Dwaj popularni analitycy rynkowi, p. Ryszard Petru i Piotr Kuczyński potrafią znaleźć wytłumaczenie najbardziej skomplikowanych zjawisk.
Węgierska zaraza
Dlaczego złotówka spada na wartości? Bo świat przestraszył się Węgrów, a że Polska blisko Węgier, to przestraszył się i polskiej waluty. Z tego samego powodu przestraszył się korony słowackiej, której deprecjacja do dolara w ciągu ostatnich 3 miesięcy wyniosła od 10 – 20 procent, bo Słowacja też jest blisko Węgier. Dlaczego jednak świat nie przestraszył się czeskiej korony, która – choć blisko Węgier – od roku oscyluje w granicach 20 koron za dolara? Czy dlatego, że Polskę z Węgrami łączy większa przyjaźń, niż Czechów? Ale przecież Słowacy mają znacznie gorsze relacje z Węgrami niż Czesi. Jak to wyjaśnić?
Ich zdaniem to też jest proste: Węgry „mają tradycyjnie słabą gospodarkę” i „przeżywają trudności transformacji”. Dlaczego nagle „puma Panonii”, jak niegdyś nazywano ten piękny kraj, podkreślając tym samym jego ekspansywność, ma tradycyjnie słabą gospodarkę? To też nie budzi wątpliwości; winnym jest postkomunistyczny rząd Ferenca Gyurcsany’ego i deficyt budżetowy. Polsce coś takiego nie grozi, bo mamy rząd liberalny i silne fundamenty – tłumaczy zdezorientowanym telewidzom Ryszard Petru.
To dlaczego spadającej wartości złotego towarzyszą symptomy podobne do węgierskich? Dlaczego z Polski uciekają inwestorzy, decydując się na stratę (na wymianie walut) wyższą niż zysk uzyskany dzięki wysokim procentom w polskim banku? Dlaczego nie wierzą w zdrowe fundamenty?
Żeby to zrozumieć, trzeba zatrzymać się na moment nad tym, co dzieje się na Węgrzech.
Kociątko Panonii
Węgry, to najbardziej chory człowiek tej części Europy.
Zamiast po wejściu do Unii wziąć się do roboty i handlować i produkować, co jest fundamentem dobrobytu, jak nie przymierzając Polacy, oni prześcigiwali się w postulatach redystrybucji tego czego nie wyprodukowali. Każde kolejne wybory nad Dunajem to była jedna wielka licytacja obietnic rozdawnictwa i pomocy społecznej. A to dopłaty do gazu, do mieszkania, do żywności, do benzyny, wyższe renty z hojną indeksacją, wcześniejsze emerytury itp. a ponieważ komuniści rozdają niefrasobliwiej, oni tam rządzą już piąty rok. Nawet zeszłoroczna rewolucja ich nie zmiotła, nie udał się też program reform zmierzających do ograniczenia rozdawnictwa, obniżenia deficytu budżetowego i przyspieszeniu tempa rozwoju kraju, które było najniższe w regionie. Nie poradziła sobie z tym nawet opozycja z partii Fidesz, na czele z Viktorem Orbanem, która wprawdzie do reform zachęcała, ale tylko niewiele mniej hojnie obiecywała. Bo nieszczęściem Wegrów jest to, że ich politycy w kwestii świadczeń socjalnych i państwa opiekuńczego dotrzymują obietnic.
Wirus kryzysu zaatakował akurat Węgry, bo one najmniej były na niego uodpornione. Podobnie, jak w świecie zachodnim Islandia, która od lat uchodziła za wzorzec państwa opiekuńczego, żeby nie powiedzieć raju. (Nawet łasi na darmochę imigranci z Polski byli zaskoczeni rozmiarami islandzkiego socjalu). Świat wystraszył się Islandii, podobnie jak wystarczył się teraz Węgier. I trudno się mu dziwić, kiedy widzi bezwolne społeczeństwo, które swój los i przyszłość kraju oddało w ręce, obiecujących mu raj, zwolenników nauki Johna M. Keynesa, uważającego, że nikt się nami nie zaopiekuje lepiej, jak politycy. I to są fundamenty, które osłabiły forinta, gospodarkę węgierską, wywołały kryzys nad Dunajem, degradując „pumę Panonii” do niegroźnego kociątka zmuszonego do wyciągania ręki o pomoc międzynarodową.
Wzmacnianie fundamentów
Czy nadal panowie Petru i Kuczyński, uważają, że między sytuacją na Węgrzech i w Polsce nie ma żadnego podobieństwa?
Oto garść wiadomości z ostatnich dni: grupka związkowców ogłosiła strajk okupacyjny na terenie budynku rządowego po tym, jak im Komisja Trójstronna próbowała wyperswadować wcześniejsze emerytury. W kombinacie miedziowym KGHM, inni związkowcy szykują się do strajku. Pogotowie strajkowe trwa w kilku stoczniach i kopalniach. Kolejna reforma systemu ochrony zdrowia natrafia na opór większości społeczeństwa, liczącego na darmochę. Równie beztroski jest Główny Ekonomista kraju, Lech Kaczyński, który domaga się de facto zwolnienia placówek medycznych z odpowiedzialności finansowej. Drży w posadach system bankowy. Na widmo kryzysu władza najwyższa widzi jedyny ratunek w postaci „rządowych funduszy gwarancyjnych”. Kolejnych przywilejów żądają nauczyciele, rolnicy, tylko czekać aż na ulicę wyjdą zbankrutowani dealerzy samochodowi deweloperzy, domagając się od rządu zakazu taniego importu czy prewencyjnego skupu mieszkań. Redystrybucja, a wraz z nią inflacja i marnotrawstwo ciężko zarobionych przez Polaków pieniędzy trwa w najlepsze; zapowiadanych w kampanii wyborczej reform jak nie było, tak nie ma. Rząd wycofuje się nawet z obietnicy budowy dróg, chwaląc model chiński (kierownicza rola partii i tania robocizna). Czy w takiej sytuacji trudno się dziwić Grahamowi Stock, z banku J.P. Morgan Chase w Londynie, który uważa, że odpływ pieniędzy z rynków wschodzących będzie się utrzymywał z powodu obawy inwestorów przed spadkiem aktywności gospodarczej i coraz mnie przyjaznym środowiskiem biznesowym?
A więc nie tylko Węgry i Islandia. Zagrożone są wszystkie kraje mające duży deficyt na rachunku obrotów bieżących, znaczący deficyt budżetowy, a także niski poziomie rezerw walutowych. W Polsce rezerwy spadają, a deficyt na rachunku obrotów bieżących szybko rośnie – wynosi już ponad 4 proc. PKB, co jest poziomem niższym od węgierskiego (ok. 10 procent PKB), lecz przy obecnej dynamice zadłużenia, inflacji i pasożytów w postaci polityków toczących boje o głosy elektoratu i związkowców walczących o popularność wśród członków możemy Madziarów dogonić w rok, dwa.
Strachy na lachy
I wystarczyło, że – pod wpływem absurdalnej decyzji FED z 29 października 2008 o obniżeniu stóp procentowych w USA – złotówka przestała tracić parytet wobec dolara – by nasi dzielnicy analitycy, Petru i Kuczyński, zapomnieli o wpływie kryzysu węgierskiego, powracając do tezy o silnych fundamentach polskiej gospodarki. To wszystko co się pisze, ich zdaniem, to strachy na lachy.
Ale to nie są strachy.
Złoty przestał spadać, dlatego, że dolar zaczął tracić na wartości. A fundamenty mamy jakie mamy: inflacja wskutek rosnącego deficytu sięga już 5 procent, tempo wzrostu gospodarczego spada poniżej 5 procent i w latach 2009-2010 spadnie najprawdopodobniej do 2 procent, a zrzucanie winy na Węgry czy kogokolwiek innego nie ma sensu, gdyż jak zwykle w naszych dziejach nikt nam nie uczynił więcej szkód, niż zrobiliśmy to sobie sami. W tym wypadku na własne zyczenie kopiujemy braci Węgrów.
Jan M. Fijor
02.11.2008 r.
Wszelkie kopiowanie i wykorzystanie w celach publicystycznych dozwolone za każdorazową zgodą autora oraz za podaniem źródła
***
Tekst był wcześniej opublikowany na stronie autora