Znowu! Uff… Europejska wolność słowa po raz kolejny odniosła wspaniałe zwycięstwo – zdelegalizowano brzeski ONR. Właściwie tytuł zalinkowanego artykułu z wyborczej sugeruje – co zresztą nie jest żadną tam niespodziewanką – że przed nami kolejne triumfy demokracji, gdyż ONR nie jest scentralizowaną organizacją ogólnopolską i poszczególne brygady zarejestrowane są jako osobne organizacje.
Właściwie poza wskazaniem po raz kolejny z uśmieszkiem politowania, że wolność w socjaldemokracji niekoniecznie przeznaczona jest dla wszystkich (a proletariat łatwo to kupuje jako wolność prawdziwą) nie ma zbyt dużych możliwości komentowania tego faktu. Wszystko już dawno zostało powiedziane – na temat rewelacji serwowanych przez Dariusza Libionkę (którego cała „kariera naukowa” polega na wyszukiwaniu „antysemityzmu” gdzie tylko się da) można od dawna przeczytać w tekście Adama Danka, a na temat „antyfaszystowskiej” organizacji Nigdy Więcej (jak zwykle odgrywającej rolę naczelnego eksperta przy takich okazjach) – w świetnym artykule Remigiusza Okraski.
Jest jednak jak w życiu codziennym – jeżeli ktoś zaczyna w towarzystwie opowiadać niestworzone historie, a większość z zebranych zaczyna szczerze przytakiwać i patrzeć z podziwem, to trzeźwy człowiek ma naturalną chęć zaprotestować bądź przynajmniej powiedzieć „sprawdzam”. Za każdym razem trudno się powstrzymać – i teraz inaczej nie jest.
Z opowieści zawodowych „antyfaszystów” (tzn. czerpiących majątkowe korzyści z uprawiania „antyfaszyzmu”, a zatem bardzo do samego faszyzmu przywiązanych, czy byłby on realny czy jednak może nie) wysnuć można wniosek, że największym i właściwie jedynym problemem zagrażającym ludzkości jest powrót totalitaryzmu w wersji hitlerowskiej. Ale kiedy dochodzi do pytania o uzasadnienie takiego twierdzenia, to pojawia się problem.
Nie mam serca, żeby znęcać się po raz kolejny nad osławioną „brunatną księgą” Nigdy Więcej i wymieniać przypadków tam opisanych jako groźne (m.in. napisy na murach czy okrzyki grupek młodzieży na ulicy). Z moich rozmów z „antyfaszystami” wynika, że ludzie ci naprawdę wierzą w to co robią, a więc są osobami ułomnymi pod względem trzeźwej oceny rzeczywistości.Chodzi w tym miejscu o – powiedzmy – poważniejsze zdarzenia, nad którymi rozpętuje się „antyfaszystowską” histerię. W żaden sposób nie świadczą one bowiem o groźbie powrotu hitleryzmu, co może być powodem zignorowania w momencie, gdy podawane są przez studencików chcących łatwo zrobić karierę np. na socjologii – kiedy jednak w sprawę wmieszane są instytucje państwowe, to zaczyna się robić groźnie.
Partie odwołujące się do nacjonalizmu, narodowego radykalizmu, czy – zwłaszcza – narodowego socjalizmu i faszyzmu nie otrzymują dziś dokładnie żadnego poparcia, a więc przejęcie przez nie władzy legalną drogą jest niemożliwe. Podobnie – biorąc pod uwagę liczebność takich organizacji – drogą nielegalną.”Antyfaszyści” rzecz jasna mogą tłumaczyć ten fakt w sposób podobny, jak Al Gore na obrazku obok tłumaczy dlaczego mimo wszystko marznę ostatnimi czasy na ulicy. Tzn. – tylko i wyłącznie dlatego, że takie przepisy działają faktyczni i mianowani faszyści poparcia nie otrzymują. Uzasadnienie idealne.
Tyle tylko, że przyczyna jest nieco głębsza, a jej podstawy opisane zostały już dawno przez Nietzschego, Daniela Bella czy Francisa Fukuyamę w sposób dużo bardziej przekonujący – społeczeństwo socjaldemokratycznego dobrobytu nie będzie głosować na partie odwołujące się do „skrajnych” (w cudzysłowie, bo nie wiadomo cóż ta skrajność miałaby tak naprawdę oznaczać) ideologii, czy inaczej – do „wielkich narracji”. Kolokwialnie rzecz ujmując większości jest dobrze tak jak jest i pełnego brzucha na niepewne jutro w imię idei zmieniać nie będzie. I poświadczają to za każdym razem demokratyczne wybory.
„Zagrożenie faszystowskie” nie może być więc postrzegane jako realne przez czołowych polityków czy prawników, dążących do ustanawiania „antyfaszystowskiego” prawa – trudno przynajmniej w to uwierzyć. O co więc chodzi? Jako się rzekło, robi się groźnie. Zagrożenie takie to wygodny sposób terroryzowania obywateli po to, aby coraz mocniej przywiązywali się do socjaldemokratycznego państwa, wierzyli w jego cudowną moc i wyłączną słuszność. I tutaj tkwi prawdziwy problem.
Kształtując taką świadomość pozostawia się praktycznie poza wszelką krytyką instytucje, które właśnie są największym zagrożeniem – bo totalitaryzm nie płynie z samej ideologii, ale z mocy sprawczej państwa. Państwo może więc w takiej sytuacji rosnąć sobie spokojnie, zyskiwać coraz to nowe moce i ewoluować tym samym w nową formę totalitaryzmu, a wszyscy będą się z tego jeszcze cieszyć. Jest to genialny pomysł socjaldemokracji.
Bo odpowiedzmy sobie na pytanie – kto dzisiaj jest faszystą?
Olgierd Sroczyński
13.10.2009
***
Tekst był wcześniej opublikowany na blogu autora
„Partie odwołujące się do nacjonalizmu, narodowego radykalizmu, czy – zwłaszcza – narodowego socjalizmu i faszyzmu nie otrzymują dziś dokładnie żadnego poparcia, a więc przejęcie przez nie władzy legalną drogą jest niemożliwe.”
NIESTETY kompletnie mijasz się z prawdą. Sugeruję poczytać o wydarzeniach związanych z ruchem faszystowskim w Szwecji, Holandii, czy Grecji. Nie wspominam o Włoszech i Rosji, bo tam faszyści już dostali się do rządu, a liczne grupy „narodowe” i „patriotyczne” są dotowane z budżetu państwa.
Jednocześnie dwie uwagi do tekstu: nie bardzo rozumiem, jaki sens ma przytaczanie dziś koncepcji końca historii (dość skompromitowanej jak sądzę) i wszystkich tych ciekawych teoryjek o postpolityce. Nie idzie o to, że postpolityka nie jest faktem. Jest. Ale to jeszcze nie oznacza, że faszyzm nie znajduje podatnego gruntu w społeczeństwie (poza tym warto sobie poczytać „Globalny proletariat” świeżo wydany z bibilioteki Le Monde Diplomatique, w którym rozwiewa się mit o kryzysie ruchów robotniczych i zaniku walk społecznych). Czego by nie powiedzieć, wielkie narracje powracają – przynajmniej na gruncie ideologii (bo stan wiedzy został słusznie przez Lyotarda zdiagnozowany). Druga uwaga jest taka, że nie mam pojęcia dlaczego autor broni faszyzmu. Wszystko fajnie, że jakaś tam wolność słowa została złamana, ale kurde, ja faszystów nie żałuję. Niech się jebią, tak, tak.
czym się różni faszyzm (narodowy-socjalizm) od komunizmu (kosmopolityczny-socjalizm)……tym , że komunizm wymordował więcej ludzi. Dlaczego mamy delegalizowac faszystów ? – bo to ludobujcza ideologia. OK Wiec jeśli komunizm jest JESZCZE BARDZIEJ ludobójczy , to co powinno się robic z dzisiejszymi komunistami ??
@butters
Z tego co się orientuję na podstawie niegdysiejszej lektury pewnego konlibowego forum, autor koleguje się ze wspomnianym w tekście Dankiem, zadeklarowanym faszystą. Ponadto na tymże forum przyznał się do sympatyzowania z niektórymi poglądami tego osobnika – zresztą, jeśli nie ciągoty, to przynajmniej swoistą pobłażliwość dla faszyzmu (ze względu na „obecne w nim wątki konserwatywne, czyli reakcyjne i antynowoczesne”) objawiał także przy innych okazjach, wliczając w to publikowane na liberalis teksty.
Stąd nie powinno dziwić, że autor – konserwa i prawicowy ekstremista – szczególną troską obdarzył właśnie ONR, kompletnie przemilczając wprowadzone ostatnio sankcje karne za posiadanie, dystrybucję i propagowanie komunistycznej symboliki. Ot, typowe dla skrajnej prawicy skrzywienie: o ograniczaniu wolności słowa należy mówić wtedy i tylko wtedy, gdy uderza w „naszych”, bądź ideowo bliskie nam opcje 🙂
Oczywiście nie jest mi żal ani brunatnych śmieci z ONR, ani zakichanej bolszewii ze stalinowskich sekt pokroju RLK, jakkolwiek nie podoba mi zmonopolizowanie represji ww. przez państwo. To świetny okazja dla tych organizacji, żeby wejść w buty „męczenników” i skuteczniej werbować „młodych gniewnych”, na zasadzie „patrzcie, elity się nas boją, bo skutecznie zagrażamy status quo”. Nie mam żadnych wątpliwości, że faszystów i stalinistów powinno się zwalczać – z fizyczną eksterminacją włącznie, jeśli zachodzi taka konieczność (jak w Grecji, gdzie wyraźnie na przekór tezie Sroczyńskiego o braku zagrożenia ze strony skrajnej prawicy, neonaziści ze Złotego Świtu otwarcie kolaborują z policją i służbami specjalnymi w tłumieniu społecznego powstania, represjonowaniu imigrantów itp) – ale na Bakunina, nie rękami państwowych siepaczy! Znajdzie się kij na faszystowsko-stalinowski ryj i dzierżyć go mogą równie dobrze zwykli „ludzie ulicy”. Antifa wciąż daje radę.
@Jasiu
Po pierwsze, faszyzm i narodowy „socjalizm” to jednak nie to samo, więc Twoja ekwiwalencja jest tu trochę nie na miejscu.
Po drugie, tak dawniej, jak i obecnie komunizm nie ma charakteru ideologicznego monolitu. Innymi słowy masowych mordów dopuszczali się przedstawiciele konkretnych frakcji (bolszewicy, pol-potyści itp), a nie każdy, kto nazywał/nazywa siebie „komunistą”. Zresztą spory procent ofiar bolszewików stanowili właśnie komuniści innych rytów (anarcho-komuniści, zwolennicy lewicowego komunizmu, „komunizmu rad” itp). W ogóle określenie „komunizm” jest równie (jeśli nie bardziej) wieloznaczne, co np. „liberalizm” i wrzucanie wszystkich komuszków do worka z napisem „bolszewia/totalitaryzm/masowe mordy” jest co najmniej tak samo krzywdzące, jak oskarżanie Adama Smitha czy Johna S. Milla o zbrodnie reżimu Pinocheta, legitymizowanego przez „chłopców z Chicago” – samozwańczych „liberałów” jakby nie było.
Po trzecie, jak już pisałem, ustawodawcy niedawno dobrali się także do tyłka „propagatorom komunizmu”, więc Twoja niewypowiedziana prośba jakby się trochę zdezaktualizowała.
Po czwarte, nie pisz o „ludobójstwie” w kontekście bolszewików, ponieważ popełniane przez nich mordy miały charakter „klasowy” i polityczny, podczas gdy termin „ludobójstwo” oznacza „eksterminację narodów, nacji” i ma jednoznacznie etniczny charakter.
Po piąte, „socjalizm” tak w wydaniu nazistów, jak i bolszewików, zachował wszystkie istotne cechy przemysłowego kapitalizmu, takie jak praca najemna, logika „rozrastaj się albo giń”, wymiana towarowo-pieniężna itp. Naziści nawet bardziej, chroniąc pozycję wielkiego prywatnego biznesu – który bolszewicy znacjonalizowali, prywatną despotię zastępując państwową. Więc tak naprawdę trudno tu mówić o „socjalizmie”. W przypadku nazizmu miało miejsce zacieśnienie więzów między wielkim, prywatnym biznesem a państwem, podczas gdy w przypadku ZSRR państwo samo ustawiło się na pozycji kapitalisty.
I jeszcze wypadałoby podkreślić notorycznie ignorowany przez prawicę fakt. O sukcesach faszyzmu we Włoszech i nazizmu w Niemczech (a także w mniejszym stopniu bolszewickiego przewrotu w Rosji) zadecydowało w dużej mierze poparcie udzielone przez konserwatywne drobnomieszczaństwo – klasę tak mocno adorowaną przez liberałów i konserwy – jak i brutalne zduszenie masowych ruchów robotniczych (w tym anarcho-syndykalistów).
Sam Mises między wierszami przebąkiwał coś o „pozytywnej roli włoskich faszystów” w ratowaniu „dziedzictwa Zachodniej Cywilizacji” (cytuję z pamięci), więc historyczna konwergencja mieszczańskiego liberalizmu i faszyzmu/nazizmu nie powinna dziwić. Ostatecznie, w praktyce ww. doktryny legitymizują obronę „świętego prawa prywatnej własności” (czytaj: kapitalistycznej własności), z użyciem przemocy włącznie.
no tak LBM zaraz nam wmówisz , że hitleryzm to był w rzeczywistosci narodowy-liberalizm (a nie narodowy-SOCJALIZM) hehehe…..powszechnie wszak wiadomo , że Hitler był wielkim liberałem i zwolemnikiem „niewidzialnej ręki rynku”……..;)))) A pozatym proszę Cię abyś nie stawiał w jednym szeregu konserwatystów i liberałów – to dwie PRZECIWNE ideologie (konserwatywny-liberalizm to wymysł ludzi z 4 wymiaru)
@ LGBT
Nie mam pojęcia o jakie „konlibowe forum” chodzi, ale jeżeli o mikke.fora.pl to mogę z pełną odpowiedzialnością po raz kolejny – gdyż sugerowanie, że tam piszę powtarza się cyklicznie – oświadczyć, że nie napisałem tam nigdy ani pół posta. 🙂 Jeżeli LGBT ma jakiegoś linka to chętnie sie z nim zapoznam.
Adam jest rzeczywiście moim kolegą, nie da się tego ukryć i nie ma po co tego ukrywać. Mogłem oczywiście coś kiedyś mówić o konserwatywnych i antynowoczesnych wątkach zawartych w faszyzmie – zresztą jest więcej niż pewne, że to powiedziałem – ponieważ jest to oczywista prawda z punktu widzenia historii idei. Czego dowodem są sympatie lokowane po stronie faszyzmu przez niektórych europejskich intelektualistów o orientacji konserwatywnej i liberalnej, kiedy faszyzm wydawał się być jedynym ratunkiem przed swołoczą ze wschodu. Każdy może się mylić.
Musiałbym jednak cierpieć na schizofrenię, żeby opowiadać się z jednej strony radykalnie przeciwko etatyzmowi, tak z przyczyn ekonomicznych (szkoła austriacka) jak i etycznych (nauka społeczna Kościoła) a z drugiej sympatyzować z faszyzmem. Dla LGBT jednak, podobnie jak dla innych snujących wizje o anarchokomunie, fakty raczej nie mają znaczenia, bo po co – lepiej żyć sobie w świecie mrzonek 🙂
LGBT zapomina jednak o pewnym fakcie – amnezja to jednak dość popularna wśród socjalistów choroba – że komunizm na terenie Europy działa sobie w najlepsze i nikt sie go nie czepia, nawet przy obecności takiego zapisu gdzieniegdzie. Istnieje on już troszkę w polskiej Konstytucji, ale jednak tępi się raczej mianowanych na faszystów i narodowych socjalistów narodowców i konserwatystów. Nie należy bowiem zapominać, że narodowy socjalizm w Polsce to jedynie grupki Blood&Honour czy Combat 18, czyli jakieś 15 osób na cały kraj. 🙂
LGBT zapomina równiez o tym, że to właśnie anarchosyndykalizm, którego jest wyznawcą był jedną z najbardziej inspirujących dla Mussoliniego idei, a więc miał największy wpływ na ksztaltowanie faszyzmu jako takiego. Do tego jednak trzeba przeczytać choćby Główne nurty i kierunki marksizmu Kołakowskiego, a to trochę gruba kniga, przerastająca możliwości intelektualne internetowego odważnego anonimowego antysystemowca 🙂 Albo mnóstwo innych opracowań tego tematu, których tytuły mogę podać, ale teraz mi się nie chce.
@Jasiu
Widzę, że czytanie ze zrozumieniem nie jest Twoją mocną stroną. Nigdzie nie pisałem, że nazizm i liberalizm, tudzież konserwatyzm, są tożsame na gruncie ideowym – tylko że wielu mieszczańskich liberałów i konserwatystów we Włoszech oraz Niemczech uznało faszyzm i nazizm za „mniejsze zło”, w obliczu rosnących w siłę masowych ruchów robotniczych w tych krajach. Z dość prozaicznego powodu: faszyści i naziści, pomimo swojej antyliberalnej retoryki, pragnęli zachować kapitalistyczną własność i sprzeciwiali się taktyce zaogniania walk klasowych, promując w jej miejsce „klasowy solidaryzm” (czytaj: brutalną pacyfikację radykalnych ruchów robotniczych, „solidarność” wbijaną do robotniczych głów kolbami karabinów). To, że Hitler i Mussolini nie byli leseferystami nie ma tu nic do rzeczy.
Jedni ludzie twierdzą , że wolnosc słowa to rzecz świeta i nawet faszyści i komuchy mogą sobie głosci swoje poglądy. Inni wyznają zasade ” nie ma litosci dla wrogów wolnosci” ; czyli skrajna konserwa jak i bolszewia do więzienia . Jednego tylko nie rozumiem : Dlaczego ludzie nietolerancyjni mają pretensję , że sami są nietolerowani ????? OT PARODOKS :)))) Ja osobiscie jestem liberałem , ale wiem jaką zarazą w Polsce jest skrajna prawica (zagrożenie dla wolnosci) i mimo wszystko powsadzalbym polską konserwę za kraty (powinni się cieszyc – lubią przecież rządy SILNEJ RĘKI , zamiast zgniłego liberalizmu…więc więzienny rygor powinien im odpowiadac) Co zaś się tyczy czerwonych .hmmm dla każdego cos miłego…..ich prywatne mieszkania i majątki zostałyby znacjonalizowane – zgodnie z ich ideologią :)))))))))
@Ryży cep
U Ciebie też czytanie ze zrozumieniem się kłania. Nie pisałem o sympatyzowaniu z faszyzmem, tylko z „niektórymi poglądami” Danka. Jeśli o faszyzm chodzi, to wspomniałem o okazywanej przez Ciebie „pobłażliwości” dla tej ideologii z powodu „obecnych w nim wątków konserwatywnych, czyli reakcyjnych i antynowoczesnych”, a nie sympatii jako takiej. Czyli faszyzm jako „mniejsze zło” w zestawieniu z bolszewizmem.
Grupki, z których członkami narodowcy z NOPu nieraz szli ramię w ramię na jednym pochodzie (zresztą przenikanie się środowisk narodowych, narodowo-radykalnych itp z nazistowskimi ma miejsce także na stopie prywatnej), to raz. Dwa, stalinizm to zjawisko w Polszy jeszcze bardziej marginalne i zdecydowanie mniej niebezpieczne, niż neonazizm. Nie przeczę, pogrobowcy Lewicy Bez Cenzury to niezłe świry – ale jakoś tak się złożyło, że nie mają na swoim koncie aktów fizycznej przemocy, czego nie można powiedzieć o polskich naziolach.
Co za brednie.
Mussolini w największym stopniu inspirował się „rewolucyjnym syndykalizmem”, a konkretnie jego autorytarnym nurtem reprezentowanym np. przez Sorela, który to tak w warstwie ideowej, jak i praktycznej nie miał wiele wspólnego z anarcho-syndykalizmem. Sam termin „anarcho-syndykalizm” zaczął być powszechnie stosowany dopiero od lat 20, właśnie na określenie nurtu opozycyjnego do autorytarnych tendencji a la Sorel (inny – negatywny – stosunek do państwa narodowego, roli związków zawodowych itp). Tak więc Mussolini nie tylko nie inspirował się anarcho-syndykalizmem, ale sami anarcho-syndykaliści zdecydowanie odrzucali jego poglądy polityczne:
„Znając historię oporu wobec faszyzmu we Włoszech, zaskakujące jest to, że niektórzy twierdzą, iż włoski faszyzm był wytworem lub jakąś formą syndykalizmu. Tak twierdzą nawet niektórzy anarchiści. Zdaniem Boba Blacka „włoscy syndykaliści w większości przeszli na faszyzm”. Podaje on jako źródło studium Davida D. Robertsa z 1979 roku Tradycja syndykalistyczna a włoski faszyzm na poparcie swojej tezy [Anarchia po lewactwie]. Peter Sabatini w swoim przeglądzie w piśmie Social Anarchism wysuwa podobną tezę, twierdząc, że „ostateczną klęską” syndykalizmu było „jego przekształcenie w organ faszyzmu” [Social Anarchism, no. 23, p. 99]. Gdzie leży prawda w odniesieniu do tych tez?
Zapoznając się z podanym przez Blacka źródłem, odkrywamy, że tak naprawdę większość włoskich syndykalistów nie przeszła na faszyzm, jeśli przez syndykalistów rozumiemy członków USI (Włoskiego Związku Syndykalistycznego). Roberts twierdzi, że:
„Ogromna większość zorganizowanych robotników odmówiła odpowiedzi na apele syndykalistów i w dalszym ciągu sprzeciwiała się [włoskiemu] udziałowi [w pierwszej wojnie światowej], wystrzegając się tego, co zdawało się być bezowocną wojną kapitalistyczną. Syndykalistom nie udało się nawet przekonać większości w obrębie USI. . . większość popierała neutralizm Armando Borghiego, przywódcy anarchistów w USI. Rozłam nastąpił, gdy de Ambris wyprowadził interwencjonistyczną mniejszość z konfederacji” [Tradycja syndykalistyczna a włoski faszyzm].
A zatem, jeśli użyjemy słowa „syndykaliści” jako oznaczającego niektórych intelektualistów i „przywódców” przedwojennego ruchu, to sprawa przedstawiała się tak, że „czołowi syndykaliści wystąpili, popierając interwencję, szybko i niemal jednogłośnie” [Roberts, Op. Cit.] po rozpoczęciu pierwszej wojny światowej. Wielu z tych przedwojennych „czołowych syndykalistów” rzeczywiście zostało faszystami. Lecz koncentrowanie się na garstce „przywódców” (za którymi większość nawet nie poszła!) i stwierdzanie, iż ukazuje to fakt, że „włoscy syndykaliści w większości przeszli na stronę faszyzmu” nie jest godne wiary. A nawet – co jest jeszcze gorsze – jak zauważyliśmy wcześniej, włoscy anarchiści i syndykaliści byli najofiarniejszymi i najskuteczniejszymi bojownikami przeciw faszyzmowi. W rezultacie tego Black i Sabatini zniesławili cały ruch.
Co jest równie interesujące, owi „czołowi syndykaliści” nie byli anarchistami, a przez to i anarcho-syndykalistami. Roberts zauważa, że „syndykaliści autentycznie pragnęli — i próbowali — działać w ramach tradycji marksistowskiej” [Op. Cit.]. Według opracowania Carla Levy’ego o włoskim anarchizmie, „w przeciwieństwie do innych ruchów syndykalistycznych, włoska odmiana jednoczyła się wewnątrz partii należącej do II Międzynarodówki. Zwolennicy częściowo się odcinali od bezkompromisowych socjalistów. . . na Południu syndykalistyczni intelektualiści głosili republikanizm. . . Jeszcze innym składnikiem. . . była resztka Partito Operaio” [„Włoski anarchizm: 1870-1926” w: Anarchizm: historia, teoria, praktyka, pod redakcją Davida Goodwaya].
Innymi słowy, włoscy syndykaliści, którzy przeszli na stronę faszyzmu byli, po pierwsze, niewielką mniejszością intelektualistów, którzy nie potrafili przekonać większości działaczy związku syndykalistycznego do pójścia za sobą, a po drugie, raczej marksistami i republikanami niż anarchistami, anarcho-syndykalistami czy choćby rewolucyjnymi syndykalistami.
Według Carla Levy’ego, książka Robertsa „skupia się na syndykalistycznej inteligencji” i na tym, że „niektórzy syndykalistyczni intelektualiści. . . pomogli się narodzić, lub odnosili się z sympatią do nowego ruchu nacjonalistycznego. . . który wykazywał podobieństwa do populistycznej i republikańskiej retoryki syndykalistycznych intelektualistów z Południa”. Levy przekonuje, że „położono zbyt wielki nacisk na syndykalistycznych intelektualistów i organizatorów w skali krajowej”, i że syndykalizm „swoją długoterminową żywotność opierał tylko w małym stopniu na zaufaniu do ogólnokrajowego kierownictwa” [Op. Cit.]. Jeśli rzeczywiście przejrzymy członków USI, to zamiast znaleźć gromadę, która „w większości przeszła na stronę faszyzmu”, odkryjemy gromadę ludzi, która walczyła z faszyzmem zębami i pazurami i była powszechnie poddawana przemocy z jego strony.
Podsumowując, włoski faszyzm nie miał nic wspólnego z syndykalizmem i, jak wynika z powyższych źródeł, USI walczyła z faszystami i została zniszczona przez nich wraz z UAI, Partią Socjalistyczną i innymi radykałami. A to, że garstka przedwojennych marksistowskich syndykalistów później stała się faszystami i wezwała do „narodowego syndykalizmu” nie znaczy jeszcze, że syndykalizm jest spokrewniony z faszyzmem (nie bardziej, niż gdyby to, że niektórzy anarchiści stają się później marksistami, miało czynić anarchizm „organem” marksizmu!).”
Dobra, trochę przeszarżowałem z tym posądzeniem Georgesa Sorela o „autorytaryzm”, ale robienie z gościa „ojca chrzestnego anarcho-syndykalizmu” jest jeszcze większą bzdurą*. Syndykalizm powstał na długo przed napisaniem Réflexions sur la violence, a poglądy samego Sorela nie miały praktycznie żadnego wpływu na teorię i praktykę rewolucyjnych syndykalistów („Sorel did not create or even inspire the syndicalist movement, nor was he ever fully in agreement with its ideas” – z przedmowy do ostatniego angielskiego tłumaczenia Réflexions…).
*Podobnież bzdurą jest, jakoby Mussolini inspirował się anarcho-syndykalizmem – czerpanie (bardzo wybiórcze, swoją drogą) z myśli Sorela nie jest żadnym dowodem.
Swoją drogą, argumentacja w stylu „Sorel jest ojcem anarcho-syndykalizmu, Mussolini inspirował się Sorelem, ergo faszyzm wywodzi się z anarcho-syndykalizmu” – pomijając to, że jest bzdurna – stanowi typową zagrywkę wielu bolszewików krytykujących anarcho-syndykalizm. To zadziwiające, jak głęboko prawicowi „własnościowcy” potrafią wejść w buty rzekomo tak przez siebie znienawidzonej bolszewii, w konfrontacji z dorobkiem anarchizmu społecznego… 🙂
Pytam: co kogo obchodzi „postawa” działaczy ruchu syndykalistycznego/anarchosyndykalistycznego? Zwłaszcza „postawa” tych, którzy byli przeciwko faszyzmowi? Trockiści też byli przeciwko stalinistom, co nie oznacza, że zarówno trockizm jak i stalinizm bezpośrednio wypływały z marksizmu w wersji leninowskiej i cała kłótnia była kłótnią w rodzinie.
Tu chodzi o widoczne pokrewieństwo pomiędzy syndykalizmem a faszyzmem, nic więcej. Mussolini był socjalistą i pozostał socjalistą, w Doktrynie faszyzmu jest jak byk napisane, że docenia dorobek ruchu syndykalistycznego i należy stwierdzić, że z historycznego punktu widzenia powinien być idolem dla syndykalistów, bo ci, którzy mu się sprzeciwili byli niepoprawnymi idealistami, a on po prostu zrealizował utopię na gruncie politycznym.
@Ultrarecht aka Ryży cep
Już samo to pytanie zdradza, że kompletnie nie czaisz istoty rewolucyjnego syndykalizmu, a zwłaszcza jego radykalnego skrzydła – anarcho-syndykalizmu. Właśnie postawa i poglądy szeregowych działaczy anarcho-syndykalistycznych mają tu zasadnicze znaczenie, bowiem @syndykalizm nie był i nie jest, w przeciwieństwie choćby do takiego propertarianizmu, spreparowaną w zaciszu akademickich gabinetów abstrakcyjną filozofią. Nie ma swoich „guru” oferujących jedyną słuszną wykładnię, innymi słowy. Jej „rdzeniem” (zarówno na gruncie praktycznym, jak i teoretycznym) są właśnie kolektywne postawy i poglądy szeregowych pracowników, oparte o bezpośrednią demokrację w miejscu pracy w ramach związków zawodowych – co niejako „z konieczności” przekładało się na powszechne odrzucenie parlamentaryzmu, działalności partyjnej i nacjonalizmu, będących zaprzeczeniem tych założeń teoretyczno-praktycznych.
Więc jeśli bada się kwestię domniemanych powiązań faszyzmu z anarcho-syndykalizmem, to nie można bazować wyłącznie na analizie postaw i poglądów wybranych indywiduów. Już sama specyfika założeń @syndykalizmu wymaga kolektywnej optyki, uchwycenia go jako ruchu społecznego!
Już wyżej wytłumaczyłem, że to „widoczne pokrewieństwo” jest wyssaną z prawicowo-bolszewickiego palucha brednią, przynajmniej odnośnie @syndykalizmu. Jeszcze raz: tak w swoich założeniach, jak i praktyce @syndykalizm był, jest i zawsze będzie całkowitym zaprzeczeniem faszyzmu. Żaden @syndykalista nie może popierać działalności partyjnej, a zwłaszcza partii opartych na idei wodzostwa i sztywnej hierarchii, jak i nie może popierać nacjonalizmu. Jeśli opowiada się za ww., to zwyczajnie przestaje być @syndykalistą – można wówczas uznać go za „narodowego syndykalistę”. I właśnie „narodowy syndykalizm”, a także marksistowskie oraz republikańskie nurty w ramach rewolucyjnego syndykalizmu – czy socjalizmu ogólnie – w największym stopniu inspirowały Mussoliniego. Ci syndykaliści, których poglądy można bez większych kontrowersji podciągnąć pod kategorię ochrzczoną później mianem @syndykalizmu, już w 1914 r. na kongresie USI pokazali Mussoliniemu i jego „braciom w wierze” (jak Alceste de Ambris czy Filippo Corridoni), że nie popierają ich postulatów poparcia dla udziału Włoch w I WŚ oraz podporządkowania ruchu hierarchii takiej czy innej partii politycznej – i należy wyraźnie podkreślić, że opozycja wobec Mussoliniego była miażdżąca. Z tego co kiedyś wyczytałem, z USI odeszło i przeszło na pozycje „narodowego syndykalizmu” w ramach Unione Italiana del Lavoro (UIL), Fasci autonomi d’azione rivoluzionaria itp tylko kilka tysięcy członków, podczas gdy w 1920 r. samo USI liczyło 800 tys. luda (jak wynika z linkowanego artykułu z anarchopedii). A to nie była jedyna organizacja @syndykalistyczna we Włoszech, która czynnie sprzeciwiała się faszystom…
Myślę, że te konflikty w ramach ruchu syndykalistycznego wyraźnie obrazują, że absolutnie nie mamy do czynienia z jakimiś homogenicznym tworem ideologicznym i Twoje próby skojarzenia faszyzmu z @syndykalizmem świadczą o kompletnej ignorancji w tym temacie. Tak to jest, jak lektura Kołakowskiego zastępuje samodzielnie myślenie i weryfikowanie innych źródeł.
Mussolini jeśli coś realizował, to na pewno nie @syndykalistyczną „utopię”. Jak wyżej, albo jesteś kompletnym ignorantem, albo próbujesz się głupio wyzłośliwiać. Głupio, gdyż ta „utopia” doskonale zdawała egzamin choćby w rewolucyjnej Hiszpanii, bez wodzów pokroju Mussoliniego i trzymania zwykłych ludzi za pysk pod rządami monopartii.
@ LGBT
Nie no jasne, wiadomo, że opiera się na roszczeniowych postawach proletariackich nierobów, których wzięli pod skrzydła ideolodzy marksizmu, ale to nie ma żadnego znaczenia dla historii idei i wskazywania związków pomiędzy ideologiami. Hitler i Stalin też chcieli dobrze.
Działanie jest domeną jednostek a nie kolektywów.
Oczywiście, komunizm tak, wypaczenia – nie. Anarchosyndykalizm to mrzonki, podobnie jak anarchokomunizm i inne formy anarchokolektywizmu – nie ma innej drogi do wprowadzenia założeń kolektywistycznych niż państwo, zatem faszyzm był jedyną możliwą drogą realizacji idei syndykalistycznych.
Aha, jeszcze jedno.
Analogia do „kłótni w rodzinie” wśród bolszewików jest o tyle nietrafiona, że różnice między @syndykalizmem i pozostałymi nurtami syndykalizmu nigdy nie sprowadzały się do jakichś pobocznych spraw, jak w przypadku sporów stalinowców z trockistami, ale dotyczyły kwestii absolutnie fundamentalnych dla organizacji, ideologii i taktyki ruchu: antyetatyzm vs. poparcie dla państwa,; demokracja bezpośrednia vs. hierarchia; niezależność od partii politycznych vs. sojusz/podporządkowanie się partiom politycznym; internacjonalizm vs. nacjonalizm; wspieranie innych, oddolnych walk społecznych o klasowym charakterze vs. izolacjonizm i „robotnicza supremacja”; tymczasowy i zdecentralizowany charakter struktur związkowych vs. „one big union” po wsze czasy. Itd, itp.
Tak naprawdę jedynym elementem łączącym wszystkie te nurty była idea związku zawodowego jako podstawy politycznej i ekonomicznej walki pracowników o poprawę swojego bytu, non plus ultra. To zdecydowanie za mało, żeby snuć jakieś wątpliwe rozważania o inspirowaniu się faszystów @syndykalizmem.
Równie dobrze ja mógłbym pokusić się o tezę, że Rothbard ponosi moralną odpowiedzialność za mordy reżimu Pinocheta w Chile. Wszak reżim uzyskał błogosławieństwo Miltona Friedmana, a od Szkoły Chicagowskiej do ASE jest dość blisko, czego nie zmienia nawet krytyka Friedmana przez Rothbarda – obie szkoły promują „wolny rynek”, więc to zwykła „kłótnia w rodzinie”. I kółeczko się zamyka 🙂
Głupie i naciągane? Nie bardziej, niż Twoje rozumowanie. Więc przeproś i grzecznie odszczekaj swoje zarzuty pod adresem @syndykalizmu, albo spierdalaj ze swoimi „mądrościami” na nacjonalista.pl lub jakieś konserwowe forum. Comprende?
@Ultrarecht
To ja w ramach kontry napiszę, że nie bardziej niż propertarianizm na roszczeniowych postawach kapitalistycznych nierobów, których wzięli pod skrzydła ideolodzy skrajnego liberalizmu.
Chcesz flejmłora, to go będziesz miał.
Gdy fakty nie pasują do teorii, tym gorzej dla faktów?
No proszę. Zabrakło argumentów, to jedziemy z reductio ad Hitlerum?
…nieraz świadomie łączących się w grupy i działających według kolektywnie uzgodnionych zasad. Ale pewnie, lepiej wyjebać na śmietnik interdyscyplinarną analizę i poprzestać na czysto prakseologicznym podejściu, koniecznie w austriackim wydaniu. Starzy powinni Ci dać na drugie i trzecie imię „Dogmatyzm” i „Sekciarz”, wiesz?
Po pierwsze, anarcho-komunizm nie jest formą anarcho-kolektywizmu, gdyż to dwa różne nurty anarchizmu społecznego, a anarcho-syndykalizm jest raczej specyficzną taktyką w ramach tych nurtów, niż osobną doktryną – historycznie większość @syndykalistów uważało się za @komunistów i tak jest po dziś dzień. Po drugie, te „mrzonki” były z powodzeniem realizowane w rewolucyjnej Hiszpanii, w rewolucyjnej Rosji do circa 1919 i na terenach Ukrainy zajętych przez „machnowców”. Współcześnie również znajdzie się niemało przykładów pracowniczej demokracji w działaniu i to przedsiębiorstw znacznie lepiej prosperujących niż kapitalistyczne firmy z tej samej branży – żeby wspomnieć tylko przykłady takich pojedynczych kooperatyw, jak Zanon (Argentyna), Semco (Brazylia) czy całych regionów zdominowanych przez spółdzielnie (Quebec w Kanadzie, Emilio Romagna we Włoszech).
To jak będzie, przepraszasz czy spierdalasz?
No boję się, boję się – dyskusje w necie to w końcu bardzo poważna sprawa.
Nie, bo idee sobie, a polityka sobie – tak jak w trockizmie i stalinizmie.
Nie moja wina, że prakseologia najlepiej to wyjaśnia, nie posługując się abstrakcjami. Mówienie, że „tłum proletariackich nierobów rozjebał to i tamto” albo że „klasa robotnicza powinna wziąć się za uczciwą robotę a nie strajkować i okradać właściciela” to jest to tylko zwrot umowny, bo wiadomo, że rozjebał to konkretny proletariacki nierob, albo że konkretny proletariacki nierob strajkuje. Nic innego, ot praktyka życiowa.
Nie, anarchokolektywizmem zwykło się nazywać konkretny nurt anarchizmu, co nie zmienia faktu, że komunizm jest formą kolektywizmu, więc kolektywizm jest pojęciem zakresowo szerszym.
A „wypierdalać” to możesz mnie ze swojej własności – o ile oczywiście krzepy starczy w proletariackich dłoniach 🙂
@Ultrarecht
A co ma trockizm i stalinizm do rzeczy? Tematem jest @syndykalizm, którego praktyka przeważnie doskonale pokrywała się z głoszoną teorią. Jedno wypływało z drugiego i vice versa. Przykładem kolektywy w czasie Hiszpańskiej Rewolucji, Rosyjskiej Rewolucji (przed bolszewickim przewrotem), na Ukrainie „machnowców” czy choćby okupacja fabryk przez robotników we Włoszech w latach 20 XX wieku. Potrafisz się odnieść do tych przykładów, czy podobnie jak reszta prawicowych nieuków, z którymi miałem wątpliwą przyjemność dyskutować na liberalis, będziesz świecił swoją ignorancją i wszystko co lewicowe podpinał pod „bolszewizm”?
Najlepiej? Dowód poproszę. Poza tym prakseologia jak najbardziej posługuje się abstrakcjami, jak każda nauka zresztą.
Komunizm, tak jak rozumieją go @społeczni, nie jest żadną formą kolektywizmu. Możesz oczywiście posługiwać się swoimi księżycowymi definicjami, ale ja mam na nie serdecznie wyjebane.
.
„nie ma innej drogi do wprowadzenia założeń kolektywistycznych niż państwo, zatem faszyzm był jedyną możliwą drogą realizacji idei syndykalistycznych.”
Ponieeeważ?
„Wszak reżim uzyskał błogosławieństwo Miltona Friedmana”
Naciąganie naciąganiem, ale to co tutaj napisałeś jest kompletną bzdurą. Friedman nigdy nie udzielił Pinochetowi choćby namiastki poparcia, a cóż by dopiero „błogosławieństwa”.
„ale ja mam na nie serdecznie wyjebane.”
Och, och, och.. „obiektywny język”, „obiektywny język”! :>
Wiedziałem, że w końcu, za Twoją radą, go odnajdę, dzięki Wielkie Kapłanie Jedynie Słusznych Definicji.
No zapewne, jak tylko wykryję ich związek z tematem, bo jak na razie go jakoś trudno wyczuć.
Działanie jednostek to abstrakcja? Ciekawostka 🙂 Działająca jednostka to coś, o czym możemy orzekać bez wątpliwości. Wszystkie inne rzeczy, kolektywy, kultury, narody, klasy to pewne abstrakcje, które w dużej mierze biorą swój początek z tego, że człowiek dąży do jak najprostszego posługiwania się językiem.
Aha, to ważniejsze jest jak go rozumieją „@społeczni”, a nie to, jakie jest znaczenie słów? 🙂 Ok, nie mam pytań, w związku z tym to możemy zakończyć dyskusję. 🙂
@LBM i lewa strona dyskutantów
sami prostujecie fakty dotyczące @syndykalizmu, to może też sprawdźcie fakty dotyczące Friedmana i Pinocheta, co?
http://www.hacer.org/chile/?p=22
PS.
do „antyfaszystów”:
ilu faszystów naliczyliście tutaj?
http://fasheiscool.blox.pl/2007/09/wpis.html
i czy znacie język jakim posługują się prawdziwi faszyści?
http://fasheiscool.blox.pl/2007/09/SLOWNIK-WYRAZOW-I-ZWROTOW-FASZYSTOWSKICH.html
i najgorsze: czczą Hitlera w przedszkolu!!
http://fasheiscool.blox.pl/resource/88_jugend.jpg
@Joker
Nie, subiektywnie lepszy język. Bowiem anarchizm społeczny, w tym wolnościowy komunizm, nie jest bardziej „kolektywistyczny”, niż np. propertarianizm. Zarówno na gruncie 1) taktyki, 2) deskrypcji zastanej rzeczywistości, jak i 3) wizji upragnionego społeczeństwa.
1) Oba podejścia akcentują potrzebę grupowego działania w pewnych obszarach rzeczywistości; z tą tylko różnicą, że @społeczni generalnie odrzucają ideę hierarchicznej organizacji wspólnoty.
2) Żadna znana mi analiza klasowa autorstwa samych @społecznych, bądź zapożyczona, nie prezentuje klas jako homogenicznych „bytów” – więc i na tej płaszczyźnie zarzut „kolektywizmu” okazuje się być z dupy wzięty.
3) Patrz pkt. 1
Stąd uważam, że określenie „kolektywizm” w kontekście anarchizmu społecznego ma sens wyłącznie w odniesieniu do konkretnego nurtu tej tradycji intelektualnej/ruchu społecznego – @kolektywizmu Bakunina.
@Ultrarecht
1. Jeżeli nie widzisz związku tych (oczywistych dla każdego, kto choć trochę zgłębił temat @społecznego) przykładów realizacji idei w praktyce z wałkowanym tu tematem, to rzeczywiście nie mamy o czym dyskutować. Przeczytaj chociaż Nieznaną rewolucję Wolina i Wolną Hiszpanię Gastona Levala, wtedy będą jakieś podstawy do dalszej polemiki.
2. Nie skumałeś, as usual. Chodziło mi o prakseologię jako język opisu – coś zaczyna świtać?
@n0e
Nie wiem czy zauważyłeś, ale ten fragment z Pinochetem i Friedmanem nie był na poważnie.
LBM to powiedz mi jeszcze w jaki sposób ruchy @synd zostały wchłonięte/zmarginalizowane przez socjalistyczne. tylko nie odsyłaj do książek, które musiałbym kupić 🙂
@n0e
Inna sprawa, że intelektualna uczciwość i rzetelność linkowanego przez Ciebie Norberga moim zdaniem pozostawia sporo do życzenia. Zadałem sobie kiedyś trochę trudu, żeby sprawdzić niektóre podawane przez niego „fakty” i okazało się, że facet często-gęsto bazuje na bardzo wątpliwych źródłach – zresztą do niektórych sam musiałem się dokopać, bo nie raczył ich podać (co ciekawe, za to samo wielokrotnie krytykował Klein). Przykładowo, w jednej ze swoich polemik z Klein usprawiedliwiał brutalne zachowanie policji w czasie „bitwy pod Orgreave” tym, że protestujący robotnicy pierwsi zaczęli w nich napierdalać kamieniami. Jednak tylko pozbawiony jakichkolwiek odnośników do źródeł artykuł z angielskiej wiki potwierdza tę wersję – policyjną wersję, jak można wyczytać w dyskusji nt. tego artykułu. Niezła mi „rzetelność”, panie Norberg.
Interesujące są również jego tyrady w obronie Chile i innych krajów poddanych neoliberalnym reformom, w których opiera się niemal wyłącznie na statystykach Instytutu Frasera, MFW, Fundacji Heritage, a więc… zdominowanych przez neoliberałów think-tanków i instytucji. Gdyby rzeczywiście zależało mu na uczciwym naświetleniu tematu, to przynajmniej wspomniałby, że wielu znanych ekonomistów (jak Joseph Stiglitz, Paul Krugman, Amartya Sen) ma cokolwiek inne – negatywne – zdanie na temat rzekomej „cudowności” tych rozwiązań. Zamiast tego mamy klasyczny przykład selektywnego doboru „dowodów”, tak żeby pasowały do z góry przyjętej tezy.
„Działanie jednostek to abstrakcja? Ciekawostka 🙂 Działająca jednostka to coś, o czym możemy orzekać bez wątpliwości. Wszystkie inne rzeczy, kolektywy, kultury, narody, klasy to pewne abstrakcje, które w dużej mierze biorą swój początek z tego, że człowiek dąży do jak najprostszego posługiwania się językiem.”
Pozostaje tylko stwierdzić, że teoria języka i semiologia to dla ciebie czarna magia.
@n0e
Wchłonięte przez socjalistów? Raczej brutalnie spacyfikowane, czy to przez faszystów Franco w Hiszpanii, faszystów Mussoliniego we Włoszech (za co zresztą pochwalił go sam Mises, psia jego mać), tudzież bolszewików w Rosji.
A jeśli chodzi o knigi do kupienia… Zdaje się, że pozycja Levala jest w necie in englisz, na libcom.org. Pojedynczych artykułów on-line na te tematy również nie brakuje.
Wręcz przeciwnie, ale obowiązku tlumaczenia się przed anonimowymi prolami z neta nie mam. 🙂
mało precyzyjna odpowiedź, sam pokopię to może więcej znajdę 🙂
co do Norberga – sam dobrze wiesz, że nie ma czegoś takiego jak 'obiektywna’ ekonomia. za ekonomią zawsze kryje się jakaś ideologia, albo z nią sympatyzujesz albo jesteś przeciwko niej. to nie przypadek, że wszyscy ekonomiści których przytoczyłeś są z lewej strony. niewątpliwie muszą mieć 'zły’ stosunek do czegokolwiek by się szkole Chicago udało 🙂
co do samego 'udawania’ – oczywiście zależy jak to się zdefiniuje. dla jednego reformy się udadzą gdy przyniosą dobrobyt większości mieszkańców, dla innego reformy się udadzą gdy w wyniku reform wszyscy będą mieli po równo, albo chociaż w przybliżeniu 🙂
to jak w przypadku Chin: ja mogę powiedzieć, że reformy Deng Xiaopinga odniosły sukces bo 200mln ludzi weszło do klasy średniej, a jakiś tam Stiglitz powie „…ale zwiększyły się nierówności”
A oto kolejny obronca faszystow
http://www.lewica.pl/?id=20225
jeszcze co do Chile: możesz kurwić na Pinocheta, zaklinać jaki to z niego faszysta i tyran ale fakt faktem sam ustąpił 🙂 który lewicowy reformista to zrobił?
@Ultrarecht
Jak dla mnie, to możesz w ogóle skończyć pisać tutaj, zlikwidować bloga… Nie będę miał żalu, uwierz mi. Butnych, prawicowych napinaczy nie brakuje w necie – taki Weszbłąd dostarcza rozrywki za trojga 😀
@n0e
Akurat odnośnie Chile to i jedna, i druga opcja wśród krytyków z lewa uchodzi za bulszit.
@kapron
Czy ktoś z lewa broni tu decyzji sądu, tudzież samego prawa kryminalizującego faszyzm, nazizm i komunizm? Bo jakoś nie mogę skumać, po co linkujesz tekst Ciszy.
@n0e
Tyran? Tyranem to był Lenin, Stalin… Pinokio był kolejną marionetką na usługach USA. Z „góry” przyszedł prikaz, to ustąpił. Może zwierzchnicy obwiali się, że prędzej czy później wyjdą na jaw lody, jakie kręcił na kokainie i lepiej będzie zawczasu usunąć tego pionka z wielkiej szachownicy? 😉
tego w jakim stopniu był zależny od USA się nie dowiemy raczej, możemy tylko pogdybać… przy czym ty oczywiście będziesz obstawiał przy skrajnej wersji 'każdy jego ruch był wyreżyserowany’ 🙂
PS. ja z Pinocheta nie robię świętego, natomiast chciałbym przypomnieć, że gdy junta objęła władzę „demokratycznie wybrany ukochany przez lud” Allende właśnie był w pół drogi do wprowadzenia gospodarki planowanej. nawet wymyślił, że postawi system komputerowy, który chyba w jego mniemaniu miał ominąć problem kalkulacji ekonomicznej. no ale nie zobaczyliśmy tego raju w działaniu. nie wiem w sumie czy to źle, że świat nie ujrzał kolejnego dowodu na to, że gospodarka planowana nie działa.
@LBM
Bo ja wiem? Nie jestem jakimś wielkim entuzjastą spiskowej wersji dziejów, więc nie mam zamiaru rozkminiać, czy Amerykanie trzymali go na krótkiej czy długiej smyczy. Tym niemniej, że jakaś smycz była, tego – myślę – można być pewnym. Nie zapominaj o pożyczkach udzielonych przez MWF, a także przez inne międzynarodowe instytucje finansowe (przeważnie zdominowane przez USmański kapitał), takie jak Citicorp, Wells Fargo, Bank of America i Chase Manhattan. W samym tylko 1981 zagraniczny dług prywatnych chilijskich banków wynosił 11 mld $.
Co do Allende, to zgadzam się. Zresztą nigdzie go nie broniłem, tak samo idei centralnego planowania. Jeśli interesuje Cię, jak na wolnościowej lewicy postrzega się Allende, to polecam tekst autorstwa grupy Sytuacjonistów z Pointblank! z 1973 r. Autorzy stwierdzają wprost: Allende, obok junty Pinocheta i CIA, jest współodpowiedzialny za udupienie chilijskiej klasy pracującej (bardzo bojowej w owym czasie).
Na marginesie, nie potępiam Pinokia za śnieg, wszak dobry koksik nie jest zły 😉 (ino trochę droga taka zabawa 😀 ). Cała afera budzi we mnie głęboki niesmak z tego względu, że skurwysyn po cichu robił narkotykowe biznesy, a oficjalnie opowiadał się za war on drugs. Hipokryta do kwadratu, a mimo to wciąż wielu prawicowców uważa go za wcielenie honoru i cnoty.
no myślę, że w tym punkcie zgodzimy się obaj: władza psuje 🙂
„Gdyby rzeczywiście zależało mu na uczciwym naświetleniu tematu, to przynajmniej wspomniałby, że wielu znanych ekonomistów (jak Joseph Stiglitz, Paul Krugman, Amartya Sen) ma cokolwiek inne – negatywne – zdanie na temat rzekomej “cudowności” tych rozwiązań.”
Sława nie przesądza o wiedzy czy wybitności. Co z tego, że 100 nieuków będzie uważało coś za negatywne, skoro prawda i tak leży poza zasięgiem ich kompetencji.
hehe, nawiasem mówiąc czy ci wybitni ekonomiści wspomnieli w swojej twórczości co o ich receptach sądzi szkoła Chicago albo ASE? 😉
czy może to działa tylko w jedną stronę? 😉
a Krugman to mnie wkurwia po prostu, sympatycy Cato Institute już mu wytknęli jak ściemnia na swoim blogu, szczególnie jak wypiera się swoich własnych twierdzeń z niedalekiej przeszłości – szczególnie odnośnie kryzysu. no ale Obama rządzi, a chwalący go „trendi” Krugman jest na fali 🙂
@Joker
Sława nie przesądza o wiedzy czy wybitności. Co z tego, że 100 nieuków będzie uważało coś za negatywne, skoro prawda i tak leży poza zasięgiem ich kompetencji.
No bo jak powszechnie wiemy, wystarczy przyłożyć prawdometr i odwołanie się do autorytetu fachowego jest zbędne. To takie proste.
A skąd. Wystarczy „sława i znajomości”, a każdy może być „wybitnym” w jakiejś dziedzinie. :>
@n0e:
„sympatycy Cato Institute”
Aha , CATO Institute i wszystko jasne 🙂
„Aha , CATO Institute i wszystko jasne”
tzn co jasne?
nie mają prawa krytykować św. Krugmana?
@n0e:
„tzn co jasne?
Poważny przechył ideologiczny tego think-thanku. Który kiedyś zasłynął z negowania szkodliwości palenia tytoniu , a teraz neguje GO.
@Joker
Nigdzie nie twierdziłem, że przesądza, więc cała Twoja tyrada to zwykły strawman.
@n0e
Wystarczy, że gros ich twórczości to polemika z neoliberalnymi teoriami.
A wracając do Chile. Nie chodzi tylko o to, że sceptycy w temacie „chilijskiego cudu” preferują inną niż neoliberalna politykę ekonomiczną. Wiele z ich krytycznych uwag ma charakter źródłowy. Dla przykładu zacytuję fragment pracy „Poverty and inequality in Chile: offspring of 25 years of neoliberalism”, autorstwa chilijskiego ekonomisty Jacobo Schatana (swoją drogą, wypas nazwisko 😀 ):
„The slow but persistent deterioration of small and medium-size enterprises, coupled with the introduction of new technologies in the productive, financial and organizational areas, plus the crisis that affected South-East Asia in 1997-98, and spread throughout the world, resulted in a doubling of official, open unemployment figures, from around 300,000 to over 600,000 people; that is, from about 5% to over 10% of the total active Chilean population. These figures come from the National
Institute of Statistics (NIS). However, other sources, such as the University of Chile Department of Economics, that has been conducting employment measurements for the Large Santiago Area (with a total population of about one-third of the national figure), show figures that are about 50% higher than those of NIS for a similar geographical area. Other studies, carried out by various groups of researchers, but not officially published, arrived in 1999-2000 at a total figure of unemployed people, for the nation as a whole, of no less than 1.2-1.5 million” (Ibid., s. 63-64)
[w połowie lat 80 – okres junty i intensywnego eksperymentowania „chłopców z Chicago” – bezrobocie wynosiło jeszcze więcej, bo około 30% i zaczęło się zmniejszać pod koniec lat 80, gdy władze Chile „wyhamowały” trochę z neoliberalną polityką, odrzucając niektóre z kluczowych elementów Konsensusu Waszyngtońskiego i zwiększając wydatki na cele socjalne (edukacja, służba zdrowia itp)]
Gdzie indziej Schatan zwraca uwagę, że całe to „cudowne PKB” Chile opiera się zasadniczo na oligopolistycznym sektorze eksportowym, bazującym głównie na rabunkowej eksploatacji i wywozie słabo przetworzonych surowców naturalnych (np. miedź), agrobiznesie i rybołówstwie – przy czym podkreśla, że najwięcej śmietanki z tego procederu spijają właściciele firm i menadżerowie, których zarobki są od 100 do 500 (czasem nawet więcej) razy większe, niż szeregowych pracowników, z których wielu zarabia nie więcej, niż 1 dolara 75 centów za godzinę.
Czy Norberg i inni zeloci neoliberalizmu z Cato Institute w ogóle zajmują się takimi „niuansami”, gdy bronią efektów polityki ekonomicznej monetarystów? Jakoś nie zauważyłem. Ale co tam. Cato drogą, prawdą i życiem! Nieprawda-ż, n0e?
Reasumując, gospodarka Chile bardziej odpowiada typowym krajom tzw. Trzeciego Świata z charakterystycznym dla nich „kapitalizmem kompradorskim”, niż neoliberalnym wizjom technologicznie zaawansowanego „społeczeństwa przedsiębiorców”, którymi mamił Chilijczyków Grand Madafaka Pinochet.
I żeby nie było, że podpieram się samymi „etatystami”:
porkupineblog.blogspot.com/2008/03/chile-today-part-2-social-neoliberals.html
porkupineblog.blogspot.com/2008/03/chile-today-part-4-failure-of-neo.html
porkupineblog.blogspot.com/2008/03/chile-part-5-more-failures-of.html
Z bloga Larry’ego Gambone, anarcho-mutualisty.
A teraz najlepsze 🙂
Nawet ten rachityczny „sukces” związany z przestawieniem kluczowych sektorów chilijskiej gospodarki na eksport – którego jedynymi w zasadzie beneficjentami są chilijscy i zagraniczni oligarchowie – wziął się nie z działania mitycznej niewidzialnej ręki rynku, tylko z… państwowych interwencji.
„But it was not the invisible hand of the market that caused the new boom in resource-based exports. Most of the credit belongs to the state: most of the strategies-such as new product development, risk capital, technical training, advising, marketing, quality control-and many of the personnel involved in the new Chilean „miracle” were products of the old, and much derided, state interventionism of the 151 era.
How could the core changes generating the „miracle” come from the detested state sector? One part of the answer is that many military officers in the upper ranks of the dictatorship were „developmentalists”-believing that the economic growth of Chile was partly a by-product of an agile and creative state. (When the nationalized copper giant CODELCO fell into the military’s control, it remained a state-owned corporation. The military reluctantly permitted the privatization of the electric grid and the telephone system, but not copper, the state-owned oil corporation, or several other key state entities.) Another answer is that nations cannot quickly change their economic structure. The Chilean economy was put on a particular development path in 1939 with the creation of the CORFO, the state agency mandated to carry out the ISI strategy and build the national production base. CORFO’s many new public and mixed public/private firms accounted for the great bulk of Chile’s industrial growth from 1940 to 1974: a 1993 study pointed out that of the 20 top private exporting companies, at least 13 had been created by CORFO.
For a while under the dictatorship, it seemed that CORFO’s mission was nothing more than to sell off all the state-owned firms, then disappear. But the agency still exists, and after the 1982-1985 recession it became more active in the funding and development of new resource-sector firms.
In one key instance, CORFO was responsible for the funding and creation of the forestry sector-a strategy that it had advocated and supported for decades prior to the coup. The Chicago School economists have portrayed the boom in forestry products, now the largest export sector after mining, as a result of good policy and private initiative. The real story is that, while private capital lacked the initiative and foresight to develop the forestry sector, CORFO introduced forest management techniques, provided credits and subsidies, financed projects for technological development and labor training, and fostered the development of the allied paper, cardboard, and wood industries. CORFO also created an affiliate, the Forestry Institute, which launched a marketing and information campaign designed to promote forestry exports, while carrying on massive reforestation programs and introducing new tree varieties.
The same basic story holds for the fishing industry, as well as for most of the developments in fresh produce and processed food. Rather than the invisible hand moving through market forces, the visible (but largely ignored) hand of Fundación Chile-a public-private agency designed to develop firms in new areas where private capital would not invest, then sell them to the private sector-was responsible for most of this diversification. Fundación Chile began in 1976, with the assistance of a prominent economist, Ratil Saez, who had headed CORFO for many years. Like many of the military officers in the highest ranks of the dictatorship, Saez was contemptuous of the pretensions and ignorance of the Chicago School neoliberals. With CORFO under attack from this quarter, Saez moved laterally and gathered a group of experts who achieved major changes in the productive apparatus of the Chilean economy. (Incubating institutions similar to Fundacidn Chile have played a key role in the recent history of economic development in Korea, Taiwan, and much of East Asia-but these nations have consciously avoided neoliberal free trade policies. Instead of accepting the dictates of the market, they have sought to govern the market.)
Likewise, the dictatorship created ProChile in 1974 to assist the private sector in locating and selling to foreign markets. Today, many of the activities of ProChile are coordinated with support programs fostered by CORFO. Through its Export Promotion Fund, ProChile has co-financed export projects, providing up to 50% of the necessary capital-often using funds obtained from or through CORFO.
In yet another instance of state intervention, the government facilitated a boom in the private mining sector from the 1980s by allowing the mines to operate essentially tax-free. The tax rate was an all but invisible 0.8% of sales in 2002. From 1992 to 2002, eight of the top 10 private mining companies paid no taxes, in spite of the fact that Chile has the most profitable copper mining companies in the world. (Meanwhile, the poor pay a value-added tax of 19% on their consumption, including food and medicine.)
What all this adds up to should not be too surprising. In spite of a brutal military dictatorship that sought the total restructuring of the economy and the elimination of the state’s guiding role in it, the state sector was a crucial ingredient in Chile’s efforts to build an export-led economy in the Pinochet years and beyond. Thus, although neoliberals occasionally imposed their free-market ideas in the financial sector, the restructuring of the economy was led by a stealth government development policy. (Even in the financial sphere, the Chicago Boys were forced by real circumstances to retreat, imposing protective tariffs in the 1980s and accepting capital controls on imported short-term „hot” money.) While Chile is nearly always portrayed as a neoliberal success story, the reality is that Chile’s transformation was not neoliberal at its core-that is, within the system of production.” (źródło)
To tylko potwierdza, o czym wcześniej pisałem. Liberalizacja sektora finansowego, cięcia socjalne, ograniczenia roli związków zawodowych, obniżki podatków dla najbogatszych itp – to, co udało się „chłopcom z Chicago” wdrożyć w życie z proponowanego pakietu reform – niemalże doprowadziło chilijską gospodarkę na skraj przepaści. Tylko wzrost państwowego interwencjonizmu zapobiegł pogłębieniu się recesji z lat 80 i totalnemu kolapsowi chilijskiej gospodarki*. Najwyższy czas odstawić Szkołę Chicagowską i Miltona Friedmana do lamusa historii myśli ekonomicznej, koniecznie z etykietką „eksponat niebezpieczny dla zdrowia i życia” 🙂
*Nie żebym był fanem keynesizmu czy „mieszanej ekonomii” – chciałem na tym przykładzie pokazać, że kapitalizm bez państwowego kagańca nie może funkcjonować i zawsze, prędzej czy później, doprowadzi do poważnego kryzysu społeczno-gospodarczego.
@Joker
A skąd. Wystarczy “sława i znajomości”, a każdy może być “wybitnym” w jakiejś dziedzinie. :>
I tylko dlatego, że nie chcieli Cię w w Loży Wielki Południowy – Zachód, W Stronę Kalisza, Tobie jeszcze się nie udało?
>Nigdzie nie twierdziłem, że przesądza, więc cała Twoja tyrada to zwykły strawman.
Joł men, a skąd mamy to wiedzieć, jeśli niczego poza „że znani X o tym mówili” nie piszesz, JOŁ!
@Joker
Właśnie stąd. Gdybym napisał więcej, np. „Stiglitz, Krugman, Sen tak twierdzą, a to znani ekonomiści, więc nie mogą się mylić”, to wówczas uznałbym Twoją uwagę za w pełni uzasadnioną.
@LBM
tak tak, znam Schatana (tak, mocne nazwisko ;). szczerze powiedziawszy mając dane z różnych źródeł musiałbym zasiąść i przeanalizować je po kolei, dla wypracowania jakiegoś jednoznacznego stanowiska. tak samo przeczytać „krytyki krytyk”, bo jestem pewien, że Cato albo Mises Institute się do tego ustosunkowywały.
i dalej twierdzę, że te twoje stanowisko po „*” (które oczywiście widzę, że starasz się zawsze udowodnić 😉 jest błędne. wyobraź sobie, że ja mam takie „@syndykalizm na dużą skalę będzie niestabilny”. co ty na to? 😉
co do przeanalizowania danych – mam taki mały projekcik konlibowej wiki, jak ruszy, zasiądę do materiałów źródłowych i pogadamy 🙂
@n0e
Do artu Jamesa Cyphera? Niestety dla Ciebie, ale mylisz się. Sprawdziłem zarówno w archiwach Cato, jak i Mises Institute. I nic. Odwołanie do Cyphera znalazłem w jednym tylko przypisie (27) do artykułu „U.S. Military Spending in the Cold War Era: Opportunity Costs, Foreign Crises, and Domestic Constraints” R. Higgsa, zupełnie niezwiązanym z omawianym tematem.
Widać Twoi guru z Cato (nie tylko, części Misoidów też to dotyczy) są za ciency w uszach na poważną ekonomię – ekonomię, która nie bierze w nawias historii, środowiska, technologii i społecznych uwarunkowań. Nihil novi sub sole 😀
Więc wskaż taki okres z historii realnego kapitalizmu, gdy państwo nie interweniowało.
„A u was biją murzynów”?