Michał Wolski: Mecenat państwa czy wolna dystrybucja?

Dość często można usłyszeć głosy fachowców, że brakuje pieniędzy na kulturę, że ludzie nie chcą oglądać ambitnych filmów, czytać książek, że artyści mają problemy z dystrybucją swoich dokonań. Po raz kolejny można usłyszeć i przeczytać wypowiedzi o tym, że państwo za mało pieniędzy łoży na kwestie dotyczące szeroko rozumianej kultury. Warto jednak zadać pytanie, czy państwo w ogóle powinno się zajmować tą kwestią (to pytanie pierwsze) i czy prawdą jest to, że artyści mają problem z dotarciem do odbiorców (to pytanie drugie).

Zacznijmy od pierwszej kwestii, czyli mecenatu państwa. Przez stulecia dominował mecenat prywatny, fundacje władców w sferze budynków – nazwijmy to – użyteczności publicznej, czyli zamków obronnych, fortyfikacji, kościołów, klasztorów (w dwóch ostatnich przypadkach wielokroć były to fundacje prywatne np.: wotywne) były wyjątkiem potwierdzającym regułę. Wszyscy artyści zarabiali na życie tworząc dzieła na zamówienie arystokracji i Kościoła. Od mniej więcej XVI wieku (w niektórych krajach jak np.: Włochy wcześniej) dzieła sztuki zaczynają kupować bogaci mieszczanie. W miarę bogacenia się różnych warstw społecznych krąg odbiorców sztuki zdecydowanie się rozszerzał. System ten pozwolił na rozwinięcie talentów artystów, którzy swoimi dziełami przeszli do historii. Po setkach lat od ich śmierci, ich nazwiska wymieniane są jako przykłady artystów wybitnych. Każdy człowiek, nawet będąc dyletantem w dziedzinie sztuki, zna nazwiska Michała Anioła, Rembrandta, Mozarta czy Szekspira.

Co zmieniło się w ciągu ostatnich stu lat? Otóż w większości krajów świata zaczął dominować mecenat państwowy. W niektórych ze względu na ideologiczną funkcję sztuki wykorzystywaną w propagandzie politycznej (kraje bloku komunistycznego, III Rzesza), w innych ze względu na to, że zwyciężyło ideowe przekonanie, że wszystko może być sztuką (intelektualiści wszelkiej maści powiedzieli „ciemnemu ludowi”, co nią jest). W tym momencie przypomina się genialna anegdota z życia wzięta przytoczona kiedyś przez Waldemara Łysiaka. Otóż w Bostonie otwarto galerię sztuki współczesnej. Podczas otwarcia grono krytyków sztuki zaczęło oglądać instalację w Sali głównej i cmokając z zachwytu wymieniało uwagi na temat dzieła. W pewnym momencie do sali weszła grupa robotników i zaczęła rzeczone „dzieło” demontować, a kierownik nadzorujący te prace zaczął przepraszać, że niestety nie udało mu się wcześniej sprzątnąć rusztowania po remoncie… Można się z tej anegdoty roześmiać, jednak po chwili zastanowienia ciarki zaczynają chodzić po plecach.

Wracając na nasze, polskie podwórko przypomnieć należy, że za pieniądze podatników prezentowano takie twory (współcześni artyści powiedzieliby dzieła) jak rzeźba przedstawiająca Jana Pawła II przygniecionego meteorytem czy męskie genitalia przytwierdzone do krzyża. Zapytam szanownych Czytelników – co to ma wspólnego ze sztuką? Problem dotyczy także kinematografii. Za państwowe pieniądze powstają gnioty, których nikt nie chce oglądać. Ale powstają, bo pieniądze z podatków rozdaje jeden reżyser innym kolegom-reżyserom. A któż nie pomógłby koledze? Tym bardziej, gdy ten może się odwdzięczyć. Wartościowe scenariusze leżą odłogiem (np.: od kilku lat autorzy scenariusza nie mogą znaleźć pieniędzy na film fabularny dotyczący zamordowania księdza Popiełuszki). Reasumując stwierdzam, że mecenat prywatny ma tę przewagę, że mogą powstać dzieła przełomowe, a gdy powstają gnioty, płaci za to zamawiający dane dzieło. Rozwiązaniem idealnym jest wolny rynek w sztuce. Twórcy, którzy mają wizję rywalizują między sobą o to, czy dotrą ze swoim dziełem do odbiorcy. Dzieje się tak na przykład na scenie muzycznej w gatunkach muzyki alternatywnej – potencjalni odbiorcy decydują, czy im się coś podoba. Media mogą lansować Dodę, a młody człowiek kupi nową płytę Molesty czy Kazika Staszewskiego.

Drugą kwestią, którą chciałbym poruszyć jest sprawa dystrybucji. Wbrew obawom niektórych, sytuacja która istnieje w chwili obecnej daje twórcom największe możliwości w historii ludzkości. Dzięki czemu, ktoś mógłby zapytać? Otóż dzięki Internetowi. Nigdy dotąd nie miała miejsca taka sytuacja, że artysta w mgnieniu oka mógł dotrzeć ze swoim dziełem do milionów potencjalnych odbiorców. Zaczynając od filmowców amatorów zamieszczających swe dzieła w serwisach typu Youtube czy Google Video, przez muzyków mogących prezentować utwory na chociażby MySpace do fotografów (jako przykład przychodzi mi do głowy chociażby świetny polski portal plfoto.com).

Do tego dochodzi kolejny instrument tzw. rewolucji Web 2.0, czyli blogi, na których miliony internautów prezentują swe dokonania, zarówno publicystyczne, jak i literackie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że w tak dużej ilości zaprezentowanych dzieł większość to bezwartościowe błahostki, jednak wśród plew można odnaleźć wartościowe ziarna. Wśród milionowi bloggerów trafiają się prawdziwe perełki, co można sprawdzić na przykład na Salonie24.pl. Czytałem ostatnio w jednym z amerykańskich czasopism artykuł opowiadający o tym jak przemysł filmowy z Hollywood wyszukuje wśród osób zawieszających swoje dokonania na Youtube osoby uzdolnione, oferując im pracę w branży filmowej. To samo dotyczy młodych zespołów prezentujących się na MySpace. Ogromne możliwości w prezentacji swoich dokonań przewyższają wszystko, co do tej pory mogły zaoferować media. Dodatkową zaletą jest niezależność.

Brak pośredników mogących inaczej określić target konkretnego wykonawcy. Możliwość sprzedaży swych dokonań bezpośrednio zainteresowanym. Jest to tańsze (i sposób dystrybucji i cena końcowa dla odbiorcy) niż tradycyjna metoda, czyli zakup w sklepie. Pisałem niedawno o takiej sytuacji na przykładzie nowej płyty zespołu Nine Inch Nails. Wolna dystrybucja jest szansą nie tylko dla artystów, ale też dla milionów słuchaczy. Nie tylko na promocję, ale też na decydowanie o tym, co nam się podoba. System zatoczył koło – jest to powrót do prywatnego mecenatu sztuki. Decydujemy o tym, co nam się podoba, bo to my jesteśmy odbiorcami i konsumentami sztuki. My, a nie urzędnicy i krytycy.

Michał Wolski
01.06.2008 r.
***
Tekst był wcześniej opublikowany na blogu autora

One thought on “Michał Wolski: Mecenat państwa czy wolna dystrybucja?

  1. „Zacznijmy od pierwszej kwestii, czyli mecenatu państwa. Przez stulecia dominował mecenat prywatny, fundacje władców w sferze budynków”

    Nie do końca, gdyż albowiem władca rządził państwem, którego nie posiadał w naszym rozumieniu tego słowa, acz nawet jeśli założyć, iż król posiadał swoje królestwo tak jak my to rozumiemy, to nie posiadał go na własność, tak jak kieszonkowiec nie posiada na własność skradzionych portfeli. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *