda zapisane w Artykule 45 Konstytucji „prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy (…) przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd”. Żaden sąd nie będzie rozpatrywał skargi na niekorzyść systemu, z którego się utrzymuje.

Z drugiej jednak strony, wedle demokratycznej logiki wszystko się zgadza – moje prawo do rozpatrzenia sprawy jest jednocześnie prawem Wrębiakowskiej-Marzec do bycia sędzią i wydawania głupich wyroków.

Olgierd A. Sroczyński
05.06.2008
***
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu autora

3 thoughts on “Olgierd A. Sroczyński ”Między prawem a obowiązkiem”

  1. Bardzo dobry temat, warto aby pojawił się w nieregularniku.

    Najlepsze że wyborcza opisując sprawę napisała coś w stylu „nasze emerytury uratowane”

  2. To było pisane na salon24, nie wszyscy są tam tak światli i wykształceni jak anonimowi komentatorzy z liberalis.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *