I. Wstęp
Temat pracy, po pobieżnym przyjrzeniu się, może wydać się bardzo kontrowersyjny. Występują w nim bowiem dwa pozornie sprzeczne terminy: „libertarianizm” oraz „klasa”, pojęcie właściwe dla socjologii. Dlaczego pozornie? Libertarianizm jest filozofią kładącą największy nacisk na jednostkę; to jednostka działa, zmieniając swoją sytuację, podejmuje decyzje oraz dąży do osiągnięcia ustalonych celów. Byty kolektywne, jak np. rodzina, klasa, społeczeństwo czy państwo, nie mogą być oderwane od jednostek, z których się składają. Nie istnieje działanie kolektywne: „[s]połeczeństwa” lub „grupy” nie istnieją niezależnie od działań ich pojedynczych członków. Dlatego stwierdzenie, że podejmują działania jest jedynie metaforą” [1]. Rozpatrywanie takich ogólnych pojęć jako odrębnych od składających się na nie osób jest nie tylko zafałszowywaniem rzeczywistości, ale również obarczone jest błędem logicznym. Jak pisze Frank Chodorov: „Pojęcie społeczeństwa jako metafizycznej osoby obnaża swoją słabość, gdy zauważymy, że społeczeństwo znika wraz z rozproszeniem się jego części składowych. (…) Gdy znikają jednostki, znika też całość” [2]. Libertarianizm nie postuluje jednak atomizmu; nie głosi, że człowiek żyje w próżni, podejmując decyzje nie zważając na innych ludzi. Oczywiste jest, że osobowość każdej jednostki kształtuje się w bycie, który dla wygody nazywamy społeczeństwem. Jednakże to właśnie owa jednostka „samodzielnie decyduje o tym, czyim poddać się wpływom, a czyjemu oddziaływaniu się przeciwstawić” [3]; ujmując inaczej – to od decyzji jednostki zależy jej udział w społeczeństwie. W związku z tym rodzi się pytanie: czy libertarianizm jest w ogóle kompatybilny z socjologią? Moim zdaniem, tak. Pomijając fakt, że takie połączenie zdarzało się niejednokrotnie (jak np. Charles Murray, Robert Nisbet czy William Graham Sumner), wydaje się, że libertarianizm równie dobrze jak socjologia opisuje zbiorowości ludzkie. Co prawda, stawia temu opisowi znacznie bardziej surowe wymagania: to, co właściwe dla społeczeństwa jako całości musi być właściwe dla każdego członka społeczeństwa. Oznacza to, że w libertariańskiej socjologii na podstawie zbioru przesłanek jednostkowych stwierdzających o posiadaniu przez badany przedmiot danej cechy dochodzimy do ogólnego wniosku mówiącego, że każdy przedmiot taką cechę posiada. Przyjmuje się więc wnioskowanie dedukcyjne, podczas gdy w socjologii przeważa zdecydowanie mniej restryktywne stanowisko indukcji statystycznej, określającej prawdopodobieństwo. Jak widać, libertarianizm może iść w parze z analizą klasową.
Na potrzeby tej pracy będę definiować klasę jako różniący się od reszty społeczeństwa i pozostający z nim w antagonizmie zespół jednostek. Pojęcie klasy zmieniało się na przestrzeni wieków; nie można mówić o jednej, powszechnie przyjętej definicji. Wyróżnić można dwa główne podejścia: ekonomiczne i polityczne. Już w starożytności, w Grecji i Rzymie, zauważono, że społeczeństwo podzielone jest na pozostające ze sobą w antagonizmie grupy. Podział ten utożsamiano ze stratyfikacją majątkową. Później, Rousseau i Marks również rozpatrywali to pojęcie w kategoriach majątkowych. U Rousseau, w historycznym procesie ze swoiście pojmowanego anarchokomunizmu dzięki wprowadzeniu własności prywatnej wyłoniła się bogata klasa rządząca, która następnie powołała do życia państwo, żeby wzmocnić swoją pozycję. Marks, z kolei, uważał własność środków produkcji za najważniejszą kwestię; dopiero z niej, oraz z umożliwionego przez nią wyzysku, wynikało bogactwo klasy kapitalistów (pomimo braku konsekwencji w tej materii u samego Marksa zaliczyć tu można i obszarników) i ubóstwo klasy robotników. Druga koncepcja zapoczątkowana została przez angielskiego ekonomistę, Adama Smitha. Dla Smitha „źródłem dominującej pozycji klasy panującej był nie jej status ekonomiczny, ale zróżnicowany dostęp do władzy państwowej” [4]. Tym, co konstytuuje klasę jest więc wpływ na władzę lub przywileje, jakimi władza ta obdarza zainteresowanych. Teoria ta została rozwinięta przez francuskich klasycznych liberałów z kręgu Jean-Baptiste Saya: Charlesa Comte`a, Charlesa Dunoyera i Augustina Thierry`iego . Opierając się na podziale Saya na tych, którzy produkują i na tych, którzy wyłącznie konsumują, wprowadzili oni rozróżnienie społeczeństwa na klasę produkującą i klasę wyzyskującą. Do podobnych wniosków doszedł amerykański politolog, John C. Calhoun, pisząc: „Nieuniknionym wynikiem tych niesprawiedliwych działań fiskalnych rządu [tj. zabierania dochodu części społeczeństwa w postaci podatków i przekazywanie go innej części tego społeczeństwa – K. Ś.] jest więc podział społeczeństwa na dwie wielkie klasy. Jedną stanowią ci, którzy faktycznie płacą podatki i ponoszą ciężar utrzymywania rządu. Drugą zaś ci, którzy otrzymują swoje dochody jako państwowe nakłady i którzy są w istocie utrzymywani przez rząd. Ujmując to krócej, następuje podział na płatników podatków i konsumentów podatków” [5]. Stanowisko to najdobitniej wyraził niemiecki socjolog, Franz Oppenheimer, dzieląc społeczeństwo na dwie klasy na podstawie sposobu zdobywania dochodu. „Istnieją dwa, fundamentalnie sprzeczne, sposoby, dzięki którym człowiek, żeby przeżyć, może zdobywać środki konieczne dla zaspokojenia swoich potrzeb. Są to praca i grabież, praca własnych rąk oraz przymusowe przywłaszczenie pracy innych. (…) Proponuję (…) nazywać pracę i równą wymianę swojej własnej pracy za pracę innych „środkami ekonomicznymi” (…), a nieodwzajemnione przywłaszczenie sobie pracy innych – „środkami politycznymi”” [6].
W znacznej części tej pracy stosował będę tzw. Smithowską teorię klasową. Wynika to z rozlicznych powodów. Po pierwsze, takie pojmowanie struktury klasowej jest absolutystyczne (tj. dotyczy całego społeczeństwa, nie pozostawiając pewnych grup niesklasyfikowanych) i dedukowane z przyjętych wyżej przesłanek, co sprawia, że jest zdecydowanie bardziej naukowe i przekonujące. Po drugie, jest bardziej historycznie uzasadnione niż podejście stricte ekonomiczne, co zostanie przedstawione w dalszej części tej pracy. Po trzecie, stanowisko opierające się na podziale majątkowym jest niespójne logicznie, jako że wynika ono z niezrozumienia teorii ekonomii. Po czwarte, można je zastosować do każdego okresu historycznego od czasu powstania państw (w przeciwieństwie do teorii Marksowskiej, która nie jest uniwersalna i różni się dla każdego wyróżnionego przez Marksa okresu historycznego). I po piąte wreszcie, Smithowska teoria klasowa pozostaje w zgodzie z indywidualizmem w metodologii oraz z libertarianizmem w teorii polityki i etyce.
W pracy tej postaram się przedstawić autorską propozycję libertariańskiej teorii klas. Rozpocząwszy od zaprezentowania powszechnie utożsamianego z teorią klas podejścia marksistowskiego czy, szerzej – socjalistycznego, poddam je krytyce, uwypuklając nieścisłości i brak zrozumienia historii. W dalszej części pracy pokrótce omówię libertariańskie stanowiska w teorii klas, zwracając szczególną uwagę na analizy: agorystyczną i mutualistyczną, proponując następnie własną syntezę tych teorii. Żeby nadać owej syntezie walory uniwersalizmu, zastosuję ją do dwóch historycznych epok: średniowiecza oraz współczesności, wyciągając z tego praktycznego ujęcia wnioski. Częściowo praca ta jest odpowiedzią na apel Rodericka Longa o kolektywną akcję libertarian, mającą doprowadzić do powstania pełnowartościowej libertariańskiej teorii klasowej, częściowo zaś jest produktem przemyśleń własnych autora. Można ją więc traktować jako głos w dyskusji, ale również jako samodzielną całość.
II. Rozwinięcie
1. Socjalistyczne ujęcia problemu klasowego
Sformułowanie „teoria klasowa” nierozerwalnie powiązane jest, przynajmniej w społecznym postrzeganiu, z socjalizmem. Szczególnie widoczne jest w Polsce i innych byłych krajach socjalistycznych, w wyraźny sposób naznaczonych piętnem tzw. socjalizmu realnego. Dlatego też rozważania o teorii klas rozpoczniemy od krótkiego przeglądu myśli socjalistycznej sensu stricto w tej materii.
Jednym z pierwszych myślicieli, których zaintrygował problem podziału klasowego jest Henri de Saint-Simon. W przeciwieństwie do swoich następców i ideowych pobratymców Saint-Simon uważał, że społeczeństwo jest bezkonfliktowe. Motorem postępu w historii byli naturalni przywódcy wywodzący się z podstawowej klasy społecznej, tj. wytwórców. W czasach życia Saint-Simona (1760-1825) ową klasę uosabiali tzw. industrialiści. Posiadali oni znaczne wpływy, ale realna władza polityczna wciąż należała do feudałów. Społeczeństwo miało dzielić się na trzy podstawowe klasy: naukowców, którzy byli odpowiedzialni za rozwój nauki, posiadających oraz pozostałych, których zadaniem była praca. Saint-Simon w swoim programie społecznej przemiany dążył do tego, żeby przekazać władzę kolegialnym ciałom, w których znaleźliby się najwybitniejsi przedstawiciele klasy industrialistów. Inni myśliciele wczesnosocjalistyczni, jak Robert Owen czy Charles Fourier, w ogóle nie zauważali problemu podziału klasowego. „Chcą oni poprawić pozycję każdego członka społeczeństwa, nawet tych, co mają najlepiej. Dlatego zwykle odnoszą się do społeczeństwa w ogólności, bez podziału na klasy (…). Jak bowiem ludzie, zrozumiawszy ich system, mogą nie zauważyć, że jest on najlepszym sposobem na najlepsze społeczeństwo? Dlatego też odrzucając polityczną, a w szczególności rewolucyjną, działalność; chcą osiągnąć swoje cele pokojowymi środkami i próbują, małymi krokami, choć ich przeznaczeniem jest porażka, i drogą przykładu utorować drogę nowej społecznej ewangelii”.
Marks był pierwszym z socjalistycznych myślicieli, który w pełni rozwinął teorię klasową. Podstawową przesłanką, z jakiej Marks wychodził było stwierdzenie, że cała spisana historia ludzkości to historia walki klas, z których każda podąża innymi ścieżkami, realizując własne interesy. W każdym społeczeństwie istnieje zalążek konfliktu, a jego zarzewiem jest nierównomierny dostęp do środków produkcji. Klasa, która posiada środki produkcji na własność, klasa kapitalistów wyzyskuje klasę ich pozbawioną, robotników, mającą do zaoferowania jedynie swoje własne ciało, to jest pracę. Żeby przeżyć i utrzymywać swoje rodziny nie mają oni innego wyjścia, niż pracować jako najemnicy u kapitalistów. Dzięki takiej dychotomii, kapitaliści mogą zawłaszczać tzw. wartość dodatkową wypracowaną przez robotników. W związku z tym, kapitaliści pasożytują na pracy robotników. Jednocześnie, kapitaliści, rozpoznając wspólny interes, działają razem w celu osiągnięcia jak największego zysku kosztem pracowników. Pogląd ten wynika z laborystycznej teorii wartości, którą przyjął Marks. Stwierdza ona, że wartość danego dobra wynika z ilości włożonej w jego produkcję pracy; jak twierdził sam Marks: „wszystkie dobra w ujęciu ekonomicznym są owocem pracy i nie kosztują nic oprócz pracy”. „Oto przykład działania laborystycznej teorii wartości: robotnik w fabryce dostaje materiał wartości 30 $ i po 3 godzinach produkcji i zużyciu paliwa do maszyny za 10 $, wytwarza produkt, który jest sprzedawany za 100 $. Według Marksa, wyłącznie ta praca tego robotnika zwiększyła wartość surowców do 100 $. W ten sposób robotnik zasługuje na wynagrodzenie w wysokości 60 $ (20 $ za godzinę). Jeśli robotnik jest zatrudniany przez właściciela fabryki, który płaci mu tylko 15 $ za godzinę, według Marksa te 5$, które dostaje właściciel fabryki, to po prostu pieniądze przywłaszczone. Właściciel fabryki nie zrobił nic, by zarobić te pieniądze i te 5 $, które otrzymuje jest „wartością nadwyżkową”, świadectwem wyzysku robotnika. Nawet narzędzia, zapewnione przez właściciela fabryki, zostały wg Marksa wyprodukowane z konieczności przez innych robotników” [7]. Co więcej, kapitaliści, początkowo antagonizowani przez wzajemną konkurencję, rozpoznali swoje wspólne interesy, co sprzyjało centralizacji i monopolizacji gospodarki. W ten sposób powstała burżuazyjna (kapitalistyczna) ideologia, która z czasem zdołała wpłynąć na system polityczny tak, żeby chronił i wspierał on interesy klasy kapitalistów. Jednocześnie, klasa kapitalistów nie może istnieć bez pracującej dla niej robotników i odwrotnie; jest to więc, pomimo antagonizmu interesów, swego rodzaju symbioza, w której korzyści odnoszą w większości jedynie kapitaliści.
Podejście marksistowskie spotkało się z poważną krytyką. Trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na najbardziej dogłębną i, co za tym idzie, na najdalej idącą analizę podważającą socjalistycznej teorii klasowej, poczynioną przez austriacką szkołę ekonomii. Błędem Marksa było z jednej strony przyjęcie laborystycznej teorii wartości (LTW). W przeciwieństwie do Davida Ricardo, ekonomisty, na którym Marks w znacznej mierze się opierał, socjalistyczny myśliciel rozpatrywał LTW w kategoriach absolutnych, to jest sądził on, że znajduje ona zastosowanie zawsze. Jednakże, co trzeba podkreślić, istnieją dobra, których wartości dla ludzi (lub ceny) nie da się wytłumaczyć za pomocą ilości włożonej w ich produkcję pracy. Sytuacja taka ma miejsce na przykład w przypadku obrazów (czy innych dzieł sztuki), których cena nie jest wprost proporcjonalna do pracy, lub diamentów. Można stwierdzić, że LTW znajduje zastosowanie wyłącznie do dóbr reprodukowalnych (czyli takich, których podaż jest elastyczna). Zdecydowanie bliższy prawdy w tej materii jest Kevin Carson, uznając LTW („wartość” w znaczeniu uszeregowania na skali wartości danego człowieka) za laborystyczną teorię ceny. Oczywiste jest tym samym, że LTW boryka się z licznymi problemami natury metodologicznej; na absurd zakrawa więc uczynienie z niej osi wszystkich rozważań, w tym teorii wyzysku. U Marksa wyzysk jest nierozerwalnie połączony z LTW. Jednocześnie, Marksowska analiza kapitalizmu aspirowała do obiektywizmu, do stwierdzenia, iż jest zasadna zawsze wtedy, gdy występuje opisany w „Kapitale” rozdział środków produkcji między dwie klasy, z których jedna jest ich pozbawiona, niezależnie od szerszego historycznego kontekstu. Podczas gdy część libertarian zgadza się z Marksem, iż w warunkach dziewiętnastowiecznych przedstawiony przez niego kapitalizm charakteryzował się wyzyskiem jednej klasy przez drugą, to nie można stwierdzenia tego zastosować do całkowicie wolnego rynku (który zwany jest często „leseferystycznym kapitalizmem”), jako że wiązałoby się to ze zignorowaniem prawa preferencji czasowej. W warunkach braku przymusu (tj. na całkowicie wolnym rynku) fakt, iż robotnik nie otrzymuje tzw. wartości dodanej, nie oznacza, że jest on wykorzystywany. Rozwiązaniem tej Marksowskiej zagadki jest właśnie preferencja czasowa, będąca miarą tego, w jakim stopniu aktualna satysfakcja jest bardziej pożądana od takiej samej satysfakcji w przyszłości. Robotnik, zgodnie ze swoją preferencją czasowa, preferuje mniejszą ilość dóbr teraźniejszych od większej ilości dóbr przyszłych (tzw. wysoka preferencja czasowa); kapitalista zaś przedkłada większą ilość dóbr przyszłych nad mniejszą ich ilość w chwili obecnej (tzw. niska preferencja czasowa), co pokazuje jego chęć zapłacenia robotnikowi (kapitalista wydaje część pieniędzy, żeby zyskać więcej w przyszłości). Sytuacja ta jest więc obopólnie korzystna: zyskuje i robotnik (gdyż otrzymuje wynagrodzenia za swoją pracę, zgodnie ze swoją preferencją czasowa), i kapitalista (gdyż jest w stanie, dzięki pomocy robotnika, zainwestować część kapitału w dobra przyszłe). Mamy tu do czynienia ze stanem Pareto optymalnym, nie może być zatem mowy o żadnym wyzysku.
Nie do końca zasadna jest również historiozofia przedstawiana przez Marksa w jego dziełach. Jakkolwiek Marksowska analiza dziewiętnastowiecznej historii uznana być może za poprawną i uniwersalną, także przez libertarian, można podnieść wobec niej zarzut, iż błędnie identyfikuje ona głównych architektów obecnego systemu, mieszając w części przyczynę ze skutkiem. Marks hołdował bowiem plutokratycznej historiozofii, w której to wielkie grupy interesu stoją za rozwojem historii. W świetle przeprowadzonej przez rewizjonistycznych historyków analizy historycznej, jasne staje się, że Marks mylił się. To dzięki państwowej interwencji możliwy stał się kapitalistyczny wyzysk. To państwo umieściło środki produkcji wyłącznie w rękach plutokracji, pozbawiając ich chłopów. Konfiskując chłopom ziemię, wywłaszczając ich lub przypisując ich do ziem, państwo zabrało chłopom jakąkolwiek możliwość wyboru. Do tego tematu powrócimy jednak później, sprawdzając przedstawioną libertariańską teorię klas w praktyce.
2. Pozytywna libertariańska teoria klas
Libertarianizm, aspirujący do opisania społeczeństwa klasowego, musiał wystrzegać się tych błędów. Pomimo indywidualistycznej proweniencji, libertarianie skłonni są do przedstawiania własnych teorii klasowych, co jest tym bardziej dziwne, że często w swoich pracach odrzucają oni socjologię jako naukę, koncentrując się wyłącznie na jednostce. Teorii tych powstało niezmiernie dużo, a ich cechą charakterystyczną jest to, iż wszystkie są ze sobą sprzeczne, odpowiadając słynnemu powiedzeniu Davida Friedmana: „Być może znajdzie się gdzieś dwóch libertarian, którzy zgadzają się ze sobą we wszystkim, ale ja nie jestem jednym z nich”. Przedstawione zostaną teraz wybrane, według autora błędne lub niepełne, analizy klas w społeczeństwie, po czym przeanalizujemy te teorie, które ze względu na swoje walory stanowić będę podstawę autorskiej syntezy. Zgodnie z podziałem Rodericka Longa wyróżnić można dwie, kluczowe dla libertariańskiej analizy klasowej, grupy: statokratów i plutokratów, tych, którzy zajmują państwowe urzędy oraz tych, którzy wpływają na państwo z sektora prywatnego. Różnice między poszczególnymi analizami uwidaczniają się przede wszystkim w umiejscowieniu głównego źródła wyzysku i podziału klasowego (odpowiednio: państwo i wielki biznes) oraz w wadze, jaką przykładają do każdej z tych dwóch grup.
Ayn Rand, prekursor i założyciel obiektywizmu, jedna z najbardziej znanych libertarian, znana była ze swojego probiznesowego nastawienia, widocznego choćby w obwołaniu wielkiego biznesu „najbardziej prześladowaną mniejszością” w Ameryce. Ideał „self-made man`a”, tak zakorzeniony w amerykańskiej mentalności, nie zważając na zaprzeczający mu historyczny kontekst, zgodnie z Heglowskim stwierdzeniem: „tym gorzej dla faktów”, wpłynął na Rand tak znacząco, że uznawała ona zarówno J. P. Morgana, jak i Andrew Carnegiego za wybitnych przedsiębiorców, nieskorych do przeznaczania swojego majątku na cele polityczne. Jest to, oczywiście, całkowicie niezgodne z prawdą [8], co w żadnym razie nie przeszkodziło jej w napisaniu, iż „swoje bogactwo uzyskali dzięki osobistym zdolnościom” [9]. Z drugiej strony, to właśnie państwo jest aparatem uciskającym przedsiębiorców, w szczególności wielki biznes. Pogląd taki, nazywany przez Rodericka Longa „stanowiskiem wyłącznie statokratycznym” („Statocracy-Only position”), poprzez ignorowanie nie tylko roli kompleksu militarno-przemysłowego w wyzysku, ale nawet samego jego istnienia, jest po pierwsze sprzeczny z realiami historycznymi, a po drugie – logicznie niespójny. Nierzadko zdarza się bowiem, że część konserwatywnie usposobionych libertarian uznaje obecnie funkcjonujący kapitalizm za w znacznej mierze oparty na wolnym rynku, całkowicie wypaczając libertariański paradygmat [10].
Inną, niepełną, koncepcję wysunął, za Johnem Calhounem, Murray Rothbard. Zgodnie z nią społeczeństwo podzielić można na konsumentów podatków oraz na płatników podatków, z którym to podziałem koresponduje inny, stworzony przez Oppenheimera. Rothbard, jak Rand i wielu innych libertarian, zwraca szczególną uwagę na państwo, w nim upatrując prawie że wyłącznego agresora i wyzyskiwacza: „Państwo zaś zapewnia legalny, uporządkowany, usystematyzowany kanał dla grabieży prywatnej własności; umożliwia pewne, bezpieczne i względnie „pokojowe” bytowanie pasożytniczej kasty w społeczeństwie” [11]. W innym zaś miejscu, osłabia statokratyczny wydźwięk swojej wypowiedzi, uznając, że grupy, „które zręczną manipulacją zdobyły przywileje, dotacje i inne korzyści gwarantowane przez państwo” [12]. Warto jednakże zauważyć, że nie każda forma wspierania kapitalistów przez państwo musi pochodzić z podatków (zatem nie stosują się do niej kategorie Calhounowskie) ani wymagać zagrabienia cudzej własności (Oppenheimerowskie „środki polityczne”), stąd Rothbardowska analiza nie aspiruje do objęcia całości społeczeństwa ani wszystkich aspektów grabieży. Co więcej, stanowisko takie („Statocracy-Dominant”) ma bardzo ograniczone zastosowanie do historii.
Z innej perspektywy na teorię klas patrzy agoryzm. Agoryści, w przeciwieństwie do libertarian „prawicowych”, zdecydowanie większą uwagę poświęcają wpływowi grup interesu na państwo, co zbliża ich do tzw. anarchistów „nierynkowych”, u których przeważa podejście plutokratyczne do teorii klas („Plutocracy-Dominant”). Co więcej, samo postrzeganie klas u agorystów jest bardzo klarowne dzięki swojej stopniowalności. Podstawą agorystycznej analizy klasowej jest podział rynku na dwie, pozostające ze sobą w sprzeczności, sfery. Z jednej strony mamy rynek katalaktyczny, całkowicie dobrowolny, nieskażony obecnością przymusu. Agoryści ukuli dla takiej działalności nazwę działalności kontrekonomicznej, będącej „faktyczną praktyką ludzkiego działania polegającą na uchylaniu się, unikaniu i przeciwstawianiu się Państwu” [13]. Na rynek ów składają się szara strefa – „handlowanie dobrami i usługami, które jako takie nie są nielegalne, ale zostały uzyskane lub są dystrybuowane w sposób zabroniony przez Państwo” [14] – oraz czarny rynek, który „jest czymkolwiek zabronionym przez Państwo, a jednocześnie pozbawionym przemocy i dokonywanym niezależnie od tego” [15]. Z drugiej zaś strony występują przeciwieństwa wyżej wymienionych. Należą do nich czerwony rynek – rynek na przemoc i przymus, stanowiący antytezę rynku sensu stricto rozumianego jako ogół dobrowolnych interakcji międzyludzkich (tu zaliczyć należy działalność państwa, monopolistów i mafii), i biały rynek, który jest sferą działalności gospodarczej dozwoloną przez państwo, przez państwo regulowaną i od której państwo pobiera przymusowe opłaty zwane podatkami. Jakkolwiek biały rynek prowadzi nie tylko do permanentnego utrzymywania państwa, ale i do jego wzmocnienia (głównie poprzez promowanie kultu wzrostu gospodarczego, czy w postaci krzywej Laffera, czy abstrakcyjnego poziomu PKB), jest on antypaństwowy w tym znaczeniu, że stanowi dostosowanie katalaksji do warunków systemu prawnego, dobrowolnego działania do politycznych ram, jakimi jest ono obwarowane. Tych, którzy zarabiają na białym rynku określić można jako klasę średnią agorystycznego spektrum. Czerwony rynek, z kolei, faktycznie oddzielony od innej działalności swoją przymusowością i nacechowany przemocą, konstytuuje całkowicie odrębną klasę. Zgodnie z podziałem Samuela Edwarda Konkina III, wyróżnić możemy tutaj dwie podklasy. „Na podklasę czystych państwowców składają się wszyscy politycy, policja, wojsko, urzędnicy oraz otrzymujący datki i subsydia. Istnieje szczególna podklasa czystych państwowców, która nie tylko w pełni akceptuje i wciela w życie grabież i utrzymuje państwową machinę, lecz także kieruje i kontroluje ją. (…) W ‘kapitalistycznych’ krajach owych nadpaństwowców rzadko widuje się na wysokich pozycjach w rządzie. Wolą oni bezpośrednio kontrolować zasoby swych podczepionych pod Państwo korporacji, zwykle banków, monopolistów energetycznych oraz producentów zbrojeniowych. To tu znajdziemy Elitę Władzy, Wyższe Kręgi, Niewidzialny Rząd, Klasę Rządzącą i Konspirację Wtajemniczonych, którą inne ideologiczne ugrupowania odnalazły i zidentyfikowały” [16]. Agorystyczna teoria klasowa nie tylko zwraca więc uwagę na klasę plutokratyczną, ale przypisuje jej funkcję faktycznie istotniejszą w sprawowaniu władzy niż państwu, nazywając ją „nadpaństwowcami”, szarą eminencją z ukrycia kierującą machiną państwową i nadającą jej właściwy kształt. Co prawda, bez istnienia klasy statokratycznej jakiekolwiek działania plutokratów trafiałyby w niebyt; nie przekreśla to jednak faktu, iż teoria agorystyczna zbliża się do stanowiska „Neither-Dominant” [17], zachowując jednakże zalety podejścia „Statocracy-Dominant”. Sprawia to, że owa analiza podpada pod bardziej szczegółową kategorię, którą Roderick Long określił mianem „Statocracy-Mostly-Dominant”. To połączenie, będące jednocześnie największym atutem agorystycznej teorii klasowej, czyni z niej punkt wyjścia, z którego autor będzie wychodzić, przedstawiając własną syntezę.
Teoria agorystyczna, choć wystarczająca, może wydawać się sama w sobie uboga – brak jej zarówno ogólnego, jak i szczegółowego opisu rzeczywistości społecznej. Również jej redukcjonizm (wzięcie w nawias kultury i szerszego historycznego kontekstu) może wydawać się nieadekwatny w całościowej analizie walki klasowej. Stąd też potrzebne jest ogniwo, które tę lukę wypełni; ogniwem tym jest teoria elit władzy zaproponowana przez przedstawicieli Nowej Lewicy [18], socjologów i historyków, C. Wrighta Millsa i G. Williama Domhoffa. Teoria ta, osadzona w historycznych realiach połowy XX wieku w Stanach Zjednoczonych, ale możliwa do zastosowania również do innych epok, za główną siłę napędową historii uważa małe, skupione wokół wspólnych interesów i działające wspólnie, grupy złożone z przedstawicieli zarówno statokracji (urzędnicy, wojsko), jak i plutokracji (korporacje, wielki biznes). Według obu historyków, elity władzy w takim znaczeniu właściwe są tylko dla Stanów Zjednoczonych, w których brak feudalizmu sprawił, że burżuazja nie miała żadnej opozycji. Dzięki swojej pozycji, są one w stanie górować nad zwykłymi ludźmi, a podejmowane przez nie decyzje mają moc wpływania na życie każdego człowieka. Nie są one same – wspierają je przeświadczeni o swojej zależności od nich intelektualiści: doradcy, konsultanci, dziennikarze, klientela elit władzy, zdający sobie sprawę, iż tylko przy nich mogą oni zapewnić sobie utrzymanie [19]. Jakkolwiek elity plutokratyczne wytworzyły się wcześniej, jedynie dzięki pomocy państwa były one w stanie utworzyć osobną klasę – kastę, zjednoczyć swoje interesy i połączyć siły. Ta jedność interesów jest według Domhoffa niezwykle istotna z klasowego punktu widzenia, ponieważ wewnętrzna spójność umożliwia elitom władzy efektywne panowanie nad innymi klasami. Nie znaczy to, że owa elita wykorzystuje swoją pozycję i wyzyskuje robotników w takim stopniu, jaki Marks opisywał w swoim „Kapitale” albo przynajmniej – wykorzystuje ją w sposób zawoalowany, żeby nie wzbudzić podejrzeń wyzyskiwanych. Jak twierdzi Mills, ich władza nie jest nieograniczona, ale środki, jakimi mogą one tę władzę sprawować są zdecydowanie bardziej rozległe niż te, jakimi mogły posługiwać się jakiekolwiek elity w historii.
Mutualizm sam w sobie nie prezentuje żadnej klasowej teorii. Jest on jednak tutaj niezbędny jako swego rodzaju system etyczny ukazujący, iż obecnie funkcjonujący system praw własności ziemskiej jest nie tylko wyznacznikiem klasowego wyzysku, ale również jego źródłem. Mutualiści, różniący się od lockeanistów szczególnie w kwestii trwałości prawa własności, twierdzą, że ziemia może być uznana za czyjąś własność tak długo, jak osoba ta jest jej użytkownikiem (laborystyczna teoria własności pociągnięta do jej logicznych konsekwencji). Uważają oni ponadto, iż inny system praw własności jest efektem państwowej interwencji pozwalającej właścicielom na utrzymywanie się przy posiadaniu pomimo nieużytkowania. Pierwszy mutualista, Pierre Joseph Proudhon, autor słynnego stwierdzenia „własność to kradzież”, odnosił je do prywatnej własności ziemi, która ma być obecna jedynie w wyniku działalności państwa. Z tego powodu, mutualiści podejrzanie traktują wszelkie obecne tytuły własności. Jak dowodzi Kevin Carson, „kapitalizm, wyrastający bezpośrednio ze społeczeństwa wieków średnich jako społeczeństwo nowej klasy, oparty jest na akcie rabunkowym tak wielkim, jak wcześniejszy feudalny podbój ziemi. Utrzymuje się on przy pomocy nieustającej interwencji państwa chroniącej system przywilejów, bez których jego przetrwanie wykracza poza granice wyobraźni. Obecna struktura własności kapitału i organizacji produkcji w naszej tak zwanej „rynkowej” gospodarce, odzwierciedla państwowy przymus poprzedzający rynek i zewnętrzny wobec niego. Od początku rewolucji przemysłowej, to, co nostalgicznie zwiemy „laissez-faire” jest systemem ciągłej państwowej interwencji subsydiującej akumulację, gwarantującej przywileje i utrzymującej dyscyplinę pracy” [20]. Konfiskata ziemi, właściwa tak dla feudalizmu, jak i kapitalizmu, stanowi podstawę obu tych systemów, umożliwiając klasom posiadającym wykorzystywanie sztucznie pogorszonego położenia klas wywłaszczonych [21]. Stosując terminologię właściwą dla Ricardiańskiego socjalisty, Thomasa Hodgskina, wyróżnić można naturalne prawo własności, tj. zawłaszczane i utrzymywane przez posiadanie, oraz sztuczne prawo własności, istniejące dzięki przymusowi państwowemu.
Przeanalizowawszy dotychczasowe libertariańskie teorie klasowe, można przejść do zsyntezowania ich, wybierając najbardziej wartościowe elementy z każdej z nich i składając je w nową całość. Podstawę rozważań stanowić będzie analiza agorystyczna (z jej podejściem „Statocracy-Mostly-Dominant”); z teorii Nowej Lewicy zaczerpniemy bogate tło historyczne, mutualistyczna zaś zapewni etyczne przesłanki, na których teoria ta będzie się opierać.
Społeczeństwo dzieli się na dwie klasy: wyzyskujących i wyzyskiwanych. Wyzyskujący, potrójna spirala władzy, spajają trzy, pozornie antagonistyczne grupy: państwowcy (statokracja), finansowe elity (plutokracja) i inteligencja (nookracja). Każda z tych grup posiada wspólne interesy – głównym z nich jest sama możliwość istnienia i funkcjonowania; w przypadku braku którejkolwiek z wymienionych ich działalność byłaby nie tyle utrudniona, co niemożliwa. Pierwotną kategorią jest państwo – powstałe drogą podboju, niezależnie czy endogenicznego (Marks, Jouvenel), czy egzogenicznego (Oppenheimer, Gumplowicz), dzięki swojej immanentnej cesze, jaką jest monopol na stosowanie siły i przemocy, umacniające swoją władzę i rozszerzające ją na coraz to nowe terytoria. Wyzysk pojawił się właśnie wtedy: statokraci narzucali poddanym przymusowe daniny i inne ciężary (również w formie „konfiskaty” czasu), atakowali sprzeciwiających się i dusili wszelką opozycję. Pojawiły się również pierwsze wywłaszczenia pokonanych na korzyść zwycięzców. Dalszy rozrost machiny państwowej dokonał się dzięki pojawieniu się grupy, która, sama niezaangażowana w państwo, widziała w nim najprostsze rozwiązanie swoich problemów. Finansowe elity, którym drogą wolnorynkową i metodami konkurencji nie udało się zdobyć monopolistycznej pozycji [22] i które same nie były w stanie utrzymać się na rynku, jako jedyne wyjście uznały skierowanie się do państwa i doprowadzenie do monopolizacji gospodarki drogą prawną lub państwową interwencją. Dopiero po zaprzęgnięciu państwa do tego procederu, stało się możliwe posunięcie wyzysku dalej, na nowe tory – mianowicie, wprowadzone zostały bariery wejścia na rynek, nałożono cła transportowe, które szkodliwe są głównie dla konsumentów, zróżnicowano stawki podatkowe lub wręcz zaniechano pobierania podatków od grup wybranych przez państwo. W ten sposób, połączone siły państwa i elit finansowych doprowadziły do korporatyzacji gospodarki; rynek, coraz bardziej ograniczany nowymi regulacjami, przestał funkcjonować w sposób prawidłowy – zastąpiony został tzw. rynkiem państwowym, na którym pojawiać mogą się jedynie te produkty, które zostały zaaprobowane przez państwo i lobbujące elity finansowe. Wszystkie inne dobra wykluczone zostały z obrotu, skazane na niebyt, a ci, których utrzymanie zależało od ich produkcji czy dostarczania – albo na śmierć głodową, albo na poszukiwanie nowego zajęcia. Kluczowe znaczenie miało również wprowadzenie państwowego, sprzecznego z pierwotnym rozumieniem, prawa własności. Główną różnicą pomiędzy dwoma rodzajami prawa własności, sztucznym i naturalnym, był fakt, iż w reżimie państwowym prawo własności nie było tożsame z użytkowaniem. Taka regulacja oznaczała, że państwo, jako jedyny i pierwotny posiadacz całej ziemi na danym terytorium, może decydować, kto nabędzie daną ziemię. Raz politycznie zawłaszczona, zgodnie z prawem pozostawała w rękach finansowych elit, które nie musiały nawet ziemi zobaczyć, nie wspominając o zmieszaniu z nią pracy. Taka symboliczna apropriacja, połączona z uprzednim masowym wywłaszczaniem klas uciskanych, stawiała klasy panujące w znacznie lepszej pozycji. Wyzyskiwani zredukowali zostali do dzierżawców i zmuszeni do okresowej zapłaty czynszu za samą możliwość korzystania z ziemi lub, wywłaszczeni, musieli poszukiwać nowych miejsc zamieszkania i nowych sposobów zarabiania na życie z tą różnicą, że ich wybór podyktowany był prawnym lub faktycznym przymusem, jakiego dopuściły się klasy rządzące; co więcej, jakąkolwiek decyzje podjęli, zawsze natknąć musieli się na ten sam aparat, jaki był w miejscu, które opuścili, zawsze już mieli do czynienia z państwem, absolutnym właścicielem ziemi, lub jego ręką w postaci faworyzowanej elity, plutokracji. To całkowite wypaczenie i wykoślawienie praw własności, zaprzeczenie i wprowadzenie ich monstrualnej karykatury, miało ten skutek, że człowiek już wtedy stał się więc zależny od państwa – jeśli nie psychicznie, to fizycznie, gdyż samo funkcjonowanie jednostki ludzkiej zależało od podporządkowania się państwu. Dzięki sojuszowi statokracji z plutokracją, obie grupy wyszły wzmocnione: statokracja zyskała nieosiągalną wcześniej potęgę, dającą dostęp do nowego bogactwa, a także możliwość ekspansji zagranicznej fundowanej z państwowego budżetu (a więc z grabieży umożliwionej owym sojuszem); plutokracja zaś w ogóle mogła pojawić się na scenie dziejowej, co więcej, zdobyć pozycję, o jakiej wcześniej, z powodu wolnorynkowej konkurencji, nie mogła marzyć, i dochody, które posłużyły do dalszego przekabacania statokratów na swoją stronę. Ostatnie ogniwo wspomnianej spirali, intelektualiści, jest nie mniej istotne niż poprzednie dwa. Zostało dowiedzione, że intelektualiści (z każdą epoką faworyzowana grupa intelektualistów zmienia się, dostosowując się do społecznych i politycznych zapotrzebowań) do istnienia potrzebują państwa; bez niego ich usługi nie będą wykorzystywane. Państwo z kolei nie może obyć się bez ideologii; zadaniem nookratów jest jej zapewnienie. Władza państwowa opiera się na masowym przyzwoleniu; jeśli państwo nie będzie w stanie zapewnić sobie przychylności ogółu, upadnie, gdyż straci poparcie. „Większość populacji musi akceptować jej działania i uważać je za uzasadnione. Akceptacja może oczywiście przybierać różne formy, od pełnego zaangażowania i entuzjazmu, do pasywnej rezygnacji. Musi to jednak być akceptacja w takim sensie, że większość musi wyzbyć się pomysłu, by aktywnie czy pasywnie opierać się próbom nieproduktywnego i niekontraktowego pozyskiwania dóbr” [23]. Jednocześnie, władza nie chce rezygnować ze swoich przywilejów, dlatego do swoich szeregów dopuszcza nookratów. Ideologia (czy też, słowami Hansa Hermana Hoppe, ideologiczna superstruktura) służy indoktrynacji mas; sprawia, że ludzie w ogóle nie orientują się, iż są wykorzystywani. Zakonspirowana propagandyzacja ma być widoczna na każdym kroku, jej wszechobecność ma sprawiać wrażenie, że pogląd na rzeczywistość przez nią promowany jest jedynym i, co ważniejsze, jedynym słusznym. Intelektualiści zaszczepiają w ludzkich umysłach przekonanie, że system, w którym ludzie żyją nie ma sobie równych; ów strach przed zmianą, również część państwowej propagandy, jakkolwiek irracjonalny, jest zakorzeniony tak głęboko, że powoduje pasywną rezygnację przed podjęciem działań mogących zmienić zastane status quo. Kultura masowa (czy też: kultura dla mas) również stanowi efekt działań intelektualistów, chcących wpłynąć na ludzkie umysły w często bardzo osobistych momentach, jak modlitwa czy rozmowa. Człowiek jest więc na każdym kroku bombardowany podprogową propagandą, której „cel zawsze jest ten sam: przekonać społeczeństwo, że to, czego dopuszcza się państwo, nie jest, jak ktoś mógłby pomyśleć, popełnioną na gigantyczną skalę zbrodnią, ale czymś koniecznym i niezbędnym, czymś, co należy poprzeć, czymś, co musi być wykonane”24. Nookraci hodują zatem tłumy niewolników, nieświadomych tego, iż są wykorzystywani; to dobrowolne niewolnictwo, będące najgorszą, bo zakonspirowaną formą poddaństwa, jest nieodłączną cechą państwowej rzeczywistości. Jednym z najskuteczniejszych środków na wyposażeniu nookratów jest wywołanie przywiązania do, a wręcz identyfikacji, poddanych z terytorium, na którym zarządza państwo. Mechaniczne uczucie patriotyzmu czy nawet nacjonalizmu od wieków służy statokratom w przeprowadzanej grabieży: ludzie znoszą wszechobecny wyzysk, dlatego że „jest to dobre dla państwa, ojczyzny, narodu”. Również tradycja stała się źródłem wyzysku; im państwo dłużej funkcjonuje, tym trwalsze się wydaje i tym łatwiej wzbudzić mu posłuch u poddanych – nikt nie chce przeciwstawiać się wiecznemu bytowi, który, choćby obalony, powstanie niczym feniks z popiołów. Z pomocy nookratów korzystają w równym stopniu plutokraci, chcąc nie tylko uzasadnić swoją pozycję w społecznej hierarchii, ale również pożądając takiego zmanipulowania opinii publicznej, żeby ta wspierała ich w wyzyskiwaniu samej siebie. Dzięki zbieżności interesów wszystkich trzech wymienionych grup możliwe jest funkcjonowanie wyzysku na ogromną skalę. Co więcej, odseparowują się one od reszty społeczeństwa, często prawnie, chroniąc swoją pozycję i dopuszczając jedynie wybrane jednostki w swoje szeregi. To hermetyczne środowisko nazwać możemy Elitą Władzy. Nie oznacza to, że wśród tych grup panuje całkowita wspólnota interesów; oczywiste jest, że konflikty są na porządku dziennym. Wynika to z faktu, iż po pierwsze machina państwowa daje prawie nieograniczone możliwości sprawowania władzy, toteż jest wielu, chcących mieć do niej dostęp, wprowadzając swoje plany nawet wojennymi środkami, a po drugie – po walce, w której zwycięża bądź jedna, bądź druga strona status quo jest zawsze utrzymywane, z tą tylko różnicą, że grupa stara może być zastąpiona nową, posiadającą jednak takie same uprawnienia.
Do wyzyskiwaczy zaliczyć należy jeszcze zwykłych państwowców, których nie zaszczycono akcesem do wyższych kręgów, oraz tych plutokratów, którzy albo nie mają pozycji wystarczającej, żeby uzyskać dostęp do elity, albo nie wykazali się zdolnościami lub siłą przebicia, umożliwiającą im dojście na szczyt hierarchii. Tu wymienić należy urzędników i klientelę korporacjonistów. Choć oni sami bezpośrednio w wyzysku nie uczestniczą, są jego beneficjentami, zdobywając utrzymanie dzięki grabieży dokonanej na pozostałej ludności. Zaangażowani są więc w środki polityczne, stanowiące kwintesencję działalności państwowej.
Zdecydowaną większość populacji stanowią wyzyskiwani. Trzymani są oni „za zasłoną niewiedzy” przez nookratów. Często nie zdają sobie sprawy ze swojej sytuacji, przeświadczeni o tym, że „wyzysk jest tak naprawdę wolnością; podatki to dobrowolne wpłaty; relacje nie oparte na kontrakcie są tak naprawdę „co do zasady” kontraktowe; nikt nie jest przez nikogo rządzony, lecz my wszyscy rządzimy samymi sobą; bez państwa nie istniałyby ani prawo, ani bezpieczeństwo; bez państwa biedacy umieraliby na ulicach etc.” [25]. Jest to zwykle wynikiem braku dostępu do alternatywnych źródeł informacji, monopolizacją edukacji czy tzw. subsydium historii, to jest modyfikacji historii dokonanej przez nookratów w duchu apologii funkcjonującego systemu. Na klasę tę składają się wszyscy ci, którzy działają w państwowym systemie zwanym białym rynkiem i którzy, stosując kategorie Oppenheimerowskie, zamiast środków politycznych (definiujących działalność stricte państwową) używają środków ekonomicznych, to znaczy uzyskują dochód drogą wolnorynkowej produkcji i wymiany. Nie przeciwstawiają się oni z różnych powodów Elitom Władzy; albo uważają opozycję za z góry skazaną na niepowodzenie, albo akceptują zastany status quo bez pytania, albo wręcz nie wiedzą o możliwości niepodporządkowania się im. Umiejscowić tutaj należy wszystkich uczestników tzw. białego rynku, nieświadomie utrzymujących państwo i pozwalających mu istnieć. „Dla państwowców, są to ofiary, stada krów na rzeź i owiec do ostrzyżenia. Dla Agorystów [tu – ogólnie libertarian – K. Ś.], są oni zewnętrznym rynkiem, któremu można dać wszystko na wymianę – oprócz zaufania. Pewnego dnia przejmą oni kontrolę nad swoim życiem i staną po jednej lub drugiej stronie, albo tego nie uczynią, by zaplątać się w państwowym bagnie lub zostać poniesionymi wichrami rewolucji” [26].
Drugi logiczny koniec owego kontinuum stanowią ci, którzy przeciwstawiają się tzw. establishmentowi. Zaliczyć tu należy zarówno tych, których opozycja ma wymiar ideologiczny (np. antyglobalistów, anarchistów, komunistów), jak i tych, którzy opierają mu się z pobudek ekonomicznych, czyli kontrekonomistów. Ci pierwsi retorycznie podważają monopol Elit Władzy na prawdę, ukazując historię taką, jaka była ona w rzeczywistości; wypunktowują logiczne nieścisłości; są świadomi tego, iż Elity nadużywają swojej siły, i chcą ją ograniczyć lub znieść całkowicie. Drudzy zaś, często nieświadomi wyzysku, angażują się w pozapaństwową, agorystyczną działalność, gdyż jest ona znacznie bardziej opłacalna; nie muszą od niej płacić podatków, zdobywać odpowiednich zezwoleń czy przestrzegać innych prawnych regulacji. Słowem, „odrzucają oni państwowe datki i ignorują regulacje” [27]. Kontrekonomia jest czystym wolnym rynkiem w działaniu; jako jedyna jest ona nieskażona działalnością państwową, stanowiąc sumę całkowicie dobrowolnych wymian w społeczeństwie. Łączy ona w sobie czarny rynek, szarą strefę, podziemną ekonomię, społeczne i obywatelskie nieposłuszeństwo, zakazane przez państwo związki. Co oczywiste, najbardziej niepożądane dla Elit Władzy jest połączenie tych dwóch pozycji: świadomość wyzysku i świadome działanie czarnorynkowe, pozbawiające statokratów i plutokratów, a również – przez analogię – nookratów, ich dochodu.
3. Praktyczne ujęcie teorii
Opracowawszy teorię libertariańskiej analizy klasowej, trzeba sprawdzić czy da się ją zastosować do rzeczywistości historycznej. Zastosowanie teorii do praktyki po pierwsze jest jednym ze sposobów udowodnienia zasadności owej teorii, a po drugie uprawdopodabnia, iż elementy teorii dobrane są słusznie, eliminując ewentualną przypadkowość nałożenia się teorii i praktyki, niezależnie od związku przyczynowo-skutkowego. Immanentną cechą dobrej teorii jest jej praktyczność, a największym osiągnięciem teoretyka jest móc, za Bastiatem, powiedzieć: „Nasza teoria jest tak mało przeciwstawna do praktyki, że to nic innego jak wyjaśniona praktyka” [28]. Do tego niezbędna jest analiza historyczna.
W pierwszej kolejności, teoria zastosowana zostanie do epoki średniowiecza w Europie. Jej realia, rzekomo zupełnie odmienne od dzisiejszych, odległość w czasie, a także swego rodzaju stereotypizacja, czynią z niej idealny przedmiot historycznych badań. Oczywiście, średniowiecze nie było epoką tak ujednoliconą, że zastosowana w analizie terminologia odpowiadać będzie każdemu potraktowanemu z osobna obszarowi (królestwu, księstwu, województwu, hrabstwu, itd.), jednakże tożsamość opisywanych spraw czyni analizę uniwersalną, szczególnie ze względu na identyczność relacji panujący-poddani w całej Europie.
Na szczycie średniowiecznej hierarchii stoją trzy, powiązane wzajemnymi interesami grupy: władca i urzędnicy państwowi (statokraci), posiadacze ziemscy, dworzanie i klientela arystokratów (plutokraci) oraz wyższe duchowieństwo (nookraci). Statokraci nie mogą obyć się bez dwóch pozostałych grup: pierwszej zawdzięczają dochody, wojsko, sojusze, a także nowe horyzonty na rozprzestrzenianie swojego panowania; oni również umożliwiają istnienie państwowego przymusu i wyzysku dzięki dewolucji monopolu na przemoc od państwa do plutokratów; drugiej – uprawomocnienie panowania. Władca jest pomazańcem, bożym wysłannikiem, wybrankiem Boga na ziemi; aż do opracowań św. Tomasza z Akwinu zabroniony był jakikolwiek opór przeciwko władcy, którego wola miała być postrzegana jako wola boska. Specjalna kategoria przestępstw znanych jako crimen leassae maiestatis (zbrodnie obrazy majestatu) są tylko najwyraźniejszą manifestacją tej pozycji władcy; karane zawsze kwalifikowaną karą śmierci, były najprostszym sposobem na eliminację opozycji i na wzbogacenie się poprzez pozbycie się niewygodnych podwładnych. Duchowieństwo odegrało również nieocenioną rolę w usprawiedliwianiu wyzysku: średniowieczny chłop na każdym kroku bombardowany był informacjami o nieuniknioności obecnego systemu politycznego, jego walorach i zaletach; wmawiano mu, że życie doczesne nie jest tak istotne jak życie po śmierci, stąd miał nie przykładać on wagi do spraw ziemskich, do elitaryzmu życia społecznego, do wyzysku, jakiemu był na każdym kroku poddawany, do łamania przez władców umów, będąc skuszonym egalitaryzmem pośmiertnej egzystencji, w której wszyscy mieli być równi. Ta ideologiczna superstruktura miała za zadanie osłabić skłonności opozycyjne poddanych, a także przekonać ich że jakikolwiek opór spotka się z gniewem bożym, przekreślając ich szanse na zbawienie. Podobną funkcję nookracją spełniała względem plutokracji. Ona również była beneficjentem kościelnej propagandyzacji życia społecznego, tak jak władca i jego najbliższe otoczenie upatrując w niej najlepszy sposób na poskromienie opozycyjnych zapędów poddanych; tutaj to szlachcic, jako delegat władcy, stawał się przedłużeniem jego ręki, powodując, że atak na niego sprowadzał się przeciwstawienia się pomazańcowi, co de facto było podważeniem woli boskiej. Nookracja z kolei nie miałaby możliwości funkcjonowania bez dwóch wymienionych wyżej grup: statokracja zapewniała jej istnienie i dochód – możliwość dotarcia do poddanych władcy, co przekładało się na pojawienie się sposobności na pobieranie podatków (takich jak przymusowe składki, np. dziesięcina), plutokracja z kolei – permanentne rozszerzanie wpływów dzięki dotarciu do coraz większej liczby ludności, a także zwiększenie dochodu, również z tego powodu. W sprzeczności z tą analizą nie pozostają ciągłe, jak się zdaje, starcie między wymienionymi wyżej grupami. Po pierwsze, walki odbywały się zwykle pomiędzy grupami zamieszkującymi różne terytoria i, co za tym idzie, posiadające różne strefy wpływów; wojnę uznawano tedy za szansę na wzbogacenie się i rozszerzenie władzy na inne obszary. Po drugie, czego przykładem może być początek walki o inwestyturę między Grzegorzem VII a Henrykiem IV, w średniowieczu następowała ciągła fluktuacja elit, przemieszczanie się poszczególnych członków elit nie tylko w hierarchii, ale również przechodzenie z jednej do drugiej; walka o inwestyturę stanowi więc przykład na walkę wewnętrzną statokracji roszczącej sobie prawa do zarządzania tym samym obszarem; ten wewnątrzkastowy konflikt nie jest zaprzeczeniem opisywanej tutaj teorii klasowej – co więcej, jest on z jej punktu widzenia nieistotny: klasę, jaką w tym przypadku jest statokracja, można wyróżnić niezależnie od niego, stanowi ona bowiem nieodłączny element średniowiecznej struktury władzy. Słowem: walka wewnątrz klasy nie przeczy istnieniu tej klasy, ponieważ klasa w przyjętym w tej pracy znaczeniu wyróżnialna jest według kryteriów obiektywnych (tj. obecnych w definicji), nie subiektywnych (tzn. nie jest wymagana ani świadomość przynależności do klasy, ani chęć takiej przynależności). Co więcej, nie przeczy również istnieniu drugiej klasy, klasy wyzyskiwanych, pozostającej obojętną wobec konfliktów mających miejsce „na górze”.
Wyzyskiwani, do których należeli chłopi i w pewnej części mieszczaństwo, stanowili ponad 90% średniowiecznego społeczeństwa. Średniowieczny wyzysk był znacznie mniej zawoalowany niż w czasach obecnych, był on widoczny zarówno dla wyzyskiwanych, jak i dla współczesnych, patrzących z historycznej perspektywy. Ilość podatków czy innych przymusowych posług, z których musiano się rozliczyć, może konkurować z tym, czego doświadczamy dziś: dziesięcina, podworowe (podymne, poradlne), narzaz, powóz, podwoda, przewód zwykły, stacja, opłata za korzystanie z młyna czy karczem, monopolizowanych przez władcę. Trzeba również pamiętać o wszechobecnych służebnościach, będących konsekwencją monopolizacji pewnych dziedzin przez władcę, np. służebnościach łowieckich. Chłopi zmuszani byli również do obrony okolicznych miast i grodów, do budowania zasiek i do naprawiania mostów; wszystko to, rzecz jasna, na niekorzyść ich własnego gospodarstwa, które po pierwsze pustoszało, a po drugie – w czasie wojny wystawione było na atak agresora. Jednakże, najważniejszym źródłem wyzysku w średniowieczu była statokratyczna i, co za tym idzie, plutokratyczna wyłączność na posiadanie ziemi. Kluczową instytucją prawną temu służącą było prekarium, to jest wzięcie chłopa pod opiekę przez pana, które jedynie w teorii było dobrowolnym środkiem; w rzeczywistości, pan ziemski miał do dyspozycji całe spektrum metod, którymi mógł przymusić chłopa do uległości. Co więcej, jedną z funkcji prawa własności było ograniczenie uprawnień wolnych chłopów, którzy nie poddali się zbrojnemu naciskowi agresorów; wolni chłopi bowiem jako jedyni zachowali względną niezależność od państwa i z tego powodu stanowili zagrożenie. Jako że klasie rządzącej nie udało się podporządkować ich innymi sposobami, poddano ich „neutralnemu” porządkowi prawnemu, najskuteczniejszemu źródłu wyzysku. Prawo to de facto pozbawiało właściciela uprawnienia do nieograniczonego korzystania z rzeczy, które to uprawnienie przechodziło na bezpośredniego zwierzchnika chłopa. Istota własności podzielonej polegała na tym, że właścicielem stawał się zwierzchnik; szczególnie wyraźne jest to w przypadku, gdy chłop przemocą był zmuszany do posłuchu. To zawoalowane niewolnictwo, zupełnie jak dziś, stanowi najpoważniejszy problem, z jakim stykała się klasa rządząca, stąd też dokładała ona wszelkich starań i nie szczędziła środków, żeby podporządkowani nie opierali się, lecz pracowali, jakby sam proces wyzysku nie miał miejsca. Powszechna była również konfiskata ziemi, najpospolitszy z Oppenheimerowskich środków politycznych, po raz pierwszy praktykowana wraz z pojawieniem się państwa drogą podboju: zwycięzcy rozdzielili ziemię między siebie, zabierając ją pokonanym. Później, wraz z pojawieniem się skodyfikowanego prawa własności, wywłaszczenia z ziemi wzmogły się na sile. Zabierano nie tylko chłopskie gospodarstwa, dając im mniejszej lub żadne, ale również wspólne pastwiska, pozbawiając chłopów możliwości wypasu zwierząt. W ten sposób, chłopi zostali zmuszeni do pozostawienia swoich dziedzin, nie mając szans na utrzymanie, wędrówki albo do posiadłości innego pana, oferującego lepsze warunki (co w rzeczywistości nie było żadną poprawą), albo do miast, powodując tym samym rewolucję miast XII i XIII wieku. Stali się pracownikami najemnymi, czy w miastach, czy w gospodarstwie pańskim. Jednocześnie, panowie ziemscy ograniczali stopniowo wychodźstwo chłopów, uzależniając je w końcu od zgody feudalnego „władcy”. „Najwidoczniej, recepta na „wolny rynek” dla każdego przeciętnego” plutokraty „przedstawia się następująco: 1) odbierz ziemię klasom produkującym rządowym dekretem i zrób z nich pracowników najemnych; 2) powstrzymaj ich, najlepiej państwowym terrorem, przed poszukiwaniem lepszej płacy i zorganizowaniem się mającym na celu zwiększenie ich siły przetargowej; 3) przekonaj ich, że ich zarobki odzwierciedlają marginalną produktywność pracy na „wolnym rynku”” [29]. Jak podsumował Kropotkin, „[b]ieda chłopów jest źródłem bogactwa posiadaczy ziemskich” [30].
Przejdźmy teraz do opisu czasów nam bliższych: epoki korporacyjnego kapitalizmu XX i XXI wieku. Nie napotkamy tutaj terminologicznych trudności, z którymi mieliśmy do czynienia w średniowieczu; liberalny korporacjonizm, pod przykrywką globalizacji, doprowadził do rozprzestrzenienia się na cały świat jednej progresywnej ideologii, drogą, jak określił to Samuel Huntington, zorganizowanej przemocy. Pomimo jednak tego, iż okres ten chronologicznie dotyczy czasów obecnych, to demistyfikacja Elit Władzy i ukazanie charakteru wyzysku w państwowym kapitalizmie wymagać będzie znacznie więcej miejsca, głównie z tego powodu, iż plutokracja, stanowiąca najbardziej tajemnicze i trudniejsze do uchwycenia ogniwo libertariańskiej teorii klasowej, ukrywa się za bezpieczną ścianą stworzonej przez dzisiejszych nookratów ideologicznej superstruktury. Praca ta nie aspiruje do opisania wszystkich aspektów państwa korporacyjnego. Jej zadaniem jest wyróżnienie pozostających w antagonizmie klas, a przede wszystkim zlokalizowanie Elit Władzy. Ograniczymy się z tego powodu jedynie do tych kwestii, które są istotne dla powziętego tematu.
Jak wiadomo, nieodłącznym elementem opisywanej teorii klasowej jest państwo. Na przestrzeni historycznej rozrosło się ono do ogromnych rozmiarów; biurokracja państwa korporacyjnego liczy wielokrotnie więcej członków niż w przeszłości. Jego potęga daleko wykracza poza to, co możliwe było dla średniowiecznych królów. Laissez-faire, o którym tak wiele się mówi, tak naprawdę nigdy nie zostało wprowadzone w życie; zamiast niego, panoszyła się statokratyczna oligarchia. Największym atutem pozostającym w rękach państwa jest, stosując sparafrazowaną przez Michaela Taylora weberowską definicję państwa, roszczenie do monopolu na stosowanie przemocy. Obecne państwo ma do dyspozycji znacznie więcej środków niż dawne królestwa i nie omieszka z nich korzystać. Dawniej mówiono, że parlament jest w stanie uczynić wszystko, oprócz przemiany mężczyzny w kobietę. Dziś wiemy, że kompetencje parlamentu sięgają znacznie dalej; można pokusić się o stwierdzenie, że w pewnym sensie władza statokracji jest nieograniczona. Nastąpiło to w części dzięki postępowi technologicznemu, wykorzystywanemu przez państwo do swoich własnych celów. Warto zwrócić uwagę, że znaczna część znanych nam wynalazków powstała dzięki państwu. „Przykładowo, David Noble zauważył, że cywilne jumbo jety nie istniałyby bez rządowych kontraktów na ciężkie bombowce. Ilość wyprodukowanych samolotów na rynku prywatnym była za mała, żeby pokryć koszty skomplikowanych i drogich maszyn. Boeing 747 jest zasadniczo produktem ubocznym inwestycji wojskowych” [31]. Dzięki tym inwestycjom, państwo może wpływać na strukturę produkcji, na społeczeństwo konsumpcyjne jako całość, a także na zachowania poszczególnych jednostek poprzez coraz bardziej zaawansowane techniki monitoringu.
Najskuteczniejszym jednak środkiem, którym państwo może wpływać na ludność, jest prawodawstwo. W dobie pozytywizmu prawnego, uznającego prawo za dziedzinę działalności wyłącznie państwowej, prawo zostało nierozerwalnie powiązane z państwem. Państwo korporacyjne doprowadziło ów środek do perfekcji. Benjamin Tucker zwrócił uwagę, że państwo dzierży cztery monopole: ziemski, pieniężny, patentowy i celny. Monopol ziemski, który wcześniej pozwalał na przeprowadzanie wywłaszczeń i konfiskaty ziemi, służy obecnie przede wszystkim jako uzasadnienie poboru podatków: ziemia będąca terytorium państwowym jest własnością państwa, toteż za możliwość jej użytkowania należy uiszczać opłaty w formie podatków; pobiera się je również za produkcję dóbr, ziemia bowiem jest nieodłącznym składnikiem w procesie produkcji. Co więcej, państwo stosuje monopol ziemski, żeby wyłączyć pewne grupy z procesu produkcji, a faworyzować inne; szczególnie jest to widoczne w miastach, gdzie władze miejskie sprzedają ziemię nie na mocy aukcji, ale według osobistego uznania. „Wielkie połacia ziemi przyznawane są różnorodnym grupom interesu po politycznie ustalonych cenach. Przykładowo, większa część zniszczeń lasów sekwojowych ma miejsce na ziemiach posiadanych przez rząd i jest korzystna tylko i wyłącznie dlatego, że przemysł drzewny nie musi zakupywać ziemia na konkurencyjnym rynku” [32]. Monopol pieniężny, według Kevina Carsona obecnie najważniejszy z państwowych przywilejów, sprowadza się do tego, iż dzięki pustemu pieniądzu banki pożyczając komuś pieniądze jednocześnie je tworzą – wypłacają gotówkę, ale w wirtualnym pieniądzu nadal te pieniądze posiadają. „Bankier jedynie przeprowadza prostą usługę polegającą na upłynnieniu własności „pożyczającego”. I z powodu państwowego prawa, które ogranicza wykonywanie tej „usługi” do posiadających wystarczający kapitał, żeby spełnić wymogi kapitalizacyjne, może on oferować za nią lichwiarską cenę” [33]. Innym przykładem zastosowania tego monopolu jest sztuczne podwyższanie i zaniżanie stopy procentowej, umożliwiające bankom pobieranie lichwiarskich procentów za pożyczki. Patenty, choć uznane przez Tuckera jako jeden ze sposobów kartelizacji, potraktować należy jako część większej całości, to jest prawa własności intelektualnej, na którą poza patentów składają się również: prawa autorskie [34] czy znaki towarowe. Jednakże, co słusznie zauważył Tucker, patenty w największym stopniu z wyżej wymienionych wpływają na gospodarkę. „Przywilej patentowy używany był na ogromną skalę w celu promowania koncentracji kapitału, tworzenia barier wejścia i utrzymywania monopolu na zaawansowaną technologię w rękach zachodnich korporacji” [35]. Patenty ograniczają innowacyjność, umożliwiając kumulację znacznej ilości patentów („pooling of patents”) w rękach jednej korporacji czy ich grupy, co prowadzi do powstania w najlepszym razie oligopolu. Zwane jedyną formą absolutnego monopolu, dają one władzę nad konkurencją, uprawniając posiadacza do pobierania opłat za użytkowanie opatentowanego wynalazku. Sytuację pogarsza również państwowe subsydiowanie wynalazków, które następnie zostają opatentowane. Oznacza to, że państwo z jednej strony funduje pewną technologię i jednocześnie z drugiej nadaje swojemu faworytowi wyłączność na użytkowanie go. Cła, z kolei, zwane „matką wszystkich trustów”, umożliwiają prawną kontrolę konkurencji. Beneficjenci ceł, wielkie korporacje, często zresztą z nich zwolnione, dzięki cłom mogą narzucać konsumentom monopolistyczne ceny, gdyż konkurencja, zgodnie z teorią ekonomii prowadząca do obniżenia cen w porównaniu do sytuacji interwencjonistycznej, wewnętrzna ma utrudnione warunki działania (m. in. wyższe ceny sprowadzenia dóbr kapitałowych z zagranicy), a zewnętrzna często nie jest skłonna dopłacać do interesu. Konsumenci w wyniku monopolizującego działania ceł skazani są na kupowanie jednego produktu po zawyżonej cenie.
Jak zostało wspomniane, powiązania statokracji z plutokracją nie są tak oczywiste. Jednakże, badacz społeczny powinien zwracać uwagę nie tylko na to, co jest widoczne na pierwszy rzut oka, ale sięgnąć w głąb problemu, badając jego istotę, zgodnie z Bastiatowskim postulatem patrzenia na to, czego nie widać. Najprostszym sposobem osiągnięcia tego celu jest przeanalizowanie historii powstania państwa korporacyjnego i immanentne powiązania stato- i plutokracji.
Wyłonienie się liberalnego korporacjonizmu nie byłoby możliwe bez wcześniejszego siłowego narzucenia kapitalistycznego sposobu produkcji, od czego nazwę wzięła cała epoka: kapitalizm. Co prawda, nie jest to tematem tego eseju, ale warto wypunktować drogę, jaką doszło do jego powstania, tym bardziej, że po pierwsze konieczne jest to dla zrozumienia obecnego modelu gospodarczego i po drugie – przydatne jest dla podkreślenia wcześniej zarysowanego sojuszu państwa i kapitału. Z całą pewnością kluczową rolę w tym procesie odegrały masowe konfiskaty ziemi i wywłaszczenia, w Anglii zwane ogrodzeniami, ale występujące nie tylko tam, rozpoczęte już w XV wieku i trwające aż do XIX wieku. Polegały one na odebraniu ziemi uprawiającym ją chłopom i przekazaniu jej królewskim faworytom. Stworzyło to odrębną grupę dzierżawców, którzy za uiszczenie pewnej opłaty mogli uprawiać pańską ziemię. Następnie, zgodnie z ewolucją prawa własności, przyznano feudałom absolutne prawa do ziemi, pozbawiając jednocześnie jakichkolwiek uprawnień dzierżawców. Kolejna fala ogrodzeń była nierozerwalnie związana z industrializacją. Tym razem objęła w większości grunty wspólne, eliminując „niebezpieczny ośrodek braku dyscypliny i przymusiła robotników do sprzedaży swojej pracy na warunkach panów” [36]. Kapitalistom potrzebna była tania siła robocza, której mogliby dyktować warunki, stąd konieczność zabrania chłopom możliwości innego wyboru niż praca na pańskim. Tyle samo krzywdy chłopom wyrządziło przypisanie ich do ziemi, względnie do gminy. Umożliwiło to bowiem feudałom nie tylko eksploatację chłopa, ale również jego sprzedaż do innej jednostki terytorialnej. Późniejsze narzucenie systemu fabryk możliwe było tylko i wyłącznie dzięki pozbawieniu robotników jakichkolwiek innych alternatyw. W rzeczywistości, żaden kapitalista nadzorujący proces produkcji nie jest konieczny do efektywnego zarządzania [37] – jedynie dzięki specjalizacji i przesuwaniu podejmowania decyzji w kierunku hierarchii zarządzającej ograniczono niezależność robotników, powodując tym samym „wywłaszczenie technicznej wiedzy robotnika” [38]. W ten oto sposób, siłą i państwową interwencją, działając na korzyść plutokratycznych elit, powstał system fabryk, nieodłączny element kapitalizmu.
Państwo korporacyjne mogło powstać jedynie na bazie istniejącego już państwa kapitalistycznego. Zdefiniować je można jako typ państwa, dla którego immanentny jest organizacyjny związek między państwem jako takim a korporacjami. Jego początki sięgają końca wieku XIX, depresji lat dziewięćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych, która dała również podwaliny pod ów system w innych państwach. Korporacyjna reorganizacja gospodarki stała się możliwa jedynie dzięki opisanej powyżej Wielkiej Czwórce Tuckera, ale również dzięki subsydiom transportowym, to jest bezpośredniemu dotowaniu wielkiego biznesu, na które zwraca szczególną uwagę Kevin Carson. „Bardzo dobrze znanym faktem na temat handlu jest to, że jest on wysoko subsydiowany środkami, które zniekształcają rynek. (…) Najbardziej oczywiste jest zaś to, że każda forma transportu jest subsydiowana. (…) Ale funkcjonują ogromne subsydia obniżające koszty transportu, poprzez manipulowanie kosztami energii i innymi zniekształcającymi rynek środkami” [39]. Co więcej, to właśnie dzięki owym subsydiom możliwe było zgromadzenie kapitału na ogromną skalę. Subsydia bowiem, pochodzące z podatków, spowodowały uspołecznienie kosztów transportu i komunikacji, przerzucenie ich na społeczeństwo, co z kolei tak obniżyło koszty przewozu (korporacje same nie musiały inwestować w infrastrukturę), że korporacje mogły sprzedawać swoje produkty po niższych cenach niż lokalni producenci. To posunięcie miało również taki skutek, że wielkie korporacje, które jako pierwsze korzystały z infrastruktury, uzyskały ogromną przewagę nad konkurencją. Następnie, celem nowej klasy korporacyjnej stało się sprowadzenie jednostki ludzkiej do surowca, zasobu. Ta „poborowa klientela”, choć początkowo odnoszona wyłącznie do dziedzin zmonopolizowanych przez państwo, może być równie dobrze zastosowana w odniesieniu do klientów wielkich korporacji: członkowie poborowych klienteli „nie są uznawani za klientów przez biurokratów [i plutokratów – K. Ś.], którzy ich obsługują, jako że nie mogą oni swobodnie wycofać się ani odmówić kupienia produktu, ani poszukać go gdzie indziej” [40]. Wtedy też podjęto pierwsze próby kartelizacji gospodarki, lecz prywanymi środkami; okazały się one jednak żałosnymi porażkami, nie udało się bowiem ograniczyć konkurencji. „Ruch trustowy próbował skartelizować gospodarkę przez takie środki, jak fuzje, przejęcia i zmowy cenowe. Ale zadłużone i przekapitalizowane trusty były nawet mniej efektywne niż przedtem i sukcesywnie traciły udziały w rynku na rzecz mniejszych, bardziej efektywnych konkurentów. Standard Oil oraz US Steel, zaraz po ich utworzeniu, rozpoczęły proces ograniczania udziałów w rynku. W świetle tej głośnej klęski, wielki biznes rozpoczął działanie poprzez państwo mające na celu centralizację – stąd, progresywne regulacje” [41]. Kartelizacja gospodarki powiodła się dopiero dzięki interwencji państwa, a umożliwiło ją prawodawstwo, zapewniając „stabilizację” w przemyśle i wprowadzenie oligopolu. Państwo korporacyjne do funkcjonowania wymagało stabilności, tego, żeby robotnicy nie buntowali się; konieczne stało się więc zintegrowanie związków zawodowych z państwem. Toteż zwerbowano umiarkowanych liderów związków zawodowych, popierających odgórne zarządzanie gospodarką; „[k]orzyści, jakie odniósł kapitał były liczne: większa skuteczność i produktywność, mniejszy obrót pracy, zdyscyplinowanie siły roboczej przez związki zawodowe, możliwość planowania kosztów pracy na dłuższą metę i stłumienie radykalnych poglądów” [42]. Podobny efekt miało uchwalenie prawa o ubezpieczeniach społecznych; kapitał utrzymał się przy zarządzaniu, a społeczny radykalizm został rozładowany. Również narzucanie przez państwo jednolitych standardów, czy jakości, czy bezpieczeństwa, wyłączające ów czynnik z konkurencji międzyfirmowej, a także związanie robotników z korporacyjnym państwem poprzez pozbawienie ich prawa przemieszczania się i strajku, narzucające skojarzenia z niewolnictwem, jedynie pogłębiało obowiązujący trend. Korzyść, jaką odniósł w ich wyniku wielki biznes, była podwójna: poza kartelizacją gospodarki, zyskał podporządkowaną i zmanipulowaną siłę roboczą, nie stanowiącą dla niego żadnego zagrożenia. Wielki biznes przypomina tutaj Tołstojowskiego rolnika, który wie, że trzoda wyprodukuje dla niego więcej, gdy będzie ją dobrze traktować. Potęga korporacji wyrosła w części na bazie kontraktów, jakie zawierały one z państwem. To właśnie państwo było często pierwotnym rynkiem zbytu dla produktów korporacyjnych; również państwo dawało pieniądze z budżetu, finansując korporacyjne przedsięwzięcia. Przykładowo, „[t]ranzystory i inne formy zminiaturyzowanych układów elektrycznych wynalezione zostały głównie dzięki pieniądzom z Pentagonu. Rząd federalny był głównym rynkiem zbytu dla dużych, wieloterminalowych komputerów w początkowym okresie tego przemysłu; bez rządowych kontraktów przemysł być może nigdy by nie miał wystarczających przychodów, żeby rozpocząć masową produkcję i obniżyć koszty do takiego poziomu, żeby wejść na rynek prywatny” [43]. Trzeba również zwrócić uwagę na kartelizujące efekty uspołecznienia kosztów operacyjnych (przerzucenia ich na społeczeństwo) – korporacje dzięki pieniądzom z budżetu mogą pozbyć się pewnych wydatków jako czynnika konkurencji między firmami, co skutkuje powstaniem jednego ogromnego kartelu obejmującego całą branżę gospodarki i administrującego kosztami, eliminując konkurencję jako taką. Jak widać, powiązania między statokracją i plutokracją są nieodłącznym elementem państwa korporacyjnego. Państwo działa tu jako emisariusz finansowych elit, co więcej, jak dowodzi Gabriel Kolko, to właśnie plutokracja była największą siłą wpływającą na legislacyjną machinę i stojącą za nią, podając za przykład Meat Inspection Act. Stanowisko to popiera Ronald Radosh, zwracając uwagę na wielki biznes będący punktem oparcia Nowego Ładu za Roosevelta. W każdym z wymienionych powyżej przykładów, to wielki biznes zyskiwał, a reszta społeczeństwa traciła. Jak ujął to Kevin Carson, „[k]orporacyjna reorganizacja gospodarki doprowadziła do permanentnych organizacyjnych powiązań pomiędzy wielkimi korporacjami, agencjami rządowymi, instytucjami zajmującymi się pracą badawczą, i wywołała skutek w postaci plutokracji funkcjonującej organizacyjnie na skalę klasową” [44].
Klasa nookratów w korporacyjnym państwie odpowiedzialna jest za trzymanie populacji za zasłoną niewiedzy, za stworzenie prokorporacyjnej propagandy, za zbudowanie ideologii wokół „subsydium historii”, jakie otrzymał wielki kapitał. To oni tworzą ideologiczną superstrukturę mającą na celu zapewnienie machinie państwowo-korporacyjnej spokoju i rozwoju. Jak twierdził Joseph Goebbels, wybitny spec od public relations, „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”. Z tego założenia wychodzą nookraci: legitymizując obecny system polityczno-gospodarczy, dostosowują historię według własnego uznania, modyfikują ją tak, żeby odpowiadała ogólnie przyjętej przez Elity Władzy wersji wydarzeń, parafrazując słynne powiedzenie Hegla: skoro fakty przeczą historii, to tym gorzej dla faktów. „Zadaniem propagandysty, wynajętego do prezentacji światopoglądu, stworzonego przez rządzące elity, jest opisywanie rzeczywistości jako konsekwencji naturalnych procesów, niezależnych od woli i wizji rządzących” [45]. Najpotężniejszym środkiem pozostającym do dyspozycji współczesnych nookratów jest publiczne szkolnictwo. Dzięki niej, posługując się psychologią ujarzmienia, można wpoić dzieciom, które muszą chodzić do szkół, podstawowe zasady państwa korporacyjnego: bajkę o prymitywnej akumulacji, o naturalnych elitach, o samoczynnym procesie powstania kapitalizmu, o jego dobrowolności. Podstawowym zadaniem szkolnictwa jest dostosowanie „surowca”, jakim są uczniowie, do wymogów korporacyjnej czy państwowej biurokracji, zapewnienie kapitałowi taniej siły roboczej. „Produkuje” się bowiem specjalistów w takich ilościach, że, by móc się utrzymać, muszą oni przyjmować warunki oferowane przez pracodawców dużo gorsze od tych, jakie zaproponowano by im na wolnym rynku. „Ruch publicznej edukacji i powstanie pierwszych szkół państwowych, proszę pamiętać, odbyły się w tym samym czasie, co wzrost zapotrzebowania na posłuszną, punktualną i przewidywalną siłę roboczą” [46]. Bardzo skuteczną metodą indoktrynacji jest również prasa – powtarzające jedynie te same slogany, które zostały nauczone w publicznych szkołach. Kształtuje ona „„zdroworozsądkowe” rozumienie tego, co jest możliwe i tego, co powinno zostać odrzucone jako „ekstremistyczne”. Tak długo, jak zagraniczni korespondenci piszą swoje teksty w pokojach hotelowych fundowanych przez rząd, a połowa papieru gazetowego jest produkowana przez państwo i korporacyjne departamenty public relations, „umiarkowane” rozumienie będzie znajdowało się pod wpływem instytucjonalnej kultury” [47]. Przyjrzyjmy się pokrótce największym przekłamaniom nauczanym w szkołach i utrwalanym dzięki korporacyjnej prasie. Według obecnie dominującej ideologii, wyzysk jako taki w ogóle nie występuje; można było o nim mówić jedynie w XIX wieku, erze wolnego rynku, leseferyzmu i braku państwowej interwencji. Jak jednak dowodzi powyższa analiza, wyzysk w XIX wieku pochodził wprost z działalności państwa. Również ogrodzenia są wybielane; uznaje się je za konieczne w utrzymywaniu dyscypliny pracy i promowaniu efektywności. Jednakże, jak zostało dowiedzione, nie może to być dalsze od prawdy. „Ze zrozumiałych względów, tego typu opinie nie są rozpowszechniane na skalę masową. Nauczyciele historii mieliby przecież spore problemy z zaszczepianiem u uczniów pożądanego szacunku do historycznej tradycji, jeśli musieliby tłumaczyć swym wychowankom, że tradycja ta tworzona była przez morderców” [48]. Obecnie zaś wielkie nakłady energii i pieniądza poświęca się na legitymizację globalizacji, wywołanej rekolonizacją krajów trzeciego świata i coraz dalej idącym wyzyskiwaniem zamieszkiwanej tam ludności, służącej nie tylko jako tania siła robocza czy rynek zbytu, ale również jako swoiste wysypisko śmieci. Na usprawiedliwienie tego procederu, skrzętnie zresztą ukrywanego, powołuje się zwykle na samorzutność pewnych procesów ekonomicznych i na wyższość zachodniej cywilizacji. „Pseudonaukowe teorie cywilizacyjne Huntingtona czy Fukuyamy promowane przez amerykańskie agencje PR i prasę neoliberalną, ucierają stereotypowy, eurocentryczny światopogląd o supremacji kultury Zachodu i o osiągnięciu przez nią szczytowego etapu rozwoju cywilizacyjnego, który doprowadził świat do „końca historii”. Globalizacja, będąca konsekwencją „naturalnego” rozwoju ekonomicznego, prezentowana jest jako najwyższe spełnienie demokratycznych ideałów” [49]. Propaganda korporacyjna stworzyła jedyną poprawną wizję historii rewolucji przemysłowej, opartą na prostej dychotomii: dobrzy to bogaci, postępowi przedsiębiorcy, którzy dzięki wybitnym zdolnościom mogą zapanować nad biednymi, leniwymi robotnikami, których los nie obdarzył takimi umiejętnościami, jak kapitalistów. Ten społeczny darwinizm ustąpić jednak musiał wobec faktu jego skompromitowania się dokonaniami II wojny światowej. W jego miejsce pojawiło się nie mniej zafałszowane lustrzane odbicie rzeczywistości: to wielki biznes został ogłoszony głównym winowajcą, państwo zaś poprzez regulacje i interwencjonizm ma prowadzić do jego osłabienia i zmniejszenia wyzysku, jakiemu poddawani są biedni. Według tej wizji historii wszelkie regulacje zostały narzucone korporacjom wbrew ich woli, żeby promować konkurencję i wolny rynek; szczególną uwagę zwraca się na bezpieczeństwo socjalne, urzędy antymonopolowe i płacę minimalną, które mają być swoistym łańcuchem nałożonym wielkiemu biznesowi. Ten bajkowy obraz świata podzielają przedstawiciele zarówno lewicy, jak i prawicy, konserwatyści, socjaldemokraci i liberałowie. Co wydać się może groteskowe, w części hołdują mu również niektórzy libertarianie, teoretycznie opowiadający się za wolnym rynkiem, faktycznie zaś broniący obecnie istniejącego systemu gospodarczego. Ci tak zwani wulgarni libertarianie „używają terminu „wolny rynek” dość dwuznacznie: wydaje się, że mają oni problem z pamiętaniem, raz za razem, czy bronią aktualnego kapitalizmu czy wolnorynkowych zasad. Stąd otrzymujemy standardowe pomieszanie pojęć w artykułach w The Freeman, gdzie jeden z autorów twierdzi, iż bogaci nie mogą stać się bogatymi na koszt biednych, ponieważ tak wolny rynek nie działa – implicite zakładając, że to jest wolny rynek” [50]. Widać więc wyraźnie, że nookracja stworzyła potężną ideologiczną superstrukturę, apologię państwa korporacyjnego na korzyść statokracji i plutokracji. Akapit ten kończy dowód na nierozłączność interesów tych trzech grup i na to, że żadna z nich nie mogłaby w dłuższym okresie funkcjonować bez innych. Jedynie dzięki ich wspólnym wysiłkom możliwe jest utrzymywanie wyzysku na pewnym poziomie, sukcesywnie go podwyższając [51], legitymizując go jednak odpowiednią dawką propagandy, żeby wyzyskiwani nie spostrzegli, że są wyzyskiwani.
Drugi biegun naszego spektrum, poszkodowani, zupełnie jak w średniowieczu stanowią zdecydowaną większość społeczeństwa. Wyzysk, choć średnio znacznie większy niż w średniowieczu, jest również bardziej ukryty. Według badań Centrum im. Adama Smitha z 1995 roku państwo polskie zabiera obywatelom ok. 83% ich dochodu; na tę niewyobrażalnie wysoką liczbę składają się także podatki, które mogą być naliczane wielokrotnie, np. VAT, ale również inne opłaty podatkami nie będące – m.in. akcyza. Nie można zapominać także o tym, że dzięki państwowym regulacjom ludzie traktowani są jako „zasób”, który można w każdej chwili wymienić. „W prawie każdej sferze życia przeciętny obywatel miał być przekształcony z Jeffersoniańskiego samowystarczalnego i zaradnego gospodarza w klienta biurokraty” [52]. Stał się on członkiem „poborowej klienteli”, poddanym biurokraty (lub plutokraty), który mógł mu dyktować warunki. Na stworzonym przez państwo i przez niego regulowanym rynku pracy jest on zmuszony spełniać wszystkie, pozornie irracjonalne, wymagania stawiane mu przez biurokrację. Nie pozostawiono mu wyboru: żeby pracować musi robić to, co mu się każe. Jednocześnie, jest on bombardowany korporacyjną propagandą, wmawiającą mu, że obecny stan jest konsekwencją naturalnych procesów, a on sam powinien być szczęśliwy mogąc utrzymać siebie i rodzinę. Wystawiony na wpływ publicznego szkolnictwa i korporacyjnej prasy, musi jej się poddać, tym bardziej, że jest to jedyna powszechnie dostępna wizja świata. Faktycznie, to on funduje znaczną część państwowych i korporacyjnych przedsięwzięć; państwowych, bo płaci podatki, korporacyjnych, bo państwo dotuje korporacje, przerzucając koszty ich funkcjonowania na społeczeństwo. On płaci za urzędników pobierających podatki, za ograniczające go ustawodawstwo, za infrastrukturę, za pomocą której się go więzi, za biznesowe kartele, słowem: płaci za to, że jest wyzyskiwany. Groteskowość jednostki ludzkiej w korporacyjnym państwie, sprowadzenie jej egzystencji do trybiku w maszynie – oto czym w rzeczywistości jest korporajonizm. „W systemie tym ludzie stają się bateriami, zasilając akumulatory państwa generowanymi pracą własnych rąk pieniędzmi. Są dla rządu jednocześnie wszystkim, jako że bez nich rząd nie mógłby istnieć, energią, bez której połączenie wszystkich złącz systemu byłoby niemożliwe, i nikim, bezwartościową i bezkształtną masą, którą można wykorzystać do swoich celów, pojemnikiem, który można napełnić nic nieznaczącą medialną papką, a następnie odsączyć wszystko to, co okaże się wartościowe” [53].
III. Zakończenie
Walka klas nie zakończyła się jeszcze. Trwa ona i nic nie zapowiada, żeby dobiegła kresu; przeciwnie, pogłębia się, Odwrotnie jednak niż w marksistowskiej teorii klas, to nie kapitał jest głównym winowajcą; odpowiedzialność ponosi państwo, które umożliwiło kapitałowi wzbogacenie się. Coraz bardziej intensywna państwowa interwencja w gospodarkę na korzyść korporacji i nookratyczna propaganda sprawiają, że wyzysk osiąga znacznie większe rozmiary niż w poprzednich epokach. Jednocześnie, ludzie są mniej świadomi swojego społecznego położenia tak, że jakakolwiek zmiana mentalności jest niemożliwa. Przekłada się to na nierealność przemian również w sferze politycznej. Murray Rothbard mawiał, że obecny system jest najgorszy z możliwych, gdyż z jednej strony zapewnia utrzymanie Elitom Władzy, a z drugiej – wyzysk nie jest w nim tak ewidentny, a ludzie są tak zmanipulowani, że może on trwać w nieskończoność.
Państwa istnieją, gdyż ludzie im się bezwiednie poddają. “Wszakże ten, kto was tyranizuje, (…) nie ma w rzeczywistości żadnej władzy nad wami poza tą, którą sami mu nadaliście, aby mógł was zniszczyć. Skąd wziąłby tyle oczu, by was szpiegować, gdybyście sami mu ich nie oddali? Gdzie zaopatrywałby się w broń, przy pomocy której zmusza was do poddaństwa, gdybyście sami mu jej nie dawali? Skąd brałyby się stopy tratujące wasze miasta, jeśli nie byłyby waszymi własnymi stopami? Jakże mógłby posiąść władzę nad wami inaczej niż za waszym własnym pośrednictwem? Jak śmiałby was atakować, gdyby nie mógł przy tym liczyć na waszą współpracę? Cóż mógłby wam zrobić, gdybyście sami nie byli w zmowie z rabującym was złodziejem, gdybyście nie byli wspólnikami czyhającego na waszą śmierć mordercy, gdybyście sami nie byli własnymi zdrajcami? Obsiewacie wasze pola po to, by on mógł je spustoszyć, budujecie i meblujecie swe domy, by dostarczyć mu dóbr, które mógłby zrabować; wychowujecie wasze córki po to, by on mógł dać upust swej chuci; chowacie wasze dzieci po to, by on mógł uhonorować je najwyższym zaszczytem – by mógł je poprowadzić do boju w swych bitwach, przeznaczyć je na rzeź i uczynić z nich wykonawców swoich zachcianek i narzędzia zemsty; pracujecie w pocie czoła, by on mógł dogadzać swym pragnieniom i pławić się w ohydnej rozpuście; uginacie własne karki, by uczynić go jeszcze silniejszym i potężniejszym, by mógł trzymać was w szachu” [54] – tymi słowami szesnastowieczny francuski pisarz, Etienne de la Boetie, wskazał jaka jest prawdziwa natura państwa. Elity Władzy zawsze stanowią mniejszość; przeważająca większość ludności to właśnie wyzyskiwani i klasa średnia. Żeby przeciwdziałać państwowej propagandzie, libertarianie muszą angażować się we własną, sprawić, żeby ich środki przekonywania były bardziej skuteczne niż państwowe. Zasianie ziarna wątpliwości w zwykłych ludzi to pierwszy, a jednocześnie najtrudniejszy do wykonania krok na drodze do mentalnej rewolucji. Owa pozytywistyczna praca u podstaw, „wolnościowa propaganda”, oddolne przekształcanie społeczeństwa na libertariańską modłę powinna koncentrować się początkowo na tych, którzy już wcześniej wykazują antypaństwowe inklinacje: kontrekonomistów i opozycjonistów retorycznych. Grupy te stanowią awangardę antypaństwowej opozycji, dlatego pierwszorzędnym celem libertarian powinno być z jednej strony przekonywanie kontrekonomistów do libertariańskiej teorii, żeby uświadomić ich w postępującym wyzysku i zwrócić uwagę na bezprawność działalności państwowej, a z drugiej – nawracanie retorycznych opozycjonistów na pozycje libertariańskie lub nawet przekonywanie do praktykowania kontrekonomii, żeby pozbawić państwo owej ręki w postaci podatków. Co więcej, „powinno się zachęcać wszystkich „Bibliotecznych Libertarian”, których znasz, specjalizujących się w teorii, a odrzucających praktykę, do sprawdzania ich idei w rzeczywistości” [55]. Dopiero później, gdy uczyni się ten pierwszy krok, gdy wyraźna mniejszość zostanie przekonana, można pokusić się o skierowanie wolnościowej propagandy na nowe tory. Wszak, pomimo wszechobecnego wyzysku, pewne istotne cechy, jak niechęć do agresji, są wspólne wszystkim ludziom, a samo życie bez rządu ma nie być tak dalekie, jak się wydaje: „w społeczeństwie, w którym ty żyjesz – z pewnością najistotniejszym z twojego punktu widzenia – […] brak przemocy to norma, a dobrowolna współpraca to sposób, w jaki większość ludzi faktycznie żyje. […] jeżeli spojrzymy na nasze własne życie, odsuwając na bok propagandę i strach, staje się jasne, że społeczeństwa bezpaństwowe są nie tylko możliwe w przyszłości, ale działają i mają się dobrze tu i teraz” [56]. Zdaje się, że wystarczy jedynie poruszyć ową ideologiczną superstrukturą, a ona rozsypie się sama. Czy aby na pewno? Pytanie to wykracza poza ramy tego eseju.
Na podstawie przedstawionych powyżej dowodów możemy stwierdzić, że społeczeństwo jest podzielone na pozostające ze sobą w antagonizmie, posiadające sprzeczne interesy klasy. Co więcej, po przeprowadzeniu analizy wydaje się, że zaprezentowany tu podział klasowy jest poprawny i uniwersalny, to jest – można go zastosować do każdego społeczeństwa, które wykształciło struktury państwowe. Jaki jest jednak sens tego wyróżnienia? Po pierwsze, przez analizowanie wielkich bytów, jak społeczeństwo czy klasa, lecz nie w oderwaniu od pojedynczych jednostek, możemy zbadać społeczne zależności między jednostkami będącymi ich członkami. Po drugie, dzięki podziałowi klasowemu możemy zidentyfikować pozostające w konflikcie grupy, tym bardziej, że przedstawiona tu teoria ma „jasny podział klasowy oraz stopniowane spektrum” [57].
Libertarianie muszą wyciągnąć wnioski z teorii klas. Jedyny tym sposobem będą mogli z jeszcze większą siłą uwypuklać państwową agresję, będącą, jakby nie było, największym przeciwnikiem wolnego rynku i wolnego społeczeństwa. Wzajemne powiązania statokracji, plutokracji i nookracji nie sprzyjają, co prawda, pracy organicznej przeprowadzanej przez libertarian wśród ludzi. Jednakże, libertarianin nie musi przekonywać innych do wyznawanych przez siebie ideałów; wystarczy pogłębiać te cechy, które już są w każdym z nas: dobrowolność zachowań, samorządność i chęć decydowania o sobie. Libertarian jest niewielu i, wbrew temu, co sądzi Christian Michel, ma to ogromne znaczenie. Dlatego libertarianie muszą poszukiwać sojuszników, choćby tymczasowych, zarówno wśród antyautorytarnej lewicy, jak i wolnorynkowej prawicy. Jedynie dzięki takiemu sojuszowi uda się osłabić związki, immanentne dla państwa korporacyjnego, między państwem a korporacjami, powodując tym samym rozsadzenie ideologicznej superstruktury spajającej Elity Władzy. Tylko taka droga wiedzie bezpośrednio do wolnego społeczeństwa.
Przypisy:
1. Rothbard M., Ekonomia wolnego rynku, Warszawa 2007, s. 113.
2. Chodorov F., The Rise and Fall of Society, Nowy Jork, 1959, s. 29-30, cytat za: Rothbard M., O Nową Wolnośc. Manifest Libertariański, Warszawa 2007, s. 64-5.
3. Rothbard M., O Nową Wolnośc. Manifest Libertariański, Warszawa 2007, s. 51.
4. Long R., Towards Libertarian Theory of Class, http://praxeology.net/blog/2008/11/05/class-struggle-libertarian-style, s. 11. Tłumaczenie własne; następne cytaty również, o ile nie zaznaczono inaczej.
5. Calhoun J., Disquisition on Goverment, s. 17, cytat za: Rothbard M., O Nową Wolność. Manifest Libertariański, Warszawa 2007, s. 81.
6. Oppenheimer F., The State, http://www.franz-oppenheimer.de/state0.htm
7. Ernsberger D., Krytyka laborystycznej teorii wartości, http://www.libertarianizm.pl/wolnosciowe_czytanki/wyzysk/krytyka_laborystycznej_teorii_wartosci
8. Zobacz np. Rothbard M., Origins of the Welfare State in America, http://www.mises.org/journals/jls/12_2/12_2_1.pdf lub Childs R., Big Business and the Rise of American Statism, http://praxeology.net/RC-BRS.htm
9. Rand A., Capitalism: The Unknown Ideal; cytat za: Long R., Toward a Libertarian Theory of Class. Pogląd ten podważa Kevin Carson w swojej książce Studies in Mutualist Political Economy, zwracając uwagę, iż wielki biznes epoki kapitalizmu monopolistycznego nie rozwinąłby się bez subsydiów transportowych. Patrz: http://www.mutualist.org/id76.html
10. Zobacz np. Block W., Kevin Carson as Dr. Jekyll and Mr. Hyde, mises.org/journals/jls/20_1/20_1_4.pdf czy Reisman G., Freedom is Slavery: Laissez-Faire Capitalism is Government Intervention, A Critique of Kevin Carson`s Studies in Mutualist Political Economy, http://blog.mises.org/archives/005168.asp
11. Rothbard M., Anatomia Państwa, http://www.mises.pl/86/86/
12. Rothbard M., O Nową Wolnośc. Manifest Libertariański, Warszawa 2007, s. 80.
13. Konkin S., New Libertarian Manifesto, s. 16, www.agorism.info/NewLibertarianManifesto.pdf
14. Ibidem, s. 22.
15. Ibidem, s. 21.
16. Conger W., Agorystyczna Teoria Klas, https://liberalis.pl/2007/02/25/wally-conger-agorystyczna-teoria-klas/
17. Czyli takiego, w którym sama klasa plutokratyczna, bez wsparcia statokratów, jest w stanie doprowadzić do powstania wyzysku.
18. Nowa Lewica w USA – ogólny termin na zapoczątkowany w latach sześćdziesiątych XX wieku przez socjologa C. Wrighta Millsa radykalny ruch lewicowy, koncentrujący się w swoich postulatach na alienacji, anomii i autorytaryzmie, sprzeciwiający się tzw. establishmentowi i obwołujący się „anty-establishmentem”.
19. Murray Rothbard twierdzi, że„żywot intelektualisty na wolnym rynku nie jest nigdy zbyt pewny. Intelektualista bowiem jest zależny od wartości i wyborów określonych mas ludzi, a niezwykle charakterystyczne dla mas jest to, że raczej nie są specjalnie zainteresowane sprawami intelektualisty. Z drugiej strony, Państwo może zaoferować intelektualistom bezpieczną i stałą przystań w aparacie Państwowym; ponadto stałe dochody i garnitur prestiżu”. Twierdzenie to potwierdza to socjologiczne teorie Millsa. Patrz: Rothbard M., Anatomia Państwa, http://www.mises.pl/86/86/
20. Carson K., Studies in Mutualist Political Economy, rozdział IV, http://www.mutualist.org/id76.html
21. Po niezwykle bogatą analizę historyczną tego procesu, patrz: Carson K., Studies in Mutualist Political Economy, rozdział IV, http://www.mutualist.org/id76.html
22. Przyjmując neoklasyczne rozumienie monopolu.
23. Hoppe H., Analiza klasowa: marksizm a Szkoła Austriacka, http://www.mises.pl/108/108/
24. Rothbard M., Natura państwa, http://www.mises.pl/265/265/
25. Hoppe H., Analiza klasowa: marksizm a Szkoła Austriacka, http://www.mises.pl/108/108/
26. Conger W., Agorystyczna Teoria Klas, https://liberalis.pl/2007/02/25/wally-conger-agorystyczna-teoria-klas/
27. Ibidem.
28. Bastiat F., Teoria a praktyka, http://www.mises.pl/222/222/
29. Carson K., Studies in Mutualist Political Economy, rozdział IV, http://www.mutualist.org/id47.html
30. Kropotkin P, Expropriation, http://dwardmac.pitzer.edu/anarchist_Archives/kropotkin/expropriation.html
31. Carson K., Studies in Mutualist Political Economy, rozdział VI, http://www.mutualist.org/id47.html
32. Ibidem, rozdział V.
33. Ibidem.
34. Jeśli chodzi o prawa autorskie i ich konsekwencje, zobacz: Śledziński K., Własność intelektualna to kradzież, liberalis.pl/2009/02/18/krzysztof-sledzinski-wlasnosc-intelektualna-to-kradziez/
35. Carson K., Studies in Mutualist Political Economy, rozdział V, http://www.mutualist.org/id47.html
36. Ibidem, rozdział IV.
37. Podział pracy jest jedynie niezbyt trafnym wytłumaczeniem konieczności istnienia kapitalisty. Patrz: Marglin S., What Do Bosses Do? The Origins and Functions of Hierarchy in Capitalist Production, cytat za: Carson K., Studies in Mutualist Political Economy, rozdział IV, http://www.mutualist.org/id47.html
38. Carson K., Studies in Mutualist Political Economy, rozdział IV, http://www.mutualist.org/id47.html
39. Chomsky N., How Free is the Free Market, http://www.lipmagazine.org/articles/featchomsky_63.htm
40. Edgar Z. Friedenberg, The Disposal of Liberty and Other Industrial Wastes, cytat za: Carson K., Studies in Mutualist Political Economy, rozdział VI, http://www.mutualist.org/id47.html
41. Carson K., Studies in Mutualist Political Economy, rozdział VI, http://www.mutualist.org/id47.html
42. Ibidem.
43. Ibidem.
44. Ibidem.
45. Jankowski Z., Amerykanizm – ideologia inteteltualnej prostytucji, https://liberalis.pl/2008/05/28/zbigniew-jankowski-amerykanizm-ideologia-intelektualnej-prostytucji/
46. Carson K., Studies in Mutualist Political Economy, rozdział VI, http://www.mutualist.org/id47.html
47. Ibidem.
48. Jankowski Z., Cywylizacja zachodnia – bóg, któremu ufamy, https://liberalis.pl/2008/05/16/zbigniew-jankowski-cywilizacja-zachodnia-bog-ktoremu-ufamy/
49. Jankowski Z., Public Relations – kształcenie ogłupiającego motłochu, https://liberalis.pl/2008/05/22/zbigniew-jankowski-%E2%80%9Epublic-relations-ksztalcenie-oglupialego-motlochu/
50. Carson K., Studies in Mutualist Political Economy, rozdział IV, http://www.mutualist.org/id47.html.
51. Niezwykle interesująco przedstawia się tutaj teoria Roberta Higgsa nazwana przez niego „efektem zapadki” („ratchet effect”). Mówi ona, że państwo w czasie kryzysu rozrasta się względem stanu przedkryzysowego. Po ustąpieniu krysyzu jednak jego rozmiar zmniejsza się, ale tylko częściowo, do poziomu znaczniejszego niż przedkryzysowy. Szczególnie ciekawie wypada ona w połączeniu z austriacką teorią cyklów koniunkturalnych, według której kryzysy wywoływane są państwo. „Efekt zapadki” zdaje się więc twierdzić, że państwo wywołuje kryzysy świadomie, na swoją własną korzyść.
52. Carson K., Studies in Mutualist Political Economy, rozdział VI, http://www.mutualist.org/id47.html
53. Śledziński K., Neo, https://liberalis.pl/2008/08/04/krzysztof-sledzinski-neo/
54. http://prawo.uni.wroc.pl/~kwasnicki/CytatyEkon.htm
55. Konkin S., New Libertarian Manifesto, s. 24, www.agorism.info/NewLibertarianManifesto.pdf
56. Molyneux S., Życie bez rządu – nie tak dalekie, jak się wydaje, https://liberalis.pl/2007/06/27/stefan-molyneux-zycie-bez-rzadu-nie-takie-dalekie-jak-sie-wydaje/
57. Conger W., Agorystyczna Teoria Klas, https://liberalis.pl/2007/02/25/wally-conger-agorystyczna-teoria-klas/
Bibliografia:
Carson K., Dialectical Libertarianism, http://www.theartofthepossible.net/2008/04/08/dialectical-libertarianism/
Carson K., Studies in Mutualist Politcal Economy, http://www.mutualist.org/id47.html
Childs R., Big Business and the Rise of American Statism, http://praxeology.net/RC-BRS.htm
Conger W., French Liberals Contra Marx, http://wconger.blogspot.com/2005/11/french-liberals-contra-marx.html
Conger W., Agorystyczna Teoria Klas, https://liberalis.pl/2007/02/25/wally-conger-agorystyczna-teoria-klas/
Hart D., The Radical Liberalism of Charles Comte and Charles Dunoyer, http://homepage.mac.com/dmhart/ComteDunoyer/index.html
Hoppe H. H., Marxist and Austrian Class Analysis, mises.org/journals/jls/9_2/9_2_5.pdf
Long R., They Saw It Coming: The 19th-Century Libertarian Critique of Fascism, www.lewrockwell.com/long/long15.html
Long R., Toward a Libertarian Class Theory, http://praxeology.net/blog/2008/11/05/class-struggle-libertarian-style
Marks K., Kapitał, tom I, Warszawa 1951.
Michel C., The Class Struggle Is Not Over, http://www.liberalia.com/htm/cm_class_struggle.htm
Oppenheimer F., The State, http://www.franz-oppenheimer.de/state0.htm
Raico R., Classical Liberal Roots of the Marxist Doctrine of Classes, http://www.mises.org/story/2217
Richman S., The Goal Is Freedom: Class Struggle Rightly Conceived, http://www.fee.org/in_brief/default.asp?id=1433
Stomberg J., The Political Economy of Liberal Corporatism, http://tmh.floonet.net/articles/strombrg.html
Weber M., Ekonomia i społeczeństwo, Warszawa 2002.
Wright E., Foundations of Class Analysis: A Marxist Perspective, http://www.ssc.wisc.edu/~wright/Foundations.pdf
Wright E., Klasy się liczą [w:] Współczesne teorie socjologiczne, A. Jasińska-Kania, Warszawa 2006.
Zinn H., People`s History of the United States.
>Obecnie zaś wielkie nakłady energii i pieniądza poświęca się na legitymizację globalizacji, wywołanej rekolonizacją krajów trzeciego świata i coraz dalej idącym wyzyskiwaniem zamieszkiwanej tam ludności, służącej nie tylko jako tania siła robocza czy rynek zbytu, ale również jako swoiste wysypisko śmieci.
Tego, szczerze mówiąc, nie rozumiem. Przecież te kraje same dają się wyzyskiwać przy użyciu nieuczciwych reguł prawnych dotyczących inwestycji zagranicznych. Czy muszą? Czy USA jest tak silne, żeby im to narzucić? W niektórych przypadkach tak, ale nie można tego przyjmować za schemat. Tam, gdzie odrzuca się „eksport demokracji” jest czasem jeszcze gorzej, na przykład w Boliwii czy Wenezueli.
Wpadła mi taka ciekawa myśl: skoro, zdaniem Rothbarda, socjaliści mieli dobre cele, tylko realizowali je złymi środkami, to logiczną konkluzją jest, że może lepiej by było, gdyby to ZSRR wygrał zimną wojnę?
>„Ruch publicznej edukacji i powstanie pierwszych szkół państwowych, proszę pamiętać, odbyły się w tym samym czasie, co wzrost zapotrzebowania na posłuszną, punktualną i przewidywalną siłę roboczą”
Ciekawe. Ale dlaczego wtedy ci jeszcze nie tak ogłupieni ludzie na to poszli? A może byli jeszcze bardziej ogłupieni? Brakuje mi w tej części opisu roli chrześcijaństwa.
>Grupy te stanowią awangardę antypaństwowej opozycji, dlatego pierwszorzędnym celem libertarian powinno być z jednej strony przekonywanie kontrekonomistów do libertariańskiej teorii, żeby uświadomić ich w postępującym wyzysku i zwrócić uwagę na bezprawność działalności państwowej, a z drugiej – nawracanie retorycznych opozycjonistów na pozycje libertariańskie lub nawet przekonywanie do praktykowania kontrekonomii, żeby pozbawić państwo owej ręki w postaci podatków.
Jeśli przez praktykowanie kontrekonomii rozumieć profesjonalne zajęcie się prostytucją, a przez libertariańską teorię – marzenia o masowym zagarnianiu fabryk przez uzbrojone kolektywy, to ma to w sobie mały potencjał rewolucyjny. Jak sądzę. Trzeba czegoś o wiele bardziej konkretnego, planu, który zakładałby też jakieś pozytywne reguły, bo, jak napisał Maciej Dudek w najnowszym „Nieregularniku”:
Tego, szczerze mówiąc, nie rozumiem. Przecież te kraje same dają się wyzyskiwać przy użyciu nieuczciwych reguł prawnych dotyczących inwestycji zagranicznych. Czy muszą? Czy USA jest tak silne, żeby im to narzucić? W niektórych przypadkach tak, ale nie można tego przyjmować za schemat. Tam, gdzie odrzuca się “eksport demokracji” jest czasem jeszcze gorzej, na przykład w Boliwii czy Wenezueli.
Cała książka Klein jest właśnie o tym. Akurat jestem w robocie, jak wrócę do domu, to podrzucę kilka cytatów.
Wpadła mi taka ciekawa myśl: skoro, zdaniem Rothbarda, socjaliści mieli dobre cele, tylko realizowali je złymi środkami, to logiczną konkluzją jest, że może lepiej by było, gdyby to ZSRR wygrał zimną wojnę?
Rothbardiańskie wynurzenia na temat ZSRR proponuję zostawić:)
hm.. zapomniałem o tym.
Cóż, ciężko znaleźć jakiś zwięzły cytat, więc może pokuszę się o jakiejś streszczenie, które będzie w miarę adekwatne.
Otóż Klein od początku do końca książki dowodzi, że celem ideologii neolibertarnej (nookracja) jest takie ustawienie konkretnego państwa (statokracja), by współgrało z wielkim biznesem, najlepiej z Ameryki (plutokracja). Nookracja uzasadnia w tych przypadkach różne modele neokolonializmu: od interwencji zbrojnej (czasami pod płaszczykiem demokratyzacji, o czym wspominałeś), po różnego rodzaju wojny gospodarcze. Co ciekawe, skutkiem tych działań jest
po pierwsze: to, że wielki biznes z USA ma pozycję wiodącą,
po drugie: chicaco boys są elitą polityczną każdego z tych nawróconych na neoliberalizm krajów.
Prawdziwym celem tych działań nie jest żadna demokratyzacja, ale utrzymanie trefy wpływów, swoistych peryferii USA. Przykładów można mnożyć: Gwatemala, Chile, Tajlandia, Cejlon, Boliwia, Argentyna, RPA, Rosja, a aktualnie Irak, Afganistan, być może Iran, czy Korea… Klein zwraca przy tym uwagę, że taka ideologiczna superstruktura (trzymając się terminologii Krzyśka i Hoppego:) może się odbywać nie tylko za pomocą pałki. Swoją rolę odgrywa tutaj uniwersytet z Chicago, Fundacja Forda i inne tego typu zabawki (Bank Światowy, MFW).
W bardzo podobnym tonie pisze zresztą Jan Sowa, powołując się na przykłady Japonii, Indii, czy Konga. Chyba zresztą Sowa jest ciekawszy, niż Klein z tego względu, że lepiej pokazuje, w jaki sposób cały paradygmat służy legitymizacji istniejących stosunków polityczno-gospodarczych w skali świata.
O procesie „totalitaryzacji kapitalizmu” (tj. zlewaniu się klas dysponentów środków przymusu i dysponentów środków produkcji w jedną klasę dysponującą i tym, i tym), a następnie o przejmowaniu przez tę klasę również środków indoktrynacji (przechodzenie do realnego socjalizmu) pisał również w latach 80-tych Leszek Nowak. Wg niego jest to proces nieuchronny dla współczesnego realnego kapitalizmu.
Nowak opisywał również modele globalne (imperium – peryferie). Warto do tego wrócić.
Jacku, możesz podać mi tytuł książki?:)
Drogi autorze:
„Oznacza to, że w libertariańskiej socjologii na podstawie zbioru przesłanek jednostkowych stwierdzających o posiadaniu przez badany przedmiot danej cechy dochodzimy do ogólnego
wniosku mówiącego, że każdy przedmiot taką cechę posiada. Przyjmuje się więc wnioskowanie dedukcyjne, podczas gdy w socjologii przeważa zdecydowanie mniej restryktywne stanowisko
indukcji statystycznej, określającej prawdopodobieństwo. Jak widać, libertarianizm może iść w parze z analizą klasową.”
dla mnie to non sequitur, albo nie rozumiem czemu z powyższych zdań ma wynikać fakt, iż libertarianizm może iść w parze z analizą klasową.
Omówiłeś konkretne teorie klas rzetelnie, przedstawiłeś libertariańską dokładnie opisaną, wystrzegając się błędów popełnianych przez inne teorie, ale nadal nie rozumiem czemu
konieczne jest istnienie teorii klas w ogóle, pomimo następującej próby wytłumaczenia, która dość specyficznie zamiast znaleźć się na początku umieszczona została na końcu:
„Jaki jest jednak sens tego wyróżnienia? Po pierwsze,
przez analizowanie wielkich bytów, jak społeczeństwo
czy klasa, lecz nie w oderwaniu od pojedynczych
jednostek, możemy zbadać społeczne zależności między
jednostkami będącymi ich członkami.”
jak możemy zbadać te zależności na podstawie takich ogólników jak klasy?
„W znacznej części tej pracy stosował będę tzw. Smithowską teorię klasową. Wynika to z rozlicznych powodów. Po pierwsze, takie pojmowanie struktury klasowej jest absolutystyczne
(tj. dotyczy całego społeczeństwa, nie pozostawiając pewnych grup niesklasyfikowanych)”
świat nie jest czarno-biały, zatem jeśli klasy istnieją, to trudno pomimo wyboru najlepszej z zaprezentowanych teorii wskazać często na jednoznacznych beneficjentów lub
poszkodowanych redystrybucji kapitału i przywielejów. co z ludźmi utrzymującymi się w dużej mierze dzięki państwu, którzy na wolnym rynku zgarnialiby o wiele większą kasę? do
której klasy ich zakwalifikować? co z małym, ledwo przędącym poczciwym przedsiębiorcą produkującym A, który istnieje tylko dzięki państwowym cłom importowym na A? czy należy
uspołecznić jego kapitał? Co ze studentami, którzy dostają edukację, dzieki rabunkowi innych jednostek? Przecież dzięki państwu tworzącemu płacę minimalną często trudno jest im
znaleźć robotę(wyjmuję spod analizy wielkie miasta, w których ta płaca jest przekroczona), a jeśli znajdą, to dzięki państwowemu kodeksowi pracy ciężko przy pracować. W
przypadkach niejasnych, gdzie kryterium mogłoby stanowić nastawienie, nie wejdziemy nigdy do umysłu i nie zbadamy nastawienia konkretnej jednostki do aparatu przymusu, bez
względu na rodzaj jej działania, czy przynależność do którejś z opisanych przez Ciebie klas.
Póki co nie jestem przekonany do istnienia klas w ogóle i postulowałbym zastąpienie tej luki ujęciem prakseologicznym. Mianowicie jedynie konkretne działanie może wskazać na
czyjś wyzysk lub pomoc w maksymalizacji użyteczności innych uczestników agory(przy założeniu wykluczenia łamania aksjomatu o nieagresji). Rozwiązałoby to problem dotyczący klas,
który moim zdaniem leży w tym, że właśnie nie da się jednoznacznie sklasyfikować grup i jednostek jako części klasy. Nie można przeprowadzić neoklasycznej analizy użyteczności
badając czy jednostce J działanie państwa p przynosi więcej przykrości niż działanie q przynosi użyteczności(w zależności od tego, możnaby dopiero przypisać jednostkę do jej z
dwóch klas), bo użyteczności to wielkości intensywne, a nie ekstensywne, czyli cechy jakościowe, a nie ilościowe, mierzalen. A niestety takie badanie musiałoby być chyba
niedołączne dla każdej jednostki, bo praktycznie każdemu z nas państwo w czymś szkodzi i w czymś pomaga. Przyjmując ujęcie prakseologiczne możnaby wskazać które dokładnie
działanie jest działaniem wyzyskującym(łamiącym na którymś etapie aksjomat o nieagresji), a które przeciwnym. Na tej podstawie w przypadku rolnika zapewniającego innym dobra,
który jednocześnie jest obciążony wysokimi podatkami i regulacjami oraz dostaje zrabowane z kogoś gigantyczne dotacje, jest chroniony cłami i głosuje w wyborach na tych, którzy
obiecują większe dotacje, nie możemy jednoznacznie określić czy przynależy do klasy wyzyskujących/wyzyskiwanych, natomiast każde jego działanie możemy ocenić pod takim kątem.
Możliwe, że taki szacunek też czasem jest niejednoznaczny, ale przynajmniej nie tak jak w przypadku przypisywania jednostki do klasy.
o neither-dominant:
„17. Czyli takiego, w którym sama klasa plutokratyczna, bez wsparcia statokratów, jest w stanie doprowadzić do powstania wyzysku.”
tu nie powinno być przeczenie? albo pluto-dominant?
„Dzięki sojuszowi statokracji z plutokracją, obie grupy wyszły
wzmocnione: statokracja zyskała nieosiągalną wcześniej
potęgę, dającą dostęp do nowego bogactwa, a także
możliwość ekspansji zagranicznej fundowanej z
państwowego budżetu (a więc z grabieży umożliwionej
owym sojuszem)”
Co nomokracja daje plutokracji i statokracji rozumiem, co pluto i stato daje nomo też. co statokracja daje plutokracji rozumiem, ale nie rozumiem co plutokracja daje statokracji.
Podaj przykład, najelpiej z rzeczywistości, w której funkcjonujemy, co tacy Tusk i Kaczyński, będąc przy władzy mają dzięki plutokracji? przy założeniu, że akurat nie biorą pod
stołem kopert. wydaje mi się, że porównujesz statokrację do przedsiębiorcy w neoklasycznym ujęciu, czyli maksymalizującego zysk pieniężny. całe moje niezrozumienie tego problemu
może pochodzić z faktem, że po prostu, jak napisałem, nie rozumiem podziału na klasy i zamiast np. patrzeć na grupę statokracji patrzę na konkretne indywidua, ale to by też
przeczyło samemu sobie, skoro napisałeś:
„w libertariańskiej socjologii na podstawie zbioru przesłanek jednostkowych stwierdzających o posiadaniu przez badany przedmiot danej cechy dochodzimy do ogólnego wniosku
mówiącego, że każdy przedmiot taką cechę posiada.”
Mógłby ktoś wytłumaczyć jak krowie na rowie co ten de-skilling robotników dokładnie oznacza? zerknąłem co prawda do tego Carsona IV.C, ale niewiele mi to pomogło.
Carson dissuje Freemana, a sam tam zamieszcza artykuły ;]
http://www.thefreemanonline.org/featured/economic-calculation-in-the-corporate-commonwealth/
„Według tej wizji historii wszelkie regulacje zostały
narzucone korporacjom wbrew ich woli, żeby
promować konkurencję i wolny rynek; szczególną
uwagę zwraca się na bezpieczeństwo socjalne, urzędy
antymonopolowe i płacę minimalną, które mają być
swoistym łańcuchem nałożonym wielkiemu biznesowi.
Ten bajkowy obraz świata podzielają przedstawiciele
zarówno lewicy, jak i prawicy, konserwatyści,
socjaldemokraci i liberałowie. Co wydać się może
groteskowe, w części hołdują mu również niektórzy
libertarianie, teoretycznie opowiadający się za wolnym
rynkiem, faktycznie zaś broniący obecnie istniejącego
systemu gospodarczego.”
O libertarianach, którzy popierają istnienie „płacy minimalnej, urzędów antymonopolowych i bezpieczeństwa socjalnego” można poczytać w amerykańskiej części netu, gdzie
libertarianizm tak się dobrze zakonotował w kulturze, że wszyscy, łącznie z wyborcami Busha, Kerry’ego(http://www.reason.com/news/show/29304.html) i Obamy(Bill Maher), zwią się
nimi. jednak w Polsce, miejscu gdzie wyrazu libertarianizm większość obywateli w życiu nie usłyszała, takie zjawisko po prostu (przynajmniej z tego co wiem, jeszcze) nie istnieje
(albo już nie istnieje od czasów, gdy cytując Kela „oblepiona-spermą-kurwa” Teluk przestał nas kompromitować).
Celna uwaga o wytworzonej przez nookrację kulturze masowej, będącej narzędziem propagandy i indoktrynacji. zgadnijcie jaki element kultury masowej jest najbardziej powszechny i
trudno od niego uciec. muzyka? media? nie. ARCHITEKTURA, która zawsze w rękach rządzących służyła za pole do użycia środków władz, zastraszenia czy wzbudzania podziwu.
„wystarczy pogłębiać te cechy, które już są w każdym z nas: dobrowolność zachowań, samorządność i chęć decydowania o sobie.”
wydaje mi się, że niestety trochę obiektywizujesz. nie każdy człowiek chce przecież decydować o sobie, wielką bowiem ulgę sprawia mu oddanie odpowiedzialności w cudze ręce.
Na czym w ogóle ma polegać proponowany sojusz z antyautorytarną lewicą czy wolnorynkową prawicą? Na głosowaniu w wyborach? Na wspólnych demonstracjach?
Ten tekst był choć przejżany przez redakcję? Bo parę literówek i błędów(np. przymiotników rozpoczętych wielką literą) jest ;]
!!!! POPRZEDNI POCIĘTY POST PROSZĘ WYKASOWAĆ !!!!
Drogi autorze:
„Oznacza to, że w libertariańskiej socjologii na podstawie zbioru przesłanek jednostkowych stwierdzających o posiadaniu przez badany przedmiot danej cechy dochodzimy do ogólnego wniosku mówiącego, że każdy przedmiot taką cechę posiada. Przyjmuje się więc wnioskowanie dedukcyjne, podczas gdy w socjologii przeważa zdecydowanie mniej restryktywne stanowisko indukcji statystycznej, określającej prawdopodobieństwo. Jak widać, libertarianizm może iść w parze z analizą klasową.”
dla mnie to non sequitur, albo nie rozumiem czemu z powyższych zdań ma wynikać fakt, iż libertarianizm może iść w parze z analizą klasową.
Omówiłeś konkretne teorie klas rzetelnie, przedstawiłeś libertariańską dokładnie opisaną, wystrzegając się błędów popełnianych przez inne teorie, ale nadal nie rozumiem czemu konieczne jest istnienie teorii klas w ogóle, pomimo następującej próby wytłumaczenia, która dość specyficznie zamiast znaleźć się na początku umieszczona została na końcu:
„Jaki jest jednak sens tego wyróżnienia? Po pierwsze,
przez analizowanie wielkich bytów, jak społeczeństwo
czy klasa, lecz nie w oderwaniu od pojedynczych
jednostek, możemy zbadać społeczne zależności między
jednostkami będącymi ich członkami.”
jak możemy zbadać te zależności na podstawie takich ogólników jak klasy?
„W znacznej części tej pracy stosował będę tzw. Smithowską teorię klasową. Wynika to z rozlicznych powodów. Po pierwsze, takie pojmowanie struktury klasowej jest absolutystyczne (tj. dotyczy całego społeczeństwa, nie pozostawiając pewnych grup niesklasyfikowanych)”
świat nie jest czarno-biały, zatem jeśli klasy istnieją, to trudno pomimo wyboru najlepszej z zaprezentowanych teorii wskazać często na jednoznacznych beneficjentów lub poszkodowanych redystrybucji kapitału i przywielejów. co z ludźmi utrzymującymi się w dużej mierze dzięki państwu, którzy na wolnym rynku zgarnialiby o wiele większą kasę? do której klasy ich zakwalifikować? co z małym, ledwo przędącym poczciwym przedsiębiorcą produkującym A, który istnieje tylko dzięki państwowym cłom importowym na A? czy należy uspołecznić jego kapitał? Co ze studentami, którzy dostają edukację, dzieki rabunkowi innych jednostek? Przecież dzięki państwu tworzącemu płacę minimalną często trudno jest im znaleźć robotę(wyjmuję spod analizy wielkie miasta, w których ta płaca jest przekroczona), a jeśli znajdą, to dzięki państwowemu kodeksowi pracy ciężko przy pracować. W przypadkach niejasnych, gdzie kryterium mogłoby stanowić nastawienie, nie wejdziemy nigdy do umysłu i nie zbadamy nastawienia konkretnej jednostki do aparatu przymusu, bez względu na rodzaj jej działania, czy przynależność do którejś z opisanych przez Ciebie klas.
Póki co nie jestem przekonany do istnienia klas w ogóle i postulowałbym zastąpienie tej luki ujęciem prakseologicznym. Mianowicie jedynie konkretne działanie może wskazać na czyjś wyzysk lub pomoc w maksymalizacji użyteczności innych uczestników agory(przy założeniu wykluczenia łamania aksjomatu o nieagresji). Rozwiązałoby to problem dotyczący klas, który moim zdaniem leży w tym, że właśnie nie da się jednoznacznie sklasyfikować grup i jednostek jako części klasy. Nie można przeprowadzić neoklasycznej analizy użyteczności
badając czy jednostce J działanie państwa p przynosi więcej przykrości niż działanie q przynosi użyteczności(w zależności od tego, można by dopiero przypisać jednostkę do jednej z dwóch klas), bo użyteczności to wielkości intensywne, a nie ekstensywne, czyli cechy jakościowe, a nie ilościowe, mierzalen. A niestety takie badanie musiałoby być chyba nieodłączne dla każdej jednostki, bo praktycznie każdemu z nas państwo w czymś szkodzi i w czymś pomaga. Przyjmując ujęcie prakseologiczne można by wskazać które dokładnie działanie jest działaniem wyzyskującym(łamiącym na którymś etapie aksjomat o nieagresji), a które przeciwnym. Na tej podstawie w przypadku rolnika zapewniającego innym dobra, który jednocześnie jest obciążony wysokimi podatkami i regulacjami oraz dostaje zrabowane z kogoś gigantyczne dotacje, jest chroniony cłami i głosuje w wyborach na tych, którzy
obiecują większe dotacje, nie możemy jednoznacznie określić czy przynależy do klasy wyzyskujących/wyzyskiwanych, natomiast każde jego działanie możemy ocenić pod takim kątem. Możliwe, że taki szacunek też czasem jest niejednoznaczny, ale przynajmniej nie tak bardzo jak w przypadku przypisywania jednostki do klasy.
o neither-dominant:
„17. Czyli takiego, w którym sama klasa plutokratyczna, bez wsparcia statokratów, jest w stanie doprowadzić do powstania wyzysku.”
tu nie powinno być przeczenie? albo pluto-dominant?
„Dzięki sojuszowi statokracji z plutokracją, obie grupy wyszły
wzmocnione: statokracja zyskała nieosiągalną wcześniej
potęgę, dającą dostęp do nowego bogactwa, a także
możliwość ekspansji zagranicznej fundowanej z
państwowego budżetu (a więc z grabieży umożliwionej
owym sojuszem)”
Co nomokracja daje plutokracji i statokracji rozumiem, co pluto i stato daje nomo też. co statokracja daje plutokracji rozumiem, ale nie rozumiem co plutokracja daje statokracji. Podaj przykład, najlepiej z rzeczywistości, w której funkcjonujemy, co tacy Tusk i Kaczyński, będąc przy władzy mają dzięki plutokracji? przy założeniu, że akurat nie biorą pod stołem kopert. wydaje mi się, że porównujesz statokrację do przedsiębiorcy w neoklasycznym ujęciu, czyli maksymalizującego zysk pieniężny. całe moje niezrozumienie tego problemu może pochodzić z faktem, że po prostu, jak napisałem, nie rozumiem podziału na klasy i zamiast np. patrzeć na grupę statokracji patrzę na konkretne indywidua, ale to by też przeczyło samemu sobie, skoro napisałeś:
„w libertariańskiej socjologii na podstawie zbioru przesłanek jednostkowych stwierdzających o posiadaniu przez badany przedmiot danej cechy dochodzimy do ogólnego wniosku mówiącego, że każdy przedmiot taką cechę posiada.”
Mógłby ktoś wytłumaczyć jak krowie na rowie co ten de-skilling robotników dokładnie oznacza? zerknąłem co prawda do tego Carsona IV.C, ale niewiele mi to pomogło.
Carson dissuje Freemana, a sam tam zamieszcza artykuły ;]
http://www.thefreemanonline.org/featured/economic-calculation-in-the-corporate-commonwealth/
„Według tej wizji historii wszelkie regulacje zostały
narzucone korporacjom wbrew ich woli, żeby
promować konkurencję i wolny rynek; szczególną
uwagę zwraca się na bezpieczeństwo socjalne, urzędy
antymonopolowe i płacę minimalną, które mają być
swoistym łańcuchem nałożonym wielkiemu biznesowi.
Ten bajkowy obraz świata podzielają przedstawiciele
zarówno lewicy, jak i prawicy, konserwatyści,
socjaldemokraci i liberałowie. Co wydać się może
groteskowe, w części hołdują mu również niektórzy
libertarianie, teoretycznie opowiadający się za wolnym
rynkiem, faktycznie zaś broniący obecnie istniejącego
systemu gospodarczego.”
O libertarianach, którzy popierają istnienie „płacy minimalnej, urzędów antymonopolowych i bezpieczeństwa socjalnego” można poczytać w amerykańskiej części netu, gdzie libertarianizm tak się dobrze zakonotował w kulturze, że wszyscy, łącznie z wyborcami Busha, Kerry’ego(http://www.reason.com/news/show/29304.html) i Obamy(Bill Maher), zwią się nimi. jednak w Polsce, miejscu gdzie wyrazu libertarianizm większość obywateli w życiu nie usłyszała, takie zjawisko po prostu (przynajmniej z tego co wiem, jeszcze) nie istnieje (albo już nie istnieje od czasów, gdy cytując Kela „oblepiona-spermą-kurwa” Teluk przestał nas kompromitować).
Celna uwaga o wytworzonej przez nookrację kulturze masowej, będącej narzędziem propagandy i indoktrynacji. zgadnijcie jaki element kultury masowej jest najbardziej powszechny i trudno od niego uciec. muzyka? media? nie. ARCHITEKTURA, która zawsze w rękach rządzących służyła za pole do użycia środków władz, zastraszenia czy wzbudzania podziwu.
„wystarczy pogłębiać te cechy, które już są w każdym z nas: dobrowolność zachowań, samorządność i chęć decydowania o sobie.”
wydaje mi się, że niestety trochę obiektywizujesz. nie każdy człowiek chce przecież decydować o sobie, wielką bowiem ulgę sprawia mu oddanie odpowiedzialności w cudze ręce.
Na czym w ogóle ma polegać proponowany sojusz z antyautorytarną lewicą czy wolnorynkową prawicą? Na głosowaniu w wyborach? Na wspólnych demonstracjach?
Ten tekst był choć przejrzany przez redakcję? Bo parę literówek i błędów(np. przymiotników rozpoczętych wielką literą) jest ;]
>Wpadła mi taka ciekawa myśl: skoro, zdaniem Rothbarda, socjaliści mieli dobre cele, tylko realizowali je złymi środkami, to logiczną konkluzją jest, że może lepiej by było, gdyby to ZSRR wygrał zimną wojnę?
Gdyby jakimś cudem państwo (!) mogło zrealizować postulaty socjalistyczne bez większych wypaczeń, to twój wniosek byłby słuszny, choć całkowicie nielogiczny, bo między zdaniem – socjaliści mieli dobre cele, tylko realizowali je złymi środkami – nie wynika – lepiej by było, gdyby to ZSRR wygrał zimną wojnę.
To kwestia prywatnych upodobań, niż obiektywnych czy logicznych sądów.
>Ten tekst był choć przejrzany przez redakcję? Bo parę literówek i błędów(np. przymiotników rozpoczętych wielką literą) jest ;]
Może to było celowe? :> Żeby podkreślić daną nazwę?
Fender, ja trochę się z Tobą zgadzam, ale z drugiej strony nie wiem wciąż jaki status naukowe nadać analizie relacji władza-obywatele, gdzie ktoś stoi wyżej w stosunku do kogoś innego.
„W przypadkach niejasnych, gdzie kryterium mogłoby stanowić nastawienie, nie wejdziemy nigdy do umysłu i nie zbadamy nastawienia konkretnej jednostki do aparatu przymusu, bez względu na rodzaj jej działania, czy przynależność do którejś z opisanych przez Ciebie klas.”
Ot i najważniejszy argument przemawiający zarówno przeciw libertariańskiej teorii klasowej i klasycznej marksistowskiej analizie. Z tą tylko różnicą, że kiedy Marks pisał swoje wierchuszki, podobne rozdzielenie było o wiele prostsze i bardziej użyteczne. W ponowoczesnym świecie właściwie trudno już określić, kto kogo wyzyskuje. Po pierwsze sieci zależności są zdecydowanie bardziej rozbudowane, a po drugie fragmentaryczność i epizodyczność ludzkiego działania uchyla się jakoś przed wpasowaniem go w ciągłą, liniową pozycję społeczną. Nie mam wątpliwości, że „klasowość” można przypisywać jedynie świadomości, określonemu lifestyle’owi i środkom przemocy symbolicznej, manipulacjom, zawłaszczaniom przestrzeni; przy czym nawet najbardziej japiszonowaty japiszon może ulegać zwykłej iluzji „bycia lepszym”.
A to i tak z założeniem, że narracja klasowa się nie wyczerpała w ogóle.
od kiedy wyzyskiwana większość jest transmiterem władzy, to i ona staje się wyzyskująca(bo „[s]połeczeństwa” lub „grupy” nie istnieją niezależnie od działań ich pojedynczych członków”). stąd cytat z przypisu 54 wyprzedził w dosadniejszych słowach o te parę lat Foucault’a.
@Fender
Choćby jako taką stabilność ekonomiczną w kraju, a co za tym idzie, jako taki spokój społeczny. XIX-wieczny kapitalizm doby „laissez-faire” takiej stabilności nie zapewniał, żeby wspomnieć tylko wcale liczne kryzysy bankowości czy radykalne, bojowe nastawienie dużej części klasy robotniczej. Z kolei ewentualne konflikty i społeczne patologie, idące w parze z bogaceniem się plutokratów i zwiększaniem się dysproporcji majątkowych w społeczeństwie, stwarzają doskonałe okazje dla statokratów do interwencji i poszerzania zakresu władzy państwowej. Tresura promująca hierarchię, serwilizm i poszanowanie autorytetów, której w kontrolowanym przez plutokratów systemie fabrycznym poddawany jest gros populacji przez większość swojego dorosłego życia (wcześniej odbierając lekcje posłuszeństwa w szkole, rodzinie i kościele), przygotowuje żyzny grunt dla takiego klientelizmu, zogniskowanego wokół państwa.
To oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej wzajemnych powiązań między władzą polityczną i ekonomiczną. Mógłbym jeszcze wspomnieć o inspiracji technologicznej i organizacyjnej, ale to temat na dłuższą dyskusję, zresztą już maglowany np. przez Foucaulta w jego licznych dziełach.
Chodzi mi o to, że nawet tam, gdzie się odrzuca neokolonializm, nie ma koncepcji na dobrą organizację gospodarki. W Boliwii od czasu wybrania Moralesa na prezydenta ten problem narasta. Skoro chłopcy z Chicago są tacy aktywni na całym świecie, dlaczego nie słychać nic o chłopcach z Auburn, którzy wzniecali by i podtrzymywali na całym świecie antyamerykańską rewolucję? Najskuteczniejszym przykłądem działań antykolonialnych są, jak się zdaje, reformy Estońskie, zainspirowane poglądami tak znienawidzonego Miltona Friedmana.
Co do wpływu plutokracji – przecież wiadomo, że skądś trzeba mieć pieniądze na kampanię wyborczą, chyba, że się fartem wyklepie ustawę dotującą partie polityczne, jak PiS. Ale przychylności mediów już zdobyć nie mogli, co najwyżej powalczyć o stołki w KRRiT.
Krzysztofie, dzięki za znakomity tekst!
Cenne uwagi dotyczące procesu niszczenia niezależnych chłopów, rolników, zagarniania ich ziemi i zmieniania ich niemoralnymi środkami w „zasób” („everone became a transfereable resource” – jak twierdzi jedna z bohaterek gry „Deus Ex”) mogą skłonić libertarian do zastanowienia nad rozwiązaniami proponowanymi przez dystrybutystów. Dystrybucjonizm – postulujący „powrót do ziemi” (czegoś cennego, bo – jak zauważył Mark Twain – „zaprzestano jej wytwarzania już jakiś czas temu”), silny patriotyzm lokalny (jeden z bohaterów „Manalive” („Żywy człowiek”) Chestertona domagał się prawa secesji dla każdego domu; również „Napoleon z Notting Hill” jest poświęcony m.in. kwestii niezależności, niepodległości „lokalnej”), broniący silnie własności prywatnej i proponujący dążenie do rozpowszechnienia, upowszechnienia „drobnej” własności, nieufność wobec korporacji i cywilizacji „fabrycznej”, większą niż obecnie „samowystarczalność” albo „wystarczalność / prawie-wystarczalność” na poziomie bardziej lokalnym (a la Kevin Carson (np. kwestia produkcji żywności)) – ma, jak się zdaje, dużo do zaoferowania myśli wolnościowej.
(Więcej np. w znakomitej książce:
Beyond Capitalism and Socialism
A New Statement of an Old Ideal
Edited by Tobias J. Lanz, Ph.D. (For list of authors, see table of contents) | Foreword by Kirkpatrick Sale | Preface by the editor | Introduction by John Sharpe
http://www.ihspress.com/9781932528107.php
Koncepcje bliskie dystrybutystom również np. tutaj:
Tłumaczenie: Pius XII „Człowiek uprawiający ziemię wciąż reprezentuje naturalny porządek rzeczy chciany przez Boga – Papież o życiu na wsi”*
http://luke7777777.blogspot.com/2009/05/tumaczenie-pius-xii-czowiek-uprawiajacy.html)
Oczywiście, musimy sobie jasno powiedzieć: pomysły propagowane przez dystrybutystów – jeśli uznamy je za godne wcielania w życie – powinny być realizowane bez inicjowania agresji. Pewne koncepcje wielu dystrybutystów są chore (np. „wskrzeszanie” cechów (Guilds) – chociaż właściwie one istnieją, tylko inaczej się nazywają – np. „korporacja” – więc dystrybutyści optujący za gildiami przeczą sami sobie). Teoria zdaje się więc niezła – trzeba tylko ściśle się jej trzymać i wyciągać z niej logiczne konsekwencje.
Może właśnie regionalizm, konfederacja/republika w ujęciu Macieja Dudka, rozpowszechnienie prywanej własności wiejskiej, konkretny posiadany przeze mnie dom, pole, obszar, idea „dworu” czy czegoś na kształt „dworu” – a może po prostu DOMU, najlepiej KAŻDEGO DOMU, pełniącego w danej okolicy w naturalny sposób funkcję edukacyjno-kulturotwórczą, silny patriotyzm lokalny, gotowość pomocy pokojowo nastawionym sąsiadom przy jednoczesnej świadomości tego, co do kogo należy i poszanowaniu własności prywatnej – stanowią najbardziej realistyczny pomysł na wcielanie w życie libertariańskich koncepcji na większą skalę. (Konieczne są/będą chyba też również pewne wyrzeczenia – bez nich raczej ani rusz, więc na to też warto być gotowym. Wolności jest gdzieniegdzie tak mało chyba po prostu dlatego, że wielu osobom się „nie chce”.)
Liczne ciekawe pomysły, pokazujące, że da się (oczywiście z zastrzeżeniem, że – tu ukłon m.in. w stronę Timura – przy niechęci i sprzeciwie wobec przymusowej dziesięciny, wobec „szlachty”, „państwa” sprawujących kontrolę nad nieuczciwie zagarniętą własnością, traktujących innych jako „niewolników”; no i oczywiście sprzeciw wobec praw typu „primae noctis” (o ile takie obowiązywało) itd. – Timurze, mógłbyś coś w tej materii objaśnić, bo niejednokrotnie sugerowałeś, że stosunki na linii „dwór” – „chłopi” były jakieś chore? Jak dokładniej wyglądało to (obserwowane przez Ciebie?) zjawisko? na jaką skalę się działo?) coś takiego realizować (choćby fragmentarycznie, choćby tylko czerpiąc pewną inspirację z opisanych wydarzeń), znajdujemy np. w „Panu Tadeuszu”, znakomitym dziele, godnym dokładnej analizy w poszukiwaniu elementów libertariańskich oraz ich interpretacji:
Kto z nas tych lat nie pomni, gdy, młode pacholę,
Ze strzelbą na ramieniu świszcząc szedł na pole,
Gdzie żaden wał, płot żaden nogi nie utrudza,
Gdzie przestępując miedzę nie poznasz, że cudza!
Bo na Litwie myśliwiec, jak okręt na morzu,
Gdzie chcesz, jaką chcesz drogą, buja po przestworzu!
Jeśli do sporu przyszło, jakże spór godzili?
Oto obrali sędziów i zakład stawili.
Ogiński sto włók lasu raz przegrał o wilka,
Niesiołowskiemu borsuk kosztował wsi kilka!
I wy, Panowie, pójdźcie za starych przykładem
I rozstrzygnijcie spór wasz choć mniejszym zakładem.
Słowo wiatr, w sporach słownych nigdy nie masz końca
Szkoda ust dłużej suszyć kłótnią o zająca;
Więc polubownych sędziów najpierwej obierzcie,
A co wyrzeką, temu sumiennie zawierzcie.
A tymczasem Rykowa Sędzia ułagadza
I Asesora także na bok odprowadza;
Przemyślają, jak by rzecz zakończyć bez sądu,
A co jeszcze ważniejsza, bez mieszań się rządu.
(agoryzm z – o paradoksie! – udziałem funkcjonariusza rządowego)
Wojski o arcyserwisie:
Jeden szlachcic na zgodę powszechną nie zważa,
Patrz, wytknął głowę oknem z kuchni refektarza,
Patrz, jak oczy wytrzeszczył, jak pogląda śmiało,
Usta otworzył, jakby chciał zjeść izbę całą;
Łatwo zgadnąć, że szlachcic ten zawołał: „Veto!”
Patrzcie, jak za tą nagłą do kłótni podnietą
Tłoczy się do drzwi ciżba, pewnie idą w kuchnię;
Dostali szable, pewnie krwawy bój wybuchnie.
Lecz tam na korytarzu, Państwo uważacie
Tego starego księdza, co idzie w ornacie,
To przeor, Sanktissimum z ołtarza wynosi,
A chłopiec w komży dzwoni i na ustąp prosi;
Szlachta wnet szable chowa, żegna się i klęka,
A ksiądz tam się obraca, gdzie jeszcze broń szczęka;
Skoro przyjdzie, wnet wszystkich uciszy i zgodzi.
Ach! wy nie pamiętacie tego, Państwo młodzi!
Jak śród naszej burzliwej szlachty samowładnej,
Zbrojnej, nie trzeba było policyi żadnej;
Dopóki wiara kwitła, szanowano prawa,
Była wolność z porządkiem i z dostatkiem sława!
W innych krajach, jak słyszę, trzyma urząd drabów,
Policyjantów różnych, żandarmów, konstabów;
Ale jeśli miecz tylko bezpieczeństwa strzeże,
Żeby w tych krajach była wolność – nie uwierzę.
(por. tekst Macieja Dudka „Kilka słów o republice” w „Liberalis: O wolność”, numer 6 (https://liberalis.pl/wp-content/uploads/2009/06/n6.pdf) – konieczność programu pozytywnego, pomysłu na to, jak uniknąć chaosu; Mickiewicz przypomina, że spoiwem jest wiara katolicka)
(Cyt. za http://pl.wikisource.org/wiki/Pan_Tadeusz)
Mickiewicz mówił też o sprawach mniej przyjemnych – ale jakim był realistą:
„Z Częstochowy? rzekł Wilbik, byłem tam w spowiedzi,
Kiedym na odpust chodził lat temu trzydzieście;
Czy to prawda, że Francuz gości teraz w mieście,
Że chce kościół rozwalać i skarbiec zabierze,
Bo to wszystko w Litewskim stoi Kuryjerze?”
„Nieprawda, rzekł Bernardyn, nie, Pan Najjaśniejszy
Napoleon katolik jest najprzykładniejszy;
Wszak go papież namaścił, żyją z sobą w zgodzie
I nawracają ludzi w francuskim narodzie,
Który się trochę popsuł; prawda, z Częstochowy
Oddano wiele srebra na skarb narodowy
Dla Ojczyzny, dla Polski; sam Pan Bóg tak każe,
Skarbcem Ojczyzny zawsze są Jego ołtarze;
Wszakże w Warszawskim Księstwie mamy sto tysięcy
Wojska polskiego, może wkrótce będzie więcéj,
A któż wojsko opłaci? czy nie wy, Litwini?
Wy tylko grosz dajecie do moskiewskiej skrzyni”.
„Kat by dał, krzyknął Wilbik, gwałtem od nas biorą”.
„Oj, Dobrodzieju!” chłopek ozwał się z pokorą,
Pokłoniwszy się księdzu i skrobiąc się w głowę,
„Już to szlachcie, to jeszcze bieda przez połowę,
Lecz nas drą jak na łyka”. – „Cham, Skołuba krzyknął,
Głupi, tobieć to lepiej, tyś, chłopie, przywyknął
Jak węgorz do odarcia; lecz nam urodzonym,
Nam wielmożnym, do złotych swobód wzwyczajonym!
Ach, bracia, wszak to dawniej szlachcic na zagrodzie…
(„Tak, tak, krzyknęli wszyscy: rowny wojewodzie!”)
Dziś nam szlachectwa przeczą, każą nam drabować
Papiery i szlachectwa papierem probować”.
(Toż to ni mniej ni więcej tylko opis prekarium.)
Może dałoby się znaleźć gdzieś zdrowy rozsądek (każdy musi starać się o to w pewnym sensie we własnym zakresie – przy pomocy, asystencji innych odpowiedzialnych za to osób, głównie najbliższych, rodziny, przyjaciół), właśnie w związku z własnym kawałkiem ziemi, własnym domem, ogrodem, polem, produkowaną własnym sumptem żywnością, wymianą międzysąsiedzką itd….?
To jedna z wersji, bo właściwie sojusz (taktyczny (?)) można zawrzeć ze wszystkimi, którzy dążąc do własnych celów (często różnych) godzą się u podstaw na to, że będą starali się realizować je wyłącznie drogą pokojowej współpracy. Coś takiego proponuje w licznych tekstach Keith Preston, jeden z najbardziej płodnych i najciekawiej piszących obecnie publicystów wolnościowych (http://attackthesystem.com/).
Wziąć tak z każdej z filozofii anarchistycznych czy anarchizujących to, co w niej najlepszego – i postarać się to realizować; bez zbytniego oglądania się na funkcjonariuszy państwowych, władze korporacji itd. – może właśnie w najbardziej sprzyjających myśli (indywidualistyczno?)-woluntarystyczno-anarchistycznej warunkach wiejskich, choć nie idealizując ich bezwiednie i niejako automatycznie (świetne postawienie tematu wieś-miasto, wiejska idylla-miejski chaos/ewentualne korzyści z życia w mieście w filmach “Dzisiejsze czasy” (Modern Times) Chaplina i Wschód słońca (ang. Sunrise: A Song of Two Humans, 1927) Friedricha Murnaua).
Pamiętając o tym, że sam libertarianizm, samo doprowadzenie do zaniku działalności funkcjonariuszy państwowych nie wystarczy – zawsze jest w tle pytanie: w imię czego to robię? jaki jest mój ostateczny cel? co stanowi w moim życiu wartość najwyższą) – ale jako próba odczytania i budowy sprawiedliwego (sprawiedliwszego) porządku społecznego może stanowić na początek pomoc w zastanowieniu nad sprawami fundamentalniejszymi.
Do ewentualnego dalszego omówienia: przybliżenie tematu niesprawiedliwego zagarniania prywatnej ziemi i „przerabiania” niezależnych rolników w zależnych pracowników fabryk, próby ((choć trochę) skuteczne?) przeciwdziałania temu, opis udanych przedsięwzięć w duchu mutualistyczno-anarchistycznych, tekst Colin Warda A Self-Employed Society, http://www.theyliewedie.org/ressources/biblio/en/Ward_Colin_-_A_SELF-employed_society.html (godny chyba przetłumaczenia), odniesienie do dystrybutyzmu z pozycji wolnościowych – czy widzimy to jako realistyczną koncepcję zbliżającą nas do społeczeństwa agorystycznego/anarchistycznego?
smootnyclown:
Tytuł pracy Leszka Nowaka:
U podstaw teorii socjalizmu. t.1: Własność i władza. O konieczności socjalizmu, t. 2: Droga do socjalizmu. O konieczności socjalizmu w Rosji, t.3, Dynamika władzy. O strukturze i konieczności zaniku socjalizmu, Poznań: Nakom.
Strona L. Nowaka z danymi kontaktowymi: http://www.staff.amu.edu.pl/~epistemo/Nowak/welcome.htm
Tytułem wstępu:
Proszę traktować tę pracę jako swego rodzaju szkic, przedstawiający jedynie szkielet libertariańskiej teorii klas. Pewne elementy powinny zostać zmienione, inne dodane – dlatego proszę o jak najbardziej surowe krytykowanie, żeby praca była lepsza.
Fender:
1. Nie sądzę, żeby istnienie teorii klasowej było konieczne. Jest ono przede wszystkim wygodne – zawsze mówiąc „państwo” czy „korporacje” odnosisz się do jakiejś zbiorowości. Celem tej pracy było nazwanie tych zbiorowości, zidentyfikowanie i opisanie ich oraz wskazanie wzajemnych zależności między tymi zbiorowościami. Jedynie dla wygody nazwać je można klasami; stąd też „libertariańska teoria klas”. Jasne, to jednostki działają. Trzeba jednak pamiętać, że jednostki stanowią zawsze część jakiś grup społecznych, kategorii, zbiorów, itd., i z ich perspektywy można działania tych jednostek oceniać. Zatem jeśli można znaleźć podobieństwa między sposobami, w jaki dane jednostki działają, to jednostki te, z perspektywy zewnętrznego obserwatora, ale nie tylko, stanowią część większej całości, czyli klasy. Analizę przedstawioną w pracy możesz traktować jako właśnie analizę prakseologiczną – wychodząc z aksjomatu działania dzięki użyciu socjologicznego warsztatu można uogólnić działania danych ludzi i sprowadzić je do wspólnej kategorii. Przykładowo, poprawne na gruncie prakseologii jest prawo popytu i podaży jako zagregowanej implikacji wartościowania poszczególnych konsumentów, tak samo poprawna z tej perspektywy będzie analiza klasowa będąca również swego rodzaju agregatem działań jednostek.
2. To prawda, czasem trudno jest jednoznacznie określić przynależność klasową niektórych jednostek. Właśnie z powodu tego niedomagania, warto dążyć do tego, żeby analiza klasowa była jak najbardziej klarowna – to jest do ulepszenia tej analizy albo przedstawienia własnej.
3. Moim zdaniem praca ta właśnie przedstawia prakseologiczne ujęcia klas jako pewnych agregatów ludzkich działań. Jednakże, czysto prakseologiczna analiza jest jałowa, jako że sama prakseologia jedynie opisuje wyizolowane działanie jednostki lub jednostek. Dopiero umiejscowienie jej w odpowiednim kontekście, zgodnie z postulowanym przez Chrisa Sciabarrę dialektycznym libertarianizmem, nie tylko gospodarczo-politycznych, ale także kulturowym i symbolicznym, mogłoby uczynić z niej wartościowe narzędzie opisu społeczeństwa, czego starałem się dokonać w tej pracy.
4. Nie, bo „Neihter-Dominant” mówi, że zarówno państwo, jak i plutokracja mogą doprowadzić do powstania wyzysku. „Plutocracy-Dominant” stwierdzałoby, że wielki biznes, korporacje itd. są głównym źródłem wyzysku.
5. Ok, tylko że architektura:
a) nie docierała do każdej jednostki,
b) ma ograniczony zasięg oddziaływania na jednostkę,
c) dziś nie stanowi narzędzia propagandowego w takim stopniu, jak kiedyś.
6. Możesz zacytować jakieś fragmenty, w których znajdują się literówki? Chętnie poprawię.
Dobrze Urodzony:
1. Opis roli chrześcijaństwa jest gdzie indziej.
2. Ale o co Ci chodzi z tym neokolonializmem?
2. problematyczne jest nie tylko kwalifikowanie promili społeczeństwa, które faktycznie mogą stanowić margines i z tego powodu być mało istotne, kłopot natomiast ma szerszy charakter, bo dotyczy, jak zostało już tu w komentarzach wałkowane, praktycznie każdej jednostki funkcjonującej w obecnym świecie.
5. mnie się wydaje, że architektura zachowała swoją zasadniczą funkcję, zmieniła się tylko forma. kiedyś były to majestatyczne budowle, przed którymi człowiek miał klękać, dziś to są jednostki architektoniczne, które mają kształtować obraz władzy jako omnipotentnej, która załatwia wszystkie problemy. bankrutujący ZUS, by pokazać, że wbrew pozorom jest bogaty, buduje najładniejsze budynki w wielu miastach, na Urzędach Pracy też nikt nie oszczędza, by symbolizowały zdolność państwa do rozwiązywania problemów, w tym wypadku ze znalezieniem pracy. No i w końcu Orliki, których funkcją jest skłonienie ludności do uznania premiera i państwa w ogóle, za dobrodusznych, za jedynych którzy są w stanie jej pomóc.
6. nie wypisywałem, a znów czytać nie będę, bo krótki tekst nie jest, ale np. „stąd Rothbardowska analiza”.
luke, co żes brał? agoryzm w Panu Tadeuszu?
1. Współczesna Nookracja jest dla Ciebie i Carsona strukturą służebną wobec wielkiego kapitału. Ja widzę w tym znacznie więcej. Religia i pozostałości po niej, na przykład starodawnie rozumiany patriotyzm wyrabiają w ludziach przekonanie o konieczności publicznego, obowiązkowego szkolnictwa. Fałszywe, konserwatywne koncepcje wychowawcze skłaniają do pakowania w młody umysł przemocą tego, co sami uważamy za słuszne. Jak pisze Blankertz:
2. Podobnie z neokolonializmem. Statokracja również nie jest wyłącznie na usługach wielkiego kapitału. Stara się czasem realizować swoje cele, które bywają znacznie gorsze. A czasem, paradoksalnie, otwarcie się na międzynarodowy kapitał może być przejściowo korzystne, jako wyrwanie się z ponurych uścisków biurokracji, czego przykładem są Chile i Estonia.
Fender:
2. Wydaje mi się, że wyjaśniłem to w pracy. Choć może zaznaczę to dobitniej: wyznacznikiem klas jest posiadanie władzy politycznej (statokracja), ekonomicznej (plutokracja) oraz kulturowej (nookracja).
5. To prawda, ale jej zasięg propagandowy jest obecnie bardzo ograniczony. Niemniej jednak, słuszna uwaga, szczególnie w odniesieniu do starożytności (vide: piramidy, koloseum, akropol) czy średniowiecza (kościoły, zamki).
6. „Rothbardowska” jest poprawne. http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=1730
Dobrze Urodzony:
1. Wszystko ok, tylko że:
a) patriotyzm nie jest wytworem religii,
b) co ma publiczne szkolnictwo wspólnego z chrześcijaństwem?
2. Oczywiście, że realizuje własne cele. To chyba oczywiste, przynajmniej z punktu widzenia prakseologii.
Co to znaczy „korzystne”? Korzystne dla kogo?
Przykłady przez Ciebie podane mogą co najwyżej poprzeć tezę o krążeniu elit (w tym przypadku: zastąpieniu starej plutokracji przez nową).
Dla mnie jedną z poważniejszych wad szkoły jest jej archaiczność. Skąd to pochodzi? Nie znam żadnych naukowych opracowań na ten temat, jeśli takowe powstały, tak mi się jakoś ogólnie szkoła kojarzy, choć z pewnością przez ostatnie 200 lat, od odebrania szkół Kościołowi, postęp był spory.
Jak dla mnie, to Związek Sowiecki był właśnie tym systemem, w którym plutokrację wytępiono w sposób dość radykalny. Ale może ja rozumiem to pojęcie trochę inaczej, bardziej z perspektywy antropologicznej, w oparciu o teorię Michela. Nie widzę też nic kontrowersyjnego w stwierdzeniu, że Estonia jest obecnie bardziej wolnym krajem niż 20 lat temu.
Spoko, ale, ponawiając pytanie, co szkolnictwo publiczne ma wspólnego z Kościołem?
„Jak dla mnie, to Związek Sowiecki był właśnie tym systemem, w którym plutokrację wytępiono w sposób dość radykalny. Ale może ja rozumiem to pojęcie trochę inaczej, bardziej z perspektywy antropologicznej, w oparciu o teorię Michela.”
Nie zgodzę się – plutokracja nie tyle została wytępiona, co stała się częścią statokracji, zachowując jednak wypełniane przez siebie funkcje.
„Nie widzę też nic kontrowersyjnego w stwierdzeniu, że Estonia jest obecnie bardziej wolnym krajem niż 20 lat temu.”
Ja widzę. Wolnym dla kogo? Dla radzieckich szpiegów czy byłych członków partii również?
>Spoko, ale, ponawiając pytanie, co szkolnictwo publiczne ma wspólnego z Kościołem?
Edukacja publiczna jest „powszechna” – Kościół również. Znalazłoby się pewnie parę innych podobieństw. Nie da się zaprzeczyć, że większość polskich katolików to zwolennicy publicznego, przymusowego kształcenia – ale to kwestia tego, czy widzimy wspólny korzeń pewnych zjawisk, a jest nim jak sądzę, pewna koncepcja wychowawcza. Historycznego związku tu może nie ma, ale jest pewne mentalne pokrewieństwo.
Pewna koncepcja wychowawcza – cenna uwaga. Trochę o tym pisałem w pracy, ale faktycznie można by to podkreślić.
Nie mogę się jednak zgodzić, że na proces wychowania duży wpływ na Kościół katolicki; przeciwnie – jest on coraz bardziej wykluczany z dyskursu.
„Nie da się zaprzeczyć, że większość polskich katolików to zwolennicy publicznego, przymusowego kształcenia”
Wiekszśc „polskich katolików’ to katolicy w wersji soft 😉 . Tzn tacy, którzy chodzą do kościoła, ale ogólnie do dogmatów katolickich podchodzą mniej lub bardziej swobodnie. Katolicy w wersji „hard” (jak Wielomski, czy inny nawiedzony reakcjonista) generalnie są niechętni publicznemu, przymusowemu kształceniu. Nie jestem żadnym religiantem, ale nie wiązałbym religii z przymusem edukacji, serio. Równie dobrze mozna powiedzieć, że większość konsumentów pieczywa to zwolennicy przymusowego ksztalcenia.