Jan M. Fijor: Skandynawia za mniej niż 500 euro (III)

Po wizycie w pięknym Sztokholmie, podekscytowani i zaciekawieni czekającymi nas wrażeniami ruszyliśmy wczesnym rankiem na północ. Plan mieliśmy prosty: ze Sztokholmu przez północną Szwecję przedostaniemy się do Norwegii gdzieś w okolice Trondheim, stamtąd, wzdłuż fjordów do Bergen, później w poprzek Norwegii wracamy do Szwecji, skąd w okolicach Helsingborga przekroczymy cieśninę Kategat-Sund promem do Helsingoru (Hamlet), przedostajemy się do Kopenhagi, a dalej tranzytem do Niemiec (NRD), by drogą wzdłuż polskiego wybrzeża wrócić do domu. Czekało nas ok. 3 tysiące kilometrów, na pokonanie których przeznaczyliśmy sobie mniej więcej 10 dni.


Trochę księgowości

Mimo godzin szczytu, ruch na ulicach stolicy niewielki. Za miastem jest już pusto, jedziemy w kierunku Uppsali, dyskutując zdarzenia minionych trzech dni i dokonując pierwszych obliczeń. Jak na razie nie jest źle.
Na benzynę wydaliśmy (obliczenia prowadzimy w euro) ok. 200 euro, przydrożne zakupy, około 100 euro, do tego dwa razy jedliśmy w restauracji (sami, bez przyjaciół) kosztowało to nas ok. 100 euro, i dwa razy z nimi, co nie kosztowało nic, bo nas zaprosili. Alkohole przywieźliśmy z Polski, trochę kabanosów, sucha krakowska, nie jest źle. W ciągu trzech dni, łącznie z podróżą na trasie Gdynia – Karlskrona wydaliśmy 800 euro (ok. 270 euro dziennie), to dużo mniej niż byliśmy gotowi wydać. Jesteśmy do przodu, ale nie ma się z czego cieszyć – prawdziwe wydatki dopiero nas czekają. Dotąd nie płaciliśmy za noclegi, za parkingi, a śniadania i kolacje mieliśmy po koszcie, bo w domu. Schody zaczną się po wyjeździe ze Sztokholmu.
I oto wbrew obawom, niedługo po opuszczeniu rogatek stolicy niespodzianka. Na autostradzie do Uppsali mijamy stację automatycznego poboru myto. Kamera robi samochodom zdjęcie, wylicza należność a rachunek posyła do domu, ale tylko wtedy, gdy przejeżdżającym punkt poboru koron jest Szwed. Cudzoziemcy jeżdżą za friko! Podobnie będzie w Norwegii. I to jest wszystko jak chodzi o dobre wiadomości. W socjalistycznej Szwecji nie ma nic za darmo. Chyba że jest się jednym z wieluset tysięcy kloszardów, albo ludzi znających system, tak dobrze, jak go zna Helena i nasi przyjaciele. Nie narzekamy jednak. Nie po to przyjechaliśmy tutaj, żeby się prosić o darmochę. Humor poprawia nam znalezienie w sztokholmskim sklepie kilku produktów, które są tańsze niż w Polsce; chrupki chlebek Wasa, ser kozi oraz woda mineralna. Dobre i to. Wszystko inne przeważnie trzykrotnie droższe niż u nas. Tym bardziej, że właściwie nie wiemy gdzie najkorzystniej kupować. W Szwecji, ze względu na ochronę krajobrazu, bilbordów i reklam przy drogach prawie się nie umieszcza. Pod tym względem są w stosunku do nas do tytułu (do przodu?). U nas za to dba się o prywatność i dlatego prawie wszędzie brakuje tabliczek z nazwami ulic i numerami domów. Pod tym względem Szwedzi są dużo bardziej otwarci.

Bezludna droga

Na drodze nadal turystów brak. Że nie ma zagranicznych, to zrozumiałe, choć dowiemy się o tym dopiero w Arvika, gdzie spędzimy pierwszą noc za własne pieniądze. Ale dlaczego nigdzie nie ma Szwedów? Upału, co prawda nie ma, ale pogoda super. Jest środek lata, podobno pełnia szwedzkiego sezonu turystycznego, a południe Szwecji i wyspy na Bałtyku to tradycyjne miejsce letniego wypoczynku Szwedów. Nie widać nawet, żeby ktoś się w tamtym kierunku udawał. Droga w każdym razie prawie pusta. Podobnie jak kolejny punkt naszej eskapady: Uppsala. Wygląda na to, że większość mieszkańców tego najstarszego (powstał w 1477 roku) ośrodka akademickiego gdzieś wyjechała. Postanawiamy wykorzystać pustkę i pozwiedzać. Mimo takiego wyludnienia, miejsc do parkowania niewiele i wszystkie zajęte. Po kilku rundach wokół trzynastowiecznej katedry Domkyrkan podjeżdżamy do biura informacji turystycznej po pomoc. Wysoka blondyna, a jakże, doradza jak i gdzie znaleźć miejsce. Mimo iż parkujemy na pustej, bocznej ulicy, nad kanałem, trzeba za parking zapłacić 16 koron za godzinę, czyli ok. 1,8 euro na godzinę, trochę boli, bo bezpłatnego parkingu nigdzie w mieście nie ma, ale da się wytrzymać. Płacę za trzy godziny i idziemy do katedry. Bilet wstępu do zabytków Uppsali, kupiliśmy w informacji u wysokiej blondyny, bo tak rzekomo taniej; wejście do katedry, muzeum, jakiś zamek (z zewnątrz, bo zamknięty) wszystko za 12 euro dla dwóch osób, włącznie z parkingiem, za który już zapłaciliśmy wcześniej.
Uppsala nas rozczarowuje. Spodziewałem się czegoś na podobieństwo Krakowa, miasta pełnego studentów i życia akademickiego, natrafiam na ghost town z dobrze zachowaną architekturą gotycką i renesansową, miasto czyste, ale z powodu panującej pustki i ciszy pozbawione osobowości. Turystów jak na lekarstwo: dwa autokary z Rosji, kilka mikrobusów ze Sztokholmu, reszta to już volvo i saab. No i nasze subaru. Szwedzi uwielbiają volvo i saab. Z ilości samochodów tych marek poruszających się po szwedzkich drogach wnoszę, że albo dostają je za darmo, albo istnieje tam przymus poruszania się pojazdami made in Svenska. Nie twierdzę, że to złe samochody, ale uważam, że żaden normalny Amerykanin czy Polak nie wydałby na taki samochód równowartości dwóch, albo i trzech hond czy toyot. Podobno przywiązanie do tego co szwedzkie – tłumaczy nam Maciej, rodak zamieszkały w Uppsali – ma swoje źródło w niebywale rozwiniętym wśród Szwedów patriotyzmie, którego „najpierw strzegli pastorzy protestanccy, a teraz pilnują urzędnicy państwowi”. Jeśli to prawda, to znaczy, że Szwedzi nie są zbyt roztropni. Tym bardziej, że te ich ulubione marki są potwornie drogie. Skąd u tych zacnych, pracowitych i, co by nie mówić, bojowych Szwedów, którzy trzęśli kiedyś połową Europy tak mało odwagi i zdrowego rozsądku? Amerykanie i Polacy, a więc narody, które znam najlepiej podnieśliby bunt, gdyby któryś z polityków zgodził się na tak okrutne – jak w Szwecji – przepisy drogowe, karzące za przekroczenie prędkości o 30 km na godzinę sześcioma tygodniami aresztu i mandatem równowartości półmiesięcznej pensji. Jaki normalny człowiek jest w stanie znieść podatek dochodowy na poziomie 80 procent, czy cła w wysokości 500 procent? Jak to się stało, że w Szwecji udało się „wyhodować” naród, który wręcz cieszy się z tego, iż mu jakiś urzędas zabierze lwią część ciężko zarobionej pensji? Bo jak Szwed pracuje, to przeważnie z poświęceniem. Nie uwierzę, że jest to efekt stosowania przez wieki srogich kar, gnębienia opornych, czy nawet jakiegoś wrodzonego poczucia obowiązku i patriotyzmu. To niemożliwe, żeby nagle w jednym rejonie świata – bo wszyscy Skandynawowie są podobni – udał się eksperyment, o którym marzył Marks, Lenin, Stalin czy Pol Pot!
Przychylam się do poglądu jednego ze znajomych Internautów, że „cała ta skandynawska powszechna bezinteresowność, życzliwość, tolerancja, miłość do sportu, a przede wszystkim zgoda na wyzysk mają tylko jeden cel: ukrycie największego pragnienia w ich życiu, by dać komuś po łbie toporem!” Ja bym do tego dołożył przebiegłość, oportunizm i ignorancję.
Zdaję sobie sprawę, że pisanie tak krytycznych słów przez faceta wychowanego w kraju, w którym zbudowanie drogi czy terminowy przyjazd pociągu przekracza wyobraźnię 40 milionów obywateli brzmi idiotycznie, postaram się jednak swoich racji dowieść.

W służbie bezpieczeństwa

Pęd do państwa opiekuńczego to nic innego, jak odreagowanie strachu przed nieznaną przyszłością. Im więcej tego strachu, tym więcej państwa opiekuńczego. Jednakże lęk nie jest jedynym uczuciem, jakim kieruje się rozsądny człowiek. Gdybyśmy równocześnie nie byli ciekawi świata, nie ryzykowali, gdybyśmy się nie uczyli na błędach, nigdy byśmy nie wyszli z jaskini. Ponieważ trudno odmówić Szwedom ciekawości czy inteligencji, pozostaje jakieś inne wytłumaczenie tej ich miłości do bezpieczeństwa.
Zdrowy na umyśle człowiek działa racjonalnie, czyli tak, aby poprawić sobie żywot. Powtarzam: sobie, nie innym! Szwed, Norweg czy Duńczyk też tak działa. Jeśli godzą się na gwarancje bezpieczeństwa (czy filantropię) muszą wierzyć w to, że są one realne. Tymczasem nawet dziecko wie, że od przekładania tych samych pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej majątku nie przybywa, co gorsza, pieniądze można w trakcie przekładania zgubić, albo zachęcić śledzącego nas łajdaka do ich kradzieży. Dlaczego mimo to ludzie (bo nie tylko Szwedzi, choć oni akurat robią to „najlepiej”) godzą się na to, by jakiś urzędnik, najczęściej nieudacznik, niezdara, miał prawo do przekładania ich, czyli zabierania jednym i dawania drugim wedle sobie tylko znanych kryteriów? Pomijam już takie uboczne zjawiska: jak pokusa nadużycia czy marnotrawstwo.
Jeśli nie widzą korzyści, to może cieszą się z tego, że ktoś inny skorzysta? Czyli może Szwedzi są filantropami? Jeśli tak jest, dlaczego godzą się na przymusową filantropię?
Ken, nauczyciel z Malmoe po kilku pytaniach stawiających go pod ścianą przyznaje w końcu, że godzi się na 50 procent podatku trochę ze strachu, ale głównie z premedytacji. Zakłada bowiem, że to on będzie częściej chorować od innych i gdyby mu przyszło za leczenie płacić z własnej kieszeni,, to byłby w gorszej sytuacji niż dzisiaj, gdy rachunek zostanie uśredniony na 9 milionów Szwedów. Zasępia się, gdy mu przypominam, że płaci również rentę symulującej chorobę, Heleny i choć sam nie pije utrzymuje tysiące alkoholików, których rząd królewskiej mości traktuje jak nieuleczalnie chorych. Tak, nieuleczalnie, bo wyleczenie się z nałogu oznacza przepadek renty i przydziału taniego alkoholu. Ken płaci też za naukę dzieci sąsiada, bo sam jest kawalerem, ale to go nie irytuje. W pamięci ma odnośny ustęp ideologia szwedzkiego welfare….., że przecież na wykształceniu obywatela korzystają wszyscy inni obywatele. Słowem, Ken, podobnie jak gros Skandynawów godzi się na wysokie podatki, licząc po cichu, że otrzyma z kasy państwa więcej niż mu zabrano. Gdyby był nauczycielem matematyki, a nie muzyki, to by wiedział, że statystycznie na utworzeniu wspólnej kasy nie korzysta nikt, poza kasjerem, czyli urzędnikami państwowymi. Przy założeniu, że ci ostatni są aniołami. Ken przyznaje jednak, że mnożą się ostatnio przypadki korupcji i marnotrawstwa wspólnego grosza, a nadużywanie systemu staje się nagminne. W rezultacie, mimo wzrostu nakładów (podatków) kolejka do państwowego lekarza czy poziom państwowych szkół nie poprawiają się.
Bilans wydatków na cele socjalne nie jest (wbrew pozorom) grą o sumie zero. Wartość tego co wyda państwo będzie mniejsza niż gdyby wydali to obywatele. Szwedzi zapłacą tyle, ile zostanie im zabrane minus to, co pójdzie na utrzymanie aparatu redystrybucji, czyli tych, którzy podatki zbierają. I rzeczywiście, w systemie redystrybucji część beneficjentów na takiej urawniłowce korzysta, problem w tym, że nie wiadomo, kto naprawdę korzysta. Możemy się zasadnie domyślać – pisze ekonomista, Jon Norquist – że dochodzi do znacznych nadużyć ze strony ludzi zamożnych i wyspecjalizowanych w eksploatacji systemu.
Ponad ćwierć wieku ktoś w Szwecji chciał to sprawdzić. Chodziło o szklankę mleka przyznawaną bezpłatnie w ramach dobroczynności państwa uboższym uczniom szwedzkich szkół. Kiedy okazało się, że proces oceny statusu materialnego ucznia i zakwalifikowania go (lub nie) do bezpłatnego mleka jest kosztowniejszy niż samo mleko, zdecydowano rozdawać mleko wszystkim, ponieważ jest ono…zdrowe. Od tego momentu zrezygnowano z liczenia kosztów państwa opiekuńczego, przyjmując założenie, choć nie jest ono sprawiedliwe, to jest ono z natury swojej zdrowe.

Jan M. Fijor
08.01.2009 r.
***
Wszelkie kopiowanie i wykorzystanie w celach publicystycznych dozwolone za każdorazową zgodą autora oraz za podaniem źródła

Tekst był wcześniej opublikowany na stronie autora

5 thoughts on “Jan M. Fijor: Skandynawia za mniej niż 500 euro (III)

  1. No i mamy kolejny artykuł z serii „płacz blondynki nad złamanym paznokciem”.

    >
    >
    >
    >

    „Mimo godzin szczytu, ruch na ulicach stolicy niewielki. Za miastem jest już pusto, jedziemy w kierunku Uppsali, dyskutując zdarzenia minionych trzech dni i dokonując pierwszych obliczeń. Jak na razie nie jest źle.
    Na benzynę wydaliśmy (obliczenia prowadzimy w euro) ok. 200 euro, przydrożne zakupy, około 100 euro, do tego dwa razy jedliśmy w restauracji (sami, bez przyjaciół) kosztowało to nas ok. 100 euro, i dwa razy z nimi, co nie kosztowało nic, bo nas zaprosili. Alkohole przywieźliśmy z Polski, trochę kabanosów, sucha krakowska, nie jest źle. W ciągu trzech dni, łącznie z podróżą na trasie Gdynia – Karlskrona wydaliśmy 800 euro (ok. 270 euro dziennie), to dużo mniej niż byliśmy gotowi wydać. Jesteśmy do przodu, ale nie ma się z czego cieszyć – prawdziwe wydatki dopiero nas czekają. Dotąd nie płaciliśmy za noclegi, za parkingi, a śniadania i kolacje mieliśmy po koszcie, bo w domu. Schody zaczną się po wyjeździe ze Sztokholmu.”

    >
    >
    >
    >
    >

    No cóż! Szwecja nigdy nie była tanim krajem. Ale przecież wycieczka do Szwecji nie jest czymś OBOWIĄZKOWYM. Poza tym, skoro dla takich jak Wy wiadomym jest, że Szwecja jest krajem ultrasocjalistycznym to po co imć JF się tam wybierał?

    Gdybym ja zaczął narzekać że kawior i łosoś jest stanowczo za drogi, to zaraz by jeden z drugim nakrył Timura czapkami że Timur jest bolszewik.
    Wszak w ZSRR przez pewien czas kawior był niedrogi i nawet był reglamentowany w specjalnej cenie dla kobiet w ciąży. Bez kitu!!!

    >
    >
    >
    >
    >

    „W socjalistycznej Szwecji nie ma nic za darmo.”

    A w kapitalistycznej by było?

    >
    >
    >
    >
    >

    „W Szwecji, ze względu na ochronę krajobrazu, bilbordów i reklam przy drogach prawie się nie umieszcza. Pod tym względem są w stosunku do nas do tytułu (do przodu?). ”

    Moim zdaniem BARDZO miły obyczaj, aczkolwiek fakt że tego się nie powinno rozwiazywać państowymi zakazami.

    <
    <
    <
    <
    <

    „Na drodze nadal turystów brak. Że nie ma zagranicznych, to zrozumiałe, choć dowiemy się o tym dopiero w Arvika, gdzie spędzimy pierwszą noc za własne pieniądze. Ale dlaczego nigdzie nie ma Szwedów? Upału, co prawda nie ma, ale pogoda super. Jest środek lata, podobno pełnia szwedzkiego sezonu turystycznego, a południe Szwecji i wyspy na Bałtyku to tradycyjne miejsce letniego wypoczynku Szwedów. Nie widać nawet, żeby ktoś się w tamtym kierunku udawał. Droga w każdym razie prawie pusta. Podobnie jak kolejny punkt naszej eskapady: Uppsala.”

    <
    <
    <
    <
    <

    No tak! Jak korki to źle! Jak pusta droga, też źle? A mówią że to Timur jest malkontent.

    <
    <
    <
    <
    <

    „Podobnie jak kolejny punkt naszej eskapady: Uppsala. Wygląda na to, że większość mieszkańców tego najstarszego (powstał w 1477 roku) ośrodka akademickiego gdzieś wyjechała. Postanawiamy wykorzystać pustkę i pozwiedzać. Mimo takiego wyludnienia, miejsc do parkowania niewiele i wszystkie zajęte.”

    <
    <
    <
    <
    <

    No dziwne kurde mol. W środku lata studenci wybyli! Skandal! 😉
    A co? Powinni być na miejscu i pracować w kamieniołomach?

    <
    <
    <
    <
    <

    „Bilet wstępu do zabytków Uppsali, kupiliśmy w informacji u wysokiej blondyny, bo tak rzekomo taniej”

    <
    <
    <
    <
    <

    No akurat tam wysokie blondyny są jak najbardziej na miejscu.
    A że naciągnęła? Cóż! Wszędzie tam gdzie są turyści są i naciągacze.
    A w Twoim ukochanym USA to ich nie ma?

    <
    <
    <
    <
    <

    „Uppsala nas rozczarowuje. Spodziewałem się czegoś na podobieństwo Krakowa, miasta pełnego studentów i życia akademickiego, natrafiam na ghost town z dobrze zachowaną architekturą gotycką i renesansową, miasto czyste, ale z powodu panującej pustki i ciszy pozbawione osobowości. ”

    <
    <
    <
    <
    <

    Przeklęte Szwedy! No jak mogli coś takiego zrobić Janu M. Fijorowi!
    Powinni byli się poświęcić i zostać na wakacje w domu, żeby tylko Uppsala została drugim Krakowem, tak jak imć JF sobie wyobrażał! 😉

    <
    <
    <
    <
    <

    „Turystów jak na lekarstwo: dwa autokary z Rosji, kilka mikrobusów ze Sztokholmu, reszta to już volvo i saab. No i nasze subaru.”

    <
    <
    <
    <
    <

    Subaru! Już nie Cadillac ani Buick? No to postęp.

    „Szwedzi uwielbiają volvo i saab. Z ilości samochodów tych marek poruszających się po szwedzkich drogach wnoszę, że albo dostają je za darmo, albo istnieje tam przymus poruszania się pojazdami made in Svenska.”

    <
    <
    <
    <
    <

    Z tego co wiem, nie dopłacają. Aczkolwiek trochę dopłacają. Przez długi czas na wozy produkcji szweckiej były tam preferencyjne kredyty na bardzo niski procent.
    No i ze wzgledu na to, że prawie nikt tam nie pozostaje bez środków do życia, to problem kredytów typu NINJA tam praktycznie nie istnieje.
    Istnieje za to rozbudowany socjal.

    <
    <
    <
    <
    <

    „Nie twierdzę, że to złe samochody, ale uważam, że żaden normalny Amerykanin czy Polak nie wydałby na taki samochód równowartości dwóch, albo i trzech hond czy toyot. ”

    <
    <
    <
    <
    <

    O! Czy ja dobrze widzę? Jan Fijor jako Arbiter Elegantiarum? A gdzie Twoja Eunice?
    Czy dobrze rozumiem? Nikt NORMALNY nie kupiłby Volvo? Czy też może nie na NORMALNYCH ludzi poza Amerykanami i Polakami?

    Ja bym chętnie na Volvo reflektował.
    A dlaczego? Bo jestem raczej introwertykiem.

    Nie każdy MUSI jak dresiarz albo jak Góral dorobiony w JuEsEju ruszać spod świateł z piskiem opon i ochlapywać staruszki błotem. Wszak same sobie winne że biedne. no nie?
    Volvo jest raczej mułowate i niespecjalnie się do tego nadaje.

    Za to jest autem BARDZO trwałym ( przynajmniej moi ulubieńcy z dawnych lat modele 144 164 i 244 ) gdzie wiek 20 lat i minimum rdzy to standard.
    Poza tym jest dobrze wyciszony. Przy 90-tce na trasie na 5 biegu PRAWIE GO NIE SŁYCHAĆ!

    No bo czy każdy MUSI dostawać orgazmu słysząc RYK silnika?

    Zatem nie pomyślał Pan o tym, że nie każdy musi zmieniać kobietę i auto jak rękawiczki. Jest na tym świecie multum ludzi, którym byłoby dobrze przynajmniej pół życia z jednym niezawodnym samochodem i u boku jednej kobiety.

    Tak na marginesie już pod koniec lat 70-tych zauważyłem obserwując życie podlaskich badylarzy, że właściciele Meroli/BMW-ic i Amerykańców to odrębny gatunek ludzi niż właściciele Volvo i SAAB’ów.
    Ci pierwi potrzebowali tłumów wiwatujących na ich cześć, a ci drudzy mieli swój dość bogaty świat wewnętrzny, lubili dobrze żyć, ale nie czuli potrzeby afiszowania się bogactwem. Ich tłumy wiwatujące na ich cześć by po prostu MĘCZYŁY!

    <
    <
    <
    <
    <

    „Podobno przywiązanie do tego co szwedzkie – tłumaczy nam Maciej, rodak zamieszkały w Uppsali – ma swoje źródło w niebywale rozwiniętym wśród Szwedów patriotyzmie, którego „najpierw strzegli pastorzy protestanccy, a teraz pilnują urzędnicy państwowi”. ”

    <
    <
    <
    <
    <

    Patriotyzm patriotyzmem. Jakoś nikt nie probuje na tym forum krytykować Niemców ża to że kupują Golfy i Passaty a gdyby skrytykować Amerykanów za te ichnie „przedłużacze fiutów” to dopiero by się Niebo i Piekło zatrzęsło.

    A swoją drogą, nie pomyślał Pan może że Skandynawowie to narody INTROWERTYCZNE w swojej masie, więc Volvo idealnie pasuje do ich charakteru?
    Poza tym Pan był we Szwecji latem a Szwedzi musza pozostać w swoim kraju także ZIMĄ. A Volvo ma niezłe ogrzewanie!

    <
    <
    <
    <
    <

    „Jeśli to prawda, to znaczy, że Szwedzi nie są zbyt roztropni. ”

    Gdybym to ja napisał, po co ci głupi Amerykanie kupuja te swoje DROGIE „przedłużacze fiutów” skoro Malucha da się kupic w cenie roweru a dobrze zachowane Cinquecento za 3-4 tysiące to DOPIERO by się podniósł skowyt do samego nieba i piekła zarazem, że Timur to komuch i Wolność nam ogranicza.

    <
    <
    <
    <
    <

    „Przychylam się do poglądu jednego ze znajomych Internautów, że „cała ta skandynawska powszechna bezinteresowność, życzliwość, tolerancja, miłość do sportu, a przede wszystkim zgoda na wyzysk mają tylko jeden cel: ukrycie największego pragnienia w ich życiu, by dać komuś po łbie toporem!” Ja bym do tego dołożył przebiegłość, oportunizm i ignorancję.”

    <
    <
    <
    <
    <

    Tu się z grubsza zgadzam.

    <
    <
    <
    <
    <

    „Zdaję sobie sprawę, że pisanie tak krytycznych słów przez faceta wychowanego w kraju, w którym zbudowanie drogi czy terminowy przyjazd pociągu przekracza wyobraźnię 40 milionów obywateli brzmi idiotycznie, postaram się jednak swoich racji dowieść.”

    <
    <
    <
    <
    <

    Nie kijem go to pałą!
    A tak poza tym, sporo w życiu pojeździłęm pociągami osobowymi. I wiele osób mi mówiło, że polskie pociągi są punktualniejsze od BRYTYJSKICH na przykład.

    A tak poza tym to Szwecja od dawna może cieszyc się ruchem bezwizowym do USA a „normalna” Polska nie!

    <
    <
    <
    <
    <

    „Pęd do państwa opiekuńczego to nic innego, jak odreagowanie strachu przed nieznaną przyszłością. Im więcej tego strachu, tym więcej państwa opiekuńczego.”

    <
    <
    <
    <
    <

    Zgadzam się!

    <
    <
    <
    <
    <

    „Zdrowy na umyśle człowiek działa racjonalnie, czyli tak, aby poprawić sobie żywot. Powtarzam: sobie, nie innym! Szwed, Norweg czy Duńczyk też tak działa. Jeśli godzą się na gwarancje bezpieczeństwa (czy filantropię) muszą wierzyć w to, że są one realne. Tymczasem nawet dziecko wie, że od przekładania tych samych pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej majątku nie przybywa, co gorsza, pieniądze można w trakcie przekładania zgubić, albo zachęcić śledzącego nas łajdaka do ich kradzieży. Dlaczego mimo to ludzie (bo nie tylko Szwedzi, choć oni akurat robią to „najlepiej”) godzą się na to, by jakiś urzędnik, najczęściej nieudacznik, niezdara, miał prawo do przekładania ich, czyli zabierania jednym i dawania drugim wedle sobie tylko znanych kryteriów? Pomijam już takie uboczne zjawiska: jak pokusa nadużycia czy marnotrawstwo.”

    <
    <
    <
    <
    <

    Po prostu wierzą że „duży może więcej”. Dlatego ufają Państwu bo Państwo nie bankrutuje ( a przynajmniej nie w ten sposób jak mały bank czy firma ubezpieczeniowa ).
    Poza tym, rodzina a zwłaszcza MIESZCZAŃSKA to taki „kieszonkowy obóz koncentracyjny”. Tak się stało na Zachodzie, dlatego MUSIAŁO powstać Państwo Opiekuńcze.
    Zdecydowanie lepiej w razie choroby iść do Urzędnika z którym nie łączą nas żadne więzi emocjonalne ( a w razie jego fochów i widzimisiów można odwołać się wyżej ) niż iśc z tym do Ojca Rodu i na kolanach wysłuchiwać jakim to się jest niedobrym, że się wybrało nie tę kobietę co Tatuś sobie życzył i nie te studia!
    Oczywiscie mówię tu o „Młodym Państwie Opiekuńczym”. Państwo Opiekuńcze w stanie rozkładu jak to ma miejsce dziś to odrębna bajka.
    A że Państwo Opiekuńcze kosztuje? No cóż! Komfort zawsze kosztuje.
    Kawior i ostrygi też kosztują a niektórzy mimo to sobie nie tego odmawiają.

    A gdyby tak zapytać arystokratę, czemu pije stuletnie wino to dopiero byłby wrzask że „marksism i maoizm na dodatek”.

    <
    <
    <
    <
    <

    „Zakłada bowiem, że to on będzie częściej chorować od innych i gdyby mu przyszło za leczenie płacić z własnej kieszeni,, to byłby w gorszej sytuacji niż dzisiaj, gdy rachunek zostanie uśredniony na 9 milionów Szwedów. Zasępia się, gdy mu przypominam, że płaci również rentę symulującej chorobę, Heleny i choć sam nie pije utrzymuje tysiące alkoholików, których rząd królewskiej mości traktuje jak nieuleczalnie chorych. Tak, nieuleczalnie, bo wyleczenie się z nałogu oznacza przepadek renty i przydziału taniego alkoholu. ”

    <
    <
    <
    <
    <

    O przydziałąch taniego alkoholu nie słyszałem. Może ktoś zna więcej szczegółów?

    <
    <
    <
    <
    <

    „Słowem, Ken, podobnie jak gros Skandynawów godzi się na wysokie podatki, licząc po cichu, że otrzyma z kasy państwa więcej niż mu zabrano. Gdyby był nauczycielem matematyki, a nie muzyki, to by wiedział, że statystycznie na utworzeniu wspólnej kasy nie korzysta nikt, poza kasjerem, czyli urzędnikami państwowymi.”

    Gdy się jest chorowitym, to na Państwie Opiekuńczym się raczej zyskuje.
    Póki Państwo Opiekuńcze akurat działa.

    <
    <
    <
    <
    <

    „Bilans wydatków na cele socjalne nie jest (wbrew pozorom) grą o sumie zero. Wartość tego co wyda państwo będzie mniejsza niż gdyby wydali to obywatele. Szwedzi zapłacą tyle, ile zostanie im zabrane minus to, co pójdzie na utrzymanie aparatu redystrybucji, czyli tych, którzy podatki zbierają. I rzeczywiście, w systemie redystrybucji część beneficjentów na takiej urawniłowce korzysta, problem w tym, że nie wiadomo, kto naprawdę korzysta. Możemy się zasadnie domyślać – pisze ekonomista, Jon Norquist – że dochodzi do znacznych nadużyć ze strony ludzi zamożnych i wyspecjalizowanych w eksploatacji systemu.”

    <
    <
    <
    <
    <

    Jednak JEST grą o sumie zero! A to dlatego, że środki które przywłaszczają sobie legalnie bądź nie urzędznicy NIE ZNIKAJĄ tylko pojawiają się gdzie indziej.
    Gdy Jaśnie Pan stawia sobie pałac, zyskuje wielu ( tak głoszą konlibowie ), a jak ten pałac stawia sobie Urzędnik to już ta „oczywista oczywistość” nie obowiazuje?

    <
    <
    <
    <
    <

    „Ponad ćwierć wieku ktoś w Szwecji chciał to sprawdzić. Chodziło o szklankę mleka przyznawaną bezpłatnie w ramach dobroczynności państwa uboższym uczniom szwedzkich szkół. Kiedy okazało się, że proces oceny statusu materialnego ucznia i zakwalifikowania go (lub nie) do bezpłatnego mleka jest kosztowniejszy niż samo mleko, zdecydowano rozdawać mleko wszystkim, ponieważ jest ono…zdrowe. Od tego momentu zrezygnowano z liczenia kosztów państwa opiekuńczego, przyjmując założenie, choć nie jest ono sprawiedliwe, to jest ono z natury swojej zdrowe.”

    Częściowo się zgadzam. Aczkolwiek dodałby od siebie, że Państwo Opiekuńcze jest jak świeża bryndza. Z początku boska ale SZYBKO SIĘ PSUJE!

  2. Pan Fijor potępia tą Szwecję w czambuł , chociaż nie zastanawia się nad genezą państwa opiekuńczego , która tkwi w samym kapitalizmie !!! Wszystkie elementy walfare state mają swoje źródło w oddolnych i rynkowych organizacjach które zostały wzięte pod państwowe skrzydła :

    „Do ukształtowania charakterystycznych dla tego modelu relacji między państwem, sferą socjalną i dobroczynnością doszło w wyniku długotrwałego rozwoju instytucjonalnego. Przed reformacją dobroczynność w Szwecji tak, jak w innych krajach europejskich, była domeną Kościoła katolickiego. Reformacja doprowadziła do połączenia Kościoła i państwa, co pośrednio przyczyniło się do akceptacji idei publicznego administrowania sferą socjalną. Pomoc dla ubogich i ostatecznie zdrowie publiczne i edukacja zostały powierzone Radom Parafialnym2, co stanowiło konceptualną i prawną podstawę przyszłego sektora publicznego3. Od początku XVIII w. w miastach powstawały instytucje ubezpieczeń wzajemnych powoływane przez rzemieślników i klasę średnią. Towarzystwa dobroczynne zaczynają zajmować się pomocą dla ubogich od roku 1810 w odpowiedzi na wzrost ubóstwa w miastach. Ich udział wkrótce zaczął być kwestionowany przez innych aktorów, a mianowicie przez rady parafialne, które ewoluowały i stawały się organami władzy lokalnej i jej, zaczątkowej jeszcze, polityki socjalnej. Podobne stanowisko zajmowały ruchy społeczne, które podkreślały znaczenie pomocy wzajemnej i samopomocy. Począwszy od ruchu antyalkoholowego we wczesnych latach 1830., kulminacja rozwoju ruchów masowych i nowych stowarzyszeń nastąpiła w ciągu kilku dekad od 1870., były to m.in. wolne (tzn. Protestanckie nieuznąjace zwiezchnictwa Panstwa) kościoły, ruch robotniczy, spółdzielnie spożywców, ruch sportowy i instytucje edukacji dorosłych4. Wszystko to stanowiło podstawę dla silnego trzeciego sektora. Szeroki zakres usług socjalnych zainicjowanych i uruchomionych przez te instytucje odegrał zasadniczą rolę w rozwoju welfare state.
    Granice między państwem, ruchami społecznymi i organizacjami dobroczynnymi zostały ponownie wytyczone w XX wieku. Działalność socjalna organizacji dobroczynnych traciła na znaczeniu z nadejściem inicjatyw pomocy wzajemnej i ekspansją publicznych programów socjalnych. Większość została ostatecznie przejęta przez państwo nierzadko z aprobatą samych organizacji. Głównie dotyczyło to organizacji spółdzielczych, które widziały w rodzącym się welfare state najwyższe wcielenie zasady wzajemności. Nowy układ został osiągnięty w większości bez konfliktów i stopniowo.”

    http://www.ips.uw.edu.pl/problemyps/Stryjan.pdf

    Czasem trudno nie przyznać racji Schumpeterowi że kapitalizm niejako naturalnie prowadzi do socjalizmu 🙂

    Pan Fijor przedstawia Szwecję jako jakiś socjalistyczny obóz , a w ogóle nie zająknie się że ten kraj w wielu dziedzinach jest w czołówce wielu rankingów wolności gospodarczej , o wiele wyżej niż Polska.

    A np. w dziedzinie zarządzania infrastrukturą drogową jest jedynym państwem gdzie ulice są de facto własnością prywatnych stowarzyszeń :

    „Two-thirds of the Swedish road system is run by these organizations, which range in size from a few households to tens of thousands of households. Dues to the associations are assessed based on a legal survey of property size and road use. For instance, a business that puts many heavy trucks on the road would be assessed accordingly. Private roads associations that allow public use of their roads and meet certain other criteria can receive subsidies from the national government.”

    http://en.wikipedia.org/wiki/Private_road_association

    Oczywiście są one częściowo dotowane przez rząd , ale to i tak ciekawa rzecz 🙂

  3. No właśnie! Teraz imć Jan Fijor będzie miał twardy orzech do zgryzienia.
    Tak bardzo wygodny byłby świat, gdyby wszystko co złe wymyslili bolszewiccy agenci. A tymczasem… zaczęło się od Kościoła.
    Zawsze można przy okazji potępić protestantyzm na rzecz katolicyzmu ale znów zgryz bo Umiłowane USA raczej nie należy do krajów katolickich.
    Ups. I co teraz?

    A poza tym, choć alkohol we Szwecji jest drogi, na wsiach pędzą bimber i czynią to… zupełnie legalnie, nie to co w Polsce gdzie strach na wiejskie wesele zapraszać niepewnych miastowych gości, bo a nuż doniosą komu trzeba.

    Poza tym w Szwecji jest dość dobry klimat dla pracy nakłądczej i drobnych rzemieślników. W Polsce najbardziej tępioną jak karaluchy grupą społeczną, są drobni odpustowi handlarze i przysłowiowe babcie handlujące czosnkiem koło dworca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *