Zuzanna Stamirowska: Życie palacza we Francji

„Przeczytałem w gazecie, że palenie zabija, postanowiłem więc nie czytać gazet”. Oto słowa Winstona Churchilla, jednego z najbardziej znanych palaczy w historii, którego nazwiskiem nazwano jeden z rodzajów cygar. Ten sam Churchill, który w Zurychu nawoływał do powstania „Stanów Zjednoczonych Europy” zapewne byłby dziś przerażony, widząc jak duch demoliberalnoeuropejski zakazuje jego ulubionej rozrywki po kolei w rozmaitych krajach.

Historia tytoniu rozpoczęła się w Ameryce, gdzie Indianie uprawiali tę roślinę od wieków i stała się ona dla nich symbolem pokoju. Przywieziony do Europy w czasach kolonizacji tytoń stał się domeną arystokracji. Później atrybutem mężczyzny, z czego skorzystały emancypantki, by podkreślić swoją niezależność. W XX w. papieros oznaczał klasę, dama paliła, a kawalerowie przepychali się by podać jej zapalniczkę. Dzisiaj obserwujemy silną krytykę tytoniu i presję społeczną przeciwko paleniu. Nie ma juz „mody na palenie”, jest ono niedobre, niezdrowe, nieeleganckie, godne wszelkiego potępienia. Nad zasadnością krytyki tytoniu można debatować. Jest jednak jedna kwestia, która powinna poruszyć dusze liberałów, włączając w to tych niepalących. Otóż czy autorytet państwa ma prawo zakazywać jednostce palenia?

W miejscach publicznych czy jednak prywatnych?

Na razie przyjrzyjmy się, jak wyglądają takie zakazy w praktyce. Stosunkowo niedawno we Francji zakazano palenia tytoniu w miejscach publicznych. Sprawa w nazwie wydaje się jeszcze znośna. Myślimy, że nie wolno palić na ulicach, w parkach, na placach zabaw, w urzędach. Wszędzie tam, gdzie przebywają niepalący i zmuszeni są wdychać dym palaczy. Z takim rozwiązaniem można by się zgodzić (pomijając fakt, że miejsca publiczne w ogóle nie powinny istnieć). Jednak ustawa nie stosuje się w ogóle do parków i przystanków autobusowych. Ani trochę! Według ustawy nie wolno palić w urzędach, kinach, barach, restauracjach i wszelkich miejscach konsumpcji (czy to napojów, czy jedzenia). O ile urzędy jako takie są własnością publiczną, o tyle bary i kawiarnie zwykle są prywatne.

Wydawałoby się, że ochrona dzieci przed wdychaniem dymu tytoniowego jest zasadna. Niestety w myśl antynikotynowej ustawy palić można spokojnie w miejscach, w których przebywają również nieletni, a w barach, w których dzieci nie ma i jednostka ma wybór, czy chce tam się udać, czy nie, palenie jest zabronione. Paradoks?

Kompromitujące przepisy

Przyjrzyjmy się ustawie uchwalonej przez Parlament Francuski 15 listopada 2006. W myśl tej ustawy zakaz palenia obowiązuje we wszystkich przestrzeniach zamkniętych, będących miejscem pracy, w środkach transportu publicznego, na terenie szkół i liceów (niezależnie, czy na przestrzeni zamkniętej, czy otwartej) oraz w miejscach przeznaczonych dla nieletnich. Od 1 stycznia 2008 zakaz rozszerzony został o miejsca spożywania napojów (na miejscu), kasyna, sklepy z wyrobami tytoniowymi, dyskoteki, hotele i restauracje. Od 1 stycznia tego roku we Francji nie można zapalić Cohiby grając w ruletkę, czy pokera. Nie, ponieważ palenie tytoniu powoduje 66 tysięcy zgonów rocznie (w tym 5 tysięcy z powodu biernego palenia) i ogromne koszty dla systemu opieki zdrowotnej. Sposób w jaki Francuzom udało się „ustalić” te dane, mając całkowitą pewność, ze bezpośrednią przyczyną zgonu było palenie tytoniu zostawmy na boku i wróćmy do ustawy.

Jest jednak furtka dla palaczy. Otóż przedsiębiorstwa (cały czas mówimy o przedsiębiorstwach prywatnych) mogą zorganizować specjalne sale przeznaczone do konsumpcji tytoniu, pod warunkiem że będą one spełniały określone normy. Rzućmy więc na owe normy okiem. Sala musi być wentylowana i nie może być pomieszczeniem przechodnim. Są to ostatecznie warunki realne do spełnienia. Ale czytajmy dalej. Sala przeznaczona do konsumpcji tytoniu musi być wyposażona w zamknięcia automatyczne i jej powierzchnia nie może przekraczać 35 m2.

Jakkolwiek próbować to rozumieć, nie widać związku między dwiema ostatnimi normami i rzeczywistą ochroną zdrowia niepalących. Czy te warunki są jedynie wytworem fantazji francuskiego aparatu legislacyjnego, czy może mają za zadanie być barierą trudną/niemożliwą do przeskoczenia? Porównując, oczywiście można dać zielone światło Ukrainie do przystąpienia do Unii Europejskiej, ale czy to światło ciągle będzie zielone, jeśli postawimy jej np. warunek zrzeczenia się swojej wschodniej części na rzecz Rosji?

Wreszcie kwestia maksymalnej powierzchni. Dlaczego właśnie 35 m2, a nie 35,5, albo 10, albo 20? Ustawa nie wspomina o kubaturze (w przypadku dymu tytoniowego miałoby to sens). Kwestia powierzchni potencjalnej palarni (będącej ciągle własnością prywatną) przypomina absurdy krzywizny ogórków, bananów czy średnicy jabłek i truskawek. Pewnym jest, że w pomieszczeniu o powierzchni mniejszej lub równej 35 m2 pali się przyjemniej niż w tym o 0,5 m2 większym. Jednak co, jeśli przedsiębiorca nie dysponuje mniejszym pomieszczeniem? Furtka prawna jest iluzoryczna, a normy do spełnienia absurdalne.

Gdzie ta wolność?

Jak radzić ma sobie palacz przy takiej ustawie? Żeby się o tym przekonać wystarczy spacer po francuskiej ulicy w sobotni wieczór. Przechodząc koło klubu, widzimy dużą część klientów – którzy przerwali zabawę i wyszli na papierosa – przed wejściem do lokalu. Łatwo się wtedy przeziębić (ciekawe czy francuski system opieki zdrowotnej wylicza również koszty leczenia kataru i grypy spowodowanych paleniem na zewnątrz). Szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że tradycyjnie we Francji kawiarnie mają stoliki na chodniku, gdzie palenie jest dozwolone. W niektórych zamontowano nawet, dla komfortu zmuszonych do picia kawy na zewnątrz, specjalne słupy grzewcze. To jednak nie jest oznaka sprytu, a jedynie zachowanie przystosowawcze.

Ciekawsze rzeczy dzieją się w barach z sziszą. Przekraczając próg takiego miejsca nie wchodzimy do baru, lecz przystępujemy do stowarzyszenia „osób palących szisze”, otrzymujemy kartę członkowską, płacimy za fajkę i palimy. Papierosów i innych wyrobów tytoniowych nie można tam używać, bo przecież jesteśmy w stowarzyszeniu „palących szisze”, a nie Marlboro Gold.

Unia Europejska, konstrukcja budowana na wartościach takich jak pokój i wolność (to je wspominał Churchill w Zurychu) pracuje nad podobnym prawem, dla wszystkich krajów Wspólnoty. W polskim sejmie coraz częściej słyszy się o zakazie palenia. Podobne ustawodawstwo prędzej czy później dotrze do nas.

Pokonując ulice de la Liberte widać palaczy tkwiących przed barami, dmuchających w twarze przypadkowym przechodniom. I siłą rzeczy nasuwa się pytanie – gdzie jest ta wolność?

Zuzanna Stamirowska
***
Tekst był wcześniej opublikowany w piśmie „Goniec Wolności”

2 thoughts on “Zuzanna Stamirowska: Życie palacza we Francji

  1. Ten przepis o maksymalnej powierzchni dla miejsca dla palaczy jest rzeczywiscie irytujacy. Wydaje mi sie ze ustawodawca nie wymysla sobie takich rzeczy bez jakiejkolwiek analizy, musza stac za tym jakies sensowne przeslanki. Oto co mi przychodzi na mysl. Jezeli miejca dla palaczy mogly byc wieksze to na przyklad bar w ktorym sa 2 pomieszczenia na przyklad 100m2 i 20m2. To to 100m2 mogloby byc przeznaczone dla palaczy. Czy dalej bylby to lokal dla niepalacych?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *