Słowo “cenzura” zmienia swoje znaczenie wraz ze stopniem rozwydrzenia artystów. Gdy władza w tworzeniu sztuki przeszkadza, artyści czują się upokorzeni, zniewoleni i chyba właśnie dlatego powstają wtedy ważne dzieła. Kiedy tworzyć można właściwie wszystko, a państwo za jedno ze swoich podstawowych zadań uważa bycie mecenasem, cenzurą jest nawet odmówienie przezeń dofinansowania. Niegdyś narzekano na zbyt duże zainteresowanie ze strony władz, a teraz za zawodową porażkę uważa się brak akceptacji premiera (który, umówmy się, w kinie ostatnio był na “Panu Tadeuszu”, a za autora Mony Lisy może uznawać Rembrandta).
Może jestem naiwny, ale zawsze zdawało mi się, że sztuka i rząd nie stoją po tej samej stronie barykady. Estetykę utożsamiam bowiem z dobrem, a politycy na skali moralności plasują się dla mnie gdzieś między stręczycielami a afrykańskimi handlarzami bronią. Jak bardzo się mylę, starają mi sie udowodnić ludzie tworzący takie instytucje, jak np. Polski Instytut Sztuki Filmowej z moją ulubienicą Agnieszką Odorowicz na czele (zdjęcie poniżej). Organizacja ta w zakresie działań ma rozdawanie publicznych pieniędzy mniej lub bardziej udolnym twórcom filmowym. Ale dlaczego mam mieć coś przeciwko, przecież w kinie mam kartę stałego klienta i darmowy popcorn, naprawdę lubię filmy! Dlaczego chcę więc zabić sztukę?
Jeśli ktoś tu robi twórcom i widzom krzywdę, to jest to właśnie PISF. Od zawsze powtarzam, że żadna dziedzina życia nie może działać poza zasadami ekonomii, tak jak żaden przedmiot nie wyrwie się z siły grawitacji. Nawet jeśli tę odrębność argumentuje się duchowym rozwojem społeczeństwa. Przeanalizujmy przez moment działanie PISFu. Młody reżyser dostaje pieniądze na realizację filmu, może sobie zrealizować trochę więcej ze swojej “wizji” (co zresztą niebezpiecznie rozbudowuje jego ego). Gdy nadchodzi czas dystrybucji – loteria. Ludzie na to pójdą, albo nie. Z doświadczenia wiem, że w takich przypadkach “wizja” zwykle przytłacza autora i tworzy on ledwo-dający-się oglądać pseudointelektualny porridge. Gdyby nie manna od pani Odorowicz taki reżyser jeden z drugim nadal (o, zgrozo!) musiałby robić tanie kino niezależne i ciężko pracować (proszę, nie!), aby się wybić.
Brak możliwości dokonania przez widzów wyboru twórców, którzy ich zdaniem zasługują na drenowanie ich portfeli, nie tyle niszczy tę dziedzinę sztuki, co stawia na niezasłużonym piedestale anonimowych decydentów. Oni to, uważając się za sługi muz, jedynych oświeconych, mogą decydować o bycie wielu ludzi związanych z kinem. Często ich decyzje są co najmniej kontrowersyjne, jak np. decyzja o dofinansowaniu “Tajemnicy Westerplatte” Pawła Chochlewa. Nie jestem historykiem, nie mnie oceniać, czy scenariusz tego filmu odbiega zbytnio od prawdy. Ale dlaczego ktokolwiek, oprócz widzów i ewentualnych producentów, miałby o tym decydować?
Drodzy widzowie, pani Agnieszko, panie premierze! Nie dajcie się sterroryzować temu niezwykle wygodnickiemu i rozpuszczonemu gatunkowi, jakim są artyści filmowi! Pozwólcie im nauczyć się cierpliwości, pracy i tego, że film zrobiony własnym wysiłkiem, za pieniądze z rozbitej skarbonki, może mieć czasem większą wartość niż kolejny PISFowski film z nurtu intelektualnie ociężałych.
Jeremi Libera
6 wrzeseiń 2008
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu autora jeremilibera.wordpress.com
Niedofinansowanie jest formą cenzury w tym sensie że inni mają te fundusze i mogą podebrać środki albo stosować cenu dumpingwe. Oczywiście z resztą się zgadzam.