Jakub Bożydar Wiśniewski: Zło dóbr publicznych

Po co nam sektor publiczny? Po to, by wytwarzał nam dobra publiczne. A co to są dobra publiczne? To, rzecz jasna, takie dobra, które wytworzyć potrafi tylko sektor publiczny.

Aby nie ulegać majakom tych próżnych tautologii, warto przyjrzeć się kwestii bliżej. Zwłaszcza wtedy, gdy „służba publiczna” stara się gwałtownie rozdąć sektor publiczny w imię – a jakże – dobra publicznego.

Oszczędzając dorzecznemu czytelnikowi ekonożargonu, dobra publiczne można pokrótce zdefiniować jako te, których wykorzystanie przez jedną osobę nie zmniejsza możliwości ich wykorzystania przez inne osoby. Poza tym, dobra publiczne zwykły wywoływać „pozytywne efekty zewnętrzne”, a więc przynosić korzyść tym, którzy w żaden sposób nie przyłożyli ręki (ani głowy) do ich wytworzenia. Dopowiedziany do tej teorii wniosek jest następujący: jako że powyższe cechy dóbr publicznych umożliwiają każdemu pasożytnicze ich wykorzystywanie, żaden prywatny producent nie będzie w stanie czerpać z ich wyrabiania wystarczających zysków, a więc nie będzie miał wystarczającego bodźca do tego, aby w pierwszej kolejności rozpocząć produkcję.

Co trzeba więc zrobić? Trzeba uznać każdego za potencjalnego pasożyta i zmusić pasożytniczy ogół do opłacania produkcji dóbr publicznych: lecznictwa, szkolnictwa, infrastruktury drogowej itd., gdyż w innym wypadku zostanie on owych niezbędnych artykułów pozbawiony.

W rozumowaniu tym jest zbyt wiele błędów, żeby wymienić i opisać je tu wszystkie. Warto skupić się na tych najwyraźniejszych i najłatwiejszych do wiarygodnego obnażenia.

Po pierwsze – to, czy wykorzystanie danego dobra przez jedną osobę zmniejsza bądź nie zmniejsza możliwości jego wykorzystania przez inne osoby, jest kwestią subiektywną – nie istnieje utylitometr, który fale mózgowe konsumentów mógłby przedstawić w postaci krzywych użyteczności. Czy to, że przy pewnym spektaklu teatralnym widownia nie jest pełna, uprawnia nas do przymuszenia właściciela teatru do nieodpłatnego wpuszczenia na salę grupy nieproszonych gości? Rzecz nie tylko w tym, że byłoby to rażące naruszenie komfortu psychicznego zarówno właściciela, który ustalił pewne reguły wstępu, jak i klientów, którzy reguły te respektują. Rzecz również w tym, że z czasem subiektywne straty psychiczne przełożyłyby się na w pełni obiektywne straty finansowe – klienci odmówiliby uczęszczania do obiektu, w którym kaprys trzeciej strony może sprawić, że „gapowicz” jest traktowany na równi z „płatnikiem”. Jeśli zaś ktoś jest gotów przełknąć tę pigułkę i zalecić nacjonalizację teatrów, to – jak przy każdej nacjonalizacji – rezultat będzie oczywisty: przy braku możliwości dokonywania rachunku zysków i strat, teatry staną się nierentowne. Usługa nierentowna zaś z definicji nie może być dobrem, a co dopiero dobrem publicznym, lecz jedynie obciążeniem przymusowo utrzymywanym w istnieniu przez osoby zupełnie niezainteresowane przedłużaniem tegoż.

Powyższa obserwacja prowadzi do punktu kolejnego – nie sposób jakiegokolwiek towaru bądź usługi uznać za dobro, jak długo jego świadczenie oderwane jest od dobrowolnie wyrażanych preferencji (czytaj: preferencji wyrażanych poprzez kupno i sprzedaż). Jeśli więc założyć, że dobra publiczne mogą zaistnieć wyłącznie w wyniku działania podatkowego aparatu przymusu, to automatycznie przestają one być dobrami. Uwaga ta jest jednym z lepszych dowodów na to, że zasady ekonomii naprawdę nie są skomplikowane – jeśli dana osoba odmawia wnoszenia wkładu pieniężnego w produkcję danego dobra, to znaczy, że istnieją inne dobra, które są z jej punktu widzenia istotniejsze. Jeśli zatem odmawia wnoszenia wkładu w produkcję tego, co nazywa się dobrami publicznymi, to oznacza, że istnieją inne dobra „prywatne”, których zdobycie jest dla tej osoby ważniejsze. Nie może być wzrostu użyteczności bez dobrowolnego uznania czegoś za użyteczne, i o tym musi pamiętać każdy, kto twierdzi, że zdrowa gospodarka to gospodarka wzrostu.

Po trzecie – na co dzień korzystamy z efektów wielu dóbr i usług, w których wytworzeniu nie braliśmy żadnego udziału. Korzystamy, przykładowo, nie tylko z tego, że ci, z którymi przestajemy, są zdrowi czy wykształceni, ale również z tego, że są wymyci i dobrze odziani. Czy to oznacza, że potrzebujemy narodowego funduszu żywieniowego oraz komunalnego mydła?

Widok wypielęgnowanych, prywatnych ogrodów czy zadbanych fasad prywatnych domów wzbudza w nas dodatnie wrażenia estetyczne. Możemy cieszyć ucho melodiami wygrywanymi przez ulicznego muzyka nawet jeśli nie zdecydujemy się na wrzucenie monety do jego kapelusza. Człowiek spytany o drogę jest gotów na nieodpłatne udzielenie nam wskazówki. Znaczyć by to miało, że musimy subsydiować zakładanie ogrodów, odnawianie prywatnych budynków i specjalne lekcje zaznajamiające tuziemców z planami miast? Odpowiedź jest oczywista, ale wydawać by się mogło, że dla niektórych oczywistą być przestaje – dość wspomnieć słyszane już po obu stronach Atlantyku propozycje nacjonalizacji sektora bankowego czy dotowania przemysłu samochodowego, jak zawsze w „interesie publicznym”.

Po czwarte i ostatnie – to, czy dany towar bądź usługa przynosi niezasłużone zyski osobom trzecim, nie jest jej wrodzoną cechą, ale efektem rządowych działań wyprzedzających. Jeśli przedsiębiorcy przeszkadza to, że z jego wyrobów korzystają „gapowicze”, to ich wykluczenie jest kwestią opracowania odpowiednich metod zarządzania, procedur i narzędzi – wyższych i lepszych ogrodzeń, skuteczniejszych urządzeń zagłuszających itp. Jeśli jednak podmiot pozarynkowy z góry przyzna sobie w pewnym obszarze monopol, to, rzecz jasna, rozwijanie w tym obszarze rozwiązań rynkowych stanie się niemożliwe. Inną sprawą jest to, że przedsiębiorca może nie dbać o to, że jego produkty noszą znamiona dóbr publicznych, i wciąż działać z zyskiem. Typowym przykładem takiego produktu jest oprogramowanie komputerowe (software), które, w przeciwieństwie do sprzętu materialnego (hardware’u), można kopiować i rozprowadzać po zerowych niemal kosztach. A jednak to producent software’u, nie hardware’u, znajduje się od kilkunastu lat wśród trójki najzamożniejszych ludzi globu.

Nie da się zatem uniknąć wniosku, że „dobra publiczne” są pojęciem bałamutnym. Jeśli poprzestać na wymienieniu ich ekonomicznych własności, to widzimy jasno, że nie tylko mogą być one wytwarzane przez sektor prywatny, ale też mogą być przezeń wytwarzane znacznie lepiej. Jeśli natomiast do wyliczenia ich ekonomicznych własności dołożyć (fałszywą) konkluzję o rzekomej konieczności przymusowego i kolektywnego ich finansowania, wtedy rezultatem jest udzielenie poparcia pełnemu socjalizmowi – systemowi pełnego marnotrawstwa rzadkich zasobów i utrwalania nędzy.

Takie są logiczne konsekwencje teorii dóbr publicznych i takimi trzeba je przyjąć. A przyjąwszy, lepiej zastanowić się dwukrotnie, czy tak zawodna teoria nie idzie ręka w rękę z jeszcze bardziej zawodną praktyką.

Jakub Bożydar Wiśniewski
21.02.2009 r.

***
Artykuł ukazał sie w tygodniku Najwyższy CZAS! , na Liberalis.pl publikujemy go za wiedzą i zgodą autora

22 thoughts on “Jakub Bożydar Wiśniewski: Zło dóbr publicznych

  1. Z mydłem etc. uważałbym. Niektórzy ekonomiści tak uważają (zresztą kilka rozumowań które uważałem za 'ad absurdum’… jest prawdziwych.

    PS. Większość ludzi uważających software za dobro publiczne zapewnie je sobie na własną rękę – bez pomocy państwa 😉

  2. Całego mi się nie chce rozwijać, ale:

    Co do mydła, to… zażenowało mnie to porównanie. Jakby autor nie widział różnicy między pomocą choremu człowiekowi a kupieniem mu cukierka. Między nakarmieniem głodnego, a kupieniem mu torebki z Zara.
    W ogóle to trudno polemizować z kimś, kto udowadnia, że dobra publiczne są be, zakładając, że dobra publiczne są be i wprowadzając terminologię, która przyznaje status dobra jedynie rzeczom wytworzonym przez prostą drogę kapitału. Nie bójcie się, zaatakujcie jeszcze akcje charytatywne.

  3. A mnie zażenowało, że można potrafić pisać i równocześnie nic nie rozumieć z tego, co się czyta. Interesujące, ilu wtórnych analfabetów potrafi wyprodukować jeden system edukacji.

  4. A to już jest typowe dla prawicowych idiotów, że jak coś komuś nie pasuje w tekście pisanym ekonomiczną (popularną, nie akademicką) nowomową, to się go wyzywa od analfabetów.

  5. należy ponadto zwrócić uwagę jak długa jest struktura kapitałowa produkcji takiego wtórnego analfabety, paręnaście lat. a od kiedy weszły darmowe szkolenia dla nierobów, to nawet i kilkadziesiąt, w końcu państwowa edukacja to dobro publiczne 😀

  6. >to się go wyzywa od analfabetów.

    WTÓRNYCH, czyli takich, którzy nie rozumieją czytanego przez siebie tekstu, buttersku.

  7. Witam
    Nie mogę się do końca zgodzić iż sektor prywatny mógłby kreować wszystkie dobra publiczne. Wyobraźmy sobie iż w rękach prywatnych są parki w centrach miast. Czy większość ich nie byłaby zamieniona na centra handlowe i parkingi ?. Nie wszystkie dobra mają zachowaną proporcję między wartością rynkową a kulturową, historyczną, uczuciową. W przypadku takich dóbr często te dobra by były niszczone co w długofalowej strategii rodzi dużo negatywnych skutków. Jako przykład można podać oczyszczalnie ścieków, spalin, rezerwaty przyrody, lasy. Jeżeli nie byłoby sektora publicznego (regulacji) to byśmy mogli popaść w szkodliwą bezwzględną konsumpcje. Niestety my ludzie nie mamy naturalnych wrogów, którzy mogli by powstrzymać nas przed ekspansją. Uważam że w związku z czym muszą być ludzie ( narody , społeczności ) które zmuszają choć trochę ich członków do pewnych zachowań.

  8. >Wyobraźmy sobie iż w rękach prywatnych są parki w centrach miast. Czy większość ich nie byłaby zamieniona na centra handlowe i parkingi ?

    Jeśli taka była by wola konsumentów, choć to mało prawdopodobne, gdyż jak widać ludzie preferują w miastach zielone zakątki, w których mogli by się na chwilę zrelaksować. Co przedsiębiorcy zauważyli by prawie natychmiast.

    > Nie wszystkie dobra mają zachowaną proporcję między wartością rynkową a kulturową, historyczną, uczuciową.

    Po pierwsze co to znaczy „proporcje”?
    Po drugie wszelkim dobrom, które podlegają handlowym wymianom, ludzie przypisują jakieś wartości, a to sentymentalne, a to pieniężne, a to duchowe, lecz to są motywy, które w ekonomicznej analizie nie grają większej roli. Jeśli komuś zależy na ochronie zabytku – zamku – ze względu na jego historie, to może go sobie wykupić (przynajmniej powinien móc), by go odrestaurować bądź to żeby go udostępniać turystom bądź żeby założyć hotel.

    >W przypadku takich dóbr często te dobra by były niszczone co w długofalowej strategii rodzi dużo negatywnych skutków. Jako przykład można podać oczyszczalnie ścieków, spalin, rezerwaty przyrody, lasy.

    Ale one wszystkie należą właśnie do sektora publicznego, który je marnotrawi ze względu na brak wyraźnej relacji posiadania (zarządcy nie zależy na tym, żeby zachować dane dobro w jak najlepszym stanie, gdyż za kilka lat odejdzie, nie będzie czerpał żadnych zysków z administrowanego dobra. W przeciwieństwie do właściciela, któremu zależy na utrzymaniu danego dobra w jak najlepszym możliwym stanie ze względu na czerpanie z niego zysków) między zarządcą a dobrem zarządzanym.
    Dla przykłady, właścicielowi tartaku będzie zależeć na tym, aby ciągle na nowo zasadzono drzewa, które później będzie mógł sprzedać. Analogicznie do ferm zwierząt. Bezmyślne zabijanie krów czy kur, bez pozostawienia kilku okazów do rozpłodu, owocowało by dla rolnika samymi stratami w przyszłości.

    >Jeżeli nie byłoby sektora publicznego (regulacji) to byśmy mogli popaść w szkodliwą bezwzględną konsumpcje.

    A dowód jakiś?

    > Niestety my ludzie nie mamy naturalnych wrogów, którzy mogli by powstrzymać nas przed ekspansją. Uważam że w związku z czym muszą być ludzie ( narody , społeczności ) które zmuszają choć trochę ich członków do pewnych zachowań.

    A kto ochroni ludzi na dole przez ludźmi na górze? Skoro człowiek jest z natury agresywny, to nadawanie jakiejkolwiek władzy jednostce czy grupie zakrawa na zwykłe szaleństwo. 🙂

  9. „Nie mogę się do końca zgodzić iż sektor prywatny mógłby kreować wszystkie dobra publiczne. Wyobraźmy sobie iż w rękach prywatnych są parki w centrach miast.”

    Przecież jest jeszcze jedna możliwość , parki mogą własnością wspólną określonej grupy mieszkańców – własność prywatna to nie tylko ta indywidualna , ale także kolektywna , pamiętajmy o tym 🙂

  10. >A jednak to producent software’u, nie hardware’u, znajduje się od kilkunastu lat wśród trójki najzamożniejszych ludzi globu.

    Przykład trochę kiepski. Wydaje mi się, że własność intelektualna jest sposobem na wspieranie dóbr publicznych – nie lepszym, niż opodatkowanie. Podatek to opłata za mieszkanie na terytorium danego państwa, co uzasadnia się tym, że przecież korzysta się w ten sposób z braku przestępczości i innych wspaniałych dóbr zapewnionych na tym terenie. Chcesz z nich korzystać mieszkając tutaj – to płać. Podobnie z programem komputerowym – przecież chcesz korzystać z danego programu, uszanuj więc prawa twórcy do zysków, musisz mu zapłacić, niezależnie, czy to od niego zdobyłeś program, przecież inaczej nic nie mogłoby funkcjonować.

  11. „Jeśli taka była by wola konsumentów, choć to mało prawdopodobne, gdyż jak widać ludzie preferują w miastach zielone zakątki, w których mogli by się na chwilę zrelaksować. Co przedsiębiorcy zauważyli by prawie natychmiast.”

    Coraz częściej wydaje mi się, że jesteś licealistą… heh… (niby nieważne, a jednak…)
    Cóż, przypatrzmy się Poznaniowi. Ludzie chcą mieć bulwary nad Wartą, ale zamiast bulwarów powstają zamknięte osiedla, parki (jak sławny kulczykowy) zostają wchłonięte przez centra rozrywki. Oczywiście w umysłach kapitalistów rodzi się myśl: „skoro powstało centrum rozrywki, to znaczy, że ludzie bardziej potrzebują centrum rozrywki niż parku” i tu kompletnie pomija się fakt, że decyzje zapadają między garstką ludzi z zupełnym pominięciem opinii mieszkańców miast.

  12. >Oczywiście w umysłach kapitalistów rodzi się myśl: “skoro powstało centrum rozrywki, to znaczy, że ludzie bardziej potrzebują centrum rozrywki niż parku” i tu kompletnie pomija się fakt, że decyzje zapadają między garstką ludzi z zupełnym pominięciem opinii mieszkańców miast.

    Obecne plany zagospodarowania przestrzennego i konkursy z nimi związane to nie jest kapitalizm. O planach decydują urzędnicy i ci kapitaliści, którzy potrafią się im przypodobać. Niech nas nie zmyli fakt, że i tak osiągają zyski, z czego może wynikać wniosek, że powinno się im tego zabronić. Prywatny park mógłby czerpać zyski ze swojego istnienia w inny sposób, który nie jest w obecnym systemie możliwy ze względu na to, że wszystkie parki są państwowe, a zatem ich funkcjonowanie jest dotowane.

  13. >Coraz częściej wydaje mi się, że jesteś licealistą… heh… (niby nieważne, a jednak…)

    Ty pewnie nawet schodów tej szacownej placówki edukacyjnej nigdy na oczy nie widziałeś. Phi.

    >Cóż, przypatrzmy się Poznaniowi.

    Patrzę, patrzę i jakoś nie widzę tego wolnego rynku. Cóż, urzędnicze regulacje go pewno zasłaniają. :>

  14. No i wiadomo było, że dostanę odpowiedź, która nie ma NIC wspólnego z prawdziwym światem. Czyli wszystko gdzieś tam w idealnym libertariańskim świecie dobra prywatne są zawsze dobre, a publiczne zawsze złe… ehhh… że taka argumentacja nosi nazwę błędu naturalistycznego to już nie mówię, bo i pewnie Kamilek o niczym takim nie słyszał.

    Po prostu myślałem, że jak ktoś mówi o wyższości własności prywatnej, to odnosi się do znanego wszystkim świata, a nie do cudownych konfiguracji społecznych.

    Edit był, bo się pomyliłem 🙂

  15. >Po prostu myślałem, że jak ktoś mówi o wyższości własności prywatnej, to odnosi się do znanego wszystkim świata, a nie do cudownych konfiguracji społecznych.

    Własność prywatna nie musi być lepsza od państwowej, jeśli została zdobyta z udziałem państwa. Dlatego osobiście uważam konfiskatę własności uzyskanej dzięki ulgom podatkowym i wszelkim innym przywilejom za naprawdę ważny element libertariańskich przemian. Taką rewolucję trzeba by bardzo starannie zaplanować, ale miałaby szanse stworzyć naprawdę cudowne konfiguracje społeczne.

  16. Dlatego osobiście uważam konfiskatę własności uzyskanej dzięki ulgom podatkowym i wszelkim innym przywilejom za naprawdę ważny element libertariańskich przemian.

    Konfiskatę na rzecz kogo?

  17. >No i wiadomo było, że dostanę odpowiedź, która nie ma NIC wspólnego z prawdziwym światem. Czyli wszystko gdzieś tam w idealnym libertariańskim świecie dobra prywatne są zawsze dobre, a publiczne zawsze złe… ehhh…

    Dobra, więc co Ty proponujesz? :>

    Zabrać kapitalistom własność, wyregulować rynek tak, żeby opłacało się zakładać parki? Tylko wiesz, do takich analiz potrzebujesz „idealnych” modeli. Bez nich nie ma nauki!

    Te propozycje są oczywiście tylko skrótami myślowymi.

    >że taka argumentacja nosi nazwę błędu naturalistycznego to już nie mówię, bo i pewnie Kamilek o niczym takim nie słyszał.

    Buttersik, czego Ty od nas oczekujesz? Poczytaj Misesa, poczytaj Rothbarda czy jakiegokolwiek innego liberalnego ekonomistę, który opisuje mechanizm działania regulacji, niewydolności własności publicznej..

    Nie będziemy, a na pewno ja, wypełniali luk w twojej edukacji, jasne?

  18. >Konfiskatę na rzecz kogo?

    Według Rothbarda, nie ma to znaczenia. Ważne jest, że ukradzione nie może pozostać w rękach złodzieja. Ten, kto odbiera ukradzione, zawsze ma rację. Mógłby wtedy pomyśleć o zadośćuczynieniu ofiarom albo informatorom, ale to jego decyzja. Rzecz jasna, wszystko musi się odbyć w jakichś cywilizowanych warunkach z sędzią, obroną – komunistyczny terror jakoś nie zmienił świata na lepsze.

  19. A co jeśli nie pomyśli, bo będzie tylko pragnął zaspokoić swoje własne potrzeby?

  20. Być może nie jest to sposób na zaspokajanie swoich potrzeb równie rozwojowy, co praca. Trudno. Może i było by lepiej, gdyby nie było takich przypadków, gdy ktoś trzeci po prostu przywłaszcza sobie zagrabione przez kogoś innego mienie – ale to jest jedna z tych spraw, których nie da się centralnie planować.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *