Carlos Rodríguez Braun: Od Dobrego Samarytanina do Robin Hooda

Niesprawiedliwe sposoby gromadzenia dóbr zawsze stały otworem przed ludźmi, i wielu ludzi z nich korzystało. Jednak postęp możliwy jest tylko tam gdzie stawia się im tamę. Jeśli w dzisiejszych czasach możliwe jest wyżywienie aż sześciu miliardów ludzi, to tylko dlatego, że droga do prosperity prowadzi nie przez kradzieże czy rabunki, ale coś znacznie bardziej korzystnego: produkcję na rynku.

Reguły panujące na rynku są skomplikowane. Złodziej, aby się wzbogacić potrzebuje tylko przemocy, podczas gdy handlowiec bydła potrzebuje znacznie więcej: choćby porządku i sprawiedliwości, czyli umożliwienia mu dokonywania bezpiecznych transakcji. Rynek nie kieruje się ‘prawem dżungli’ — jest wprost przeciwnie: prawo dżungli panuje tam gdzie brakuje rynku. Pokojowa wymiana dóbr i zabezpieczenie prawa własności jest znacznie bardziej wydaje niż szerząca się kradzież. Jednak wielu krytykuje bogatych niezależnie od sposobu w jaki doszli do wielkiego bogactwa, tak jakby wszyscy postępowali nielegalnie. Najwyraźniej powiedzenie George’a Bernarda Shawa „Jestem panem, żyję z okradania biednych” nadal rządzi światem, choć jest nieprawdziwe.

Najpopularniejszym sposobem zbicia fortuny na wolnym rynku pozostaje prowadzenie odnoszącego sukcesy przedsiębiorstwa. Jak to możliwe, aby przedsiębiorstwo osiągało sukcesy i jednocześnie wypłacało hojne pensje? W gospodarce wolnorynkowej jest na to tylko jedna odpowiedź: musi działać tak, aby jego doceniali go konsumenci. W takich okolicznościach pomyślność biznesmena zależy wprost od społecznej użyteczności jego pracy, użyteczności sprawdzonej przez konsumentów, którzy kupują od niego dlatego, że sami zyskują na transakcji.

Oczywiście ktoś może zawsze dorobić się łamiąc prawo, tak jak robią to oszuści i złodzieje. Ale jest również inna metoda, równie niesprawiedliwa, choć nie zawsze ukazywana w tym świetle: można przecież dojść do bogactwa wykorzystując braku konkurencji albo inne przywileje gwarantowane przez państwo.

Taka strategia zdobywania pieniędzy obecna jest tam gdzie są monopole i protekcjonizm. Stały się one wrogami klasycznych liberałów, którzy optując na rzecz wolnego rynku, przeciwstawili się przywilejom dla nielicznych. Te uprzywilejowane grupy ranią większość ludności powodując wzrost cen i ograniczając możliwość wyboru.

W minionym stuleciu, wraz z rozbudowywaniem zadań państwa, rozmnożyły się okazje do czerpania zysków z ograniczania przez państwo konkurencji. Przez odpowiednie dojścia w rządowym aparacie różne grupy nacisku zdołały przejąć władzę nad poszczególnymi rynkami, uzyskać dotacje, jak również inne formy ochrony przed konkurencją.

Ograniczanie ludzkiej aktywności na rynku zabija naturalny związek pomiędzy potrzebami społeczeństwa a dostawą towarów i usług. Ta ostatnia powinna być bowiem nastawiona na spełnianie potrzeb ludzi. Ale takie blokowanie może się to okazać zyskowne: dzięki przywilejom ustanowionym w przepisach bądź gwarantowanym przez polityków wyrosły fortuny. Wzbogaconym w ten sposób ludziom nie należy ufać.

Jednak gdy krytykuje się bogatych zbyt rzadko czyni się to rozróżnienie. Wszyscy bogaci są dyskredytowani i tylko nieliczni kwestionują potrzebę nakładania na nich większych obciążeń przez zastosowanie progresywnej skali podatkowej dla pozbycia się ‘problemu’ nierówności. Państwo ponoć musi nas wszystkich na siłę wyrównać.

Internal Robin Hood Service*

Wielu chciałoby, aby państwo odgrywało rolę Robin Hooda, czyli okradało bogatych z ich pieniędzy (niezależnie od tego skąd je mają) i rozdawało je biednym. Legenda o Robin Hoodzie ma niewątpliwie kilka możliwych interpretacji, nie wyłączając skrajnie libertariańskiej. Robin Hood może być przecież widziany jako wróg tyranii i nadużywania prawa, przyjaciel ludzi, człowiek, który okradał poborców podatkowych i uprzywilejowanych arystokratów, zwracając pieniądze prześladowanym chłopom. Taka wersja wydarzeń jest bardzo interesująca. Natomiast mój sprzeciw kieruję przeciwko takiej wizji współczesnego państwa, które kreuje się na wspaniałego bohatera zabiegającego o zadośćuczynienie i sprawiedliwość wśród ludzi. Nowoczesne państwo tworzy taką wizję, aby usprawiedliwić swoje ogromne operacje dystrybucyjne i jednocześnie udawać rzekomą liberalność.

Koncepcja państwa odgrywającego rolę Robin Hooda ma dwa minusy. Po pierwsze, nie można udowodnić, że jeśli władza odbiera dolara bogatemu i daje go biednemu, to w całej zbiorowości wzrasta szczęście. Jak wskazał Anthony de Jasay, jedynym sposobem rozwiązania problemu nierówności stosowanym przez państwo jest narzucanie całemu społeczeństwu swoich preferencji. Bertrand de Jouvenel twierdzi, że wynikiem takich operacji wcale nie jest redystrybucją dochodów między bogatymi a biednymi, a jedynie dystrybucja od wszystkich do państwa. Po drugie, państwo jako Robin Hood może działać tylko wtedy, gdy jego finanse są niewielkie. Za życia Robina Locksley państwo miało mały zakres zadań, podczas gdy w obecnych czasach, niezależnie od tego co mówi Barack Obama, państwo nie może finansować takich przedsięwzięć tylko przez zagarnianie pieniędzy najbogatszym, którzy przecież z definicji stanowią mniejszość. Może będzie tak na początku, ale koniec końców jedyną opcją finansowania pozostanie w praktyce zabranie pieniędzy wszystkim.

Jednym z głównych argumentów na rzecz rozbudowywania rządu jest rzekoma konieczność walki z nierównością. Niektórzy twierdzą, że bez interwencji państwa ludzie pozostawiliby biednych samym sobie, a dobroczynność okazałaby się nie tylko niewspółmierna do potrzeb, ale w dodatku obraźliwa dla biednych.

Argument, że bez pomocnej dłoni państwa ludzie zignorowaliby potrzeby ubogich bliźnich nie wytrzymuje krytyki już po pobieżnej analizie. Od zarania cywilizacji jesteśmy świadkami czegoś dokładnie przeciwnego. Podnoszenie podatków, pożerających coraz to większe dochody, nie zdołało wygasić w społeczeństwie ludzkich odruchów.

Dobroczynność jest odczuciem szlachetnym i głęboko ludzkim. Dlaczego jest tak odrzucana i dewaluowana? Dlaczego uważa się ją za upokarzającą, podczas gdy pomoc państwa jest postrzegana jako przejaw współczucia?

Nie ma szlachetności bez wolności

Nasza pomoc bliźniemu to zupełnie co innego niż dystrybucja dokonywana przez polityków. Weźmy za przykład szlachetne postępowanie Dobrego Samarytanina, piękny obraz humanitaryzmu. Podstawowym założeniem tej przypowieści — jej prawdziwie istotnym elementem — pozostaje wolność. Szlachetność Dobrego Samarytanina bierze się stąd, że działał dobrowolnie. Gdyby do pomocy biednemu żydowi, pobitemu i porzuconemu na drodze został zmuszony, przypowieść ta nie miałaby żadnego sensu. Szlachetność potrzebuje wolności.

Na tym przykładzie widzimy jak demoralizujący efekt przynosi rozrost państwa. Wiele organizacji pozarządowych, szczególnie w Europie, w ogóle nie zwraca się do obywateli z prośbą o dobrowolne przekazanie części swoich dochodu. Zamiast tego zwracają się do państwa o wypłatę pieniędzy pochodzących z kieszeni podatników. Najdziwniejsze jest jednak to, że składanie ofiary z wolności i odpowiedzialności na ołtarzu politycznego bóstwa jest wychwalane, natomiast dostarczanie bliźnim dobrowolnych datków traktowane jest jako wielce upokarzające dla biednych.

Prawda jest taka, że tam gdzie pozwala się działać rynkowi, tam w ogóle mniej ludzi potrzebuje jakiegokolwiek wsparcia finansowego. Stulecia jakie upłynęły od czasu, gdy Adam Smith napisał „Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów” dostarczyły nam ewidentnych dowodów na poparcie jej przesłania: swoboda handlu wraz z gwarancją posiadanych praw stanowią filary, dzięki którym jednostki mogą poprawiać swój byt. Mimo tego, wielu ludzi krytykuje dziś gospodarkę rynkową i twierdzi, że jest ona przyczyną marginalizacji. Powszechnie dostępne są statystyki pokazujące wielkie obszary biedy, rzucające oskarżenia jakoby w wolnorynkowych krajach, takich jak Stany Zjednoczone, panoszyło się piekło nierówności.

Skazani na ubóstwo?

Problem z tymi statystykami jest taki, że nie opierają się na ankietach, które śledziłyby poziom życia tych samych osób na przestrzeni czasu. Stąd nie mogą dostarczyć nam najważniejszej informacji: czy biedni skazani są na ubóstwo czy może mogą z niej wyjść? Mówiąc krótko: dostępne statystyki rzadko biorą pod uwagę mobilność społeczeństwa. Ale gdy biorą ją pod uwagę, to okazuje się, że biedni mają szerokie możliwości ucieczki z najniższego przedziału dochodów. W istocie, bardziej prawdopodobne jest to, że żyjący w Ameryce biedak wespnie się na najwyższy próg dochodów, niż to że pozostanie na zawsze w biedzie. Ktoś może powiedzieć, że dane owszem wskazują na mobilność, ale nie na ogólną poprawę, skoro zawsze pozostaje te 20 procent najbiedniejszych. Jednakże dochody w postępującym naprzód społeczeństwie Stanów Zjednoczonych, nie są wcale niezmienne, lecz stale rosną — pomimo wszechogarniającej ingerencji rządowej — i to one, a nie państwowa pomoc społeczna, oferują każdemu możliwość rozwoju.

Sankcjonowana przez państwo nierówność

Socjaliści i interwencjoniści wszelkiej maści niechętnie w końcu zaakceptowali istnienie rynku, ale twierdzą, że interwencja rządu jest konieczna dla powstrzymania nierówności. Jednakże można mieć zastrzeżenia do nierówności tylko tam gdzie brakuje konkurencji i wolności. Wysoce uciążliwe i nieudolne struktury dystrybucyjne nowoczesnego państwa mające rzekomo likwidować nierówności, spowodowały perwersyjne skutki, wywarły demoralizujący wpływ na społeczeństwo popychając różne grupy społeczne do walki między sobą o przychylność władz. Powstaje reakcja łańcuchowa, w której jak stwierdził Ludwig Erhard: każdy wkłada rękę do cudzej kieszeni.

Hałas podnoszony przez interwencjonistów przeciwko nierównościom przechodzi w klangor żądań coraz większego i większego rozrostu państwa. Ta droga prowadzi do utraty wolności i przeinaczenia demokracji i sprawiedliwości. Demokracja staje się karykaturą, ponieważ podejmując się rozwiązania problemu nierówności, usuwa stawiane władzy ograniczenia i rozszerza pole działania aparatu państwowego. Panuje pseudosprawiedliwość, ponieważ jedynym politycznym rozwiązaniem problemu nierówności jest dla państwa nierówne traktowanie jednostek. Stąd podejmowana przez państwo walka o wyeliminowanie nierówności kończy się zniszczeniem najważniejszego przejawu równości obywateli: równości wszystkich przed prawem.

Carlos Rodríguez Braun
Tłumaczył: Piotr J. Kowalczyk

Magazyn „The Freeman”, Lipiec/Sierpień 2009

*aluzja do Internal Revenue Service (IRS) – odpowiednik polskiego fiskusa (przyp. Tłum.)

Carlos Rodríguez Braun jest profesorem myśli ekonomicznej na Universidad Complutense de Madrid, współpracownikiem The Independent Institute.
***
Artykuł ukazał się pierwotnie na stronie Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego

3 thoughts on “Carlos Rodríguez Braun: Od Dobrego Samarytanina do Robin Hooda

  1. „Lewacka” moda nakazuje nie spolszczać, ani tym bardziej nie odmieniać imion i nazwisk obcojęzycznych. :>

    Zagadka: Kto tak napisał na swoim blogu?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *