W cztery miesiące rząd „wyrobił” prawie 85% planowanego na cały rok deficytu budżetowego. Skąd się bierze ten deficyt? Ano stąd, że rząd – i to nie tylko ten, bo wszystkie robią to samo – stara się przekupić wyborców, rozdając im więcej niż wcześniej zabrał. Potem i tak im musi zabrać, żeby oddać bankom to, co wcześniej od nich pożyczył na rozdawanie wyborcom. Ma jednak nadzieję, że się oni w tym procederze nie zorientują. Banki chętnie pożyczają, bo doskonale wiedzą, że rząd ma komu zabrać, żeby oddać im.
Bandyci żądają okupu za „ochronę” grożąc przykrymi konsekwencjami w przypadku niepodporządkowania się ich „propozycji”. Rząd zabiera nam średnio połowę dochodu pod postacią różnych podatków, przymusowych „składek” i opłat, proponując w zamian „ochronę”: policji, wojska, społecznej służby zdrowia oraz „darmową oświatę”. Czym rząd różni się od bandytów? Jest mniej uczciwy i mniej skuteczny! Bandyci nie twierdzą przynajmniej, że to, co robią, robią dla naszego dobra. Za to gdy się im opłacamy mamy przynajmniej święty spokój. Natomiast płacąc regularnie podatki nie możemy liczyć na policję; wojsko ma podobno amunicji na trzy dni walki i chyba jedną eskadrę myśliwców zdolną do działań bojowych – a więc gorzej niż we wrześniu 1939 roku. W wielu państwowych szpitalach łatwiej umrzeć niż się wyleczyć, a w tych, w których poziom opieki medycznej jest wyższy nie można się leczyć, gdyż Narodowy Fundusz Zdrowia odmawia im przekazania pieniędzy bo leczą zbyt wielu pacjentów.
Jacek Żakowski we wczorajszej Gazecie Wyborczej krytykując (i słusznie, tylko z innych powodów) pomysł Ministerstwa Zdrowia wprowadzenia dodatkowego prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego, którego koszt można byłoby odpisać od podatku cytuje dr. Adama Kozierkiewicza, eksperta od ubezpieczeń zdrowotnych, który (też słusznie) zauważa, że firmy ubezpieczeniowe przeznaczają na leczenie średnio około 40% składki. 60% idzie na administrację, reklamę, marketing, zyski i rezerwy. Do systemu trafi więc około 40 zł. z każdych 100 zł. odpisu podatkowego.
Nie ma w tym nic dziwnego. Można to nazwać „Regułą Friedmana”, który w latach 70-tych zaobserwował, że z każdego dolara pomocy społecznej do potrzebujących trafia nie więcej niż 40 centów. 60 centów pochłania „obsługa programu”. Dlatego nie bardzo zrozumiałem konkluzję Pana Jacka, że „jeżeli rząd boi się podnoszenia składki, a budżet stać na to, by dać dodatkowo ubezpieczającym się prawo do odpisu, dużo lepiej by było przelać tę kwotę wprost do NFZ, a resztę pieniędzy zostawić w kieszeniach podatników, zamiast nakłaniać ich do płacenia kolejnego oprócz OFE haraczu na rzecz nowych nieefektywnych molochów sektora finansowego”. Bo choć uwaga o „kolejnych po OFE molochach sektora finansowego” jest ze wszech miar słuszna, to przecież NFZ jest równie nieefektywny. Spośród miliona pracowników służby zdrowia tylko około 400 tys. zajmuje się chorymi (100.000 lekarzy, 20.000 stomatologów oraz 270.000 pielęgniarek i położnych). Czyli znowu 40:60!
W innych obszarach jest tylko trochę lepiej. Wśród 850.000 zatrudnionych w sektorze edukacji państwowej jest niespełna 400.000 nauczycieli! Reszta zajmuje się ustalaniem listy lektur obowiązkowych. A robi to tak, że posyłając dzieci do uspołecznionych „placówek oświatowych” musimy stale pamiętać o przykazaniu Jacka Londona: „nigdy nie dopuściłem do tego aby szkoła przeszkadzała mi w kształceniu się.” W Polsce niestety przeszkadza. Ale za to państwowa edukacja pozwala państwu na wpajanie całemu społeczeństwu wspólnej ideologii, co byłoby niemożliwe w szkołach prywatnych, prowadzonych przez jednostki mające różne punkty widzenia i konkurujących o klientów.
Po co to wszystko? Rząd zapewnia sobie masową lojalność wyborców dając im wrażenie, że jest „ich” rządem, że dba o nich i dostarcza im darmowych usług, których inaczej by nie otrzymali. Robi to w imię pomocy biednym i potrzebującym. Ale czy mamy wspierać dokonywaną przez złodzieja „redystrybucję” majątku dlatego, że chce on kupić rower dziecku, a nie wydać na wódkę? Jaka jest różnica, gdy rząd robi to na masową skalę, przekazując nasze pieniądze każdemu, kogo ogłosi potrzebującym?
Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak dodać, że to nie biedni ściągają podatki od bogatych. Robi to rząd. To urzędnicy zyskują na podatkach bardziej niż biedni (60:40). Jeśli prawdziwą intencją polityków i urzędników byłoby pomaganie biednym, to najlepszą formą pomocy byłoby dawanie im gotówki. Zmuszanie wszystkich, bogatych i biednych, do płacenia podatków i składek na dostarczenie przez państwo obywatelom „darmowych” usług służy aparatowi urzędniczemu, a nie biednym. Skutki oczywiście są odwrotne od zamierzonych. No chyba, że są one właśnie zamierzone. Państwowy monopol na dostarczanie ludziom różnych usług daje przecież urzędnikom władzę nad tymi ludzi.
19.05.2009
Robert Gwiazdowski
***
Tekst pochodzi z bloga autora.
Prawie jak manifest anarchistyczny! :]
„który (też słusznie) zauważa, że firmy ubezpieczeniowe przeznaczają na leczenie średnio około 40% składki. 60% idzie na administrację, reklamę, marketing, zyski i rezerwy.”
Święta prawda , co nie przeszkadza wielu liberałom bronić i wspierać ma wszelkie sposoby prywatnych korporacji – które nie są wcale lepsze od tych państwowych.
„Jeśli prawdziwą intencją polityków i urzędników byłoby pomaganie biednym, to najlepszą formą pomocy byłoby dawanie im gotówki.”
Są projekty które opierają się na tej idei , to dochód podstawowy ( basic income ) czy negatywny podatek dochodowy ( negative income tax ). Krzywię się na wszelkie formy redystrybucji , ale powyższe pomysły nie wymagają przynajmniej rozbudowanej biurokracji – są mniejszym złem , więc może warto się nad nimi zastanowić.
Charles Murray wykazał, że negatywny podatek dochodowy jest jeszcze bardziej szkodliwy i prowadzący do jeszcze większego rozdawnictwa, niż obecnie istniejące systemu pomocowe.
Co nie przeszkadza mu promować dzisiaj tej samej idei w jeszcze radykalniejszej formie. 🙂 Co do eksperymentów z NIT to wzbudzają one wiele kontrowersji i wcale nie są tak jednoznaczne jakby to się wydawało.
możesz mi coś o tych kontrowersjach powiedzieć?
Znalazłem dwa artykuły na ten temat , zapraszam do czytania :
http://works.bepress.com/widerquist/14/
http://works.bepress.com/widerquist/4/
Moze mi ktos wyjasnic pokrotce na czym mialby polegac ten oslawiony negative income tax?
To de facto zasiłek który maleje wraz z osiąganym normalnym dochodem. Po więcej szczegółów w google 🙂
Każdy dostaje X PLN miesięcznie, ale płaci Y% podatku dochodowego.
Najlepiej będzie jak zacytuje coś poważnego , bo trochę to skomplikowane :
„Zasadniczym terminem, jaki należy wyjaśnić, gdy mowa o negatywnym podatku dochodowym, jest termin „wielkość progowa dochodu”, czyli górna suma dochodu zwolniona od podatku. Jest to pewna kwota kredytu podatkowego, zależna od rozmaitych przysługujących nam ulg podatkowych, struktury naszej rodziny i struktury naszego dochodu. Jeśli nasz dochód nie przekracza owej kwoty – nie płacimy podatku w ogóle –tak przynajmniej było w USA w czasach, gdy Friedmanowie pisali swą książkę. Jeśli zaś mamy do czynienia z pewną nadwyżką, płacimy podatek wedle obowiązujących stawek.”
„Na czym polega negatywny podatek dochodowy? Otóż, jeśli nasze dochody są niższe od wielkości progowej dochodu, rząd wypłaca nam pewien procent różnicy między wielkością progową dochodu, a naszymi dochodami. Friedmanowie nazywają tę różnicę „niewykorzystaną kwotą progową” (2006, s. 116). Omawiając negatywny podatek dochodowy, najlepiej posłużyć się konkretnym przykładem liczbowym – tak właśnie zamierzam tu postąpić. Wyobraźmy sobie zatem, że mamy do czynienia z czteroosobową rodziną, dwoje rodziców oraz dwójka dzieci. Maksymalna kwota ulg podatkowych dla tej rodziny wynosi 10 000 złotych w skali jednego roku, zaś stopa
podatku liniowego – 50%. Jeśli żaden z członków naszej rodziny nie zdołał zarobić w danym roku ani złotówki, państwo wypłaca im 5000 złotych (10 000 minus 0 pomnożone przez 0,5). Jeśli członkowie rodziny zarobili łącznie 1000 złotych, państwo powinno dopłacić im 4500 złotych (10 000 minus 1000 pomnożone przez 0,5). Jeśli natomiast powiodło im się na tyle, że zarobili łącznie 10 000 złotych, dochodzą do tzw. punktu zrównania i nie otrzymują nic. Natomiast wszelkie dochody powyżej 10 000 podlegają opodatkowaniu. Nasza rodzina znajdowałaby się jednakże w identycznej sytuacji, gdyby każdemu z jej członków przysługiwał roczny dochód gwarantowany w wysokości 1250 złotych. (Stawka podatkowa pozostaje taka sama). Gdyby nie mieli żadnych dochodów (z wyjątkiem państwowego grantu), dostawaliby łącznie 5000 złotych. Gdyby natomiast jeden z domowników zdołał zarobić 1000 złotych sytuacja przedstawiałaby się następująco: każdy z domowników otrzymałby 1250 (grant jest, jak pamiętamy,
nieopodatkowany), ale domownik, który zarobił 1000 złotych musiałby zapłacić podatek od swych zarobków wynoszący 500 złotych. Rodzina otrzymała zatem od państwa 5000, ale zwróciła 500 – netto otrzymali zatem kwotę 4500 złotych, dokładnie jak w poprzednim przykładzie. Gdy wszyscy członkowie naszej rodziny, żyjącej w państwie zapewniającym dochód gwarantowany zarobią w sumie 10 000 złotych, nastąpi punkt zrównania – nie będą ani płatnikami netto, ani beneficjentami netto. Płatnikami netto staną się natomiast, gdy suma ich dochodów (z wyjątkiem tych, wynikających z uprawnienia do otrzymywania dochodu gwarantowanego) przekroczy 10 000 złotych
rocznie.
http://www.ips.uw.edu.pl/rszarf/pdp/o_pdp/dzierzgowski.pdf
Wkleiłem trochę za dużo ale chyba już można zrozumieć w jakiś sposób działa ta idea.
Wiemy że dnia na dzień nie da się zlikwidować państwa i nawet gdyby istniała taka możliwość to nie usuniemy jego dalekosiężnych skutków , które będą działać jeszcze długi czas.
Dlatego można zaproponować opcję która usunie przynajmniej największe wady walfere/workfare state czyli rozbuchane regulacje i biurokrację która musi to wszystko obsługiwać. Pojawia się też furtka dla zmniejszenia/ wyeliminowania roli państwa w takich dziedzinach jak rolnictwo , służba zdrowia , edukacja czy prawo pracy.
Tą opcją wartą rozważenia jest właśnie NIT czy szerzej dochód podstawowy.