Nie ma nawet znaczenia, że nie głosowałeś na osobę, która w wyniku danych wyborów faktycznie objęła władzę – głosując w tych wyborach akceptujesz grę zwaną demokracją. Tak więc – niezależnie od tego, czy człowiek, na którego głosowałeś, wygra, czy przegra – już uznałeś, że zwycięzca wyborów będzie w legalny sposób robił to, na cokolwiek przyjdzie mu ochota, bo rzekomo wyborcy jako kolektyw dali mu na to swój „mandat”.
Możesz nawet nie podzielać mojego osobistego poglądu, że politycy to ogólnie rzecz biorąc podżegacze wojenni, ludzie mający chorobliwą skłonność do sterowania innymi, mordercy, kłamcy i złodzieje (którzy akurat ubrali się w garnitury i nazywają się „państwem”) – ale nie da się zaprzeczyć, że ktokolwiek zostanie w demokratycznym głosowaniu wybrany, decyduje o tym, co dany rząd będzie robił za swojej kadencji. To fakt znany każdemu, kto głosuje, więc wyborca ma, oczywiście, świadomość tego, co się zdarzy. Nikt nie może głosować i jednocześnie twierdzić, że nie zdaje sobie sprawy z faktu, iż osoba, która zostaje wybrana, decyduje o tym, co będzie się działo.
„Człowiek nie przestaje być niewolnikiem dlatego, że raz na jakiś czas pozwala mu się wybrać nowego pana.” – Lysander Spooner
Więc nie mów ludziom, że – jeśli nie głosują – nie mogą narzekać na to, co się dzieje, ponieważ właśnie oni są tymi, którzy zdecydowali się nie brać udziału w błazenadzie, jaką jest demokracja. Przynajmniej, nie głosując, wyrazili swoją dezaprobatę wobec systemu i jego kandydatów. Jeśli kogokolwiek można winić za to, co dzieje się po wyborach, to z pewnością tych ludzi, którzy zagłosowali.
_______
Tłumaczenie: Łukasz Kowalski
Na podstawie:
Stephan, If you do vote, you can’t complain, http://democracysucks.wordpress.com/2008/11/04/if-you-do-vote-you-cant-complain/
If you do vote, you can’t complain opublikowano na stronie Democracy Sucks 4 listopada 2008 r.
Tłumaczenie zostało wcześniej opublikowane na blogu luke7777777.blogspot.com
sto procent racji 🙂 i podoba mi się cytat ze Spoonera!
kozak,
jeszcze ten jest fajny:
Ciche porozumienie między A, B i C, że wybiorą w głosowaniu D na swojego przedstawiciela, żeby ów pozbawił mnie własności, wolności, lub życia, nijak nie uprawnia D do zrobienia tego. Tak samo jest złodziejem, tyranem i mordercą, działając jako ich reprezentant, jak byłby nim, gdyby działał wyłącznie na własną odpowiedzialność”.
inny cytat ze Spoonera akurat dowodzi zupełnie czego innego niż powyższy tekst: „Tak naprawdę, w wypadku każdej osoby, jej faktyczny głos nie powinien być rozumiany
jako dowód przyzwolenia dla rządu. (…) Wręcz przeciwnie, wydaje się raczej, że bez jej przyzwolenia, o które
zresztą i tak by nikt nigdy nie poprosiła, zostaje ona otoczona przez rząd, któremu nie może stawić oporu; rząd,
który przymusza do płacenia pieniędzy, świadczenia usług i zrzeczenia się naturalnych praw, a wszystko to pod
groźbą ciężkich kar. Osoba ta dostrzeże, również, że ma do czynienia z usankcjonowaną głosowaniem tyranią.
Zauważy, że jeśli sama odwoła się do głosowania, ma jakieś szanse złagodzenia owej tyranii innych,
podporządkowując ich swojej własnej. Krótko mówiąc, widzi, nie wyraziwszy na to wcześniej zgody, że zostaje
postawiona w takiej oto sytuacji – jeśli użyje procedury głosowania, może zostać Władcą, jeżeli nie – musi
zostać niewolnikiem. Nie ma innego wyboru. W ramach samoobrony, decyduje się głosować. Wybór, z jakim
staje mu się zmierzyć, jest analogiczny do sytuacji człowieka, który zostaje wrzucony w środek bitwy i staje przez
wyborem – albo zabić albo zostać zabitym. Chcąc ocalić siebie decyduje się pozbawić życia innych, jednak nie
należy wnioskować stąd, że uczestnictwo w krwawej jatce jest jego wyborem. Podobnie nie jego wyborem
oddanie głosu – które nie jest niczym więcej jak odpowiednikiem oddania strzału – skoro jest to jego jedyna
szansa na przetrwanie, to nie należy wnosić, że uczestniczy w tych zawodach dobrowolnie; że dobrowolnie
stawia na szali wszystkie swoje prawa naturalne przeciw prawom wszystkich innych, a o wygranej czy
przegranej decyduje jedynie przewaga liczebna. (…) Bez wątpienia, najbardziej nieszczęśliwi z ludzi, jeśli za
pomocą głosowania, w tym najbardziej ciemiężczym z rządów, będą mieli szansę na poprawienie swej żałosnej
pozycji, zrobią to. Nie należy jednak sądzić, że ich przyzwolenie jest tym samym uprawomocnieniem rządu; że
rząd jest tym, co obywatele utworzyli dobrowolnie i na co wyrazili zgodę.” – L.Spooner
i tu się z nim zgodzę. samym aktem głosowania staram się wybrać, który złodziej mnie mniej okradnie(mając do wyboru np. dwie ślepe uliczki), co wcale nie sankcjonuje działania żadnego z tych złodziei.
@fndr
Z całym szacunkiem, ale może ci się co najwyżej wydawać, że dokonujesz wyboru. Koniec końców nie masz żadnego praktycznie wpływu na zachowanie twojego kandydata po wyborach i zazwyczaj w praniu wychodzi na to, że niczym się on nie różni od konkurencji, której odmówiłeś swojego głosu. Deficyt rzeczywistej demokracji – partycypacji społeczeństwa w podejmowaniu decyzji – oto w moim odczuciu największa wada parlamentaryzmu.
Skoro nie ma różnicy, to po co w ogóle legitymizować tę wyborczą farsę? Mniejszego golenia i tak nie unikniesz, ponadto dla postronnego widza niczym się nie będziesz różnił od zwykłego etatysty, biorąc pod uwagę demonstrowanie preferencji – a co jak co, ale o wolnościowcu powinny IMHO świadczyć jego czyny, a nie składane na papierze i wirtualnie deklaracje.
fndr,
Nie widzę żadnej różnicy, między małym złodziejem, a dużym złodziejem. Głosowanie de facto oznacza wsparcie konkretnej wizji łamania ludzi. W żadnej mierze nie jest to akt nieufności.
Napisał Spooner też o tym, że może zostać władcą, lub niewolnikiem. Ja jednak wolę trzymać się myśli Tucker’a w tej kwestii, który to Tucker powiedział: „Człowiek, którego bardziej boli to, że jego sąsiad kąpie się nago, niż bolałaby go świadomość, że powstrzymuje się od tego, mimo że ma na to ochotę, to nieodmiennie człowiek, który wierzy w agresję i rząd, jako podstawę społeczeństwa”.
Myli się też Spooner, gdy pisze, że oddanie głosu jest strzałem, bla, bla,bla. Strzał ten w żadnej mierze nie jest działaniem, które ma na celu uwolnienie siebie. Jedynie tyle, że pozwala wybrać sobie pana. Teoria teorią, ale głosowanie de facto sprowadza się do poparcia jednej wizji zniewolenia, inną – i nijak nie da się tego nazwać wyborem między wolnością, a zniewoleniem.
PS. Dużo bardziej podobały mi się dawne akty „aktywnej abolicji wyborczej”, czyli wrzucania fosforu do urn z głosami:)
Wybór jest faktycznie podejmowany dobrowolnie przez 'niewolnika’. Wybór jest wolny, ale sytuacje już nie.
Wybór jest mechanizmem pchanym przez naszą wolę, zaś wola przez nas samych. Gdy ktoś jest zniewolony, ma ograniczony nienaturalnie wybór, to nie znaczy, że jego wola jest determinowana przez kogoś innego, lecz my sami. My zawsze sami determinujemy wolę do działania.
Tyle z metafizyczno-antrolopologicznego punktu widzenia. :>
„Myli się też Spooner, gdy pisze, że oddanie głosu jest strzałem, bla, bla,bla. Strzał ten w żadnej mierze nie jest działaniem, które ma na celu uwolnienie siebie. Jedynie tyle, że pozwala wybrać sobie pana. Teoria teorią, ale głosowanie de facto sprowadza się do poparcia jednej wizji zniewolenia, inną – i nijak nie da się tego nazwać wyborem między wolnością, a zniewoleniem.”
Nie chcę bronić tego głupiego ustroju zwanego demokracją, ale załóżmy, że jednym z kandydatów byłby libertarianin, który w swym programie wpisałby rozmontowanie państwa lub ucięcie jego kompetencji do bardzo małego minimum (w zależności od 'woli politycznej’).
Czy wtedy taki ja lub Ty, nie stawia sobie celu, nie głosuje, by stać się wolnym?
co to znaczy „rozmontowanie państwa”?
1. nie uznaję politycznej drogi libertarian
2. jedyna rzecz, z której bym był naprawdę zadowolony, gdyby taki ktoś został wybrany i miał realny wpływ na państwo, to byłoby to uznanie każdej pojedynczej osoby, po misesowsku, bądź hoppe’owsku, jako jednostki mogącej dokonywać secesji.
Ale oczywiście program nierealny, gdyż doprowadzić by to musiało do politycznie unormowanej anarchii, co – zwaszywszy na samą ideę państwa – jest absurdalne. Ale i tak bym nie głosował, bo… kolekcjonuję karty do głosowania (chodzę, wpisuję się, biorę karty i idę do domu:)
przykro mi, że trudno zrozumieć to, co mówię.
wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację, w której smootnyclown stoi na rozdrożu i wie, że w jego kierunku, z dwóch stron zmierzają dwa typy, z których pierwszy chce go okraść, a drugi dotkliwie pobić. istnieją 3 możliwości podjęcia działania. pierwszą z nich jest pozostanie na miejscu, drugą pójście w stronę pierwszego typa, a trzecią w stronę drugiego. smootnyclown woli z zasady nie ruszyć się z miejsca. ja bym prawdopodobnie wybrał opcję drugą, co w ogóle nie oznacza, że uznaję legalność ukradzenia mnie, czy tym bardziej, że „wspieram konkretną wizję łamania ludzi”.
zatem bez względu na to, jak ważny byłby wynik wyborów i jak duży mielibyśmy na niego wpływ, niektórzy z was z zasady nie głosują. w moim osobistym przekonaniu same wybory, które faktycznie stanowią kompletną farsę, w której elity starają się zawoalować rozbój w biały dzień, a partia choć trochę wolnościowa nie ma szans na objęcie władzy, powinny być dla anarchistów rynkowych, rzecz jasna nie czasem, w którym się sprzedają, by partia mogła zająć stołki, ale okazją, byśmy wyszli na mównicę i realizowali wyłącznie cele edukacyjne.
teraz pozwolę się posłużyć przykładem zaczerpniętym z konkretnej, bo polskiej rzeczywistości. ilu z anarchistów nagle doznało olśnienia i nie interesując się w ogóle polityką, przyjęło konkretny światopogląd? albo wcześniej było zagorzałymi sympatykami partii silnie państwowych? większość, bez względu na to, jak to teraz trudno się przyznać, bo to pewnie dla wielu spośród niektórych z nich mocny obciach, była UPEEROWCAMI! stąd widać, że czyjeś działanie(często wyborcze) wpłynęło na to, że obecny anarchista, wcześniej zapewne w stanie politycznej apatii został upeerowcem, a potem przyjął aktualny światopogląd.
zatem z aparatem państwa należy walczyć na wszystkich frontach. a drogę polityczną traktować nie tak jak państwowcy, którzy głoszą reformizm, lecz stricte edukacyjnie, dlatego uważam, że te parę % poparcia UPR’u w sondażach przydałoby się nam bez wątpliwości, by przyciągnąć uwagę i ciekawość potencjalnych anarcholi, a w długim okresie nasze szeregi się poszerzą. wystarczy spojrzeć na tę zamorską część sieci, w której efekty kampanii Paula widać na każdym liczącym się portalu.
to nie taka prosta ta sytuacja. Po pierwsze ty nie wiesz, co chce ci kto zrobić. On ci tylko deklaruje: zabiorę ci portfel, ale nie obiję mordy. Drugi mówi odwrotnie. Ale dobrze wiesz, że mogą gadać, ale jak się zgodzisz na jedno, to nie będziesz w stanie wyegzekwować, by na tym się skończyło.
Sprawa de facto wygląda tak: z jednej strony widzisz typa z gumową pałą, a z drugiej typa z pistoletem. I na czym polega tutaj wybór? Ani nie wiesz, czy oni się wcześniej nie zgadali, ani nie wiesz, który jest „delikatniejszy”, ani nie wiesz, któremu bardziej potrzebna twoja kasa. Wybierasz między młotem, a kowadłem. Ale dopiero po facie dowiesz się, czy wybierając kowadło, nie trafiłeś na młot. Ja tymczasem namawiam cię, żebyś nie próbował wybierać, tylko poszedł w zupełnie inną stronę: tam, gdzie będziesz mógł omijać takich typków, jak tylko się da. W stronę agory.
Druga sprawa, to te poglądy, o których wspominasz. Nie rozumiem, o co ci chodzi z tym upeerem. Owszem, przez kilka miesięcy „popierałem” upr, ale nigdy na nich nie głosowałem. Tak się jakoś złożyło, że nie były to miesiące wyborcze. I w żadnej mierze to nie UPR mnie namówiło, żebym ich popierał. Nie ono też sprawiło, że stałem się anarchistą. Nie rozumiem więc, a propos czego ta wstawka. Napisałeś „czyjeś działanie (często wyborcze)…”, ale chyba zapominasz, że abolicja wyborcza również jest działaniem.
po rządzących bandziorach wie się zazwyczaj czego można się spodziewać(z grubsza), więc teraz trochę Ty przesadziłeś.
„w żadnej mierze to nie UPR mnie namówiło, żebym ich popierał.” stąd też napisałem o czyimś działaniu skłaniającym do zmiany stanowiska politycznego(np. mnie czy tego, który Cię przekonał, choćby artykułami w sieci), a nie konkretnych osób, np. z UPR’u.
tak, abolicja jest rzecz jasna działaniem, analogicznym do zrealizowania podjętej decyzji o pozostaniu na rozstaju dróg.
starałem się w swoim komentarzu parę rzeczy uwypuklić przez powtarzanie głównej myśli, szkoda że widocznie źle to uczyniłem, skoro piszesz „Nie rozumiem, o co ci chodzi z tym upeerem”. zatem powtarzam, że chodziło mi mianowicie o propagandę anarchistyczną, która najlepiej działa na sympatykach UPR’u(czego sam jesteś dowodem, bo w Twoim przypadku nie było odstępstwa od tej reguły, nie?), a która dla ludzi nie związanych bliżej lub dalej z ogólnie pojętym przez Polaków tzw. środowiskiem wolnościowym, jest jedynie emanacją rzekomo chorych, utopistycznych, a co więcej niebezpiecznych, pomysłów anarchistów rynkowych przy których stawiany jest znak równości, a po nim etykieta zatytułowana „oszołom”.
dlategoteż działania na polu edukacji i kontrekonomii, które choć konieczne, nie są w moim skromnym przekonaniu wystarczające.
Sorry, ale za synonim oszołomstwa część osób w tym kraju, patrząc po znajomych i internecie, uważa właśnie Korwina i UPR, jeżeli w ogóle cokolwiek im te słowa mówią. Więc może, zamiast głaskać i kibicować JKM & s-ce za rzekome „zasługi na rzecz krzewienia idei wolności”, należałoby się pierwej zastanowić, na ilu ludzi podziałali przyprawiając ich o odruch wymiotny? Coś mi się widzi, że będzie ich więcej niż sympatyków, znacznie, znacznie więcej.
I nie jest prawdą, jakoby od UPRu prowadziła już prosta droga do anarchizmu. Równie dobrze można skończyć jak Danek i Majewski w objęciach krypto-faszyzmu a la ONR. Widać zresztą, że z roku na rok UPR coraz bardziej dryfuje stronę skrajnej, nie-liberalnej prawicy (wspólne marsze z MW czy ONR to już norma). Jedyne co libertarianie mogą uzyskać z takich sojuszy, to jeszcze większa marginalizacja w życiu publicznym i opinia „V kolumny skrajnej prawicy” wśród nie-rynkowych anarchistów. Co do tych ostatnich, to część jest otwarta na współpracę z „niekonserwatywnymi, radykalnymi liberałami” (cytując XaViera z CIA.bzzz.net) i na co dzień angażuje się w działania, które śmiało można podpiąć pod agoryzm (skłoting, LETSy etc). Nie jest to idealny sojusznik, ale na pewno bliższy libertarianom, przynajmniej tym lewicowym, niż pogrążające się UPR…
Dyskusja ta, to charakterystyczny pojedynek, dwóch argumentów – argumentu 'from morality’ i argumentu 'from effect’.
Jako anarchokapitalista i agorysta, skłaniam się ku temu pierwszemu, odrzucając idee demokratyzmu, a co za tym idzie udział w głosowaniu.
Jako były 'klasyczny (propaństwowy) liberał’ rozumiem jednak, że droga która prowadzi do 'anarchokapitalizmu’ najczęściej wiedzie przez PO/UPR/Forum Liberalne. Młodzi ludzie, zastanawiając się nad otaczającą ich rzeczywistością szukają odpowiedzi na scenie politycznej. Dopiero, gdy nieefektywność i hipokryzja liberalnych polityków wychodzi na jaw, zaczynają skłaniać się w stronę libertarianizmu, a stąd już tylko krok do anarchokapitalizmu. Wniosek, jest jednoznaczny: popieranie partii liberalnych (a właściwie, zaniechanie ich krytyki), prowadzi do wzrostu liczby anarchokapitalistów.
Należy jednak zastanowić się czy istnieje bardziej efektywna metoda promocji 'anarchokapitalizmu’. Według mnie to walka z teizmem i popularyzacja egoizmu etycznego. Rozwiązanie to ma jedną zasadniczą przewagę nad innymi metodami – oszczędza frustracji związanych z dotychczasowymi niepowodzeniami liberalizmu i niekończącym się wzrostem kompetencji rządu 🙂
b3d3r