Jan M. Fijor: Zapluty karzeł interwencjonizmu

Interwencjonizm nieuchronnie prowadzi do socjalizmu (Ludwig von Mises)

Domaganie się interwencji politycznej w gospodarce – jak tego chce opozycja, związki zawodowe, znaczna część mediów a ostatnio także prezydent – nie jest kwestią politycznego wyboru, a więc podjęcia lepszej decyzji w celu walki ze złem, lecz dowodem ignorancji i arogancji rządzących.

Ignorancja

Ktoś, kto ma choć minimalną orientację w ekonomii powinien wiedzieć, że środki, jakimi dysponuje rząd i aparat władzy pochodzą z legalnej (mniej lub bardziej) konfiskaty mienia obywateli. Kredyt państwowy, zwany eufemistycznie dziurą albo kotwicą budżetowa też jest konfiskatą. Jak to syntetycznie ujął inny wybitny ekonomista, noblista, Friedriech A. Hayek: „państwo ma tylko tyle, ile zabierze obywatelom”. Interwencjonizm polega więc na zabieraniu jednym i dawaniu drugim. W przeciwieństwie do wolnego rynku, na którym zdobywanie środków (pieniędzy) jest rezultatem wytwarzania towarów i usług poszukiwanych przez obywateli w dobrowolnej wymianie, państwo nie zarabia, lecz posługując się aparatem przymusu obywatelom pieniądze zabiera (podatki). Zabrać można tylko tym, którzy coś posiadają. A kto posiada? Ten, kto produkuje towary i usługi potrzebne ludziom. To on produkuje bogactwo narodu, za które naród mu płaci. Gdyby nie produkował, nie zarabiałby, a zatem nie byłoby mu co konfiskować. Jeśli zatem państwo konfiskuje dochody producentom bogactwa, to tym samym likwiduje majątek, jaki swoja pracą, przedsiębiorczością, inicjatywą, pomysłowością i wiedzą stworzyli.
I co państwo z tymi skonfiskowanymi środkami robi? Przekazuje je tym, którzy ich nie posiadają. Gdyby posiadali, nie trzeba by było konfiskaty do nich transferować.
Pomijam tu aspekt moralny, że zmusza się jednego człowieka do utrzymywania innego, obcego mu człowieka, a także aspekt korupcyjny, nepotyzm i kolesiostwo, zakładając że politycy są uczciwi, co jest założeniem mocno na wyrost. Nie mam jednak powodu sądzić, że np. prezydent Lech Kaczyński, który jest orędownikiem interwencji rządu nie jest człowiekiem uczciwym.
Dlaczego adresaci interwencji państwa mają problemy? Innymi słowy, dlaczego – w przeciwieństwie do tych, którym rząd i konfiskuje – nie posiadają i trzeba im pomagać? To proste. Ponieważ nie potrafią skutecznie i z zyskiem produkować dóbr cieszących się wzięciem rynku, czyli ludzi, konsumentów. Konkludując: interwencjonizm polega na tym, że dobrych, gospodarnych producentów dóbr i usług karze się za ich skuteczność, nagradzając równocześnie tych, którzy sobie nie radzą. Pamiętajmy przy tym, że nie radzenie sobie nie jest li tylko przypadłością osobniczą. Jest to działanie szkodliwe z ekonomicznego i społecznego punktu widzenia. Ludzie, którzy produkują źle i drogo (i właśnie z tego powodu ich produkty nie cieszą się wzięciem) marnują zasoby (energię, czas, surowce, pracę ludzką), których nam wciąż brakuje, skutkiem czego nie możemy tych zasobów spożytkować do działań bardziej pożytecznych. Słowem: marnują zasoby produkując buble. Takiej działalności nie wolno popierać, tym bardziej, że wspierając producentów bubli osłabiamy tych, którzy są produktywni i zaspokajają potrzeby społeczeństwa. To tyle na temat ignorancji.

A teraz arogancja

Interwencja polityczna opiera się na przekonaniu, że oto lud, który jest ostatecznym sędzią producentów nie wie co robi i dlatego wybiera nie to, co mu najlepiej służy, lecz coś zupełnie przeciwnego. Polityk musi to skorygować i dlatego interweniuje. Problem w tym, że lud za swoje wybory płaci, a polityk nie. Po drugie, to przecież polityk (rząd) służy ludowi a nie odwrotnie. Po trzecie, żyjemy w systemie demokratycznym, w którym wola większości jest rzeczą świętą. Lud kupując buty od producenta X, a nie od Y, jak tego chciałby prezydent myli się w takim samym stopniu, w jakim myli się wybierając na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a nie, dajmy na to, Stanisława Tymińskiego. Skoro respektujemy wybory polityczne, respektujmy także ekonomiczne, tym bardziej, że te ostatnie są znacznie bardziej długofalowe i przenikliwe niż nastawione na termin krótki (kadencję sprawowania urzędu) decyzje polityczne. Interwencjonizm jest zatem odbieraniem władzy ludziom na rzecz władzy polityka, który jest przekonany o tym, iż wie lepiej. Nasi politycy, na czele z prezydentem Kaczyńskim dowiedli nie jeden raz, że o ekonomii mają pojęcie bardzo blade, a właściwie go nie posiadają. Interwencjonizm to nic innego jak odebranie suwerenności obywatelowi. To polityka traktująca go, jak półgłówka, który nie wie co robi i po wrzuceniu kartki do urny powinien zostać ubezwłasnowolniony przez swych reprezentantów. Tymczasem życie uczy, że to do polityki idą ludzie, którzy sobie nie radzą. Jeśli ktoś ma co do tego wątpliwości, niech sprawdzi życiorysy tych pań i panów. Bez względu na szerokość geograficzną, rasę czy kulturę są to przeważnie ludzie, którzy rzadko kiedy byli w stanie sami się utrzymać, a ich doświadczenia w dziedzinie przedsiębiorczości są zerowe. To oni, aroganci powinni być ubezwłasnowolnieni. Nie my, skromni producenci majątku narodowego.

Jan M Fijor
23.05.2009
***
Wszelkie kopiowanie i wykorzystanie w celach publicystycznych dozwolone za każdorazową zgodą autora oraz za podaniem źródła
Tekst był wcześniej opublikowany na stronie autora

One thought on “Jan M. Fijor: Zapluty karzeł interwencjonizmu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *