Jan M. Fijor: Wszystko przed nami

Mimo pozorów spokoju i energicznej akcji polityków, globalny kryzys gospodarczy ma się dobrze i już wkrótce wybuchnie ze zdwojoną siłą. Mówi się nawet, że to co miało miejsce do tej pory to preludium kolejnej fazy „wielkiego wybuchu”, jaki nas czeka.


Końca nie widać

W Stanach Zjednoczonych, gdzie obecny kryzys się rozpoczął, mimo wpompowania przez rząd setek miliardów dolarów w postaci programów ratunkowych nie tylko się nie poprawia, ale wręcz pogarsza. Zdaniem ekspertów firmy Fitch Ratings Ltd, zajmującej się m.in. oceną ryzyka kredytowego, amerykańskie centra handlowe, biurowce, hotele, budynki fabryczne zadłużone są po szyję i wyżej. Podobnie, jak dwa lata temu rynek mieszkaniowy, tak teraz ten dopadły złe kredyty. Właśnie Donald Trump oświadczył, że nie ma pieniędzy na spłatę pierwszej raty (bagatela 53 mln dolarów) swego kilkusetmilionowego długu, jaki zaciągnął na budowę hotelu – kasyno Trump Tower w Chicago, skutkiem czego Deutsche Bank wziął go do sądu. Bo Deutsche Bank też ma kłopoty i nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek straty czy nawet opóźnienia.
Padają duże hotele i centra handlowe w Arizonie, Michigan, Ohio, upadek grozi słynnemu kurortowi Hilton Head w południowej Karolinie, a to tylko kilka przykładów z brzegu. Ekonomiści Instytutu Misesa, jedynej organizacji akademickiej, która kryzys przewidziała i przed nim od lat ostrzegała, są zdania, że tuż po zakończeniu sezonu świątecznego, banki przejmą za długi co najmniej 20 procent amerykańskich centrów handlowych, hoteli, kin i kasyn. Jest to bardzo umiarkowany szacunek, gdyż upadłości zaczynają dopiero nabierać tempa; „Wszystko przed nami”? – ostrzegają eksperci od finansowania budynków komercyjnych.

To wszystko nic

Kryzys na rynku mieszkaniowym, znany jako subprime mortgage, to w porównaniu z tym, co dzieje się na rynku nieruchomości komercyjnych – twierdzi Henry Rosen, analityk firmy Fitch – mały pikuś.
Burmistrzowie Upper Arlington w stanie Ohio, Oakbrook Terrace pod Chicago wielu innych podobnych miasteczek martwią się, że z chwilą upadku znajdujących się tam centrów handlowych, ich miejscowości stracą pokaźne dochody podatkowe, a stopa bezrobocia wzrośnie z 5 do 12 -15 procent. Ucierpią budżety miejscowych dystryktów szkolnych, ośrodków pomocy społecznej, straży pożarnej a nawet policji utrzymywane z podatków od nieruchomości. Lukę we wpływach podatkowych będą musieli pokryć właściciele domów mieszkalnych a to może część z nich zachęcić do przeprowadzki. Wysokie podatki od nieruchomości zmniejszyły populację Nowego Jorku o 30 procent, podniesienie w Massachusettes podatku do nieruchomości zachęciło kilka tysięcy mieszkańców stanu do przeniesienia się do New Hampshire, gdzie stan wciąż trzyma podatki w ryzach.
Dawniej trudne długi można było negocjować, apelując do banków, aby poszły dłużnikowi na rękę. Dzisiaj jest to prawie niemożliwe. Gros długów uległo sekurytyzacji; zostały sprzedane na rynku wtórnym inwestorom, głównie funduszom emerytalnym, firmom ubezpieczeniowym i maklerskim, innym bankom, słowem instytucjom, które mają dość własnych problemów z płynnością. Inne są też zasady spłaty pożyczek hipotecznych na cele komercyjne. O ile kredyty rezydencjalne spłaca się powoi, w ciągu 30, czasem tylko w 15 lat, o tyle pożyczki na kupno biurowca, centrum handlowego czy kasyna rozłożone są zwykle na 5 -7 lat. Tylko w 2009 roku wolumen spłat wyniesie ponad 20 mld dolarów, a pieniędzy na to brak. Donald Trump, który miał spłacić swój dług do połowy listopada 2008 pieniędzy zwyczajnie nie ma i nikt mu nie chce ich pożyczyć. Perspektywa znalezienia lokatora na przestrzeń komercyjną też jest mizerna.
Bankrutują giganty handlu detalicznego: Circuit City, Linen and Things, zagrożone są sieci supermarketów: Sears, Home Depot, Foot Locker i wiele innych, które na razie zamykają swoje sklepy. Kryzys obniżył wartość większości nieruchomości, uniemożliwiając wielu ich właścicielom refinansowanie kredytu. Banki cierpiące na brak gotówki niechętnie udzielają nowych pożyczek. Fala niewypłacalności – informuje Fitch – ogarnęła Kalifornię, stan Nowy Jork, Teksas i Florydę, a więc główne, bo największe rynki w USA.
Jeśli dłużnicy nie znajdą nowych kredytodawców, banki wezmą ich budowle pod młotek, a że chętnych na kupowanie brak, to banki zostaną z niespłaconym długiem i budynkami. Doprowadzi to do dalszego spadku wartości całego rynku nieruchomości, deprecjacji zasobów inwestycyjnych i jeszcze większej ilości bankructw. Banki pociągną za sobą firmy ubezpieczeniowe, które inwestują w ryzyko, a to oznacza dramat. Nawet amerykańska gospodarka tego nie wytrzyma, zwłaszcza że politycy (czyli podatnicy) uwzięli się upadającym firmom pomagać, doprowadzając do jeszcze większej zapaści.
O tym, że wykupywanie przez rząd akcji upadających firm nie jest rozwiązaniem świadczy najlepiej to, że wraz ze wzrostem strumienia pomocy, rynek wcale się nie uspokaja. Lekarstwem na trudności jest bankructwo, które uwalnia zagrożone zasoby; ludzie, surowce, energia, kapitał przenoszą się do dziedzin, w których istnieją gwarancje ich należytego wykorzystania. Politycy jednak boją się go, jak ognia, stąd ich pęd do ratowania tonących – terapia gorsza od choroby.

Efekt pokrzywy

Co to ma wspólnego z nami? A no ma. Jeśli 100 tysięcy Amerykanów nie wyjedzie tej zimy na narty do Szwajcarii czy Francji, a kilkadziesiąt tysięcy innych zrezygnuje z zakupy mercedesa, audi czy bmw, wówczas tysiące szwajcarskich, francuskich hotelarzy i restauratorów, czy niemieckich pracowników firm motoryzacyjnych nie zarobi, nie kupią więc nowego zestawu bombek choinkowych z Polski, albo zrezygnują z zakupu nowych mebli z IKEA, wyprodukowanych w Polsce. Siłą rzeczy odczują to polscy producenci ozdób choinkowych i mebli. Zresztą sami też popełniamy kardynalne błędy, jak choćby zwiększanie wydatków publicznych, takich jak emerytury pomostowe, refundacja zapłodnienia in vitro, czy uleganie naciskom w sprawie emisji dwutlenku węgla i rzekomego globalnego ocieplenia. Pocieszające jest to, że premier Tusk nie boi się kwestionować unijnych programów ratunkowe i przyrzeka, że rząd nie będzie się zadłużać po to, by ratować biznes, ale kto wie, czy nie przerazi go riposta związków zawodowych, dla których ani świętości, ani roztropności nigdy za wiele. Tym bardziej, że najważniejszy nasz problem gospodarczy: prywatyzacja państwa odłożony został… ad calendas graecas. I dlatego w wyznaniu premiera, że „jest dużo gorzej, niż mogło się komukolwiek wydawać, jeszcze, nie mówię, pół rok temu, ale tydzień temu” nie ma cienia przesady. Kryzys ma charakter polityczny i jeśli politycy nie zdobędą się na odwagę i nie powiedzą swoim narodom, że nawet bogatych nie stać na dowożenie ludzi na zakupy, bezpłatną służbę zdrowia, darmowe nauczanie, dopłaty do energii, zasiłki dla nierobów a państwo opiekuńcze jest już passe, niewykluczone że czeka nas jedzenie pokrzyw.

Jan M Fijor
02.12.2008 r.

Wszelkie kopiowanie i wykorzystanie w celach publicystycznych dozwolone za każdorazową zgodą autora oraz za podaniem źródła
***
Tekst był wcześniej opublikowany na stronie autora

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *