Anarch: Jak to się robi w Santander

Dzisiaj chciałem opowiedzieć Ci, szanowny czytelniku, o pewnej krainie, w której mam zamiar pewnego pięknego dnia zamieszkać.
Zacznę od tego, że cała moja kolumbijska rodzinka to z dziada pradziada i krwi i kości Santanderianos czyli mieszkańcy Santander. Za każdym razem jak odwiedzam Kolumbię wybieramy się na rodzinną farmę, gdzie mogę sobie popracować trochę jako vaquero (kowboj), rozładować (wspólnie z pewnym słynnym wegetarianinem) pięć ton piachu z 50-letniej ciężarówki forda, pomalować ogrodzenie czy poprzenosić ciężkie bale z miejsca A do miejsca B… Mogę też podoić krowy ale tego zajęcia unikam ze względów estetycznych.
Wieczorem, po ciężkiej pracy popijając zimne piwko i wylegując się w hamaku przy profesjonalnie rozpalonym przez podróżnika z wegetarii ogniu słuchamy sobie rodzinnych opowieści.

Pewnego wieczoru rozmawialiśmy sobie o poprawie bezpieczeństwa w Kolumbii. Żona opowiedziała nam, a teściu z dumą potwierdził, że nawet w najgorszych czasach, kiedy guerilla kontrolowała 80% kraju a resztą rządziła mafia Pablo Escobara, na rodzinej farmie wśród wzgórz Santander, z dala od cywilizacji, ZAWSZE czuli się bezpiecznie.

Santanderianos to bowiem ludzie twardzi i hardzi. Lepiej nie wchodzić im w kabałę. Kiedy Santanderiano ma problem nie siada na tyłku i biadoli, nie głowi się jak tu wybrnąć z sytuacji, nie robi w portki. Nawet jeśli rozwiązanie problemu polegać będzie na wysłaniu kogoś na łono Abrahama, to Santanderiano go rozwiąże. I basta!
Mieszkańcy Santander NIGDY nie pozostawiają nierozwiązanych problemów. Przyponimają mi trochę bohaterów westernów które oglądałem jako dzieciak (i które wciąż oglądam jako dorosły dzieciak). Cenią sobie swoje słowo i swoją godność. Spróbuj tylko zarzucić im kłamstwo! W sprawach błahych zazwyczaj używa się pięści, ale standardowe wyposażenie 'Santanderianina’ obejmuje kij (służący jako podpóka, pomagający również w przeganianiu bydła z miejsca na miejsce), maczetę u pasa (do cięcia chwastów na pastwisku lub krzaczorów na drodze), strzelbę na ramieniu lub rewolwer w kaburze (dla szpanu), zimne piwo w lodówce lub guarapo w bukłaku (dla kurażu) i koń (koń do czego służy każdy widzi).
Dzięki cechom charakteru i wyżej wymienionemu standardowemu wyposażeniu, Santander był (i nadal jest) jest jednym z najbezpieczniejszych miejsc w Kolumbii. Żeby polskiego czytelnika jeszcze bardziej zadziwić pozwolę sobie zaznaczyć, że przez jakieś 20 lub 30 lat w departamencie Santander nie było ani armii ani policji (ok. przesadzam, na pewno nie było ich w tej części departamenu, z której pochodzi moja rodzina (południe), na pewno Bucaramanga, stolica departamentu licząca miliom mieszkańców, policję i wojsko miała zawsze, ale za południową część departamentu ręczę nogamy y ręcamy – sam byłem tam kilka razy w czasach kiedy nie było policji). Mimo to guerilli nie udało się opanować tych rejonów mimo że próbowała.

Zastanawiasz się zapewne, szanowny czytelniku, jak to się mogło udać. Jak wieśniacy rozproszeni po górzystym terenie, uzbrojeni po zęby i odurzeni guarapo, zdołali przez tyle lat dawać odpór policji, armii i partyzantom i zapewnić sobie spokój? Otóż mieszkańcy Santander podobnie jak bohaterzy westernów potrafią się zorganizować, żeby się wspólnie bronić. Znają swoje tereny i siebie nawzajem, od razu rozpoznają obcego kręcącego się po okolicy. Ponieważ, jak już pisałem, Sanatanderianos nie lubią kłopotów, od razu wezmą takiego delikwenta na spytki i jak mu nie uwierzą poproszą, żeby się wyniósł z okolicy. Jeśli to nie rozwiąże problemu… to przepędzą siłą. Dlatego guerilleros nigdy nie udało się wejść w okolice o których mowa, mimo że parokrotnie próbowali.

A czemu przez tyle lat nie było tam również armii i policji? Jak już pewnie sam, szanowny czytelniku, wykoncypowałeś czytasz o ludziach, którzy nie dają sobie w kaszę dmuchać. Policja i armia mogły sobie tam przebywać dopóki nie wchodziły nikomu w kabałe. Jednakże pewnego dnia dawno dawno temu, pewien zły policjant nadużył swojej władzy (tego że policja a nawet straż miejska (np. w Krakowie wymyślając sobie fikcyje mandaty) ma skłonnosci do nadużywania władzy nie muszę chyba tłumaczyć) w wyniku czego lokalny chłop stracił życie. W odwecie Santanderianos zaatakowali posterunek policji, zabijając wyżej wymienionego policjana i trzech innych broniących posterunku. Przywódcy 'powstania’ poinformowali także gubernatora stanu, żeby wycofał policję i armię bo jak nie to kęsim! A ponieważ charakter Santanderianos jest w Kolumbii powszechnie znany (tak jak u nas charakter górali co to 'ciupaską bez plery’) władze postanowiły nie wywoływać sobie kolejnego konfliktu. Dopiero dwa lata temu, i tylko dlatego, że gubernator stanu pochodził z okolic, o których piszę, ludzie zgodzili się na powrót policji na ich teren. Ale jeśli będziesz kiedyś zwiedzał Kolumbie, szanowny czytelniku, zauważysz, że w Santander policja nie stoi na widoku. W całym kraju od groma mundurowych na drogach i ulicach miast, żeby ludzie czuli się bezpiecznie. Tutaj siedzą po posterunkach i starają się nie wchodzić ludziom w drogę… żeby ludzie nie czuli się nękani przez władzę.

Acha, zapewne zapytasz 'a co z wymiarem sprawiedliwości’? No cóż nie znam statystyk. Teściu opowiadał mi o dwóch strzelaninach, w których brał udział, z czego jedna była pomiędzy dwiema licznymi grupami ludzi a druga 'dwóch na jednego to banda łysego’. W żadnej z nich nic się nikomu nie stało, mimo, że strzelali się krewcy maczo! 'Jak to?’ spytałem, 'tak źle tu strzelają?’. 'Nie’ odpowiedział teściu, 'poprostu nikt nie chce być mordercą, wszyscy strzelają w powietrze. Na wiwat, żeby odstraszyć’. To zrozumiałe – ludzie, nawet najbardziej hardzi, nie są przecież zwyrodnialcami. Co innego dać komuś w mordę a co innego zabić. Zresztą, nawet jakby ktoś nawet chciał zabić, musi liczyć się z tym że rodzina zabitego (zawsze liczna) czy okoliczni mieszkańcy (zawsze pomocni) wcześniej czy później go dopadną. Wszyscy się znają, wszyscy są uzbrojeni, jak ktoś chce rozrabiać czy kraść musi jechać do Bogoty.

Gdyby tego było mało – w czasach kiedy państwo tresuje nas na potęgę, wprowadza coraz to nowsze i głupsze zakazy, nakazy, monitoringi, Santanderianos wytresowali sobie państwo. Niech tylko policja (raczej siedząca na posterunkach) spróbuje wyjść i egzekwować zakaz palenia w miejscach publicznych, albo zakaz produkcji i sprzedaży guarapo! Oj znowu byłoby kęsim. Państwo jest ostrożne do tego stopnia, że kiedy kładziono asfalt na drodze przebiegającej przed naszą rodzinną farmą, sąsiadka nie zgodziła się aby przed jej domem wyremontowano drogę. Powiedziała władzom, że asfalt umożliwi samochodom jazdę z dużą prędkością i że poprzejeżdżają jej kury, krzątające się przed chatą… W efekcie przed jej domem asfaltu nie ma (i dobrze, bo samochody nie zdążą się rozpędzić przed naszą farmą i nie poprzejeżdżają Polacos krzątających się przed bramą).

Tak to się robi w Santander. I dlatego tak mi się tam podoba.

Anarch
21.01.2009 r
***
Tekst pochodzi z bloga autora

3 thoughts on “Anarch: Jak to się robi w Santander

  1. Żadnego. Bank wywodzi się z Santander w Hiszpanii.

    Rzeczywiście tytuł mylący. Sorry 🙂

    Zapraszam na bloga, gdzie zamieściłem parę fotek z tej piknej krainy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *