Jan M. Fijor: Prywatyzacja gorąca

No i mamy następną gorącą prywatyzację. Rada „miasta stołecznego Warszawy” ma właśnie wyrazić zgodę na prywatyzację Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej (SPEC), firmy sprzedającej energię cieplną odbiorcom w Warszawie, należącej w całości do miasta, czyli do nikogo. Energię SPEC pobiera z pięciu elektrociepłowni: Siekierki, Żerań, Pruszków, Wola i Kawęczyn. Wyłącznym właścicielem wszystkich tych elektrociepłowni jest szwedzki koncern Vattenfall.

Starzy znajomi

Pikanterii dodaje fakt, że prywatyzacja SPEC ma się odbywać w t r y b i e r o k o w a ń . Dlaczego w trybie zamkniętym, a nie transparentnie, poprzez giełdę, albo otwarty przetarg na zasadzie: kto da więcej? Można się tylko domyślać. Oficjalnie mówi się o bezpieczeństwie energetycznym miasta, de facto jednak chodzi wyłącznie o interes rokujących stron. Tym bardziej, że głównym kandydatem do nabycia SPEC jest właśnie stary znajomych warszawskich radnych: Vattenfall.
Prywatyzacja majątku publicznego (czyli niczyjego) jest rozwiązaniem słusznym. Doświadczenie uczy, że firma prywatna działa sprawniej niż tzw. firma państwowa. Co wynika chociażby z tak prostego faktu, że firma prywatna ma właściciela, który za nią zapłacił i w przeciwieństwie do firmy nie prywatnej, za którą nikt konkretny nie zapłacił i nie ma osobistego interesu w tym, żeby ją rozwijać, dba nie tylko o to, żeby na swojej inwestycji zarabiać, lecz przede wszystkim nie stracić tego co w nią włożył.
Problem w tym, że Vattenfall jest firmą w 100 procentach posiadaną przez tzw. szwedzki skarb państwa, czyli również przez nikogo. Stąd prywatyzacja SPEC będzie targiem dwóch wilków (polityków) nad losem stadka owiec (podatników). Jako firma państwowa, Vattenfall nie podlega w pełni mechanizmom rynkowym, co w przypadku firmy energetycznej jest szczególnie groźne.

Kryzys kurkowy

Spektakularnym przykładem takiego zagrożenia jest trwający właśnie „kryzys kurkowy” na linii Rosja – Ukraina – Unia Europejska, którego stronami są firmy państwowe, a nie prywatne. Gdyby Gazprom był prywatny nie mógłby sobie pozwolić na zakręcenie kurka i stratę setek milionów euro dziennie, bo by w końcu upadł. To samo dotyczyłoby jego ewentualnych kontrahentów, którzy by się zapożyczyli, popłacili długi, żeby tylko nie stracić tak atrakcyjnego dostawcy. Wstrzymanie dostaw (i dystrybucji) w przypadku firmy mającej produkcję na poziomie monopolistycznym grozi pojawieniem się konkurencji, a więc dalszym osłabieniem. Szantaż gazowy możliwy jest wyłącznie dzięki temu, że to nie Gazprom czy Naftohaz ponoszą straty z powodu swoich działań, lecz rosyjscy i ukraińscy podatnicy.
Identyczne, choć na mniejszą skalę zagrożenie może pojawić się w Warszawie. Wystarczy, że rząd królewskiej mości w Sztokholmie dojdzie do wniosku, że w związku z rosnącymi potrzebami szwedzkiego budżetu ceny energii cieplnej w Warszawie należy podnieść powyżej poziomu wytrzymałości ekonomicznej mieszkańców stolicy Polski, na co ci ostatni zareagują protestami albo przestaną płacić rachunki, wówczas wstrzymanie dostaw ciepła dla Warszawy może być tylko kwestią jednej decyzji. Gdyby nawet SPEC – Vattenfall poniósł z tego tytułu straty, pokryje je szwedzki podatnik, znany ze swej uległości wobec wszechmocnego Lewiatana.

Cena arogancji

Jeśli nawet w drodze rokowań radni warszawscy zapewnią sobie władzę nad cenami energii dostarczanej przez Szwedów Warszawie, będą strzegli monopolu Vattenfallu jak oka w głowie, bo będą z niego żyli. Nie dość, że utrudniać będą założenie Szwedom konkurencji, to na dodatek poddani będą presji korupcyjnej ze strony giganta energetycznego, co odbije się na naszych kieszeniach. Nikt mi nie powie, że będą się raczej wsłuchiwać w interes mieszkańców, a nie w hojnych i aroganckich szwedzkich urzędników państwowych. Jeśli ktoś ma wątpliwości, jak to działa, niech spróbuje wejść na stronę www.vattenfall.com i porozumieć się z działem obsługi inwestorów (nie wiadomo w ogóle po co taki działa istnieje, skoro firma ma tylko jednego inwestora: państwo), zasięgnąć interesującej go informacji, czy dowiedzieć o istotnych planach firmy. Polskojęzyczne wydanie witryny zawiera tylko część z interesujących nas informacji, ale i tutaj komunikacja z działem obsługi konsumenta (tzw. Investors Relationship) jest marna. Od tygodnia czekam na odpowiedź na swoje listy i doczekać się nie mogę. Tak działają firmy państwowe, czego efektem są ich wyniki. Znakomita większość, bez pomocy rządów, które przeważnie chronią je przed konkurencją (vide: TP S.A.), działa na granicy zyskowności, albo – częściej – przynosi straty. Vattenfall nie jest tu wyjątkiem, co widać chociażby w sprawozdaniach rocznych. Długoterminowy rating kredytowy firmy (Moody i S&P) jest dość taki średni. W ostatnich latach, kiedy w dziedzinie energetyki panował światowy boom i rentowność firm dostarczających energii była dwucyfrowa, szwedzki potentat (mimo wzrostu wolumenu dostaw energii) notował niewielkie przyrosty zysku, a w latach 2005-2006 nawet spadki. Co gorsza, cena szwedzkiego ciepła dostarczanego Warszawie należy do najwyższych w Europie.

Program minimum

Z jakościowego punktu widzenia nie ma różnicy między tym, czy SPEC będzie we rękach szwedzkich czy polskich. Co prawda, państwo szwedzkie jest od naszego lepiej zorganizowane, ma lepsze i dłuższe tradycje, może nawet lepsze prawo, ale mechanizmy motywacyjne, od których zależy jakość pracy firmy stanowiącej własność państwa są w obu przypadkach identyczne. Pouczającym przykładem tego typu prywatyzacji była sprzedaż Telekomunikacji Polskiej francuskiemu monopoliście France Telecom państwowemu, czego gigantyczne koszty ponoszą od lat polscy abonenci telefoniczni.
Jeśli Stołeczne Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej ma być własnością państwową, to ja osobiście wolę żeby nie było ono własnością szwedzkiego króla, a państwa polskiego. To jest oczywiście plan minimum. Najlepiej dla nas wszystkich, włącznie ze Szwedami, będzie, jeśli warszawscy radni wystawią SPEC na jawną i otwartą licytację i sprzedadzą ją podmiotowi prywatnemu, który za nią zapłaci najwięcej, a jeszcze lepiej jeśli producentów i dystrybutorów energii będzie w mieście więcej i zaczną ze sobą konkurować, likwidując monopole bez względu na to, czy są one szwedzki czy nie szwedzkie.
W przeciwnym razie pozostanie nam liczyć na ocieplenie się klimatu, który odkąd stał się domeną państwa, jak na ironię, dryfuje w kierunku globalnego oziębienia.

Jan M Fijor
17.01.2009 r.

Wszelkie kopiowanie i wykorzystanie w celach publicystycznych dozwolone za każdorazową zgodą autora oraz za podaniem źródła
***
Tekst był wcześniej opublikowany na stronie autora

10 thoughts on “Jan M. Fijor: Prywatyzacja gorąca

  1. Potop Szwedzki.
    TPSA to France Telecome (nawet z logo się nie kryją).

    Reasumując, jesteśmy uzależnieni od sąsiadów w kwestii energetycznej i
    telekomunikacyjnej, ba nawet przewrotu majowego bis niema kto zrobić…

    Jesteśmy narodkiem stworzonym do poddaństwa. ;(

    Przykre ale prawdziwe.

  2. Dlaczego w trybie zamkniętym, a nie transparentnie, poprzez giełdę, albo otwarty przetarg na zasadzie: kto da więcej?

    Dlaczego poprzez giełdę/otwarty przetarg, zamiast przekształcenia SPECU i elektrociepłowni w spółdzielnie pracownicze z udziałem własności samorządowej? Kto utrzymywał rzeczone przedsiębiorstwa: jakieś anonimowe prywatne firmy z drugiego końca kraju lub zza granicy, czy ich pracownicy razem z podatnikami, odbiorcami energii?

    Wyszło szydło z worka, czyli pospolity neoliberał z zadeklarowanego libertarianina.

  3. Mi się wydaje że negatywny stosunek konlibów do własności kolektywnej wynika z utożsamiania jej z własnością państwową , dla nich to jedno i to samo.

  4. Tak to jest, jak się patrzy na świat przez okulary jedynej, słusznej ideologii. Tymczasem nawet prywatna własność nie musi być bardziej efektywna (w sensie zaspokajania potrzeb społeczeństwa) od państwowej, szczególnie jeśli przypomina ją rozmiarem i zarządzana jest na zbliżoną modłę, jak to ma często miejsce w przypadku wielkich korporacji. Tego wątku pan Fijor również nie porusza, tylko powiela popularną mantrę „prywatne ZAWSZE lepsze od państwowego”…

  5. >Dlaczego poprzez giełdę/otwarty przetarg, zamiast przekształcenia SPECU i elektrociepłowni w spółdzielnie pracownicze z udziałem własności samorządowej? Kto utrzymywał rzeczone przedsiębiorstwa: jakieś anonimowe prywatne firmy z drugiego końca kraju lub zza granicy, czy ich pracownicy razem z podatnikami, odbiorcami energii?

    1. Samorząd jest organem władzy państwowej, przedsiębiorstwa samorządowe również kiepsko funkcjonują.
    2. Firmy państwowe zostały stworzone z pieniędzy podatników, pracownicy korzystali z tego, że państwo z odebranych podatnikom pieniędzy stworzyło im miejsca pracy. Gdyby podatki nie zostały zebrane, państwowa firma by nie powstała.
    3. Dlatego firmy państwowe powinno sprzedać się za jak największe pieniądze, obojętnie, czy oznacza to przekazanie ich bogatym właścicielom, czy zorganizowanemu związkowi pracowników, czy podział i sprzedaż małych części firmy indywidualnym pracownikom, co mogłoby mieć sens np. w przypadku komunikacji publicznej.
    4. Pieniądze te powinny posłużyć wynagrodzeniu strat, jakie wywołało opodatkowanie mieszkańców danego państwa w celu stworzenia danej firmy.
    5. Nie jestem neoliberałem ani konlibem, jeśli by ktoś podejrzewał. Neoliberalna koncepcja prywatyzacji polega na dogadywaniu się państwa ze związkami zawodowymi i wybierania nie tego nabywcy, który zapłaci najwięcej, ale tego, który spełni oczekiwania związków. Choć trzeba przyznać, że i tak nie są czasem zadowolone.

  6. No, może są różni neoliberałowie, ale tak to wygląda w Polsce. Niezależnie od tego, najgorszą formą prywatyzacji jest powszechna – taka, jak w Polsce przez tak zwany Narodowy Fundusz Inwestycyjny.

  7. @Dobrze Urodzony

    1. Samorząd jest organem władzy państwowej, przedsiębiorstwa samorządowe również kiepsko funkcjonują.

    Przez „samorząd” rozumiem nie obecne, regulowane przez rząd centralny, struktury biurokratyczne, ale samorządne, lokalne społeczności, zorganizowane np. na zasadzie sąsiedzkiej demokracji uczestniczącej/bezpośredniej. Coś w rodzaju ruchów horizontalidad w Argentynie, czy ludowych inicjatyw w Oaxaca w Meksyku.

    2. Firmy państwowe zostały stworzone z pieniędzy podatników, pracownicy korzystali z tego, że państwo z odebranych podatnikom pieniędzy stworzyło im miejsca pracy. Gdyby podatki nie zostały zebrane, państwowa firma by nie powstała.
    3. Dlatego firmy państwowe powinno sprzedać się za jak największe pieniądze, obojętnie, czy oznacza to przekazanie ich bogatym właścicielom, czy zorganizowanemu związkowi pracowników, czy podział i sprzedaż małych części firmy indywidualnym pracownikom, co mogłoby mieć sens np. w przypadku komunikacji publicznej.

    Praktyka pokazuje, że lokalne społeczności (i nie tylko) – czyli podatnicy, jakby nie było – często protestują przeciwko prywatyzacji danego państwowego przedsiębiorstwa metodą kapitałową, popierając czasem dążenia do jakiejś formy pracowniczej autonomii, nieraz z postulatem partycypacji społecznej. Więc czemu kwestia przyszłości takich przedsiębiorstw miałaby być „obojętna”? A nawet oddana w ręce wielkiego biznesu, który właśnie dzięki podatkom i innym etatystycznym praktykom zbudował swoje prywatne imperia, stanowiący główny filar podtrzymujący państwowy aparat przemocy – co de facto stanowi kontynuację etatyzmu, tyle że pod inną, mniej bezpośrednią postacią…

  8. Uznawanie większej wydajności prywatnego nad państwowym nie przeszkadza zresztą w uznawaniu wyższości małej firmy nad dużą, czego dowodzi Carson. Obydwie te zależności są dla mnie ważne. Chciałoby się, żeby świat był lepszy, niż jest, ale pozostawianie własności w lepkich łapskach samorządów raczej do tego nie doprowadzi. Ostatecznie trzeba sobie uświadomić, że sprzedanie nie wiadomo jak wielkiej części majątku narodowego jakiejś osobie, najlepiej fizycznej, zawsze jest decentralizacją, bo resztę tego majątku można sprzedać komuś innemu. Pan Fijor też dodaje: „a jeszcze lepiej jeśli producentów i dystrybutorów energii będzie w mieście więcej i zaczną ze sobą konkurować”.

  9. @Dobrze Urodzony

    Chciałoby się, żeby świat był lepszy, niż jest, ale pozostawianie własności w lepkich łapskach samorządów raczej do tego nie doprowadzi

    Nie rozumiem na jakiej podstawie wnioskujesz, że w demokracjach bezpośrednich uprawianych w ramach małych, lokalnych wspólnot miałyby dominować „lepkie rączki”? Bo do takiej samorządności piję, zaznaczam po raz kolejny – państwowym, zbiurokratyzowanym, centralnie sterowanym samorządom na pasku władzy centralnej mówię zasadniczo NIE.

    Ostatecznie trzeba sobie uświadomić, że sprzedanie nie wiadomo jak wielkiej części majątku narodowego jakiejś osobie, najlepiej fizycznej, zawsze jest decentralizacją

    Cóż, być może. Co nie zmienia faktu, że średnio mi pasi model „otwartego przetargu” czy sprzedaży przez giełdę, jako sposoby na prywatyzację.

  10. >A nawet oddana w ręce wielkiego biznesu, który właśnie dzięki podatkom i innym etatystycznym praktykom zbudował swoje prywatne imperia, stanowiący główny filar podtrzymujący państwowy aparat przemocy – co de facto stanowi kontynuację etatyzmu, tyle że pod inną, mniej bezpośrednią postacią…

    Hmmm… Wpadłem na pomysł, jak moją ideę streścić jeszcze prościej.

    1. We współczesnym świecie kapitał jest w sposób sztuczny skoncentrowany w rękach uprzywilejowanej klasy mającej wpływ na decyzje polityczne.
    2. Władza polityczna może być im odebrana tylko wtedy, gdy równocześnie zostanie odebrana gospodarcza.
    3. W celu odebrania uprzywilejowanym podmiotom władzy gospodarczej proponuję dwa kroki:

    a) prywatyzację, która odbierze majątek państwu i odda poszkodowanym
    b) restytucję mienia obywateli, które nie zostało zagarnięte przez państwo, lecz uprzywilejowane firmy.

    Czyli inaczej: sprzedanie bogatym mienia państwowego, a następnie odebranie im tego mienia. Albo w odwrotnej kolejności: sądowa likwidacja nierówności spowodowanej przez udokumentowane przywileje, a następnie prywatyzacja, w której bogaci nie będą uczestniczyć w takim stopniu, jak dotychczas, bo po prostu nie będą już bogaci.

    Co do demokracji, to jestem przeciwnikiem z przyczyn teoretycznych. Istnieją co prawda problematyczne konflikty między wieloma ludźmi, ale to nie znaczy, że trzeba zakładać że na pewno one nastąpią i za wszelką cenę szukać kompromisu. Od tego jest sąd. Przecież każdy może wybrać sobie tylu arbitrów, ile mu się podoba, do rozstrzygania sporu z sąsiadem – mogą to być również wszyscy mieszkańcy wioski, którzy wybierają swojego przedstawiciela.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *