Sejm znowelizował KK, wprowadzając zaostrzenia dotyczące m.in. pedofilii. Jeśli nowelizacja ta wejdzie w życie, to zakazane będzie zarówno produkowanie, posiadanie, jak i rozpowszechnianie treści pornograficznych zawierających nierzeczywiste (czyli np. wytworzone komputerowo) wizerunki dzieci uczestniczących w aktach seksualnych. Tak na marginesie to jestem ciekawy, czy nasze prawo jest już na tyle dokładne, żeby odróżniać erotykę od pornografii, i czy posłowie zajęli się również pedofilską erotyką, ale to już odrębny temat.
Rozumiem, że można zabronić produkowania, posiadania itd. treści pornograficznych zawierających rzeczywiste wizerunki dzieci biorących udział w aktach seksualnych. Jest to oczywiste i logiczne: jeśli uznajemy, że dziecko nie posiada seksualności (która jest jedną z cech ludzi dorosłych), albo zabronimy dzieciom angażowania się w relacje seksualne, a takie zaangażowanie jest niezbędne do wyprodukowania treści pornograficznej, to produkcja taka jest zabroniona, gdyż wymaga złamania prawa. Z posiadaniem jest podobnie: aby coś posiadać, to coś musi najpierw zostać wyprodukowane, a więc z faktu, że ktoś posiada treści pornograficzne (… itd.) wynika, że prawo musiało zostać złamane. Koniec, kropka.
Jak jednak można uzasadnić zakaz produkowania, posiadania, etc. treści pornograficznych zawierających nierzeczywiste wizerunki dzieci (… itd.)? Można sugerować, że posiadanie takich wizerunków mogłoby kogoś nakłonić do spróbowania takich czynności w rzeczywistości. Jest to jednak rozumowanie bardzo słabe, bo jeśli przyjmiemy je za słuszne, to należałoby wszystkich mężczyzn wykastrować. Przecież samo posiadanie narzędzia gwałtu mogłoby kogoś nakłonić do spróbowania gwałtu w rzeczywistości.
Innym pomysłem, jaki wzbudził moje zainteresowanie, były obowiązkowe badania cytologiczne dla kobiet, które będą przyjmowały się do pracy i przechodziły badania kontrolne. Wiadomość tę znalazłem na „Wirtualnej Polsce”, podaną w iście hurra-optymistycznym stylu: „Jest wreszcie szansa na to, że Polska przestanie być na szarym końcu krajów Europy w wykrywaniu raka szyjki macicy i piersi.”. Ten rak piersi bierze się stąd, że mówi się również o obowiązkowych badaniach mammograficznych.
Dla każdego myślącego człowieka jest oczywiste, że obowiązek wykonywania takich badań nie przyczyni się w znacznym stopniu do poprawy stanu zdrowia naszych kochanych pań. Jak wszyscy pracujący wiedzą, badania okresowe są traktowane jako formalność (u mnie ostatnio wyglądało to tak: lekarka rzuciła na mnie okiem i wpisała do kwestionariusza, że mam zdrowe serce, płuca, wątrobę, żołądek, nerki i jeszcze parę innych organów). Teraz dojdzie do tego wszystkiego fikcja badań cytologicznych. Jeśli będzie miało to jakiś skutek, to raczej taki, że stan zdrowia naszych pań się pogorszy: te, które uwierzą w rzetelność tych badań kontrolnych i okresowych, mogą zaniedbać wizyty u ginekologa… A sami ginekolodzy będą mogli się mniej do tych badań przykładać – wszak panie będą musiały do nich przyjść, prawda? Więc po co się starać o klienta?
Najbardziej ucieszą się więc ginekolodzy i onkolodzy, bo dostaną na przeprowadzenie tych „badań” trochę pieniedzy podatników… Pieniędzy, które „nasze” państwo, troszczące się o „nasze” dobro, zabierze nam, nie pytając nas w ogóle o zgodę.
Wszystkie takie pomysły są dziełem biurokratów, którym się wydaje, że można zmienić rzeczywistość i naturę ludzką poprzez wprowadzanie przepisów. Banany nie są odpowiednio proste? No to wprowadzamy przepis, że muszą takie być. Trzeba walczyć z rakiem macicy u kobiet? Wprowadzamy przepis, że badania cytologiczne mają być obowiązkowe.
Przy tej okazji jednak, po cichu, załatwia się inną sprawę, równie ważną dla rządzących. Posłowie chcą pokazać, jak bardzo dbają o nas (czyi swoich wyborców), jak bardzo zależy im na naszym dobru, jak bardzo chcą chronić nasze dzieci przed złymi pedofilami, etc.. To jest znacznie prostsze, niż rozwiązanie rzeczywistych problemów, takich jak np. walący się system emerytalny, zadłużona publiczna służba zdrowia, czy bezrobocie.
A przy okazji przyzwyczaja się ludzi do myśli, że taki sposób postępowania jest normalny, a przepisy są wprowadzane dla naszego własnego dobra. Ludzi tresuje się podobnie, jak zwierzęta: twój pan wie lepiej, co jest dla ciebie dobre, więc bądź posłuszny. Zapomnij o swojej wolności, bo to niebezpieczna sprawa. Mógłbyś zrobić sobie jakąś krzywdę, np. jedząc zbyt krzywego banana, zaniedbując badania cytologiczne, czy pisząc pedofilskie opowiadanie pornograficzne. Więc my tobie tę wolność ograniczymy.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ludziom taki stan rzeczy najwyraźniej odpowiada…
Tomasz Primke
29.09.2008 r.
***
Tekst był wcześniej opublikowany na stronie autora
„Jak jednak można uzasadnić zakaz produkowania, posiadania, etc. treści pornograficznych zawierających nierzeczywiste wizerunki dzieci (… itd.)?”
Tutaj pewnie chodzi o to, żeby pan policjant, który cichcem będzie sprawdzał komuś kompa nie miał rozterek w przypadku znalezienia jakiejś wyedytowanej foty np. przez photoshopa.
Musieliby pewnie zatrudnić dodatkowych ludzi do wpatrywania się w obrazki, a pewnie w wielu przypadkach, jak ktoś jest zdolnym grafikiem-pedofilem trudno byłoby rozróżnić fake’a od prawdziwego zdjecia.
Poszli więc po najmniejszej lini oporu.
Pisałem już kiedyś na jeden z poruszonych w tym poście tematów, tak więc argumentów przeciwko zakazowi tzw. wirtualnej pornografii dziecięcej nie chce mi się tutaj powtarzać (zainteresowanych odsyłam do moich artykułów „Should virtual child pornography by banned? – zob. http://en.liberalis.pl/2008/01/19/bartlomiej-kozlowski-should-virtual-child-pornography-be-banned/ i „Propagowanie zachowań pedofilskich – niepotrzebne i bezpieczne (dla wolności słowa) przestępstwo” – zob. https://liberalis.pl/2008/01/27/bartlomiej-kozlowski-propagowanie-zachowan-pedofilskich-%E2%80%93-niepotrzebne-i-niebezpieczne-dla-wolnosci-slowa-przestepstwo/ ).
Przy okazji jednak pozwolę sobie zauważyć, że wprowadzony ostatnio do kodeksu karnego artykuł 202 § 4b, zgodnie z którym każdy, kto „produkuje, rozpowszechnia, prezentuje, przechowuje lub posiada treści pornograficzne przedstawiające wytworzone albo przetworzone wizerunki małoletnich uczestniczących w czynnościach seksualnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.” jest w sposób oczywisty bzdurny. W jaki, za przeproszeniem, sposób, można z uczciwym stopniem pewności stwierdzić, czy fikcyjne postacie występujące w jakimś rysunkowym czy stworzonym w inny sposób wyłącznie przy użyciu komputera filmiku przedstawiały osoby pełnoletnie, czy też nie? Jak ktoś (nie pamiętam, kto) niedawno zauważył, postacie występujące w japońskich kreskówkach pornograficznych – a można mniemać, że wspomniany tu przepis wymierzony jest w takie właśnie treści – z jednej strony mają twarze nastolatków, czy nawet wręcz dzieci– z drugiej zaś – mówiąc językiem lekarskim – drugorzędnych cech płciowych – mogłoby im pozazdrościć wielu, jak nie większość, dorosłych. Jak więc zatem stwierdzić, czy takie „osoby” mają skończone 18 lat, czy też nie?
Myślę, że w olbrzymiej większości ewentualnych spraw o przestępstwo z artykułu 202 § 4b k.k. uczciwy (tj. niekoniecznie liberalny, ale po prostu kierujący się literą prawa) sąd powinien odwołać się do artykułu 5 § 2 kodeksu postępowania karnego, zgodnie z którym „nie dające się usunąć wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego” i nas tej podstawie wydać wyrok uniewinniający. Z reguły bowiem nie da się z pewnością wymaganą w postępowaniu karnym usunąć wątpliwości, co do tego, czy postać występująca np. w jakiś filmiku typu anime rzeczywiście przedstawiała osobę małoletnią i autor lub posiadacz takiego filmiku rzeczywiście popełnił przestępstwo. Jak sądy będą w praktyce rozstrzygać ten problem, trudno jest oczywiście przewidzieć – pewne wydaje się tylko, że zamieszania wokół tego problemu może być dużo.
Artykuł 202 § 4b k.k. stanowi też groźny precedens z jeszcze innego powodu: przepis ten przewiduje karalność samego posiadania lub przechowywania określonych w nim treści – bez względu na to, czy takie posiadanie lub przechowywanie miałoby mieć na celu ich późniejsze rozpowszechnienie. Poza specyficznym przypadkiem pornografii z udziałem rzeczywistych osób w wieku poniżej 15 lat tego rodzaju zakaz jest w obowiązującym kodeksie karnym zupełnie nieznany. Jakkolwiek polskie prawo zabrania wielu rodzajów ekspresji – nawoływania do popełnienia przestępstwa, a nawet choćby tylko jego „pochwalania”, propagowania ustrojów totalitarnych, nawoływania do nienawiści (a więc jedynie emocji, nie czynów) na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, etc., znieważania grupy ludności albo poszczególnej osoby z powodu przynależności narodowościowej, etnicznej, rasowej itd., obrażania uczuć religijnych, znieważania narodu i państwa polskiego, znieważania lub poniżania konstytucyjnych organów państwa czy wreszcie prezydenta RP, to wszystkie te zakazy skierowane są przeciwko wypowiedziom mającym charakter publiczny, a więc potencjalnie mogącym dotrzeć do jakiegoś szerszego kręgu odbiorców. Samo posiadanie materiałów zawierających jakieś nielegalne treści w żadnym przypadku (poza prawdziwą pornografią dziecięcą) nie jest przestępstwem.
Również komunistyczny kodeks karny z 1969 r. nie przewidywał karalności samego tylko posiadania jakichś zakazanych treści – choć zakazów posiadania pewnych treści w celu ich późniejszego rozpowszechnienia było w nim sporo – tak było np. w przypadku treści lżących, wyszydzających lub poniżających ustrój PRL lub jej naczelne organy, pochwalających faszyzm, zawierających „fałszywe wiadomości mogące wyrządzić poważną szkodę interesom PRL”, nawołujących do waśni na tle różnic narodowościowych, etnicznych etc. albo pochwalających takie waśnie, nawołujących do popełnienia przestępstwa lub zawierających jego pochwałę, czy wreszcie z pornografią. Ale samo tylko posiadanie jakichkolwiek treści nie było zabronione. Gdzie zatem – jeśli chodzi o polskie prawo – musimy się cofnąć, by znaleźć zakaz podobny do tego, jaki zapisany został w uchwalonym niedawno art. 202 § 4b k.k., tj. zakaz czysto prywatnego posiadania określonych treści – bez względu na to, czy treści te miałyby być rozpowszechnione czy choćby przekazane komukolwiek?
Nie wiem, czy ci, którzy wymyślili i uchwalili wspomniany art. 202 § 4b k.k. znają odpowiedź na to pytanie? Odpowiedź na nie jest taka: aby znaleźć podobny zakaz, trzeba się cofnąć do uchwalonego w roku 1946, a więc w okresie stalinowskiego terroru Dekretu o Przestępstwach Szczególnie Niebezpiecznych w Okresie Odbudowy Państwa, czyli tzw. Małego Kodeksu Karnego z 1946 r (zob. http://www.polskaludowa.com/dokumenty/prawne/jpg/maly_kodeks_karny.pdf ). Artykuł 24 §1 tego dekretu stwierdzał, że ten, kto przechowuje pisma, druki, lub wizerunki wymienione w art. 23 tj. takie, które nawołują do popełnienia zbrodni lub pochwalają zbrodnię, względnie których treść ma pozostać tajemnicą wobec władzy państwowej, albo które zawierają fałszywe wiadomości, mogące wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego, bądź obniżyć powagę jego naczelnych organów podlega karze więzienia do lat 5. Obecna władza, trzeba przyznać, jest łagodniejsza – dwa lata, jak dla brata…
Na koniec tego nieco przydługiego komentarza chciałbym się pokrótce odnieść do kwestii zakazu posiadania treści pornograficznych z udziałem rzeczywistych dzieci. Tomasz Primke pisze, że „aby coś posiadać, to coś musi najpierw zostać wyprodukowane, a więc z faktu, że ktoś posiada treści pornograficzne (których produkcja wymaga popełnienia przestępstwa) wynika, że prawo musiało zostać złamane. To trafna uwaga – ale czy w jakiś konieczny sposób wynika z tego, że samo posiadanie tzw. pornografii dziecięcej powinno być karalne?
Odnośnie argumentu, że produkcja pornografii dziecięcej wiąże się z krzywdzącym i słusznie traktowanym jako przestępstwo seksualnym molestowaniem dzieci chciałbym zauważyć, że tak jest z reguły… ale nie zawsze. Można sobie wyobrazić pornografię dziecięcą, której produkcja nie wiąże się z żadnym wykorzystaniem małoletniego poniżej 15 lat przez inną osobę: załóżmy, że osoba w wieku poniżej 15 nagrywa za pomocą posiadanej przez siebie kamery video film o charakterze pornograficznym z wyłącznie własnym udziałem lub przy użyciu swojego aparatu fotograficznego robi sobie tego rodzaju zdjęcia. Czy taka osoba mogłaby później odpowiadać za posiadanie treści pornograficznych z udziałem nieletniego poniżej 15 lat? Ponieważ obowiązujący w Polsce przepis na temat posiadania pornografii dziecięcej (art. 202 § 4a k.k.) nie przewiduje jakiegoś „immunitetu” dla osób posiadających treści pornograficzne wyłącznie z własnym udziałem, obawiam się, że odpowiedź na to pytanie może brzmieć: „tak”. Większość z nas zgodzi się chyba jednak co do tego, że odpowiedzialność karna jest w społeczeństwie szanującym prawa i wolności jednostki czymś stanowczo za daleko posuniętym.
Rzecz jasna – znakomita większość pornografii dziecięcej nie powstaje w taki sposób, jak opisany powyżej – coś takiego to raczej wydumany (choć z drugiej strony zupełnie możliwy) przypadek. Pornografia dziecięca z reguły powstaje w wyniku czynów mających charakter przestępstwa – samo utrwalanie treści pornograficznych z udziałem małoletniego poniżej 15 lat zgodnie z art. 202 §4 k.k. zagrożone jest karą od roku do 10 lat więzienia; w grę mogą tu oczywiście również wchodzić chociażby czyny określone w art. 200 §1 k.k., tj. obcowanie płciowe z małoletnim poniżej lat 15 lub dopuszczenie się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej lub doprowadzenie jej do poddania się takim czynnościom albo do ich wykonania. Czy jednak z tego, że pornografia taka jest rezultatem popełnienia przestępstw w sposób logiczny wynika, że nie tylko jej produkcja i rozpowszechnianie, ale nawet posiadanie na własny, czysto prywatny użytek, powinno być prawnie zabronione?
W literaturze na temat pornografii dziecięcej zauważana bywa analogia między posiadaniem pornografii dziecięcej, a przestępstwem określanym popularnie jako paserstwo: tak samo, jak prawo zabrania posiadania rzeczy pochodzącej np. z kradzieży (czy w ogóle z przestępstwa), tak samo zabrania posiadania pornografii, której produkcja wymagała popełnienia czynu zabronionego prawem karnym. Ale analogia między przestępstwami posiadania pornografii dziecięcej i paserstwa jest – jeśli przynajmniej chodzi o prawo polskie – cokolwiek kulawa: zgodnie z art. 291 §1 k.k. za paserstwo może zostać skazany ktoś, kto rzecz uzyskaną za pomocą czynu zabronionego nabywa lub pomaga do jej zbycia albo tę rzecz przyjmuje lub pomaga do jej ukrycia (art. 292 rozciąga odpowiedzialność za paserstwo na osobę, która na podstawie okoliczności towarzyszących nabyciu itd. jakiejś rzeczy powinna i może przypuszczać, iż rzecz ta została uzyskana za pomocą czynu zabronionego). W każdym jednak bądź razie, do zaistnienia przestępstwa paserstwa potrzebny jest konkretny czyn, jakim jest np. nabycie lub przyjęcie rzeczy uzyskanej za pomocą czynu zabronionego prawem karnym. Samo tylko bierne posiadanie takiej rzeczy nie jest w Polsce przestępstwem. Gdyby obowiązujące prawo zabraniało tylko nabywania lub przyjmowania pornografii dziecięcej, to analogia tego rodzaju przestępstwa z paserstwem byłaby rzeczywiście pełna. Z drugiej strony, zachodziłoby wówczas pytanie, po co ma istnieć jakiś specjalny przepis przeciwko nabywaniu czy przyjmowaniu pornografii dziecięcej, skoro takie czyny i tak można byłoby podciągnąć pod bardziej generalny paragraf o nabywaniu lub przyjmowaniu jakichkolwiek rzeczy uzyskanych w skutek naruszenia prawa karnego? Znany też z literatury argument, że osoba utrwalona na filmie czy fotografii zawierającej pornografię dziecięcą jest wykorzystywana seksualnie za każdym razem, gdy ktoś taki film lub taką fotografią ogląda – nawet, gdy ona sama nie ma o tym pojęcia – jakkolwiek przemawia bez wątpienia do wyobraźni – nie wydaje się odpowiednią przesłanką zakazu samego tylko posiadania pornografii dziecięcej – trudno jest powiedzieć, w jaki sposób samo oglądanie pornografii dziecięcej może wyrządzać szkodę dziecku utrwalonemu na filmie czy fotografii, jeśli dziecko (czy osoba wcześniej będąca dzieckiem) nic o takim oglądaniu pornografii z jej udziałem nie wie. W przypadku zdjęć czy filmów przedstawiających np. osoby, które już dawno nie żyją, argument, że posiadanie czy oglądanie pornografii dziecięcej krzywdzi osoby przedstawione na takich zdjęciach czy filmach jest zupełnie nie do utrzymania. Jednak prawo zabrania posiadania pornografii dziecięcej bez względu na to, sprzed ilu lat by ona nie pochodziła. Czy nie jest to zbyt daleko idący zakaz?
Poza tym: przestępstwo posiadania pornografii dziecięcej jest zwyczajnie trudne do wykrycia – a co za tym idzie, tylko nieliczne jego przypadki mogą się stać znane organom ścigania i skończyć się wyrokiem skazującym; a co gorsze, jego istnienie w kodeksie karnym może rodzić pokusę do nadużyć (bardzo trafnie pisał o tym kiedyś Jacek Sierpiński w swoim artykule „Pokaż, co masz w komputerze http://www.libertarianizm.pl/gazeta_an_arche:pokaz_co_masz_w_komputerze).Warto też zauważyć, że gdy Sąd Najwyższy USA uznał w 1990 r. (w sprawie zwanej Osborne v. Ohio –zob. http://en.wikipedia.org/wiki/Osborne_v._Ohio), że samo posiadanie pornografii dziecięcej może być zakazane, trzech z dziewięciu sędziów tego sądu złożyło zdanie odrębne (napisane przez sędziego Brennana) w którym argumentowali m.in. że nie zostało wykazane, by zakaz posiadania pornografii dziecięcej prowadził do zmniejszenia jej produkcji – a przecież to ta konkretny sposób wyrządza krzywdę dzieciom. Najprawdopodobniej więc zakaz posiadania pornografii dziecięcej w ogóle nie był dobrym pomysłem: pożytek z tego zakazu (w sensie redukcji przypadków seksualnego wykorzystywania dzieci) jest w najlepszym przypadku niewielki (jeśli jest jakikolwiek) a szkód i ludzkich krzywd – w postaci np. aresztowania ludzi, którzy dla czysto prywatnych, nie mających nic wspólnego z jakimś molestowaniem seksualnym celów zrobili np. zdjęcie swojemu dziecku w wannie lub na plaży może być naprawdę dużo (odnośnie tematu pornografii dziecięcej polecam artykuł Amy Adler „The Perverse Law of Child Pornography” (zob. http://www.ipce.info/library_3/files/adler.htm), a także wywiad z nią (zob. http://www.frieze.com/issue/article/age_of_innocence/) w którym bardzo ciekawi wypowiada się na m.in. ten temat.
Spox, tylko, że mi nie chodziło o podejście z pozycji wolności, ale z zamordystycznej efektywności.