Jak wiadomo, każda firma musi mieć swojego właściciela. Czasami jednak zdarza się, że jedna osoba nie posiada wystarczającego kapitału, aby otworzyć firmę. W takim przypadku, kilka osób, mających ten sam pomysł na biznes, lub specjalizujących się w obrębie tego samego pomysłu biznesowego związywało spółkę. Najpierw były to spółki osobowe, co znaczyło, że za zobowiązania spółki, każdy ze wspólników odpowiadał całym swoim majątkiem. W toku ewolucji form działania na rynku wykształciły się spółki kapitałowe. Spółki kapitałowe to takie, gdzie akcjonariusze, a więc właściciele takiej spółki odpowiadają za zobowiązania spółki tylko do wysokości swojego wkładu. Innymi słowy, jeżeli przy zakładaniu spółki mój wkład wynosi 1 milion złotych i dostaje od spółki na potwierdzenie tego wkładu milion akcji o wartości nominalnej 1 PLN każda, to obojętnie ile spółka będzie mieć strat, ja ryzykuje tylko tym milionem. Żaden z wierzycieli spółki nie może do mnie przyjść i zażądać zwrotu pieniędzy, ponieważ spółka kapitałowa, od momentu wpisania w rejestr przedsiębiorców w KRS, odpowiada tylko swoim własnym majątkiem, a więc do wysokości wkładów akcjonariuszy i zysku zatrzymanego z lat ubiegłych.
Należy tu zwrócić uwagę, że odtąd spółka kapitałowa jest oddzielnym bytem. Prawnie tworzymy nową osobę, nowego uczestnika rynku, który odpowiada swoim majątkiem, a nie majątkiem swoich właścicieli. Sztuczne stworzenie wirtualnej osoby ma oczywiście swoje implikacje w postaci koniecznych regulacji działania spółki. Spółka została stworzona przez system prawny i oczywiście musi być określona forma jej działania w przepisach. Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B. Przepisy różnią się miedzy sobą w różnych krajach co wskazałem na przykładzie General Motors i polityce dywidend.
Dziś jednak, chce trochę opisać podstawowe organy spółki, jakimi są walne zgromadzenie akcjonariuszy (WZA), rada nadzorcza (RN) i zarząd. W skrócie rola tych organów jest taka, że WZA jako organ właścicielski powołuje powołuje rade nadzorczą, a rada nadzorcza powołuje zarząd spółki
Członkowie zarządu są reprezentantami spółki i prowadzą wszystkie sprawy spółki. Ważne jest, że występują w imieniu spółki, a nie w swoim własnym. Spółka, jako wirtualny byt musi mieć swoich rzeczywistych przedstawicieli i są nimi właśnie członkowie zarządu.
Zarząd prowadzi sprawy spółki i po roku obrotowym przedstawia sprawozdanie. Sprawozdanie jest badane przez biegłego rewidenta (Audytora) pod kątem rzetelności prowadzonych ksiąg rachunkowych i przedkładane radzie nadzorczej. Rada nadzorcza opiniuje sprawozdanie i daje WZA do zatwierdzenia. WZA decyduje o podziale zysku, zatwierdza sprawozdanie i udziela absolutorium członkom organów spółki.
Schemat przedstawiający przepływ władzy:
Tyle jeżeli chodzi o krótki rys teorii. Uzupełnić wiedzę można sobie tutaj.
Pytanie… Czy ze względu na formę, taka spółka może efektywnie działać? Moim zdaniem, to zależy. Jeżeli akcjonariuszy jest kilku i znają się na rzeczy to jak najbardziej tak. Potrafią się dogadać w sprawie działalności spółki i jej profilu i potrafią dobrać odpowiednich ludzi do organów spółki. Sytuacja jest inna, gdy akcjonariuszy jest na przykład 1000 lub 10 000, o co nie trudno przy obecnych spółkach giełdowych. W przypadku braku akcjonariusza strategicznego o dużym udziale w akcjonariacie, powstaje problem. Właścicieli jest po prostu za dużo i uniemożliwia to sprawną kontrolę nad spółką. Mało tego, coraz częściej jest tak, że to nie fizyczne osoby posiadają dane spółki, ale inne spółki. Czyli osoba prawna, posiada inną osobę prawną. Oczywiście gdzieś tam na końcu jest osoba fizyczna, ale sieć powiązań pomiędzy dużymi spółkami powoduje coraz większe oderwanie realnego właściciela od poszczególnych spółek. Przy ogromnej ilości właścicieli jakiegoś dobra, zanika mechanizm kontrolny. Można łatwo znaleźć przykład bliższy naszej koszuli. Jest nim własność państwowa. Tu również, wszyscy jesteśmy właścicielami majątku, a mechanizmy kontrolne mamy praktycznie żadne. Pokutuje przeświadczenie, że państwowe to niczyje. Jest to oczywiście teoretyczna nieprawda, ale praktyczna prawda.
Dzisiejsze największe spółki są ogromne i należą do ogromnej liczby właścicieli. Jeżeli właścicielami nie są osoby fizyczne, to są nimi inne spółki, które to spółki posiadają znowu ogromna liczbę właścicieli. Spółka upodabnia się do socjalistycznego państwa, gdzie własność należy do bliżej niezidentyfikowanego ogółu.
Schemat z góry, zaczyna przybierać mniej więcej taką formę:
WZA jest oczywiście reprezentowane, ale z reguły przez „kolegów z branży”. Wiadomo.. jak nie ma mocy sprawczej choć jeden z większościowych akcjonariuszy, to rodzi się potrzeba kompromisu, a że jeden posiada drugiego, to wybierani są z reguły osoby z jednego kręgu. Te osoby wybierają rade nadzorczą, która również jest z tego samego kręgu. Członkowie rad nadzorczych obiecują, że ci wybiorą swoich mocodawców w innej spółce. Rada nadzorcza wybiera kolejnych kolegów na zarząd. W zamian Ci im jakieś inne stanowiska obiecują i biznes się kręci. Wszystko oczywiście ze szkodą dla akcjonariusza, ale kto by się nim przejmował, skoro wcześniej nadmiernie rozproszył swoją władzę.
Dla przykładu podam, że prezes AIG zarobił 1 mld dolarów. Pytanie, który rozsądny właściciel, wypłacił by swojemu pracownikowi takie pieniądze? Czy Henry Ford 80 lat temu zapłaciłby zarządcy swojej fabryki taką pensje? Oczywiście nie… znalazł by z powodzeniem kogoś tak samo zdolnego za o wiele mniejsze pieniądze.. 2 miliony.. 4 miliony? Na pewno nie miliard. Jest oczywiste, że taką pensje i takie bonusy uzgodnili między sobą koledzy, ze szkodą dla akcjonariuszy. Zresztą sam prezes takiego konglomeratu ma raczej funkcje reprezentacyjną. Tam lunch z prezesem Lehmann Brothers, potem biznesowy golf z prezesem Citi Group. Tak jak prezydent państwa.
Nie mam nic przeciwko tej sytuacji, która się dzieje w organach spółek. Spółki należą do właścicieli i to oni ponoszą ryzyko swoimi akcjami. Degrengolada kontrolna i zarządcza w spółkach prędzej czy później powinna doprowadzić do bankructwa. Tylko właśnie powinno się dać im zbankrutować i w to miejsce weszłyby firmy pozbawione raka koneksji i układów. Dlatego min firmy rodzinne czy posiadające jasno określonego właściciela, są o wiele prężniej zarządzane. Microsoft (Bill Gates), Yahoo (Yang i Filo), Apple (Jobs), Tesla (Musk), Google (Brin i Page) Wall Mart (Walton) to firmy, które szybko wzrosły i gdzie nie narósł wrzód korporatyzmu, tylko dlatego, że za sceną stoi konkretny właściciel i jak widzi, że jest coś nie tak, to zdejmuje aktorów. A kto stoi za takim General Motors?
Rzut oka na akcjonariat i widzimy, że nikt.
Jak widać same instytucje, spółki i fundusze powiernicze. Słowem koledzy z branży. A czy są jakieś osoby fizyczne posiadające GM? Owszem są..
Najwięksi akcjonariusze to obecny zarząd. Ale liczba akcji, która pewnie pochodzi z jakiś tam bonusów, jest wręcz śmieszna. To równowartość kilku dni ich pracy. Poza tym żadnego realnego właściciela.
A gdzie pracował Lutz? Po kolei idzie tak : GM, BMW, Ford, Chrysler, Exide, GM. Ma kolegów wszędzie
Nie mam nic przeciwko takim firmom i takim zarządom. Niech sobie robią co chcą. Ale jak doprowadzają firmę do bankructwa to powinna ona zbankrutować. Dotowanie jej przez rząd niczego nie zmieni. Koledzy znowu będą wyciągać kasę ze spółek i będą mieć w nosie akcjonariuszy.. bo kto to jest akcjonariusz?
A jak zmienia wraz z bailoutem zarząd, to nie oszukujmy się; przyjdą kolejni tym razem nominowani przez kolegów Paulsona.
Recepta na dzisiejszy korporatyzm jest prosta i podobna do recepty na korupcje w państwie.
Trzeba likwidować koryta, a nie świnie.
Koryto GM już jest zniszczone.. czy kupią za pieniądze podatników nowe?
Adam Duda
24.11.2008
***
Tekst pierwotnie ukazał się tutaj, na blogu autora.
Bardzo naiwny artykuł. Pokazuje całkowite niezrozumienie tego, czym jest władza i jakie możliwości stwarza bogactwo.
„Nie mam nic przeciwko takim firmom i takim zarządom. Niech sobie robią co chcą. Ale jak doprowadzają firmę do bankructwa to powinna ona zbankrutować. Dotowanie jej przez rząd niczego nie zmieni. ”
Najzabawniejsze jest to: „niech zbankrutuja”. Rzecz polega na tym ze bogactwo stwarza przywileje spoleczne, ale co najbardziej niebezpieczne i zupelnie nie brane pod uwage: tworzy w calkowicie naturalny sposób mechanizmy korupcji.
Dlatego szczytem naiwności jest rowniez stwierdzewnie:
„Microsoft (Bill Gates), Yahoo (Yang i Filo), Apple (Jobs), Tesla (Musk), Google (Brin i Page) Wall Mart (Walton) to firmy, które szybko wzrosły i gdzie nie narósł wrzód korporatyzmu”
Wszystkie wymienione firmy są doskonałym przykładem monopoli, które aktywnie uczestnicza w zyciu politycznym i to nie tylko USA ale wielu panstw swiata. To ze Bill Gates jest „gosciem” na tajnych spotkaniach grupy G8 powinno wystarczyc za komentarz.
Jezeli zatem godzimy sie na to aby czlowiek i autorytarne organizacje przemyslowe mogly bogacic sie w sposob niczym nieograniczony (czyli przywlaszczac owoce pracy innych ludzi – bogactwo nie pochodzi przeciez z powietrza), godzimy się w oczywisty sposob rowniez na to, ze te jednostki beda nad nami dominowac i ksztaltowac prawa sluzace dalszej i jeszcze szybszej akumuluacji bogactwa. To powinno byc oczywiste.
Mowienie zatem, ze „firma powinna zbankrutowac” powinno byc raczej kierowane do pana boga. Jezeli bowiem nie mamy ochoty zrozumiec zrodła dominacji czlowieka nad czlowiekiem, nie mamy ochoty zrozumiec, czym sa przywileje spoleczne, to rowniez nigdy nie zrozumiemy czym jest wolnosc.
Wolność nie oznacza – jak wielu sądzi – prawa do bezkarnosci ale ROWNOSC wszystkich wobec zasad i wspolny obowiazek do eliminacji mechanizmow, ktore te zasady naruszają lub im zagrazaja. Pierwszym i najwiekszym zagrozeniem dla wolności czlowieka jest prywatne (i niczym nieograniczone) prawo do bogacenia się jednostki, stwarzajace najdoskonalszy sposob dominacji i manipulacji innymi, a przede wszystkim dające przywilej bezkarności.
Jezeli dajemy mordercy strzelbę do ręki, to mowienie, ze „powinien” nas nią nie straszyć, jest naiwnym życzeniem. My natomiast z uporem maniaka, uczymy się zachwycać strzelbą wycelowaną w nasze głowy, nazywając to wolnością, a gdy strzelba odpala, moralizujemy na temat tego jak „powinno się” używać strzelby (czyli bankrutować).
Zacznijmy może od tego, że za „ewolucją” spółek osobowych do formy spółek kapitałowych kryje się w istocie szereg regulacji rządowych, z których należałoby przede wszystkim wymienić:
1. Orzeczenie amerykańskiego Sądu Najwyższego z 1842 roku (sprawa Swift v. Tyson), zezwalające sądom federalnym na tworzenie i rozwijanie wspólnego kodeksu prawa handlowego, który miał znaleźć zastosowanie w sytuacjach, kiedy strony sporu pochodziły z różnych stanów. Rzecz jasna, sądy federalne mogły od tej pory ignorować stanowe prawa – często bardzo restrykcyjne wobec korporacji – na rzecz federalnego prawa handlowego.
2. Orzeczenie amerykańskiego Sądu Najwyższego z 1886 roku (sprawa Santa Klara v. Koleje Południowego Pacyfiku), na mocy którego korporacje zyskały status „osoby prawnej” i ochronę gwarantowaną przez Czternastą Poprawkę do konstytucji – zaprojektowaną pierwotnie, aby chronić świeżo wyzwolonych niewolników (sic!).
[historię walki o korporacyjne przywileje w pigułce można obadać tutaj]
Panie Adamie, toż to żadna „ewolucja”, tylko najzwyklejszy w świecie etatyzm. Proszę poprawić ten niefortunny eufemizm, bo ktoś jeszcze pomyśli, że istnienie korporacji zawdzięczamy siłom wolnego rynku…
Liberator.
bardzo naiwny komentarz, albo przeszyty wiara, że wiedzę, która posiadłeś to jest ta jedyna i niepodwarzalna. Szafujesz przymiotnikami a sam nie widzisz konsekwencji rozumowania Twojego komentarza.
Powiem Ci że połowa „Dow Jones” jest w fazie technicznego bankructwa, połowa to właśnie korporacje, które sobie nie radzą, a nie jak twierdzisz wyzyskują cały świat. I dlatego że jest wśród nich wewnętrzna korupcja, przegrywają. I jak przegrywają to niech upadną a nie wyciągają pieniądze od państwa (detroit, banki i całe branże poprzez tani kredyt przy akompaniamencie FED). Inaczej sie nie utrzymają.
Piszesz, że wszystkie firmy, które wymieniłem to monopole (ciekawe co by powiedziała na to tesla :):)). w zasadzie w tym momencie powinienem dac sobie spokój, bo nawet nie wiesz co to za firmy. Jak dla mnie to niech będzie jak najwięcej takich monopoli. Zresztą nie wiem co jest złego w monopolach, jeżeli nie są tworzone przez państwo i przy pomocy państwa.
Dalsze akapity to nonsensy czystej wody 🙂
Dyskordian.. odpowiedziałem Ci u siebie na stronie.
@Adam Duda
Najpierw odpowiedź na komentarz z twojej (zostawmy już to „panowanie”) strony.
Owszem, nie ma przymusu inwestowania w korporacje – ale tylko w tym sensie, że nikt nam nie przystawia klamki do głowy i nie każe zostać akcjonariuszem, klientem itp. W gruncie rzeczy wszyscy, chcąc nie chcąc, dokładamy do korporacji i proceder ów nie rozpoczął się wcale wraz z ustanowieniem przymusu ubezpieczeń społecznych. Nie zaczął się nawet w momencie uznania statusu korporacji jako „osoby prawnej”. W Ameryce Płn., już w epoce kolonialnej władza czyniła liczne darowizny ziemskie, które stworzyły podwaliny pod późniejszy – po wywalczeniu niepodległości – rozkwit prywatnych imperiów biznesowych (przykładowo, George Washington był jednym z największych posiadaczy ziemskich swoich czasów), początkowo szczególnie na wschodnim wybrzeżu. Dodajmy do tego ochronę patentową, wysokie cła, subsydia dla kolei z okresu wojny secesyjnej (bez jej rozwoju nie doszłoby do takiej koncentracji w przemyśle ciężkim i chemicznym, jaka historycznie miała miejsce), monopol pieniądza, zakaz organizowania się siły roboczej w związki zawodowe i mamy już nieco inny obraz XIX-wiecznego „leseferystycznego” kapitalizmu, którym tak zachłysnęli się libertarianie.
A propos Microsoftu, Apple, Wal Mart… Nie wiem, jak z resztą firm wymienionych przez liberatora, ale ta trójka to akurat całkiem dobry przykład na korzystanie z pomocy państwa. Czym byłyby Microsoft i Apple, gdyby nie rządowe programy R&D (którym zawdzięczamy pierwsze komputery, internet itp) i ochrona patentowa? W jaki sposób Wal Mart podcinałby ceny lokalnych sprzedawców, gdyby państwo nie obniżało kosztów transportu przez utrzymywanie – z kieszeni podatnika – infrastruktury (autostrady, lotniska itp)?
no dobrze ale oddzielmy to co władza robiła i było to korzystne dl pewnych grup od samej istoty osoby prawnej… Osoba prawna przynosi wiele ułatwień. łatwo wycenić biznes, łatwo podzielić, łatwo kontrolować. IMO spółka kapitałowa jest bardzo wygodna, ale korporatyzm traktuje jako wynaturzenie osób prawnych i cos co się obecnie chyli ku upadkowi.. Skandalem jest natomiast utrzymywanie tych zombie przy życiu za pinieądze innych.
Sam rząd może przynosić korzyści pewnym ludziom bez osoby prawnej.. ona nie jest przecież potrzebna.
A ten przykład z wall martem… proszę Cie… kto powiedział czy mały sklepik ma być zamiast marketu? Ty? market akurat obniża koszty, za względu na koszty obsługi ogrzewania, dystrybucji, i skali… ja ogólnie preferuje sklepik osiedlowy, ale tylko dlatego że nie lubie tracić czasu na chodzenie w markecie. ale inni ludzi e lubią i niech im bedzie na zdrowie.
A co do dróg to rozumiem, że nie ma być dróg, kolei? am i right?
„Nie będzie nic. Nic nie będzie” Ot cały wolny rynek… redukcjonistyczny nihilizm. :))))
@Adam Duda
Niespecjalnie mnie obchodzi jakie ułatwienia i dogodności wiążą się z formułą „osoby prawnej” dla kapitalistów. Nie wiem zresztą, w jakim celu poruszyłeś ten temat – oczywistym jest, że musi posiadać sporo zalet, skoro zdobyła taką popularność w kulturze biznesowej.
To, na co zwróciłem uwagę, to szerszy kontekst sprawy. Mianowicie, nie można lekką ręką oddzielić kultury i wartości korporatyzmu, słusznie przez ciebie krytykowanego, od historii kapitalizmu w ogóle. Nie jest tak, że stanowi on (korporatyzm) zwyrodniałą formę idealnego, leseferystycznego kapitalizmu (jak to lubią sobie roić libertarianie od Misesa), ponieważ kapitalizm laissez-faire nigdy nie istniał. Już w epoce włoskich państw-miast i początkach angielskiej rewolucji przemysłowej kapitaliści niezwykle chętnie – i świadomie – konsumowali owoce zmasowanej, państwowej przemocy (zwłaszcza kolonializmu i niewolnictwa – polecam nr 7 „Przeglądu Anarchistycznego”, gdzie znajdziesz kilka obszernych artykułów na ten temat). A kiedy sytuacja tego wymagała, sami sięgali po środki przymusu bezpośredniego (vide Kompania Wschodnioindyjska).
Zgodnie z tym, co twierdzi np. Kevin Carson (kilka jego artykułów zostało opublikowanych na liberalis.pl), nawet tak elementarne cechy kapitalizmu, jak praca najemna, nie byłyby możliwe – przynajmniej na taką skalę, jak obecnie – bez ingerencji państwa.
„A co do dróg to rozumiem, że nie ma być dróg, kolei? am i right?”
No, you’re wrong. Nie ma być państwa, które przymusowo, z naszych pieniędzy, buduje je i finansuje. To pewna różnica, nie sądzisz?
Ech, Misesa pisał, że kapitalizm to system oparty na własności prywatnej środków produkcji, którego całkowite przeciwieństwo stanowi socjalizm. Między nimi Mises rozróżniał różne rodzaje interwencjonizmu. I w tym sensie kapitalizm istniał.
„Już w epoce włoskich państw-miast i początkach angielskiej rewolucji przemysłowej kapitaliści niezwykle chętnie – i świadomie – konsumowali owoce zmasowanej, państwowej przemocy (zwłaszcza kolonializmu i niewolnictwa – polecam nr 7 “Przeglądu Anarchistycznego”, gdzie znajdziesz kilka obszernych artykułów na ten temat). A kiedy sytuacja tego wymagała, sami sięgali po środki przymusu bezpośredniego (vide Kompania Wschodnioindyjska).”
Eh wrzucasz do jednego worka pt. kapitalizm wszystko co złe , choć w tamtych czasach trudno mówić o kapitalizmie. Powinno się chyba mówić w ramach tych obiekcji o merkantylizmie i feudalizmie.
Kamil, ale ja się nie czepiam Misesa definicji kapitalizmu. Tzn. osobiście uważam ją za niepotrzebną (wprowadza więcej zamętu, niż wyjaśnia – zwłaszcza w kontekście tego, jak jest kapitalizm rozumiany w innych naukach społecznych), ale mój post dotyczył czegoś zupełnie innego, mianowicie mitologizowania przez mainstreamowych libertarian historycznego kapitalizmu. I Mises niestety był jednym z tych, który przecierał szlak. Wystarczy poczytać, jakie banialuki wypisywał w temacie rewolucji przemysłowej – nie mam teraz pod ręką odpowiednich fragmentów, ale nie przypominam sobie, żeby choć jednym słowem zająknął się o grodzeniach, prawnym represjonowaniu proletariatu czy korzyściach, jakie wcześni kapitaliści odnosili pośrednio z niewolnictwa i zagrabionego w Ameryce złota, które ogromnymi strumieniami napłynęło do Europy. Za to, standardowo, znajdziemy u niego peany ku czci pracowitości i pomysłowości wczesnych kapitalistów. Cechy, które bez wątpienia miały wpływ na sukces kapitalizmu – ale czy aż tak duży, jak uważał Mises? I doubt it
Ale skoro przy definicjach jesteśmy, to kapitalizm w rozumieniu Misesa – jako system – nigdy nie istniał. Historycznie rzecz biorąc, prywatni właściciele środków produkcji (ważne: prawnie akceptowanych środków produkcji) stanowili i stanowią mniejszość, podczas gdy pracownicy najemni większość. Dlatego Chesterton stwierdził kiedyś, że trafniej byłoby nazwać obecny system proletaryzmem.
@Czytelnik
W opinii większości historyków, rewolucja przemysłowa w Anglii, Niemczech i Niderlandach oraz przedsięwzięcia gospodarcze włoskich państw-miast wyznaczają początek kapitalizmu. Właśnie z grodzeniami (pierwsze, jeśli dobrze pamiętam, miały miejsce za Henryka VIII) wiąże się z wprowadzeniem „nowoczesnej prywatnej własności”, w miejsce starszych, feudalnych stosunków…
No właśnie mamy tu spór typowo definicyjny , bo każdy pod nazwą „kapitalizm” rozumie co innego.Twierdzisz że kapitalizm laissez-faire nigdy nie istniał , ale trzeba ustalić jego definicję , bo jeżeli pod tym terminem mamy na myśli wolny rynek to choć ograniczany w różnych epokach istniał zawsze.
„Za to, standardowo, znajdziemy u niego peany ku czci pracowitości i pomysłowości wczesnych kapitalistów.”
Których ???
Dyskordianin
Temat dotyczy problemu „osoby prawnej” , sprzeciwiasz się całkowicie tej formie organizacji przedsiębiorstwa ???
„wolny rynek to choć ograniczany w różnych epokach istniał zawsze.”
Szara strefa, czarne rynki, nalevo… owszem, istniały zawsze. Ale w cieniu oficjalnej gospodarki, która – od ustanowienia pierwszych państw – nigdy nie była leseferystyczna. Interwencjonizm w interesie klas uprzywilejowanych, to immanentna cecha państwa.
„Których ???”
Pisałem, że nie mam pod ręką odpowiednich fragmentów z Misesa.
„Temat dotyczy problemu “osoby prawnej” , sprzeciwiasz się całkowicie tej formie organizacji przedsiębiorstwa ???”
Ja w ogóle nie rozumuję w taki, typowy dla burżuazyjnych liberałów, sposób (aż mnie korci, żeby zacytować „Strasznych mieszczan”, ale nie chcę niepotrzebnie rozmywać treści mojego posta). Ważna jest dla mnie analiza systemu jako całości – a przynajmniej w tak szerokim kontekście, jak to tylko możliwe – a nie jego wybranych na chybił-trafił „komponentów”. W tym ujęciu, formuła „osoby prawnej” jest kolejną dźwignią akumulacji kapitału, która równolegle gwarantuje akcjonariuszom i korporacyjnemu zarządowi, radzie nadzorczej etc ograniczoną odpowiedzialność (nie chcę w tym temacie wyważać otwartych drzwi, w związku z tym odsyłam do rozdziału trzeciego Studies in the Anarchist Theory of Organizational Behavior Carsona, strony 6-25; uwaga, w pdf-ie), kosztem reszty społeczeństwa. Reasumując, w kontekście obecnego systemu jestem zdecydowanie na nie.
DysKordianie, nie chcę usprawiedliwiać Misesa, ale wydaje mi się, że gdyby wchodził w takie historyczne 'szczegóły’ i uwarunkowania, to ludzie mogli by nie zrozumieć jego przesłania. On pisał mniej więcej w takim duchu, iż dzięki kapitalizmowi mogło dojść do rewolucji przemysłowej, która przyczyniła się do znacznego polepszenia warunków bytowania proletariatu, czego ówcześni (i dzisiejsi także) 'wulgar socjalist’ (nie mutualiści czy anarchosyndykaliści) nie mogli pojąć. Gdyby Mises wspomniał, że kapitalizm jest ok, ok, ale praktyka pokazuje, iż jest a tak a tak, bo państwo interweniowało, więc jednak nie było takiego 100 % kapitalizmu i rewolucja przemysłowa została pokierowana na złe tory… ale DOBRE, bo żyjemy dzięki niej lepiej, ale to nie była prawdziwa rewolucja przemysłowa… rozumiesz?
Mises nie tyle pisał bzdury, co w ogóle nie opisał wszystkiego. Czy niewiedza lub pominięcie pewnych faktów jest równoznaczne z pisaniem bzdur!? 😉
@Kamil
„DysKordianie, nie chcę usprawiedliwiać Misesa, ale wydaje mi się, że gdyby wchodził w takie historyczne ’szczegóły’ i uwarunkowania, to ludzie mogli by nie zrozumieć jego przesłania.”
Mnie też nie interesuje usprawiedliwianie Misesa, zagłębianie się w motywy, które nim kierowały etc. Bardziej mnie obchodzi recepcja jego poglądów nt. rewolucji przemysłowej wśród wielu będących na bakier z historią libertarian. Którzy potem powtarzają tę, jak sam przyznałeś, dość mocno wybrakowaną wersję historii w sporach z socjalistami, również wolnościowymi – utwierdzając ich w przekonaniu, że cały ten libertarianizm to jakaś cholerna pomyłka…
Uwierz, nie wieszam na libertarianach psów, bo to mi sprawia satysfakcję. Wciąż żywię wiele sympatii dla waszych idei i dlatego właśnie pragnę, żeby libertarianie przestali się kompromitować powtarzaniem naiwnych, dawno przez historyków obalonych mitów. Macie spory potencjał, ale brakuje wam odpowiedniego „kontekstu”, w którym moglibyście go osadzić i rozwijać.
„On pisał mniej więcej w takim duchu, iż dzięki kapitalizmowi mogło dojść do rewolucji przemysłowej, która przyczyniła się do znacznego polepszenia warunków bytowania proletariatu, czego ówcześni (i dzisiejsi także) ‘wulgar socjalist’ (nie mutualiści czy anarchosyndykaliści) nie mogli pojąć.”
Niestety, ale mylisz się. To właśnie „pospolici socjaliści”, zwłaszcza w osobie Marksa i Engelsa, podkreślali zajefajność kapitalizmu, który wyprowadził masy z „idiotyzmu życia wiejskiego” (i wcale mnie to nie dziwi zważywszy na kult, jakim darzyli technokratyzm). Co więcej, na przykładzie korespondencji z XVII i XVIII wieku widać jak na dłoni, że powszechne były w owym czasie narzekania właścicieli manufaktur na brak chętnych rąk do pracy. Carson w „Niewidzialnej ręce…” pisze, że nie było sposobu, aby skłonić chłopów do porzucenia pracy na roli i najęcia się u kapitalistów, dopóki kapitalistom z pomocą nie przyszło państwo. I właśnie to – pozbawienie własności środków produkcji (grodzenia, reformy ziemskie Parlamentu Restauracyjnego itp), a nawet kontroli nad własnym ciałem (Prawa Ubogich, Prawa Włóczęgów itp) całych mas ludzkich – było przyczyną tej zatrważającej biedy, którą w jakimś stopniu poprawiła rewolucja przemysłowa. Niestety, o tym już nie znajdziemy u Misesa nawet najmniejszej wzmianki…
Panie Duda.
Świat to nie jest podręcznik teorii wolnego rynku. Kompleks militarno przemysłowy jaki funkcjonuje globalnie nie bierze pod uwagę pana pokornego życzenia: „niech zbankrutuje”. Przyczyną i mechanizmem powstawania imperium jest bogactwo czyli dominacja człowieka nad człowiekiem. Oczywistą rzeczą jest, że nikt kto akumuluje setki milionów dolarów rocznie nie używa tych pieniędzy do gry w golfa. Trzeba być naiwnym aby w coś takiego wierzyć. I nie są to żadne „nonsensy czystej wody”, jak pan to elokwentnie określił ale namacalne fakty. System państwowości przemysłowej w jakiej funkcjonuje zachód opiera się na przekupstwie tzw lobbingu czyli kupowaniu polityków a nie zadnym przestrzeganiu zasad wolnego rynku. Wolny rynek jest dla pilnych studentów i dla ambitnych młodzieńców, którzy kochają swoje ideały. Wall Street to mafia.
Zresztą rzeczywistość potwierdza to co mówię. Każda wielka korporacja korzysta z pomocy państwa i podatników w momencie gdy stać ją na to aby tę pomoc wymusić. Dzieje sie to wtedy, gdy jej siła czyli zyski mogą to zapewnić. Sprzedawca pietruszki nie jest w stanie wymusić pomocy podatników ale GM czy Microsoft mogą sterroryzować dzięki swej niewyobrażalnie wielkiej władzy nie tylko USA. To są imperia a nie żadne Smithsońskie modele wolnorynkowe, o których mrzonki pan śni. Mówimy o imperiach, które były w stanie zmobilizować olbrzymie masy ludzkie do dwóch wojen światowych i wszystkich konfliktów zbrojnych jakie toczą się po dziś dzień. To jest krwawa wojna o rynki a nie żadne akademickie dywagacje. Jeżeli to są dla pana „nonsensy czystej wody”, to jest mi przykro. Ale może pan dalej pisać… „Niech zbankrutują”. Tylko ja dodałbym jeszcze do tego pokornego życzenia: „niech korporacyjni mordercy idą za kraty” i „niech się stanie wolny rynek”.
Kapitalizm w jakim pan żyje to nie jest temat na powieść Adama Smitha. To jest krwawa, bezwzględna wojna i dopóki ludzie – wszyscy ludzie – tego nie zrozumieją będą tej wojny ofiarami.
>Niestety, o tym już nie znajdziemy u Misesa nawet najmniejszej wzmianki…
A u Carsona nie znajdziemy szczegółowej analizy teorii cen monopolowych… 😉
Nie ma sensu się licytować o takie głupstwa.
>Uwierz, nie wieszam na libertarianach psów, bo to mi sprawia satysfakcję. Wciąż żywię wiele sympatii dla waszych idei i dlatego właśnie pragnę, żeby libertarianie przestali się kompromitować powtarzaniem naiwnych, dawno przez historyków obalonych mitów. Macie spory potencjał, ale brakuje wam odpowiedniego “kontekstu”, w którym moglibyście go osadzić i rozwijać.
Och, dziękuję w swoim imieniu oraz moich znajomych, którzy są zadeklarowanymi libertarianami.
Weźmiemy poprawkę na to, co powiedziałeś. 😉
GM i inne amerykańskie korporacje, które uczestniczyły i zarabiały na produkcji broni dla Niemiec w czasie II wojny światowej zażądały od władz amerykańskich po wojnie odszkodowań za zniszczone przez aliantów na terenie Niemiec obiekty przemysłowe będące ich własnością. Nie był to żaden podarunek państwa ani też przejaw miłości do doktryn Adama Smitha. Był to zwykły, naturalny efekt korupcyjnych możliwości imperium przemysłowego GM.
Kiedy roku 1984 Continental Illinois Bank and Trust bankrutował, natychmiast interweniował, powiewający wtedy chorągiewką wolnego rynku, Reaganowski rząd w czymś co nazwano „największą nacjonalizacją w historii Ameryki. (…) Odpowiedzialny za upadek dyrektor banku, dostał fuchę na stanowisku rządowym w Federalnej Radzie Opiniodawczej. Tak wygląda rzeczywistość. Tak działa establishment przemysłowo finansowy. Trzeba więc zdawać sobie sprawę z czym mamy do czynienia. Jest to mafia – republika kolesi, zwał jak zwał. Łączy to wszystko biznes czyli kasa… a nie podręcznik wolnego rynku.
Idealny przykład na szkodliwość relacji państwo-korporacja?
http://www.noni.com.pl/pacjent_nalogi3.html
http://integra.xtr.pl/teksty/PijMleko.htm
Znajomy sportowiec, który siłą rzeczy zna się na sprawach żywieniowych, wspomniał dzisiaj o mleku. Postanowiłem sprawdzić, a tu proszę, miał cholerną racje. :/
Mam wrażenie, że wszyscy tutaj dyskutujący żyją w USA. Jeszcze trochę i będziecie organizować demonstracje w obronie amerykańskiej konstytucji. Problem w tym, że zamiast skupić się na własnym podwórku, to dyskutujecie o amerykańskich blogach i powtarzacie ciągle wyczytane frazesy z książek skupionych na historii i rzeczywistości USA. Ja rozumiem, że tam się dzieja ważne rzeczy, ale ta strona powinna zostać przemianowana na Americanus.pl, wtedy może trafiłoby tutaj więcej amerykanistów i podniosło poziom tej dyskusji.
Uważam, że problem po części leży w tym, że w Polsce istnieje wstręt do polityki. Nikt nie chce podejmować tematów krajowych, bo od razu zabrzmiałby jak nie przymierzając Korwin-Mikke i w oczach ogółu stałby się śmieszny. Nie ma sensu, skoro możemy sobie porozmawiać na takie poważne i górnolotne tematy jak orzeczenia amerykańskiego Sądu Najwyższego.
Pytanie tylko jaki cel ma ta strona, poza doedukowaniem się z zakresu współczesnego systemu gospodarczo-politycznego USA? Czy jakiś cel wogóle istnieje? Czytając was, mam wrażenie, że jest nim zmiana obywatelstwa na amerykańskie i głosowanie w najbliższych wyborach na Rona Paula.
gyloosh,
Problemem jest chyba przede wszystkim brak literatury nt. tego, jak sprawy się w Polsce mają. Oczywiście przy niektórych tekstach nie jest taka literatura potrzebna, ale do niektórych tekstów potrzebna jest jakaś baza teoretyczna. A większość książek odnosi się właśnie do systemu amerykańskiego.
@gyloosh
„Mam wrażenie, że wszyscy tutaj dyskutujący żyją w USA.”
Od gospodarki, po kulturę popularną, niemal wszystko w tym kraju wzorowane jest – mniej lub bardziej bezpośrednio – na USA właśnie. Tak już jest z istnieniem imperiów, że swoimi wartościami poprzez ekonomiczne zależności „infekują” pozostałe kraje (reguła co najmniej od czasów Imperium Romanum).
W tym kontekście nie powinno dziwić, że z taką uwagą przyglądamy się wydarzeniom z USA, analizujemy patologie tamtejszego systemu itp. Problemy USA, ze względu na współczesne globalne zależności i hegemonię kulturowo-polityczną tego kraju nad resztą świata, mają i będą miały globalny zasięg, nie omijając Polski.
@smootny
Niedawno wyszło 4 tomowe dzieło prof. Jacka Tittenbruna „Z deszczu pod rynnę. Meandry polskiej prywatyzacji”. Liczące sobie około 1900 stron (!) historyczne studium, jak sam tytuł wskazuje, dokonywanej rękami państwa, złodziejskiej prywatyzacji – i jej skutków dla społeczeństwa. Autor (socjolog) jest marksistą, ale wolnościowym (zwolennikiem oddolnej, bezpośredniej demokracji)
Czytałem do tej pory recenzję i wywiad z autorem, zamieszczone w „Obywatelu” nr 4(42)/2008, parę razy wertowałem poszczególne tomy w empiku. Nie jest to może idealna, z wolnorynkowego punktu widzenia, lektura, ale od strony faktograficznej patrząc, rzecz absolutnie bezprecedensowa w polskiej literaturze. Tak sobie myślę, że skoro amerykańscy libertarianie wspierali swoje historyczno-ekonomiczne analizy Lewiatana pracami G. Kolko i innych marksistowskich historyków i socjologów, to może warto by pomyśleć o analogicznym, interdyscyplinarnym zabiegu – ale w odniesieniu do polskiej rzeczywistości? Książka Tittenbruna mogłaby się okazać bardzo pomocna…
Dys,
Z pewnością. Mi np. bardzo się podobała książka Naomi Klein, właśnie ze względu na przytłaczającą faktografię. Co prawda kilka niedociągnięć było, no ale lepsze to, niż nic. A nie wiesz, po ile ta książka Tittenbruna chodzi?
Warto jeszcze pozaglądać do różnych pozycji Krzyśka Frysztackiego, komunitarianina, który pisze sporo o pomocy społecznej i pracy socjalnej. Napisał (taką sobie) książkę pt. „Socjalna Ameryka” i jest współautorem „Społeczne dzieje pomocy człowiekowi”, która to zawiera w sobie osobny rozdział z zakresu Polski. Natomiast z tego co ja się orientuję, nie ma pozycji, która by w dosyć szczegółowy i kompletny sposób ukazywała meandry polskiego interwencjonizmu, biurokracji i „urzędokracji”. Bo dane statystyczne to można z GUSu choćby wyciągnąć…
Pierwszy tom chyba po 45 złociszy chodzi, ale pewności nie mam. Będę dzisiaj w empiku, to oblukam.
Dzięki, że wspomniałeś o tym Frysztackim, szukałem właśnie czegoś w ten deseń 🙂
Akurat ja się przymierzam do tekstu o polityce społecznej, więc Frysztacki jest jednym z moich źródeł. Poza tym, nie wiem, czy kojarzysz, jest taka książka pt. Losing Ground. American Social Policy 1950-1980, autorstwa neocona, Charlesa Murray’a. Ale książka jest genialna. Mnóstwo danych, tabel, wykresów i konkretów:)
No, ale o Ameryce, o Polsce z tego co wiem, czegoś takiego nie ma:)
DysKordian i smootnyclown
O dzięki za ciekawe książki : Tittenbrun jest w mojej wojewódzkiej bibliotece więc pożyczę na pewno , Frysztackiego niestety nie mogę nigdzie znaleźć 🙁
Ze Frysztackim ja też miałem spore problemy. „Socjalną Amerykę” znalazłem w jednej księgarni (ale książka jako taka mnie zawiodła), a „Społeczne dzieje…” kupiłem na Allegro:)
„Od gospodarki, po kulturę popularną, niemal wszystko w tym kraju wzorowane jest – mniej lub bardziej bezpośrednio – na USA właśnie. Tak już jest z istnieniem imperiów, że swoimi wartościami poprzez ekonomiczne zależności “infekują” pozostałe kraje (reguła co najmniej od czasów Imperium Romanum).”
DOKŁADNIE TAK!
Jesteśmy prowincją globalnego imperium a nie żadnym „własnym podwórkiem”
Nic w tym kraju nie może dokonać się niezależnie. Edukacja marketingowa, technologiczana, kultura, moda i światopogląd są wzorowane na modelach amerykańskich. Informacje jakie dostajemy w mediach pochodzą z amerykańskich agencji informacyjnych. Media są częścią międzynarodowego kapitału, prawo korporacyjne jest prawem kopiowanym z USA.
To właśnie dlatego ze nie znamy tej kultury, mamy taki problem ze zbudowaniem alternatywy. Bo nasza wiedza opiera się na stereotypach powtarzanych w nieskończoność w środkach masowego przekazu, które deformują wyobrażenie o globalnej rzeczywistości.
My nie decydujemy o sobie. To za nas się decyduje.
Pobiegliśmy na bezsensowną wojnę, której się wstydzimy tak bardzo, że wolimy o niej nie mówić. Pobiegliśmy tam na sygnał, jak pieski Pawłowa. I nawet nie potrafimy z niej wrócić. Bo jesteśmy na smyczy.
liberator
nie wiesz o czym śnie i wypraszam sobie takie teksty. trochę radze wyluzować w tym anarchiźmie.
A „niech zbankrutują” to nie pokorne życzenie, a stwierdzenie faktu, ze bez pomocy właśnie zbankrutują. I nie ma siły, jak będą pomagać bez końca to przyjdą chińczycy ze swoimi towarami i wyrównają.
także mogą sie bawić w ratowanie kolesi, ale jeżeli nie wprowadzą jakiegoś faszyzmu to takie działanie będzie miało swój koniec.
I tak niestety jest, że bez państwa nie da rady… bo nawet jak sobie stworzycie gospodarkę ze każda rodzina to oddzielne państwo to przyjdą inni i wam tą wolność siłą zabiorą. społeczeństwo bez państwa to utopia.
nuuuuudaaaaa