Własność – tak czy nie?
Wygląda na to, że żadna kwestia nie dzieli obozu libertariańskiego tak bardzo jak zagadnienie własności. Anarchiści komunistyczni w sposób oczywisty zupełnie odrzucają własność. Anarchistyczni socjaliści ograniczają prawo własności do rzeczy osobistych. Anarchoindywidualiści oraz anarchokapitaliści wręcz przeciwnie czynią z własności centrum swojej doktryny.
Patrząc na to empirycznie faktem jest, iż kwestia związana z własnością jest linią podziału w obozie libertariańskim. Ale czy jest to konieczne i w ogóle ma sens?
Moja teza brzmi następująco: rozpatrując to systematycznie linia podziału zupełnie nie powinna występować tak długo, jak obie strony – zarówno odrzucający, jak i orędownicy własności – naprawdę są anarchistami, to znaczy dążą do braku państwa. Dowód dla tezy dotyczącej jedności anarchizmu przedstawię w trzech krokach:
1. W pierwszym rozdziale dokonam analizy pojęcia „dobrowolne umowy”, które ukuł wiodący teoretyk anarchizmu komunistycznego, Peter Kropotkin. Pod pojęciem „dobrowolnych umów” Kropotkin opisuje, jak powstają relacje i powiązania gospodarcze i socjalne w społeczeństwie, do którego on dąży.
2. W rozdziale drugim zajmę się kontekstem historycznym, w którym Kropotkin (i Proudhon) rozwinęli swoje odrzucenie „własności”. Tym samym pokażę, iż pod pojęciem „własność” rozumieli zupełnie coś innego niż anarchokapitaliści.
3. W trzecim rozdziale odwołam się do wspólnego dla „komunistów” i „kapitalistów” w anarchizmie wytłumaczenia ekonomicznego wyzysku państwa (a nie rynku).
Dobrowolna umowa
Wyobraźmy sobie, iż dokonuję porozumienia z komuną Emmy-Goldman-Memorial, że pomogę jej podczas konfiguracji jej systemu komputerowego. Umawiamy się, iż przybędę we wtorek o godzinie 10.00 i cały dzień będę z nią pracował nad rozwiązaniem pojawiających się problemów. Załóżmy, że mieszkam w znacznej odległości i w związku z tym przybędę autobusem kooperacji Errico-Malatesta.
Porozumienie to bazuje na pewnych założeniach. Przede wszystkim muszę być panem samego siebie: nikt nie ma władzy nade mną, nikt nie ma prawa nakazywać mi, abym dokonał uzgodnienia na inny dzień tygodnia. Albo inaczej mówiąc językiem ekonomii: aby móc zawiązać porozumienie, muszę być właścicielem mnie samego.
Ale ta samo własność nie jest jedynym warunkiem. Jeżeli chcę przyjechać autobusem, użytkownik autobusu, wspomniana kooperacja Errico-Malatesta, musi być pewna, iż może dysponować tym pojazdem. Nie może być bowiem tak, iż w międzyczasie ktoś, zgodnie z zasadą „każdemu według potrzeb”, przedstawi roszczenia do autobusu. Albowiem w takim wypadku w nieskończoność czekałbym na przyjazd autobusu, który powinien mnie dowieźć do komuny Emma-Goldmann-Memorial. Oznacza to, ponownie tłumacząc na język ekonomii: w relacji do autobusu musi występować własność odrębna. Pod pojęciem własności odrębnej rozumie się, iż użytkownik autobusu ma prawo decydować o sposobie jego użytkowania (a wnioskując przeciwnie: wyeliminować inne, przez niego nie pożądane wykorzystanie). W taki sam sposób komuna Emma-Goldman-Memorial musi dysponować prawem własności odrębnej dla sprzętu komputerowego. Ostatecznie bowiem głupotą byłoby stawić się po odbyciu tak długiej drogi, po to, aby dowiedzieć się, iż w międzyczasie kolektyw Johna-Mosta przedstawił roszczenia do komputerów, od ręki zdemontował sprzęt i zabrał go ze sobą.
W „dawaniu” podstawowego komunistycznego prawa, a mianowicie „każdy daje według swoich zdolności” tkwi nawet ekonomiczne pojęcie własności: bowiem kiedy jedna osoba coś „daje”, wtedy musi „tym czymś” dysponować. Albo inaczej: jeżeli nie daję własności, wtedy stwierdzenie „każdy daje według swoich zdolności, a każdy bierze według swoich potrzeb” byłoby tautologiczne: jeżeli umiejętności nie byłyby moją własnością, mógłby je „wziąć” każdy, który ich potrzebuje. Naturalnie jest to bezsensowne stwierdzenie: Jeżeli nie chcę, aby moje umiejętności były przez kogoś wykorzystywane, wtedy odmówię wykonania danej pracy. W miarę możliwości nie będę nawet ujawniał moich umiejętności, ani też ich promował. Mówiąc językiem socjologii: uspołecznienie umiejętności jest zawsze działaniem dobrowolnym.
Komunista chciałby więc, aby zaprzeczenie własności nie regulowało relacji gospodarczych dnia codziennego, ale powinno dotyczyć tylko nadużycia własności. Zostając przy naszym przykładzie: kooperacja Errico-Maltesta nie używa swojego autobusu, ale zabrania jego wykorzystania również kolektywowi Johna-Mosta. W tym wypadku, odpowiednio do powszechnej argumentacji komunistów, kolektyw Johna-Mosta miałby „prawo” zabrać autobus z kooperacji Errico-Malatesta, kiedy kolektyw będzie go potrzebował.
Brzmi nieźle. Jednak: natychmiast oczywisty i przekonujący jest fakt, iż w tym przypadku porozumienie nie jest „dobrowolne”. Należy nawet powiedzieć, iż nie ma zupełnie żadnego porozumienia, ponieważ kooperacja Errico-Malatesta jasno i wyraźnie nie wyraziła zgody na wykorzystanie autobusu przez kolektyw Johna-Mosta (w sumie dlaczego?).
Aby móc zdecydować o komunistycznym pojmowaniu, musimy przypadek ten przeanalizować jeszcze dokładniej. Przedłożone zostały dwa zupełnie przeciwne oświadczenia woli. Kolektyw Johna-Mosta „chce” wykorzystać autobus, kooperacja Errico-Malatesta „nie chce” na to wyrazić zgody. Pytanie brzmi zatem: kto ma rację w tym konflikcie? Prawo własności jest po stronie kooperacji Errico-Malatesta, ujęcie „komunistyczne” przyznaje jednak rację przeciwnie do tego kolektywowi Johna-Mosta.
Przyjmijmy za podstawę dla tego przypadku ujęcie „komunistyczne”, wtedy zabezpieczenie transportu zostanie całkowicie zanegowane. Kooperacja Errico-Malatesta uzgodniła ze mną, iż swoim autobusem przetransportuje mnie do komuny Emma-Goldman-Memorial, i „chce” dotrzymać tej umowy. Kolektyw Johna-Mosta uznaje jednak dotrzymanie tego porozumienia jako nie aż tak ważne, jak to, co on sam „chce” osiągnąć przy pomocy wspomnianego autobusu. Tak więc kolektyw przyznaje sobie „prawo” zabrania autobusu.
Nieuniknionym następstwem tej reguły przeciwko własności jest to, iż konflikty muszą być rozstrzygane przez władzę. Występuje deficytowe dobro gospodarcze, autobus, którym dysponować chcą dwaj użytkownicy. Ale nie jest jednoznaczne, czyja wola i chęć stoi „wyżej”, albo czyje uzasadnienie jest „lepsze”. W ujęciu komunistycznym musiałaby występować trzecia instancja podejmująca decyzję w tej sprawie. A ta trzecia, wyższa instancja patrząc na to systematycznie ma koniecznie charakter państwowy. Znajduje się ona poza uzgodnionymi relacjami i może przeforsować to co chce bez zgody tych, których sprawa dotyczy. Zaprzeczenie własności bez państwa – i w tym wypadku marksiści raz niestety znajdują głębokie zrozumienie komunizmu – może występować tylko pod takim warunkiem, iż żadne dobro ekonomiczne nie byłoby deficytowe.
Pojęcie własności u Proudhona i Kropotkina
Moja analiza pokazuje: w aktualnie występujących warunkach deficytu dóbr ekonomicznych forma gospodarcza bazująca na wolnych umowach może występować tylko z własnością. Wszelako Kropotkin, jak i inni anarchistyczni komuniści nie głosili żadnych kompletnych absurdów w relacji do mojego ujęcia. Moje wrażenie po lekturze Kropotkina jest takie, iż miał on wielki respekt dla pracy. Wyobrażenie, że Kropotkin ze swoim stwierdzeniem „każdy bierze według swoich potrzeb” myślał, iż istnieje prawo przywłaszczenia sobie wyników i owoców pracy innych ludzi, jest stosunkowo absurdalne. O wiele bardziej Kropotkin naiwnie zakładał, iż w wolnym społeczeństwie nie doszłoby do opisanego konfliktu pomiędzy kooperacją Errico-Malatesta i kolektywem Johna-Mosta – ponieważ „kryminalne” zamiary i intencje, jak te kolektywu Johna-Mosta, zupełnie nie miałyby miejsca bez zawładnięcia sprawnością pracy kolegów z kooperacji Errico-Malatesta.
Zamieszanie związane z pojęciem własności rozpoczęło się już przed Kropotkinem u francuskiego ojca europejskiego anarchizmu, Pierre’a Josepha Proudhona. Znane jest ujęcie Proudhona „własność jest kradzieżą”. Mniej znane, teoretycznie jednak przynajmniej tak ważne jest jego sformułowanie: „własnością jest to, co przeciwstawimy państwu”.
To, co wygląda jak sprzeczność, w rzeczywistości jest ważnym wyjaśnieniem libertariańskiego pojęcia własności: w XIX wieku występowało – dokładnie tak jak dzieje się to również ciągle jeszcze w dzisiejszych czasach – wiele „tytułów własności”, które nie powstały jako wynik pracy i działania na bazie dobrowolnej umowy, ale w ramach przemocy państwa, dzięki przywilejom, subwencjom oraz innym działaniom i środkom. Taka „własność” w rzeczywistości jest kradzieżą: wynika z możliwości państwa przywłaszczenia sobie zasobów i środków bez zgody tych, którzy w rzeczywistości zasoby i środki te wypracowali i stworzyli. Tego rodzaju „właściciele” w rzeczywistości mają siłę i władzę do wyzysku. Do takiej sytuacji odnosił Proudhon swój znany slogan. Jednak nie wyciągał z niego takich samych wniosków jak socjalistyczne autorytety, a mianowicie, iż należy dążyć do pozbycia się i wyeliminowania własności.
Proudhon myślał bardziej: własność opierająca się na pracy ludzi i powstająca na bazie dobrowolnych umów jest podstawą wolnego społeczeństwa. Tylko gdy człowiek ma prawo do wolnego dysponowania swoją osobą oraz wytworzonymi przez siebie wartościami, może stanowić sam o sobie. Tak dalece człowiek przeciwstawia się państwowym żądaniom i roszczeniom do kurateli i opodatkowania własności. Tego rodzaju własność nie jest naturalnie żadną kradzieżą.
Równie dla „komunisty” Kropotkina indywidualizm jest punktem wyjścia do prowadzonych przez niego rozważań. Nie interesowała go „historia królestwa” albo „historia narodów”, ale „studium indywidualności”. Nie chciał „bogactwa narodów”, lecz pytał o „bogactwo indywidualności”. I – jako komunista – był świadomy, że „nasze działanie zawsze odbywa się w takim kierunku, w jakim w danym momencie znajdziemy największe zadowolenie”. Inaczej niż wiele innych autorytetów komunistycznych Kropotkin występował przeciwko idei „reedukowania” ludzi bądź też tworzenia „nowego człowieka”: „rezygnujemy ze zniekształcania jednostek w imię jakichkolwiek ideałów”.
Pod pojęciem „komunizm” Kropotkin rozumiał coś zupełnie innego niż to, do czego się przyzwyczailiśmy w wyniku obezwładniającego wpływu marksistów w XX wieku. U Kropotkina „komuna” nie jest pojęciem normatywnym, ale analitycznym. Pod pojęciem tym skupia socjalne tendencje do łączenia się w celu zaspokojenia materialnych, duchowych bądź też zmysłowych potrzeb. Ukształtowanie tego połączenia w postaci „komuny” jest sprawą tych, którzy się łączą.
Kropotkin wyprowadza swoje pojęcie komuny ze społeczeństwa średniowiecznego, tendencyjnie pozbawionego państwa. Zwracał jednak uwagę na bardzo ważną różnicę pomiędzy komuną średniowieczną, a komuną do której dążyli anarchiści: „dla nas komuna oznacza nie [jak w średniowieczu] terytorialnie ograniczone skupisko ludzkich mieszkań, lecz komunę interesów, których uczestnicy rozsiani są w tysiącach miast i wsi”. To „dobrowolne porozumienie” oznacza, iż żadne społeczeństwo, żadne stowarzyszenie bądź organizacja, ani też żaden kolektyw nie mają prawa do wyników i pracy człowieka, jeżeli człowiek tek nie wyrazi zgody na takie roszczenie.
Dokładnie to, co opisuje tutaj Kropotkin, anarchokapitaliści nazywają „własnością”. Ostatecznie bowiem – jak opisano powyżej – nie mogłoby dojść do żadnego „dobrowolnego porozumienia”, gdyby jakakolwiek grupa chciała sobie przywłaszczyć wyniki i owoce pracy danego człowieka bez jego zgody.
Dygresja: anarchiści w rewolucji hiszpańskiej. Moja teza dotycząca własności pokrywa się z rzeczywistym działaniem hiszpańskich anarchistów podczas wojny domowej w latach 1936-1939. My, anarchiści, możemy być dumni z tego, iż w eksperymencie, w którym anarchistyczne idee przekształciły się w społeczne działania, pomimo rewolucji, zamętu oraz wojny domowej jako zasada utrzymana została w istotny sposób wolność.
Ziemia, z której wywłaszczeni zostali duzi feudalni posiadacze ziemscy – patrząc z anarchokapitalistycznego punktu widzenia legalnie – została podzielona w 1936 r. zgodnie z lokalnie obowiązującymi warunkami i potrzebami: powstały komuny, kolektywy, ale również parcele zarządzane przez pojedynczych gospodarzy. Żaden rolnik i żaden pracownik rolny nie został zmuszony do danego sposobu działania gospodarczego. Niemiecki anarchista Augustin Souchy mówił o tym prezentując plastyczne obrazy, iż w każdej wsi zawsze były dwie kawiarnie – jedna darmowa dla rolników należących do komuny i druga „indywidualistyczna”, w której trzeba było płacić. Indywidualiści nie byli jednak „nierozsądni czy nierozumni” bądź przeciwnikami anarchizmu, ale często byli przekonanymi anarchistami i członkami organizacji anarchistycznych. Byli to jednak marksistowscy komuniści, którzy dobrowolne komuny anarchistów rozwiązywali przy pomocy siły, jeszcze zanim władzę przejęli faszyści w roku 1939.
W odniesieniu do kwestii dotyczącej własności hiszpański eksperyment interpretuję w następujący sposób: zniesiona została gwarantowana przez państwo niesprawiedliwa, monopolistyczna własność bazująca na rabunku i grabieży. Ale nie została dostosowana do całości społeczeństwa. Raczej chłopi i pracownicy rolni byli indywidualnymi właścicielami uprawianej przez nich ziemi. Wtedy mogli decydować, co uczynić ze swoją własnością – uprawiać ją w dalszym ciągu indywidualnie czy też łączyć się w kolektywy.
Dobrowolność jest prawem własności
Anarchistyczny porządek społeczny, bazujący na zgodzie do uspołecznienia w wyniku „dobrowolnej umowy” – czyli na dobrowolności – może być rozważany tylko z pojęciem własności. Zakładając, że ktoś podejmuje dobrowolną decyzję o zmianie formy życia i rezygnuje z przestrzegania własności innej osoby, zaczynając jej wywłaszczenie. Osoby podlegające wywłaszczeniu nie ulegną na zasadzie dobrowolności niniejszej zmianie formy życia. Czyja wolność jest uzasadniona i usprawiedliwiona?
Albo bardziej aktualnie: zakładając, iż jakaś grupa dobrowolnie uzgodni, iż nie będzie płaciła żadnych podatków na planowaną elektrownię atomową i zamiast tego będzie samodzielnie pozyskiwała prąd przy pomocy kolektorów słonecznych. Większość w gminie, przeciwnie do tego podjęła jednak dobrowolnie decyzję, iż będzie uczestniczyła w finansowaniu budowy elektrowni atomowej, aby indywidualny wkład utrzymać na niskim i rentownym poziomie.
Przykłady te pokazują wyraźnie, iż porozumienie bądź umowa jako kryterium dobrowolności nie jest wystarczające, jeżeli powstaje konflikt i nie udaje się znaleźć porozumienia. W jaki sposób może powstać prawo anarchistyczne, bez potrzeby sięgania po samowolne stanowienie?
Załóżmy najpierw, iż wywłaszczający otrzymałby prawo. Zniesiona zostałaby gwarancja własności. Na podstawie takich samych powszechnych zasad prawnych większość mogłaby żądać od mniejszości wniesienia wkładu na rzecz elektrowni atomowej. Konsekwentnie, wywłaszczany przeciwnie mógłby ze swej strony odmówić wywłaszczającemu swoich dóbr. Analogicznie można rozważać, iż mniejszość dysponuje silniejszymi środkami i nie tylko odmówi zapłacenia większości swego wkładu, ale nawet przeszkodzi większości w realizacji jej projektów. W efekcie końcowym nikt nie będzie miał racji i prawa. Podział dóbr oraz urzeczywistnienie poszczególnych form życia uzależnione są od stopnia posiadanej siły.
Sprawa ta wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby wywłaszczający działał bezprawnie. Wtedy występowałaby gwarancja własności. Jednakże w takim wypadku większość nie może pobierać od mniejszości żadnego wkładu dla swojego projektu. Idea w tym jest taka, że w przypadku konfliktu dobrowolność oznacza, iż każda grupa może robić ze swoją własnością to, co chce, ale nie może dysponować własnością innych.
Wolność jednego, stosownie do filozoficznego płaskiego żartu, jest brakiem wolności innego, jeżeli własność włączona zostanie do definicji prawa. W rzeczywistości formułowanie dobrowolności bez własności jest niemożliwe. Lekceważenie własności prowadzi do sytuacji społecznej, w której ostatecznie nikt nie może żyć na zasadzie dobrowolności. Krótko mówiąc: „dobrowolność jest prawem własności” (Rothbard).
Obok dyskutowanych możliwości rozwiązania konfliktu powszechnie stosowany jest demokratyczny sposób postępowania. Z logicznego punktu widzenia działanie takie nie jest trwałe i dlatego „niemożliwe”, ale w dalszym ciągu jest akceptowane: pojedynczy wywłaszczający nie mają prawa, ale wywłaszczona większość prawo otrzymuje. Tym samym własność jest uznawana tak długo, jak długo większość nie uchyli prawa własności mniejszości.
Stosownie do logiki demokratycznego rozwiązywania konfliktów większości musiałyby orzekać o prawie bądź bezprawiu danego działania – w tym wypadku wywłaszczenia. W takim wypadku większość znajduje się stale jako ten, który ma rację. Zatem praktycznie każdy człowiek mógłby uważać, że sam posiada prawo wydawania wiążących wyroków bez potrzeby jego uzasadnienia. I nie można pojąć tego, co sformułował Tołstoj, dlaczego prawo 51 ze 100 ludzi, którzy go żądają, ma być bardziej obiektywne, niż prawo, którego domaga się 49 osób.
W takim argumentowaniu nie zmienia się nic, jeżeli większość uważa, iż decyduje w „interesie społecznym”. Ponieważ mniejszość równie dobrze mogłaby się reklamować w taki sam sposób, że reprezentuje „interes społeczny”, większość musiałaby zdeklarować mniejszość do „niejawności”. W takim jednak wypadku większość ponownie działałaby tylko we własnym interesie, nie mając zatem żadnej lepszej bazy wyjściowej dla przypuszczenia prawnego zmuszenia mniejszości do kooperacji.
Anarchistycznie rozumiane prawo własności w przypadku tego rodzaju rozważań jako kryterium nie stawia dóbr materialnych, ale przysługujące każdemu bez wyjątku prawo i zgodę do działania, którego nikt nikomu nie może ograniczyć, również większość. W takim sensie nieprecyzyjne jest mówienie o „prawach”, albowiem występuje tylko jedno prawo, które konstruuje dobrowolność: prawo własności.
Mylenie własności z posiadaniem materialnym prowadzi do nieporozumień, iż wolność własności zastrzeżona jest dla zamożnej warstwy społeczeństwa. Jednakże również ludziom znajdującym się po drugiej stronie, nie posiadającym żadnych dóbr prawo własności gwarantuje dobrowolność. Jeżeli człowiek nic nie posiadający zostanie zmuszony do służby na rzecz ojczyzny, z bronią bądź bez niej, albo gdyby miał gwarantować jakiemuś przedsiębiorstwu swoją pracę poza wymianą pracy za wynagrodzenie, w całej przyszłości, to narusza to prawo własności. Albowiem w jednym wypadku wywłaszczone zostaje świadczenie pracy, w drugim zaś przyszłościowe decydowanie o własnej woli.
Centralnym określeniem własności jest stwierdzenie, że każdy jest właścicielem samego siebie. Wszelka legalna własność jest rezultatem samowłasności każdego jednego człowieka: pracy i woli.
W otoczeniu, w którym wszystkie dobra materialne stanowią już własność, nie ma potrzeby dokładania i dołączania czegokolwiek: nowa osoba wstępująca do społeczeństwa – dzieci stające się dorosłymi bądź dorośli napływający z innych okolic – nabywają dobra materialne, o ile ich potrzebuje albo ich chce, w wyniku wymiany na to, co jest jej własnością: pracę. (Albo otrzyma je w formie darowizny; dobrowolnie).
Oszczędzę sobie opisywania technicznych detali dotyczących anarchistycznej teorii przekształcania dóbr materialnych nie stanowiących jeszcze żadnej własności. Podsumowując stwierdzenie brzmi, iż przetworzenie (i tylko przetworzenie) uzasadnia roszczenie prawne do własności. Reguła ta i dzisiaj nie jest nieistotna, albowiem daleko idące roszczenia dotyczące dysponowania z instytucji (państwo, kościół) doszły do skutku według zupełnie innej zasady, a mianowicie przez deklamację. Takie roszczenia dotyczące dysponowania (jak np. wspomnianych hiszpańskich dużych posiadaczy ziemskich) są niesłuszne i niesprawiedliwe.
Stosownie do powyższych rozważań wolność w społeczeństwie występuje tylko w takim zakresie, w jakim uznawane jest prawo (samo)własności. Prawo własności obejmuje jako swój najważniejszy warunek to, że każda pojedyncza osoba reguluje swoje relacje i związki społeczne poprzez „dobrowolne umowy”.
Moc i potęga monopoli
Zarzut przeciwko anarchokapitalistycznej teorii własności, który ciągle i od nowa prezentują sami socjaliści i komuniści, którzy noszą się z zamiarem bycia liberalnymi, brzmi: na rynku powstałaby (bądź może powstać) ekstremalna nierówność władzy oraz dysponowania dobrami materialnymi.
Przeciwnie do tego moja teza brzmi, iż podział dóbr materialnych w społeczeństwie anarchistycznym nie będzie wprawdzie równomierny, ale będzie znacznie bardziej symetryczny niż w każdej innej znanej strukturze społecznej. Albowiem wbrew uprzedzeniu do nierówności tej w mniejszym stopniu prowadzą siły rynkowe, w większym zaś ingerencje państwowe. Empirycznie jest to dobrze uzasadnione, wynika jednak również z niezbędnej anarchistycznej teorii państwa: jeżeli państwo przedstawia instrument grupy interesantów pozyskania korzyści przeciwko dobrowolnej kooperacji, to jest to agens niesprawiedliwości.
À propos jest to również zdanie klasycznych anarchistów, takich jak Bakunin i Kropotkin. To nie rynek, podążając rozważaniami Kropotkina, prowadzi do powstawania monopolu, lecz: „wielkie spółki [akcyjne] uciskają mniejsze spółki przede wszystkim dzięki państwowemu wsparciu. W rzeczywistości małe spółki egzystują na przekór stronniczości państwa”.
Jednak cała ta empiria na niewiele się zdaje wobec ciągle pojawiającego się pytania: „czy nie mogłoby się stać tak, iż powstanie na rynku monopol, który uzależni pozostałych ludzi i będzie ich uciskał?”.
Na początek konieczne jest rozgraniczenie dwóch rodzajów monopolu: występuje monopol w sensie dosłownym, który w przeszłości powstawał w wyniku przywilejów władcy albo dzisiaj w wyniku działania organów państwowych i dzięki nim jest utrzymywany. Oznacza to na przykład, iż pewnej osobie bądź określonej firmie obiecany zostanie przywilej możliwości oferowania określonych towarów bądź usług na zasadzie wyłączności. Widocznym przykładem jest (ciągle jeszcze) monopol w zakresie zaopatrywania w energię elektryczną. Działaniem pośrednim jest subwencjonowanie danego przedsiębiorstwa przez państwo. Spektakularnymi przykładami takiego działania w ostatnich latach były Chrysler w USA oraz VW w Niemczech. Tego rodzaju monopole są szkodliwe pod względem ekonomicznym i ograniczają ludziom ich wolność: uprzywilejowane monopole uniemożliwiają (bądź też utrudniają) stworzenie alternatywy w przypadku niezadowolenia z danego świadczenia bądź też marnują produktywną pracę innych (mianowicie podatki) w nieefektywnych przedsiębiorstwach.
Zupełnie czymś innym jest, kiedy dana firma jest jedynym oferentem danego produktu bądź świadczenia, dlatego że wszyscy konsumenci zdecydowali się na towary właśnie tej firmy. Tego rodzaju monopol zanika natychmiast kiedy konsumenci przestają być zadowoleni bądź też kiedy firma próbuje swój monopol wykorzystać do nieuzasadnionej podwyżki ceny. O tyle monopole rynkowe nie są ani nieefektywne ekonomicznie, ani też politycznie niebezpieczne.
Tego rodzaju argumenty można przytoczyć jedynie w relacji do ekonomicznie racjonalnego zachowania i działania monopolu rynkowego. Ale czy nie mogłoby się zdarzyć, iż ktoś spróbuje zbudować monopol, aby następnie móc terroryzować ludzi?
Wyobraźmy sobie sztandarowego przedstawiciela zła, Adolfa, który przygotował diaboliczny plan. A mianowicie zamierza wykupić w Anglii całą ziemie, wraz z wszystkimi lotniskami i portami. Zamierza następnie ogłosić, iż wszyscy Żydzi natychmiast mają opuścić jego teren. Ponieważ jednak nie oddaje do ich dyspozycji żadnych możliwości transportu, a pozostałym oferentom zabrania korzystania ze swoich lotnisk oraz portów, nie mają oni możliwości zastosowania się do jego wezwania. Dlatego zamierza ich zastrzelić jako krnąbrnych intruzów i nieproszonych gości na swojej własności.
Spójrzmy zatem, co musi uczynić Adolf, aby plan ten móc zrealizować w praktyce. Centralnym założeniem dla tego planu jest, iż musi on potrafić niesłychanie dobrze gospodarować. Musi być absolutnie efektywny – musi być efektywniejszy niż wszyscy pozostali konkurenci w zakresie wykorzystania posiadanej ziemi oraz prowadzenia lotnisk i portów. Na swej drodze do celu nie może sobie pozwolić na żadne niepowodzenia. Na drodze nie może mu stanąć żaden konkurent, który mógłby otworzyć i umożliwić Żydom drogę ucieczki.
Nie tylko to. Adolf musi się również powstrzymać i zachować w tajemnicy swój wspomniany diaboliczny plan. Albowiem gdyby go ujawnił, wtedy Żydzi posiadający ziemię oraz inni przychylni im ludzie nie sprzedaliby swoich terenów Adolfowi, nawet wtedy, gdyby z ekonomicznego punktu widzenia był on w stanie złożyć im lepszą ofertę. W takim wypadku Żydom udałoby się umknąć nienawiści Adolfa skierowanej przeciwko nim, nawet gdyby oni oraz ich przyjaciele stanowili nawet mikroskopijną mniejszość.
Przeprowadźmy nasze rozważania do końca: Adolf stałby się jednak jedynym posiadaczem wszystkich gruntów w Anglii. Nareszcie nadszedł dzień, w którym może uwolnić swą długo tłumioną nienawiść do Żydów. Wydaje zatem polecenie wymordowania wszystkich Żydów znajdujących się na jego ziemiach. Pojawia się pytanie: kto wypełni to polecenie? Czy poprzez efektywne gospodarowanie może wychować sobie również fanatyczną społeczność swoich zwolenników? Czy teraz, po długim okresie, w którym długie lata występował jako przyjaciel ludzkości, może liczyć na to, że jest w stanie skłonić swoich współpracowników do przeprowadzenia pogromu na ludność żydowskiej? Nic nie jest niemożliwe, ale prawdopodobieństwo jest mniejsze niż we wszystkich innych znanych formach społeczności.
Na koniec chciałbym postawić jeszcze jeden dalszy zarzut, który czasami mógłby się pojawić w tym miejscu: być może nie jest konieczne, aby Adolf znajdował się w posiadaniu całej Anglii. Musi tylko posiadać wystarczającą ilość gruntu oraz zgromadzić odpowiednią ilość pieniędzy, aby następnie, nie przestrzegając prawa własności Żydów zlecić ich „zmasakrowanie” swoim wspólnikom. W tym miejscu często pojawia się wskazanie na mafię.
Ale również taki scenariusz w anarchizmie nie jest zadowalający. Ostatecznie nie ma tutaj przecież żadnego państwa, które próbowałoby utrzymać monopol przemocy, ale tylko w niewystarczający sposób może karać rzeczywiste naruszenia praw człowieka. Mafia natomiast powstaje w plątaninie słabej, również zmonopolizowanej policji państwowej oraz przy możliwości kooperowania właśnie z organami państwowymi. W anarchizmie ludzie zlecają opiekę i ochronę takim przedsiębiorstwom bądź organizacjom, które efektywnie potrafią zapobiegać i eliminować naruszenie prawa własności, a do tego na swoje działania wykorzystują możliwie najniższe nakłady. Bądź też mówiąc inaczej: żyjący w anarchizmie niemieccy Żydzi mieliby w roku 1938 szansę obronienia się przed antysemityzmem, gdybyśmy założyli, że 80% Niemców było za programem Adolfa.
Za anarchizmem bez przymiotników
Aby ponownie znaleźć jednorodne pojęcie anarchizmu bez dodatkowych określeń przymiotnikowych konieczne są moim zdaniem dwie rzeczy: anarchokomuniści (z których ja sam się wywodzę), muszą się nauczyć, iż pod pojęciem „własność” nie jest rozumiany status quo podział własności według scenariusza rynku kontrolowanego przez państwo. Anarchokapitaliści muszą wyjaśnić, iż nie są gotowi do obrony i ochrony tych bogaczy, które swoje majątki i fortuny zbili przy pomocy interwencji państwa. To musi być możliwe do zrobienia, czyż nie?
Stefan Blankerzt
***
Artykuł opublikowano w nr 4 eigentümlich frei (4/1998)
Tłumaczenie : Anna Muszkieta-Buszka.
„Wygląda na to, że żadna kwestia nie dzieli obozu libertariańskiego tak bardzo jak zagadnienie własności….”
-zakładając że komuniści i socjaliści są libertarianami,
wg. mnie nie są
Ponoć historycznie libertarianami byli właśnie ludzie, których obecnie nazywa się anarchokomunistami, a anarchokapitaliście pojawili się znacznie później; nawet Tucker był raczej anarchosocjalistą. 😛
trudno mi się do tego odnieść,
bo nie nic nie wiem na temat,
ale dziś zauważyłem że termin „wspólna własność” nie ma nic wspólnego w polskim rozumieniu z „własnością państwową”
bo słowo wspólny świadczy o współ-własnosci i współ-decydowaniu
dlatego raczej nie powinno się odnosić tego pojęcia wobec własności państwowej”