Mao (ten od much Tse Tse Tung Tung) napisał czerwoną książeczkę – pierwszy chiński erotyk. W książecce tej opowiada o brygadzie Chujwenbinów, która bohatersko opanowuje pekińską dzielnicę czerwonych latarni (stąd właśnie czerwona książeczka). Chujwenbini istnieli naprawdę i byli elitarną grupą stęczycieli (późniejszych strażników rewolucji seksualnej), którzy nastręczali się obywatelom Pekinu (a potem całych Chin), zmuszając ich do całkowitego posłuszeństwa i oddania. Tego co następowało potem nie mogę opisywać przed jedenastą bo jeszcze jakieś zabłąkane dziecię przeczyta i skrzywi sobie psychikę. Zresztą nie wspominam o tym żeby opisywać grzeszną rozpustę a po to, żeby zapełnić czymś początek wstępu.
Co jest ważne to to, że książka, wydawana przy zastosowaniu taktyk Sun Tsu (czy jak błędnie wymawia mój tajwański kumpel – Syn Tsy) okazała się tak popularna, że Mao stał się bohaterem narodowym namber łan i został obrany na wodza seksualnej rewolucji. Napewno słuszałeś szanowny czytelniku o seksualnej rewolucji Mao (co mu ciągle było mało). Nawet ja słyszałem (ale może tylko dlatego że mi też ciągle Mao?).
W każdym razie kiedy Maowi się zmarło, schedę po nim przejęli nudni faceci w garniturach. Tu Penk Tynk, Yako Tako Sieki-Wa, Na Chu Ya Mitachata. Próbowali oni zakonserwować rewolucję ale nie stało im sił. Potem przyszedł czas reformatorów – Sam Ciąg Puk przeprowadził reformę rolną, a pierwsza członkini ramienia Partii przesunięta na czoło – Sama Rama zrewolucjonizowała transport – samochody zastąpiła rowerami (początkowo bez pedałów bo to było wbrew zasadom rewolucji seksualnej Mao). Chiny powoli odchodziły od Maoizmu. Dzisiaj, mimo że nadal na Placu Niebiańskiego Uniesienia widnieje portret Wodza, nie można już znaleźć w tym kraju prawdziwego rewolucyjnego seksapilu.
Państwo Środka od wieków fascynowało Zachód i stanowiło dla niego tajemnicę nie do odkrycia. O tym czego nie znamy zazwyczaj opowiadamy niestworzone bajdocje. Już dawno dawno temu zauważyłem, że wielu ludzi przekonanych jest, że w Chinach panuje kapitalizm. Ktoś gdzieś puszcza w obieg historie, że oto partyja ukochana otworzyła się na Zachód a ilość i wartość inwestycji ma być dowodem na istnienie kapitalizma. Jest to dosyć pokraczne rozumowanie, bo jeśli pewnego dnia Raul Castro dogada się z Coca Colą (i tysiącami innych firm), że ta wybuduje fabrykę a on przymusi ludzi do roboty za garść ryżu (kto będzie protestował tego 'na plasterki’!) to czy będzie to 'otwarcie na świat i wprowadzanie kapitalizmu’ na Kubie?
Ba! Żeby tylko takie opinie się pojawiały… Ostatnio przeczytałem wypowiedź najpopularniejszego onetowego bajkopisarza, dla pewnego pisma z dziedziny political fiction, że w Chinach 'nawet ławki w parku są prywatne. Wynajmuje się je za pieniądze’ co ma być dowodem na istnienie kapitalizmu w ChRL. Na tej samej zasadzie ja mogę udowadniać, że skoro w PRLu miejsce w kolejce można se było za pieniądze wykupić to znaczy, że za komuny w Polsce nawet kolejki były prywatne więc komuna była tylko z nazwy a tak naprawdę mielismy najczystszy kapitalizm. Baju baju!
No dobrze, pożartować każdy sobie może, wszak dobry żart tynfa wart. Problem powstaje wtedy, kiedy ludzie nie rozróżniają żartu od rzeczywistości i zaczynają postrzegać świat przez pryzmat dubów smalonych zaplecionych w androny. W przypadku Chin i ich rzekomego kapitalizmu zachodzi właśnie taki proces.
Muszę wyznać, że sam swego do pewnego czasu wierzyłem w bajkę chińskiego kapitalizma. Będąc ignorantem ufałem na słowo różnym specjalistom, którzy okazywali się być takimi specjalistami jak z mysiej za przeproszeniem d**y nesseser czyli ingorantami jak ja ino wypowiadającymi się publicznie jako ałtorytety, często za pieniądze.
Pierwsze moje zwątpienie w chiński kapitalizm nastapiło, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się w pracy z chińską spółką akcyjną. Spółka ta, jak i wszystkie Chińskie spółki akcyjne jakie dane mi było w życiu analizować, miała bowiem akcje notowane na giełdzie w Hong Kongu (które to akcje mogą sobie kupować obcokrajowcy) oraz akcje krajowe, notowane na giełdzie w Szanghaju na jaju, które dostepne są tylko dla Chińczyków (a tak się dziwnie składało, że cały pakiet tych akcji zawsze należał do jakiejś firmy państwowej). Struktury zarządzania, wyznaczone przez chińskie prawo, wydawały mi się przy tym zbyt sztywne i zbiurokratyzowane jak na państwo kapitalizma.
Drugie zwątpienie naszło mnie podczas mojego wypadu do Francji (wtedy co to miałem się spotkać z Sarkozym ale ten się wykręcił sianem). Rozmawialiśmy sobie z kolegą o samochodach, który lepszy, który gorszy, które idą głównie na eksport itd. Rozmowa jakoś zeszła na fabryki w Chinach i kumpel zaczął opowiadać o tym, jak to Peugeot-Citroen może tam sprzedawać tylko Peugeoty, więc żeby sprzedać Citroena zmieniają mu etykietkę na Peugeota i tak C4 schodzi w Chinach jako Peugeot czterystacośtam… Może było na odwrót – może to Peugeoty czterystacośtam schodzą jako Citroeny C4? W każdym razie firma musi kombinować jak koń pod górę, żeby sprzedać swój produkt. Kapitalizm? Aj dont tink soł.
Do trzech razy sztuka, trzeci raz zwatpilem w dogmat chińskiego systemu oglądając sobie wiadomości w telewizji podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie. Pomiędzy triumfalnymi informacjami o medalach zdobytych przez wyspowych sportowców a pogardliwymi doniesieniami o jakichś dzikusach wysadzających w powietrze naszych chłopców walczących o demokrację naszą i waszą moje zapchane woskowiną ucho wyłapało lamenty jakiejś skośnookiej żółtogłowy. Pani roniła łzy nad swoim losem i wykorzysując obecność zachodnich dziennikarzy, wraz z tłumem innych zapłakanych pań i podenerwowanych panów krzyczała, że władze wywaliły ją (i ludzi stojących za nią) z domów, które zburzyła i pobudowała w ich miejsce stadionych, hotele, drogi itd. Oni zostali bez dachu nad głową nie dostawszy żadnego odszkodowania za utracone mienie. Kapitalizm? Z takim poszanowaniem świętego prawa własności? Wolne żarty!
Jeśli w Chinach jest kapitalizm, to ja od jutra zacznę nosic koszulki z Czegewarą… Ok, przesadziłem. Chińczycy to mistrzowie mistyfikacji, nawet skromna Mulan potrafiła wszystkich zrobić w balona udając faceta i wstepując do armii, nic dziwnego więc, że umysły białych ludzi dają się tak łatwo zwieść chińskim specom od gry pozorów.
No ale ja tu się wymądrzam, możesz mi wierzyć, szanowny czytelniku, a możesz mi też nie wierzyć. Nie napisałbym tego tekstu, gdybym wczoraj nie przeglądał sobie bloga Yvesa Smitha Naked Capitalism, na którym autor przytacza bardzo ciekawy tekst z Ekonomisty (the Economist). Ekonomista w artykule pt. 'Długi marsz wstecz’ pisze mniej więcej tak (jeśli nie chcesz się męczyć, szanowny czytelniku moim kulawym tłumaczeniem – oryginał tekstu po angolsku pod powyższym linkiem):
Większość ludzi, szczególnie tych spoza Chin, zakłada, że swój fenomenalny skok gospodarczy zawdzięczają one miarowemu, choć nie zawsze gładkiemu, wprowadzeniu kapitalizmu. Trzydzieści lat reform uwolniło gospodarkę i jest tylko kwestią czasu żeby za wolnością gospodarczą nadeszła wolność polityczna.
Ten gradualistyczny pogląd jest błędny. Profesor Massachusetts Institute of Technology, Yasheng Huang, w swojej najnowszej książce zabiera ważny głos w tej sprawie. Wiarygodne dane na temat Chin zdarzają się rzadko, głównie z uwagi na to, że statystyki, choć liczne, są znane ze swojej nierzetelności. Pan Huang wykracza daleko poza powierzchowne informacje o PKB i bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Zamiast zadowalać się tymi danymi, wykorzystywanymi przez większość badaczy, przekopał tysiące memorandów i dokumentów sporządzanych przez prezesów banków, biznesmenów i urzędników państwowych. Analizując wspomniane dokumenty odkrył dwa różne państwa chińskie:
1. Dawne Chiny, z nie tak dalekiej przeszłości – dynamiczne, przedsiębiorcze i wiejskie; oraz
2. Dziesiejsze Chiny – zurbanizowane i kontrolowane przez państwo.
Lata 80-te to dominacja Chin wiejskich. Chłopi (dalecy od przywiązania do ziemi, jak się dotąd uważało) mogli zakładać firmy przemysłowo-handlowo-usługowe, czerpać z nich zyski, wypłacać dywidendy, sprzedawać udziały a nawet opcje. Państwowe banki chętnie udzielały im pożyczek.
Nian Guangjiu, rolnik z ubogiej prowincji Anhui założył sobie firmę sprzedającą ziarna słonecznika (popularną chińską przekąskę), zatrudnił 100 osób i w 1986, zaledwie dekadę po śmierci Mao, zarobił milion yuanów (prawie 300,000 dolarów).
Ponieważ wiekszośc podobnych firm funkconowało pod mylącym szyldem przedsiębiorstw miejsko-wiejskiech (Township and Village Enterprises – publiczne przedsiębiorstwa zorientowane na rynek i kontrolowane przez lokalne władze – przyp. Anarchacza), zachodni naukowcy nie zorientowali się, że te pozornie kolektywne przedsiębiorstwa były w rzeczywistości prywatne.
Ale potem, w 1989 przyszły protesty na placu Tiananmen. Pokolenie polityków wywodzących się ze wsi, prowadzonych przez Zhao Ziyanga, zostałozmiecione ze sceny politycznej przez miastowych, z Jiang Zeminem i Zhu Rongji na czele. Obaj panowie wywozili się z Szanghaju i od 1990′ wprowadzali 'model szanghajski’ cechujący się szybkim rozwojem miast przy jednoczesnym faworyzowaniu państwowych molochów oraz wielkich międzynarodowych korporacji. Najbardziej ucierpiała wieś. Rodzimych przedsiębiorców ogałacano z funduszy i przytłaczano biurokracją. Jak wielu drobnych, prywatnych przedsiębiorców, pan Nian został aresztowany a jego firma zamknięta.
Co prawda chińskie miasta obrastały w coraz to nowsze, błyszczące drapacze chmur, ilość zachodnich inwestycji gwałtownie rosła a PBK szedł w górę, ale obyło się to ogromnym kosztem. Nowy kurs obrany przez państwo oznaczał bowiem opodatkowanie wsi w celu sfinansowania rozwoju miast – wzrost średniego dochodu na gospodarstwo domowe oraz zanik biedy spowolniły, z kolei pogłębiły się różnice społeczne i rozpiętość dochodów. Pozamykano wiejskie szkoły i szpitale co pomiędzy 2000 i 2005 poskutkowało wzrostem liczby dorosłych analfabetów o 30,000,000 (trzydzieści milionów).
Wg pana Huanga do największych słabości Chińskiego państwowego kapitalizmu należą: opieranie się na niewydolnych przedsiębiorstwach państwowch zamiast na bardziej wydajnych firmach prywatnych, słaby sektor finansowy, zanieczyszczenie środowiska i nieokiełznana korupcja. Te właśnie czynniki wypaczają ekonimię Chin.
Ale co z wciąż rosnącym gronem chińskich firm wkraczających na arenę międzynarodową? Na pewno jest to dowód na zdrową i rozwijającą się gospodarkę rynkową! Pan Huang dowodzi, że jak się bliżej przyjrzeć firmy te nie są tak naprawdę ani chińskie ani prywatne. Lenovo, firma komputerowa, osiągnęła sukces ponieważ była kontrolowana, finansowana i zarządzana z Hong Kongu a nie z Chin (i to dzięki lokalnym znajomościom założycieli biznesu – czyli czemuś czym nie dysponuje większość chińskich przedsiębiorców). Spółki-córki Haiera, sprzedawcy AGD, wywinęły się ze szponów chińskiej biurokracji w podobny sposób. Galanz, producent kuchenek mikrofalowych, tak jak i wiele innych firm polega na zagranicznej ochronie i kapitale uciekając tym samym spod struktur pańtwowych.
W rzeczywistości, jedną z niedocenianych funkcji zagranicznych inwestycji w Chinach jest zapewnianie venture capital (średnio- i długoterminowego kapitału inwetycyjnego charakteryzującego się dużym stopniem ryzyka ale mogącym w przyszłości przynieść wysokie zyski – przyp. Anarchacza) krajowym przedsiębiorcom. Jak w przypadku Huawei, globalnej grupy telekomunikacyjnej, którą chełpią się chińscy ekonomiści – jej struktura i powiązania z państwam są tak zagmatwane, że nawet najpilniejsi, najdokładniejsiobserwatorzy chińskiej gospodarki nie wiedzą czy jest to firma prywatna czy państwowa. Przyznają jednak, że mętność Huawei stanowi swoistą miniaturę chińskej gospodarki.
Czy Chiny stać na ponowne szczere przyjęcie przedsiębiorczego kapitalizmu, tak jak zrobiły to w latach 80-tych? Jej obecni przywódcy, pod przewodnictwem prezydenta Hu Jintao, który przeszedł chrzest w Guizhou i Tybecie, dwóch najbiedniejszych wiejskich prowincjach, mówią o wsparciu dla wsi i likwidowaniu nierówności społecznych. Ale nic nie zrobili w tej sprawie. Głębokie problemy chińskiej gospodarki wymagają reform instytucjonalnych i politycznych. Niestety, doświadczenia surowej kontroli Pekinu nad Olimpiadą sugeruą, że nadzieje są raczej znikome.
Ufffff… Koniec i bomba! Przepraszam za dość pokraczne tłumaczenie, wolę pisać swobodnie, nieograniczony niczyim rozumowaniem (nawet swoim). Uważam jednak, że warto przytoczyć ten tekst polskiemu szanownemu czytelnikowi.
Dzisiejszy wpis trochę dłuższy niż zwykle a to dlatego, że wybieram się pod koniec tygodnia do kraju moich przodków więc będzie przerwa w pisaniu do przyszłego tygodnia. Mam nadzieję, że ten tekst, zrekompensuje Ci to, szanowny czytelniku, w choć niewielkim stopniu.
Adios! na koniec posłuchaj sobie miłej chińskiej muzyczki: http://www.youtube.com/watch?v=w9JK-B_Wvd8
Ha! To było okrutne z mojej strony… Ok, teraz już na poważnie:
http://uk.youtube.com/watch?v=3P5FKi0zSpg&feature=related
Anarch
08.10.2008 r.
***
Tekst pochodzi z bloga autora
O ile nie znałem epizodu w latach 80 to brak wolnorynkowego kapitalizmu w Chinach można zauważyć. Bo państwowy kapitalizm jest (tzn. jak nie masz pieniędzy/wpływów to i tak nic nie zrobisz – dom ci zabiorą).
Ciekawy art, ale ta pseudo-wymyślna forma jest żenująca.
„Ufffff… Koniec i bomba! Przepraszam za dość pokraczne tłumaczenie, wolę pisać swobodnie, nieograniczony niczyim rozumowaniem (nawet swoim).”
A zatem to Twój artykuł Metalurgu? Niezły 🙂
ależ skąd, ja sądziłem, że twój. 😛
Mój też nie, aczkolwiek fantazję mam podobną.
„Jest to dosyć pokraczne rozumowanie, bo jeśli pewnego dnia Raul Castro dogada się z Coca Colą (i tysiącami innych firm), że ta wybuduje fabrykę a on przymusi ludzi do roboty za garść ryżu (kto będzie protestował tego ‘na plasterki’!) to czy będzie to ‘otwarcie na świat i wprowadzanie kapitalizmu’ na Kubie?”
Celna argumentacja
Dziekuje za komentarze.
Metalurgu i Timuru ałtorem tekstu jestem jo! 🙂
Antoni Wiechu – ciekawy i bardzo konstruktywny komentarz :P. Niestety taki już jestem żenujacy pseudo-wymyślacz.