Rafał M. Trzeciakowski: Wielka polityka w kościele Saddleback – zły precedens

Niedawno odbyło się pierwsze, odkąd zabezpieczyli sobie partyjne nominacje, publiczne spotkanie głównych kandydatów na urząd Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Miejscem spotkania był megakościół Saddleback w Kalifornii z pastorem Rick’iem Warren’em jako gospodarzem. Nie była to klasyczna debata, lecz dwa kolejne wywiady składające się z takich samych pytań dla obu kandydatów. Wywiady wyszły całkiem nieźle, ale moim zamiarem nie jest dyskusja nad ich treścią, lecz nad samym faktem wybrania kościoła na jej forum.

Na samym początku pastor Warren stwierdził, że jest za rozdziałem religii i państwa, ale nie wiary i polityki, bowiem wiara to światopogląd, każdy jakiś posiada i ważne by wiedzieć jaki. Tyle, że poszczególni ateiści, laicy, buddyści i baptyści, których wymienił, różnią się między sobą. Więcej, stawiam tezę, że afiliacja religijna nie jest już dzisiaj główną podstawą światopoglądu. Aż 95% Polaków to katolicy, ale jednocześnie tylko 65% Polaków wierzy w zmartwychwstanie, aż 53% relatywizuje dobro i zło, a stosowanie antykoncepcji negatywnie ocenia 28%. Te statystyki są znacznie dziwaczniejsze w Ameryce. W mojej opinii, pastor Warren wygłaszając pozornie oświecony sąd o światopoglądach zapomniał z jakiej przyczyny rozdział religii i państwa jest konieczny.

Wiara ze swojej natury racjonalna nie jest, oprzeć się na wierze to przyznać się do braku racjonalnych przesłanek na poparcie swojej tezy. Ponadto gdyby dowieść przykładowo zmartwychwstania, religia przestałaby być religią. Niewątpliwie magia jednego człowieka jest inżynierią drugiego. Czym jednak byłby bóg, którego istota i istnienie byłyby znane? Z definicji człowiek nie może boga zrozumieć. Religia jest irracjonalna i nie może być inna.

Rozum jest jedynym instrumentem poznania dostępnym człowiekowi. To dzięki niemu potrafimy zrozumieć rzeczywistość. On może być również jedynym arbitrem, kiedy dojdzie do sporu między ludźmi. Dzięki niemu mogą się oni odwołać do argumentów. Jeśli ich uczciwość i znajomość tematu jest wystarczająca, prawdziwe racje wygrywają, z czego korzystają obaj zainteresowani. Wiara nie posiada jednak oparcia w rozumie. Jakie argumenty może przytoczyć mormon w sporze religijnym z luteraninem? Był czas w historii Europy, gdy zaczęto traktować religię jak kwestię podlegającą dyskusji pomiędzy ludźmi. Nieprzypadkowo Reformacja to pasmo ciągłych krwawych wojen. Kiedy nie jest możliwe wykorzystanie racjonalnych argumentów, zostaje odwołanie do brutalnej siły.

Bycie ewangelikiem, katolikiem czy mormonem nie jest tym samym, co bycie socjalistą, konserwatystą czy liberałem. Pierwsze opiera się na wierze, drugie na argumentach. Nie można debatować bez argumentów. Robienie forum publicznego w miejscu, w którym argumenty nie mają zastosowania jest perwersją debaty publicznej. W takim klimacie ani John McCain nie sprywatyzuje systemu emerytalnego, ani Barack Obama nie da zielonego światła badaniom z wykorzystaniem komórek macierzystych. Jedyne co taki klimat tworzy to dwa wrogie i nierozumiejące się nawzajem obozy. Niestety przynajmniej od czasu Nixona taki klimat w Ameryce jest faktem.

Dzisiaj, w czasach gdy subiektywizm jest traktowany jak przejaw intelektualnego wyrafinowania, zapomina się, że dwie przeciwstawne strony nie mogą obie mieć racji. Ludzi można przekonać. Jedyną szansą na przeprowadzenie wolnościowych reform nie jest ustrój autorytarny. Margaret Thatcher nie reformowała gospodarki wbrew społeczeństwu, przekonała je do zmian.

Senator John McCain zapytany co powie ludziom takim jak ja, odpowiedział że będzie przemawiał wszędzie gdzie tylko chcą go słuchać, także w kościele. Po pierwsze jest to oczywista nieprawda, nie tak wyglądają kampanie prezydenckie w Ameryce. Po drugie to jak bardzo racjonalni budowniczowie katedr by nie byli, to kościoły świątyniami rozumu nie są. Obama cytuje Biblię, że wszystko co robisz dla innych, robisz dla mnie, dyskusja zamknięta. Interes własny zły, żyjcie dla innych, a jeśli nie sprawi wam przyjemności samopoświęcenie dla nieznajomych to dlatego, że jesteście źli. Nie, żeby John McCain chciał dyskutować, jego slogany o samopoświęceniu dla większej sprawy, czyli oczywiście kraju różnią się co najwyżej mniej religijnym, a bardziej militarystycznym zabarwieniem.

To jest dobijanie i tak niemrawej debaty publicznej. Niemrawej, nie ze względu na brak debat, lecz brak przekonanych do czegokolwiek. Można tłumaczyć kongresmenowi Dennis’owi Kucinich’owi, że korporacje nie są przyczyną wszelkiego zła. Rzut oka na historię amerykańskich kolei pokaże, że to urzędnicy władający zbyt wielką władzą polityczną są problemem, a nie biznesmeni. Jak przekonać kogoś kto oprze swoje podobnie absurdalne wynurzenia na wierze?

Pastor Warren jest lubiany przez prawicę i lewicę, bo wierzy, że można się nie zgadzać w cywilizowany sposób, nie demonizując innych ludzi. Postawa ta budzi szacunek, ale wbrew pozorom zaproszeniem do debaty nie jest. Pastor Warren kilka lat temu zapytany przez Żydówkę czy wierzy, że ona pójdzie do piekła skoro nie przyjęła Jezusa jako zbawiciela, odpowiedział tak. Nie ma dyskusji z ludźmi, którzy odrzucają rozum. Można się tylko z nimi zgadzać albo nie.

Niektórzy wywodzą początek dzisiejszego irracjonalizmu od koncertu w Woodstock jako symbolicznej kulminacji irracjonalizmu marksistowskich idei w latach ’60. Wskazują, że w odpowiedzi powstała amerykańska religijna prawica, od czasu Reagana nieodłączny składnik Partii Republikańskiej. Składnik sprzeczny z takimi wybitnymi konserwatystami poprzednich dekad jak senator Barry Goldwater. Dzisiaj z ramienia partii urząd sprawuje współczujący konserwatysta, czyli ostry socjalista odpowiedzialny za największy rozrost rządu federalnego od czasu programu Great Society prezydenta Lyndona Johnsona. Kandydatem jest konserwatysta chwały narodowej (ang. national greatness conservative), czyli imperialista na długo przed 11 września mówiący ludziom, że mają służyć państwu i iść z nim na krucjatę, która oczyści świat z tyranii (co z tyranią, którą sam wprowadza?).

Partia Demokratyczna przestała już nawet udawać, że broni rozumu. Jej kandydat, Barack Obama, jest niezwykle gorliwym jak na Demokratę wiernym silnie antyamerykańskiego kościoła pastora Jeremiah’a Wright’a. Konwencja Demokratów w tym roku jest po raz pierwszy pełna mszy międzyreligijnych dla chrześcijan, Żydów i muzułmanów. Komiczne jest oburzenie tych naiwnych ateistów, którzy do tej pory ze względu na swój brak religii popierali Partię Demokratyczną. Na konwencji Mark Warner z Wirginii krzyczy, że Demokraci wierzą w naukę. Dziwaczne stwierdzenie, biorąc pod uwagę, że powodowane działalnością człowieka ocieplenie klimatu nie potrzebuje dla nich niezbitego dowodu, który nie istnieje, wystarczy jedynie niebezpieczeństwo zachodzenia takiego zjawiska. Tworzenie argumentu z braku argumentów jest już osiągnięciem wartym odnotowania.

W beznadziejnej rzeczywistości mieszanej kapitalistyczno-socjalistycznej gospodarki, która w istocie jest ciągłą wojną pomiędzy grupami interesów o pieniądze podatników i przywileje, zapomniano że można przekonać drugą stronę, że bez tego nie może być mowy o jakimkolwiek postępie. Nie ma walki klas, wszyscy pragnący szczęścia ludzie mają interes w ograniczonym państwie chroniącym ich prawa osobiste. Trzeba im o tym przypomnieć, ale apologia wolnego społeczeństwa nie może się opierać na podatnej na dowolne interpretacje i odpornej na racjonalną argumentację wierze. Religia nie ma miejsca w polityce.

Rafał M. Trzeciakowski
28 sierpień 2008
***
Tekst wcześniej ukazał się na blogu autora

2 thoughts on “Rafał M. Trzeciakowski: Wielka polityka w kościele Saddleback – zły precedens

  1. Cóż, to zależy, o jakich sprawach się dyskutuje. Odrzucenie religii w sprawach społecznych jest również rodzajem religii. Religią dotyczącą tylko tak zwanej sfery prywatnej może być chrześcijaństwo, i to nie każde, ewentualnie może też buddyzm, ale znów nie zawsze, czego dowodzą Tybetańczycy. Inne religie świadomie i brutalnie próbują wpływać na odległe od sfery prywatnej dziedziny życia. Ale czy Oświeceni są w stanie im przeszkodzić? Czy nie lepsze by było, gdyby religie mogły tworzyć własne systemy prawne obejmujące swoich członków, tak jak to w średniowieczu było z żydami?

  2. Dziwny dość tekst… Z tezą końcową się nie zgadzam z prostej przyczyny: nawet jeśli debata bez religii byłaby lepsza, to nie jest to możliwe do osiągnięcia. Nie w tym świecie. I tutaj może się okazać że paradoksalnie wywiad prowadzony w kościele może być ciekawszy i prawdziwszy niż debat live do jakich dojdzie niebawem. Religii raczej się nie usunie z debat – chyba że ustawowo – a na to nie ma miejsca w wolnym świecie. Niestety.

    „Nie ma walki klas, wszyscy pragnący szczęścia ludzie mają interes w ograniczonym państwie chroniącym ich prawa osobiste. ” Nie inaczej 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *