Prezydent zawetował ustawę o przymusie szkolnym dla sześciolatków. Można się zgadzać albo nie zgadzać, ale poziom argumentacji jego krytyków dowodzi potrzeby jakiejś formy ustawy reedukacyjnej.
W przeciwieństwie do „Wyborczej”, celującej w rynkową grupę ambitnych ćwierćinteligentów, „Dziennik” jest raczej gazetą dla pospolitych półgłówków. Ale chyba nawet półgłówek nie zdoła gładko przełknąć najeżonego bzdurami i kłamstwami tekstu profesora Marcina Króla.
Żeby było jasne – jest mi raczej obojętne, czy spór wygra opcja obowiązku szkolnego od szóstego czy siódmego roku życia. Obydwa rozwiązania stanowią oczywiste pogwałcenie wolności i prawa rodziców do decydowania o losie ich dzieci. W sporze o kształt tej ustawy stoję po stronie tych, którzy najchętniej by tę ustawę puścili z dymem.
Jednak trudno nie reagować, kiedy Marcin Król, jakimś cudem tytułujący się profesorem, sięga po argumenty na poziomie niezbyt bystrego sześciolatka.
Po pierwsze, Król stwierdził, że decyzja prezydenta jest „szkodliwa dla jego wnuczki i jej rówieśników”. Zdaje mi się, że pan profesor nazbyt się wczuł w rolę filozofa w platońskim państwie, skoro nabrał przekonania, że wie lepiej, co jest dobre, dla, bądź co bądź, cudzych dzieci i wnucząt. Deklaruje również, że wie, co jest dobre dla ich mam, pisząc: „myślę, że biedne matki też chciałyby posłać wcześniej dzieci do szkoły, by móc zarabiać pieniądze”. Ja zaś myślę, że profesor za dużo myśli. Mamy z pewnością nie potrzebuję zastępstwa w myśleniu o swoich pociechach.
Po drugie, Król kłamie, twierdząc, że „ustawa jest skonstruowana tak, że nie ma przymusu posyłania sześcioletnich dzieci do szkół”. Z tego, co wiem, ustawa pozostawia dobrowolność przez pierwsze kilka lat, a potem ją likwiduje, czyli podpis prezydenta – prędzej czy później – wprowadziłby jednak obligatoryjną szkołę dla sześciolatków. Pan profesor albo ustawy nie doczytał, albo, jakby to powiedzieć, rozmyślnie próbuje minąć się z prawdą.
Po trzecie, Król, z braku może pomysłu na sensowną argumentację, sięga po argument ostateczny – osobiste doświadczenia – i pisze: „Miałem to szczęście, że w ciężkich stalinowskich czasach, kiedy zaczynałem szkołę, pozwalano sześcioletnim dzieciom na pójście do szkoły”. Prawda, że piękny wzór do naśladowania? Wujaszek Stalin, w swej niezmierzonej dobroci, przygarniał już sześciolatki, by oświecić je blaskiem socjalistycznej oświaty („Potrzebny jest Maszynista, /którym jest On: /towarzysz, wódz, komunista /- Stalin – słowo jak dzwon!”), a paskudny Kaczyński oświecać nie chce! Drań!
To osobiste wyznanie profesora Króla zdaje się dowodzić – wbrew jego zamierzeniom, niestety – że szkód wywołanych wcześnie rozpoczętą edukacją szkolną, nie naprawi ani matura, ani nawet habilitacja.
Krzysztof Pochmara
10.03.2009 r.
***
Tekst był wcześniej opublikowany na stronie autora
Chuj jebany. Przymus już będzie w 2011 roku (będzie, bo jest większość do obalenia weta prezydenta). Znaczy to ni mniej, ni więcej, że moja córka będzie miała rok krótsze dzieciństwo.
>Po trzecie, Król, z braku może pomysłu na sensowną argumentację, sięga po argument ostateczny – osobiste doświadczenia – i pisze: “Miałem to szczęście, że w ciężkich stalinowskich czasach, kiedy zaczynałem szkołę, pozwalano sześcioletnim dzieciom na pójście do szkoły”.
To ja znam lepszy przykład. Ostatnio dyskutowałem z pewnym marksizującym osobnikiem o posiadaniu broni. On oczywiście był temu przeciwny, a jako przykład państwa, w którym „systemowo” udało się zapewnić ludziom bezpieczeństwo, wskazał PRL. 😀 Po czym ja zakończyłem dyskusje motywem dobrze znanym z roku „1984”.
Jak dla mnie argumentacja profesorka rzeczywiscie infantylna. Czy przymus obowiazku szkolnego jest od 6 czy 7 lat to tak na prawde nic nie zmienia, przymus jak byl tak i zostaje.
Smootny, ty masz dzieci?;)