Wiktor Wojtylak: „Własność intelektualna to kradzież” – czy aby na pewno?

Niniejszy artykuł w pierwotnym założeniu miał być komentarzem do pracy Krzysztofa Śledzińskiego „Własność intelektualna to kradzież”1; jednak w miarę powstawania przybrał dość znaczne rozmiary i swobodnie może być czytany oddzielnie. Znaczna część prezentowanych spostrzeżeń nie odnosi się do wymienionego tekstu. Niemniej, warto się z nim zapoznać, ponieważ w dobrym, monograficznym ujęciu prezentuje argumenty przeciwników własności intelektualnej. Przedstawimy argumenty opozycyjne. Wśród nich utylitarne, zarówno pozytywne, wskazujące na możliwości jej uzasadnienia, jak i negatywne, mające na celu osłabienie zarzutów. Dalej omówimy pokrótce argumenty deontologiczne. Co może być interesujące, prezentowana argumentacja, podobnie jak w odnośnym tekście, opiera się na fundamentach wolnościowych. Będziemy starali się pokazać, że całościowe odrzucenie własności intelektualnej wcale nie jest oczywiste.

Rola państwa w argumentacji

Na początku, chronologicznie względem przytoczonego artykułu, warto będzie skoncentrować uwagę na ewentualnej roli państwa w budowaniu jakichkolwiek argumentów za albo przeciw prawu do własności intelektualnej lub jakimkolwiek innym w ogólności. Dalej nie będziemy już ich podnosić.

Po pierwsze. To, że państwo nie jest w stanie skuteczne egzekwować jakiegoś prawa, w żadnym razie nie może świadczyć o defektach tegoż prawa. Państwo niewiele zadań, poza łamaniem praw naturalnych, realizuje efektywnie. Czytelnik najprawdopodobniej bardzo dobrze umie wykazać, jak państwo jest nieudolne2. Po drugie. To, że państwo deklaruje egzekucję jakichś praw, nie może sine qua non znaczyć, że prawa te pozbawione są podstaw. Klasycznie rozumiane prawo własności, w obecnych warunkach, egzekwowane jest właśnie przez struktury Lewiatana. (Oczywiście, jeżeli ktoś chce skuteczniej zabezpieczyć swoją własność, wtedy wynajmuje prywatne podmioty. Państwo jest nieefektywne, ale jak już powiedzieliśmy, to niczemu nie powinno dowodzić). Po trzecie. Nawet, jeżeli coś ma „etatystyczne” korzenie (jakie wg. Rodericka Longa ma mieć własność intelektualna3), nie musi to znaczyć, iż jest w jakimkolwiek rozumieniu „złe”. Internet, który jest dziś oazą wolności, powstał przy znacznym udziale aparatu państwa. Oczywiście, bardzo prawdopodobne, że powstałby również (może nawet wcześniej) na wolnym rynku. Tak samo mogło być jednak z prawem do własności intelektualnej, które podobnie, mogłoby narodzić się w wyniku spontanicznych, rynkowych interakcji (zazwyczaj taką proweniencję przypisuje się przecież klasycznemu prawu własności4, ale również prawu do własności intelektualnej). Jeśli uzna się za prawdziwe wymienione wyżej trzy spostrzeżenia, większość „argumentów z państwa” można zostawić na boku, ponieważ raczej niczego nie dowodzą. Jedynym wyjątkiem (być może, bo w zależności od definicji5) są rozważania dotyczące ekonomicznej krytyki ustroju socjalistycznego, które okazują się bardzo aktualne w podejmowanym przez nas temacie i od których zaczniemy.

Kalkulacja ekonomiczna

Kiedy u zmierzchu XVIII wieku rodził się socjalizm, a następnie rozpowszechniał w wieku XIX, wielu ludzi uległo niezdrowej fascynacji. Kreślono ideę wspólnej, kooperatywnej pracy, której owoce miały być sprawiedliwie rozdzielane między wszystkich członków społeczeństwa. Każdy człowiek miał mieć dostęp do najwyższych dóbr kultury. Miał realizować swoje zamiary, przy najpełniejszym wykorzystaniu zdolności danych przez naturę.

Najwspanialsza w tym wszystkim była jednak nieuchronność. W wyniku działania dialektycznych sił materii, socjalizm miał nadejść sam. Jako kolejny etap rozwoju ludzkości, sukcesor po niewolnictwie, feudalizmie i wreszcie: kapitalizmie.

Ten głoszony determinizm najwyraźniej uśpił czujność krytyków. Nikt nie pytał, jak socjalizm miałby funkcjonować w praktyce. Jeżeli już jakiś śmiałek postawił takie pytanie, musiał stracić na reputacji, jako nie znający i nie rozumiejący prawd dialektyki.

W zasadzie dopiero Ludwig von Mises podjął to zagadnienie. Następnie, tym samym tropem poszli również inni ekonomiści szkoły austriackiej, m.in. socjalizujący za młodu Friedrich August von Hayek, którego misesowska krytyka socjalizmu sprowadziła ku ideom wolnorynkowym. Wydaje się, że wszystkie argumenty antysocjalistyczne6 opierają się na dwóch spostrzeżeniach poczynionych i rozwijanych właśnie przez ekonomistów austriackich. Po pierwsze. W socjalizmie na skutek kolektywnej własności nie ma mowy o kalkulacji ekonomicznej, zasoby są źle alokowane. Po drugie. W socjalizmie na skutek kolektywnej własności nie ma mowy o osobistej motywacji jednostki do wytwarzania większej ilości dóbr.

Niniejsza praca dotyczy własności intelektualnej, może więc zastanawiać celowość opowiedzianej przed chwilą historii. Spiesząc z wyjaśnieniami, skierujmy się ku następującemu pytaniu: czy brak własności intelektualnej nie wiąże się nieuchronnie z identycznymi problemami, z jakimi nie mógł sobie poradzić socjalizm?

Zwróćmy uwagę w kierunku kalkulacji ekonomicznej. Jak pisze Ludwig von Mises7:

Spróbujmy wyobrazić sobie sytuację społeczeństwa socjalistycznego. Istniałyby setki i tysiące przedsiębiorstw, w których odbywałaby się praca. Mniejsza ich część produkowałaby dobra natychmiastowo gotowe do spożycia (konsumpcyjne – przp. ww). Większość produkowałaby dobra kapitałowe i półprodukty. Wszystkie te przedsiębiorstwa byłyby ze sobą bardzo ściśle powiązane. Każdy wytworzony towar przechodziłby przez kolejne etapy produkcji, aż wreszcie stawałby się gotowy do spożycia. Jednak poprzez nieustanność tego procesu, administracja mająca zarządzać gospodarką nie byłaby w stanie uchwycić trendu. Nie miałaby narzędzi do upewnienia się, czy dany rodzaj produkcji jest naprawdę potrzebny oraz czy praca i surowce nie są podczas niej marnotrawione. Jak rozpoznałaby [administracja], który z dwóch procesów będzie bardziej satysfakcjonujący? (…) [Ż]eby to zrobić, potrzeba posłużyć się kalkulacją. Taka kalkulacja musi być kalkulacją wartości. Nie może ona być „czysto techniczna”, nie może być kalkulacją obiektywnej użyteczności dóbr i usług.

Problem więc sprowadza się do tego, że administracja pozbawiając rynku pieniądza, czyli środka pośredniczącego w wymianie, zatraca możliwość zebrania informacji o sytuacji gospodarczej. Co oczywiście ważniejsze, taką możliwość tracą wszystkie podmioty, co nieuchronnie prowadzi do katastrofy ekonomicznej. Rzadkie zasoby (w tym praca) są nietrafnie alokowane, ponieważ w narzuconych warunkach przedsiębiorcy praktycznie w ogóle nie mogą rozpoznać preferencji konsumentów:

W systemie opartym na prywatnej własności środków produkcji, skala wartości (jako wynikowa dla całego społeczeństwa – przyp. ww) jest rezultatem działań wszystkich niezależnych członków społeczeństwa. Każdy gra podwójną rolę w jej ustanawianiu: najpierw jako konsument, następnie jako producent. Jako konsument [współ]przyczynia się do określenia wartości gotowych dóbr konsumpcyjnych. Jako producent, kieruje dobra produkcyjne w ten sposób, aby przynosiły największe korzyści. W ten sposób wszystkie dobra wyższych rzędów są szeregowane w odpowiedni sposób, wedle obowiązujących warunków produkcji i popytu społeczeństwa. Wzajemna gra tych dwóch procesów zapewnia, że zarówno w dziedzinie konsumpcji jak i produkcji stosuje się zasada efektywności ekonomicznej.8

Brak własności intelektualnej wydaje się prowadzić do podobnych zaburzeń w strukturze produkcji, do jakich prowadzi brak własności w socjalizmie. Zagubiona, a przynajmniej zniekształcona zostaje informacja o zapotrzebowaniu zgłaszanym przez konsumentów. Producenci dóbr dostają niewłaściwy sygnał. Pamiętajmy, że nieodłączną funkcją przedsiębiorcy jest próba przewidywania przyszłości w taki sposób, aby najlepiej trafić w gusta konsumentów. To, na co wydajemy pieniądze jest wskazówką dla jego analizy. W XX wieku kapitał był wycofywany z kolejnictwa i kierowany do przemysłu samochodowego. Działo się tak dlatego, że konsumenci zgłaszali rosnące zapotrzebowanie na samochody i malejące na usługi świadczone przez przedsiębiorstwa kolejowe. Strumień wydawanej gotówki został po prostu przekierowany w stronę przemysłu motoryzacyjnego. To wystarczająca informacja dla kalkulującego kapitalisty. Jeżeli uznamy, że dobra podlegające własności intelektualnej można swobodnie kopiować, utracimy część funkcji informacyjnej transakcji rynkowych. Co za tym idzie, twórcy nie będą mieli sygnału, że jest zapotrzebowanie na produkowane przez nich dobra. Takich dóbr będzie więc wytwarzanych dużo mniej9. Mutatis mutandis kapitał nie będzie kierowany do tych gałęzi gospodarki, które produkowałyby dobra najbardziej preferowane przez konsumentów. Podobnie jak w socjalizmie, kapitał będzie marnotrawiony.

Motywacja

Zwolennicy socjalizmu próbowali odpierać powyższy argument na różne sposoby, raczej bezskutecznie10. Gdyby nawet, mając na uwadze kontynuowanie polemiki, zgodzić się na istnienie jakiegoś substytutu dla kalkulacji ekonomicznej, cały czas pozostaje kwestia braku motywacji. Co z tego, że słynny piekarz kreślony przez Adama Smitha może oszacować popyt na swój chleb, skoro każdy, bez pytania o pozwolenie, może mu ten chleb odebrać?

W warunkach kolektywnej własności panujących w społeczeństwie socjalistycznym piekarz ma obniżoną motywację do wytwarzania chleba. Jemu przecież wystarczy jeden bochenek (lub odpowiednio więcej, aż do granicy, kiedy chleb sam w sobie przestaje być dla niego dobrem rzadkim – kwestię rzadkości, która jest fundamentalna dla przeciwników własności intelektualnej, będziemy krytycznie analizowali w dalszej części tekstu). Po co miałby wypiekać większą liczbę bochenków niż sam potrzebuje? Wytworzone dobra nie są jego wyłączną własnością, nie może więc czerpać z nich korzyści.

Konsekwencje demotywującej redystrybucji dóbr, czyli de facto rozproszenia własności w ustroju socjalistycznym bardzo dobrze opisuje Hans Hermann Hoppe11:

Poprzez odebranie części dochodów z produkcji właścicielowi środków produkcji, jakkolwiek mała ta część by była, i przekazanie jej osobom, które nie brały udziału w generowaniu tego dochodu, koszty produkcji (które nigdy nie są zerowe, jako że produkcja, zaangażowanie i zawieranie umów zawsze wiążą się przynajmniej z wykorzystaniem czasu, który mógłby zostać spożytkowany w inny sposób, np. na odpoczynek albo konsumpcję12) rosną. Mutatis mutandis, koszty nie-produkowania maleją, nawet, jeśli tylko trochę. W konsekwencji będziemy mieli do czynienia z relatywnym spadkiem produkcji i inwestycji, chociaż (…) ogólny poziom produkcji i dobrobyt mogą przy tym wzrosnąć. Będzie relatywnie więcej czasu przeznaczanego na wypoczynek, konsumpcję i prace dorywcze13, a co się z tym wiąże, nastąpi relatywne zubożenie.

W przypadku kiedy narzuca się ograniczenia na możliwość czerpania korzyści z podejmowanych działań, zwiększa się ich koszt alternatywny. Tym samym tzw. krańcowi zainteresowani podjęciem tych działań zostają zniechęceni i w efekcie zaangażuje się w nie mniej osób. Podobnie, wzmocnione zostaje prawo malejącej użyteczności marginalnej. Wiemy, że wytworzenie każdej kolejnej jednostki dobra przynosi coraz mniejsze korzyści. Jednocześnie, w omawianym przypadku, koszt (jako koszt alternatywny) każdej potencjalnie wytworzonej jednostki dobra wzrasta o stałą wartość. Szybciej więc dojdziemy do momentu, kiedy korzyści z wytworzenia jednostki zrównają się z kosztem jej wytworzenia i w efekcie otrzymamy mniejszą liczbę jednostek danego dobra. Rozproszenie własności nieuchronnie prowadzi do podwyższenia preferencji czasowej społeczeństwa (tzn. w większym stopniu preferowane będzie mniejsze, ale natychmiastowe usatysfakcjonowanie potrzeb, niż większe, ale odłożone w czasie). Jak twierdzi Hoppe, ludzie będą bardziej skłonni do konsumpcji niż inwestycji.

Wydaje się, że rozmycie własności intelektualnej rodzi podobne konsekwencje – choć oczywiście zakres zjawiska jest mniejszy, nie sięga całej gospodarki (jak wtedy, gdy chodzi o własność w ogóle), a jedynie pewnej jej części. Zaznaczmy, że przedstawione argumenty oczywiście w żaden sposób nie przeczą, aby nawet przy absolutnym braku praw własności intelektualnej powstawały wspaniałe dzieła umysłu. Wybitne osiągnięcia poprzedzone są żarliwą pasją. Wewnętrzna motywacja twórcy w bardzo dużym stopniu pozwala mu pomijać kwestię finansowego wynagrodzenia. Pamiętajmy jednak, że koszt alternatywny będzie w takich przypadkach zawsze wyższy, mniej zasobów będzie alokowanych do dziedzin niechronionych prawem własności intelektualnej i w konsekwencji mniej dóbr tego rodzaju będzie produkowanych. Ciekawa w kontekście motywacji może być analiza coraz popularniejszego ruchu otwartego oprogramowania, którą podejmiemy w dalszej części pracy, a który to ruch w znacznym stopniu jest stymulowany przez zarabiające na własności intelektualnej koncerny.

Utylitaryzm kontra utylitaryzm

Rozważymy teraz argumenty utylitarne wysuwane przez przeciwników własności intelektualnej. Będziemy argumentowali dość przewrotnie, krytykując argumenty utylitarne właśnie przy pomocy argumentów utylitarnych. Przy okazji, warto zaznaczyć, że powoływanie się na utylitaryzm często może być bardzo nieadekwatne i należy raczej tylko częściowo opierać na nim argumentację. Przy jego wykorzystaniu można próbować podważać prawo do własności intelektualnej, ale również – analogicznie – prawo do własność i wolności w ogóle. Nie starczy w tym momencie miejsca na szersze omówienie tego poglądu, skupimy się więc tylko na kilku elementach i przykładach w kontekście tytułowych praw własności intelektualnej. Stawiając odpowiednie pytania retoryczne pokażemy, że (jak zostało już powiedziane), argumenty wysuwane przeciw własności intelektualnej często można również wysuwać przeciw własności „materialnej”.

Weźmy teraz pod rozwagę kosiarkę Stephana Kinselli14. Wysuwa się tu utylitarystyczny argument, że przekazanie kosiarki posiadanej przez osobę A osobie B jest niedopuszczalne, ponieważ wiąże się z pozbawieniem dobra rzadkiego pierwotnego właściciela. Kosiarka jest tylko jedna i jeżeli ma ją mieć B, nie będzie miał A. Inaczej ma być w przypadku dóbr określanych jako „własność intelektualna”. One nie są rzadkie, można je swobodnie powielać. Użytecznie jest więc powielać bez żadnych ograniczeń, a w przypadku idei dawać nieograniczony do nich dostęp. Ogólna satysfakcja wtedy wzrośnie, natomiast koszt miałby być zerowy. Mówiliśmy już o motywacji i wydaje się, że wcale nie jest takie oczywiste, czy koszt kopiowania jest rzeczywiście zerowy. Kopiowanie efektów pracy twórcy w znacznej liczbie przypadków może mieć demotywujący wpływ na gotowość podjęcia przez niego dalszych działań. Tymczasem jednak, skoro mamy powoływać się na utylitaryzm, to powołujmy się na niego konsekwentnie, od początku do końca.

Wywodzący się z racji utylitarnych argument, jakoby łamanie praw własności miało być złe, tylko dlatego, że pozbawia pierwotnego właściciela pewnego rzadkiego dobra (na rzecz osoby, której dane dobro nie przysługiwało) jest w rzeczywistości bardzo słaby, i to właśnie na gruncie utylitarnym. Również, co będziemy próbowali wykazać, bardzo przeciwny intuicyjnemu rozumieniu praw własności (gdyby był przekonujący dla intuicji, obecne prawo własności nie funkcjonowałoby na znanych dzisiaj zasadach). Zastanówmy się, czy nie jest możliwe bardziej maksymalizować użyteczności czerpanej z rozważanej kosiarki. Kosiarka nie jest przecież używana bez przerwy przez A, większość czasu jest dla swojego właściciela bezużyteczna. Korzystnie więc byłoby, z punktu widzenia maksymalizacji użyteczności, kiedy B, rozeznając się w sytuacji, „pożyczyłby” ją. Załóżmy dalej, jakkolwiek bardzo hipotetycznie, że w regionie zamieszkiwanym przez A nadchodzi zima, a w regionie zamieszkiwanym przez B, wiosna. Czy nie jest uzasadnione pozbawić A kosiarki i przekazać B? A i tak jej nie użyje. W zasadzie gdyby jej nie miał, nie odczuje żadnej straty. Natomiast B bardzo na niej skorzysta15. Odpowiednie działanie zwiększyłoby ogólną użyteczność z przedmiotu, a własność nabrałaby charakteru kolektywnego.

Przeciwnik mógłby w tym miejscu kontrargumentować: Jeśli A uzna to za użyteczne i jeśli przewiduje, że akurat nie będzie używał kosiarki, może ją sprzedać albo wypożyczyć B. Skoro tego nie zrobił, widocznie nie było to dla niego użyteczne. Jednak co w przypadku, kiedy A z pewnych szczególnych, ale znanych dla B powodów nie wystawia tej kosiarki na sprzedaż? Przykładowo, ma inne zajęcia i szkoda mu czasu na organizowanie sprzedaży albo jest leniwy i mu się po prostu nie chce? Czy nie będzie usprawiedliwione, żeby B sobie tę kosiarkę po prostu przywłaszczył? A jej nie użyje, na pewno nie skorzysta, tymczasem B odniesie korzyść. Ogólna odczuwana użyteczność wzrośnie. Warto dodatkowo nadmienić, że zgodnie z zasadą ujawnionych preferencji, jeżeli B zabierze tę kosiarkę z terenu należącego do A (któremu widocznie nie zależało na jej ochronie, co trzeba zauważyć właśnie w kontekście ujawnionych preferencji) i eksploatując skosi swój trawnik, następnie odstawi skąd zabrał, to sytuacja ulegnie optymalizacji. Utylitarystycznie wszystko jest więc w jak najlepszym porządku. Czy można jednak uznać, że osoba A nie ma prawa wnosić sprzeciwu przeciw takiemu obrotowi sprawy? Czy B może samowolnie „pożyczyć” kosiarkę? Intuicja mówi, że raczej nie.

Ekskluzywność i rzadkość ekonomiczna dóbr

Można wysunąć sprzeciw, stwierdzając, że omawiana kosiarka ulegnie eksploatacji. Wskażmy więc na przypadek, kiedy nie ma mowy o żadnym zużywaniu zasobu, czy wyłączności (w rozsądnych graniach), a mimo to, mamy do czynienia z prawem własności – i to na zupełnie fundamentalnym poziomie. My home is my castle (ang. mój dom jest moją twierdzą). Wkraczając na czyjś teren bez zezwolenia, nikt nie może być zdziwiony, kiedy zostanie oskarżony o łamanie praw własności. Nawet jeżeli tylko nieszkodliwie przechadza się po terenie. Ale czy chodząc uszczupla coś z rzadkości tej ziemi? Czy ją eksploatuje16? Nie, nie uszczupla i nie eksploatuje. A jednak, większość ludzi zupełnie intuicyjnie rozumie, że nie można samowolnie wchodzić na teren kogoś innego.

Należy więc zadać pytanie: co jest przesłanką dla takiego prawa własności?

Trzeba w tym momencie dostrzec, że właściciel (A) nie zna zamiarów osoby wchodzącej (B) na jego teren. Być może B chce zabrać zgromadzone przez A dobra? Powiemy, że A może użyć siły wobec wchodzącego, na zasadach samoobrony. Przykładowo A uważa, że B chce zabrać jego kosiarkę. Wtedy, chcąc bronić swojego rzadkiego dobra17, nie pozwoli B wejść na swoją ziemię. Właściciel A działa więc mając na uwadze nie tyle fakt rzadkości swojej ziemi (której przecież nie ubywa od chodzenia po niej), ale chęci obrony zgromadzonych w jej obrębie dóbr, które – jako rzadkie – potencjalnie mogłyby być zagrożone. Widzimy więc, że prawo do wyłącznego przebywania na danej ziemi chronione jest tylko ze względu na ewentualną utratę innych dóbr materialnych, a nie ze względu na rzadkość samej ziemi.

Proszę w tym momencie zauważyć, że prawa do własności intelektualnej można bronić w zupełnie analogiczny sposób. Wystarczy stwierdzić, że nie zarobione pieniądze są utraconymi dobrami rzadkimi18. Wtedy bronimy własności intelektualnej, tyko po to, aby de facto bronić dóbr rzadkich. Podobnie, jak bronimy dostępu do swojej ziemi. Nic by się przecież nie stało, gdyby ktoś swobodnie przeszedł po naszym terenie (a najprawdopodobniej przechodzący by na tym skorzystał, skoro wybrał taką drogę, zasada ujawnionych preferencji), jednak zabraniamy mu tego, ponieważ boimy się o dobra rzadkie. Analogicznie, autor książki nie pozwoli jej swobodnie skopiować, mimo że przecież jej nie straci. Istnieje jednak ryzyko, że straci – pośrednio – inne dobra rzadkie.

Zastanówmy się, czy rozsądnym jest uznać nie zarobione pieniądze za utracone dobra rzadkie. Rozważmy wspomnianego przy omawianiu motywacji egoistycznego piekarza. Jak wiadomo, piekarz wytwarza pieczywo w bardzo tylko małym stopniu dla siebie, a raczej na sprzedaż, więcej niż sam jest w stanie zjeść. Wytwarza sto bochenków, a sam zjada jeden. Pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć nie ma dla niego bezpośredniej wartości, a tylko pośrednią – może je sprzedać i nabyć inne dobra. Pamiętajmy jednak o subiektywizmie i indywidualizmie metodologicznym19. Wygląda na to, że w konkretnej sytuacji piekarza, wytworzony chleb jako taki, nie jest dla niego dobrem rzadkim (co zaskakujące, fakt ten zdaje się być powszechnie niedostrzegany). Tak, jak ekonomicznie dobrem rzadkim nie jest powietrze, którym oddychamy, mimo że obiektywnie, fizycznie jest przecież rzadkie. Rzadkość zależy od kontekstu i od skali, a wartościowania dóbr zawsze dokonują jednostki. Rzadkość jest względna i zależy od sytuacji konkretnego, działającego podmiotu. Powietrze traktujemy jako dobro wolne (czyli przeciwne rzadkiemu), ponieważ w naszym fizycznym otoczeniu znajduje się go więcej, niż jesteśmy w stanie skonsumować. Cenimy je dlatego, że możemy dzięki niemu podtrzymywać funkcje życiowe i konsumować inne dobra, które są rzadkie. Podobnie piekarz. Ceni on swój chleb, który nie jest dla niego rzadki, tylko ze względu na otwierające się przed nim możliwości konsumowania innych dóbr, które będzie można uznać w jego sytuacji za rzadkie20. Zabierając pieczywo pozbawiamy go więc dóbr rzadkich, które dopiero potencjalnie, hipotetycznie mógłby nabyć, na drodze katalektycznej wymiany.

Chcąc oponować i niejako na siłę bronić prawa własności piekarza do wyprodukowanego przez niego pieczywa (już nie przy pomocy argumentu o rzadkości), można byłoby wskazać na istnienie konfliktu między ewentualnymi beneficjentami konfiskaty nadmiarowych dla niego bochenków. Zauważmy, że jego samego możemy już wykluczyć z naszych rozważań, ponieważ – podobnie jak właściciel dóbr podlegających pod własność intelektualną – nie straci możliwości konsumowania tego dobra na satysfakcjonującym go poziomie21, dla niego nie jest to dobro rzadkie. Niemniej, ktoś mógłby powiedzieć, że chleb powinien zostać przekazany tym osobom, którym jest on najbardziej potrzebny, a takie rozstrzygnięcie może rodzić konflikty. Zgodnie z zasadą ujawnionych preferencji, będą to te osoby, które chcą dla niego najwięcej poświęcić, czyli, zazwyczaj, najwięcej zapłacić. W ten sposób, ze względów pragmatycznych (choć bardzo krótkowzrocznie rozumianych), można próbować uzasadnić prawo własności piekarza do bezpośrednio nieprzydatnych mu bochenków chleba. Piekarz powinien dysponować prawem własności i dzięki temu, na drodze sprzedaży – pełniąc funkcję sędziego rozsądzającego konflikty – przekazywać „swoje” wyroby najbardziej zainteresowanym22.

Ekonomiści dedukcyjni analizując zjawiska zachodzące w gospodarce często narzucają na swoje rozumowanie pewne sztuczne ograniczenia, aby w uproszczonych warunkach wyłuskać pewne powszechne prawa i następnie stosować je już w każdym przypadku. Postulują wtedy przykładowo jednoosobową „gospodarkę” funkcjonującą na wcześniej bezludnej, a teraz zamieszkiwanej przez rozbitka (tradycyjnie Robinsona Crusoe), wyspie23. Spróbujemy podążyć ich śladem i zastosować takie podejście w naszych rozważaniach. Oczywiście, aby rozpatrywać temat praw własności, musimy założyć istnienie większej liczby podmiotów. Wyobraźmy sobie, że zupełnie niedawno mieszkańcy rozważanej wyspy zostali dotknięci przez epidemię jakiejś choroby zakaźnej. Tymczasem, Robinson Crusoe opracował i wyprodukował skuteczną szczepionkę dla każdego mieszkańca. Szczepionka jest jednorazowa, to znaczy po jednorazowym zaszczepieniu człowiek jest całkowicie odporny przeciw chorobie. Szczepionek jest tyle, że wystarcza dla każdego mieszkańca. Nie jest to więc dobro rzadkie24 ani dla Crusoe, ani dla innych (choć potrzebne do życia, niemal jak powietrze), nie ma mowy o konflikcie, czy wyłączności użytkowania (spożytkowania). Zapytajmy retorycznie. Czy można w związku z tym postulować pozbawienie Crusoe prawa własności do wytworzonego przez niego serum? Odpowiedź musiałaby opierać się na pewnych fundamentach etycznych. Przykład ze szczepionką może wydać się Czytelnikowi nazbyt kontrowersyjny, ale równie dobry byłby np. zegarek.

Można teraz wysunąć zarzut, że jest np. niesprawiedliwym, aby farmaceuta i pisarz zdobywali dobra rzadkie w ten sposób, co piekarz. Podobnie, jak udzielenie odpowiedzi na zadane przed chwilą pytanie, byłoby to argumentacyjne przejście na zupełnie inną płaszczyznę, nie zawsze przecinającą się z tą utylitarną, po której chcieliśmy się tutaj poruszać. Choć oczywiście zrobimy takie przejście (i będziemy starali się odpowiedzieć na zadane pytanie), ale dopiero w ostatniej części niniejszego tekstu. Wydaje się jednak, że argumenty z rzadkości i wyłączności wysuwane przez przeciwników własności intelektualnej wcale nie muszą być rozstrzygające.

Ruch wolnego oprogramowania i open source

Spróbujemy teraz, z konieczności bardzo pobieżnie spojrzeć na środowisko otwartego oprogramowania komputerowego i przeanalizować w kontekście motywacji oraz finansowania. Historycznie, korzenie współczesnych ruchów sięgają rozproszonym na różnych amerykańskich uniwersytetach społecznościom hackerskim. Rok 1961, w którym MIT (Massachusetts Institute of Technology) uzyskał dostęp do komputera PDP-1 przyjmuje się za punkt startowy na osi rozwoju hackerskiej kultury. Trzeba w tym momencie zaznaczyć, że rozpowszechniony przez media głównego nurtu wizerunek hackera, jako informacyjnego wandala, jest całkowicie błędny (myli się hackera z crackerem). Pierwszymi hackerami byli naukowcy zajmujący się sztuczną inteligencją na wspomnianym już MIT. Jak opisuje plik Jargon25: hacker to „osoba, która znajduje przyjemność w poznawaniu tajników oraz wykorzystaniu do granic możliwości programowalnych systemów, w przeciwieństwie do większości użytkowników, którzy wolą nauczyć się tylko koniecznego minimum”26. Hacker nie niszczy, a szanuje pracę innych. Nie starczy nam miejsca na przywołanie licznych faktów z historii społeczności27, trzeba jednak wspomnieć o systemie operacyjnym Unix oraz o projekcie GNU.

Unix powstał w laboratoriach firmy Bell Labs. Był to zupełnie nowy system operacyjny, oparty na nowych założeniach i nowym języku programowania (językiem tym był C). Zastosowano zasadę KISS (ang. Keep It Simple Stupid), polecającą realizować zadania przy użyciu jak najprostszych środków28. Pozwoliło to uzyskać znaczną przenośność pisanego kodu, który mógł być teraz uruchamiany na maszynach o dość różnej organizacji, praktycznie bez konieczności jego większych zmian. Unix i wywodzące się z niego odmiany osiągnęły sporą popularność. Jednak nowe oprogramowanie coraz częściej dystrybuowane było wraz z ograniczającą użytkownika licencją. W 1983 roku Richard Stallman, hacker pracujący w laboratorium sztucznej inteligencji MIT rozpoczął prace nad nowym, wolnym systemem operacyjnym. W ogłoszeniu na Usenecie napisał: „Zaczynając w Święto Dziękczynienia zamierzam napisać pełny zgodny z Uniksem system oprogramowania nazwany GNU (od GNU to Nie Unix), i dać go [org. „give it away free”] każdemu, kto mógłby go użyć. Ogromnie potrzebne jest wsparcie w postaci poświęconego czasu, pieniędzy, programów

i sprzętu.”29. GNU miał więc być systemem operacyjnym wzorowanym na Unixie, wprowadzającym pewne dodatkowe usprawnienia, ale, co najważniejsze, udostępnianym bez żadnych ograniczeń dla jego dalszego wykorzystania przez użytkownika. Prace nad systemem trwały do początku lat ’90. Gotowych była już większość niezbędnych elementów, brakowało jednak jądra systemu. Okazało się, że zostało ono opracowane na Uniwersytecie Helsińskim przez Linusa Torvaldsa. Połączenie dwóch części, tzn. komponentów GNU oraz jądra (które nazywało się Linux), zaowocowało otwartym systemem operacyjnym GNU/Linux.

Stosujemy tu nazwę forsowaną przez Free Software Foundation (organizacja ta została założona przez Stallmana w 1985 roku), chociaż potocznie przyjęło się rozszerzać nazwę samego jądra (Linux) na cały system operacyjny oraz jego współczesne dystrybucje. Spór o nazwę ma dość silne znaczenie symboliczne i wyznacza pewną linię demarkacyjną miedzy różnymi podejściami do otwartego oprogramowania. Skupieni wokół Stallmana zwolennicy tzw. wolnego oprogramowania wychodzą z innych założeń niż skupieni wokół Torvaldsa i Raymonda30 zwolennicy tzw. oprogramowania open source (czyli o otwartym kodzie źródłowym). Postulaty licencyjne obydwu grup są dośfć podobne i mają na celu zapewnienie użytkownikom (w praktyce programistom) największej możliwej swobody w korzystaniu z software’u, jednak wynikają z zupełnie różnych światopoglądów. U podstaw wolnego oprogramowania leżą postulaty etyczne, u podstaw oprogramowania open source postulaty pragmatyczne. Aktywiści Free Software Foundation twierdzą, że otwartość kodu jest konieczna, aby nie pozbawiać użytkowników wolności i aby wspierać kooperację społeczną, które są dobre same w sobie. Zwolennicy open source wskazują, że swoboda jest po prostu najefektywniejszym sposobem na tworzenie oprogramowania.

Tworzenie oprogramowania

Takie utylitarne podejście (ruchu open source) znalazło wiele zrozumienia i sympatii po opublikowaniu przez Erica Raymonda eseju pt. The Cathedral and the Bazar31, który ukazywał zalety rozproszonej metodyki produkowania oprogramowania. Prorokował: być może, ostatecznie kultura open source zwycięży nie dlatego, że kooperacja jest moralnie właściwa albo zamknięte oprogramowania moralnie złe (zakładając, że wierzysz w to drugie, w które ani Linus [Torvalds], ani ja, nie wierzę), ale po prostu dlatego, że środowisko zamkniętego kodu nie może wygrać ewolucyjnego wyścigu zbrojeń ze społecznościami open source32.

Oto, jak różnice w obydwu podejściach widzi Richard Stallman. Za open source stoi idea, że pozwolenie użytkownikom na zmianę i redystrybucję oprogramowania prowadzi do zwiększenia jego funkcjonalności oraz niezawodności. Ale to nie jest pewne. Programiści zamkniętych systemów nie muszą być niekompetentni. Czasami produkują program, który jest funkcjonalny i solidny, nawet jeśli nie respektuje wolności użytkownika. Jak na taką sytuację zareaguje aktywista wolnego oprogramowania, a jak entuzjasta open source?

Szczery entuzjasta open source, który nie uległ ideom wolnego oprogramowania, powie: „Jestem zaskoczony, że udało wam się stworzyć tak dobrze działający program bez użycia naszego modelu rozwoju, ale udało wam się. Jak mogę dostać kopię [programu]?

Aktywista wolnego oprogramowania powie: „Wasz program jest bardzo atrakcyjny, ale nie za cenę mojej wolności. Więc muszę sobie poradzić bez niego. Zamiast tego, wesprę projekt na rzecz stworzenia wolnego zamiennika.33

Jesteśmy jedynymi (we Free Software Foundation – przyp. ww), którzy mówią o wolności i społeczności jako o czymś, za czym warto się opowiedzieć; organizacje, które mówią o „Linuxie” (jak już powiedzieliśmy, wg. Stallmana poprawna nazwa systemu to GNU/Linux – przyp. ww) zazwyczaj o tym nie mówią. Czasopisma o „Linuxie” są zwykle pełne reklam nie-wolnego oprogramowania; firmy, które dystrybuują „Linuxa” dodają nie-wolne oprogramowanie do systemu; inne firmy „wspomagają Linuxa” nie-wolnymi aplikacjami; grupy użytkowników „Linuxa” często zapraszają przedstawicieli handlowych, żeby prezentowali swoje aplikacje.34

Trzeba zaznaczyć, że nawet użytkownicy GNU/Linuxa w znakomitej większości nie spełniają tutaj wymagań stawianych przez Stallmana. Przygniatająca większość istniejących dystrybucji wykorzystuje zamknięte oprogramowanie w zupełnie kluczowych miejscach35. Zgodnie z definicją Free Software Foundation, która wyklucza możliwość użycia jakiegokolwiek zamkniętego kodu taki fakt jest dyskredytujący i system jako całość nie może zostać nazwany wolnym oprogramowaniem. Obecnie istnieje jedynie kilka całkowicie wolnych dystrybucji systemu GNU/Linux, których instalacja i obsługa wymaga zazwyczaj bardzo zaawansowanej wiedzy36.

Dzisiaj wiele projektów open source finansowanych jest przez wielkie koncerny działające od dawna na rynku komputerowym, które swoją pozycję zbudowały na zamkniętych rozwiązaniach. Korporacyjnym pionierem w kontaktach ze środowiskiem open source był IBM, który w marcu 1998 nawiązał współpracę z głównym twórcą otwartego i bardzo (już wtedy) popularnego serwera stron internetowych Apache, Brianem Behlendorfem. „IBM przeznaczył niewielkie środki finansowe na założenie Apache Software Foundation – osoby prawnej, która zajęła się obsługą kontraktu w imieniu firmy”37. Spółka powołała specjalny zespół swoich własnych pracowników, którzy dołączyli do projektu Apache. Niedługo potem powołano również grupę mającą pracować nad GNU/Linuxem. IBM, który zarabia wielkie pieniądze na swoich zamkniętych rozwiązaniach postanowił wykorzystać potencjał open source. „Przeznacza rocznie sto milionów dolarów na ogólny rozwój Linuxa”38, co bardzo się opłaca, ponieważ stworzenie podobnego systemu tradycyjną metodą, wewnątrz firmy, kosztowałoby kwotę rzędu miliardów dolarów. Dodatkowo stracił na tym Microsoft, Sun oraz inni konkurenci koncernu. Wygląda więc na to, że rozproszony system tworzenia oprogramowania opisany przez Erica Raymonda rzeczywiście okazał się bardziej wydajny i wiele firm podążyło śladem IBM39, co zaowocowało ciekawym mezaliansem. Pojawiają się jednak głosy, że tak naprawdę nie wprowadzono nic nowego a metodyka jest w zasadzie taka sama40, tyle, że angażuje nowe osoby, z całego świata.

Interesującym przypadkiem jest Google, który cieszy się dość dobrą opinią w otwartym środowisku programistycznym. Google jednak, podobnie jak inne koncerny niezwykle pieczołowicie strzeże swoich rozwiązań, a algorytmy przynoszące miliardowe zyski zastosowane w wyszukiwarce oraz innych aplikacjach owiane są ścisłą tajemnicą. Firma ma ułatwione zadanie stworzenia pozytywnego wizerunku, ponieważ jej usługi oferowane są w większości za pośrednictwem przeglądarki internetowej, gdzie niejako naturalnym jest brak dostępu do kodu źródłowego. Warto dodatkowo zaznaczyć, że Google Corporation w blisko stu procentach finansuje Mozilla Foundation i tym samym coraz popularniejszą przeglądarkę internetową Firefox. Niektórzy dopatrują się tutaj konfliktu interesów. Natomiast Richard Stallman w przenoszeniu aplikacji do sfery internetu i rozwoju pewnych usług (cloud computing np. gmail) upatruje zagrożenia dla wolności41.

Argumenty deontologiczne

Skierujmy się teraz w kierunku argumentom deontologicznym. Ktoś może twierdzić, że praca fizyczna, która skutkuje wytworzeniem dóbr materialnych ma inny charakter niż praca czysto umysłowa. Zgodnie z hierarchią potrzeb uznaną przez dzisiejszą psychologię ten drugi rodzaj pracy często wiąże się z zaspokajaniem najwyższych potrzeb człowieka. W związku z tym niewłaściwym byłoby taką pracę dodatkowo premiować. Programiści wolnego oprogramowania często deklarują, że działają dla samej satysfakcji tworzenia czegoś wartościowego. Eric Raymond doszukuje się czynników motywacyjnych w chęci zdobycia szacunku i prestiżu w środowisku42, a to są również potrzeby raczej wyższe. Rażąco trywialnym będzie stwierdzenie, że osoby zaangażowane w tworzenie otwartego oprogramowania (nawet jeśli często finansowane przez wielkie koncerny), czy np. Wikipedii wykonują ogromnie pożyteczną pracę, która przynosi ogromne korzyści ogółowi ludzkości. Są to wspaniałe inicjatywy, które przecież każdy człowiek uzna za niesłychanie szlachetne, czy nawet piękne.

Ale nie może to być przesłanką do zupełnego potępienia praw własności intelektualnej. Tak, jak istnienie tradycyjnych organizacji charytatywnych nie może być przesłanką do potępienia praw własności w ogóle. Gwoli sprawiedliwości, zauważmy, że fundacja Billa i Melindy Gates przeznacza miliardy dolarów na pomoc charytatywną. Gates choć nie lubiany za liczne niechlubne postępowania Microsoftu jest obecnie jednym z największych filantropów na świecie. Pomaga innym, podobnie jak Richard Stallman. Ludzie mają prawo robić co chcą, w jaki sposób chcą, z kim chcą i kiedy chcą. Mają prawo w dowolny sposób dysponować owocami swojej pracy, dopóki są wolni. Mogą wspierać dowolne inicjatywy swoją pracą i zasobami. Nie znaczy to jednak, że osoba łożąca na cele dobroczynne może zmuszać do tego innych.

Jeżeli twórca czerpie przyjemność ze swojej pracy, jej owoce nadal należą do niego. Rzeźbiarz, który z satysfakcją tworzy swoje dzieła ma do nich wyłączne prawo. Dlaczego inaczej miałoby być np. z autorem książki? Ktoś może zarzucić, że autor raz napisanej książki będzie czerpał z niej korzyści nawet nic już później nie robiąc. Trzeba jednak zauważyć, że jest to zupełnie normalna sytuacja na wolnym rynku. Tak może działać każdy właściciel przedsiębiorstwa, a gdyby było inaczej rozwój gospodarczy zatrzymał by się na bardzo wczesnym etapie. Dysponując odpowiednim kapitałem, zatrudniając pracowników oraz managerów przedsiębiorca może nie robić zupełnie nic, a jednak czerpać korzyści z raz powziętego przedsięwzięcia. Oczywiście, ryzykuje, że wyprodukowane przez jego firmę dobra nie będą cieszyły się wystarczającym zainteresowaniem, albo, że ich cena spadnie na skutek zmiany preferencji konsumentów. Podobnie jednak, ryzykuje autor książki.

Można wysunąć inny argument: własności intelektualnej nie da się chronić, dlatego nie ma stosownego umocowania. Ale co, jeśli złodziej włamał się do naszego domu i zabrał zgromadzone przez nas dobra. Czy to znaczy, że skoro nie udało nam się uchronić przed kradzieżą, dobra nie należały do nas?

Człowiek jest istotą sentymentalną i ceni rezultaty swojej pracy. Często przykłada specjalne znaczenie do cech przedmiotów, które mają wymiar nierzeczywisty, do cech znajdujących się poza klasycznie rozumianym obiektywnym światem fizycznym43. Jeżeli ktoś przywiąże się do konkretnego wiecznego pióra, którym podpisał bardzo dla niego ważny dokument, to choćby proponowano mu w zamian dwa identyczne, może się na taką transakcję nie zgodzić. Właśnie to, konkretne pióro ma dla niego specjalne znaczenie. Pojmowane oczywiście czysto subiektywnie (gdyby ktoś – chyba tylko dla weryfikacji hipotezy – niepostrzeżenie podmienił przedmiot, właściciel oczywiście żyłby w przeświadczeniu, że cały czas posiada swoje „zasłużone” pióro).

Podsumowanie

Subsydiowanie upadających podmiotów gospodarczych (i podatki jako takie) można krytykować na dwóch podstawach. Albo wskazuje się na zaburzenie informacji o preferencjach konsumentów, co prowadzi do nieefektywnej alokacji rzadkich zasobów. Nie produkuje się wtedy tego, czego oczekują konsumenci. Dodatkowo jest to demotywujące dla efektywnego działania przedsiębiorców. Albo, z drugiej strony, że jest niemoralne. Siłą, bez zgody, owoce pracy jednych są im odbierane i dawane drugim. W przypadku braku własności intelektualnej mamy do czynienia z podobnymi problemami. Zniekształca się strukturę dochodową na korzyść producentów dóbr materialnych, kosztem producentów dóbr czysto intelektualnych. Rzadki zasób, jakim bezdyskusyjnie jest praca zostaje alokowany nieoptymalnie. Mówiliśmy o analogiach do krytyki socjalizmu, w którym własność ma charakter kolektywny. Kiedy, z drugiej strony mówimy o moralności, pamiętajmy, że właściciele wielkich firm również nie muszą już pracować, a nadal będą czerpać zyski z wcześniej zgromadzonego kapitału, czyli wcześniej wykonanej pracy.

Wiktor Wojtylak, 03.03.2009


Przypisy:

1 Śledziński K., „Własność intelektualna to kradzież”, https://liberalis.pl/2009/02/18/krzysztof-sledzinski-wlasnosc-intelektualna-to-kradziez/.
2 Jeśli nie, warto zapoznać się np. z teorią wyboru publicznego.
3 Co sugeruje Krzysztof Śledziński, cytując: „Drukarni można było przyznać prawo do kopiowania przez królewski dekret, oznaczający, że tylko ona mogła drukować książki lub gazety w pewnym dystrykcie” za Long, R. The Libertarian Case Against Intellectual Property Rights, http://libertariannation.org/a/f31l1.html.
4 Chodzi oczywiście o idee spontanicznego ładu; Hayek, F. A. Law, Legislation, and Liberty oraz The Use of Knowledge in Society.
5 W zależności od definicji, ponieważ jeżeli zdefiniujemy państwo jako organizację stosującą przymus, nadal można sobie wyobrazić dobrowolne społeczeństwo socjalistyczne. Będzie ono jednak borykało się z takimi samymi problemami, jak poprzednio – np. niemożnością kalkulacji ekonomicznej.
6 Mowa jest tu o argumentach utylitarnych, a nie np. etycznych.
7 von Mises L., Socialism, http://mises.org/books/socialism.pdf s. 118. Tu i wszędzie dalej tłum. włas. o ile nie zaznaczono inaczej.
8 Ibid., s. 120.
9 Oczywiście raz wytworzone „dobro intelektualne” mogłoby być już swobodnie dostępne i problem kalkulacji rozmyłby się. Chodzi tu jednak właśnie o produkcję nowych dóbr. Autor książki kalkuluje, że opłaca mu się napisać następną, firma produkująca oprogramowanie komputerowe kalkuluje, że opłaca się stworzyć modyfikacje i kolejne wersje programu itd. Nie możemy nigdy zapominać, że zanim takie dobra staną się dostępne zawsze muszą być wytworzone w procesie produkcji, którego racjonalność wiąże się z kalkulacją przedsiębiorcy. Przedsiębiorca ocenia czy bardziej opłaca mu się wytwarzać oprogramowanie czy np. ołówki.
10 Skondensowane ich omówienie wraz z omówieniem problemu kalkulacji można znaleźć w: von Mises L. Ludzkie działanie, rozdz. XXVI. Dostępne w wersji angielskiej: http://mises.org/humanaction/pdf/ha_26.pdf.
11 Hoppe H., A Theory of Socialism and Capitalism, http://mises.org/humanaction/pdf/ha_26.pdf , s. 24.
12 Jest to bardzo istotne spostrzeżenie na tle praw własności intelektualnej, na co zwrócimy jeszcze uwagę w dalszej części pracy – przyp. ww.
13 Z kontekstu wynika, że chodzi tu o dorabianie w szarej strefie, co wiąże się z dodatkowymi kosztami (których nie ma w sytuacji braku redystrybucyjnych przepisów państwowych, odstręczających od normalnej działalności) – przyp. ww.
14 Kinsella S., Przeciw własności intelektualnej, http://mises.pl/255/255/.
15 Czytelnik może wskazać, że zaniedbujemy koszty transportu, bo skoro w regionie A jest zima a w B wiosna, musi ich dzielić znaczna odległość geograficzna. Taka jest natura tego przykładu, z pewnością można wyobrazić sobie inny. Nie jest to mimo wszystko problem; możemy dodatkowo założyć, że B przebywał w regionie A na wakacjach (cyklicznych, na które jeździ co rok) i właśnie wraca do domu. Dodatkowo ma dużo wolnego miejsca na bagaż.
16 Zakładamy życzliwie, że np. nadepnięcie na źdźbło trawy nie jest eksploatacją.
17 Być może naiwnie, ale zakładamy, że agresywny A nie rozpatruje argumentów utylitarnych – „może bardziej niż mnie, kosiarka przydałaby się B?”
18 Co widać, czego nie widać? – trzeba zapytać retorycznie za F. Bastiatem.
19 Subiektywizm oraz indywidualizm są jednymi z głównych postulatów metodologicznych austriackiej szkoły w ekonomii, z którą notabene zdaje się sympatyzować np. S. Kinsella.
20 Nie mówimy tu o ewentualności bycia piekarzem z zamiłowania.
21 Konfiskujemy dziewięćdziesiąt dziewięć bochenków ze stu.
22 Argument ten jest oczywiście oparty na bardzo chwiejnych podstawach i zaniedbuje np. kluczowy czynnik motywacji. Trzeba zapytać, czy piekarz wypiekałby chleb w takich warunkach?
23 Jest to konstrukt myślowy do którego bardzo często odwołują się ekonomiści szkoły austriackiej.
24 Oczywiście trzeba te szczepionki „fizycznie” mieć w ręku, bo dopóki jest inaczej, potrzebujemy wykorzystać rzadkie zasoby na ich sprowadzenie. Tak samo jest jednak z dobrami podlegającymi tzw. własności intelektualnej.
25 Tzw. Jargon File to zbiór terminów używanych w społeczności, pisany przez hackerów. Dostępny pod adresem: http://catb.org/jargon/.
26 http://catb.org/jargon/html/H/hacker.html, wersja pliku 4.4.7, dostęp 28.02.2009.
27 Zainteresowany Czytelnik może zapoznać się z esejem Erica Raymonda A Brief History of Hackerdoom, http://catb.org/~esr/writings/cathedral-bazaar/hacker-history/.
28 Zasada KISS jest w pewnym sensie równoważna Brzytwie Ockhama.
29 Są to dwa pierwsze zdania z oryginalnego ogłoszenia Richarda Stallmana o rozpoczęciu projektu GNU, http://gnu.org/gnu/initial-announcement.html, tłumaczenie zaczerpnięte z http://gnu.org/gnu/initial-announcement.pl.html.
30 Oczywiście mówimy tu o najbardziej znanych przedstawicielach.
31 Raymond E., The Cathedral and the Bazaar, http://catb.org/~esr/writings/cathedral-bazaar/cathedral-bazaar/.
32 Ibid., rozdz. The Social Context of Open-Source Software.
33 Stallman R., Why “Open Source” misses the point of Free Software, http://gnu.org/philosophy/open-source-misses-the-point.html.
34 Stallman R., What’s in a name?, http://www.gnu.org/gnu/why-gnu-linux.html.
35 Chodzi tu głównie o sterowniki obsługujące sprzęt.
36 Warto wymienić gNewSense, http://gnewsense.org/ oraz stosunkowo nowe gobuntu, http://ubuntu.com/products/whatisubuntu/gobuntu (wokół, którego są jednak pewne wątpliwości).
37 Tapscott D., Williams A., Wikinomia, wyd. Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, 2006, tłum. Cypryański P. s. 123.
38 Ibid., s. 126.
39 Wspomnijmy np. firmę Novell, która zarabia na swoich zamkniętych systemach, a która obecnie finansuje dystrybucję openSUSE, http://novell.com/news/press/novell_completes_acquisition_of_suse_linux.
40 Connel C., Open Source Projects Manage Themselves? Dream On, http://chc-3.com/pub/manage_themselves.htm.
41 http://guardian.co.uk/technology/2008/sep/29/cloud.computing.richard.stallman
42 Raymond E., Homesteading the Noosphere, http://catb.org/~esr/writings/cathedral-bazaar/homesteading/.
43 Nie ma tym miejscu konieczności bardziej szczegółowo wdawać się w meandry epistemologii.

62 thoughts on “Wiktor Wojtylak: „Własność intelektualna to kradzież” – czy aby na pewno?

  1. >To, że państwo nie jest w stanie skuteczne egzekwować jakiegoś prawa, w żadnym razie nie może świadczyć o defektach tegoż prawa.

    To, że komunizm w praktyce zawiódł wcale nie świadczy o tym, iż idea wspólności wszystkiego była błędna? Nie wydaje mi się ..

  2. >Jeżeli uznamy, że dobra podlegające własności intelektualnej można swobodnie kopiować, utracimy część funkcji informacyjnej transakcji rynkowych.

    W ten sposób można by wymierzyć solidny cios idei, wedle której na rynku powinna istnieć konkurencja między producentami i usługodawcami.

    >Rzeźbiarz, który z satysfakcją tworzy swoje dzieła ma do nich wyłączne prawo.

    Prawo do czego? Do rzeźby, do rzeczy, którą ów rzeźba przedstawia, do idei tej rzeczy?

  3. Ech, dalej czekam na poważną krytykę pracy Kinselli. A może którąś przeoczyłem?

    Chyba sam zacznę pisać dla Liberalis.pl… W jaki sposób można założyć tu konto? Trzeba mieć gdzieś bloga?

  4. I. Rola państwa w argumentacji
    Prawo własności w dzisiejszym rozumieniu nie jest w żadnym razie prawem klasycznym. Nie opiera się bowiem na pierwotnej apropriacji, jest państwowym konstruktem, jakże różnym od prawa własności w rozumieniu libertariańskim. Zdecydowanie bliższe jest ono prawu własności w ujęciu Benthama – czyli prawem własności jest to, co państwo mówi, że nim jest (vide: http://www.rp.pl/artykul/77985.html). Można powiedzieć, że stanowi ono połączenie ekonomicznych i politycznych środków.
    Oczywiście, jeśli coś ma etatystyczne korzenie to nie musi być to „złe”. Sama proweniencja jakiejś idei nie jest tu najważniejsza. Liczy się raczej, przynajmniej w tym punkcie argumentacji, czy idea ta (wynaleziona przez państwo) łamie prawa określane przez libertarian jako naturalne, tu: prawo własności. Jeśli prawo własności intelektualnej łamie prawo własności (niezależnie czy w rozumieniu lockeańskim, mutualistycznym czy georgistowskim) to dopiero wtedy jest „złe”. Jeśli by tak nie było, to można by Twój argument zastosować do uzasadnienia obozów koncentracyjnych: Tak samo mogło być jednak z obozami koncentracyjnymi, które podobnie, mogłoby narodzić się w wyniku spontanicznych, rynkowych interakcji.
    Poza tym, wyjaśnij jak prawo własności intelektualnej miałoby powstać w wyniku owych spontanicznych interakcji.

    II. Kalkulacja ekonomiczna
    Muszę przyznać, że tego argumentu nie rozumiem. Zgodnie z tym, co piszesz, każde działanie musi zakłócać przepływ informacji od konsumentów do producenta, bo każde działanie sprawia, że przedsiębiorcy trudniej przewidywać przyszłość. Poza tym, argument jest tym bardziej nietrafiony, że na jakiego podstawie mogę Ci udowodnić, że wolny rynek, rozpatrywany z pozycji monopolisty (dajmy na to Poczty Polskiej), powoduje, że konkurencja uniemożliwi mu przewidywanie przyszłości we właściwy sposób. Argument nie jest więc uniwersalny, bo zależy od punktu widzenia.
    Co więcej, nie jest tak, że „jeżeli uznamy, że dobra podlegające własności intelektualnej można swobodnie kopiować, utracimy część funkcji informacyjnej transakcji rynkowych” – oczywiście, część informacji zostanie utracona, ale część również powstanie. W żadnym razie nie jest to argument za WI – w zależności od tego, jak jest status quo, każde działanie spowoduje utratę części informacji i powstanie innej. Przykładowo, gdyby prawa własności intelektualnej nie było, jego powstanie spowodowałoby, że część informacji zostałaby utracona.
    Następne zdania („Co za tym idzie, twórcy nie będą mieli sygnału, że jest zapotrzebowanie na produkowane przez nich dobra. Takich dóbr będzie więc wytwarzanych dużo mniej”) to non sequitur. Brak prawa własności intelektualnej nie implikuje braku możliwości sprzedaży, np. książek. To czy będzie wytwarzanych mniej czy więcej, jest nie do udowodnienia.

    III. Motywacja
    Twierdzisz tym samym, że monopolista, któremu prawo gwarantuje wyłączność na produkcję danego dobra, w przypadku braku monopolu utraci motywację do wytwarzania produktu. Przecież „koszt alternatywny będzie w takich przypadkach zawsze wyższy, mniej zasobów będzie alokowanych do dziedzin niechronionych prawem własności intelektualnej i w konsekwencji mniej dóbr tego rodzaju będzie produkowanych”. Wniosek: utwórzmy monopole na wszystkie produkty.
    Poza tym, można równie dobrze tym argumentem uzasadniać subsydiowanie rolnictwa. Jak twierdzi Hoppe, subsydiowanie jakiegoś zjawiska, sprawia, że jest go więcej. Jednakże, przecież subsydia po pierwsze umożliwiają czerpanie większych zysków z pracy, po drugie – więcej osób zaangażuje się w to działanie, bo krańcowi producenci będą zachęceni, po trzecie – osłabione zostanie prawo użyteczności marginalne. Czy tak?
    Ogólnie rzecz biorąc, Twoja analiza nie jest całościowa.

    IV. Utylitaryzm kontra utylitaryzm
    Po pierwsze, ja nigdzie nie piszę o utylitaryzmie, Kinsella również tego nie robi. Jak Ci mówiłem, argumenty z konsekwencji to nie wyłącznie argumenty utylitarne, których raczej w swojej pracy unikam.
    Po drugie, mieszasz użyteczności. W jednym miejscu piszesz o użyteczności w rozumieniu subiektywnym („Jeśli A uzna to za użyteczne i jeśli przewiduje, że akurat nie będzie używał kosiarki, może ją sprzedać albo wypożyczyć B. Skoro tego nie zrobił, widocznie nie było to dla niego użyteczne. Jednak co w przypadku, kiedy A z pewnych szczególnych, ale znanych dla B powodów nie wystawia tej kosiarki na sprzedaż?”), w innym o użyteczności społecznej (ogólnej): „Zastanówmy się, czy nie jest możliwe bardziej maksymalizować użyteczności czerpanej z rozważanej kosiarki. Kosiarka nie jest przecież używana bez przerwy przez A, większość czasu jest dla swojego właściciela bezużyteczna. Korzystnie więc byłoby, z punktu widzenia maksymalizacji użyteczności, kiedy B, rozeznając się w sytuacji, „pożyczyłby” ją.”. Żeby Twój argument miał sens, musiałbyś ujednolicić definicje, a tak to stosujesz sofistyczną ekwiwokację, dlatego argument jest całkowicie nietrafiony.
    Co więcej, idea użyteczności ogólnej jest błędna, bo zakłada obiektywizację użyteczności, tzn. musi stosować jakiś przelicznik użyteczności, którym najczęściej jest pieniądz. Ignoruje to dość oczywisty fakt występowania innych bodźców. Dalej: żeby udowodnić, iż dane działanie jest użyteczne ogólnie, musiałbyś przeprowadzić dość skomplikowaną analizę efektywności Kaldor-Hicksa.

    V. Ekskluzywność i rzadkość ekonomiczna dóbr
    Po pierwsze, „prawa do własności intelektualnej można bronić w zupełnie analogiczny sposób”. Więcej, każdego monopolu można bronić w identyczny sposób. Wniosek: zmonopolizujmy wszystko!
    Po drugie, nie istnieje bezpośredni i, co chyba ważniejsze, możliwy do udowodnienia związek między prawem własności intelektualnej a zarobkiem. Z faktu istnienia owego prawa nie wynika, że zwiększy się dochód jakiejś osoby. On się może zwiększyć. Jednocześnie, właściciel czegokolwiek nie posiada ceny swoich produktów, bo cena istnieje w umyśle kupującego, a posiadający nic do niej nie ma. Jak pisałem: roszczenie do ceny dobra jest roszczeniem do umysłów innych ludzi.
    Po trzecie, oczywiście, że chleb jest dla piekarza rzadki. Rzadkość dobra oznacza, że jego ilość jest ograniczona w odniesieniu do celów, których realizacji mają służyć. Inaczej, za wiki, dobro rzadkie jest to takie dobro, którego dostępność nie jest w stanie pokryć potrzeb ludzkich. Jak pisze Rothbard, „jeśli środki występują w ilości nieograniczonej, nie stają się obiektem zainteresowania działającej osoby”. Jako że chleb jest obiektem zainteresowania piekarza, bo decyduje się go sprzedać, to jest on rzadki. Całkowicie błędna jest więc konstatacja, że „zabierając pieczywo pozbawiamy go więc dóbr rzadkich, które dopiero potencjalnie, hipotetycznie mógłby nabyć, na drodze katalektycznej wymiany”. Szczepionka w omawianym poniżej przykładzie także jest dobrem rzadkim, bo jest przedmiotem działania. Robinson nie jest zmuszony dać szczepionki każdemu, może chcieć zatrzymać ja dla nienarodzonego jeszcze swojego dziecka, może chcieć je zniszczyć, sam może wypić dwie, tak że dla jednej osoby nie starczy. Vulgo: szczepionka nie występuje w ilości nieograniczonej, dlatego jest rzadka.
    Problem z własnością intelektualną jest taki, że prawo to tworzy rzadkość w sposób sztuczny.

    VI. Argumenty deontologiczne
    Kamil trafił w sedno. Rzeźbiarz, tak jak piekarz, ma wyłączne prawo do produktu, który stworzył, ale nie do samej idei rzeźby (zakażmy innym produkować rzeźby, bo tylko ja chcę je produkować) czy nawet nie do takiej samej rzeźby stworzonej przez kogoś innego. Tak samo jest z autorem książki. Argument deontologiczny w Twoim wykonaniu jest więc non sequitur dość znacznych rozmiarów (objętościowo).

    VII. Podsumowanie
    Nie podważasz żadnych argumentów wysuwanych przeze mnie w pracy, a to byłoby najłatwiejszym sposobem na obronę własności intelektualnej. Przedstawiasz inne argumenty, które, moim zdaniem, są nieuzasadnione, bo w konsekwencji prowadzą do całkowitego wypaczenia nawet zawartych w Twoim artykule pomysłów.

  5. 🙂

    Za głupi jestem na takie dyskusje. Ale cieszę się, że przybiera formę polemik, a nie samych pyskówek pod-tekstowych:)
    Jak się rozkręcimy to może i w Nieregularniku się uda taki styl zaszczepić:)

  6. I. Rola państwa w argumentacji
    Jeden. „Prawo własności w dzisiejszym rozumieniu nie jest w żadnym razie prawem klasycznym. Nie opiera się bowiem na pierwotnej apropriacji, jest państwowym konstruktem, jakże różnym od prawa własności w rozumieniu libertariańskim”
    Nawet jeśli holistycznie nie jest, to prawo własności kreślone przez libertarian zdaje się być jego podzbiorem. Dobra nabyte zgodnie z przesłankami libertariańskimi są (w sferze deklaracji) chronione przez państwo. Jeśli rzeczywiście są jakieś istotne różnice, z pewnością warto będzie się o nich dowiedzieć (rzecz jasna wyłączając tu podzbiór prawa własności intelektualnej, bo co do niego właśnie idzie spór). Choć, z punktu widzenia budowania argumentacji nie ma znaczenia, czy państwo chroni własność intelektualną, czy nie.
    Dwa. Oczywiście zgadza się, że jeśli prawo własności intelektualnej łamałoby prawo własności w ogóle, to byłoby „złe”.
    Trzy. Co do przykładu z obozami koncentracyjnymi – to jest zupełnie jasne, że tak zdefiniowane „rynkowe interakcje” nigdy nie mogą być „dobre”. Sprowadzając do absurdu: państwo przecież też pojawiło się w wyniku takich „rynkowych interakcji”, nie ustanowiły go ufoludki. Krytykuje się je dlatego, że stosuje przymus i ogranicza wolność.
    Cztery. „[W]yjaśnij jak prawo własności intelektualnej miałoby powstać w wyniku owych spontanicznych interakcji.”. Tak jak prawo własności w ogóle. Czyli dlatego, że miałoby korzystne konsekwencje społeczne (tzn. powstawałoby więcej preferowanych dóbr) i/lub dlatego, że ludzie chcieliby mieć z zasady wyłączność do decydowania o efektach swojej pracy. Czy istnieje inne, przekonujące uzasadnienie klasycznych praw własności?

    II. Kalkulacja ekonomiczna
    Jeden. Funkcją przedsiębiorców jest przewidywanie przyszłości, w taki sposób, aby w największym stopniu zaspokajać preferencje konsumentów (jako ogółu). Zgadza się, że każde działanie może wpływać na taką antycypację. Każda interwencja i ingerencja w prawo też. Nie chodzi tu jednak w żadnym miejscu o fakt wpływania na informację dostępną przedsiębiorcom jako taki.
    Dwa. „Argument nie jest więc uniwersalny, bo zależy od punktu widzenia”. Oczywiście, że argument nie jest uniwersalny. Na zniesieniu praw własności w socjalizmie przecież też ktoś korzystał i z jego punktu widzenia (krótkowzrocznego) taki stan rzeczy można by uznać za pożądany. Argument nie miał być uniwersalny, a jedynie analogiczny do krytyki ustroju socjalistycznego, który wskazuje na nieuchronne zaistnienie deficytu dóbr pożądanych przez (większość) ludzi.
    Trzy. „Brak prawa własności intelektualnej nie implikuje braku możliwości sprzedaży, np. książek. To czy będzie wytwarzanych mniej czy więcej, jest nie do udowodnienia.”
    Podobnie można by powiedzieć, że argument z kalkulacji przeciw socjalizmowi też jest nie do udowodnienia. Można np. twierdzić: jeśli zabierze się ludziom część dochodu, to oni będą wtedy pracować więcej. Jeśli producentowi butów będzie się je zabierać, to on będzie je tym chętniej produkował. Nie ma sposobu, żeby wykazać, że taki przypadek nigdy nie będzie miał miejsca. Dalej, można by równie dobrze twierdzić, że ludzie nabiorą światopoglądu ascetycznego i będą brzydzić się wszelką konsumpcją. W ogóle niewiele rzeczy jest do udowodnienia, jeśli nie poczyni się pewnych założeń.

    III. Motywacja
    Jeden. „Twierdzisz tym samym, że monopolista, któremu prawo gwarantuje wyłączność na produkcję danego dobra, w przypadku braku monopolu utraci motywację do wytwarzania produktu”. Obiektywnie – nie utraci całej, ale na pewno taka motywacja będzie mniejsza.
    Dwa. Ciężko jest znaleźć motywację dla inwestowania sum zakończonych na końcu wieloma zerami w badania nad nowymi lekami, jeśli później, każdy (przy bardzo małych nakładach) będzie mógł te leki swobodnie produkować. Pamiętajmy, że produkcja już raz opracowanego leku jest niepomiernie tania w stosunku do samego opracowania specyfiku.
    Trzy. „Poza tym, można równie dobrze tym argumentem uzasadniać subsydiowanie rolnictwa. Jak twierdzi Hoppe, subsydiowanie jakiegoś zjawiska, sprawia, że jest go więcej.”
    Tym argumentem (z motywacji) można uzasadniać każde subsydiowanie. Jednak w świetle argumentu z kalkulacji ekonomicznej, takiego subsydiowania uzasadnić już absolutnie nie można. Zniekształca się informację o preferencjach konsumentów poprzez ingerencję z zewnątrz. Przedsiębiorcy będą produkowali dobra, na które jest relatywnie mniejsze zapotrzebowanie, zamiast przeznaczać środki do inwestycji w inne gałęzie.

    IV. Utylitaryzm kontra utylitaryzm
    Jeden. „Jak Ci mówiłem, argumenty z konsekwencji to nie wyłącznie argumenty utylitarne, których raczej w swojej pracy unikam.” Ok. Chociaż, będę Ci wdzięczny, jeśli wyjaśnisz mi różnice między utylitarnymi a tymi z konsekwencji.
    Dwa. „[M]ieszasz użyteczności”. Właśnie staram się tego uniknąć. Jedynym na to sposobem jest zastosowanie zasady o ujawnionych preferencjach. Zasada ta może mieć zaskakujące, a nawet absurdalne konsekwencje, ale jest jedynym „narzędziem” posiadanym przez ekonomistów szeregujących dobra ordynarnie (a nie kardynalnie, co potrzebne by było do przeprowadzenie analizy efektywności Kaldor-Hicksa, o której wspomniałeś). Bez tej minimalistycznej zasady żadna ekonomia nie byłaby możliwa.
    „Zastanówmy się, czy nie jest możliwe bardziej maksymalizować użyteczności czerpanej z rozważanej kosiarki. Kosiarka nie jest przecież używana bez przerwy przez A, większość czasu jest dla swojego właściciela bezużyteczna. Korzystnie więc byłoby, z punktu widzenia maksymalizacji użyteczności, kiedy B, rozeznając się w sytuacji, „pożyczyłby” ją.”. Jest to właśnie (oczywiście w kontekście odpowiedniej – szerszej – części artykułu) argumentacja oparta na tej zasadzie.

    V. Ekskluzywność i rzadkość ekonomiczna dóbr
    Jeden. „Nie istnieje bezpośredni i, co chyba ważniejsze, możliwy do udowodnienia związek między prawem własności intelektualnej a zarobkiem.” Jak już mówiliśmy, niewiele rzeczy można udowodnić jeśli chce się mieć pewność w każdym przypadku. Nie twierdzę, że prawo własności intelektualnej zawsze zwiększa zarobek.
    „Jednocześnie, właściciel czegokolwiek nie posiada ceny swoich produktów, bo cena istnieje w umyśle kupującego, a posiadający nic do niej nie ma.”. Pełna zgoda. Piszę: „Oczywiście, ryzykuje [przedsiębiorca], że wyprodukowane przez jego firmę dobra nie będą cieszyły się wystarczającym zainteresowaniem, albo, że ich cena spadnie na skutek zmiany preferencji konsumentów. Podobnie jednak, ryzykuje autor książki.”.
    Trzy. Nie rozumiem, dlaczego twierdzisz, że, co następuje. „Całkowicie błędna jest więc konstatacja, że “zabierając pieczywo pozbawiamy go więc dóbr rzadkich, które dopiero potencjalnie, hipotetycznie mógłby nabyć, na drodze katalektycznej wymiany”. Moim zdaniem chleb jako taki nie jest rzadki dla piekarza, bo ma go więcej niż jest w stanie zjeść. Nie widzę tu sprzeczności z przytoczonymi przez Ciebie definicjami.
    Cztery. „Problem z własnością intelektualną jest taki, że prawo to tworzy rzadkość w sposób sztuczny.”. Dlaczego problem? Ja nadal utrzymuję, że rzadkość jest subiektywna.

    VI. Argumenty deontologiczne
    „Rzeźbiarz, tak jak piekarz, ma wyłączne prawo do produktu, który stworzył, ale nie do samej idei rzeźby (zakażmy innym produkować rzeźby, bo tylko ja chcę je produkować) czy nawet nie do takiej samej rzeźby stworzonej przez kogoś innego.”.
    Rzeźbiarz ma prawo do konkretnej rzeźby i ew. jej kopii. Ale nie do samej idei. Każdy, wykorzystując własny intelekt, ma prawo na jej podstawie wymyślić coś nowego.

    VII. Podsumowanie
    Uprzedzając ew. zarzuty: nie będę tutaj bronić własności intelektualnej na każdym możliwym poziomie. Problematyczna może być sfera idei jako czystej abstrakcji, czy praw przyrody. Nadal jednak twierdzę, że istnieją mocne przesłanki na jej korzyść, przynajmniej w znacznej liczbie przypadków. Przedstawione w artykule argumenty nadal uważam za zasadne. Przytaczając wyświechtane powiedzenie: „Nie wylewajmy dziecka z kąpielą”, całościowo krytykując własność intelektualną. Gdyby ktoś twierdził, że będzie to arbitralność w wyborze uzasadnionych praw, niech dostrzeże, że od arbitralności się nie ucieknie. Arbitralny jest np. wiek w którym człowiek według prawa osiąga dojrzałość, arbitralne są również wysokości większości kar w systemie prawnym, arbitralny jest moment nabycia człowieczeństwa przez zarodek.

  7. >Trzy. Co do przykładu z obozami koncentracyjnymi – to jest zupełnie jasne, że tak zdefiniowane „rynkowe interakcje” nigdy nie mogą być „dobre”. Sprowadzając do absurdu: państwo przecież też pojawiło się w wyniku takich „rynkowych interakcji”, nie ustanowiły go ufoludki. Krytykuje się je dlatego, że stosuje przymus i ogranicza wolność.

    Ale rynkowe interakcje mogą być tylko i wyłącznie dobrowolne.

    >Pamiętajmy, że produkcja już raz opracowanego leku jest niepomiernie tania w stosunku do samego opracowania specyfiku.

    Bzdura totalna. Próbowałeś kiedyś zrobić xylometazolin domowej roboty? 😉

  8. >Obiektywnie – nie utraci całej, ale na pewno taka motywacja będzie mniejsza.

    Ale jednak wystarczająca, aby konkurować z innymi, bo choćby w innych dziedzinach tak jest.
    Zresztą, nie możesz zmierzyć „motywacji”, więc nie wiesz, czy może być mniejsza, gdy A zacznie produkować to samo, co B. ;]

    >Dlaczego problem? Ja nadal utrzymuję, że rzadkość jest subiektywna.

    Ale „rynkowo” będzie obiektywna. Spróbuj sprzedawać tlen, a zobaczysz, że nikt go nie kupi.

  9. >Rzeźbiarz ma prawo do konkretnej rzeźby i ew. jej kopii. Ale nie do samej idei. Każdy, wykorzystując własny intelekt, ma prawo na jej podstawie wymyślić coś nowego.

    A jak stworzy kopie dzieła rzeźbiarza X?

  10. > Ale rynkowe interakcje mogą być tylko i wyłącznie dobrowolne.

    Aha.

    > Próbowałeś kiedyś zrobić xylometazolin domowej roboty?

    Nie.

    > Ale jednak wystarczająca, aby konkurować z innymi, bo choćby w innych dziedzinach tak jest.

    Wykażesz bardziej?

    > „Ja nadal utrzymuję, że rzadkość jest subiektywna”. Ale “rynkowo” będzie obiektywna.

    Czy to znaczy, że mogę sobie iść do piekarza i zabrać mu kilka bochenków?

    > A jak stworzy kopie dzieła rzeźbiarza X?

    To co?

  11. >Wykażesz bardziej?

    Ale co mam wykazać? Wystarczy mieć oczy szeroko otwarte. Pierwszy z brzegu – sport.

    >Czy to znaczy, że mogę sobie iść do piekarza i zabrać mu kilka bochenków?

    A co to ma do rzeczy? :>

    >To co?

    To jest to „niemoralne”? :> Nie, bo taki rzeźbiarz wytworzy dzieło na podstawie swojej własnej pracy i materiałów. A że będzie ono w jakimś stopniu bardzo podobne do rzeźby kogoś innego nie gra większej roli.

  12. Rola państwa w argumentacji

    Dla mnie to jest jedna z ważniejszych spraw. Nie uważam, aby mogło „narodzić się w wyniku spontanicznych, rynkowych interakcji”. Dlatego, że własność intelektualna wymaga naruszania dobrowolnych umów między osobami, które wymieniają się wiedzą. I to dotyczy nie tylko tych osób, które w obecnym systemie nielegalnie wymieniają informacje, a nielegalność ta jest związana z naruszeniem prawa do dobrowolnej interakcji między dwoma osobami. Dotyczy to również tych, którzy nie decydują się na złamanie prawa, a wątpliwe, by zachowywali się tak samo, gdyby zniknęło – a więc księgarni na przykład, która nie powstrzymywałaby się już przed dodrukowywaniem brakujących książek na podstawie istniejących kopii. Pozostałby sam artysta lub koncern, który ma książkę w ręku i zastanawia się – sprzedać czy nie sprzedać? Pisałem o tym więcej pod postem Krzyśka. Ale przejdźmy dalej.

    Kalkulacja ekonomiczna

    Trzeba uczciwie przyznać – brak praw autorskich jest takim właśnie sobie socjalizmem. Ale ten socjalizm nie wymaga koncentracji środków produkcji, nie wymaga też jakiegoś centralnego planowania i wyznaczania cen. Kalkulacja może w takim socjalizmie dotyczyć rzeczy materialnych, nie wiedzy, którą uzyskujesz posługując się tymi rzeczami. Z powrotem zrozumiałem, w jaki sposób dehomogenizacja Hayeka i Misesa może wiązać się z własnością intelektualną – jeśli, tak jak u Hayeka, rozważasz wiedzę o rozmaitych warunkach produkcji jako tą informację, którą przenoszą ceny, to nie ma to odniesienia do problemu, czy masz prawo tej wiedzy użyć. Handlujący kobietami też korzystają z wiedzy, którą przekazują im ceny, aby zarabiać na transakcjach jak najwięcej – ale czyż nie powinniśmy, przez legalizację prostytucji, zlikwidować czarnego rynku usług seksualnych i sprawić, że cena kobiet spadnie do zera?

    ciąg dalszy nastąpi

  13. > Ale co mam wykazać? Wystarczy mieć oczy szeroko otwarte. Pierwszy z brzegu – sport.
    Nie rozumiem analogii do sportu.

    > A co to ma do rzeczy? :>
    To, że w wyniku takiego działania piekarzowi chleba jako takiego nie zabraknie.

    > To jest to “niemoralne”? :> Nie, bo taki rzeźbiarz wytworzy dzieło na podstawie swojej własnej pracy i materiałów. A że będzie ono w jakimś stopniu bardzo podobne do rzeźby kogoś innego nie gra większej roli.
    Jestem jak najdalszy takiemu kategorycznemu stwierdzeniu. Jeśli rzeźba już powstała obydwaj rzeźbiarze powinni dojść do porozumienia.

  14. @Dobrze urodzony
    Rola państwa w argumentacji
    Ale nikt nie zawierał też umów odnośnie klasycznej własności. Nikt nie zawierał umów z każdym innym, który coś posiada, że mu tego nie zabierze. Czy w związku z tym może to zrobić? Żadnej umowy nie złamie.

  15. Kolejną rzeczą, którą sobie uświadomiłem na podstawie twojego tekstu jest to, że konsekwencją odrzucenia własności intelektualnej jest spojrzenie na własność jako na coś subiektywnego. To wynika z anarchizmu. Nawet Tannehilowie powiadają, że własność (również intelektualna) musi być „oznakowana”. Ale jaki mam dowód, że została oznakowana właśnie przez tą, a nie inną osobę? Zawieram umowę kupna sygnowaną przez notariusza i wpisaną do księgi wieczystej. Jeśli sądy będą dobrowolne, to może się zdarzyć, że między jakimiś dwoma nie będzie porozumienia, które by łączyło mnie z posiadaczem mienia, które mu zabieram. Czy mogę? To już pytanie natury etycznej, nie prawnej.

    Ale idźmy dalej.

    Motywacja

    Kontynuując przykład handlu kobietami. Handlarze mogą przecież powiedzieć: niedopuszczalne jest, aby cena kobiet spadła. Przecież wtedy będziemy mieć mniejszą motywację do tego, aby jeździć po całym świecie z narażeniem życia i zdrowia i wybierać naszym klientom najlepszy towar. A jednak, gdyby zalegalizować prostytucję, cena usług by zapewne spadła, a wybór zwiększył się. Dlatego, że pojawiłyby się nowe możliwości realizowania tych samych potrzeb – nie poprzez handel, ale w inne, pokojowe sposoby zdobywano by pracownice.

    Również w przypadku praw autorskich pieniądze, które nie będą musiały iść na dzieła chronione mogą zostać zaangażowane w inną działalność dążącą do tego samego celu, i ruch otwartego oprogramowania jest tu dobrym przykładem. Dlatego, że zauważamy korelację: największe koncerny programistyczne finansują ruch otwartego programowania. Co jest przyczyną, a co skutkiem? Według Ciebie, jak rozumiem, ci, którzy najbardziej skorzystali na prawie autorskim, są na tyle silni, że mogą sobie pozwolić na politykę open source, która i tak niewiele się różni od innych metod zarządzania projektami programistycznymi. A może jest odwrotnie: może zajmują się tym właśnie te firmy, które wyczuły w tym zysk, bo są dobrze zarządzane, co odzwierciedla ich wiodąca pozycja na rynku.

    Utylitaryzm kontra utylitaryzm

    Ujmijmy to bardziej precyzyjnie, niż Kinsella: naruszanie własności intelektualnej nie łamie reguły nieanonimowości. Kosiarkę mogę zabrać, jeśli właściciel kupił sobie już dawno nową i nie wie, gdzie ta stara jest, ale lepiej chyba go spytać o pozwolenie.

    Ekskluzywność i rzadkość ekonomiczna dóbr

    >Proszę w tym momencie zauważyć, że prawa do własności intelektualnej można bronić w zupełnie analogiczny sposób. Wystarczy stwierdzić, że nie zarobione pieniądze są utraconymi dobrami rzadkimi

    Jak napisał, cytowany przez Kinsellę, Boudewijn Bouckaert:

    Naturalnie rzadkość wywodzi się z relacji człowieka z przyrodą. Rzadkość danego dobra tylko wtedy możemy uznać za naturalną, jeśli istniała przed nawiązaniem jakichkolwiek ludzkich, instytucjonalnych czy kontraktowych stosunków. Z takich umów wynika właśnie sztucznie wytworzona rzadkość. Trudno uznać, że mogłaby ona uzasadniać te same ramy prawne, które powołały ją do życia, byłoby to bowiem błędnym kołem (błędem idem per idem).

    >Tak, jak ekonomicznie dobrem rzadkim nie jest powietrze, którym oddychamy, mimo że obiektywnie, fizycznie jest przecież rzadkie.

    Gęste nie jest… Nie o to chodzi w nie – rzadkości, że ktoś „nie straci możliwości konsumowania tego dobra na satysfakcjonującym go poziomie”. Ale o to, że skoro ta właśnie osoba, która daną rzecz stworzyła, nie musi być, bez łamania przez innych aksjomatu nieagresji, wyłącznym sprzedawcą – to czemu by nie dopuścić konkurentów?

    Argumenty deontologiczne

    >Dysponując odpowiednim kapitałem, zatrudniając pracowników oraz managerów przedsiębiorca może nie robić zupełnie nic, a jednak czerpać korzyści z raz powziętego przedsięwzięcia.

    Prawo do nie robienia niczego zasługuje na znacznie obszerniejsze, oddzielne potraktowanie…

    >Czy to znaczy, że skoro nie udało nam się uchronić przed kradzieżą, dobra nie należały do nas?

    Jeśli nie robisz kompletnie nic, żeby jej zapobiec, nie mieszkasz tam, nikt nie wie, że tam kiedyś mieszkałeś – to uznać to należy za porzucenie mienia, jak sądzę.

    Naruszanie własności intelektualnej nie narusza aksjomatu nieagresji w najbardziej choćby intuicyjnej formie – bo nie musisz nawet wiedzieć, że „ukradłem” twoją książkę. Natomiast ochrona tej własności wchodzi w kolizję z wieloma prawami, które wydają się być oczywiste – do prywatności, do korzystania z obiektów fizycznych jak nośniki informacji, do rozwoju technologii omijających prawo, które same w sobie są godne zainteresowania.

    Ostatecznie, skoro własność uważać za coś subiektywnego, to własność intelektualna nie może być odrzucona z zasady. W rynkowej anarchii mogłaby istnieć, ale prawdopodobnie jako szczątkowa patologia. Ale skoro jest teraz wszechobecna, zasadne byłoby odchodzenie od niej.

  16. Motywacja

    Pisałem już przecież, że zgadzam się iż argument z motywacji sam w sobie może uzasadniać różne rzeczy.
    Jest to rozumowanie „nienaukowe”, motywacji nie zmierzę. Nie wskażę też, czy wytworzenie pierwszego egzemplarza książki jest tysiąc, dziesięć tysięcy, czy milion razy droższe niż każdego kolejnego. Nie udowodnię również, że nie znajdzie się nikt, kto w takich warunkach właśnie nabierze chęci napisania książki albo nie znajdzie się żaden koncern farmaceutyczny, który zainwestuje w opracowanie nowego leku (bo pewnie tacy autorzy by się znaleźli, koncerny może też).
    Podkreślę, że nie ma tu w żadnym momencie mowy o laborystycznej teorii wartości (jeśli już, to własności). Może być tak, że autor poświęci wiele lat na napisanie książki, ale nikt nie będzie chciał jej kupić, oczywiście nie może mieć wtedy do nikogo pretensji.
    Gdyby ktoś upierał się, że kopiujący wykonał pracę i nabył pełnię praw do książki autora, niech wyobrazi sobie następującą sytuację: ktoś wszedł na jego działkę i przekopał ogródek (przy własnych nakładach pracy, wykorzystując własną łopatę) i w związku z tym uważa za usprawiedliwione zabrać wszystkie warzywa, które akurat znalazły się w tym miejscu. Żeby się obronić przed taką agresją trzeba uznać, że intruz złamał prawo własności wcześniej niż wszedł w (fizyczne) posiadanie dóbr. Podobnie jest z „konkurentem” kopiującym książkę – on również łamie prawo własności zanim wejdzie w jej posiadanie.

    Utylitaryzm kontra utylitaryzm

    > „Kosiarkę mogę zabrać, jeśli właściciel kupił sobie już dawno nową i nie wie, gdzie ta stara jest, ale lepiej chyba go spytać o pozwolenie.”

    Mocne stwierdzenie. Na jakich przesłankach opierasz przekonanie, że możesz zabrać tę kosiarkę? Po prostu tak Ci się wydaje? A co, jeśli właściciel ma inne zdanie?

    Ekskluzywność i rzadkość ekonomiczna dóbr

    > „Jak napisał, cytowany przez Kinsellę, Boudewijn Bouckaert:”

    Nie wiem, czemu przytaczasz ten cytat (za Boudewijn Bouckaert). Ja nie twierdzę, że sztuczna rzadkość miałaby uzasadniać prawo własności, nie widzę błędu idem per idem.

    > „Nie o to chodzi w nie – rzadkości, że ktoś “nie straci możliwości konsumowania tego dobra na satysfakcjonującym go poziomie”. Ale o to, że skoro ta właśnie
    osoba, która daną rzecz stworzyła, nie musi być, bez łamania przez innych aksjomatu nieagresji, wyłącznym sprzedawcą – to czemu by nie dopuścić konkurentów?”

    Bo konkurenci łamaliby prawo własności pierwotnego producenta (patrz punkt z motywacją).

    Argumenty deontologiczne

    > „Jeśli nie robisz kompletnie nic, żeby jej zapobiec, nie mieszkasz tam, nikt nie wie, że tam kiedyś mieszkałeś – to uznać to należy za porzucenie mienia, jak sądzę.”

    A co jeśli właściciel napisze na drzwiach: „wstęp wzbroniony”? Czy to wystarcza? Wszyscy będą wtedy „wiedzieli”, że ktoś rości sobie prawo własności do tego domu. Ale wtedy „zakaz kopiowania” też powinien wystarczać.

    > „Naruszanie własności intelektualnej nie narusza aksjomatu nieagresji w najbardziej choćby intuicyjnej formie – bo nie musisz nawet wiedzieć, że “ukradłem” twoją książkę.”

    Większość ludzi nie wie, że rząd okrada ich poprzez inflację. Czy w związku z tym powiesz, że powodowanie inflacji przez rząd nie narusza aksjomatu nieagresji?

  17. >Nie wiem, czemu przytaczasz ten cytat (za Boudewijn Bouckaert). Ja nie twierdzę, że sztuczna rzadkość miałaby uzasadniać prawo własności, nie widzę błędu idem per idem.

    Skoro uzasadnia się rzadkość własności intelektualnej tym, że straciło się prawa do będących efektem jej istnienia zysków, to ja w tym widzę rozumowanie kołowe.

    Co do kosiarki, to wzięcie czegoś, o czym ktoś zapomniał i już dawno się nie interesuje tym może być do zaakceptowania, jeśli nie możemy skontaktować się z tą osobą.

    >Większość ludzi nie wie, że rząd okrada ich poprzez inflację. Czy w związku z tym powiesz, że powodowanie inflacji przez rząd nie narusza aksjomatu nieagresji?

    A to zabawna sprawa jest. Nie powinno to przysłaniać istoty rzeczy: samo okradanie jest skutkiem monopolu walutowego, który jaki jest, każdy widzi. Chyba, że ma na tyle ograniczoną percepcję, że przyjmuje to jako element przyrodniczy. Swoją drogą nie jest to takie głupie.

    Czyli może ktoś nie wie, że to właśnie rząd go okrada, ale wie zapewne dwie rzeczy: że ceny rosną i że nie może tego powstrzymać.

  18. I. 1. Podzbiór musi spełniać wszystkie elementy, jakie są właściwe dla zbioru (tj. podzbiór musi zawierać się w zbiorze). Elementem, dzięki któremu możemy wyróżnić podzbiór od zbioru jest jakaś cecha, która występuje zawsze w podzbiorze, ale nie zawsze w zbiorze. Jako że cechy konstytutywne własności w rozumieniu libertariańskim i państwowym różnią się (nabycie, transfer, porzucenie), to nie można własności libertariańskiej uznać za podzbiór prawa własności w dzisiejszym prawie,
    2. Jak wykazałem w pracy, łamie. Do tej kwestii się nie odniosłeś w swojej pracy, zatem uznałem, że argumentację moją przyjąłeś. Jeśli nie, obal.
    3. Otóż to, widzisz, jak się dobrze rozumiemy. 🙂
    4. Korzystne konsekwencje społeczne? Ja ich nie widzę.

    II. 1. Skoro każde działanie wpływa na przewidywanie przyszłości, to chyba bezsensem jest robić z tego argument, czyż nie?
    2. Ok, ale jak wyżej.
    3. To po co pisać coś, czego nie jesteś w stanie udowodnić? Nawet opierając się na jakichś założeniach.

    III. 1. „na pewno taka motywacja będzie mniejsza.”
    Udowodnij.
    2. Ale nikt nie zabrania przecież chronić składu leku przed wpadnięciem w niepowołane ręce. Co więcej, obecne prawo nie chroni receptur jako takich – wystarczy w danym leku dodać jakiś składnik nie występujący w oryginalnym produkcie lub mający taki sam efekt i po sprawie. Argument jest więc tym bardziej dla mnie niezrozumiały.
    3. Popatrz, to właśnie można powiedzieć o prawie własności intelektualnej!

    IV. 1. Utylitaryzm bada efektywność, konsekwencjalizm wskazuje na skutki.
    2. Dobra, ale skoro stosujesz „ujawnione preferencje” to skąd Ci się wziął fragment o maksymalizowaniu użyteczności, jakby nie spojrzeć, ogólnej?

    V. 1. Skoro nie zwiększa w każdym przypadku, to chyba trochę bez sensu jest robić z tego argument, prawda?
    2. Skoro nie posiada ceny, to na jakiej podstawie piszesz „Wystarczy stwierdzić, że nie zarobione pieniądze są utraconymi dobrami rzadkimi”?
    3. Chleb jest rzadki, bo 1) występuje w ograniczonej ilości oraz 2) stanowi przedmiot działania. To czy ma go więcej niż jest w stanie zjeść, jest nieważne. Jedzenie jest działaniem, tak jak sprzedaż. To, co działający człowiek zrobi z produktami swojej pracy, jest zależne tylko od niego. Zawsze jednak będzie musiał uszeregować dany zasób dobra na swojej skali wartości. Czy różni się jedno wykorzystanie (jedzenie) od drugiego (sprzedaż)?
    4. Rzadkość jest subiektywna, ale co to ma do rzeczy?

    VI. Otóż to, czyli wykorzystując własny intelekt ma prawo wymyślić coś identycznego w wyglądzie. Pamiętaj, że rzeźba wyglądająca identycznie jak rzeźba stworzona przez rzeźbiarza w Twoim przykładzie będzie już nowym tworem ze względu na różnego autora.

    VII. „Nadal jednak twierdzę, że istnieją mocne przesłanki na jej korzyść, przynajmniej w znacznej liczbie przypadków.”
    Co może być jedynie statystyczną korelacją.
    Ale co kogo interesuje arbitralność w innych przypadkach? Biorę na warsztat Twoją arbitralność w tej kwestii, nic innego mnie tu nie interesuje.
    Tak naprawdę zarówno mottem, jak i istotą Twojej pracy jest stwierdzenie „Człowiek jest istotą sentymentalną i ceni rezultaty swojej pracy”. Nie sądzisz, że takimi emotywnymi argumentami można udowodnić wszystko?

  19. @ Dobrze Urodzony:

    > „Skoro uzasadnia się rzadkość własności intelektualnej tym, że straciło się prawa do będących efektem jej istnienia zysków, to ja w tym widzę rozumowanie kołowe.”

    Ale tak samo uzasadnia się klasyczną własność. Jak uzasadniasz prawo własności piekarza do sprzedawanego chleba?

    > „Co do kosiarki, to wzięcie czegoś, o czym ktoś zapomniał i już dawno się nie interesuje tym może być do zaakceptowania, jeśli nie możemy skontaktować się z tą osobą.”

    Ktoś, kto kopiuje „dobro intelektualne” zazwyczaj nie powinien mieć problemów, żeby skontaktować się z autorem.

    > „Czyli może ktoś nie wie, że to właśnie rząd go okrada, ale wie zapewne dwie rzeczy: że ceny rosną i że nie może tego powstrzymać.”

    Chodzi mi o to, że wysuwany przez Ciebie argument o „anonimowości” nie zmienia kategorii. Jeśli coś jest agresją, to jest.

    @ Trikster:

    I.
    1. Wydaje mi się jednak, że jeśli kupię np. samochód (poprzez dobrowolny kontrakt), to będzie on (w sferze deklaracji) chroniony przez państwo.
    2. Myślę, że do większości już się odniosłem, chociaż może rzeczywiście nie do wszystkich*.
    4. A ja tak. Przedstawiłem to w argumentacji z kalkulacji.

    II.
    1, 2, 3. To krytyka socjalizmu na podstawie kalkulacji jest zasadna, czy nie?

    III.
    1. Dowód jednoznacznie wynika z założenia, że mniejsze usatysfakcjonowanie potrzeb wiąże się z mniejszą motywacją. Dlaczego tak zakładam? Bo coś trzeba, a to wydaje się być zgodne z prawdą w większości przypadków. Jest to założenie z tej samej kategorii, co założenie, że żaden słoń nie umie latać (bo może istnieje słoń, który umie? czy udowodnił ktoś, że nie?)
    2. Obecny stan prawny ciężko uznać za wzorcowy.
    3. Przy braku własności intelektualnej ludzie chcą wykorzystywać jakieś dobra i wykorzystują je, jednak producenci pozbawieni są odpowiedniej informacji (w większości przypadków). Dlatego – podobnie, jak w socjalizmie – dóbr tych będzie produkowanych mniej.

    IV.
    1. Wydaje mi się, że ostatecznie argumenty te (utylitarne i z konsekwencji) sprowadzają się do tego samego. Zastanawia mnie, jaka miałaby być różnica między „efektywnością” a „skutkami” w kontekście ekonomii.
    2. Jeśli w wyniku ujawnienia preferencji jednej i drugiej osoby doszło do jakiegoś zdarzenia to jest wysoce prawdopodobne, że zwiększa to ogólną użyteczność (czy tak jest w każdym przypadku, ciężko być pewnym, ale tak zakładają ekonomiści, bez tego założenia niewiele by mogli zdziałać).

    V.
    1. A jak udowodnisz, że np. prawo użyteczności marginalnej działa w każdym przypadku?
    2. Piekarz też nie posiada ceny swoich produktów i uznaje się, że nie zarobione przez piekarza pieniądze są utraconymi przez niego dobrami rzadkimi.
    3. W tej sytuacji bronisz prawa piekarza do wyłącznego sprzedawania jego wyrobów właśnie na podstawie argumentu, że „nie zarobione pieniądze są utraconymi dobrami rzadkimi”.
    Takie małe spostrzeżenie: rano na półkach w piekarni jest więcej chleba niż ludzie chcą kupić. Dalej, przywołując przykład z tekstu: jak będę chodził po czyjejś ziemi to jej nie ubędzie, a jednak nie mogę tego zrobić, właściel mi arbitralnie zabrania.

    VI.
    Różne mogą być okoliczności, ale twierdzę, że pierwszy rzeźbiarz może mieć roszczenia do drugiego.

    VII.
    „Człowiek jest istotą sentymentalną i ceni rezultaty swojej pracy”
    A uważasz, że jest inaczej? 😉

    *
    I. Istota własności intelektualnej
    Jak już pisałem, „korzenie” niewiele dowodzą.
    Do monopolu odniosę się w stosownym akapicie.

    II. Własność intelektualna a własność, V. Sztuczna rzadkość
    O rzadkości pisałem.

    III. Obiekty idealne
    „[Ż]aden człowiek nie może odkryć więc czegoś, co nie było dane do odkrycia i co nie mogło zostać odkryte przez kogoś innego. Co więcej, odkrycie to może być dokonane niezależnie przez nieskończoną liczbę jednostek w tym samym czasie.”

    Ciężko mi sobie wyobrazić napisanie tej samej książki przez dwie różne osoby, co dopiero w tym samym czasie.

    IV. Wartość, VI. Monopol
    Nie twierdzę, że ktoś może sobie rościć prawo własności do ceny.

    Gdybym był złośliwy, to poprosiłbym Cię teraz o wykazanie, że monopol musi skutkować wzrostem cen (dla każdego przypadku, zawsze i wszędzie 🙂 ).

    Stwierdzasz, że własność intelektualna jest niekorzystna, ponieważ będąc monopolem skutkuje podwyższeniem cen dóbr (udowodnisz? 😉 ). Ale własność czegokolwiek, co jest sprzedawane skutkuje podwyższeniem cen dóbr! Gdybym zabrał kilka telewizorów ze sklepu, śmiało sprzedawałbym je po sto złotych za sztukę! Opłaciłoby mi się to, ponieważ w ich zdobycie włożyłem niewiele zasobów. Oczywiście, nigdy za taką cenę bym ich nie wytworzył.
    Dostrzegasz dobra, które już istnieją, ale zapominasz, że musiały one być wcześniej wytworzone. Czy telewizory zostałyby wytworzone, gdyby sprzedawca wiedział, że zabiorę mu połowę i będę sprzedawał po sto złotych? Złamanie jego monopolu na sprzedaż powinno być korzystne, bo zwiększa konkurencję. Krótkoterminowo pewnie by było, postawię jednak „odważną” hipotezę, że długoterminowo już nie. Możesz oczywiście stwierdzić, że nie zgadzasz się na taką hipotezę. Ale ktoś może równie dobrze wyjść z kolektywnych założeń socjalistycznych i nie zgodzić się na hipotezę, że zabranie połowy telewizorów sprzedawcy ograniczy ich podaż – i jak udowodnisz mu, że będzie inaczej?

    VII. Inni ludzie
    Każda własność ma to do siebie, że ogranicza własność innych. Przykład: rościsz sobie prawo do moich butów, nie pozwalając mi przejść przez swoją działkę (do mojego umysłu też, ponieważ nie pozwalasz mi takiego zamiaru wcielić w życie, a więc możesz „wpływać na moje działania”).

  20. „III.
    1. Dowód jednoznacznie wynika z założenia, że mniejsze usatysfakcjonowanie potrzeb wiąże się z mniejszą motywacją. Dlaczego tak zakładam? Bo coś trzeba, a to wydaje się być zgodne z prawdą w większości przypadków. Jest to założenie z tej samej kategorii, co założenie, że żaden słoń nie umie latać (bo może istnieje słoń, który umie? czy udowodnił ktoś, że nie?)”

    Oczywiście tutaj mały błąd. To po prostu jest założenie (wyprowadzone z obserwacji). Nie ma żadnego dowodu.

  21. I. 1. I?
    2. Mi chodziło o to, że tzw. własność intelektualna łamie prawo własności, do czego nie odniosłeś się w pracy (tj. w żadnym miejscu nie stwierdziłeś, że nie łamie).
    3. Zgodnie z zasadą „ei incumbit probatio qui dicit, non qui negat” (onus probandi), to na Tobie spoczywa ciężar dowodu.

    II. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Jeśli argument sam z siebie się nie broni, to powinien zostać odrzucony.

    III. 1. A ja założę sobie coś przeciwnego. Moje założenie będzie równoważne Twojemu. Zresztą, sam dochodzisz do wniosku, że nie udowadniasz, więc po co drążyć temat?
    Nie udowadnia się twierdzeń negatywnych, ale w tym przypadku na podstawie indukcji enumeratywnej niezupełnej (choć może i zupełnej, kto wie?) można stwierdzić, że słoń nie lata.
    Jaki jest miernik „motywacji”?
    2. A co w nim jest nie tak? Albo inaczej: co jest tak w przedstawionym przeze mnie przykładzie?
    3. Skąd wzięła Ci się większość przypadków? Badania statystyczne? Intuicja? Zdrowy rozsądek?
    Jakiej informacji są pozbawieni?

    IV. 1. Nie, efektywność ekonomiczna to nie jedyna konsekwencja, jaką rozpatrujemy w ekonomii. Efektywność ekonomiczna jest tylko jedną z rozpatrywanych cech. Przykładowo, konsekwencja działania X jest dobra jedynie dla X (np. gdy X jest urzędnikiem); konsekwencjalistycznie – jest to działanie dobre, a gdy chodzi o efektywność ekonomiczną (w którymkolwiek znaczeniu) – już nie.
    2. Jaką „ogólną użyteczność”? Jak ją obliczasz? W którym przypadku zabranie komuś kosiarki zwiększa ową „ogólną użyteczność”?

    V. 1. A po co mam udowadniać?
    2. Jak „uznaje się”? Kto uznaje? Argumenty ad verecundiam zostawmy w spokoju.
    „Takie małe spostrzeżenie: rano na półkach w piekarni jest więcej chleba niż ludzie chcą kupić. Dalej, przywołując przykład z tekstu: jak będę chodził po czyjejś ziemi to jej nie ubędzie, a jednak nie mogę tego zrobić, właściel mi arbitralnie zabrania.”
    No i?

    VI. „Różne mogą być okoliczności, ale twierdzę, że pierwszy rzeźbiarz może mieć roszczenia do drugiego.”
    Na jakiej podstawie? Zawłaszczenia idei?

    VII. „A uważasz, że jest inaczej?”
    Owszem. To twierdzenie to „sweeping generalisation”

    Dalej.
    I. Zrób to raz jeszcze, bo nie obaliłeś mojego twierdzenia, że własność intelektualna łamie prawo własności.

    II. Owszem, pisałeś, ale błędnie, co wypunktowałem.

    III. A mi ciężko sobie wyobrazić buszmena. Czy to znaczy, że ktoś taki nie istnieje?

    Ale autorowi nikt nic nie zabiera, dlatego Twój przykład z piekarzem jest błędny.

    Mógłbym pokusić się o udowodnienie tego twierdzenia („monopol musi skutkować wzrostem cen”) poprzez indukcję enumeratywną niezupełną: analiza patentów, państwowych przywilejów, ale mam pytanie: w którym miejscu ja coś takiego piszę?

  22. > „Mógłbym pokusić się o udowodnienie tego twierdzenia (”monopol musi skutkować wzrostem cen”) poprzez indukcję enumeratywną niezupełną: analiza patentów, państwowych przywilejów”

    Byłoby to produktywne dla naszej dalszej dyskusji. Może uda mi się wtedy udowodnić Ci rzeczy, o które prosiłeś. Nie wiem jednak kompletnie, jak taki dowód miałby przebiegać.

  23. >Jak uzasadniasz prawo własności piekarza do sprzedawanego chleba?

    Jego prawo do tego chleba opiera się na tym, że chleb ów, pojedynczy bochenek, został upieczony jakimś kosztem. Rzadkość dobra wywodzi się z natury. Nie z tego, że ktoś może zapłacić i nie z tego, że sam producent może z tego zrobić użytek konsumpcyjny – wszak niektóre informacje chronione własnością intelektualną nie mogą być w żaden sposób „konsumowane”.

    >Ktoś, kto kopiuje “dobro intelektualne” zazwyczaj nie powinien mieć problemów, żeby skontaktować się z autorem.

    Ale pytam się o kosiarkę dlatego, że stoi na jego ziemi, która również jest dobrem rzadkim, a to z tego prostego powodu, który podawał Hoppe: dwie osoby nie mogą stać jednocześnie w tym samym miejscu. Może i niewielka to rzadkość, ale zawsze. Większość posiadaczy domów jednorodzinnych w Polsce ogradza się płotami. Czemu? W samolubnym uporze nie przyznają nikomu prawa do chodzenia po swojej ziemi – może nie chcą, żeby ich podglądać, podsłuchiwać i tak dalej. Nie jest to zbyt normalne, ale ma pewne szczątkowe uzasadnienie i powinniśmy to uszanować i nie zakazywać nikomu ogradzać się płotem. W przypadku własności intelektualnej nie ma żadnej, choćby szczątkowej rzadkości. Jeśli ów pisarz lub wydawnictwo tak się mnie brzydzi, to może tym, którzy zdobyli jego książki nieoficjalnie, zabraniać publicznego wypowiadania się na ich temat – wtedy nie będzie już kompletnie żadnego związku. Ale to też byłoby nienormalne.

    >Chodzi mi o to, że wysuwany przez Ciebie argument o “anonimowości” nie zmienia kategorii.

    Nie wiem, czy o to chodzi, ale wspomniałem o regule nieanonimowości, będącą podstawą teorii dobrobytu według Vilfredo Pareto, a później popularyzowaną przez Lionela Robbinsa. Jeżeli w wyniku złamania własności intelektualnej twórca nie traci żadnych swoich bieżących zasobów, a odtwórca zyska informację, to dobrobyt się zwiększa, jak by go nie pojmować. Preferencja została ujawniona przez właśnie tą osobę, która skorzystała – wydaje się to wystarczające, aby orzec, że rzeczywiście użyteczność zwiększyła się.

    Ta dyskusja jest dość jałowa, jeśli skupiać się na zasadach nie opartych o jakiś szerszy kontekst wiedzy o społeczeństwie. Bezwzględne poparcie dla własności intelektualnej może brać się z przeświadczenia, że bez niego współczesna cywilizacja nie mogłaby funkcjonować. Owszem, wielu ludzi straciłoby pracę, ale czy nie możemy sobie wyobrazić, że w ich miejsce pojawi się ktoś lepszy? Zwróćmy uwagę, że podwyższanie cen informacji chronionych sprawia, że opłaca się wydawać więcej na reklamy lekarstw, muzyki, filmów, programów. Czy rezultaty tego są rzeczywiście tak wspaniałe? Czy ludzie szukający drogich lekarstw na choroby cywilizacyjne nie zrobiliby lepiej, gdyby zmienili tryb życia i złe nawyki, aby zachować zdrowie? Czy rzeczywiście świat byłby gorszy bez Britney Spears, Brathanków i Ich Troje? Zalew tępoty, powtarzalności, umysłowej mierności, ogólnie to ujmując: przerostu formy nad treścią to nieodłączni towarzysze własności intelektualnej. Moim zdaniem.

  24. Ja mniej więcej wiem, ale dowód z indukcji jest bardzo czasochłonny, bo trzeba rozpatrywać każdy przypadek oddzielnie (od szczegółu do ogółu), dlatego też zwykle unikam wnioskowania indukcyjnego. Zresztą, jak uważali sceptycy, indukcja niezupełna jest wadliwa i nie mówi prawdy, a indukcja zupełna jest niemożliwa do przeprowadzenia (choć dziś możemy stwierdzić, że jest nie tyle niemożliwa, co prawie niemożliwa).

  25. >Zresztą, jak uważali sceptycy, indukcja niezupełna jest wadliwa i nie mówi prawdy

    Zależy w jakim sensie. Ne udowadnia tego, że wszystkie słonie latają, ale z pewnością dowodzi, iż większość słoni nie lata lub słonie takie a takie nie latają, co już można traktować jako zdanie prawdziwe, czyż nie? 😉

  26. Tylko, że to nie będzie wniosek ogólny, bo wniosek ogólny byłby, gdy „wszystkie słonie latają” albo „żaden słoń nie lata”.

  27. Obstaję przy tym, co napisałem:

    „Zastanówmy się, czy rozsądnym jest uznać nie zarobione pieniądze za utracone dobra rzadkie. Rozważmy wspomnianego przy omawianiu motywacji egoistycznego piekarza. Jak wiadomo, piekarz wytwarza pieczywo w bardzo tylko małym stopniu dla siebie, a raczej na sprzedaż, więcej niż sam jest w stanie zjeść. Wytwarza sto bochenków, a sam zjada jeden. Pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć nie ma dla niego bezpośredniej wartości, a tylko pośrednią – może je sprzedać i nabyć inne dobra. Pamiętajmy jednak o subiektywizmie i indywidualizmie metodologicznym19. (…) Tak, jak ekonomicznie dobrem rzadkim nie jest powietrze, którym oddychamy, mimo że obiektywnie, fizycznie jest przecież rzadkie. Rzadkość zależy od kontekstu i od skali, a wartościowania dóbr zawsze dokonują jednostki. Rzadkość jest względna i zależy od sytuacji konkretnego, działającego podmiotu. Powietrze traktujemy jako dobro wolne (czyli przeciwne rzadkiemu), ponieważ w naszym fizycznym otoczeniu znajduje się go więcej, niż jesteśmy w stanie skonsumować. Cenimy je dlatego, że możemy dzięki niemu podtrzymywać funkcje życiowe i konsumować inne dobra, które są rzadkie. Podobnie piekarz. Ceni on swój chleb, który nie jest dla niego rzadki, tylko ze względu na otwierające się przed nim możliwości konsumowania innych dóbr, które będzie można uznać w jego sytuacji za rzadkie20. Zabierając pieczywo pozbawiamy go więc dóbr rzadkich, które dopiero potencjalnie, hipotetycznie mógłby nabyć, na drodze katalektycznej wymiany.”

  28. po pierwsze dobro rzadkie to takie, którego podaż przeważa nad popytem przy cenie zero. co zatem Twój piekarz by zrobił, gdyby w powietrzu na wyciągnięcie ręki wisiał chleb? mnie się wydaje, że by go zgarnął i potem sprzedał. niniejszym zademonstrowałby działaniem, że chleb nie jest dla niego dobrem rzadkim, o czym pisał też wcześniej Trikster cytując Rothbarda: “jeśli środki występują w ilości nieograniczonej, nie stają się obiektem zainteresowania działającej osoby”.

    po drugie wydajesz się przeczyć sam sobie, skoro piszesz najpierw, by pamiętać o subiektywizmie i indywidualizmie metodologicznym, a potem, że rzadkość zależy od kontekstu i skali. domyślam się, że skoro według Ciebie rzadkość zależy od tych czynników, to można ją zatem obiektywnie zmierzyć.

  29. Uściślijmy: to nie jest rzadkość. To jest zauważenie, że wartość zależy od użyteczności marginalnej, a nie od tego, co indywidualnie możemy z danym dobrem zrobić. Trudno się z tym nie zgodzić, ale nie wynika z tego, że dobra intelektualne mają mieć ten sam status, bo można je zdobywać nie kontaktując się z twórcą, a jedynie z posiadaczem kopii, który też może przecież sprzedawać je po jakiejś cenie wynikającej z użyteczności marginalnej. Ale, według mnie, tu jest właśnie miejsce na szerszy kontekst: klauzule dotyczące zakazu kopiowania obowiązujące wszelkie kanały legalnej dystrybucji mediów nie pojawiały by się tak często, jak obecnie, gdyby nie miały zapewnionej państwowej, bezpłatnej ochrony. Właściwie to już jest taki harcorowy anarchizm.

  30. @fender
    „po pierwsze dobro rzadkie to takie, którego podaż przeważa nad popytem przy cenie zero”

    A to ciekawostka 🙂 Gdyby chcieć budować podobną definicję, byłoby chyba trochę odwrotnie.

    „co zatem Twój piekarz by zrobił, gdyby w powietrzu na wyciągnięcie ręki wisiał chleb? mnie się wydaje, że by go zgarnął i potem sprzedał. niniejszym zademonstrowałby działaniem, że chleb nie jest dla niego dobrem rzadkim”
    i dalej:
    “jeśli środki występują w ilości nieograniczonej, nie stają się obiektem zainteresowania działającej osoby”

    Czyli zademonstrowałby swoim działaniem względem nich, że nie stały się obiektem jego działania…? To stały się obiektem działania, czy nie stały? Być albo nie być.

    „po drugie wydajesz się przeczyć sam sobie, skoro piszesz najpierw, by pamiętać o subiektywizmie i indywidualizmie metodologicznym, a potem, że rzadkość zależy od kontekstu i skali. domyślam się, że skoro według Ciebie rzadkość zależy od tych czynników, to można ją zatem obiektywnie zmierzyć.”

    Subiektywizm właśnie na tym polega, że uwzględnia się kontekst konkretnego podmiotu. Skoro więc powołuję się tutaj na subiektywizm, to nie wiem na jakiej podstawie „domyślasz się”, że twierdzę, iż można „ją obiektywnie zmierzyć”. Subiektywizm nie idzie w parze z obiektywizem.

    @Dobrze Urodzony
    „Uściślijmy: to nie jest rzadkość.”

    Pisałeś do fendera? Z dalszej wypowiedzi wynika, że jednak w odniesieniu do przytoczonego fragmentu artykułu. Więc: sprawa jest taka, że we fragmencie właśnie TO wykazuję. Że w subiektywnym ujęciu indywidualnym podmiotu, to nie jest rzadkość. Pełna w takim razie zgoda 🙂

  31. Wiktorze, ale nie odniosłeś się do tego, co napisałem:
    Rzadkość dobra oznacza, że jego ilość jest ograniczona w odniesieniu do celów, których realizacji mają służyć. Inaczej, za wiki, dobro rzadkie jest to takie dobro, którego dostępność nie jest w stanie pokryć potrzeb ludzkich. Jak pisze Rothbard, “jeśli środki występują w ilości nieograniczonej, nie stają się obiektem zainteresowania działającej osoby”. Jako że chleb jest obiektem zainteresowania piekarza, bo decyduje się go sprzedać, to jest on rzadki.
    Chleb jest rzadki, bo 1) występuje w ograniczonej ilości oraz 2) stanowi przedmiot działania. To czy ma go więcej niż jest w stanie zjeść, jest nieważne. Jedzenie jest działaniem, tak jak sprzedaż. To, co działający człowiek zrobi z produktami swojej pracy, jest zależne tylko od niego. Zawsze jednak będzie musiał uszeregować dany zasób dobra na swojej skali wartości. Czy różni się jedno wykorzystanie (jedzenie) od drugiego (sprzedaż)?

  32. Zaplątałem się, fender chyba też. To nie jest… „nierzadkość”? „gęstość”? Zbyt szeroka jest ta twoja definicja rzadkości. Co więcej, przyjmujesz ją tylko po to, żeby zakwestionować w ogóle sens używania tego pojęcia w imię subiektywizmu. Nie-rzadkie dobra nie stanowią przedmiotu zainteresowania ekonomii. Cena, czyli wartość dóbr zwanych rzadkimi zależy natomiast od użyteczności marginalnej jednostki danego dobra. A więc od tego, ile możesz dostać w zamian. Powietrza się nie sprzedaje, chleb owszem. Ja nie widzę w tym nic dziwnego.

    Prawdziwy „kontekst” widzę w tym, że nie można dobrowolnych umów traktować jako wyrokujących o rzeczywistej wartości rzeczy będących przedmiotem umowy, jeżeli umowa ta została zawarta w odgórnie narzuconym systemie prawnym wpływającym na jej postanowienia. Przyszedł mi do głowy taki przykład: idę do sklepu i stwierdzam, że do ceny chleba jest doliczone 22% VAT. Na tej podstawie twierdzę, że za chleb powinienem zapłacić mniej. Niestety, nie mogę domagać się od sprzedawcy, by opuścił cenę. Nie mogę też wiedzieć, o ile cena by się obniżyła, gdyby podatek zniknął. Ale mogę podejrzewać, że płacę za chleb za dużo.

    Laborystyczna teoria wartości? Nie, bo przecież stworzenie dobra intelektualnego wymagało pracy. Po prostu prognoza dotycząca anarchizmu: informacja musi być wolna, ponieważ zniewalanie jej powoduje niekorzystny efekt zewnętrzny. Dobrobyt społeczny będzie największy, gdy dostęp do informacji nie będzie ograniczany prawnie. Nie udowadniam, że anarchia poradzi sobie z dylematem więźnia; po prostu zakładam, że tak będzie się musiało stać, a skoro tak, to obecne reguły odnosimy do takiego świata, jaki powinien istnieć, nie do tego, który istnieje. Jak stwierdził Lord Acton: „Liberalizm żąda tego, co być powinno, nie zważając na to co jest.”

  33. Krzysiek, rzadkość jest rozpatrywana w związku z argumentami przeciwników własności intelektualnej, że kopiując dzieło nie pozbawia się autora możliwości korzystania z niego, oraz, że hipoteteyczne zyski ze sprzedaży można pominąć. W tym sensie zabierając część chleba piekarzowi też nie pozbawimy go możliwości konsumpcji, a „hipotetyczne zyski ze sprzedaży można pominąć”.

    Pisałem: „Jak wiadomo, piekarz wytwarza pieczywo w bardzo tylko małym stopniu dla siebie, a raczej na sprzedaż, więcej niż sam jest w stanie zjeść. Wytwarza sto bochenków, a sam zjada jeden. Pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć nie ma dla niego bezpośredniej wartości, a tylko pośrednią – może je sprzedać i nabyć inne dobra.”

    Czyli piekarz wytwarza chleb ze względu na dwa cele: 1) własną konsumpcję 2) hipotetyczny zysk ze sprzedaży. W tym momencie, kierując się rozumowaniem przeciwników własności intelektualnej, dopóki piekarz może realizować cel pierwszy, chleb nie jest dla niego rzadki. Argument przeciwnika własności intelektualnej w stylu „kopiując książkę i pozbawiając autora hipotetycznego zysku nic mu nie zabieram, przecież może z niej dalej korzystać” jest analogiczny do: „zabieram piekarzowi chleb, ale przecież nadal będzie mógł go konsumować – niczego go nie pozbawiam”.

  34. Hę? Sprzedaż również jest konsumpcją, polegającą na przekazaniu własności dobra innej osobie. Konsumpcja, zgodnie z definicjami ekonomicznymi, to zużywanie posiadanych dóbr w celu bezpośredniego zaspokojenia ludzkich potrzeb. Sprzedaż również zaspokaja ludzkie potrzeby – w tym punkcie nie jest istotny cel, niezależnie czy będzie to sama przyjemność sprzedaży, chęć zwolnienia miejsca na półkach czy zdobycie pieniędzy. Zabierając mu chleb, pozbawiasz go więc możliwości skonsumowania dobra.
    Ale to tak naprawdę nie jest istotne, bo pomijasz tu istotę problemu, czyli działanie. To poprzez działanie jednostka pokazuje, że ogranicza ją rzadkość. Dla piekarz chleb ma wartość – niezależnie czy bezpośrednią, czy pośrednią – gdyby nie miał, piekarz by go nie zrobił, to jest nie byłoby działania. Prawie że każde działanie przynosi jednocześnie wartość bezpośrednią, jak i pośrednią. Przykładowo, również jedzony chleb nie ma dla jedzącego bezpośredniej wartości; nabywa tego waloru dopiero, gdy się naje, bo taki jest, przynajmniej rzekomo, cel konsumpcji. Oczywiście, przykład przeze mnie podany jest bez sensu, ale taką wadą obciążony jest Twój: a priori ustalasz cele, jakimi ludzie się kierują. Pozwól może im samym decydować, ok? Słowem: wszystko ma jednocześnie wartość pośrednią, jak i bezpośrednią, co prowadzi donikąd, bo żadnych wniosków z tego wyciągnąć się nie da.
    Nie jest istotne również czy piekarz chce jakiekolwiek dobro skonsumować; nie ma dla mnie żadnego znaczenia, czy muzyka pozbawia się „hipotetycznych zysków ze sprzedaży”. Nie obchodzi mnie również, że zabierając chleb piekarzowi pozbawiam go „hipotetycznych zysków ze sprzedaży”. To, co mnie interesuje, to fakt, iż idee nie są rzadkie; nie mogą być przedmiotem działania. To działanie definiuje rzadkość. Oczywiście, rzadkość zawsze zależy od kontekstu, a w szczególności od działania podejmowanego przez podmiot. Piekarz zdecydował się użyć rozmaitych dóbr produkcyjnych (mąki, woda, zakwas itd.), żeby wytworzyć pewne dobro konsumpcyjne; piekarz działa, więc uważa dobro za rzadkie. Sprzedaż również jest działaniem, postawienie na półce, naklejenie ceny, podanie kupującemu – to wszystko działanie.
    Co więcej, absolutnie nie zgodzę się, że kopiowanie książki pozbawia autora hipotetycznego zysku; zysk albo jest, albo go nie ma. Jeśli na mojej skali wartości kupno książki znajduje się wyżej niż, powiedzmy, 20 zł, to zakupię ją za tę cenę; jeśli znajdzie się niżej, to transakcji nie dojdzie. Twoje twierdzenie nie tylko jest nieuprawnioną hipotezą, ale również sprowadza się do uogólnienia ludzkiego wartościowania – zdajesz się twierdzić, że człowiek BY kupił tę książkę, co jest bzdurą, bo to zależy od umiejscowienia książki na skali wartości człowieka. Nie możesz przewidzieć czy, zależnie od pozytywnego prawa, kupno miałoby miejsce, bo, chyba, nie jesteś każdym człowiekiem albo przynajmniej nie siedzisz w umysłach każdego człowieka, czyż nie? To czysty absurd.

  35. „Sprzedaż również jest konsumpcją, polegającą na przekazaniu własności dobra innej osobie. Konsumpcja, zgodnie z definicjami ekonomicznymi, to zużywanie posiadanych dóbr w celu bezpośredniego zaspokojenia ludzkich potrzeb.”

    Co w takim razie nie jest konsumpcją?

    „To poprzez działanie jednostka pokazuje, że ogranicza ją rzadkość. Dla piekarz chleb ma wartość – niezależnie czy bezpośrednią, czy pośrednią – gdyby nie miał, piekarz by go nie zrobił, to jest nie byłoby działania. (…) To działanie definiuje rzadkość. Oczywiście, rzadkość zawsze zależy od kontekstu, a w szczególności od działania podejmowanego przez podmiot. Piekarz zdecydował się użyć rozmaitych dóbr produkcyjnych (mąki, woda, zakwas itd.), żeby wytworzyć pewne dobro konsumpcyjne; piekarz działa, więc uważa dobro za rzadkie.”

    Ale rzadkie zasoby tak samo są używane przez producenta np. książki. Pisarz też podejmuje działanie!

    „Jeśli na mojej skali wartości kupno książki znajduje się wyżej niż, powiedzmy, 20 zł, to zakupię ją za tę cenę; jeśli znajdzie się niżej, to transakcji nie dojdzie.”

    No otóż to. Tak samo byłoby np. z diamentami. Jeżeli diamenty znajdują się niżej na Twojej skali wartości niż ich cena, to chyba ich nie zabierasz jubilerowi?

  36. No otóż to. Tak samo byłoby np. z diamentami. Jeżeli diamenty znajdują się niżej na Twojej skali wartości niż ich cena, to chyba ich nie zabierasz jubilerowi?

    zapraszam do dyskusju pod tekstem niejakiego xiazeluka, gdzie wyjaśniliśmy koledze mareckiemu, że KOPIOWANIE NIE SPEŁNIA DEFINICJI KRADZIEŻY

  37. Wszystko może być uznane dla konsumpcję, ale, jak podkreślam, nie ma to żadnego znaczenia.
    Oczywiście, że pisarz podejmuje działanie; nigdzie temu nie zaprzeczałem. Tylko co z tego? Przedmiotem działanie człowieka jest książka, długopis, itd., ale nie idea, bo ona istnieje wyłącznie w umyśle jednostki. W tym przypadku działanie jednostki polega na przelaniu tej idei na papier, ale to oznacza jedynie, że wykorzystuje ideę, ale nie że ją zawłaszcza. Jeśli uważasz przeciwnie, udowodnij, że idea jest przedmiotem działania.
    Pewnie, że nie zabieram, ale czy ja autorowi coś zabieram? Pozbawiam go książki? W którym momencie?

  38. @smootnyclown
    Mnie definicja kradzieży nie interesuje 😉 Nikomu też kradzieży nie zarzucałem.

    @Trikster
    „Idea” tu nie ma nic do rzeczy. Chodzi o konkretny układ setek tysięcy liter, który stworzył autor. Pisarz miałby być właścicielem tego konkretnego układu, a nie abstrakcyjnej idei.

  39. A ów układ znaków skąd się wziął? Jak można go zawłaszczyć?

  40. Ok, na swoim papierze. Ale dlaczego miałby być właścicielem tego konkretnego układu liter na papierze kogoś innego?

  41. @Kamil
    Ów układ wziął się z pracy i rzadkich zasobów wykorzystanych przez pisarza.

    @Trikster
    Dlatego, że to on jest autorem tego układu. Jeśli wezmę swoje własne grabie i zacznę grabić Twoją ziemię, to nie powinno to być podstawą do roszczeń wobec tej ziemii, prawda?

  42. @mixer:

    “po pierwsze dobro rzadkie to takie, którego podaż przeważa nad popytem przy cenie zero”

    A to ciekawostka Gdyby chcieć budować podobną definicję, byłoby chyba trochę odwrotnie.

    zgadza się ;). to ja popaprałem. w każdym bądź razie, jak sam zresztą się domyśliłeś, podałem definicję dobra wolnego, czyli nierzadkiego, za które Ty uważasz bochenki piekarza.

    znalazłem jeszcze u Misesa ciekawy cytat: „Środki[czyli dla piekarza bochenki] są z konieczności zawsze ograniczone[ergo rzadkie], to znaczy niewystarczające w porównaniu z zastosowaniami, które człowiek mógłby dla nich znaleźć. Gdyby było inaczej, nie podejmnowano by żadnych działań z nimi związanych. Jeśli człowieka nie krępuje zbyt mała ilość dostępnych rzeczy, nie musi podejmować żadnych działań. (…) Dobrami wolnymi [rzadkimi; ekonomiści] nazwali te rzeczy, które występują w obfitości, co sprawia, że nie trzeba ich oszczędzać. Takie dobra nie są obiektem żadnych działań, lecz stanowią ogólne warunki ludzkiego dobrobytu. Składają się na środowisko naturalne, w którym człowiek żyje i działa. Tylko dobra ekonomiczne są podłożem, z którego wyrasta działanie. Ekonomia zajmuje się jedynie tymi dobrami.”

    to czym się piekarz zajmuje? dobrami rzadkimi czy nierzadkimi?

    zostałeś w końcu przekonany? ;]

    układ liter nie spełnia kryterium rzadkości, nie można go zatem zawłaszczyć. zresztą analogia z grabieniem jest chybiona, bowiem w jej przypadku, w przeciwieństwie do dzielenia się ideami, dochodzi do łamania praw własności(cały czas poruszamy się po płaszczyźnie konwencji libertariańskiego prawa własności, rozumiem?).

    jeśli pozbawienie potencjalnych zysków pisarza, przez dzielenie się jego ideami bez jego zgody traktowałoby się za łamanie praw własności(czy jakichś innych libertariańskich praw? które zresztą się do tego jednego wszystkie sprowadzają), to powinno się również i konkurencję wolnorynkową uznać za przestępstwo, gdyż siłą rzeczy zazwyczaj prowadzi do zmniejszania/kompletnego pozbawiania potencjalnych zysków konkurentów.

    @Trikster:
    „Sprzedaż również [b]jest[/b] konsumpcją, polegającą na przekazaniu własności dobra innej osobie. Konsumpcja, zgodnie z definicjami ekonomicznymi, to zużywanie posiadanych dóbr w celu [b]bezpośredniego[/b] zaspokojenia ludzkich potrzeb. Sprzedaż również zaspokaja ludzkie potrzeby – [b]w tym punkcie nie jest istotny cel[/b], niezależnie czy będzie to sama przyjemność sprzedaży, chęć zwolnienia miejsca na półkach czy zdobycie pieniędzy. Zabierając mu chleb, pozbawiasz go więc możliwości skonsumowania dobra.”

    sprzedaż, co najwyżej, może być konsumpcją, nie jest nią natomiast z konieczności i zawsze. skoro, jak piszesz, konsumpcja służy do bezpośredniego zaspokajania ludzkich potrzeb, to jak sprzedawanie, które dla piekarza nie musi być celem samym w sobie(w praktyce rzadko kiedy jest, bo zazwyczaj nadaje on bochenkom znaczenie dobra wyższego rzędu, jako że jest jedynie środkiem do zdobycia hajsu) ma być siłą rzeczy konsumpcją?

    W zasadzie jałowe jest dzielenie dóbr na konsumpcyje i wyższego rzędu, bo trudno określić, nawet dla samego działającego człowieka, czy dane dobro służy do bezpośredniego zaspokajania potrzeb człowieka(tych ostatecznych), czy jest tylko środkiem, ergo dobrem wyższego rzędu. Czy zaspokajanie celu pośredniego ma być traktowane na równi z zaspokajaniem celu ostatecznego? Tu, moim zdaniem, wchodzimy w ślepą uliczkę, bo nikt chyba nigdy nie zrealizował celu ostatecznego. Możnaby powiedzieć, że po jego realizacj, np. by się położył w miejscu i nic nie robił, ale położenie się i nicnierobienie też są działaniem, zatem wracamy do punktu wyjścia. Jeśli to, co napisałem jest nieprawdą, wówczas oznaczałoby to, że można by konsumować dobra najwyższego rzędu(czynniki produkcji), bo one też służą zaspokajaniu jakichś celów.

    aha: jak się czcionkę pogrubia?

  43. @Mixer: Ów układ wziął się z pracy i rzadkich zasobów wykorzystanych przez pisarza.

    O ile z pierwszym mogę się zgodzić, bo faktycznie pisanie wymaga pewnego wysiłku umysłowego, o tyle z drugie muszę odrzucić, bo jakie zasoby są wtedy wykorzystywane? :]
    Znaki, papier, tusz, grafit, farba czy sprzęt do pisania? No przecież zestawienie znaków, to nie to samo, co te konkretne symbole.

  44. @fender
    Chleb piekarza jest obiektywnie, fizycznie rzadki, to oczywiste. Mi nie chodzi jednak o takie ujęcie.
    Pisałem:
    W warunkach kolektywnej własności panujących w społeczeństwie socjalistycznym piekarz ma obniżoną motywację do wytwarzania chleba. Jemu przecież wystarczy jeden bochenek (lub odpowiednio więcej, aż do granicy, kiedy chleb sam w sobie przestaje być dla niego dobrem rzadkim)

    Przez tę granicę rozumiem moment, kiedy piekarz nie będzie mógł już chleba konsumować. Chodzi mi o analogię z argumentem, że autora dobra intelektualnego nie pozbawia się możliwości jego konsumpcji. Wyjaśniałem to już w poprzednim w komentarzu (https://liberalis.pl/?p=1553&cp=4#comment-14582).

    analogia z grabieniem jest chybiona, bowiem w jej przypadku, w przeciwieństwie do dzielenia się ideami, dochodzi do łamania praw własności(cały czas poruszamy się po płaszczyźnie konwencji libertariańskiego prawa własności, rozumiem?).

    Ale mogę równie dobrze powiedzieć: analogia z grabieniem nie jest chybiona, bo zanim ktoś wejdzie w posiadanie kopii dzieła, najpierw łamie prawo własności.
    To, czy prawo własności jest łamane, czy nie jest, zależy od wyjściowej definicji. Jeśli ktoś nie uznaje prawa własności autora do dzieła, to oczywiście wykonując kopię, stawałby się jej właścicielem. Ale podobnie, jeśli ktoś nie uznaje Twojego prawa własności do ziemii, to wykonując względem niej pracę, stawałby się jej właścicielem.

    jeśli pozbawienie potencjalnych zysków pisarza, przez dzielenie się jego ideami bez jego zgody traktowałoby się za łamanie praw własności, to powinno się również i konkurencję wolnorynkową uznać za przestępstwo, gdyż siłą rzeczy zazwyczaj prowadzi do zmniejszania/kompletnego pozbawiania potencjalnych zysków konkurentów.

    Też już na taki zarzut odpowiadałem (https://liberalis.pl/?p=1553&cp=3#comment-9976). Własność intelektualna oczywiście jest narzuceniem monopolu, ale każda własność jest takim narzuceniem:
    własność czegokolwiek, co jest sprzedawane skutkuje podwyższeniem cen dóbr! Gdybym zabrał kilka telewizorów ze sklepu, śmiało sprzedawałbym je po sto złotych za sztukę! Opłaciłoby mi się to, ponieważ w ich zdobycie włożyłem niewiele zasobów. Oczywiście, nigdy za taką cenę bym ich nie wytworzył.
Dostrzegasz dobra, które już istnieją, ale zapominasz, że musiały one być wcześniej wytworzone. Czy telewizory zostałyby wytworzone, gdyby sprzedawca wiedział, że zabiorę mu połowę i będę sprzedawał po sto złotych? Złamanie jego monopolu na sprzedaż powinno być korzystne, bo zwiększa konkurencję. Krótkoterminowo pewnie by było, postawię jednak “odważną” hipotezę, że długoterminowo już nie.

    aha: jak się czcionkę pogrubia?

    HTML-em: <b>tekst</b>

    @Kamil
    O ile z pierwszym mogę się zgodzić, bo faktycznie pisanie wymaga pewnego wysiłku umysłowego, o tyle z drugie muszę odrzucić, bo jakie zasoby są wtedy wykorzystywane?

    Sama praca np. wg. teorii Locka wystarcza (zupełnie teoretycznie: bo jak inaczej miałby być zawłaszczony pierwszy przedmiot?) Ale mimo wszystko, taki zasób istnieje: czas.

  45. Wiktor:
    Nie ma czegoś takiego, jak granica, po której dobro przestaje być rzadkie. Subiektywna rzadkość dobra objawia się w działaniu jednostki – jak pisze Mises: gdyby człowiek nie uznawał środków za rzadkie, to by nie działał. Jeśli sprzedaż jest działaniem, to przedmiot sprzedaży jako działania jest dobrem rzadkim.
    Co ma konsumpcja bezpośrednia wspólnego z rzadkością dobra?
    Poza tym, analogia zupełnie nie trafiona – w jednym przypadku (własność chleba) piekarz po jego odebraniu nie ma go w ogóle, poza jednym bochenkiem, w drugim przypadku (własność intelektualna) nie następuje w którymkolwiek momencie odebranie dobra. Jedyne co następuje to hipotetyczne i potencjalne pozbawienie dochodu, bo autor cały czas może korzystać z całego zasobu dobra, które wyprodukował. Jeśli tym dobrem jest książka, to może dysponować książką; piekarz z kolei nie ma takiej możliwości, bo może dysponować jedynie 1% swojej własności. Analogia miałaby sens, gdyby zawierała w sobie transfer własności; tu mamy go jedynie w jednym przypadku.

    Wg libertariańskiego prawa własności oczywiście uznaje się prawo autora do własności dzieła, ale tylko do niego. Jeśli autor ma prawo do własności innych ludzi, to narusza tym samym tę własność. Kinsella nazywa to drugą zasadą zagospodarowania. Jeśli promujesz ową zasadę, to podważasz tym samym prawo własności, a podważając prawo własności podważasz również ową drugą zasadę zagospodarowania. Następuje błędne koło, z którego jedynym wyjściem jest odrzucenie libertariańskiej teorii własności. Co więc proponujesz?

    Jeszcze jedno: co ma znaczyć ten przykład z grabiami? Pomieszanie z poplątaniem. W którym momencie zabrano autorowi książkę (bo jedynie wtedy przykład byłby sensowny)?

  46. Krzysiek:
    Definicja oparta na działaniu jest niewątpliwie bardzo urokliwa. Tym bardziej, kiedy autor jakiegoś dzieła podejmuje działania względem zabezpieczenia pewnego zestawienia znaków, starając się o ochronę prawną. Jak to interpretować?

    Wydaje mi się, że zaczynamy obracać się w okół tych samych argumentów. W tej analogii właśnie kluczowe jest hipotetyczne i potencjalne pozbawienie dochodu. Zgadza się, że piekarz nie będzie mógł wykorzystać 100% wyprodukowanego zasobu dobra, a tylko 1%. Ale umówmy się, że pozostałe 99% wyprodukował tylko ze względu na „hipotetyczny i potencjalny dochód”, więc jeśli negujesz zasadność brania pod uwagę takiego potencjalnego dochodu, to de iure piekarzowi nic nie zostało zabrane. Nic innego niż autorowi książki – tylko ten potencjalny dochód.

    Nie twierdzę, że własność intelektualna nie miałaby naruszać własności klasycznej, bo na takiej zasadzie własność klasyczna „narusza”… własność klasyczną. Własność osoby A ogranicza własność osoby B i vice versa. Jeśli takie ograniczanie miałoby być niedopuszczalne, to jakakolwiek własność musiałaby stanąć pod znakiem zapytania. Zupełnie nie zgadzam się więc, że jedynym wyjściem byłoby odrzucenie libertariańskiej teorii własności. Wręcz odwrotnie.

  47. Ponawiam pytanie, które zadałem kiedyś i na które nie otrzymałem odpowiedzi: co składa się na rzadkość według Ciebie? Chyba że odrzuciłeś już argumentację z rzadkości, co wydaje się całkiem zasadne, wnosząc z ostatniego komentarza.
    Ale teraz zaczynamy się obracać w obszarze rachunku prawdopodobieństwa, co sprowadza dyskusję do rozmowy o tym, kiedy wyrosną mi czułka i dlaczego jutro. Tak czy inaczej, podkreślając ów hipotetyczny dochód:
    1) oddalasz się od metodologii austriackiej,
    2) obiektywizujesz zachowanie piekarza, który nie musi przecież sprzedawać w celu uzyskania dochodu (jeśli sądzisz przeciwnie – udowodnij to stanowisko),
    3) obiektywizujesz zachowanie innych ludzi wobec autora chronionego prawem autorskim – do jakiejkolwiek transakcji dojść przecież nie musi.
    Z tych powodów, nie widzę potrzeby „umawiania” się z Tobą o cokolwiek. Równie dobrze możemy umówić się, że dzięki napisanemu tutaj komentarzowi za 15 lat ktoś dostrzeże moje wysiłki i zaoferuje mi pracę; skasowanie tego komentarza pozbawi mnie więc pracy, a więc i potencjalnego dochodu. Albo: wystawiłem na balkon pranie z bielizną, dzięki czemu ktoś wpadł na pomysł, żeby założyć sklep z bielizną. Gdybym nie powiesił tego prania, ów gość miałby do mnie roszczenie, że pozbawiłem go potencjalnego dochodu. Sprowadzajmy to do absurdu dalej – jeśli chcesz oprzeć swoją argumentację na argumencie tak miałkim, nieudowadnialnym, hipotetycznym i niesprawdzalnym, to gratuluję – w ten sam sposób nawet i Mises mógłby udowodnić zasadność socjalizmu. Ale to nieistotne – co ważniejsze, to fakt, że Twój argument jest obusieczny: ściągnąwszy płytę z sieci, mógłbym ją sprzedać, przez co zarobiłbym nieziemską wręcz ilość kasy. Z tej perspektywy i w tej sytuacji, to autor pozbawiłby mnie potencjalnego dochodu, zakazując tego czynu. Która perspektywa ma być zasadna i dlaczego?

    Poza tym, absolutnie nie masz racji, pisząc, że jedyne, co zostaje zabrane piekarzowi, to potencjalny dochód. Biorąc w nawias rozważania z akapitu powyżej i pomijając fakt, że piekarz wcale nie musi dążyć do sprzedaży wyprodukowanych dóbr, mając na względzie osiągnięcie dochodu, trzeba zauważyć, że piekarzowi zostaje zabrany wytwór jego pracy; autorowi nic się nie zabiera, nie ma więc mowy o pracowej teorii apropriacji. Jedynie autorowi zabiera się potencjalny dochód, czyli dochód, które może faktycznie nie być.

  48. Argumentacja z rzadkości jest typowo negatywna, zbudowana jest w odniesieniu do owego potencjalnego dochodu i owej bezpośredniej konsumpcji, dla celów polemiki z argumentami przeciwników własności intelektualnej i ma zastosowanie w tym kontekście; nie koncentruję się na pozytywnej definicji, bo nie ma takiej potrzeby. Powtarzając po raz kolejny: piekarz nie straci możliwości bezpośredniej konsumpcji chleba, jeśli straci kilka bochenków. Sprzedaż, to nic innego, jak hipotetyczny dochód (znając Twoje kontrargumenty, odniosę się do tego za chwilę). Natomiast wg. definicji wedle której dla rzadkości konieczne jest działanie, dobra intelektualne też są rzadkie, bo autor podjemuje działania w celu ich prawnego zabezpieczenia. Więc taka definicja przedstawia się całkiem sensownie.

    Dobrze, że sprowadzasz dyskusję w stronę metodologii.
    Zacznijmy od tego, że empiria wcale nie jest odrzucana przez wszystkich przedstawicieli szkoły austriackiej. Wystarczy wspomnieć Rothbarda. Uważał on, że prakseologia ma swoje źródło właśnie w empirycznym poznaniu świata. Krytykując socjalizm zakłada się, że piekarz produkuje ze względu na potencjalny dochód i wykazuje się, że pozbawiając go efektów jego pracy zmniejsza się jego motywację do produkcji. Wg. Ciebie muszą to być czysto arbitralne założenia. Problem polega na tym, że bez założeń tego pokroju nie zbudowałbyś żadnej teorii. Kiedyś już pisałem: malejąca użyteczność krańcowa dóbr też jest założeniem. Apriorycznym, czy empirycznym, ale założeniem. Z pewnością obiektywizuję zachowanie piekarza, ale krytycy socjalizmu też je obiektywizowali.
    Oczywiście, że nie musi dojść do transakcji między Tobą a autorem. Jeśli uważam, że chleb piekarza jest niżej na mojej skali wartości niż jego cena, to do transakcji nie dochodzi. Twoje pozostałe argumenty sprowadzają się do zarzucenia mi obiektywizowania. Ciekaw więc jestem, czy na gruncie nauk społecznych istnieje teoria, którą mógłbyś udowodnić bez „obiektywizowania”. Mógłbyś podać przykład teorii zbudowanej na innym fundamencie?

  49. Ale kogo obchodzi konsumpcja i jaki to ma związek z rzadkością? Definicja ze Szkoły Austriackiej nie opiera się na konsumpcji, chyba że zdefiniujemy ją w ten sposób, co ja, ale to nijak nie pomaga Twojemu tokowi myślenia.
    Owszem, ale podejmujesz działanie mając na uwadze konkretny desygnat owej „własności intelektualnej”, a nie idee, z której ona wypływa. Pomiot działa więc mając na uwadze prawne zabezpieczenie konkretnego desygnatu; działanie na rzecz zabezpieczenia idei jest wewnętrzną sprzecznością.

    A propos założeń: z odpowiednim założeniami możesz udowodnić wszystko, nawet to, że żarówka, którą właśnie wkręcam leży na podłodze. O to Ci chodzi? Możesz oczywiście dodawać sobie dowolną ilość założeń, żeby uczynić swój wywód przejrzystym, ale nie zmieni to faktu, że na gruncie teorii austriackiej nie masz racji. W jednym masz rację: Mises krytykując socjalizm również się mylił, bo nie istnieje definitywny argument przeciwko państwowej własności środków produkcji – prymitywizując wywód, może zdarzyć się przecież, że planista za każdym razem trafi idealnie w rynkową cenę. Twoje odwołanie się do krytyków socjalizmu nie ma samo w sobie żadnej wartości: jest to zwykłe argumentum ad verecundiam. „Mises tak robił, więc ja też tak będę” – niestety, mnie to nie przekonuje.

    „Mógłbyś podać przykład teorii zbudowanej na innym fundamencie?”
    A po co mi to w tym momencie?

  50. Owszem, ale podejmujesz działanie mając na uwadze konkretny desygnat owej “własności intelektualnej”, a nie idee, z której ona wypływa. Pomiot działa więc mając na uwadze prawne zabezpieczenie konkretnego desygnatu; działanie na rzecz zabezpieczenia idei jest wewnętrzną sprzecznością.

    Krzysiek, niech będzie. Autor jakiegoś dzieła podejmuje działanie mając na uwadze konkretny desygnat owej własności intelektualnej, a nie idee, z której ona wypływa. Zgadza się, że podmiot działa mając na uwadze prawne zabezpieczenie konkretnego desygnatu. Może jest tak, że działanie na rzecz zabezpieczenia idei jest wewnętrzną sprzecznością, może. Ale kto tu mówi o idei? Sam mówisz o desygnacie, który wyraźnie oddzielasz od idei, a później, ni z tego ni z owego, zaczynasz mówić o sprzeczności idei. Jak podaje Wikipedia, desygnat to „każdy konkretny obiekt pasujący do nazwy, lub ściślej – każda rzecz oznaczana przez dany wyraz, pojęcie lub znak. Na przykład desygnatem słowa „pies” jest każde zwierzę będące psem”. Skoro tak wyraźnie oddzielasz desygnat od idei, pewnie masz ku temu jakiś powód.

    Możesz oczywiście dodawać sobie dowolną ilość założeń, żeby uczynić swój wywód przejrzystym, ale nie zmieni to faktu, że na gruncie teorii austriackiej nie masz racji. W jednym masz rację: Mises krytykując socjalizm również się mylił

    Dobrze, że wiesz lepiej niż Mises czym jest ekonomia austriacka i jaki jest jej sposób dowodzenia. Odrzucasz austriacką krytykę socjalizmu, teorię cykli koniunkturalnych, teorię użyteczności marginalnej, coś jeszcze? Co wg. Ciebie jest więc ekonomią austriacką?

    odpowiednim założeniami możesz udowodnić wszystko, nawet to, że żarówka, którą właśnie wkręcam leży na podłodze. O to Ci chodzi?

    Piszesz, że odpowiednimi założeniami można wszystko udowodnić – ok. Zauważ jednak, że komuś kto nie ma żadnych założeń nie można *niczego* udowodnić.
    Chcę żebyś podał przykład jakiejś teorii społecznej na której dowód się zgadzasz. Wcześniej wspominałeś o indukcji enumeratywnej. Kiedy przyszło co do czego, stwierdziłeś, że „mniej więcej wiesz co to jest, ale indukcji nie stosujesz, bo dowód jest bardzo czasochłonny” (https://liberalis.pl/?p=1553&cp=3#comment-9986). Dlatego dalej możesz tkwić w przekonaniu, że słonie latają, albo że wkręcana przez Ciebie żarówka tak na prawdę leży na podłodze (co wbrew pozorom może mieć pewien sens). Zaczyna nam się robić kabaret, a nie poważna dyskusja. Proszę Cię jeszcze raz, żebyś określił jaki sposób argumentacji uważasz za zasadny na gruncie budowania teorii społecznych. Inaczej ta wymiana zdań nie ma jakiegokolwiek sensu, bo opierając się na Twoim sposobie argumentacji można zaprzeczyć wszystkiemu.
    Jeżeli nie ma żadnej teorii społecznej, która według Ciebie choćby w aproksymacji i uproszczeniu pretenduje do bycia prawdziwą, trzeba wywnioskować, że nie istnieją w tej dziedzinie żadne argumenty, które mogą Cię przekonać, a wtedy jakakolwiek dyskusja byłaby bezcelowa.

  51. „Sam mówisz o desygnacie, który wyraźnie oddzielasz od idei, a później, ni z tego ni z owego, zaczynasz mówić o sprzeczności idei.”
    Gdzie?

    „desygnat to “każdy konkretny obiekt pasujący do nazwy, lub ściślej – każda rzecz oznaczana przez dany wyraz, pojęcie lub znak. Na przykład desygnatem słowa “pies” jest każde zwierzę będące psem”. Skoro tak wyraźnie oddzielasz desygnat od idei, pewnie masz ku temu jakiś powód.”
    No ale co to ma do rzeczy?

    „Dobrze, że wiesz lepiej niż Mises czym jest ekonomia austriacka i jaki jest jej sposób dowodzenia. ”
    Wydedukuj więc austriacką krytykę socjalizmu z aksjomatu działania albo innych pomocniczych postulatów stosowanych przez ekonomię austriacką.

    „Odrzucasz austriacką krytykę socjalizmu, teorię cykli koniunkturalnych, teorię użyteczności marginalnej, coś jeszcze?”
    Odrzucam tylko to, co nie wynika z aksjomatu działania albo z innych pomocniczych postulatów.

    „Piszesz, że odpowiednimi założeniami można wszystko udowodnić – ok. Zauważ jednak, że komuś kto nie ma żadnych założeń nie można *niczego* udowodnić.”
    To prawda, ale myślałem, że rozmawiamy na polu metodologii szkoły austriackiej, a nie Twojej własnej.

    „Chcę żebyś podał przykład jakiejś teorii społecznej na której dowód się zgadzasz.”
    Ale ja nie chcę.

    „Wcześniej wspominałeś o indukcji enumeratywnej. Kiedy przyszło co do czego, stwierdziłeś, że “mniej więcej wiesz co to jest, ale indukcji nie stosujesz, bo dowód jest bardzo czasochłonny” (https://liberalis.pl/?p=1553&cp=3#comment-9986). Dlatego dalej możesz tkwić w przekonaniu, że słonie latają, albo że wkręcana przez Ciebie żarówka tak na prawdę leży na podłodze (co wbrew pozorom może mieć pewien sens).”
    Tylko że ekonomia austriacka opiera się na rozumowaniu dedukcyjnym. Ty się na dedukcji oprzeć nie możesz, bo i jak?

    „Zaczyna nam się robić kabaret, a nie poważna dyskusja. Proszę Cię jeszcze raz, żebyś określił jaki sposób argumentacji uważasz za zasadny na gruncie budowania teorii społecznych.”
    Ale to jest nieistotne, co ja myślę. Istotne jest to, co wynika z teorii szkoły austriackiej.

    „Inaczej ta wymiana zdań nie ma jakiegokolwiek sensu, bo opierając się na Twoim sposobie argumentacji można zaprzeczyć wszystkiemu.”
    Zobacz, jaki jestem miły – nie zaprzeczam teorii szkoły austriackiej.

  52. @Trikster: jest to zwykłe argumentum ad verecundiam. “Mises tak robił, więc ja też tak będę” – niestety, mnie to nie przekonuje.

    To istnieje taki błąd logiczny?

    @Mises krytykując socjalizm również się mylił, bo nie istnieje definitywny argument

    1. Co to znaczy „definitywny argument”?

    @przeciwko państwowej własności środków produkcji – prymitywizując wywód, może zdarzyć się przecież, że planista za każdym razem trafi idealnie w rynkową cenę.

    Jak?

  53. „To istnieje taki błąd logiczny?”
    To nie tyle błąd logiczny, co pozamerytoryczny sposób argumentacji.

    „1. Co to znaczy “definitywny argument”?”
    Taki, który nie pozostawiłby pola do oponowania na gruncie danej teorii.

    „Jak?”
    Rzucając kostką, na przykład.

  54. Wydedukuj więc austriacką krytykę socjalizmu z aksjomatu działania albo innych pomocniczych postulatów stosowanych przez ekonomię austriacką.

    Jakie konkretnie są te postulaty wg. Ciebie?

  55. @To nie tyle błąd logiczny, co pozamerytoryczny sposób argumentacji.

    No tak, domyślałem się, że chodzi o erystykę; jednak takim ignorantem z logiki nie jestem.. 😉

    @Taki, który nie pozostawiłby pola do oponowania na gruncie danej teorii.

    I Misesowskie argumenty takie nie są, bo socjalista zawsze może wysunąć argument o rzucie kostką? Ale czy nie aby podobnie bezwartościowy sposób dyskusji, jak argumentum ad verecundiam?

  56. „I Misesowskie argumenty takie nie są, bo socjalista zawsze może wysunąć argument o rzucie kostką? Ale czy nie aby podobnie bezwartościowy sposób dyskusji, jak argumentum ad verecundiam?”
    Nie, bo argumenty Misesa po pierwsze nie są wydedukowane z aksjomatu działania, a po drugie – Mises przypadkowo raczej bawi się tu w rachunek prawdopodobieństwa i statystykę. Czyli nie może definitywnie, na gruncie ASE, obalić socjalizmu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *