Rozważanie na temat możliwych dróg rozwoju sytuacji.
Kryzys finansowy w Stanach Zjednoczonych zaskoczył establishment. Wszelkiej maści specjaliści zarzekają się, że nikt nie był w stanie przewidzieć tego, co nastąpiło. Mówił o tym nawet Alan Greenspan, były wieloletni szef FED, przed komisją amerykańskiej Izby Reprezentantów. Nie trzeba dodawać, że są po powszechnie powtarzane kłamstwa, nie mające nic wspólnego z rzeczywistością. O możliwości kryzysu i jego realnych przyczynach mówili na przestrzeni ostatnich lat liczni ekonomiści ze Szkoły Austriackiej. Poruszali tą kwestię także inni naukowcy i publicyści. Kilkanaście miesięcy temu w Internecie (np.: w serwisie Google Video) nawet film „Money as a debt” (Pieniądze jako dług) mówiący o słabości obecnie istniejącego systemu finansowo-bankowego. W sytuacji, kiedy rządy i banki centralne poszczególnych państw mnożą sposoby „wyjścia z kryzysu” warto zastanowić się nad możliwymi scenariuszami rozwoju sytuacji.
W swym artykule chciałbym poruszyć realne drogi rozwoju sytuacji. Takie, które ze względu na obserwacje mogą nastąpić. Pierwszą widoczną tendencją, niestety stale się pogłębiającą, jest wzrastająca ingerencja państwa. Świadczy o tym chociażby słynny plan Paulsona (czyli umoczenie 700 mld $ z kieszeni podatników w bezwartościowych papierach, hmm… „wartościowych”). W Europie też pojawiły się tego typu reakcje. Holenderski bank centralny wspomógł kilka dni temu bank ING kwotą 20 mld euro. Oficjalnie podano, że stało się to by „zapobiec możliwym kłopotom”. Wydaje mi się, że w tym przypadku zadziała to jak przysłowiowe podanie brzytwy tonącemu. Mainstreamowe media promują w ostatnich tygodniach głosicieli „końca kapitalizmu” oraz piewców szeroko rozumianego etatyzmu i kontroli. Modne jest krytykowanie wolnego rynku oraz wymyślanie niezliczonej ilości epitetów. W Polsce jedynym poczytnym czasopismem, które nie przyłączyło się do tego chóru był tygodnik „Wprost”, który zamieścił wypowiedzi Davida Friedmana i Roberta Gwiazdowskiego oraz całkiem rzeczową analizę przyczyn kryzysu. Co to oznacza dla rozwoju sytuacji? Nie oszukujmy się. Media wysokonakładowe mówią głosem rządzących. Ta tendencja zwiastuje, że miłościwie nam panujący zrobią wszystko by życie gospodarcze poddać jeszcze większej kontroli. Ingerencje państw i banków centralnych (w tym nacjonalizacje firm zajmujących się finansami) będą się zwiększać. W USA pojawił się pomysł by nacjonalizować małe banki lokalne. Wydaje się, że celem tych działań jest uruchomienie nowej lawiny kredytów. Wygląda to tak jakby wszystkim rządziło uparte dziecko, które jest przekonane o swej nieomylności. Powtarza czynności, mimo, że ich efekty są negatywne. Rozkapryszony dzieciak nie zwraca na to uwagi i dalej robi to, co d tej pory. Efekty widzimy na własne oczy. Tendencja ta będzie się nasilać. Wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje na to, że wybory w Stanach Zjednoczonych wygra Barack Obama. W takiej sytuacji może wręcz spodziewać się kontynuacji kryzysu. Bezpośrednio po zwycięstwie Obamy giełda pójdzie do góry, a dolar się umocni. Wpływa na to będzie czysto polityczny, po prostu amerykański establishment, będący w opozycji do George’a W. Busha odreaguje jego prezydenturę. Ten krótkotrwały wzrost zostanie w krótkim czasie zniweczony. Jeżeli Obama i jego otoczenie zaczną wprowadzać w życie pomysły z kampanii wyborczej recesja może być długotrwała, a możliwości wyrwania się z kryzysu coraz trudniejsze. Takie pomysły jak ustawa o nadrzędności związków zawodowych (card-check – związki mogą występować w interesie wszystkich pracowników, nawet tych, którzy się są członkami danej organizacji), przymusowego ubezpieczenia zdrowotnego (czyli de facto nowy podatek, pomysł wzorowany na krytykowanym systemie kanadyjskim), czy pomysły budowy rządowej instytucji proekologicznej (będą potrzebne kolejne pieniądze, czyli większe podatki). To tylko część pomysłów z bogatej oferty kandydata Demokratów. Wielenie ich w życie wywoła negatywne skutki ekonomiczne. Zabawa z systemem podatkowym, generowanie nowych danin, zmniejszy jeszcze bardziej konkurencyjność amerykańskiej produkcji. A przecież już o wielu lat Amerykanie mają ujemny bilans w wymianie towarowej. Co prawda, w okresie, gdy dolar był tani wzrósł eksport komputerów i szeroko rozumianej elektroniki, ale nie zamieniło się to w stałą, rosnącą tendencję. Wracając do możliwej prognozy. Światową tendencją będzie wzrost interwencjonizmu. Ingerencja państwa będzie się pogłębiać. Rozszerzać się na inne aspekty życia człowieka. Możemy obserwować wzrastające zainteresowanie organów administracyjnych każdym aspektem naszego życia. Przed oczyma maluje mi się mroczna wizja rodem z powieści Philipa K. Dick’a. A będziemy słyszeć tłumaczenie, że to wszystko dla naszego dobra. Należy więc spodziewać się rozszerzającego się kryzysu. Dość długo potrwa nim system upadnie, ale stanie się to z pewnością. Nie da się zbyt długo utrzymywać fikcji.
Drugim możliwym rozwiązaniem jest realna chęć naprawy systemu. Nie do końca trafiona ale przynajmniej wskazująca prawidłowy tok rozumowania. Jakiś czas temu na Kryzys Blogu Instytutu Misesa podano informację , że szef Europejskiego Banku Centralnego zasugerował powrót do systemu przypominającego ustalenia z Bretton Woods i do szerokorozumianej dyscypliny finansowej. Ciekawa tendencja, nieoczekiwana, bo po szefie takiej instytucji spodziewałbym się raczej zachowania podobnego do swych kolegów zza oceanu. Zgadzam się z Mateuszem Machajem, że w zaistniałej sytuacji nikt nie pomyślał o prawdziwej próbie naprawienia systemu finansowego. Obecna sytuacja kryzysowa sprzyja wprowadzeniu standardu złota i przywrócenia normalności rynkom finansowym. Zgadzam się również, że przyczyny są polityczne. I dodatkowo osobiste. Przez lata keynesiści i monetaryści krytykowali samą idee standardu złota. Powszechnie uważano, że jest to zamierzchła i nikomu niepotrzebna przeszłość. Zwolennikami złota byli przedstawiciele Szkoły Austriackiej i obiektywiści związani z Ayn Rand (co wynika z faktu, że Rand była zwolenniczką ekonomicznych pism Misesa). Alan Greenspan, gdy kilkadziesiąt lat temu był związany ze środowiskiem Ran też był zwolennikiem złota. Po latach jednak, gdy objął stanowisko szefa FED, jego poglądy uległy zmianie. Teraz chyba głupio jest przyznać się do błędu. To cecha wielu „autorytetów”, szczególnie ekonomicznych. Mimo, że „okiem nieuzbrojonym” widać pewne fakty, przedstawiciele rożnych szkól będą szli w zaparte, żeby nie stracić poważania i szacunku, który ich otacza. Będą wręcz bronić swego stanowiska i wymyślać kolejne programy potęgujące kryzys. Kwestia polityczna jest nie mniej istotna. Standard złota to naturalna narzędzie likwidacji wszechwładzy banków centralnych i administracji rządowej regulującej politykę monetarną. Rezygnacja z monopolu to utrata intratnych praw i możliwości. Nikt, kto ma tak olbrzymią władzę nie będzie chciał z niej zrezygnować czy się nią dzielić. Utrata przez państwo kontroli nad emisją pieniądza to więcej wolności dla obywateli. Dzisiejsze, scentralizowane systemy państwowe nie pozwolą sobie na utratę tak dużego kawałka władzy.
A może się mylę? Może jednak wszystko dobrze się ułoży? Czas przyniesie odpowiedź.
Michał Wolski
26.10.2008 r.
Problem z przewidywaniami „Austryjaków” jest taki, że oni ogólnie wieszczą załamanie systemu, nikt z nich (póki co) nie przewidział dokładnie kiedy to miało się stać. Ok, stało się „Austryjacy” mówią „a nie mówiliśmy?” no ale co z tego na dobrą sprawę?
Bo ekonomia to nauka, a nie religia albo astrologia.
Bo to nauka dedukcyjna, wiec daje tylko prawa jakosciowe, nie ilosciowe.
„no ale co z tego na dobrą sprawę?”
nic.
moment, SA przewidziala kryzys i jego przyczyny, a inne szkoly nie, choc ich metody, mogloby sie wydawac, sa precyzyjnie wyliczone az do kazdego centa w systemie gospodarczym. :]
@1
Poszukaj sobie np. na YouTubie „Historia pewnego zakładu”. Peter Schiff (doradca ekonomiczny Rona Paula) miał „pojedynek” na przewidywania a Arturem Lafferem (tym od krzywej Laffera). Jak na mój gust całkiem dokładnie przewidział (2007/2008: a robił to w 2006) – weź pod uwagę, że ekonomia to nie fizyka, dokładność przewidywań jest znacznie mniejsza.
A co z tego? No może to, że wypadało by posłuchać rad odnośnie tego jak się powinno postępować od tych, którzy są w stanie przewidzieć pewne zjawiska ekonomiczne a nie od tych którzy budzą się z ręką w nocniku.