Frekwencja wyborcza w nadchodzących wyborach do europarlamentu może spaść nawet do 13 procent – alarmują ośrodki badania opinii publicznej za pośrednictwem mediów. Zresztą frekwencja w poprzednich wyborach do europarlamentu ledwie przekroczyła 20 procent.
Większość większa
Czy ktoś, kto został wybrany przez 13 procent Polaków, a zatem nie wybrany przez 87 procent obywateli Rzeczpospolitej ma prawo reprezentować kraj? Czy większość w głosowaniu oznacza zwycięstwo, bez względu na ilość głosujących? Przecież ktoś, kto zdobędzie nawet 80 procent poparcia głosujących, co jest raczej wynikiem bez precedensu, ma przy frekwencji 13 procentowej prawo do reprezentowania, co najwyżej 10,4 procent Polaków. Innymi słowy: nie głosowało na niego (głosowało przeciw!) prawie aż 90 procent obywateli. Co prawda, zasadą demokratycznych wyborów jest to, że przegrany podporządkowuje się woli zwycięzcy, ale przegrany z wygranym – w tym konkretnym przypadku – mają łącznie zaledwie 13 procent głosów. Nazywanie tej ilości większością to nadużycie! Na jakiej podstawie mamy zakładać, że powstrzymanie się od głosu jest wyrazem akceptacji istniejącego status quo? Niech to będzie większość, ale większość w jakiś sposób kwalifikowana.
Frekwencja trzynastoprocentowa może być wyrazem obojętności czy bierności wyborców, albo demonstracją, to wyraźny bojkot wyborów. I trudno się ludziom dziwić. Na własne oczy widzą, jak polityczny establishment, który finansują z własnych, ciężko zaobionych pieniędzy zapewnił sobie nietykalność, odcinając drogę jakiejkolwiek alternatywnej sile pollitycznej. Między poszczególnymi partiami nie ma różnic ideowych,a jesli są, to pozorne. Skoro finansujemy ten cyrk, to równie dobrze możemy go ograniczyć lub rozwiązać. Przyznanie w takiej sytuacji głosów wyborców taki stan rzeczy bojkotujących „zwycięzcy” jest moim zdaniem nadużyciem, wręcz skokiem na publiczną kasę. Tym bezczelniejszym, że Parlament Europejski, który jest w najlepszym przypadku instytucją o niewielkim znaczeniu, żeby nie powiedzieć, zbędną, kosztuje podatnika masę euro.
Skoro w pewnych typach głosowań, czy w przypadku głosowania nad sprawami szczególnej rangi (np. zmiany w konstytucji czy wprowadzenie stanu nadzwyczajnego) można wprowadzić wymóg większości kwalifikowanej, przeważnie 2/3 głosów, to równie dobrze można by wprowadzić wymóg przynajmniej 50 procentowego (plus jeden głosujący) quorum. Wybitny ekonomista amerykański, laureat Nagrody Nobla, James M. Buchanan uważa, że gwarancją skuteczności systemu władzy centralnej a nawet szczebli pośrednich jest przejście z wyborów większościowych na jednomyślne, lub bliskie tego ideału. W przeciwnym razie nastąpi gwałtowny wzrost wydatków publicznych, marnotrawstwo i wkroczymy na drogę do socjalizmu. Tym bardziej, jeśli mamy nadal popierać ideę zjednoczonej Europy.
Ignorancja czy bojkot
Efekt głosowania 13 procent obywateli nie jest właściwie jasny; nie wiemy nawet Polacy wybory ignorują czy bojkotują. Zrzucanie wszystkiego na słabą świadomość obywatelską nie wystarczy. Ludzie głupi nie są i łatwo rozpoznają to, co im przynosi korzyść. Uznanie wyboru 13 procent Polaków pachnie mi manipulacją albo dyktaturą. Nie jesteśmy społeczeństwem zaangażowanym obywatelsko, ale idiotami też nie jesteśmy. Gdyby Polacy uważali, że brukselski parlament jest instytucją niezbędną, ważną i mogą mieć na nią wpływ to by do głosowania poszli masowo, tak jak poszli Warszawiacy, żeby wybrać ostatniego prezydenta Warszawy, czy Polacy, aby odebrać władzę PiS-owi.
Demokracja też okazuje się być ułomna. Na dobrą sprawę nie wiadomo, w jaki sposób obywatel ma wyrazić totalne desinteresmant wobec proponowanych mu kandydatów? W obecnej sytuacji pozostają albo cocktaile Mołotowa, albo stworzenie własnej partii, która by lepiej reprezentowała nasze interesy. Nie podoba mi się parlament, nie podobają mi się kandydaci. Nie mając wyboru przy głosowaniu, ze zwykłej ludzkiej bezsilności, a także rozsądku, który nie pozwala mi marnować zasobów, energii, czasu wybieram wstrzymanie się od głosu. Zresztą wstrzymanie się jest też działaniem. Człowiek wstrzymuje się od zmiany istniejącego stanu rzeczy – pisze Ludwig von Mises – gdy jest usatysfakcjonowany, spełniony, albo chory np. wpadł w depresję, w totalną negację. Bez względu na przyczynę, dłuższy stan powstrzymania się od działania kończy się śmiercią. Czy taki ma być efekt ludzkiej bezsilności?
Precedens
Precedens już jest. Sportowiec, który chce jechać na Olimpiadę czy inne ważne zawody, w których reprezentować będzie swój kraj, nie tylko musi pokonać krajowych rywali, ale osiągnąć wynik, jakieś minimum, bez którego o starcie nie może nawet marzyć. Skoro można odmówić sportowcom, to może należałoby pomyśleć o tym, aby nie wysyłać do Brukseli posłów, którzy nie uzyskali minimum obywatelskiego. A jeśli to się nie uda, proponuję obcięcie liczby posłów i wypłacanych im pensji do wysokości wskaźnika frekwencji wyborczej. Wtedy przynajmniej będzie mniej chętnych, a więc mniej wydatków.
Jan M Fijor
01.05.2009
***
Wszelkie kopiowanie i wykorzystanie w celach publicystycznych dozwolone za każdorazową zgodą autora oraz za podaniem źródła
Tekst był wcześniej opublikowany na stronie autora