Robert Gwiazdowski: Co ma robić państwo?

Podłożem sporu zwolenników i przeciwników wolnego rynku jest spór o funkcje państwa. Adam Smith sugerował, że „w myśl systemu naturalnej wolności, panujący ma spełniać jedynie trzy obowiązki. (…) Jest to, po pierwsze, obowiązek ochrony społeczeństwa przed gwałtem lub inwazją ze strony innych niezależnych społeczeństw. Po drugie, jest to obowiązek jak najdalej idącej obrony każdego członka społeczeństwa przed niesprawiedliwością i uciskiem ze strony wszystkich innych członków społeczeństwa, czyli obowiązek ustanowienia i ścisłego przestrzegania wymiaru sprawiedliwości. Wreszcie, po trzecie, obowiązek ustanowienia i utrzymania pewnych urządzeń publicznych i publicznych instytucji, których ustanowienie i utrzymanie nie może nigdy leżeć w interesie jednostki lub niewielkiej liczby jednostek, a to

dlatego, że dochód z nich nie pokryje nigdy kosztów”. Pierwsze dwa obowiązki państwa są jasne i proste: pierwszy obowiązek to ochrona wspólnoty przed wrogiem zewnętrznym i wewnętrznym czyli polityka zagraniczna i obronna oraz ściganie i karanie przestępców. Drugi z wymienionych przez Smitha obowiązków państwa, obejmujący „ścisłe przestrzeganie wymiaru sprawiedliwości”, choć też jasny i prosty, wykracza jednak poza funkcje czysto policyjne. Nie ma takiego aktu dobrowolnej wymiany, który, jeśli jest dość skomplikowany lub rozciąga się w dłuższym okresie czasu, byłby zupełnie pozbawiony jakichś niejasności. Nie sposób też uregulować ściśle obowiązki wszystkich stron biorących udział w wymianie. Musi być jakaś metoda rozstrzygania sporów. Co prawda Milton Friedman twierdzi, że może być ona dobrowolna i wcale nie musi angażować państwa, czego dowodem może być rozwijający się system prywatnych arbitraży, ale moim zdaniem nie wydaje się możliwe by państwo zrezygnowało ze sprawowania władzy sądowniczej, aczkolwiek libertarianie mają inne zdanie na ten temat.

Najwięcej kłopotów rodzi trzeci z wymienionych przez Smitha obowiązków państwa. Sam autor nadawał mu bardzo wąską interpretację. Państwo miało prowadzić działalność korzystną społecznie a nierentowną – dla „rozwoju handlu i oświaty”. Państwo powinno utrzymywać „drogi, mosty, żeglowne kanały porty i inne tego rodzaju urządzenia”, a więc infrastrukturę, dzięki której mógł się handel rozwijać. Nie wydawało się jednak Smithowi konieczne, „aby wydatki na roboty publiczne trzeba było pokrywać z tak zwanego powszechnego dochodu publicznego”, gdyż drogi, mosty, kanały i porty można utrzymywać z opłat od ich użytkowników. Smith podkreślał przy tym, że gdy drogi, mosty, czy kanały buduje się i utrzymuje dzięki handlowi, jaki jest prowadzony przy ich wykorzystaniu, „to można je budować tylko tam, gdzie handel tego wymaga, czyli tam, gdzie będzie to rzeczą właściwą. Koszt ich budowy, ich wielkość i wspaniałość muszą być również dostosowane do sumy, jaką handel ten może za nie zapłacić.” Gdyby bowiem koszt ich budowy i utrzymania był zbyt wygórowany, co odbiłoby się na wysokości opłat, lub gdyby były one dla tego handlu bezużyteczne „to, zamiast jak obecnie ułatwić handel wewnętrzny, stałyby się one wkrótce dla tego handlu znacznym obciążeniem”. Gdyby bowiem koszty transportu, na skutek zawyżenia tych opłat nadmiernie wzrosły, wzrosłaby również ich cena, przez co rynek zbytu dla tych towarów uległby zmniejszeniu, co mogłoby zahamować produkcję tych towarów. Państwo powinno też, zdaniem Smitha, zarządzać pocztą i mennicą – ale również i te działania finansują się same. Zarówno bicie monet, jak i poczta „nie tylko pokrywa własne koszty, ale również przynosi panującemu dochód”. Co więcej, aprobowane przez Smitha działania państwa miały mieć charakter subsydiarny – państwo miało wkraczać w wymienione przedsięwzięcia, o ile nie byłyby one prowadzone, z wyjątkiem bicia monet, co powinno być domeną panującego, w dostatecznym zakresie przez przedsiębiorców prywatnych.

Według Smitha, zadaniem państwa miała być także pewna pomoc w krzewieniu oświaty na szczeblu elementarnym. „Bardzo niewielkim kosztem państwo może ułatwić, zachęcić, a nawet nałożyć na cały prawie naród obowiązek opanowania podstawowych dziedzin wykształcenia” (pisania, czytania i liczenia). Jeżeli bowiem lud jest choć trochę wykształcony „mniej jest podatny na omamy zabobonu i uniesień, które wśród ciemnych narodów wywołują często najokropniejsze zaburzenia” i „jest bardziej skłonny traktować krytycznie egoistyczne uroszczenia partyj i lepiej potrafi przejrzeć ich sens”. Mając te względy na uwadze państwo może zakładać małe szkółki na terenie każdego okręgu, w których dzieci zdobywałyby elementarne wiadomości i może nawet opłacać w części pensję nauczycieli. Nie powinno jednak pokrywać w całości ich wynagrodzenia, gdyż wówczas szybko zaczęliby oni zaniedbywać swoje obowiązki. Jeżeli bowiem nauczyciele utrzymują się z poborów, płynących ze źródeł, które są całkowicie niezależne od ich osiągnięć i reputacji, a nie z honorariów i wpłat od swoich uczniów, to ich interesy osobiste pozostają w sprzeczności z ich obowiązkami.

Obecnie zwykło się usprawiedliwiać najbardziej nawet szeroki zakres działań administracji publicznej. Tymczasem, „każdy przyrost władzy rządu dla jakichkolwiek celów – pisze Milton Friedman komentując rozważania Smitha – zwiększa niebezpieczeństwo, że zamiast służyć większości obywateli, stanie się on narzędziem do wykorzystywania jednych przez drugich. (…) Lekcja, jaką można wyciągnąć z niewłaściwego użycia tezy Smitha o trzecim obowiązku państwa, nie polega na tym, że jego interwencja nigdy nie jest usprawiedliwiona, ale na tym, iż ciężar dowodu jej użyteczności spoczywa na wnioskodawcach”. Trzeba więc rozwinąć praktykę badania zarówno korzyści, jak i kosztów proponowanych interwencji rządowych i domagać się wykazania przez wnioskodawców wyraźnej przewagi jednych nad drugimi i to zanim interwencje te zostaną wprowadzone w życie, gdyż, jak uczy doświadczenie, „jeśli rząd raz podejmie jakąś działalność, to rzadko z niej rezygnuje”.

Friedman podkreśla jednak, że państwo jest nie tylko szczególną formą dobrowolnego zrzeszania się ludzi dla realizacji określonych celów, ale przede wszystkim instytucją posiadającą monopol i legitymację używania siły w celu narzucania pewnych ograniczeń. Liberalne hasło „państwa minimum – państwa nocnego stróża” nie oznacza, że ma być ono słabe, tylko że ograniczona jest sfera jego aktywności. Natomiast w tych sferach, w których działania państwa są dozwolone ma być ono silne, sprawne i zdecydowane. Nocny stróż ma skutecznie pilnować powierzonego mu dobra. W przełożeniu na język praktyczny oznacza to, że z liberalnego punktu widzenia stróż pilnujący nocą parkingu przed złodziejami nie ma być dorabiającym sobie rencistą, ale silnym i dobrze uzbrojonym „drabem”. Co wcale nie oznacza, że wolno mu „pojeździć” zostawionym do pilnowania samochodem. Takie państwo chroni obywateli przed zagrożeniami powodowanymi nie tylko przez ludzką siłę sprawczą, lecz także przez żywioły. W końcu historia państwowości jest związana z historią zmagań człowieka z przyrodą. Nie ulega więc wątpliwości, że walka z żywiołami przyrody może zostać zaliczona do obowiązków państwa. Oczywiście z liberalnego punktu widzenia jak najwięcej uprawnień w tym zakresie powinny mieć jednostki samorządu terytorialnego, które potrafią zrobić w tym zakresie więcej niż biurokracja państwowa. Z drugiej strony nie ulega wątpliwości, że niektóre działania może podejmować jedynie państwo. To ono może użyć do walki z żywiołem wojsko i policję. To ono może i musi podejmować pewne strategiczne decyzje i rozstrzygać konflikty interesów pomiędzy społecznościami lokalnymi. Tak, jak generał na wojnie decyduje o poddaniu jednego miasta, aby móc zorganizować kontrofensywę na innym odcinku frontu, tak ktoś inny musi decydować o przerwaniu wałów przeciwpowodziowych w jednym miejscu, narażając dwie wsie, aby ratować dziesięć innych. Jasna musi być tylko struktura decyzyjna i zasady odpowiedzialności za skutki podejmowanych decyzji.

Friedman dostrzega jeszcze czwarty, nie wymieniony przez Smitha, obowiązek państwa. Jest nim opieka nad tymi członkami społeczeństwa, którzy nie mogą być odpowiedzialni za swój własny los. Takie ujęcie stwarza oczywiście ogromne pole do nadużyć, ale problem jest na tyle istotny, że nie można go pominąć z samej tylko obawy przed nadużyciami. Wolność jest bowiem celem, ale tylko na miarę w pełni odpowiedzialnych jednostek. Współcześni liberałowie dostrzegają więc problemy społeczne, które wymagają rozwiązania przy pomocy rządu, co nieusprawiedliwia jednak nadmiernego rozbudowywania jego kompetencji. Zwolennicy państwowego interwencjonizmu zapominają bowiem o niebezpieczeństwach, jakie zagrażają wolności ze strony silnego rządu. „Pogląd, że rząd ma służyć jako arbiter, zapobiegający stosowaniu przez jednostki wobec siebie siły, zastąpili oni przekonaniem, że jego rolą – podobnie jak rodziców – jest wymuszanie, aby jedni pomagali drugim.” Jeżeli więc liberał akceptuje zaangażowanie państwa w walkę z powodzią, to jest o wiele bardziej sceptyczny co do zaangażowania państwa w niesienie pomocy dla ludzi przez powódź poszkodowanym. Dlatego, z ideologicznego punktu widzenia, liberał będzie skłonny zaakceptować stwierdzenie, że ci, którzy się nie ubezpieczyli sami są sobie winni. Jak ogień lub woda zniszczy statystycznemu Iksińskiemu nieubezpieczony dom, to czy będziemy wprowadzać dodatkowy podatek, aby mu posiadłość odbudować? A jeżeli powódź zniszyczyłaby dziesięć domów, albo dwadzieścia? Gdzie jest granica indywidualnej nieodpowiedzialności, przekroczenie której każe zaangażować pieniądze podatników na pomoc tym, którzy byli nieroztropni. Nie oznacza to oczywiście, że liberalna filozofia zakłada, iż powodzianom nie należy pomagać. Wręcz przeciwnie. Sądzę, że liberałowie jako ludzie przedsiębiorczy wystąpią w pierwszym szeregu tych, którzy pomoc taką organizują. Negują jednak zasadność działań państwa. Zebrane społecznie 100 złotych na pomoc dla Kowalskiego trafi z pewnością do tegoż Kowalskiego. Ze 100 złotych zabranych przez państwo podatnikom na walkę ze skutkami powodzi, do Kowalskiego dotrze nie więcej niż 30-40. Reszta przepadnie w „czarnej dziurze” jaką jest budżet państwa. Taki jest bowiem stopień marnotrawienia środków przez biurokrację. Dane te odnoszą się co prawda do Stanów Zjednoczonych, ale nie ma żadnych powodów by sądzić, że polska biurokracja jest sprawniejsza i bardziej wydajna od amerykańskiej.

Większy zakres władzy rządu akceptował John Stuart Mill. Na temat funkcji państwa wypowiadał się on zarówno w najsłynniejszym swoim eseju O wolności, jak i w największym dziele ekonomicznym – Zasadach ekonomii politycznej, którego księgę V zatytułowaną O wpływie rządu, poświęcił analizie działalności państwa i jego wpływu na ekonomię. Mill wyraźnie jednak oddzielał wolność jednostki i jej niezależność, o których pisał w eseju O wolności, od specyficznie rozumianej wolności ekonomicznej, której poświęcona była V księga Zasad ekonomii politycznej. „Tak zwana doktryna wolnego handlu (…) opiera się na odmiennych podstawach niż głoszona w niniejszej rozprawie zasada wolności jednostki” – pisał w O wolności. Mill zakładał, co prawda, że nadmierne rozszerzenie funkcji państwa grozi wolności jednostki, gdyż „każda funkcja dodana do tych, które rząd już sprawuje, rozszerza jego wpływ na nasze nadzieje i obawy i coraz bardziej zmienia czynna i ambitną część społeczeństwa w stronników rządu lub jakiejś partii dążącej do władzy”. Z drugiej jednak strony zerwał z tradycją liberalnej myśli ekonomicznej, dokonując rozróżnienia między produkcja i dystrybucją dóbr. Dystrybucja była zdaniem Milla kwestią wybory społecznego, a zatem, inaczej niż sfera produkcji, mogła odchodzić od reguł rynkowych. „Konieczne jest rozróżnienie funkcji, które są albo nieoddzielne od pojęcia rządu, albo są wykonywane zwykle i bez sprzeciwów przez wszystkie rządy, jako różne od tych funkcji, co do których uważa się za wątpliwe, czy rządy winny je wykonywać. Pierwsze mogą być określone jako konieczne, a ostatnie jako dowolne funkcje rządu. Przez słowo dowolne nie chcę powiedzieć, iż może być sprawą bez znaczenia lub dowolnego wyboru, czy rząd winien brać na siebie odnośne funkcje, lecz tylko, że korzyść wykonywania tych funkcji nie jest równoznaczna z koniecznością i jest sprawą, co do której istnieje lub może istnieć różnica zdań” – pisał Mill. Lista koniecznych funkcji państwa jest u niego dość długa: ochrona własności i osób; zarządzanie sądownictwem i policją; określanie własności i zasad spadkobrania; sprawowanie nadzoru nad umowami i prawne ich regulowanie; organizowanie funduszu publicznego przez podatki i pożyczki; prowadzenie spraw publicznych, jak ustanawianie i bicie monety, ustanawianie miar i wag, budowa gmachów użyteczności publicznej, czyszczenie ulic. Tak ujmowane funkcje państwa wykraczają poza klasyczna dla liberalizmu formułę force and fraud. Kryterium uzasadnienia poszczególnych działań państwa stanowi dla Milla zasada użyteczności. O ile jakieś działania rządu są użyteczne z punktu widzenia opisanych funkcji to mogą być przez rząd podejmowane. Kwestia dowolnych funkcji państwa jest już nieco bardziej skomplikowana. Działania, które nie muszą, choć mogą być przez rząd podejmowane, mogą bowiem stanowić zagrożenie dla wolności indywidualnej. Dlatego Mill dostrzegał konieczność wytyczenia granic dla podejmowania przez państwo różnych dowolnych działań, zwłaszcza, że podejmowanie wielu z nich oparte jest na błędnych przesłankach, jak na przykład protekcjonistyczne działania w handlu zagranicznym i próby regulowania cen, nawet na artykuły tak zwanej pierwszej potrzeby, jak niektóre produkty żywnościowe.

Wśród fakultatywnych funkcji państwa Mill rozróżnia funkcje autorytatywne i nieautorytatywne. „Musimy rozpocząć od rozróżnienia dwóch rodzajów interwencji rządu, które choć mogą się odnosić do tego samego przedmiotu, bardzo się różnią naturą i skutkami (…) Interwencja może się rozciągać na kontrolowanie wolnego działania jednostek. Rząd może zakazać wszystkim osobom dokonywania pewnych działań lub ich podejmowania bez jego zezwolenia. Może nakazać podejmowanie pewnych działań lub określać sposób działania (…) Jest to autorytatywna interwencja rządu. Istnieje i drugi rodzaj interwencji, niebędący autorytatywnym: gdy rząd zamiast wydania rozkazu (…) pozostawiając jednostkom wolność używania ich własnych środków dla osiągnięcia jakiegoś celu o znaczeniu ogólnym, nie wtrącając się do nich, lecz nie powierzając tego celu wyłącznie ich trosce, ustanawia obok ich urządzeń własny urząd dla podobnego celu”. Wolna konkurencja jest więc zasadą, która nie wyklucza jednak aktywnej działalności państwa, aczkolwiek Mill przytacza również argumenty przeciwko takim działaniom rządu. W odróżnieniu od klasyków myśli leseferystycznej, używa jednak argumentów nie ekonomicznych lecz politycznych. Jego zdaniem, podejmowanie przez państwo zbyt wielu działań spowoduje wzrost potęgi rządu i zwiększenie wpływów na społeczeństwo, co może doprowadzić do ograniczenia wolności indywidualnej. W odróżnieniu od Adama Smitha, Mill nie twierdzi jednak, że państwo z natury nie jest zdolne do prowadzenia efektywnej działalności gospodarczej i nie ogranicza go tylko do tych działań, które nie są prowadzone przez prywatnych przedsiębiorców. Dlatego wiele racji tkwi w twierdzeniu, że współczesne koncepcje polityczne ekonomiczne zakładające zwiększony zakres ingerencji państwa w życie społeczne i gospodarcze tkwią korzeniami w doktrynie Johna Stuarta Milla, który co prawda werbalnie podkreślał swoje przywiązanie do idei wolnego rynku, ale jednocześnie formułował twierdzenia, które otwierały państwu drogę do podejmowania działań gospodarczych w coraz szerszym zakresie.

Friedrich Hayek podkreśla, że choć zarówno Smith, jak i Mill nie uważali, że rząd nigdy nie powinien zajmować się działalnością gospodarczą, to sądzili jednak, że istnieją pewne rodzaje działalności państwa, które należy wykluczyć z kompetencji rządu ze względów zasadniczych, których nie można usprawiedliwić żadnymi praktycznym racjami. Zakładali też, że działalność państwa będzie zawsze prowadzona w warunkach rule of law. „Chociaż nie powiedzieli chyba nigdy tego wprost, ingerencja znaczyła dla nich wykorzystywanie przez rząd władzy stosowania przymusu, które nie było normalnym egzekwowaniem powszechnie obowiązującego prawa, lecz zamierzone zostało dla konkretnego celu. Istotnym kryterium był jednak nie cel, do którego zmierzał rząd, lecz metoda. Nie istniał chyba żaden cel, którego nie byliby uznali za legalny, jeśliby tylko było jasne, że ludzie go aprobują, ale wykluczali oni jako niemożliwą do przyjęcia w wolnym społeczeństwie metodę konkretnych poleceń i zakazów”. O ile przedsięwzięcia gospodarcze podejmowane przez państwo dają się pogodzić z rządami prawa, nie można ich generalnie odrzucić z jakiegoś ogólno filozoficznego czy ogólno politycznego powodu. „Innymi słowy – pisze Hayek – to raczej charakter, a nie rozmiary aktywności rządu mają istotne znaczenie”. Odmiennym zagadnieniem jest natomiast ocena działań rządu z punktu widzenia ich ekonomicznej efektywności. Większość działań gospodarczych państwa była w praktyce całkowicie nieudana. Jest to poważny argument przemawiający przeciwko podejmowaniu takich działań przez państwo, ale ma on znaczenie typowo praktyczne. W konsekwencji działania państwa można dopuścić, gdy udowodniona zostanie ich praktyczna przydatność, ale tylko i wyłącznie wówczas, gdy ich podjęcie nie naruszy zasady rule of law, która jest ostatecznym miernikiem dopuszczalności działań rządu. Celem jaki stawia sobie Hayek, jest więc wykazanie, że „rządy prawa dostarczają kryterium umożliwiającego odróżnienie działań, które są zgodne z systemem wolności od tych, które są z nim sprzeczne. Te, które są z nim zgodne można potem ocenić pod względem ich przydatności praktycznej. (…) Ale te, które są z systemem wolności sprzeczne, należy odrzucić, nawet jeżeli stanowią skuteczny lub wręcz jedyny skuteczny środek prowadzący do pożądanego celu”. Dopóki rząd podejmuje działania zmierzające do dostarczenia społeczeństwu dóbr i/lub usług, które inaczej nie byłyby w ogóle dostępne, ważne jest jedynie to, czy korzyści są warte kosztów. Ale oczywiście rząd nie może rościć sobie wyłącznego prawa świadczenia określonych usług. Przymus w ty względzie byłby niczym nieuzasadniony. „Wolne społeczeństwo wymaga nie tylko tego, aby rząd miał wyłączne prawo stosowania przymusu, ale także tego, aby wyłączność ta odnosiła się do stosowania przymusu – we wszystkich innych dziedzinach rząd powinien działać na tych samych zasadach, co wszyscy inni”. Jak pisze John Gray, „teza Hayeka, będąca echem dokonanego przez Milla rozróżnienia na autorytatywne i nieautorytatywne działania rządu, wymaga nie tylko, aby państwo nie rościło sobie prawa do żadnej monopolistycznej władzy jeśli chodzi o dostarczanie danego dobra, ale także, aby jego działania nie dominowały rynku na to dobro”.

Według Hayeka te usprawiedliwione działania państwa, które bezpośrednio ze stosowaniem przymusu nie mają wiele wspólnego, poza tym, że wymagają finansowania z wpływów podatkowych to: podejmowanie inicjatyw ułatwiających uzyskiwanie wiarygodnych informacji mających istotne znaczenie społeczne, utrzymywanie stabilnego systemu walutowego, ustanowienie wzorców miar i wag, subsydiowanie, albo nawet organizowanie pewnych rodzajów szkolnictwa, świadczenie usług sanitarnych i zdrowotnych, budowa i utrzymanie dróg. Hayek zgadza się ze Smithem, że jak najbardziej dopuszczalne są działania państwa w przedsięwzięcia, „które – mimo że w najwyższym stopniu użyteczne dla szerokich kręgów społeczeństwa – są jednak takiej natury, że korzyści nigdy nie skompensowałyby wydatków żadnej jednostce, czy ich małej liczbie”. Pamiętać jednak należy, że rząd mając wyłączne prawo stanowienia prawa i stosowania przymusu może tak układać bieg spraw, aby uprzywilejować te przedsiębiorstwa, które są jego własnością, co byłoby niedopuszczalne, gdyż naruszałoby zasady rule of law.

Rządy prawa wykluczają też, z zasady, podejmowanie działań, których nie można realizować ograniczając się do przestrzegania ogólnych norm, gdyż z konieczności wiążą się z podejmowaniem arbitralnych i dyskrecjonalnych decyzji przez organy państwa. „Najważniejszymi spośród nich – pisze Hayek – są decyzje określające kto ma być upoważniony do dostarczania różnych dóbr i świadczenia usług, po jakich cenach, czy w jakich ilościach – innymi słowy posunięć mających na celu kontrolowanie dostępu do różnych rodzajów działalności gospodarczej i zawodów, warunków sprzedaży oraz rozmiarów produkcji lub sprzedaży”. Oczywiście można uznać, w niektórych przypadkach, celowość ograniczenia prawa podejmowania określonej działalności do osób posiadających odpowiednie kwalifikacje. Jednakże zasada rule of law wymaga, aby każdy, kto posiada takie kwalifikacje został dopuszczony do danej działalności.

Współcześnie dominuje całkowicie odmienna od liberalnej, w jej klasycznym rozumieniu, teoria funkcji państwa, zgodnie z którą podstawową funkcją państwa jest zapewnienie:

1) efektywności gospodarki wobec „niesprawności rynkowego mechanizmu alokacji zasobów”

2) sprawiedliwości i równości wobec nadmiernej dysproporcji dochodów

3) stabilności gospodarki rynkowej wobec jej cyklicznego funkcjonowania.

Twierdzenia te są jednak oparte na dyskusyjnych przesłankach, są nieprecyzyjne i wewnętrznie sprzeczne. Opierają się na założeniu, że rynkowy mechanizm alokacji zasobów jest „niesprawny”. Założenie to jest nie tylko dyskusyjne, co wręcz nieweryfikowalne, a więc kompletnie nie naukowe. Pojęcie sprawności ma czasami, zwłaszcza w mechanice, charakter bezwzględny. W innych przypadkach, a zwłaszcza w naukach społecznych, musi być względne. Można zasadnie utrzymywać, że rynkowy system alokacji jest sprawny, a w każdym razie sprawniejszy od innego, nierynkowego. W sensie logicznym oba zdania mają taką samą wartość. Z kolei pojęcie „nadmiernej dysproporcji dochodów” jest już nie twierdzeniem naukowym, lecz raczej slangiem politycznym i to wątpliwej jakości. Jakie bowiem racje przemawiają za tym, żeby ktoś arbitralnie rozstrzygał o owej „nadmierności”. Jeżeli zaś państwo ma zapewnić „stabilność gospodarki rynkowej”, to przestaje to być gospodarka rynkowa. Zwolennicy takiego rozwiązania optują więc po cichu za socjalizmem, nie chcą go tylko tak nazwać. W Ameryce próbują się nawet nazywać… liberałami, zwolenników wolnego rynku przezywając… konserwatystami. Orwell w czystej postaci.

Robert Gwiazdowski
07.11.2008

***
Tekst pochodzi ze strony autora.

2 thoughts on “Robert Gwiazdowski: Co ma robić państwo?

  1. Chyba to David Friedman twierdzi że państwo jest niepotrzbene – a nie Milton.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *