Kluczowym pojęciem dla czasów postmodernizmu i demokracji liberalnej jest emancypacja, wyzwalanie się poszczególnych grup i jednostek spod tradycyjnych ograniczeń i zależności. Kultura postnowoczesna promuje jeden model człowieka – niezależnego i tolerancyjnego relatywistę moralnego, który poprzez odrzucenie tradycyjnej kultury i obyczajowości zyskuje prawdziwą autonomię, staje się jednostką naprawdę wolną.
Bądź sobą – ten prosty slogan reklamowy oddaje w pełni przesłanie tkwiące we współczesnym przekazie kulturowym, nie znacząc właściwie niczego konkretnego. I w tym właśnie braku znaczenia czai się niebezpieczeństwo.
Filozofia liberalizmu skupiając się na jednostce, dała jej prawo do kwestionowania wszystkiego, co do tej pory nadawało jej – jednostce – tożsamość. Jedno pozostawało wszakże w liberalizmie niekwestionowane – państwo, które choć w założeniu ograniczone, w praktyce mogło uczynić wszystko „dla dobra publicznego”. Pozbywszy się w imię jednostkowej autonomii zależności od naturalnych wspólnot różnego szczebla, stanowiących wcześniej swoistą amortyzację przed zakusami Lewiatana, jednostka bezbronna stanęła przed jego obliczem. Twierdza, w której człowiek obwarował się w obronie swojej jednostkowej wolności, okazała się dla niego więzieniem.
Tym samym co najmniej od rewolucji we Francji w 1789 roku, gdzie świeckie państwo poczęło ostrzem gilotyny wyzwalać swoich obywateli spod „ucisku szlachty i kleru”, wciąż panuje wzięte od Hobbesa przekonanie o tym, że tyrania państwa lepsza jest ponad wszelką miarę od „tyranii sąsiada”. Sprzeciw wobec posunięć ze strony instytucji państwowych faktycznie naruszających osobową wolność pozostaje nikły. Nie tylko ze względu na obecność swoistej rekompensaty, jaką jest pomoc ze strony demokratycznych instytucji w emancypacji coraz to nowych grup obywateli, ale być może przede wszystkim poprzez panowanie zasady, na jaką zwrócili uwagę już Etienne de la Boetie i David Hume, a współcześnie również ekonomista austriacki Murray N. Rothbard – każda władza opiera się na poparciu poddanych, zatem mniejszość (rząd) utrzymuje swą władzę nad większością poprzez kontrolowanie krążących w społeczeństwie opinii.
Najjaskrawszym tego przykładem są oczywiście zdobycze propagandy krajów totalitarnych, jednak nie oznacza to, że kontrolowanie czy może raczej kreowanie opinii w krajach demokratycznych jest całkowicie nieobecne. Noam Chomsky, modyfikując zasadę Hume’a mówi wprost – im bardziej „demokratyczny” i „ludowy” jest rząd, tym bardziej musi dbać o swój wizerunek aby podporządkować sobie rządzonych. Politycy demokratyczni, jak każdy inny człowiek dążą do realizacji zamierzonych wcześniej celów, a poparcie oficjalnie reprezentowanego przez nich ludu może stanąć im w tym względzie na przeszkodzie. Jeżeli zatem polityk ma możliwość sprawienia by lud przyzwalał na każde jego posunięcie, to zawsze z niej skorzysta. Nie ma tutaj miejsca na dopatrywanie się spisku – to proste życiowe obserwacje.
Kontroli opinii najprościej dokonać poprzez zwrot w kierunku Hobbesowskiego poglądu o tym, że niezależnie od tego jakie posunięcia przedsięweźmie, państwo działa jedynie dla dobra swoich obywateli, dla ochrony ich życia i szczęśliwości. Państwowe szkolnictwo, służba zdrowia, przymus ubezpieczeń, zakaz posiadania broni, a w następnej kolejności również państwowa kontrola jakości usług i produkcji, prohibicja nałożona na alkohol i narkotyki – wszystko to odbywa się pod hasłem: „pro publico bono!”, a w efekcie prowadzi do sytuacji całkowitej zależności jednostki od Lewiatana.
Skoro niewielu obecnie protestuje np. przeciwko obowiązkowi zgłaszania organom państwowym miejsca swojego pobytu (a ściślej większość zgadza się, że to sprzyja bezpieczeństwu), to dlaczego ktokolwiek – i na jakiej podstawie – miałby kiedykolwiek sprzeciwiać się wszczepieniu każdemu pod skórę chipu, dzięki któremu można go będzie łatwo zlokalizować? Technologia jest do tego obecnie przygotowana, mentalność zaś nieustannie podlega obróbce i jej gotowość na przyjęcie niewolniczego jarzma jest jedynie kwestią czasu.
Wskazywanie, że przyjęcie planowanego zakazu palenia tytoniu najpierw w publicznych, a następnie w prywatnych lokalach nie tylko jest wynikiem politycznej tresury, ale również pozbawia moralnego prawa do sprzeciwu wobec kolejnych możliwych zakazów oficjalnie chroniących „publiczne zdrowie” – jak choćby zakaz produkcji i handlu alkoholem, kawą, solą, ostrymi przyprawami, tłuszczem i potrawami z cholesterolem etc. etc. – jest obecnie traktowane jako przejaw histerii. Można jednak spokojnie postawić spore pieniądze na to, że w momencie rozpoczęcia kampanii przeciwko narkotykom, przewidywanie kampanii przeciwko paleniu tytoniu spotykało się z takim samym nastawieniem. Nihil novi sub sole – o ile stosunkowo trudno przewidzieć zachowania jednostki i efekty jej wolnych wyborów, o tyle psychologia tłumu podlega stałym, niezmiennym prawom.
Projektanci Raju na Ziemi, gdzie nie ma cierpiących, chorych i palących papierosy działają być może nieświadomi możliwych skutków swych zamierzeń i ich plany są być może całkiem szczerze nastawione na realizację dobra. Sami nie będą stosować siły aby plany wprowadzić w życie. Nieodmiennie jednak kończy się to tak, jak to opisał Fryderyk von Hayek w swej Drodze do zniewolenia – zawsze pojawi się polityk, który z planów takich zechce cynicznie skorzystać, już bez przekonania o ich zbawiennym wpływie na ludzkość: tylko i wyłącznie po to, aby cieszyć się nieograniczoną władzą.
Olgierd A. Sroczyński
22.12.2008 r.
***
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu autora
No super, a konstruktywne wnioski?
Znaczy się co ma robić przeciętny Kowalski (taki jak ja) – który nie ma ochoty na bycie poczytnym autorem?
Od jakiegoś czasu śledzę tę stronę (w sumie jesteście bardzo na plus) ale mam nieodparte wrażenie, że nikt nie ma pomysłu na to by zmienić cokolwiek. Po prostu jeżeli nie zmienimy sposobu wybierania władzy nic się nie zmieni – zaczynam się przekonywać, że tak jak Mikke powinienem pisać demokracja z gwiazdkami. Czy ktoś wie jak działa demokracja bezpośrednia (np. w Szwajcarii) i jakie ma wady takie rozwiązanie? Podobno można tam każdą ustawę uchylić na drodze referendum a do zażądania referendum trzeba niewielkiej liczby głosów/podpisów. Ciągle to jest zatem tyrania większości ale już nie ma sytuacji elity vs masy. Poza tym podobno podatki płaci się tam w jakiś proporcjach pomiędzy lokalne kantony a centralny rząd co powoduje konkurencję pomiędzy kantonami i wpływa na lepsze więzi z lokalną społecznością (jak płacisz swojej niewielkiej „spółdzielni mieszkaniowej” to jesteś w stanie prześledzić ich wydatki, pójść na „spotkanie członków” i kłócić się, że Ty chcesz na co innego wydać te pieniądze, bądź też pójdziesz i popatrzysz na jakiż to cel charytatywny zostały wydane i być może się dołączysz). Tak więc jak ma ktoś jakieś informacje na temat wad/zalet tego systemu prosiłbym o podzielenie się.
Natomiast jeżeli kiedyś określałem się jako coś w stylu minarchista to teraz jestem przekonany, że w _warunkach demokracji_ jest to utopia. Być może dodanie „liberum veto” by to poprawiło?
Co do własnych pomysłów to kiedyś uroiłem sobie taki zestaw na początek (część jest ogólnie znanych – i nie twierdzę, że są moim pomysłem):
1. Zaprzestanie finansowania partii z budżetu – niech ludzie sami to robią zgodnie z amerykańskim porzekadłem „Put your money where your mouth is” – ludzie są znacznie bardziej roztropni jeżeli chodzi o wydawanie własnych pieniędzy.
2. Głosowanie swoim PIT’em – alternatywa do tego pierwszego. Składając swoje zeznanie podatkowe jakiś procent przeznaczasz na daną partię, bądź też jest zestaw zadań do wykonania i samemu rozdzielasz środki ze swojego PIT’a – przy czym w tym drugim wariancie lepiej byłoby płacić to na poziomie lokalnym (myślę, że rozmiar starych województw byłby OK).
3. Podobno największe przekręty robi się w armii (np. na zamówieniach na sprzęt). Jakimś sposobem na złagodzenie tego byłoby podzielenie wojska na kilka niezależnych zawodowych armii i każdy by miał w PIT’cie rubryczkę, tyle a tyle procentu podatku (ustalone) przeznacza na armię swojego wyboru. Armie te co roku by miały wspólne ćwiczenia – tak by były w stanie współpracować w razie napaści zewnętrznej – i musiałyby publikować roczne raporty finansowe. Na podstawie tych raportów i tego co pokazują armie na ćwiczeniach i misjach zagranicznych ludzie by wybierali najlepszą dla nich armię. Mogła by to być ta lokalna – ale przy dzisiejszej technice nie ma na prawdę problemów by broniła mnie armia stacjonująca w drugim końcu kraju. Poza tym – nie ma co się oszukiwać, sami nigdy nie będziemy w stanie obronić się np. przed Ruskimi, więc tak na prawdę zadaniem tych armii byłaby niezwykle skuteczna wojna partyzancka (tak by Afganistan uznali za wczasy :D).
4. Alternatywne „państwo”. Kiedyś sobie uroiłem taki sposób na ucieczkę przed państwem (mogą być błędy i niespójności bo nie znam się na obecnym prawie). Zakładam firmę, powiedzmy LiberaliPolonia (LP). Namawiam znajomych którzy są też zainteresowani taką ucieczką do przyłączenia się i LP teraz składa się z wielu oddziałów. Jest szewc, piekarz itp. itd. Wprowadzamy sobie wewnętrzny sposób rozliczeń (powiedzmy dukaty) i każdy z nas wycenia sobie swoje usługi i towary właśnie w dukatach. Za taką wymianę nic nie płacimy „zewnętrznemu państwu” (dla skrótu Bestia :P) bo to jest wymiana w ramach jednej firmy. Dukaty można powiązać z np. ceną złota – np. by łatwiej móc przeliczać dukaty na złotówki to robimy to przez stały stosunek dukat/złoto a cenę złota w złotówkach mamy z automatu via obecne giełdy towarowe. Jeżeli chcemy coś wypuścić na zewnątrz bądź kupić to niestety Bestia zbiera z nas haracz – dla nas jest to odpowiednik cła. W miarę jak coraz więcej ludzi się przyłącza coraz mniej płacimy cła.
Ależ się rozpisałem – muszę kończyć bo robota czeka. Chrześcijanom życzę radosnych świąt Bożego Narodzenia. Inni tych świąt nie obchodzą, więc życzę im miło spędzonego wolnego czasu 😛
Przeczytałem. Jeden z nielicznych razów kiedy przeczytaniu twojego textu nie musiałem się otrząsnąć. A tak na serio to bardzo spoko.
>Filozofia liberalizmu skupiając się na jednostce, dała jej prawo do kwestionowania wszystkiego, co do tej pory nadawało jej – jednostce – tożsamość.
Tożsamość do pory definiowaną przez ideologów katolicyzmu i szeroko rozumianego Chrześcijaństwa będącego nadbudową feudalnego reżymu. :>
>Jedno pozostawało wszakże w liberalizmie niekwestionowane – państwo, które choć w założeniu ograniczone, w praktyce mogło uczynić wszystko „dla dobra publicznego”.
Bzdura. Żaden myśliciel liberalizmu nie nadawał rządowi tak nieograniczonych w praktyce możliwości.
> Pozbywszy się w imię jednostkowej autonomii zależności od naturalnych wspólnot różnego szczebla, stanowiących wcześniej swoistą amortyzację przed zakusami Lewiatana, jednostka bezbronna stanęła przed jego obliczem.
Na przykład zależności od feudalnego pana, który zbyt często był panem w dosłownym tego słowa znaczeniu.
>Twierdza, w której człowiek obwarował się w obronie swojej jednostkowej wolności, okazała się dla niego więzieniem.
Ładnie powiedziane.
>Tym samym co najmniej od rewolucji we Francji w 1789 roku, gdzie świeckie państwo poczęło ostrzem gilotyny wyzwalać swoich obywateli spod „ucisku szlachty i kleru”, wciąż panuje wzięte od Hobbesa przekonanie o tym, że tyrania państwa lepsza jest ponad wszelką miarę od „tyranii sąsiada”.
Nie 'świeckie państwo’, tylko dyktatura jakobińska, która zresztą skończyła się równie gwałtownie jak się pojawiła. Aczkolwiek jestem rozczulonym typowym konserwatywnym biadoleniem. 😉
Poza tymi kwiatuszkami tekst oceniam bardzo pozytywnie.
System szwajcarski – a nawet JOW – ma wiele zalet w porównaniu do demokracji liberalnej. JOW traktuję jako coś, co jest pożądaną w chwili obecnej reformą, ale na pewno nie jest to mój ideał – tzw. dobro publiczne jest o wiele bardziej uzależnione od decyzji „publiczności” z niej korzystającej, ale tak czy inaczej ciągle to demokracja.. Na ten temat można poczytać w internecie zwolenników JOW (np. prof. Jerzy Przystawa), zwolenników demokracji bezpośredniej (np. Zdzisław Gromada), lub też opracowanie prof. Czesława Porębskiego „Na przykład Szwajcarzy”.
Tożsamość definiowaną naturalnie, poprzez urodzenie się, wykształcenie, zamieszkanie itd.
W teorii nie, oprócz Hobbesa – który był preliberałem. Ale teoria państwa minimum jest sprzeczna sama w sobie, więc w praktyce mogła realizować tak samo państwo minimalne, jak i państwo totalitarne.
Wesołych.
„Bzdura. Żaden myśliciel liberalizmu nie nadawał rządowi tak nieograniczonych w praktyce możliwości”
Hm… John Stuart Mill zostawiał bramę otwartą:)
John Locke zostawiał furtkę uchyloną:)
Adam Smith zostawiał kluczyk w drzwiach:)
>Hm… John Stuart Mill zostawiał bramę otwartą:)
>John Locke zostawiał furtkę uchyloną:)
>Adam Smith zostawiał kluczyk w drzwiach:)
Nieprawda. 😛
>Tożsamość definiowaną naturalnie, poprzez urodzenie się, wykształcenie, zamieszkanie itd.
Nie ma czegoś takiego jak 'tożsamość naturalna’, urodzenie się w rodzinie chłopskiej nie implikuje tego, iż ja także jestem chłopem, który będzie pracował na cudzej ziemi aż do końca swego życia. Aby było to możliwe musi się pojawić 'nienaturalny’ odgórny przymus.
>W teorii nie, oprócz Hobbesa – który był preliberałem. Ale teoria państwa minimum jest sprzeczna sama w sobie, więc w praktyce mogła realizować tak samo państwo minimalne, jak i państwo totalitarne.
Teoria liberalizmu nie jest sprzeczna wewnętrznie, bo zakłada apriori (całkiem niesłusznie), iż rząd powstał za przyzwoleniem społeczeństwa na drodze 'umowy’ w celu zabezpieczenia wolności, która dopiero w libertariańskim (pełnym) rozumieniu jest nie do pogodzenia z istnieniem rządu. 😀
Praktyka to, co innego oczywiście i temu nie przeczę. Wg mnie w empirii leży cały błąd liberalizmu.
@Ultrarecht
Każde zachowanie społeczne jest w jakimś stopniu funkcją socjalizacji, ergo może być definiowane jako „naturalne”. Ja jednak dobrze bym się na twoim miejscu zastanowił, czy taka linia obrony „tradycyjnych” wartości nie jest przypadkiem mieczem obosiecznym.
Jakby nie było, kult Partii, Państwa, Wodza i nienawiść do „wrogów rewolucji” też można uznać, w myśl proponowanych przez ciebie kryteriów, za elementy konstytuujące „naturalną tożsamość” radzieckich komsomolców, ponieważ wartości te nabyli poprzez odpowiednie „urodzenie się, wykształcenie, zamieszkanie itd.” Rozumiem, że w związku z tym będziesz ich bronił z pozycji konserwatywnych równie gorliwie, co „tradycyjnych” wartości?
Jeśli tak, to ja się grzecznie zapytuję: czym się różni taki konserwatywny „libertarianizm” od pierwszej z brzegu, z gruntu etatystycznej ideologii?
Kamilu, jak to nieprawda? O Millu nawet wspominał nie będę, bo w ogóle nie powinien być zaliczany do „klasyków” liberalizmu. No ale poza tym: Jeżeli uznajemy, że państwo jest złem, a z takiego założenia właśnie liberałowie wychodzą, to mamy dwa wyjścia:
a) odrzucić zło
b) uznać je za naturalne i akceptować.
Ponieważ liberałowie nie odrzucali tego zła, skupmy się na pptk. b.
W tym wypadku znowu mamy dwa wyjścia:
1. albo zostawiamy zło w spokoju, więc godzimy się na jeszcze większe zło
2. albo staramy się zło ograniczyć.
Klasycy opowiadali się więc za ograniczonym rządem. Mamy więc: ograniczoną biurokrację, ograniczone struktury władzy, ograniczone możliwości, ograniczone podatki i regulacje.
Ale pojawia się pytanie: dlaczego podatki mają wynosić dajmy na to 5%, a nie 10%? Jeżeli państwo może dysponować 5%-ami dochodów ludności, kierując je na określone dziedziny, to dlaczego nie może robić tego z 10-oma %? Argument z moralności odpada w samych przedbiegach, bo liberałowie akceptują istnienie zła w społeczeństwie. Może więc argument z ekonomii? Liberałowie dowodzili, że prywatne=tańsze=lepsze=itd. Sęk w tym, że sami stosowali się do tego, delikatnie mówiąc, różnie. Akceptowali wyłomy z tej reguły. A jeżeli publiczne może być lepsze w jednym, to czemu nie może w drugim? Dlaczego ma być 1000 urzędników? Jeżeli urzędnicy są potrzebni, to czemu nie 2000? Dlaczego regulacje mają być ograniczone? Jeżeli regulacje w niektórych aspektach mogą istnieć, to czemu nie mogą istnieć w innych dziedzinach?
Cały sęk w tym, że liberałowie nie chcieli się zgodzić na rozbudowany rząd, ale nie mieli ŻADNYCH argumentów przeciwko takiemu. W każdym argumencie, który wysuwali, można było wykazać niekonsekwencję. A niekonsekwencja zabija każdą ideę, czego właśnie liberalizm jest najdobitniejszym przykładem. Dlatego też napisałem, że i Locke i Smith i inni „klasycy” zostawiali dzwi do wielkiego rządu otworem, mimo, że sami nie chceli przez nie przejść. Oni nie popierali takiej opcji, ale nie mieli jak jej się przeciwstawiać.
Zresztą, kiedyś ująłem to w dosyć krótkiej formie:
http://smootny-clown.salon24.pl/79193,index.html
Ja to rozumiem, ale nie zgodzę się, że liberalowie klasycznie uznawali sam rząd za zło, gdyż oni wychodzili od umowy społecznej, czyli zakładali dobrowolną genezę powstania rządu jako społecznego monopolu na przymus. Stąd nie ma żadnej nielogiczności, o której piszesz. Są ewentualne niepowiedzenia i przeoczenia. Samo założenie główne jest oczywiście błędne, więc trudno żeby dalej było lepiej. Może być tylko gorzej..
Acha, no i nie każdy klasyczny liberał był ekonomistą.
>Kamilu, jak to nieprawda? O Millu nawet wspominał nie będę, bo w ogóle nie powinien być zaliczany do “klasyków” liberalizmu.
A czytałeś jego traktat „O wolności”?
nawet mam. aczkolwiek razem z Utylitaryzmem, Civilization i jeszcze jedną jego pracą, nie pomnę teraz tytułu, składają się w całość. I powiem Ci, że moje zdanie na jego temat jest takie samo, jak Sowell’a i Misesa…
@ Kamil
Czy np. spłacanie kredytu przez dzieci kredytobiorcy, które dziedziczą obciążoną hipoteką własność jest przymusem?
A postulat ochrony przez państwo jednostek przed „tyranią społeczeństwa”, który się tam znajduje, umknął?
@ DysKordian
Tym samym, czym różni się korporacjonizm faszystowski od korporacjonizmu katolickiego. Pierwszy postuluje budowę „wspólnot” i „stowarzyszeń” przez państwo, tak aby były one jego organami. Drugi natomiast widzi ideał w ładzie średniowiecznym, gdzie wspólnoty i stowarzyszenia powstawały drogą oddolną.
>Czy np. spłacanie kredytu przez dzieci kredytobiorcy, które dziedziczą obciążoną hipoteką własność jest przymusem?
Samo w sobie nie, ale gdyby nie przymus, to nie byłoby takich chorych sytuacji.
Nie, jak nie chcę dziedziczyć długów, to mam się prawo ich zrzec wraz z tą własnością, ale nie muszę ich spłacać.
„Wiele wskazuje na to, że dochodzimy do spełnienia projektu nowożytnego, czyli zbudowania świata absolutnie racjonalnego, wolnego od przesądu i mitu, gdzie heglowski Wszechmocny Rozum – inkarnowany w Państwie Europejskim (marzenie Kojeve’a!) – będzie regulował całe życie społeczne i polityczne; gdzie biurokratycznej i fiskalnej kontroli poddane zostaną najdrobniejsze szczegóły naszego życia. Będziemy ochipowani, kamerowani, nadzorowani i kontrolowani.”