Targ, jak sama nazwa tłumaczy, służy za miejsce wymiany. Wymienia się tu towary i słowa, ludzi i zwierzęta. Tylko dzięki Targowi zachowuje swą wartość pieniądz Zielonego Kraju; a przecież i tak nie wszyscy uznają owe antyczne banknoty. Tu, w ruinach największego gmachu, dokonuje się sądów i stanowi prawo – na ile zechce kto uznać te spotkania głów poszczególnych rodów i zarządców farm za rzeczywisty sąd i legislaturę. Są w księgach zdjęcia prawdziwych instytucji państwa, budynków i tłumów ludzkich – wielkich, olbrzymich. Więc znam różnicę. Nie ma państwa w Zielonym Kraju. – Państwo – powiada Daniel – jest maszyną homeostatyczną. Reaguje na zmiany warunków wewnętrznych i zewnętrznych. Dba o zachowanie struktury powiązań łączących swe składniki oraz o ich sumaryczną przydatność do realizacji różnych celów w różnych sytuacjach dla potrzeb owej struktury. Raz ustanowione, ginie jedynie w akcie mordu. Nigdy nie wyzwala tych, których wzięło w niewolę. Nigdy nie zaprzestaje wysiłków wzmocnienia struktury. Czy widzisz już, co leży u kresu tej ścieżki? Czy widzisz to PAŃSTWO? – Tu Daniel pochyla się nad rozmówcą. – Nigdy, nigdy nie będziemy mieli go w Kraju; to byłby koniec.
Jacek Dukaj, Extensa
Czym tak naprawdę jest państwo? To organizacja, która na jakimś terenie stanowi prawo, nakłada kary na ludzi je łamiących i wykonuje je. Wszystko to wydaje się logiczne, jeśli założymy, że ktokolwiek, kto poczynaniami państwa kieruje, ma powody, by to robić. Można wyróżnić trzy rodzaje powodów. Po pierwsze, chcemy rozwoju, chcemy, żeby wielkie ideały prowadziły nas w życiu. Szukamy autorytetów moralnych, doniosłych prawd, niezaprzeczalnych dogmatów. „My chcemy Boga, Panno święta! O, usłysz naszych wołań głos! Miłości Bożej dźwigać pęta, To nasza chluba, to nasz los.” Cóż, zdania na ten temat są podzielone. Ale gdy wyznawcy jakiejś religii stanowią w jakimś państwie większość, starają się dostosować je do własnych zasad. Zwolennicy religii zupełnie prywatnej stanowią na świecie zdecydowaną mniejszość.
Po drugie, możemy chcieć czuć się bezpiecznie, chcieć swobodnie poruszać się wszędzie, gdzie tylko nogi poniosą, czuć się spokojnie i naturalnie. Być spontanicznym. Dlatego szukamy zagrożeń i natychmiast je eliminujemy. Ale czy szukając własnego bezpieczeństwa, nie popełniam błędu zagrażając innym? Niektórzy uznają, że nie, że trzeba uprzedzać zagrożenie. A najwyższym wcieleniem takiego uprzedzania jest struktura społeczna, która nam bezpieczeństwo na konkretnym poziomie GWARANTUJE.
Te dwie przyczyny istnienia państw są dość stare. Od bardzo dawna istniały zorganizowane instytucje religijne i obronne. Ale przez ostatnich kilkaset lat wyłoniło się na świecie coś jeszcze.
Chcemy wiedzieć jak najwięcej. Informacje o tym, jak zaspokajać swoje potrzeby, są dla nas tak ważne. Nie chcemy z nich zagubić ani jednej, wszystkie wydają się niezbędne. To wydaje mi się istotą powstania współczesnych dóbr publicznych, których ilość zwiększa się ciągle. Niektórzy ludzie widzą problem w tym, że jakaś społeczna aktywność przestanie być kontynuowana, mimo, że jest potrzebna. Obawiają się, że strata dla pojedynczego człowieka może być korzyścią dla tak wielu innych. Oczywiście, że nie wszystkie dobra będą wygenerowane, jeśli każdy będzie się troszczył tylko o wartość wymienną swojej własnosci, nie próbując widzieć we własnej pracy czegoś głębszego. Ale to jest postrzegane przez zwolenników dóbr publicznych samo w sobie jako coś niebezpiecznego. Praca ma służyć innym, nie mnie. Szczególnie, jeśli praca ta należy do aktualnego kanonu dóbr publicznych. Nie jest do zaakceptowania zbyt wysoka stopa preferencji czasowej wśród niektórych ludzi, i zmusza się ich do ubezpieczania się na różne sposoby.
No dobrze, ale teoretycy dóbr publicznych włączają do nich również produkcję bezpieczeństwa, klerykałowie powiedzieliby, że dobrami publicznymi są również zwolnienia podatkowe Kościoła. Ale dobra bezpieczeństwa i, by tak nazwać wspomaganie działalności religii, dobra rozwoju, nie są koniecznie związane z informacją o istnieniu jakiejś wartości, której nie jesteśmy, ze względu na zbyt wysoką stopę preferencji czasowej, w stanie osiągnąć. Są one czymś jakościowo różnym; ubezpieczając się na wystąpienie wypadku samochodowego zobowiązujemy się na wpłacanie jakichś pieniędzy, za które dostaniemy, w razie wypadku, inne pieniądze. W przypadku bezpieczeństwa finansujemy coś, co jest jakościowo inne od wpłaconych pieniędzy. Co więcej, zwiększanie swojego bezpieczeństwa i dbanie o duchowy rozwój to aktywności, które możemy podejmować niezależnie od środka wymiany ekonomicznej, wykorzystując tylko swój czas i wzajemną dobrą wolę. Choć ma to swoje ograniczenia, dowodzi, że bezpieczeństwo i rozwój duchowy to aktywności państwa zupełnie inne, niż tworzenie i administrowanie dobrami publicznymi.
W dawnych, pobożnych czasach dóbr publicznych było niewiele, ponieważ pierwsze dwie wymienione wyżej aktywności były przez wszystkich stawiane na pierwszym miejscu. Potem przyszedł triumf tak zwanej demokracji, która zajmuje się głównie tworzeniem i spełnianiem rozmaitych „praw człowieka”. Prawa człowieka to dobra, które wydają się być wszystkim potrzebne, ale które jakoś nie mogą być zapewnione przez dobrowolną współpracę. Pewną wskazówką do zrozumienia ich istoty była dla mnie niegdyś lekcja przedsiębiorczości, na której zahaczyłem o problem dobrowolnych ubezpieczeń społecznych. Pani prowadząca zajęcia stwierdziła, że ubezpieczenia społeczne MUSZĄ być przymusowe, bo inaczej nikt by się nie ubezpieczał, zawsze znaleźlibyśmy sobie jakieś ważniejsze BIEŻĄCE potrzeby. Wszystkim, poza mną, wydało się to oczywiste. Nie bez pdostaw więc Hans Hermann Hoppe w książce „Demokracja – Bóg, który zawiódł” stwierdza, że w ostatnich wiekach ogólny poziom stopy preferencji czasowej, czyli skłonności do wydawania pieniędzy na potrzeby bieżące kosztem odleglejszych w czasie, podwyższył się.
Może to jest skutek, a może przyczyna zwiększania ilości dóbr publicznych. To zupełnie inna kwestia. Niezależnie od tego wydaje się, że jest to zjawisko szkodliwe, a tym bardziej szkodliwe dla tych, którzy mają sami chęć zapewnienia dla siebie odpowiedniej ilości informacji o dostępnych dobrach i wykorzystania tych informacji. Cóż jednak tacy ludzie mogą zrobić? Czym powinna się zajmować Nockowska „resztka”? Wielu ludzi się nad tym zastanawiało, i zdań na ten temat jest wiele. Chciałbym jednak coś do tego dodać na podstawie powyższych ustaleń.
Państwo to nie jest terytorium, na którym istnieje monopol stosowania przemocy. Nie jest to również społeczne porozumienie co do istnienia pewnych reguł w codziennym współżyciu. A w każdym razie nie tylko to, szczególnie w czasach obecnych. Państwo to struktura, która chce dbać o naszą przyszłość i krzewić wśród nas wiedzę o niej wbrew naszej woli. Nasza własność jest nasza wyłącznie wtedy, jeśli zamierzamy ją skonsumować w nieodległym czasie. Poza tym nieodległym horyzontem mamy samodzielny byt, dążący do własnych celów. A jednak, mimo takiej potęgi, a może właśnie z powodu angażowania zbyt wielkich sił, cele te bardzo często nie są osiągane. Wtedy właśnie pojawia się możliwość, aby niespełnionym celom, wynikłym z pokładania zbyt wielkiej ufności w potęgę informacji, przeciwstawić potęgę własności – możliwości działania w świecie rzeczywistym, reagowania z bezpośredno odczuwalną rzeczywistością. Każde działanie ma w sobie pewną ciągłość, próba bezkompromisowego dążenia do stworzenia anarcho-kapitalistycznego ładu z pism Rothbarda ma w sobie zbędny balast dogmatyzmu, uniemożliwiający sprawne funkcjonowanie. Obserwując działania zmierzające do zmniejszenia siły państwa, widzimy w historii najnowszej proces obumierania sowieckiego socjalizmu pod koniec XX wieku. Państwa upadały dlatego, że bankrutowały – jednym z najlepszych przykładów jest PRL. Czyż obecnie na drodze do takiego samego bankructwa nie znajduje się USA? Oby tamtejsi wrogowie państwa nie byli takimi pesymistami, jak kiedyś, i dostrzegli w tym szansę
Karol Korczak
24.10.2008 r.