Llewelyn H. Rockwell, Jr.,: Nie potrzebujemy prezydenta!

Nie może być dla Ameryki nic lepszego, niż odwołanie wyborów z 2008 roku. Zostawmy urząd prezydenta pustym.

Widzę tylko jedno usprawiedliwienie, dlaczego Stany Zjednoczone powinny mieć prezydenta: by przewodniczył rozbiórce rządu federalnego. Jeśli ta idea wydaje ci się radykalna, pomyśl jeszcze raz. To jest, po części, to, na co ludzie od dawna głosowali, nawet jeśli nie mieli tego świadomości. I prawie nie pamiętam czasów gdy wybierany był prezydent który nie obiecywałby że zdejmie problem rządu z naszych barków.

Z jednej strony ten plan nie ma żadnego sensu. Nie zatrudniasz CEO (Chief Executive Officer – dyrektor generalny), by doprowadził przedsiębiorstwo do bankructwa. Nie wybierasz księdza, by zmniejszyć kongregację. Czemu mielibyśmy oczekiwać, że prezydent zdemontuje urząd,, który daje mu władzę i chwałę, a sojusznikom ogromne bogactwo? Cóż, w zasadzie nie powinniśmy. Ale to najlepsza wybór, jaki mamy w ramach konwencjonalnej polityki.

Ironia polega na tym, że większość wybranych do tej pory prezydentów miała wizje poskromienia władzy. To prawda, że George Bush został wybrany, gdyż obiecał cięcia budżetowe i skromną, pokorną politykę zagraniczną. Clinton także został wybrany dzięki obietnicom obniżenia podatków klasie średniej. Możemy tak się cofać i cofać, i zobaczymy, że zasada ta sprawdza się także w odniesieniu do Busha seniora, Reagana, Cartera, Nixona, i tak dalej…

W tym znaczeniu Franklin Delano Roosevelt potępił wydatki rządowe w trakcie pierwszej kampanii: „Oskarżam obecną administrację [Hoover’a – LR] o to, że jest najwięcej wydającą administracją w czasach pokoju w całej naszej historii” i dodał: „Od siebie proszę was, byście powierzyli mi misję redukcji rocznych kosztów operacyjnych waszyngtońskiego rządu”. Później potępił rząd za „niczym nieograniczone rozszerzanie reżimu”.

Prawdą było, że nawet George Washington, autor niezliczonych przemówień o niegodziwości tyranii, zdobywał władzę i używał jej dla własnych korzyści. Nawet Jefferson uległ pokusie błędnego zakupu Luizjany, choć później brał pod uwagę możliwość rozdrobnienia Stanów Zjednoczonych.

I tak to leci. Tak też stanie się tym razem, pomimo wszystkich obietnic.
Ludzie, jest coś złego w tym modelu rządzenia, nie sama polityka, a cała struktura. Możemy nawet się sprzeczać, czy błąd ten nie wraca do Konstytucji – dokumentu, który stworzył nowy, potężny rząd, bezprecedensowy w całej historii kolonialnej i nakazał mu samoograniczenie się. Ów konkurencyjny podział władzy, który miał doprowadzić do wzajemnego szachowania i kontroli okazał się ułudą. Zamiast tego, poszczególne władze współpracowały ze sobą w celu poszerzenia swoich uprawnień, szczególnie po przejęciu przez federację władzy wskutek wojny domowej.

Po części problemem jest sama teoria liberalna, utrzymująca, że możliwe jest utworzenie rządu, będącego emanacją społeczeństwa, dzięki pośrednictwu demokratycznych instytucji. To, co ten model był w stanie zaoferować, to zawłaszczenie urzędów dla samozniszczenia. A to z kolei stworzyło zamieszanie, kogo obarczyć winą, za złe funkcjonowanie systemu. Ale w demokracji, czy to nie my jesteśmy rządem? Czy nie robimy tego sami sobie?

Naszkicujmy kolejny aspekt teorii klasycznego liberalizmu (old-time liberalism), jako sposobu wyjścia z tego bałaganu. Możemy tutaj wyodrębnić dwie dodatkowe zasługi liberalizmu. Jedna, że społeczeństwo może istnieć na zasadzie samorządności (self-management), i druga, że państwo nie jest niezbędnym obrońcą porządku. Podsumowując teorię klasycznego liberalizmu, Thomas Paine stwierdził:

Znaczna część porządku, w którym jedni są podlegli innym nie jest efektem działań rządowych. Ta sytuacja miała swój początek w zasadach społeczeństwa i naturalnej konstrukcji ludzkości. To istniało przed rządem i istniałoby nadal, gdyby rząd został obalony. Wzajemne zależności i obustronne korzyści, jakie w zorganizowanych społeczeństwach odnoszą wszyscy jego członkowie, tworzą wielki łańcuch powiązań, który trzyma to razem. Posiadacz ziemski (landholder), farmer, producent, kupiec, handlarz i każdy inny zawód prosperuje przez pomoc, jaką udziela i może pobierać od innych. Wspólne interesy regulują ich działalność i prawa; prawa, uświęcone codziennym życiem, mają większą moc, niż prawa zatwierdzone przez rząd. W końcu, społeczeństwo wykonuje dla siebie niemal wszystko, co przypisuje sobie rząd.

Jeśli mamy rację w tym myśleniu, powinniśmy zaproponować rzecz niewyobrażalną: anulowanie wyborów. Nigdy wcześniej nie było to tak ważne. Żadna partia nie ograniczy rządu w stopniu, w jakim tego potrzebujemy. Zamiast tego oferują one lewicowy socjalizm, albo prawicowy faszyzm na amerykańską modłę. Jedni obiecują wewnętrzną ekspansję rządu i ograniczenia za granicą, drudzy: ograniczenia w kraju, a ekspansję za granicami. Nieunikniony kompromis: rozrost zarówno wewnętrzny, jak i zewnętrzny.

W dodatku, cokolwiek nowy prezydent uczyni, doprowadzi to do pogorszenia naszej sytuacji gospodarczej. Kolejne interwencje, które proponują, tylko powiększą nasze problemy: rosnącą inflację, podatki, regulację, czy dług publiczny. Kolejna wojna jest nie do pomyślenia, ale prawdopodobnie nieunikniona. Możesz to już dostrzegać w coraz agresywniejszej polityce wobec Iranu. Coraz więcej regulacji może tylko ostudzić ogień wolnej przedsiębiorczości, której działania są zbawieniem dla naszej współczesnej sytuacji.

Najlepszym rozwiązaniem jest sytuacja, w której rząd dokonuje samozniszczenia. Następnym najlepszym wyjściem byłoby, gdyby rząd przestał robić cokolwiek – wtedy przynajmniej sprawy nie pogorszą się. To jest to, do czego mogło by doprowadzić anulowanie wyborów. Mogło by wprowadzić zakłopotanie i chaos, które doprowadziłyby do zaniechania działania przez rząd, czy to w polityce wewnętrznej, czy zewnętrznej – co byłoby zbawienne.

Jest to także problem woli publicznej. Udajemy, że elekt ma poparcie większości społeczeństwa. Nonsens. Większość ludzi, którzy mogą głosować, nie głosują. Kto ich może potępiać? Ci z kolei, którzy głosują, oddają głos zwykle przeciwko danemu kandydatowi, a nie w wyrazach poparcia dla pozytywnego programu. Elekt może się cieszyć mandatem może 5-10% ludności, aktywnie wspierającej określony porządek[1]. Mówię więc: zróbcie nowego prezydenta swoim prezydentem, ale nie naszym.

Prawdą jest, że to, co proponuję ukonstytuuje niejako „negatywny” porządek. Poszukajmy więc zalet takiego rozwiązania. Ten kraj jest zbyt duży, by był rządzony z centrum. Dużo czasu będzie musiało minąć, by rozpadł się na wiele kawałków, nawet do wielkości najmniejszych krajów świata. W ten sposób rząd Stanów Zjednoczonych przestanie być niebezpieczeństwem dla własnych obywateli i dla świata. Pomyślność będzie zapewniona w ten sam sposób, co zawsze: przez pokój i wolny handel.

Ale co z konstytucją? Oddajmy głos Jeffersonowi: Nie mamy jeszcze aż tak doskonałych konstytucji, by ryzykować i nic w nich nie zmieniać… Ale czy któregoś dnia mogą one nie wymagać już więcej zmian?… Nie wydaje mi się. Stwórca stworzył ziemię dla życia, nie dla śmierci. Prawa i władza mogą należeć tylko do ludzi, nie do rzeczy.

Jest niezmiernie wymowne, że Jefferson, kiedy napisał swoje epitafium, chciał być zapamiętany za Deklarację Niepodległości, statut o tolerancji religijnej w Wirginii i fundator tamtejszego Uniwersytetu. Tego, że był dwukrotnie prezydentem, nie ma w liście.

Llewellyn H. Rockwell, Jr


***
Tłumaczenie: Filip Paszko
na podstawie:
Llewellyn H. Rockwell, Jr., We don’t need a president, http://www.mises.org/story/2910

One thought on “Llewelyn H. Rockwell, Jr.,: Nie potrzebujemy prezydenta!

  1. Wielkie sorry wszystkich za siermiężne tłumaczenie, ale się spieszyłem, żeby Zdążyć przed wyborami. Poza tym nie mam talentów lingwistycznych:p

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *