Włodek wydał nowy numer MindFuck’a. Kto siedzi w polskim środowisku libertariańskim, ten powinien wiedzieć, czym ten MindFuck jest – wiem to nawet ja, choć sam świadomie jakiś czas temu odciąłem się od tego środowiska (pomijam tutaj ziomków z Warszawy, z którymi nie angażuję się ostatnio w stowarzyszeniu, ale to już z braku czasu). W każdym bądź razie przeczytałem już prawie całego MindFuck’a i pora teraz na kilka moich wniosków i ciekawskich spostrzeżonek.
Numer zaczyna się wielkim tekstem Bryan’a D. Caplana na temat działalności hiszpańskich anarchistów w ichniejszej wojnie domowej. Nie mam najmniejszej wiedzy na ten temat, więc nie chcę dyskutować w tym temacie. Ograniczę się tylko do tego, że tekst niedługo zawiśnie na stronie Włodka, a wraz z nim – anarchistyczna odpowiedź (cokolwiek dziwne określenie, zważywszy, że Caplan to też anarchista).
***
Następnym tekstem jest artykuł Davida A. Andrade sprzed ponad 100 lat. Czym jest anarchia? zawiera w sobie bardzo ciekawą analizę, ocierającą się moim zdaniem o historycyzm (w rozumieniu Poppera). Andrade pisze tak:
Niegdyś sądzono, iż w społeczności składającej się z tysiąca osób tylko jednej przysługuje władza do rządzenia pozostałymi, system ten określa się mianem monarchii absolutnej. Później zaczęto uważać, iż ma ona prawo do rządzenia pozostałymi, tylko jeśli opowiada się za nią conajmniej pięćset osób – był to system monarchii ograniczonej. Następnie zaczęto utrzymywać, iż prawo do władania ma pięćset osób, które wybierze spośród członków społeczności kogoś, kto zastąpi dotychczasowego monarchę – tak powstały republiki z prezydentem u władzy. Wreszcie zaś ukształtowało się przekonanie, iż pięciuset plus jeden członków społeczności ma prawo władać nad pozostałymi czerystu dziewiećdziesięciu dziewięcioma osobami, tak długo, jak reprezentanci podejmują decyzje w drodze głosowania przeprowadzonego w ciele ustawodawczym – na tym polega współczesna wzorcowa demokracja.
W tej analizie od razu rzuca się w oczy jeden aspekt – każda kolejna reforma zwiększa ilość depozytariuszy władzy. Oczywiście rzecz można określić również w ten sposób, że coraz większa ilość osób ma władzę nad… coraz mniejszą liczbą osób (rządzony z każdą klejną reformą staje się rządzącym i zostaje wyeliminowany z grona rządzonych). Sprawiedliwość dziejowa jest więc po naszej stronie – następnym krokiem będzie uczynienie rządzącymi wszystkich – a zarazem zniwelowanie do zera liczby rządzonych. Wtedy każdy będzie mógł odpowiadać tylko za siebie i nad sobą mieć władzę. Jest to zresztą motyw podjęty przez radykalną lewicę – dalsza demokratyzacja drogą do wolności. Sam już kiedyś o tym pisałem.
***
Następny tekst jest mini dialogiem między Indywidualistką a Kolektywistą (oryginał z 1893 roku, ale kto wie, czy rodzaj żeński „Indywidualistka” nie został wprowadzony z tych samych powodów, co „liberalna ironistka” Rorty’ego? Komunista w pewnym momencie zwraca uwagę na fakt, że ludzie się różnią zdolnościami i talentami i jeśli to pozostawimi, doprowadzimy do takich samych rozwarstwień społecznych, jakich świadkami jesteśmy dzisiaj (wtedy) za sprawą sojuszu państwa i biznesu. Pyta więc, kto wie, czy nie zasadnie, o czym niżej, czy możemy to zostawić w spokoju? Czy przypadkiem nie doprowadzi to do zazdrości i nienawiści, jak dzisiaj (wtedy – sc) biedni nienawidzą bogatych? Indywidualistka w odpowiedzi mówi:
Dlaczego miałby Pan nienawidzić kogoś, kto ma lepszy wzrok lu zdrowie? Czy zniszczyłby Pan cudzy manuskrypt tylko dlatego, iż jego autor umie piękniej kaligrafować?
I dalej w ten deseń punktuje komunistę. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na jedno założenie, które wypadałoby najpierw uzasadnić, zanim zacznie się je stosować. Moją uwagę na ten aspekt na poważnie zwrócili… komunitaryści, a konkretnie Michael J. Sandel. W swojej pracy, Liberalizm a granice sprawiedliwości, Sandel stwierdza, że [g]dzie występuje tendencja do odtwarzania podziału wyjściowego, tam można nazwać ją sprawiedliwą tylko przy dodatkowym założeniu, że wyjściowe uposażenie było sprawiedliwie rozdzielone. Tego założenia jednak nie sposób uzasadnić. „Wstępna dystrybucja zasobów jest w danej chwili pod silnym wpływem okoliczności naturalnych i społecznych” […] i, jako taki, nie jest ani sprawiedliwy, ani niesprawiedliwy, lecz po prostu arbitralny. Powinniśmy więc być wielce ostrożni, zdaje się mówić Sandel, przy przyjmowaniu danych aksjomatów. Dowodzi, że nie możemy uznać takiego stanu za sprawiedliwy; nasze cechy wrodzone, genetyczne nie są zasłużone. Po prostu są: [g]dzieś, „na samym końcu”, musi być jakaś podstawa zasługi, która sama nie jest zasłużona. Podstawa zasługi nie może sama być do samego końca zasłużona. Dodajmy tutaj, również za Sandelem (poniekąd krytycznie do Rothbarda), że sam fakt, iż pewne przymioty nie należą do mnie, nie oznacza, iż należą one do innej osoby, bądź też grupy osób. Przyjmowanie założenia odwrotnego (skoro nie należą do innych, to należą do mnie) jest arbitralne i wymaga cokolwiek wyjaśnienia.
***
Naprawdę długo mógłbym gadać o tym tekście. Nie chciałbym się jednak nadto rozpisywać, przejdźmy więc dalej. Następnym tekstem jest artykuł Włodka na temat Wordsworth’a Donisthorpe’a, angielskiego anarchisty z przełomu wieków, dosyć zapomnianego. Zostawiłem sobie ten artykuł na sam koniec MindFuck’a, a to z tego powodu, że czytałem (ale nie przeczytałem, ani też doczytałem) jakiś czas temu Law in a Free State, Donisthorpe’a właśnie i zamierzam je sobie przypomnieć, zanim siądę do artykułu. Jak ktoś by się chciał zapoznać z twórczością tego pana, zapraszam na strony Online Library of Liberty.
Przejdę więc może do nastepnego tekstu. Autorką Amerykańskiego anarchizmu jest znana dosyć polskim czytelnikom Wendy McElroy. Wzięła ona pod pióro XIX-wiecznych amerykańskich anarchoindywidualistów. Wspomniała o Williamie Lloyd’zie (?) Garrison’ie, o Spoonerze, o Tuckerze, Mosesie Harmanie (nie znalazłem nic o Thoreau), ale przede wszystkim – wspomniała o Josiah Warrenie. Bardzo się cieszę, że o nim wspomniała i bardzo się cieszę, że ten tekst pojawił się po polsku. Sam o Warrenie czytałem wcześniej, w pracy Tomasza Żyro, pt. Boża plantacja. Historia utopii amerykańskiej. Zacznijmy może jednak od Wendy, która to wspomniała o tym, jak
Warren otworzył sklep Time Store, dla którego stworzył specjalną walutę Labor Dollar. Sklep ten zaczął funkcjonować w 1827 roku [zdaje mi się, choć Wendy twierdzi inaczej, że Time Store istniał niejako wewnątrz New Harmony, komuny, powstałej z inicjatywy Warrena rok wcześniej – sc], mając na składzie towary o łącznej wartości 300 dolarów. Były one sprzedawane z 7% marżą dla pokrycia „okolicznościowych wydatków”. Sam zarabiał na sprzedawaniu swojej pracy, tj. pobieraniu opłat za czas, jakiego potrzebował na transfer towarów – czas między tym jak klient wybrał towar, a tym gdy został on mu faktycznie sprzedany. Pamiętajmy, że miało to miejsce zanim artykuły spożywcze zaczęto w sposób przemysłowy odważać i pakować i kiedy klient i sprzedawca raczej dobijali targu, niż stosowali z góry ustaloną cenę.
Jedną z innowacji Warrena było właśnie wywieszanie cen. Za zakupione towary klient płacił w tradycyjnym pieniądzu, a za czas pracy Warrena banknotami Labor Dollar, tym samym składał on obietnicę odpracowania równoważnego czasu w swoim zawodzie. Na przykład, jeśli klient był hydraulikiem, Labor Dollar zobowiązywał go do odpracowania dla Warrena określonego czasu w zawodzie hydraulika.
Celem Warrena było oddzielenie ceny towarów od zapłaty, jaką otrzymywał. Innymi słowy chodziło o stworzenie ekonomii, w której zysk opierałby się na wymianie czasu i pracy. I w pewnym stopniu udało mu się tego dokonać. Zainicjowana przez niego wymiana barterowa wykroczyła dalego poza granice radykalnej społeczności, w której się narodziła.
Był to oczywiście przykład niebagatelny – zanim zrodziły się proudhonowskie pomysły Banku Ludowego, greenowskiego wzajemnego pieniądza, czy spoonerowskiego zainwestowanego dolara. Wróćmy do Tomasza Żyro. Tak się składa, że ostatnio gadałem o tym dokładnie przykładzie z wyrusem. Podesłałem mu wtedy fragment, który teraz przytoczę w całości. Żyro pisze, że
W 1827 roku zakłada [Warren – sc] pierwszy „skład czasu” (time store) w Cincinnati, gdzie wymienia swój czas sprzedawcy na czas potrzebny do wykonania produktu (wyprzedzając tym samym ideę Banku Ludowego Proudhona). Uznaje tym samym, że pieniądz zostaine wyeliminowany w procesie wymiany usług i produktów w momencie, gdy podstawą rozliczenia będzie zasada kosztu. Koszt kształtuje cenę wyrobu, miarą zaś kosztu jest czas niezbędny do wykonania tegoż wyrobu lub czas wykonania czynności. „Jeśli koszt zakreśli granicę ceny, wtedy wypracujemy rozwiązanie pierszego problemu – równego wynagrodzenia za pracę [podkreślenie w oryginale – sc]. Koszt jest więc podstawą ceny, nawet w najbardziej skomplikowanych transakcjach; tymczasem z wartości uczyniono zasadę rządzącą nieomal wszystkimi przejawami handlu w tzw. cywilizowanym społeczeństwie”. W ten sposób Warren włącza się w bardzo gorącą dyskusję, rozpoczętą na początku lat trzydziestych XIX w., toczoną w środowiskach radykałów. Dotyczyła ona możliwości znalezienia idealnego miernika pracy (jak wiadomo, jeszcze w 1842 r. Makrs oddawał się miłemu złudzeniu likwidacji pieniądza). Warren uważał, że warunkiem niezbędnym jest odrzucenie „kombinacji”, tzn. sztucznego łączenia organizacji i przedsiębiorstw, dopiero potem nastąpi likwidacja matactw gospodarczych: spekulacji, konkurencji ekonomicznej, możliwych tylko dzięki istnieniu pieniądza. To one doprowadzają do spazmatycznych wahań koniunktury gospodarczej. Dzięki wprowadzeniu zasady kosztu ma nastąpić postulowane przez Warrena uproszczenie procesów ekonomicznych. W wymiarze jednostkowym oznacza to „możliwość rozwoju przez zróżnicowanie” (freedom to differ) i skazanie jednocześnie systemu bankowego na naturalny uwiąd.
Jest to zresztą drugi ważny element w artykule Wendy McElroy. Nie będziemy już o niej gadać i przejdziemy dalej. Zostawimy też Doktrynę Spoonera-Tuckera z punktu widzenia ekonomisty, Murray’a N. Rothbarda, bo wymagałoby to zbyt wielkiego wysiłku intelektualnego, jak na późną porę, o której to piszę, jak i dużo dłużego wpisu, czego przecież nie chcemy.
***
Następnym tekstem jest kapitalny artykuł Rodericka T. Longa, Przeciw anarchistycznemu segregacjonizmowi. Long zwraca w nim uwagę na typowe oddzielanie od siebie anarchizmu i libertarianizmu (zarówno współczesnego, jak i XIX-wiecznego). Wydaje się to szczególnie ciekawe właśnie w kontekście polskiej sceny anarchistyczno-libertariańskiej. Bez zbędnych komentarzy przywołam tutaj fragment tekstu. Na początku Long tworzy dwie grupy. Do pierwszej wrzuca m.in. Proudhona, Warrena, Spoonera, Tuckera, czy Oppenheimera. W drugiej lądują m.in. Spencer, Molinari, Rothbard, LeFevre, młody Friedman, SEK III, czy Hoppe. Long zwraca uwagę, że o ile pierwsza grupa jest bez zastrzeżeń określana, jako anarchistyczna, o tyle grupa druga jest cokolwiek podejrzana, jeśli o anarchizm chodzi. Jak jednak twierdzi Long,
By dokonać takiego rozróżnienia, musielibyśmy wskazać na konkretne i istotne różnice ideowe, pomiędzy tymi grupami, a naprawdę ciężko takowe znaleźć. Albowiem czy może nią być kwestia laborystycznej teorii wartości? Pomijając pewne zagadnienia praktyczne, czy naprawdę stanowi ona jakąś istotną różnicę? A może jest nią kwestia systemu płac i wyzysku pracowników przez pracodawców? Jeśli spojrzeć na problem w tych kategoriach, okaże się, iż Spencer, Konkin i Friedman, jako przeciwnicy pracy najemnej, powinni być zaliczeni do grupy pierwszej, podczas gdy Molinari i Donisthorpe, opowiadający się za reformą systemu płac w taki sposób, by był on bardziej korzystny dla pracowników stali by rozkrokiem pomiędzy obiema grupami. Jeśli weźmiemy pod uwagę kwestię własności gruntów i czynszów, wówczas okaże się, iż Spencer, będący zdecydowanym przeciwnikiem posiadania na własność ziemi, byłby znacznie większym socjalistą niż Tucker i powinien być zaliczony do pierwszej grupy, podczas gdy Spooner […] powinien należeć do grupy drugiej. […] Tucker, Tandy i Proudhon, jako zdecydowani zwolennicy prywatnych agencji ochronnych zaliczają się do grupy drugiej, podczas gdy LeFevre odrzucający możliwość stosowania przemocy nawet w samoobronie, muiałby być przesunięty do grupy pierwszej.
No, re-we-la-cja.
***
A dalej jest jeszcze lepiej. Krzysiek i Jędrzej zrobili jakiś czas temu wywiad z Kevinem Carsonem, którego fragment znajduje się w MindFuck’u (a całość zapewne za jakiś czas pojawi się na liberalis.pl). Cały ten wywiad jest przesmaczny, pozwoliłem więc sobie wyrwać z niego tylko jeden fragmencik i go zacytować. Otóż Carson twierdzi, że
władza tworzy pierwotny konflikt interesów: ci, którzy są u władzy są w stanie przenieść negatywne skutki swoich decyzji na innych, jednocześnie gwarantując sobie zyski.
Ilu libertarian by się pod tym podpisało? Nie wiem, ale zdaje mi się, że zdecydowana większość. Ale wiecie, co jest najlepsze? Kevin mówi o tym w kontekście hierarchii korporacyjnej, przeciwstawiając kierownictwo (władzę) pracownikom (reszcie). Teraz pewnie część libertarian już szuka jakiegoś korektora, albo gumki. Pozwolę sobie tutaj opowiedzieć moją osobistą historię, anegdotkę pracowniczą. Otóż jakiś czas temu dosyć zdecydowanie sprzeciwstawiłem się pewnym decyzjom, które postanowili wdrożyć moi pracodawcy. Później dostałem niebezpośrednie, ale dosyć wyraźne i zdecydowane ultimatum – jeśli jeszcze raz tak zrobię, będę mógł sobie szukać innej pracy. „Niestety”, jakieś dwa tygodnie później szefowie wycofali się ze swoich pomysłów, pośrednio przyznając mi rację. Żadnych przeprosin oczywiście nie dostałem (prawdę mówiąc, nigdy na nie nie liczyłem), a ultimatum wisi nade mną, niczym fatum. Bo szurnąć mnie dalej przecież mogą…
***
No dobra, kończymy te wycieczki osobiste. Po Kevinie Carsonie mamy drugi wywiad – tym razem z Fredem Woodworthem, wydawcą anarchistycznego The Match!. Wywiad jest świetny, Fred opowiada, jak to został oskarżony o napaść na policjantów, a skończyło się na wyroku skazującym na… policji, za skatowanie Freda. Opowiada, jak państwo zaciskało mu na szyi pętlę, byle tylko przestał wydawać pismo, opowiada o XIX-wiecznym sprzęcie, na którym je wydaje. Opowiada, co myśli na temat czegoś, co można by określić, jako „potoczny anarchizm” (określenie moje, o podobnym znaczeniu, co „potoczny libertarianizm” Carsona – „wulgarny” mi się średnio podoba:). Opowiada też coś takiego:
Dziś mało kto już o tym pamięta, ale kilka dekad temu termin libertarianizm był powszechnie używany przez anarchistów na oznaczenie własnych poglądów. Jednak gdzieś na początku lat 1970. termin ten przechwycili zafascynowani ideami Ayn Rand Republikanie, pragnący odciąć się od religijnej prawicy, z którą zaczęła być powszechnie kojarzona ta partia [lata 70. to początek kształtowania się nurtu neokonserwatywnego, który doprowadził do niejakiego rozłamu w GOP; również Rothbard o tym wspomina w następnym tekście „Dlaczego konserwatyści kochają wojnę i państwo?”, przywołuje również idee Old Right – sc]. Manewr ten udał im się do tego stopnia, iż anarchiści całkowicie przestali określać się mianem libertarian.
Ale najpiękniejszą rzecz mówi na końcu, gdy zwraca uwagę na to, że zmierzamy coraz bardziej w stronę kontroli, nadzoru i etatyzmu, oddalając się od wolności.
***
W MindFuck’u mamy jeszcze wspomniany już tekst Rothbie’go, mamy Libertariański feminizm – czy ten związek da się uratować? Longa i Charlesa Jonsona (nie czytałem jeszcze), wywiad z Eriką Lust, producentką kobiecych pornosów, czy z Danielem Carterem (jazzman) i Tomem Hazelmyerem (alternatywny wydawca muzyczny), felieton a temat gore i osiem przetworów pastafarianizmu.
A wspomniany wcześniej cytat z Freda brzmi tak:
Wiem, że nie uda mi się powstrzymać wszystkich skurwysynów, ale przynajmniej mam świadomość, iż nie poddałem się bez walki.
Co niniejszym dedykuję wszystkim libertarianom i anarchistom.
23/24.11.2009
Filip Paszko
***
Tekst ukazał się równolegle na blogu autora.
suplemencik:)
Przeczytałem wczoraj wieczorem wywiad z Danielem Carterem, który – „w kontekście Andrdade” – napisał: „Ja jednak sądzę, iż anarchizm nie jest wcale taki odległy od demokracji w jej idealnym znaczeniu. Ba, idea wolnych stowarzyszeń, w których ludzie, czy to indywidualnie, czy też zbiorowo decydują na temat tego, czego naprawdę chcą, wydaje się być zdecydowanie bardziej demokratyczna, niż demokracja, którą mamy teraz”. i dalej: „Anarchia, czy demokracja, za którą się opowiadam, miałaby znacznie bardziej zdecentralizowaną formę i większe poszanowanie dla praw. […] to do czego zmierzam, to raczej możliwie najszersza demokracja lokalna, coś w rodzaju Interentu, struktury niezhierarchizowanej, w której żaden węzeł nie jest ważniejszy od drugiego […]”.
A w kontekście libertarianizmu pisze: „Jeśli zaś chodzi o libertarianizm, to w Stanach jest on bardziej kojarzony z republikańskim stosunkiem do handlu. Ja zaś nie jestem wcale pewien, czy ci, którzy mają pieniądze i je inwestują, rzeczywiście opowiadają się za wolnością i działają na jej rzecz”.
ten pan szerzy nienawisc, a poprzez pseudointelektualne wypociny psuje do konca nasze spoleczenstwo. proponuje nie tylko zbanowanie go, ale rowniez proces o demoralizacje mlodziezy jego kaprawymi, syfilitycznymi schematami, ktore produkuje nitka zastepujaca mu mozg w pustej glowie.
???????????????????
A ja myślałem, że ludzie, którzy uwielbiają mówić o sobie samych w trzeciej osobie, skończyli się na Endrju Lepperze. Antypis obalił moje marne mniemanie.
Czytałem swego czasu MindFucka ale były w nim przede wszystkiem propozycje , jak ćpać i używać fifek. A przecie trawa jest dla bydła. Taki stan rzeczy najlepiej obrazuje nam , do kogo MindFuck adresuje swą ofertę:-D))))))))
to przeczytaj jeszcze raz na trzeźwo. polecam.
A przy okazji – http://www.youtube.com/watch?v=YzgO7tcuGHw&feature=related
Może nie we wszystkim autorka ma rację ale co do rdzenia jej odpowiedzi pełne poparcie:-)