Aster wpadł na pomysł, że uratuje świat przed piractwem. Wysyła do swoich klientów nowe regulaminy, które zapowiadają inwigilację, ograniczenia dostępu do Sieci i zrywanie umów z niepokornymi.
Najbardziej oburzający w całej aferze z tym (miernym, swoją drogą) operatorem, jest fakt, że aby karać swoich abonentów za sposób, w jaki korzystają z łącza, trzeba przecież owo korzystanie z łącza kontrolować!
Może to kwestia naiwności, ale byłem przekonany, że moja umowa ma charakter dzierżawienia pewnego pasma dostępu do globalnej sieci. Co sobie tym pasmem będę transferował, było moją prywatną sprawą (tak jak moją sprawą pozostaje treść rozmów telefonicznych realizowanych z pomocą operatora telefonii komórkowej, a poczta z kolei nie wnika w to, co wysyłam w przesyłkach, za doręczenie których uczciwie zapłaciłem).
Okazuje się, że umowa o świadczenie usługi dostępu do Internetu ma swoje brzemienne w skutkach gwiazdki – przecież tym regulaminem Aster zapowiada, że będzie ingerować w moją prywatność, podglądać moją aktywność w sieci i – w razie czego – odcinać mi usługę. Czy oni naprawdę wierzą w to, że ludzie zgodzą się płacić za taką usługę?!
Teraz czekam na przesyłki od:
• operatora telefonii komórkowej („nie będziemy tolerowali Pańskich antysystemowych rozmów!”),
• od poczty („wypowiadamy usługę, bo w ostatnim liście psioczył Pan na premiera”),
• od producenta energii („doszły nas słuchy, że naszym prądem zasila Pan komputer, na którym powstają nieprawomyślne felietony”),
• i – aby dopełnić obrazu zniszczenia – od dostawcy wody („już my tam wiemy, co Pan nią rozcieńcza!”).
Istna paranoja!
Póki co – przygotowuję swoją przesyłkę niespodziankę dla Astera. Słyszałem, że za pieniądze, które miesiąc w miesiąc im wysyłam zatrudniają ludzi z głowami pełnymi idiotycznych pomysłów, więc – cóż – wstrzymuję im transfer.
Krzysztof Pochmara
4 luty 2009 r.
***
Tekst był wcześniej opublikowany na blogu autora