Jan M. Fijor: Skandynawia za mniej niż 500 euro (II)

W końcu przyjechali. Był już późny wieczór, sobota, ale w okresie wakacji Aneta przebywa przeważnie poza miastem, w letniej rezydencji swego pracodawcy, Maxa. Jej mąż, Fred, musiał po nią pojechać samochodem, a to kawał drogi; potem robili zakupy. Najważniejsze że wreszcie są, bo towarzystwo Heleny było dość depresyjne.

W weekendy Aneta zwykle nie pracuje, chyba że akurat Max wylatuje gdzieś w świat. Tym razem wypuścił się z żoną do Londynu – jakieś zakupy, spotkania towarzyskie. Dzieci zostały z guwernantką, psy pod opieką ogrodnika, a jedyną osobą naprawdę zaufaną, która nad tym wszystkim czuwa jest tam ona. W drodze powrotnej wstąpiła jeszcze do sztokholmskiego domu Maxa, zmienić kwiaty w wazonach. Gospodarze wracają w poniedziałek i będzie im miło, zwłaszcza że z Londynu przylecą z brytyjskim partnerem Maxa. To na jego cześć odbędzie się wieczorem uroczysta kolacja. Jesteśmy zaproszeni, ale nie pójdziemy – musimy ruszać w drogę, przed nami kawał świata; pół Szwecji, pół Norwegii i kawałek Danii.
Ryby, świeże szparagi, homary, ostrygi i wina zostały już na poniedziałek zamówione. Tymi sprawami zajmuje się Fred, z zawodu restaurator, jest jednak problem z cygarami. Tradycyjny dostawca Cohiba i Fuentes ma problemy z urzędem skarbowym, zdaje się że jest pod obserwacją, więc Aneta musi sięgnąć po nowy kontakt. Po powrocie do domu dzwoni w kilka miejsc, godzinę później rosły mieszkaniec Bałkan przywozi dwa opakowania – prawie 1000 dolarów każde, czyli po 70 dolarów za sztukę. Drożej niż zwykle, ale w domu Maxa cena nie gra roli. Aneta dostała na urodziny, w prezencie od żony Maxa, torebkę z Harrod’sa za 3500 funtów brytyjskich.

Stare pieniądze

Niewielu emigrantów miało takie szczęście. Aneta pojechała do Szwecji w ciemno, z dwoma setkami dolarów w kieszeni. Po odejściu męża, syna zostawiła z matką i wyjechała za chlebem. Wybrała Szwecję, bo blisko.
Dzień wcześniej Max, w drodze z wakacji dowiedział się, że dostał posadę w jednym z niemieckich banków. Płynęli tym samym promem z Kopenhagi do Goeteborga. Trochę na migi, trochę po rosyjsku dogadali się, a ponieważ Polka przypadła mu do gustu zaproponował, aby została u niego gospodynią; pranie, sprzątanie, zakupy, gotowanie – bez żadnych podtekstów i zobowiązań. Miał 25 lat, zaczynał swą wielką życiową przygodę, dla niej to też było nowe życie.
Na początku bywało różnie. Nieraz musiała pracować wieczorami jako kelnerka, żeby ich utrzymywać. Banki płacą niechętnie, a ten, w którym pracował Max miał dodatkowo kłopoty. Wkrótce jednak otrzymał ofertę od wielkiej amerykańskiej firmy maklerskiej, która dostrzegła w nim potencjał i wysłała do centrali w Bostonie na szkolenie specjalistów od zarządzania dużymi pieniędzmi. Gdy rok później wrócił z USA powiedział jej:
– Odtąd, ani mnie, ani tobie pieniędzy nie zabraknie!
Słowa dotrzymał.
W Szwecji trudno być naprawdę bogatym, płacąc uczciwie podatki, stąd praca Maxa miała polegać na doradzaniu zamożnym klientom, jak tych podatków nie płacić. Problem w tym, że elita finansowa kraju wcale nie chce płacić mniejszych podatków. Na jej czele stoi kilkadziesiąt rodzin, spośród założycieli najbardziej znanych szwedzkich marek, takich jak IKEA, Electrolux, Volvo czy Ericsson, których dziadkowie, ojcowie, rzadziej oni sami, dorobili się majątku w czasach, gdy kraj był liberalny, gdy liczyła się dobra praca i ludzka inicjatywa, a podatki były niskie. Dzisiaj, kiedy haracz sięga niekiedy 60 procent dochodów większość najbogatszych ludzi tego kraju domaga się…wzrostu podatków. Podobnie zresztą postępują krezusi w Stanach Zjednoczonych czy w Niemczech. W Ameryce do najgłośniejszymi przeciwników cięć podatkowych należy Warren Buffett, George Soros i Bill Gates, w Niemczech zaś spadkobiercy fortuny Kruppa czy von Thyssenowie. To nie jest z ich strony tania kokieteria. Oni, wbrew pozorom wiedzą co robią.
Jeśli taki p. Ingvar Kamprad (założyciel i prezes sieci IKEA), znany ze swej skromności i ekscentrycznej powściągliwości konsumpcyjnej (porusza się kilkunastoletnim Volvo, bez kierowcy) zapłaci nawet 90 procent podatku od 2 miliardów dolarów, które zarabia rocznie, to i tak zostanie mu „na rękę” 200 milionów. To fortuna w porównaniu z przyzwoitymi nawet dochodami statystycznego Svensona czy Carlssona, zarabiającymi rocznie ekwiwalent 80 tysięcy dolarów rocznie. Im, po zapłaceniu 80. procentowego podatku zostanie w kieszeni 16 tysięcy dolarów, czyli nic. Tym bardziej, że te kilkaset milionów p. Komprad zarabia po wydatkach inwestycyjnych, od którego od podatku odlicza. To, co przeciętnemu Szwedowi zostaje na rękę to raczej „śmieci”, za które dwa razy w roku może pojechać na atrakcyjne wakacje do ciepłych krajów i raz na pięć lat kupić nowe volvo. Gdyby nawet chciał zmienić swoje życie, zainwestować i pójść na swoje, to go na to nie stać. Dlatego w Szwecji, a podobną tendencję obserwujemy we wszystkich krajach opiekuńczych (Dania, Islandia, Norwegia, Finlandia) dominują firmy stare, a jeśli już pojawiają się nowe, są one przeważnie niewielkie, słabe i rzadko kiedy zagrażają potęgom rynkowym. Konia z rzędem temu, kto potrafi wymienić światową firmę z sektora high tech, z obszaru Skandynawii, która powstałaby w ciągu ostatnich 15 czy nawet 25 lat. Takich firm nie ma. Większość przedsiębiorczych Skandynawów zakłada swoje start-upy w USA. I trudno im się dziwić; dorobić się przy takich podatkach można tylko na sporcie, show biznesie i przestępczości.
W ten sposób naród cieszy się iluzją, że w kraju panuje sprawiedliwość społeczna, a panowie Kamprad, Wingquist (SKF – łożyska), von Platen (Electrolux – artykuły gospodarstwa domowego), Dalen (AGA – gaz, energia), de Laval (przemysł stalowy i maszynowy) czy rodziny w rękach których znajdują się od lat pakiety kontrolne Volvo, Saab czy Husqvarna mają duże pieniądze i władzę. Wyjątkiem – twierdzi Max – są właśnie sportowcy (Borg, Edberg, Stenmark) i gwiazdy show biznesu (Abba), pod warunkiem, że zaraz po zdobyciu fortuny staną się przestępcami podatkowymi i przemeldują do Monaco lub Stanów Zjednoczonych.
Max to wyjątek od obu reguły. Pochodzi z plebsu i nie ma talentu do sportu i show biznesu. Jest za to przedsiębiorczy, dobrze wykształcony, ciężko pracuje, a przede wszystkim nie zadowala go szwedzki spokój socjalny, zrównoważony wzrost i miłość do rodziny królewskiej. Odkryciem Maxa było zidentyfikowanie grupy ludzi mających podobne, co on korzenie i preferencje, i ulokowanie ich na międzynarodowym rynku finansowym, co zarówno im, jak i jemu przyniosło wkrótce fortunę.

Od pieniędzy do nędzy

Swoje obłędne państwo opiekuńcze zawdzięczają Szwedzi mądrości i pracowitości swoich przodków.
Do połowy XIX wieku Szwecja była jednak krajem ubogim, żeby nie powiedzieć biednym. Nędza wypędziła z niej niemal połowę, i tak dość skromnej liczebnie populacji, głównie do Stanów Zjednoczonych. Na szczęście biedni Szwedzi, zamiast w nauki Marksa, uwierzyli w szansę, jaką dać im może Rewolucja Przemysłowa. Stulecie trwające mniej więcej od chwili ukazania się Kapitału do początków lat 60. ubiegłego wieku to okres liberalizacji i wolnej gospodarki. Dzięki dużej swobodzie Szwecja stała się najszybciej rozwijającą się gospodarką Europy, a sława szwedzkich wynalazców (Alfred Nobel, Gustaf Dahlen, Gustav de Laval, czy Baltazar von Platen) szybko przekroczyła granice kraju. Ci pomysłowi i energiczni ludzie pociągnęli za sobą innych, w tym także kapitał zagraniczny, dla którego rynek szwedzki stał się równie atrakcyjny, co amerykański czy brytyjski. To właśnie im zawdzięczają Szwedzi swe sztandarowe produkty: samochody Volvo i Saab, przemysł zbrojeniowy (Husquarna), czy później telefony firmy Ericsson i przemysł telekomunikacyjny.
Faktem jest, że trudniej by im przyszła budowa bogactwa, gdyby nie neutralność terytorialna i polityczna, dzięki której Szwecja nie doświadczyła wojny od prawie 200 lat. Ostatni konflikt zbrojny miał tam miejsce w 1809 roku. Był nim najazd Rosjan, w wyniku którego Sztokholm utracił na rzecz cara, terytorium Finlandii. Żaden inny kraj Europy, nawet Szwajcaria, nie cieszy się tak długim pokojem. Nie trudno więc zrozumieć, dlaczego w latach 1870 – 1950 Szwecja miała najwyższe tempo wzrostu produktu narodowego w świecie, a pod koniec tego okresu, liczące niecałe 7 milionów mieszkańców społeczeństwo szwedzkie było jednym z najzamożniejszych na globie, tuż za Stanami Zjednoczonymi, Szwajcarią i Danią, która podążała podobną drogą rozwoju.
Telleyrand pisał, że pokój i prosperita są wyzwaniem dla radykałów i rewolucjonistów. Szwedzki boom nie dawał spokoju tym, którzy albo nie mieli smykałki do biznesu, albo ich podatność na zawiść była znacznie wyższa od przeciętnej. Pomysł tej grupie podrzucił Adolf Hitler, a rozwinął w USA późniejszy globalny lider nieudaczników i próżniaków, Franklin D. Roosevelt, ogłaszając w 1932 roku pakiet reform, na których zbudowano New Deal i nowoczesną koncepcję państwa opiekuńczego. W tej dziedzinie zdyscyplinowani, małomówni, skromni i perfekcyjni z natury Szwedzi również stali się mistrzami. Ułatwiła im to Wielka Depresja, dzięki której czołową siłą na scenie politycznej kraju stała się partia socjaldemokratyczna. Po przejęciu od Mussoliniego koncepcji „folkhem” czyli „ojczyzny ludu”, od Amerykanów zaś metodologii, socjaldemokraci dorwali się do pieniędzy publicznych, budując paradygmat o konieczności wyrównywania przez państwo szans i niesprawiedliwości. W ciągu niespełna 20 lat wydatki na cele socjalne podwoiły się, sięgając w 1950 roku 20 procent PKB, co było i tak mniej niż na socjal wydawali oszczędni Amerykanie, u których wojna z nędza wypowiedziana została dopiero kilkanaście lat później.

Narodziny „raju”

Mimo to jeszcze na początku lat 1950 Szwecja należała do najniżej opodatkowanych gospodarek Europy. Wielu inwestorów zagranicznych traktowało ją tak, jak dzisiaj traktuje się Luksemburg czy, jeszcze do niedawna, Monaco. I kiedy wydawało się, że oto stał się cud i z pracy Svensonów powstał raj na ziemi, obrońcy proletariatu zakwestionowali dotychczasowy stan rzeczy, domagając się redystrybucji, która by wyrównała szansę mniej szczęśliwym i upośledzonym.
W ciągu kolejnego ćwierćwiecza, czyli tak do połowy lat 1970. wydatki socjalne sięgnęły w Szwecji ponad 50 procent dochodu narodowego, pociągając za sobą wzrost opodatkowania do poziomu 85 procent i dynamiczny rozrost administracji publicznej. Co prawda, pojawiły się symptomy kryzysu, spowolnienie gospodarcze i odpływ kapitału, ale w porównaniu z resztą kontynentu panował i tak dobrobyt. Zamiast zło zidentyfikować i trend odwrócić, Szwedzi dali się ponieść euforii państwa opiekuńczego i zaakceptowali drogę do socjalizmu, jaką socjaldemokracja zamierzała podążać pod kierownictwem swego nowego genseca, Olafa Palme. Równocześnie z nacjonalizacją gospodarki rosła ingerencja państwa w najgłębsze obszary życia. W rezultacie wybuchł kryzys, wzrosła inflacja, a wraz z nią ceny, gospodarka stawała się coraz mniej konkurencyjna i kto wie, co by się stało dalej, gdyby nie zamach na Palmego i jego śmierć, co z jednej strony przebudziło Svensonów ze snu o rajskiej krainie, z drugiej przeraziło socjalistów. Niedługo potem, w 1976 roku, po 44 latach nieprzerwanej dominacji, socjaldemokraci ponieśli wyborczą porażkę, do władzy doszła koalicja liberalna. Obniżono podatki i zaczęto mówić normalnym językiem. Max miał wtedy 15 lat i po raz pierwszy w życiu usłyszał z ust ojca słowa: biznes i podatki.
Po maturze poszedł na studia ekonomiczne, a że był prymusem, otrzymał stypendium na MIT w Bostonie, gdzie dzięki swym talentom i wytrwałości zdobył reputację młodzieńca tyleż sympatycznego, co przedsiębiorczego. Powrót Maxa do Sztokholmu już znamy; najpierw posada dyrektora filii banku niemieckiego, potem w amerykańskim bank inwestycyjnym, wreszcie założył własny fundusz hedgingowy, dzięki któremu mnoży pieniądze swoje i swojej klienteli, chroniąc je równocześnie przed urzędem skarbowym. Bo wkrótce „stare” wróciło. Koalicja liberalna się rozpadła, naród zatęsknił za socjalizmem, a socjaldemokratyczny rząd, który powrócił do władzy już w 1982 roku podniósł podatki powyżej granic przyzwoitości.
Max nawet nie ukrywa, że swój majątek zawdzięcza bardziej odwadze niż przedsiębiorczości. Nie bez kozery siedziba jego funduszu od początku mieści się na Kajmanach. Na działania w pełni legalne stać tylko posiadaczy starych pieniędzy, potencjalni nuworysze muszą się bronić przed napastliwym i chciwym Lewiatanem, bo duże pieniądze to w Szwecji jeden z najbardziej deficytowych towarów.
Najtrudniej jest zacząć – tłumaczy nam Max – później koło fortuny toczy się samo. Pierwsze pieniądze zarobione na Kajmanach zainwestował w szwedzkie nieruchomości. Ma wielką rezydencję pod Sztokholmem, kultową kamienicę przy najdroższej ulicy Sztokholmu, Strandvagen, gdzie czynsze za trzysypialniowy apartament sięgają 12 tysięcy euro miesięcznie, sam zadowala się dziesięciosypialniową rezydencją przy Gamla Stan, w pobliżu sztokholmskiej katedry. Miał na nią chętkę syn króla Szwecji, na razie jednak nie jest do sprzedania. Chyba, że kryzys amerykański rozleje się także na Szwecję, a wtedy spienięży wszystko co ma w Szwecji i przeniesie z rodziną na Karaiby, gdzie właśnie skoczył budować wystawną rezydencję. Na taką ewentualność Aneta i jej mąż Fred, z pochodzenia Austriak, są przygotowani; wrócą do Polski. Max ich hojnie zabezpieczył.

Cdn.
Jan M. Fijor
11.04.2008 r.

P.S. Ponieważ szwedzka policja skarbowa słynie ze skuteczności i bezwzględności, imiona bohaterów i niektóre detale z ich życia zostały na wszelki wypadek zmienione.

Wszelkie kopiowanie i wykorzystanie w celach publicystycznych dozwolone za każdorazową zgodą autora oraz za podaniem źródła
***
Tekst był wcześniej opublikowany na stronie autora

One thought on “Jan M. Fijor: Skandynawia za mniej niż 500 euro (II)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *