Karol Korczak: Agoryzm pozytywny

Przeczytałem z zainteresowaniem artykuł Łukasza Kowalskiego „Praktyczny agoryzm, czyli da się, tylko jak” . Autor radykalnie krytykuje współpracę z państwem poprzez zasiłki, dotacje i subwencje i proponuje jako rozwiązanie problemu rosnącego w siłę etatyzmu kontrekonomię. Przez pojęcie to rozumie, po pierwsze, działania utrudniające „prowadzenie rabunku”, po drugie, tworzenie alternatywnych struktur realizujących zadania podejmowane obecnie przez struktury państwowe, oparte na dobrowolności i świadomym zaangażowaniu uczestników, finansowane przez nich osobiście. Ale da się zauważyć, że ta idea nie jest zbyt jasno określona przez zwolenników agoryzmu.

Czy sprzeciwiamy się etatyzmowi dlatego, że polega na przymusie? Autor pisze, że gdyby nikt nie popierał państwa, nie miałoby ono racji bytu. To dość prawdziwe, ale oderwane od rzeczywistości stwierdzenie, ponieważ zdecydowana większość ludzi w państwach demokratycznych popiera bądź nie sprzeciwia się etatyzmowi, a więc nie jest on czymś dalece sprzecznym z ich wolą. Wkrótce może dojść do tego, że wszyscy libertarianie wyginą, i nie będzie już zupełnie nikogo, kto by się sprzeciwiał. Czy naprawdę o to chodzi? O powiedzenie, że my, wolnościowcy, nie chcemy brać kasy od państwa, ani mu jej dawać, i dlatego właśnie jest ono niemoralne? Jeśli tak, to wkrótce przywódcy państw pójdą za myślą przedstawioną w „Nowym, wspaniałym świecie” Huxleya – po prostu pozwolą wszystkim o niezgodnych ze swoimi poglądach zamieszkać na dalekiej wyspie, gdzie będą oni mieć taki ustrój, jaki im pasuje.

Czy można mówić o przymusie, jeśli opcje inne, niż przymuszana, nie istnieją jako wiarygodne alternatywy w umyśle przymuszanego? A jeśli istnieją, ale są analogiczne – głosowanie na inną partię, zmiana zamieszkiwanego kraju? „Wybór”, jakiego dokonuje wtedy jednostka, pozostawia wiele do życzenia. Mimo, że jest to jej WOLNY wybór. Tak więc sądzę, że przymus lub jego brak w podejmowanej na bieżąco decyzji nie jest dobrym kryterium, którym kierować się może zwolennik wolności. Dlatego, że liczy się cały kontekst kulturowy, który tworzy możliwość podjęcia danej decyzji.

Czy zatem propozycje kontrekonomiczne da się sprowadzić do większej swobody działania? Jeśli tak, to jest to zabawa dla samych libertarian. Jeśli zechcą oni pozyskać do swojej kontrabandy kogoś jeszcze, muszą nie tylko „dostarczać wolności”, ale sprawić, aby jednostka potrzebowała dóbr, z których korzystać zakazuje mu system.

I tutaj widać, że trzeba czegoś więcej, niż tylko sprzeciwu wobec regulacji, których zadaniem ma być ograniczanie patologii społecznych, takich jak uzależnienie od narkotyków. Owszem, narkotyki mogą być, w bardzo ograniczonych ilościach, pożytecznym towarem konsumpcyjnym – wszak nie wszyscy pijący alkohol są alkoholikami. Ale to nie jest idea, która może poruszyć masy. Zdecydowana większość ludzi zaakceptuje brak możliwości spożywania narkotyków dlatego, że wierzy, że ich legalność spowodowałaby zwiększenie się zakresu patologii. Nieważne, że to nieprawda, a na poparcie tej tezy można przytoczyć liczne argumenty ekonomiczne, medyczne, psychologiczne. To nic, bo nie można na tym wiele zyskać, nie widać w tym wielkiej idei, tylko ogłupioną młodzież sięgającą po strzykawkę.

Podobnie z nie płaceniem podatków. Bogatsi zgadzają się na podatki uzależnione od dochodów – czemu? Są świadomi tego, że społeczeństwo czegoś od nich oczekuje, jakiegoś rodzaju kompleksowej opieki, jakiej nie są w stanie dostarczyć dobrowolnie. Boją się, że jeżeli nie byłoby państwa, które odbiera im większość dochodów, zużyliby je na zaspokajanie własnych potrzeb, myśleli by o swoim interesie, gdy tymczasem jest na świecie tak wielu bardziej potrzebujących.

Gdzież więc znaleźć wielki cel? Jednoczącą, wspólną ideę? Autor zauważa, że jest coś niepokojącego w poszukiwaniu funduszy na wszelkiego rodzaju aktywności. Wielu ludzi żyje po to, aby korzystać z pracy innych. Dlaczego to robią? Bo inni im na to pozwalają. Ludzie nastawieni na „branie” istnieją dlatego, że inni są w życiu skupieni na dawaniu, zakorzeniony w chrześcijaństwie altruizm uważają za swoją podstawową życiową zasadę. To ta zasada jest, moim zdaniem, fundamentem rozpasanego etatyzmu. To prawda, że państwo nie istniałoby, gdyby nikt mu nie pomagał w zamian za pieniądze, ale byłoby tak również wtedy, gdyby nikt mu tych pieniędzy nie dawał. Obie strony powinny zmienić swoje postawy.

Wspólną zasadą moralną zjednoczonego kontrekonomicznie społeczeństwa może być rozwijanie relacji międzyludzkich. Poznawanie ludzi innych od siebie w celu rozszerzenia swoich możliwości poznawczych, poszerzenia horyzontu decyzyjnego. Co jest ograniczone zarówno wtedy, gdy bogacz płaci wysokie kwoty na działalność charytatywną, jak i wtedy, gdy ktoś te wysokie kwoty przyjmuje. Dlatego, że pomiędzy nimi musi być struktura pośrednicząca. Która jest dobrowolnie akceptowana przez bardzo wielu, mimo, że zaufania społecznego nadużywa, i to poważnie.

Ktoś może powiedzieć: no dobra, ale co to ma w ogóle wspólnego z agoryzmem, a kontrekonomią w szczególności? Zdaje się, że ma. Jednym z pomysłów na działalność kontrekonomiczną są LETS – alternatywne systemy wymiany, oparte na wzajemnym zaufaniu członków, którzy oferują sobie nawzajem najrozmaitsze usługi. Okazuje się, że, w zamyśle twórców, celem istnienia takich systemów nie jest unikanie płacenia podatków. Być może, w rzeczywistości, brak opodatkowania ma znaczenie, ale jest inny czynnik, który sprawia, że systemy LETS stanowią atrakcyjną alternatywę wobec transakcji w walucie państwowej. Tym czynnikiem jest możliwość rozwoju wzajemnego zaufania. Systemy wymiany obejmują małą ilość uczestników, którzy osiągają coś więcej, niż dodatnie saldo na swoim koncie. Tworzą oni alternatywną społeczność, której celem jest dobrowolna wymiana, która daleka jest od zinstytucjonalizowania właściwego współczesnemu społeczeństwu. Celem ich działania nie jest tylko własny, tymczasowy zysk, ale rozwój współpracy.

Kontrekonomia powinna nie tylko umożliwiać podejmowanie większej aktywności ekonomicznej przez ludzi, aby wyzwalać ich z okowów etatyzmu. Może również stwarzać możliwości, aby postawy odpowiedzialności za własne działania mogły się w społeczeństwie aktywnie upowszechniać, prowadząc do rewolucji, jakiej jeszcze świat nie widział.

Karol Korczak
13.02.2009 r.

7 thoughts on “Karol Korczak: Agoryzm pozytywny

  1. >Ale to nie jest idea, która może poruszyć masy. Zdecydowana większość ludzi zaakceptuje brak możliwości spożywania narkotyków dlatego, że wierzy, że ich legalność spowodowałaby zwiększenie się zakresu patologii. Nieważne, że to nieprawda, a na poparcie tej tezy można przytoczyć liczne argumenty ekonomiczne, medyczne, psychologiczne. To nic, bo nie można na tym wiele zyskać, nie widać w tym wielkiej idei, tylko ogłupioną młodzież sięgającą po strzykawkę.

    Dlatego trzeba ją ciągle „oświecać”, nauczać, edukować etc. by mity i zabobony zastąpić wiedzą oraz racjonalną świadomością opartą na naukowych faktach.
    Nie każdy odbiorca stanie się odkrywcą, nie każdy człowiek będzie na tyle ciekawy i chętny, aby samemu poszukiwać odpowiedzi na pytania: „Czemu substancja A wpływa tak a tak na podmiot B?” Aczkolwiek decyzja o podjęciu takich prób jest bardzo istotna, gdyż prowadzi do uniezależnienia się człowieka od wiedzy innych ludzi. Innymi słowy poszukiwanie prawdy ma na celu pobudzanie także myślenia krytycznego, aby taki urząd kontroli jakości jogurtu naprawdę mógł przestać istnieć nawet w swej rynkowej formie jako ciało doradcze. Ilu jest „ekspertów”, którzy w rzeczywistości są zwykłymi szarlatanami? Ile jest książek o tym, jak zostać bogaczem? Dziełka dla naiwnych i ciemnych ludzi!
    To wszystko sprawy proste i oczywiste – mam nadzieję. Gorzej z wykonaniem, bo o ile jakieś koncepcje edukacyjne mamy (np. własny program telewizyjny jak „Bullshit”), o tyle gorzej jest ze środkami (pieniędzmi, sprzętem)..

    PS: Jeżeli obchodzi Cię forma, to lepiej popraw to zdanie -> „oparte na wzajemnym zaufaniu członków, którzy oferują sobie nawzajem najrozmaitsze usługi.” ;]

  2. Cóż. Libertarianizm „naukowy” ma to do siebie, że może być obiektem zainteresowania wykształconej elity, i to tylko na tyle, na ile takie są jej intelektualne tradycje. Aby postawa samodzielnego myślenia mogła się upowszechniać, potrzebne jest wyjście naukowców z getta uniwersytetów i przeobrażenie w „szarlatanów”, których wiedza może nie być do końca fachowa – tak jak nie jest teraz – ale przynajmniej będzie komuś potrzebna. Mogą się nie zgadzać co do naprawdę podstawowych kwestii – po prostu powinni „zarażać” innych swoim stylem życia i myślenia.

    Mogą sprzedawać narkotyki, ucząc, jak należy ich używać, aby nie przesadzić. Mogą w ogóle nie zajmować się tym, promować edukację, czytelnictwo, sport, cokolwiek… Konstruując nową rzeczywistość społeczną, naprawiając patologie, zamiast je wzmacniać przez służenie systemowi.

  3. Nie uważam, aby wystarczyło po prostu ośmieszać wszystko, tak jak to robią w „Najwyższym Czasie” na przykład. Trzeba umieć też zaprezentować jakieś swoje wartości. Konserwatyzm obyczajowy polskich liberałów jest właściwie przyznaniem się do porażki w tym temacie, tylko jakoś nie zdają sobie oni z tego sprawy.

  4. A ja nie mówię, ani insynuuję niczego takiego. Wszakże podałem dobry przykład spożytkowania energii i środków – program „Bullshit” prowadzony przez dwóch zawodowych iluzjonistów z Las Vegas (Penn i Teller), w którym to „szoł” ukazują i obalają absurdy dnia codziennego. Polecam. Wpisz na „jutiubie” ich imiona.

  5. Dobrze pokazać, co jest absurdalne. Ale jeśli nie zastąpisz starych, błędnych poglądów nowymi, lepszymi, to szybko powrócisz do tych pierwszych, może tylko w nieco zmienionej formie, niekoniecznie lepszej. Tak stało się w Rosji w 1917, w Polsce w 1926 i 1989, w USA w 2008. To brak pomysłu na nową rzeczywistość sprawia, że niezależnie, jak dotkliwe są klęski i jak sprawnie dzięki temu prosperują komicy, etatyzm trzyma się mocno. A nawet coraz mocniej.

    Lubię oddzielać humor i rozważania o rzeczach poważnych. Dlatego nie za bardzo spodobał mi się „Bullshit!”

  6. Ja też nie lubię takich uproszczeń w stosunku do problemów wymagających doglębnej analizy, aczkolwiek innej drogi, zeby dotrzec do „prostego czlowieka” nie ma!
    Wez kogo z ulicy i zapytaj, co sadzi teorii strun w fizyce lub o spor realizm vs. antyrealizm ..

  7. Jak napisał w 1862 roku Lord Acton: „Nieliczni nie mają siły, by dokonać wielkich zmian bez pomocy; licznym brak mądrości, by mogła ich poruszyć czysta prawda.” Jestem przeciwko egalitarnemu przesądowi, że aby jakieś zmiany społeczne miały miejsce, muszą zostać zaakceptowane przez większość ludzi. Libertarianizm nie zwycięży drogą demokratycznego wyboru, porzućmy tę mrzonkę. Trzeba przekonać elity. Przekonać przede wszystkim do tego, że nie muszą być zakładnikami woli ludu. Jak również do wielu innych istotnych spraw.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *