W poprzednim artykule pisałem o klasycznym tekście Lawrence’a Reeda „7 błędów ekonomicznych,” który ukazał się numerze miesięcznika „The Freeman” z kwietnia 1981 roku. Jak już wcześniej zauważyłem, naprawdę nie ma lepszego komentarza do aktualnej sceny polityki gospodarczej niż ów artykuł, który zasługuje na to, aby przeczytać go ponownie, szczególnie biorąc pod uwagę najnowsze rządowe propozycje „pobudzenia” naszej konającej gospodarki. W tym tygodniu przeanalizuję pierwszy błąd, czyli „błąd wspólnych terminów”. Reed wyjaśnia:
Przykłady wspólnych określeń to: „społeczeństwo”, „wspólnota”, „naród”, „klasa” i „my.” Ważne, by zapamiętać, że są to abstrakcje, wymysły wyobraźni, nie zaś żyjące, oddychające, myślące i działające byty. Ujęty tu błąd polega na mniemaniu, że kolektyw rzeczywiście jest żyjącym, oddychającym, myślącym i działającym bytem.
Dobry ekonomista rozpoznaje, że jedynym takim bytem jest osoba. Źródłem wszelkiego ludzkiego działania jest jednostka. Inni mogą wyrażać zgodę na czyjeś działanie lub nawet w nim uczestniczyć, ale wszystko, co w konsekwencji się wydarzy, można przypisać jedynie poszczególnym, identyfikowalnym jednostkom.
Pomyśl tylko: czy mogłaby w ogóle istnieć abstrakcja zwana „społeczeństwem”, gdyby wszystkie jednostki zniknęły? Oczywiście, że nie. Innymi słowy, wspólny termin w rzeczywistości nie istnieje niezależnie od konkretnych osób, które się na niego składają.
Aby ekonomiści uniknęli błędu wspólnych terminów, absolutnie niezbędne jest określenie jego źródeł i wpływu, a nawet przyczyn i skutków. Ten, kto tego nie zrobi, ugrzęźnie w horrendalnych uogólnieniach. Przypisze uznanie albo potępienie do nieistniejących bytów. Zignoruje właśnie te prawdziwe działania (indywidualne działania), jakie mają miejsce w dynamicznym świecie wokół niego. Może on nawet mówić o „gospodarce” prawie, jak gdyby to był człowiek dużych rozmiarów, który grywa w tenisa i jada na śniadanie płatki zbożowe.
Następstwem takiego podejścia jest używanie zwrotu „w interesie publicznym.” Ludzie pokroju Ralpha Nadera żądają, żeby rząd regulował każdy aspekt naszego życia „w interesie publicznym”, domagają się oni nawet, by państwo zajęło się tymi obszarami działalności, które utrudnią firmom produkcję towarów, co spowoduje zubożenie milionów ludzi.
Doprawdy, kiedy słyszymy mędrków domagających się pewnej polityki „w interesie publicznym”, tak naprawdę chcą oni powiedzieć, że taka polityka służy interesom ludzi w pewnych grupach o powiązaniach politycznych. Na przykład politycy i pisarze redakcyjni mówią nam, że „ekonomiczne bezpieczeństwo narodu” polega na „niezależności energetycznej”.
Chodzi im o to, że, jeżeli całe paliwo zużywane w tym kraju nie jest w nim produkowane, to większość Amerykanów stanie w obliczu ekonomicznej katastrofy. Jest to niezwykle interesujące, bowiem Amerykanie od wielu dekad importują paliwo, zaś amerykańska gospodarka nie „załamała się” nawet podczas krótkotrwałego embarga na olej napędowy z Arabii w 1973 i 1974 roku. (W rzeczywistości oszustwo dotyczące „niezależności energetycznej” to nic innego jak wysiłki polityków oraz mających polityczne koneksje producentów „alternatywnych” źródeł energii, takie jak produkcja etanolu na bazie zboża, podejmowane w celu ogołocenia portfeli podatników, ponieważ ludzie nie nabyliby tych „alternatyw”, gdyby rząd ich do tego nie zmusił).
Reed podkreśla kwestię „wspólnych terminów” i zauważa, że analiza ekonomiczna z natury musi rozpoczynać się od jednostki. Socjaliści postrzegają ludzi jedynie jako kolektyw, czy to będą „pracownicy”, „kapitaliści” albo „proletariat.” Dobrzy ekonomiści wiedzą, że nie można zrozumieć rynków bez zrozumienia zachowania i preferencji jednostek. Nie ma czegoś takiego, jak „społeczny pożytek”, pomimo że niektórzy ekonomiści – z pewnością nie ci dobrzy – usiłują „zbudować” oszukańczy aparat znany jako „funkcja społecznego pożytku”.
Kiedy pominie się jednostki, wówczas ci, którzy są u władzy, postrzegają ludzi jedynie jako materiał służący do manipulacji. Masowe morderstwa dokonywane przez rządy totalitarne w minionym wieku miały miejsce tylko dlatego, że ówczesne władze zdefiniowały ludzi wyłącznie za pomocą wspólnych terminów.
Dlatego też nie zrozumiemy „dobrej” myśli ekonomicznej, jeżeli nie zdamy sobie sprawy z tego, że wspólne terminy takie jak „kraj” albo „gospodarka” są przydatne jedynie w nieformalnym zestawieniu, jako że są to poręczne słowa. Jednakże są one bezużyteczne, a nawet szkodliwe, kiedy przedstawiciele rządu usiłują w imię „pomocy społeczeństwu” narzucać ludziom pewną politykę.
William Anderson
***
Tłumaczenie: Katarzyna Jurak.
Tekst pochodzi z portalu Fundacji PAFERE.