czyli opcje walutowe po chłopsku
“Sprawiedliwość sprawiedliwością, ale racja musi być po naszej stronie” twierdził Pawlak z “Samych Swoich”. Kontrakt kontraktem ale racja musi być po stronie firm, a nie banków, twierdzi drugi Pawlak, ten z rządu. Żądając unieważnienia zawartych wcześniej opcji rządowy Pawlak chce zrobić z prawa i prawnie obowiązującego kontraktu podobny cyrk co jego filmowy imiennik. Chłop potęgą jest i basta.
U źródła ostatniej kontrowersji jest sprawa w istocie prosta jak grabie. Dawne dobre czasy silnego złotego były mniej dobre dla wielu firm eksportujących na zachód ponieważ zarabiały one w coraz słabszym euro czy dolarze a koszty miały w coraz silniejszym złotym. Rzeczy zaradziły oferowane przez banki opcje walutowe. Spodziewając się, powiedzmy, miliona dolarów za pół roku firma mogła za, powiedzmy, PLN15k kupić opcję na sprzedaż tych dolarów po kursie efektywnie zamrożonym na początkowym poziomie. Przy słabnącym dolarze firma kupowała więc sobie za PLN15k zagwarantowany wyższy kurs wymiany. Przy dolarze zyskującym traciła wprawdzie zapłaconą premię PLN15k ale miała odpowiednio większy przychód z tytułu silniejszego dolara. Tyle całej filozofii.
Muzyka więc grała i biznes się kręcił. Debet by się tarzał ze śmiechu gdyby mu wicepremier Pawlak zaczął udowadniać że jakaś krzywda dzieje się firmie która zgarnia ze stołu milion dolarów, a traci na tej transakcji co najwyżej PLN15k w opcjach, niezależnie od tego co robi złoty!
Rzeczywisty problem jest oczywiście trochę inny niż oficjalna wersja. Należy on, naszym zdaniem, raczej do foldera “Naciągacze i Idioci”, z podkreśleniem tego ostatniego. Otóż firmy zorientowały się w mig że na opcjach można zarobić, i to dobrze. Podochocone tym zaczęły więc spekulować bawiąc się coraz odważniej w spekulantów na foreksie. Aspekt zabezpieczania się przed stratami kursowymi zszedł na dalszy plan.
Na pierwszy rzut, jak się wydaje, poszło proste zwiększenie stawki. Opcja sprzedaży komuś dolara za, powiedzmy, 4 zł gdy ten spadł i możesz go dostać za 3.5 zł ma pewną wartość. Pomnóż to przez milion i zaczynamy mówić o poważnych sumach. Ale dlaczego tylko przez milion? Czort z zabezpieczaniem przyszłych zysków, przecież możemy kupić sobie opcji na 10 milionów dolarów! Albo na 20, czemu nie! Gdy złoty tylko rósł i rósł, a dolar jedynie spadał i spadał, niektórzy istotnie musieli uwierzyć że jest to gra do jednej bramki.
Tym co grozi teraz firmom ukręceniem karku – przynajmniej jeśli wierzyć raportom – była jednak dopiero druga faza tej spekulacji. U jej źródeł stało to co zazwyczaj wykańcza inwestora – kombinacja zachłanności z głupotą. Jak każdy udający się w rejony opcji inwestor powinien wiedzieć, gra w opcje jest wysoce asymetryczna pod względem ryzyka. Strona kupująca opcje ryzykuje zapłaconą premią, ale tylko i wyłącznie tym. Zakład się nie udał? Sorry, straty odpisujemy i zamykamy rozdział. Ale ryzyko drugiej strony transakcji – tej sprzedającej opcje (fachowo nazywa się to wystawianiem [writing] opcji) jest teoretycznie nieograniczone.
Weźmy przykład niefortunnego inwestora który sprzedał w jesieni ub.r. paromiesięczną opcję call na złoto, ze strike price w okolicach ówczesnej ceny spot $700. Zgarnął przy tym niewielką premię. Opcja ta upoważnia jej nabywcę do kupna 100 uncji złota po tej cenie, gwarantowanej przez sprzedającego opcję, w przeciągu pewnego czasu. Przy obecnej cenie złota spot $940 zostałaby ona niewątpliwie zrealizowana. Sprzedający opcję musiałby więc, w teorii, kupić dla nabywcy opcji 100 uncji złota po cenie rynkowej za $94k, za które otrzyma zaledwie $70k. Biznes jak widać nieszczególny. A co gdyby złoto wystrzeliło w międzyczasie do $1950?
Otóż podobna sytuacja musiała mieć miejsce w naszym folderze “Naciągacze i Idioci”… Naprzód banki zasugerowały jeszcze lepszy deal. Hej, milion dolarów milionem, ale po co w ogóle macie tracić w tej transakcji jakiekolwiek złotówki? Oto genialne rozwiązanie: my zobowiązujemy się kupić od was milion dolarów po PLN4 inkasując za to od was PLN15k premii, a wy zobowiązujecie się sprzedać nam ten milion dolarów za te same PLN4 sztuka, inkasując od nas PLN15k z powrotem. Przewidywać można że firmy obiema nogami wskoczyły w ten bezgotówkowy układ, ciesząc się że nie muszą nic wydawać z firmowej sakiewki. Gdyby jednak nieco pomyślały nigdy by tej propozycji nie przyjęły. To co bank bowiem zaproponował jest niczym innym jak podjęciem przez firmę ryzykownego, nieograniczonego zobowiązania wynikłego ze sprzedaży opcji, oprócz i ponad znane i ograniczone ryzyko związane z kupnem opcji.
Bezmózgowe działanie firm które weszły w prawnie obowiązujący kontrakt nie usprawiedliwia jednak równie bezmózgowej sugestii wicepremiera aby zastosować wobec nich taryfę ulgową i opcje te unieważnić. Nie jest to przecież przypadek niedowidzącej emerytki, której sprytne bankowe koty podsuwają coś do podpisania bez czytania drobnego druczku pod spodem. Firmy mają bataliony specjalistów tylko od czytania druczków i plutony prawników prześwietlających wszystko pod światło aby tylko firmie nie stała się krzywda. Wykręcanie się teraz niewiedzą jest więc nie tylko nonsensem ale i kompromitacją.
Nie wydaje się także aby banki ze swojej strony zrobiły coś nielegalnego czy nagannego. Po prostu zachowały się tak jak każda inna firma, próbując wyciągnąć z negocjacji najbardziej korzystny dla siebie wynik. Układ jest zawsze na tyle dobry na ile druga strona przyzwoli. Oczywiście gdy po jednej stronie stołu siedzą niekompetentne jelenie druga strona ma pewną wbudowaną przewagę.
Opcje są znanym od niepamiętnych czasów i uznanym instrumentem balansowania ryzyka i spekulacji. Nie są żadnym specyficznie polskim ewenementem. Nie są też szczególnie niebezpiecznym wynalazkiem zasługującym na specjalne traktowanie. Co więcej, w kompetentnych rękach stanowić mogą nieoceniony instrument redukcji całkowitego ryzyka, a nie jego zwiększania. Owszem, bywało także tak że niejeden nieostrożny inwestor i niejedna lekkomyślna firma się na nich nieźle przejechały. Nie ma jednak żadnych przeciwwskazań aby i w tej dziedzinie nie zgromadzić w Polsce trochę cennego doświadczenia.
Min. Pawlak najwyraźniej nie rozumie że ingerencja państwa w opcje, poza obowiązującym prawem, oznacza pogwałcenie podstawowej dla kapitalizmu zasady świętości kontraktu. Cały kapitalizm się na tym właśnie opiera. Strony dobrowolnie wchodzące w kontrakt mają pewność, gwarantowaną przez państwo, że druga strona wywiąże się z przyjętych zobowiązań. Jeśli się nie wywiąże, zbankrutuje. Takie jest życie i taki jest kapitalizm. Nie co innego wymusza komornik na Modalskim z ulicy gdy ten przestanie spłacać swoje długi. Czemu paru firmowych jeleni miałoby być teraz traktowanych inaczej?
Podkopywanie zasady świętości kontraktu przez państwo może mieć wiele form. Może to być, jak w tym przypadku, propozycja unieważnienia wcześniej zawartych prywatnych kontraktów. Może to być zmienianie reguł gry w jej trakcie, naginanie interpretacji czy też stwarzanie specjalnych wyjątków już po fakcie. Niezależnie od formy jednak dla państwa jest to zawsze bawienie się z przysłowiowym odbezpieczonym granatem. Państwo które nie stoi na straży świętości kontraktu czy, gorzej jeszcze, aktywnie ją sabotuje ponosi wielkie ryzyko.
Cały współczesny system finansowy opiera się na elemencie zaufania. W szczególności zaufania w instytucje państwa, w jego walutę i w to że państwo swoje zobowiązania wykona. Państwu sabotującemu wykonanie zobowiązań przez innych ufać w tej mierze nie można. W wielu miejscach zresztą element zaufania w czasie obecnego kryzysu jest już i tak niebezpiecznie nadszarpnięty. Lecący właśnie w dół jak cegła złoty powinien w końcu rządowi uprzytomnić czym grożą nieodpowiedzialne pomysły min.Pawlaka. Od zaufania rynków zależy bezpośrednio zdolność państwa do zaciągania pożyczek na rynkach i stan jego finansów. Zależy od tego tysiąc innych rzeczy. Wystarczy raz ten kapitał zaufania rozmienić na drobne, tak właśnie jak to proponuje min. Pawlak, aby cała konstrukcja runęła w gruzy a kraj znalazł się w epicentrum kryzysu na własne życzenie..