Jan M. Fijor: Z kim jest ta wojna

Ponad 76 procent Amerykanów jest przeciwnych wojnie z Irakiem. Blisko 63 procent żąda natychmiastowego wycofania wojsk z Iraku. Poparcie prezydent George’a W. Busha wynosi już tylko 24 procent, a mimo to wojna trwa, bo prezydent tak chce. Jak to możliwe?


Sam bym chciał wiedzieć. Co prawda prezydentowi w uzasadniania konieczności interwencji służy dzielnie gwardia złożona z ekspertów wojskowych, komentatorów, a przede wszystkim media, ale ich argumenty są cieniutkie.

Zacznijmy od samego wyboru celu ataku – Iraku. Jeśli wojna miała być odpowiedzią (zemstą?) za atak z 11 września 2001, to przecież w gronie terrorystów nie było ani jednego Irakijczyka. Byli za to Egipcjanie i, głównie, Saudyci. Logicznie należało więc napaść na Arabię Saudyjską albo Egipt.
Nie udało się też znaleźć żadnego dowodu na to, że Husajn czy ktokolwiek z Iraku zamach na World Trade Center wspierał. Co więcej, ostatnio wyszło na jaw, że zignorowane przez wywiad amerykański informacje, przekazane przez wywiad izraelski, a donoszące o ewentualnych przygotowaniach Al Qaidy do „czegoś wielkiego” pochodziły od…Husajna.
Kiedyś mówiło się o zawiści: „zazdroszczą Ameryce dobrobytu i dlatego nas atakują”. Dziś nikt by w takie brednie nie uwierzył. Mówi się więc o „udziale w budowie demokracji w Iraku”, albo „o obronie ojczyzny (czyli Stanów Zjednoczonych) przed terroryzmem”. Ale nawet tego bełkotu nikt nie bierze poważnie. I trudno się dziwić. Budowa demokracji na trupach prawie miliona pomordowanych Irakijczyków bliższa jest metodom Kremla z czasów Lenina i Stalina niż Białego Domu. Gdyby zaś naprawdę chodziło o obronę ojczyzny, to przecież leży ona w Ameryce, a nie w Azji. Jeśli ktoś naprawdę chce chronić granice Stanów Zjednoczonych przed inwazją terrorystów, niech ich dobrze pilnuje na miejscu. Wyobraźmy sobie, że granic Stanów Zjednoczonych strzeże dziś dodatkowo 180 tysięcy wyszkolonych, sprawnych i dobrze opłacanych marines, piechoty czy sił powietrznych. Mysz by się przez taki kordon nie przecisnęła, a co dopiero śniady semita o obłąkanych oczach.
Tymczasem mimo budowy w Arizonie muru oddzielającego Stany Zjednoczone od Meksyku, nadal chicanos przechodzą na drugą stronę bez większych problemów, bo straży granicznej brakuje funduszy i….chęci do pracy. Spadła wprawdzie liczba nielegalnych z Południa, ale powodem spadku nie jest mur, ani mniejsza szczelność granicy, lecz zła koniunktura gospodarcza w USA i silna deprecjacja dolara. Podobny spadek, z podobnych przyczyn rejestruje się z kierunku: Polska.
Natomiast dramatyczne pożary, jakie nawiedziły kalifornijskie powiaty Malibu i San Diego w końcu października ujawniły wręcz, że wojna w Iraku nie tylko nie chroni ojczyzny, ale wręcz czyni ją bezbronną. Przy gaszeniu pożarów zabrakło oddziałów Gwardii Narodowej, które wyjechały do Iraku. Wspomnę tylko, że te 1600 pożarów wspaniałych rezydencji w najdroższym zakątku świata było dziełem podpalaczy! Co prawda, nie działali oni z pobudek terrorystycznych, lecz wyłącznie z chęci zysku, ale i to wiąże się z trwającą wojną. Inflacja, deprecjacja waluty i wywołane nimi znaczne zwolnienie gospodarcze doprowadziły do zastoju a nawet paraliżu na rynku nieruchomości, co też jest przecież efektem prowadzenia przez rząd tej kosztownej wojny.
Podkładanie ognia pod dom, którego zdesperowany właściciel nie może sprzedać było szczególnie popularne w czasach depresji 1885 roku i Wielkiego Kryzysu, zresztą z przyczyn podobnych do obecnych.

Chwytaj Osamę, a nie mnie!

wykrzyknęła w twarz rewidującemu ją „bezpieczniakowi” na lotnisku w Phoenix spóźniona pasażerka, czterdziestopięcioletnia, Carol Ann Gotbaum z Nowego Jorku . Z powodu złego stanu zdrowia, ale głównie przedłużającej się kolejki przy maszynach rewidujących spóźniła się do odprawy. I chociaż samolot nie zaczął nawet kołować, bezpieczniak kazał jej iść precz! Zaprotestowała. Dopadła ją chmara ochroniarzy, wykręcili ręce, zakuli w kajdany i zaprowadzili do aresztu, w którym kilkanaście godzin później zmarła. W podobnych okolicznościach i z podobnym skutkiem spacyfikowano na lotnisku kanadyjskich czterdziestoletniego Roberta Dziekańskiego, pasażera z Polski. Przez 10 godzin nie trzymano go na lotnisku nie dopuszczając do matki, ktora na niego czekała. Nie mówił po angielsku, zachowywał się „dziwnie”, to wystarczyło, żeby go dotknąć śmiertelnie „paralizatorem elektrycznym”. Brutalny mord dokonany przez policjanta Kanadyjskiej Policji Konnej na niewinnym, nieuzbrojonym, zdesperowanym człowieku wstrząsnął Kanadą.
Brutalność, bezmyślność i chamstwo pilnujących rzekomo granic Stanów Zjednoczonych ochroniarzy spod znaku TSA (Transportation Security Administration) są przerażające. Gdybym sam miał słabsze serce, pewnie podzieliłbym los Amerykanki i Polaka. Wystarczyło, że nie dość szybko pokazałem ochroniarzowi swoją kartę pokładową, abym został skierowany do szczegółowej rewizji osobistej. Kiedy zwróciłem uwagę, że kto jak kto, ale zawodowi kontrolerzy powinni odróżniać terrorystę od zwykłego faceta, takiego jak ja, omal nie zostałem aresztowany.
Wystarczyło pięć lat istnienia „urzędu bezpieczeństwa”, by państwowi bezpieczniacy poczuli się pewnie i bezczelnie. Łatwo tracą cierpliwość, są bezpardonowi, z kontrolowanego bagażu giną rzeczy osobiste pasażerów. To podejście rozprzestrzeniło się na cały transport lotniczy, degradując serwis amerykańskich stewardess i pozostałego personelu linii lotniczych do poziomu trudnego niekiedy do zaakceptowania. Mają władzę, więc im wolno!
Procedury na lotniskach są niekiedy absurdalne. W sklepie bezcłowym kupujesz legalnie butelkę scotcha dla przyjaciół, wkładasz ją do legalnej torby podręcznej i…ochroniarz ci ją konfiskuje. Po co w takim razie sprzedają? Kupujesz perfumy dla żony lub narzeczonej, jeśli przekraczają objętością 3 uncji są konfiskowane. Próbowałem kompromisu – wychlapię z buteleczki (o pojemności 3,5 uncji perfum) pół uncji, żeby być w zgodzie z „regułą 3 uncji”, ale pan życia i śmierci pasażerów powiedział: No! Flakonik drogich „śmiercionośnych” perfum wylądował w koszu.
Ostatnie niedoszłe zamachy w Londynie bazowały na „bombie płynnej”, to prawda, ale przecież nie w takich okolicznościach. Równie dobrze, co z perfum, można zrobić bombę z tuszu do rzęs, pudru w kremie, czy żelu do golenia. I to się wkrótce zdarzy. Zakażą nam wtedy lotów z tubką kremu do rąk? Paradoksalne jest to, że pomimo tych upokarzających, męczących i kosztownych rewizji, w ciągu ostatnich 4 lat straciłem kilka nożyków, nożyczek, pilników, przewożąc równocześnie parę razy, nie zdając sobie z tego sprawa, scyzoryk czy pilnik do paznokci. Bo ta cała ochrona to często hucpa. W połowie października b.r. agentom kontrolującym szczelność systemu bezpieczeństwa lotnisk udało się przemycić do samolotu w Nowym Jorku i w Dallas trzy atrapy…bomb.

Cała ta wojna,

zamiast zwalczać terrorystów, jest wojną z terrorem, czyli z nikim. Gołym okiem widać tu niemoc państwa i jego perfidię. Niemoc, bo przecież ten największy i najlepszy wywiad świata już dawno powinien przyprowadzić bin Ladina przed sąd. Perfidię, bo używa swej nieudolności do szantażu obywateli – „nie wolno!”, bo zagrożenie, bo wojna, bo terroryści.
Thomas Jefferson opracowując doktrynę nie ingerowania w cudze konflikty zbrojne dobrze wiedział, że „im więcej wojny i wojska, tym mnie wolności i dobrobytu dla ludu”. Dziś to widać wyraźnie. Ofiarami wojny nie są ci, którzy dopuszczają się terroru, lecz niewinni obywatele. Za arogancję i bezkarność władzy płacą podwójną cenę. Raz, jako podatnicy, których owoce pracy marnowane są na broń, bomby i cały ten kosztowny cyrk, drugi raz, jako konsumenci coraz droższych towarów, których cena rośnie wraz ze słabością dolara i zagrożeniem wojną z Iranem, która postawi w stan pogotowia kolejne szyby naftowej, kolejne tankowce i lotniskowce. Tej bezsilności towarzyszy spadek morale. Starzy Amerykanie twierdzą, że jeszcze nigdy nie było ono tak podłe. Ameryką się pogardza. Ameryki się dziś w świecie nienawidzi. Dolar zbliża się do najniższego poziomu w dziejach (półtora dolara za euro!), ropa sięga 100 dolarów za baryłkę, a złoto wzbija w kierunku 1000 dolarów za uncję. Dewaluacji towarzyszy demoralizacja; spada etos pracy, motywacja, amerykańska pasja, uczciwość i kreatywność. Ludzie pocieszają, się, że to już tylko 15 miesięcy; w styczniu 2009 roku, George W. Bush, najgorszy prezydent w dziejach Unii odda władzę. Problem w tym, że z wyjątkiem jednego Rona Paula, wojnę w Iraku popierają – mniej lub bardziej zdecydowanie – wszyscy kandydaci na prezydenta, na czele z Hillary Clinton, Rudym Giulianim i Johnem McCain. Cyniczni etatyści, zamiast stanąć po stronie narodu, trzymają z równie cynicznymi geszefciarzami od ropy i broni.

Jan M Fijor
16.11.2007 r.

Wszelkie kopiowanie i wykorzystanie w celach publicystycznych dozwolone za każdorazową zgodą autora oraz za podaniem źródła
***
Tekst był wcześniej opublikowany na stronie autora

2 thoughts on “Jan M. Fijor: Z kim jest ta wojna

  1. Kilka potwierdzających anegdot:
    – Znajomy znajemego lecąc z Poznania do Warszawy przewiązł nóź (ostrze wymagało chyba pozwolenia) – w pęku kluczy. Dodatkowo z powodu opóźnień etc. przechodzili przez kontrolę 3 razy tam i z powrotem.
    – Scena z Angli. Na lotnisku kontrole jak wszędzie… tylko że z parku miejskiego można wejść na lotnisko (znajomy widział jak zrobiły to dzieci po piłkę)
    – Inne lotnisko. Po co terrorysta ma przechodzić przez kontolę? Jak się wysadzi w kolejce to zginie więcej osób niż w samolocie – ergo obniża to bezpieczeństwo.
    – Nie wiem czy to prawda – ale piloci są rewidowani i zabierają im pilniki (oni kogo mają sterroryzować? Wystarczy że zlecą – z definicji mają umiejętności i środki). Tylko że w kabinie jest siekiera…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *