Aleksander Ściborek: Krach interwencjonizmu

W obecnych czasach media dudnią o wielkim kryzysie kapitalizmu, politycy prześcigają się w wymyślaniu kolejnych pomysł na interwencjonizm. Czy to jednak prawda?

Keynes wiecznie żywy, czyli jak zrujnować gospodarkę

Dziś za wzór nieraz stawia się „ekonomistę” Johna M. Keynesa. Każdy kto jest studentem ekonomi, jest indoktrynowany teoriami Keynesa. Jak jest w istocie?
Tak na prawdę, Keynes to szaleniec który nie stworzył żadnych nowych teorii. Jak zauważył Rothbard, Keynes powielał tylko teorie które kiedyś pozwalały odróżnić ekonomistę od ekonomicznego wariata. Oczywiście teorie które głosił Keynes należały do tej drugiej kategorii.

Jednak co dokładnie pisał Keynes? Twierdził on że przyczyną cyklów koniunkturalnych jest wahanie od zbyt małego do zbyt dużego popytu. Twierdził że popytem globalnym należy manipulować za pomocą zmian w podaży pieniądza. Wzrost podaży pieniądza według Keynesa doprowadza do wzrostu popytu. Jest to stwierdzenie absurdalne. Wzrost ilości pieniądza nie doprowadzi do wzrostu popytu, lecz spowoduje wzrost cen. Keynes stwierdził że prawo Saya mówiące o tym że podaż jest przyczyną popytu (czyli to podaż generuje popyt) jest niezgodne z rzeczywistością, mimo tego że nigdy go nie obalił. Podobnie nie obalił Austriackiej Teorii Cyklów Koniunkturalnych o której wspomnę później. Keynes krytykował tezauryzacje gotówki (czyli gromadzenia jej). Według jego teorii to by skutkowało tym że rosną dochody, lecz nie wzrasta konsumpcja. Należy jednak pamiętać że tezauryzacja gotówki skutkuje tym samym co zmniejszenie jej podaży czyli spadkiem cen.
Keynes głosił coś co można nazwać „lawiną gospodarczą”. Według koncepcji Keynesa i innych zwolenników interwencjonizmu gdy upada jedna firma, ludzie tracą prace co powoduje kolejne upadki itd. Jednak jest to koncepcja błędna. Weźmy taki przykład: jeśli w Lublinie upadnie Tesco, to według Keynesa w niedługim czasie cała gospodarka Lublina powinna się załamać. Jednak tak się nie stanie. Dlaczego? Bo jeśli upadnie Tesco, to ludzie zaczną kupować w innych sklepach, np. Leclerc. Według keynesistów rząd powinien obniżyć stopę procentową (o czym wspomnę później), dotować lub nacjonalizować upadające firmy, czy też organizować roboty publiczne i tym podobne akty interwencji. 
W kwestii robót publicznych. Stwierdzenie że roboty publiczne zmniejszają bezrobocie ma taką samą wartość logiczną, jak stwierdzenie że 2+2=5. Dlaczego? Bowiem żeby rząd mógł zatrudnić obywateli w pracach publicznych, musi dokonać podwyżki podatków. Przykładowo, żeby zatrudnić 100 ludzi w sprzątaniu liści, musi zwolnić 100 osób z fabryki samochodów. Jeśli również zważymy na rodzaj wykonywanej pracy możemy zauważyć że roboty publiczne… zwiększają bezrobocie! Faktem oczywistym jest to że osoba produkująca samochody jest bardziej produktywna niż osoba sprzątająca liście. Produkcja samochodów dostarcza kapitału potrzebnego gospodarce, zaś sprzątanie liści nie da nic.

Na tym zakończę wstępną analizę teorii interwencjonizmu. Teraz przejdę do rzeczy która jest najbardziej związana z obecnymi wydarzeniami- analizy wpływu stopy procentowej, inflacji i kredytu bankowego na cykl koniunkturalny.

Pieniądz fiducjarny, stopa procentowa, kredyt bankowy a cykl koniunkturalny

Szkoła Austriacka wyznacza jedną przyczynę cyklów koniunkturalnych- ekspansję kredytową. Na czym polega dokładnie to zjawisko? Na obecną chwilę przyjmijmy że depozyty bankowe są pokryte w 100%. Od czego zależy wtedy stopa procentowa? Stopa procentowa w takich warunkach byłaby określana przez preferencje czasową czyli jak ludzie cenią sobie bardziej teraźniejszą wartość dóbr niż teraźniejszą wartość dóbr przyszłych, czyli od tego jak ludzie oszczędzają. Jeśli oszczędzają oznacza to cenią sobie wyżej większą ilość dóbr przyszłych niż teraźniejszą dóbr. Stopa procentowa wtedy spada. Niestety nasze depozyty nie są pokryte w 100% . Bank centralny ciągle kreuje nowe pieniądze. Na jakiej zasadzie to się odbywa?
Krok 1: Bank centralny dokonuje zakupu jakiegoś aktywy na rynku za pomocą czeku. Niestety nie ma on pokrycia w rzeczywistej gotówce.
Krok 2: Firma od której dany BC dokonał zakupu aktywu składa czek do banku komercyjnego.
Krok 3: Bank komercyjny składa ten czek do banku centralnego i sam wpisuje na książeczkę czekową nowe pieniądze na które nie ma pokrycia w rzeczywistości (i to jest właśnie pieniądz fiducjarny)!

Co teraz się dzieje? Nowe pieniądze trafiają na rynek w formie kredytów. Efektem jest spadek stopy procentowej poniżej poziomu rynkowego. Skutki są katastrofalne – przedsiębiorcy zachowują się tak jakby rynkowa stopa procentowa była rzeczywiście niższa z powodu większego poziomu oszczędności! Inwestują więcej w produkcję dóbr kapitałowych niż powinni – dlatego istnieje początkowy boom. Gospodarka wydaje się prężna. Jednak ekspansja kredytowa w pewnym momencie musi osłabnąć co powoduje recesje -rynek odkrywa że te inwestycje były nietrafne! Dodam że oprócz nietrafnych inwestycji przedsiębiorców są osoby które kupują na „tani kredyt” mieszkania choć tak naprawdę nie stać tych ludzi na te mieszkania.
Jak więc widzimy kryzys nie jest wynikiem rynku. Kryzysy, biedę, bezrobocie zawsze powoduje państwo. Ekonomiczna wyższość wolnego rynku jest oczywista. Człowiek wie co robić, wie co dla niego jest dobra. To rynek jedynie jest w stanie skoordynować działania wolnych ludzi. Interwencjonizm to zawsze strzał w ciemno. Na tym polega oczywista wyższość kapitalizmu.

Aleksander Ściborek

5 thoughts on “Aleksander Ściborek: Krach interwencjonizmu

  1. ’Tak na prawdę,Keynes to szaleniec który tak naprawdę ’
    To w końcu na prawdę, czy naprawdę?;>

    Poza tym mam taką uwagę do tekstu, że jest pisana dla ludzi, którzy coś niecoś obskakują już z ekonomią austriacką. Gdy ktoś zupełnie obcy ekonomii by go przeczytał, nie znalazłby klarownego wyjaśnienia.
    I jeszcze jedno – od lat 70. Keynes nie jest guru:) I to mówię z całą powagą, a nie zaściankowością szkoły austriackiej…

  2. pozwoliłem sobie troche zredagować wpis.
    Jak dla mnie również przydałoby się zwolnić i albo nie wchodzić w tyle szczegółów albo wszystko rozłożyć na czynniki pierwsze. Ale niech autor sie nie łamie i pisze dalej. Grunt to siać:D

  3. Wygląda na to, że autor niespecjalnie wie o czym pisze, szczerze powiedziawszy. Przede wszystkim fakt, że Keynes od samego początku starał się stworzyć nie analizę długookresowej równowagi, tylko krótkookresowych procesów dososowawczych, które do tej równowagi prowadzą (lub nie), całkowicie zmienia wydźwięk większości z jego argumentów. Ale od początku:

    „Wzrost ilości pieniądza nie doprowadzi do wzrostu popytu, lecz spowoduje wzrost cen.”

    To jest stwierdzenie częściowo nieprawdziwe, nawet z punktu widzenia ekonomii austriackiej – gdyby tak nie było, teoria, że inflacja „rozprzestrzenia się” po gospodarce stopniowo nie mogłaby być prawdziwa. Jest w istocie *możliwe*, że efektem wzrostu podaży pieniądza będzie krótkookresowy wzrost popytu – jeśli wzrost podaży pieniądza (M) jest nieoczekiwany, ceny (P) nie wzrosną natychmiastowo, wszak nie wszyscy wiedzą o zmianie M – czyli na tyle, na ile podlegają tzw. „money illusion” mogą zwiększyć swoje wydatki, bo ceny jeszcze nie wzrosły. Friedman i później Lucas dowodzili, że przy innych założeniach dotyczących informacji i oczekiwań „money illusion” nie występuje, ale aby nigy nie występowało w krótkim okresie, oczekiwania muszą być całkowicie racjonalne (co nie jest takie oczywiste) i koszt pozyskania informacji musi być zero (a nigdy tak nie jest). Tak więc powiedzieć, że wrost M *może* prowadzić do wzrostu popytu jest jak najbardziej logicznie i ekonomicznie poprawne.

    „Keynes stwierdził że prawo Saya mówiące o tym że podaż jest przyczyną popytu (czyli to podaż generuje popyt) jest niezgodne z rzeczywistością, mimo tego że nigdy go nie obalił.”

    Po pierwsze, jeśli już o coś oskarżyć Keynesa, to o to, że to wcale nie jest prawo Saya. „Podaż generuje popyt” to taki skrót myślowy na „ceny się zmienią, żeby dostosować podaż do popytu,” co: a) nie jest zawsze prawdą (bo ceny są czasem sztywne z powodu np. tzw. kosztów zmiany menu, czyli poinformowania konsumentów o zmianie ceny; też asymetrie informacyjne itd.) i b) też nie jest prawem Saya.

    Prawo Saya mówi: „Dobra płacą za inne dobra,” a więc w gospodarce nie może być ogólnej nadprodukcji – jedynie względne nadprodukcje jednego dobra względem drugiego. Cały problem jest w tym, że pieniądz również jest dobrem. Ale jeśli istnieje nadwyżka albo niedobór pieniądza, praktycznie cała gospodarka jest w nierównowadze. Keynes stwierdził jedynie, że kiedy wystąpi taka nierównowaga, to i owszem, w długim okresie może i ceny się zmienią, gospodarka się dostosuje itd. – ale gospodarka jest dynamicznym procesem, w którym nie wszystko się dzieje natychmiast – i dopóki te nierównowagi nie zostaną przez procesy rynkowe wyrównane, mogą wystąpić np. niedobory popytu na dobra i nadwyżki popytu na pieniądz – co jest w 100% zgodne z prawem Saya i może prowadzić do rzeczy typu bezrobocie koniunkturalne.

    „Podobnie nie obalił Austriackiej Teorii Cyklów Koniunkturalnych”

    A Austriacy nigdy jej nie udowodnili. Ciężar dowodu spoczywa chyba na tym, kto wysuwa teorię?
    Teoria austriacka zresztą dotarła do Wielkiej Brytanii dość późno, bo gdzieś koło 1930 r. kiedy Hayek się pojawił na LSE – i wtedy keynesiści poświęcili jej całkiem sporo uwagi, między innymi Piero Sraffa i Nicholas Kaldor ją skrytykowali. Nie wiem, czy autor jest zaznajomiony z tymi krytykami, ale jakoś tak bym strzelał, że nie.

    Bo fakt jest taki, że teoria austriacka jest mniej lub bardziej poprawna logicznie (choć taki np. reswitching, o którym niżej – odkryty przez Keynesistów! – albo racjonalne oczekiwania trochę burzą ten ładny obrazek) – ale to nie znaczy wcale, że to mechanizmy przez nią przedstawione są przyczyną cykli koniunkturalnych. Możliwe, że te zjawiska występują, ale są tak mało znaczące w praktyce, że nie mają one wpływu na sytuację koniunkturalną. Teoria np. realnego cyklu koniunkturalnego albo akceleratora-mnożnika albo nierównowagi pieniężnej są równie prawdziwe logicznie i ekonomicznie i również można je wyprowadzić z podstawowych aksjomatów ludzkiego działania. Żeby sprawdzić, która jest prawdziwa, trzeba odwołać się do bete noire austriaków – czyli badań empirycznych. Natomiast ślepe zakładanie że jest tak, bo Mises tak powiedział, ma dość ograniczoną wartość poznawczą.

    „Należy jednak pamiętać że tezauryzacja gotówki skutkuje tym samym co zmniejszenie jej podaży czyli spadkiem cen.”

    …po pewnym czasie. Zdaje się, że niewielu przedsiębiorców operuje na zasadzie „słyszałem, że Jones schował $100 do skarpety, to obniżę ceny”. Zanim ceny zostaną obniżone, muszą najpierw przepłynąć odpowiednie sygnały rynkowe, a zanim to się stanie, różne ciekawe rzeczy się dzieją w gospodarce. Keynes jedynie popatrzył na to, co się dzieje w tym międzyczasie.

    „Weźmy taki przykład: jeśli w Lublinie upadnie Tesco, to według Keynesa w niedługim czasie cała gospodarka Lublina powinna się załamać. Jednak tak się nie stanie. Dlaczego? Bo jeśli upadnie Tesco, to ludzie zaczną kupować w innych sklepach, np. Leclerc.”

    Przykład trochę bez sensu, bo problem mnożnika (a którym zakłądam, że autor tu pisze) nie polega na zmianie podaży (Tesco upadło, więc gdzie teraz kupię cośtam) tylko na zmianie popytu (Tesco upadło, więc gdzie teraz znajdę pracę). Ale zanim Leclerc zatrudni starych pracowników Tesco, którzy teraz są na lodzie, minie trochę czasu, a w tym czasie starzy pracownicy Tesco wydają mniej niż wydawali wcześniej – i Leclerc nie będzie mógł sprzedać wszystkich swoich produktów (bo jeśli Tesco upadło, to znaczy, że ono też nie mogło sprzedać swoich produktów) – więc obniży cenę i przy okazji być może zwolni kilku pracowników, żeby utrzymać stopę zysku – teoretycznie płace pracowników Leclerca powinny spaść (i wtedy oni by wydawali mniej niż wcześniej i cała rzecz jedzie dalej) żeby uwzględnić byłych Tescowców na rynku pracy – ale częstą są czynniki instytucjonalne, które temu zapobiegają. I takie tam. Nie twierdzę, że taka historia *musi* się wydarzyć, ale z całą pewnością *może*.

    A ujmując to bardziej abstrakcyjnie, w kontekście „stanów równowagi”: czasem kiedy gospodarka stara się przystosować do nowego stanu równowagi, jednocześnie wpływa na zmienne, które przesuwają sam stan równowagi dalej od punktu, w którym gospodarka się znajduje. Keynes twierdzi, że przy w miarę sensownych założeniach te zmiany będą malejące, a więc skutkiem nie będzie „lawina gospodarcza”, tylko mechanizm mnożnikowy.

    I to wszystko nie jest w żaden sposób sprzeczne z teorią austriacką, po prostu Keynes przyjrzał się pewnym mechanizmom, a austriacy nie.

    „Według keynesistów rząd powinien obniżyć stopę procentową (o czym wspomnę później), dotować lub nacjonalizować upadające firmy, czy też organizować roboty publiczne i tym podobne akty interwencji.”

    Keynesista keynesiście nierówny. Keynes o większości z tych rzeczy zdaje się nie wspominał.

    Dobrze przynajmniej, że nie zrobiłeś starej dobrej sztuczki z obwinianiem Ogólnej Teorii Keynesa (1936) za New Deal (1933) 🙂

    „Bowiem żeby rząd mógł zatrudnić obywateli w pracach publicznych, musi dokonać podwyżki podatków. Przykładowo, żeby zatrudnić 100 ludzi w sprzątaniu liści, musi zwolnić 100 osób z fabryki samochodów.”

    Z tą różnicą, że rząd nie oszczędza, nie zachowuje zysków itd. (a przynajmniej w teorii :p), a prywatni właściciele już tak. Keynes uważał, że stopa procentowa nie jest tak napradę ceną równowagi między oszczędnościami a inwestycjami (co jest osobliwym poglądem, ale nie bez wytłumaczenia) – a jeśli tak, to większe oszczędności zmniejszają popyt globalny na dobra (a zwiększają na pieniądz – więc prawo Saya ok :)) – a jeśli tak, to kiedy rząd zatrudnia 100 ludzi przy sprzątaniu liści, fabryka zwolni, powiedzmy, 80.
    Nie twierdzę, że Keynes miał rację w tym względzie albo w innych, ale mamy tu do czynienia z konkretną analizą ekonomiczną. Nazywanie kogoś „ekonomicznym wariatem” albo stwierdzanie, jakie to wszystko jest „oczywiste” nie jest analizą ekonomiczną w żadnym stopniu.

    „Co teraz się dzieje? Nowe pieniądze trafiają na rynek w formie kredytów. Efektem jest spadek stopy procentowej poniżej poziomu rynkowego. Skutki są katastrofalne – przedsiębiorcy zachowują się tak jakby rynkowa stopa procentowa była rzeczywiście niższa z powodu większego poziomu oszczędności! Inwestują więcej w produkcję dóbr kapitałowych niż powinni – dlatego istnieje początkowy boom. Gospodarka wydaje się prężna.”

    Parę problemów. Po pierwsze, jeśli spadek stóp procentowych prowadzi do boomu, to dwie „oczywistości” autora się zderzają – wszak wcześniej dowiedzieliśmy się, że jest absurdalne sądzić, że spadek stopy proc. może prowadzić do wzrostu popytu, a tu jednak mamy boom. Niestety obie oczywistości nie mogą być prawdziwe.

    Po drugie, co znaczy „inwestować więcej w produkcję dóbr kapitałowych”? Jeśli chodzi o to, że więcej się inwestuje, to to nie jest austriacka teoria cyklu koniunkturalnego; jeśli chodzi o to, że inwestuje się w bardziej „czasochłonne” albo „kapitałochłonne” albo „okrężne” techniki produkcji, to występuje problem – nie da się stwierdzić, które są bardziej lub mniej kapitałochłonne, bo nie ma jak tego zmierzyć. Nie możemy wszak dodawać do siebie maszyn i oczekiwać, że coś z tego wyjdzie. Musimy obliczyć jakąś stopę zwrotu. Tyle że przy obliczaniu stopy zwrotu musimy uwzględnić wydatki na dobra kapitałowe – a ceny dóbr kapitałowych zależą od samej stopy procentowej! (zdyskontowane wartości przepływów pieniężnych itd.). W efekcie może dojść do takiej sytuacji (co pokazał Piero Sraffa w dyskusji z Paulem Samuelsonem), że jedna technika produkcji ma wyższą stopę zwrotu niż druga na poziomie stopy procentowej np. 10 i 20, a niższą na na poziomie 15. W takim przypadku nie da się swierdzić, która jest bardziej kapitałochłonna. I to się nazywa reswitching. W takim razie nie chodzi o to, że spadek stopy procentowej powoduje inwestycje w bardziej kapitałochłonne procesy produkcji, tylko że powoduje inwestycje w *inne* procesy produkcji. Z tego, co wiem, to nie jest aż takie ważne, ale jeśli mamy być logicznie rygorystczni… (zresztą niektóre ekspozycje teorii austriackiej, np. słynne trójkąty Hayeka, idą totalnie do kosza)

    Po trzecie, ciekawi mnie (bez ironii, po prostu interesuje mnie cudzy punkt widzenia), jakie są, zdaniem autora, różnice pomiędzy gwałtowną zmianą stopy procentowej przez państwo a gwałtowną zmianą stopy procentowej przez rynek? Dlaczego jedna powoduje recesję a druga nie? Dlaczego szok monetarny może spowodować recesję a inny szok już nie?

    „Jak więc widzimy kryzys nie jest wynikiem rynku. Kryzysy, biedę, bezrobocie zawsze powoduje państwo. Ekonomiczna wyższość wolnego rynku jest oczywista. Człowiek wie co robić, wie co dla niego jest dobra. To rynek jedynie jest w stanie skoordynować działania wolnych ludzi. Interwencjonizm to zawsze strzał w ciemno. Na tym polega oczywista wyższość kapitalizmu.”

    Z ogólnym przesłaniem, że rynek generalnie rzecz biorąc zwykle działa, państwo praktycznie zawsze nie działa (a na pewno gorzej niż rynek), ludzie wiedzą, co dla nich dobre etc. się zgadzam. Zresztą, do cholery, jestem anarchistą rynkowym, to chyba mówi samo za siebie.

    Nie przeszkadza mi to jednakże uważać, że Keynes był jednym z największych ekonomistów XX. wieku. Nie wszystko, co mówił było koniecznie prawdziwe albo rygorystcznie wyprowadzone, ale praktycznie większa część ekonomii, jaka powstała po Keynesie to były albo rozwinięcia Keynesa, albo polemiki z nim – a to o czymś świadczy. Trochę zapożyczał od Malthusa, trochę od Kahna, trochę od innych heterodoksyjnych ekonomistów, ale do ich wniosków doszedł w nowy, oryginalny sposób i zwrócił uwagę na wiele problemów, które wcześniej ekonomia ignorowała albo zamiatała pod dywan.

    Dlatego smuci mnie, kiedy osoby, które nie wiedzą tak naprawdę, na czym polega ekonomia keynesowska, nazywają go „szaleńcem,” „wariatem,” albo robią głupie żarty z tego, że był gejem (jak np. na spotkaniach Koła Ekonomii Austriackiej się zdarzyło), bo on na to nie zasługuje. Niejedna osoba pozazdrościłaby Keynesowi takiego wkładu, jaki on miał w rozwój ekonomii (ja na pewno zazdroszczę).

    I tak jeszcze na koniec: najstarszy żart wśród ekonomistów jest taki, że na każde pytanie ekonomiczne jest jedna poprawna odpowiedź: to zależy. I ja będę dziarsko stał na straży przekonania, że słowa „zawsze” i „oczywiście” nie mają miejsca w ekonomii poza paroma trywialnymi stwierdzeniami.

    I dlatego chciałbym życzyć autorowi tekstu nieco więcej pokory oraz wiedzy o doktrynach, które krytykuje.

    Jędrzej Kuskowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *