Konrad Piwowarski: Libertarianizm[1] a demokracja

Sir Winston Churchill powiedział kiedyś, że demokracja to najgorszy system, jednak nie wymyślono nic lepszego. Czy rzeczywiście demokracja jest „mniejszym złem”? Dla libertarian odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista. W niniejszej pracy postaram się przedstawić jak przeciwnicy istnienia państwa odnoszą się do najpopularniejszego w krajach zachodnich systemu rządów.

Jedynym systemem, jaki jest w pełni zgodny z libertariańskim credo (a także z ludzką naturą) jest wolnorynkowy anarchizm. Zarówno demokracja, monarchia, czy też dyktatura są ustrojami, które gwałcą podstawowe prawa natury. Każde państwo istnieje bowiem dzięki zinstytucjonalizowanej grabieży, czyli podatkom. Dla libertarianina priorytetem powinno być obalenie okupanta i pozwolenie na działanie praw rynku. Oczywiście trzeba mierzyć siły na zamiary i nie warto występować z jednym koltem przeciwko uzbrojonej po zęby armii okupanta. Dlatego też wielu libertarian postuluje stopniowe reformy, dzięki którym możliwe będzie przekonanie większości ludzi do wolnościowych ideałów. Dopiero wtedy możliwe będzie obalenie państwa [2].

Podobnie jak XIX wieczni liberałowie, także część myślicieli libertariańskich widzi swoje szanse w ustroju demokratycznym i wartościach, które ten ze sobą niesie. Traktują go jednak jedynie jako etap w drodze do pełnej wolności. Jak zauważa Rothbard: „utrzymywanie daleko posuniętej wolności słowa i instytucji demokratycznych ułatwia, przynajmniej na krótką metę, rozwój ruchu libertariańskiego [3]”. Ujmując cynicznie: demokracja jest jedynie narzędziem, które dzięki swoim wadom, da się wykorzystać do obalenia państwa. Można bowiem o tym systemie powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że zawsze premiuje rozwiązania korzystne dla państwa. (Popularnym zarzutem do demokracji, który kierowany jest nie tylko przez libertarian, jest to, że w tym systemie dwóch pijaków spod budki z piwem ma więcej do powiedzenia niż jeden uniwersytecki profesor) [4] . Najgorszym możliwym scenariuszem dla państwa (równocześnie najlepszym dla jego obywateli), byłoby jego rozwiązanie. Historia pokazuje, że w wyborach już nieraz wygrywały partie antydemokratyczne (niestety nie były to partie libertariańskie), które zmieniały później system rządów.

Oczywiście każdy kij ma dwa końce i jeżeli uznamy, że łatwo manipulować wyborcami, to musimy być przygotowani na to, że nasi przeciwnicy polityczni także będą to robić. Jak pokazuje minione stulecie – robią to skuteczniej niż wolnościowcy. Dlatego też próba cynicznego wykorzystania demokracji może być bardzo trudna.

„Średniactwo” – to następny zarzut, jaki możemy postawić systemowi demokratycznemu. Każda społeczność składa się z jednostek o innym poziomie inteligencji, priorytetach, czy statusie majątkowym. Jesteśmy po prostu różni. Wynik wyborów demokratycznych zawsze jest pewnym kompromisem pomiędzy interesami poszczególnych osób. W związku z tym partie polityczne, które z definicji walczą o rządzenie państwem, także zwykle idą na ustępstwa w swoich programach wyborczych, bądź podczas sprawowania władzy. Inaczej nie nacieszyłyby się tą władzą zbyt długo. Przykładem mogą być chociażby rządy Platformy Obywatelskiej. Partia Donalda Tuska doszła do władzy głosząc program liberalny, konieczność zmniejszenia podatków, czy ogromnej administracji. Po ponad dwóch latach żaden z punktów tego programu nie został w pełni zrealizowany [5][6] . Dla libertarianina nie są możliwe żadne ustępstwa na rzecz rozbudowanego państwa. Jeżeli dojdzie do władzy, to zgodnie z etyką libertariańską, powinien od razu zająć się wprowadzaniem prorynkowego programu.

Demokracja niesie za sobą także kolejne niebezpieczeństwo – nadmierną legitymizację władzy. W większości współczesnych systemów demokratycznych obywatele maja niewielki wpływ na decyzje rządzących. Jedynym powszechnie stosowanym narzędziem kontroli władzy są wybory. Oczywiście w znakomitej większości konstytucji przewidziane są także takie instytucje jak referendum, weto ludowe, czy możliwość zgłaszania obywatelskich projektów ustaw. Niestety te mechanizmy stosowane są rzadko. Chlubnym wyjątkiem jest tu Szwajcaria, gdzie tak zwana magiczna formuła sprawia, że w parlamencie w rzeczywistości nie ma opozycji. Na ręce rządu patrzą za to obywatele, gdyż niemożliwa jest jakakolwiek znacząca reforma systemu bez przeprowadzenia referendum. Postawienie na przeciwnych biegunach władzy i obywateli jest dużo korzystniejsze dla państwa. Jeżeli złodziej widzi, że ktoś ciągle patrzy mu na ręce, to długo się zastanowi zanim coś ukradnie (a jeżeli już to zrobi, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że zabierze mniej, z obawy przed wykryciem).

Pozostałe reżimy polityczne nie antagonizują obywateli do władzy. Dzięki temu ludzie utożsamiają się z państwem i jego decyzjami [7]. Jeśli rząd Rurytanii wypowie wojnę Waldawii, to demokratyczni Rurytańczycy powiedzą: „My wypowiedzieliśmy wojnę Waldawii”. Oczywiście rząd Ryrytanii potrzebował będzie dodatkowych pieniędzy na jej sfinansowanie – wyemituje więc obligacje, które Rurytańczycy, jako lokalni patrioci, chętnie kupią. Kiedy wojna się skończy rząd będzie musiał spłacić ten dług publiczny. Naturalne będzie nałożenie na Ryrytańczyków podatków. Tym samym dochodzi do absurdalnej sytuacji, że Rurytańczycy muszą spłacić dług, który zaciągnęli wobec siebie [8] . Rothbard nie zostawia na takim myśleniu suchej nitki: „Rozumując w ten sposób musimy dojść do wniosku, że wszyscy Żydzi wymordowani przez rządy nazistowskie nie zostali eksterminowani, lecz zapewne „popełnili samobójstwo”, ponieważ oni też byli rządem (wyłonionym w demokratycznych wyborach), więc wszystko, co im on uczynił, było ich dobrowolnym działaniem [9]”. Takie utożsamianie się z rządem może prowadzić do utworzenia państwa, które – pod panierką demokracji, jest państwem absolutnym [10].

Inną kwestią jest to, czy demokracja przedstawicielska rzeczywiście zasługuje na ten przymiotnik. Po raz kolejny oddajmy głos Rothbardowi: „prawdziwy „pośrednik” lub „przedstawiciel” określonej osoby zawsze podlega jej indywidualnym poleceniom, w dowolnym czasie może być odwołany i nie wolno mu działać wbrew interesom lub życzeniom mocodawcy. Natomiast w demokratycznym systemie „przedstawiciel” nie może oczywiście nigdy realizować takich funkcji [11]”.

Wszystkie te argumenty prowadzą część libertarian do wniosku, że lepszym od demokracji systemem rządu byłaby na przykład monarchia. „Koronnym” argumentem popierającym to stanowisko ma być stosunek króla do państwa, które traktuje jako swoją własność. W demokracjach prezydenci, czy premierzy są jedynie zarządcami danego terytorium. Jak mówi Hans Hermann Hoppe: „Jako właściciel całego pakietu akcji do „swojego” terytorium, król będzie porównywalnie bardziej zorientowany w przyszłość. W celu zachowania, czy zwiększenia wartość swojej własności, będzie ją eksploatował niezbyt mocno, z pewnym wyrachowaniem. Dla kontrastu, tymczasowy i wymienialny demokratyczny zarządca nie jest właścicielem kraju, ale jak długo pozostaje na urzędzie, ma zezwolenie na wykorzystywanie tego faktu na swoją korzyść. Nie posiada akcji, ale jest prezesem zarządu. To nie eliminuje wyzysku, ale sprawia, że wyzysk jest nastawiony na czas teraźniejszy i niezbyt wyrachowany, to jest działania nie biorą pod uwagę wartości akcji [12] ”.

Wszystkie te argumenty prowadzą do pytania: czy libertarianie powinni brać udział w demokratycznych wyborach, legitymizując tym samym istnienie tego systemu? Według mnie odpowiedź musi być twierdząca. Wyłączenie się z walki politycznej i przejście na „partyzantkę” byłoby zbyt ryzykowne. Aby uwolnić się od opresji państwa, trzeba najpierw pokazać ludziom jego szkodliwość. Powinno być to obowiązkiem każdej osoby wyznającej etykę libertariańską. Nie można jednak tego czynić jedynie przez wygłaszanie wykładów, publikowanie artykułów, czy przekonywanie znajomych. Siła perswazji leży dzisiaj w mediach – a żeby regularnie tam się pojawiać, konieczne jest zasiadanie w parlamencie. Z drugiej strony ludzie muszą przekonać się, że kapitalizm nie jest zły. Mogą to zrobić dopiero, gdy poczują jak działa. Stanie się to możliwe dopiero po dojściu do władzy sił prorynkowych (nie ważne czy będą to libertarianie, minarchiści, czy konserwatywni liberałowie). Dopiero po tym możliwe będzie, upragnione przez libertarian, obalenie państwa.

Przypisy:
[1] Pojęcie libertarianizm utożsamiam w niniejszej pracy z anarchokapitalizmem, jako jedynym systemem zgodnym z etyką libertariańską.
[2] Bez takiego poparcia żadna zmiana nie jest możliwa. Jak pisze Rothbard: „aby utrzymać się przy władzy, każdy rząd (nie tylko „demokratyczny”) musi posiadać poparcie większości swoich obywateli (…) w przeciwnym przypadku rządząca mniejszość uległaby w końcu aktywnemu naporowi większości społeczeństwa” za: Murray N. Rothbard „Egalitaryzm jako bunt przeciw naturze” s. 102
[3] Tamże, s. 89
[4] Pogląd ten prezentuje m. in. Wojciech Cejrowski (np. tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=x2SA6Y2JPvQ)
[5] Innym przykładem może być prezydentura Baracka Obamy, który na sztandarach niósł hasło zmiany. Tymczasem do opisania roku jego rządów bardziej pasuje drugie tłumaczenie słowa „change” (po zeszłotygodniowej utracie tak zwanej superwiększości w Senacie, reformy są jeszcze mniej prawdopodobne, a w ciągu roku udało ją się wykorzystać zaledwie trzykrotnie).
[6] Trzeba tutaj dodać, że różnice społeczne nie są jedynym czynnikiem, który wpływa na zachowawczość władzy. Bardzo poważnym ograniczeniem są związki zawodowe i inne grupy lobbystyczne. Sprawia to, że dokonać zmian jest jeszcze trudniej (przykład, postulowanej w Polsce od wielu lat, reformy KRUS-u), chyba że są one na rękę tych grup interesu.
[7] Jak pisze Rothbard: „Wraz z rozkwitem demokracji stopień identyfikacji państwa ze społeczeństwem uległ podwojeniu, do tego stopnia, że powszechnie słyszy się sentymentalne opinie praktycznie gwałcące wszelkie racjonalne zasady i zdrowy rozsądek oraz karzące nam wierzyć, iż „to my jesteśmy państwem” za: Murray N. Rothbard „Egalitaryzm…” s. 95
[8] Tamże
[9] Tamże, s. 96
[10] Zdaniem Jesusa Huerty de Soto: „Demokracja jest bardzo niebezpieczna, ponieważ legitymizuje władzę państwową, ponieważ wybrani w demokratycznych wyborach reprezentanci mogą być uznani za uprawnionych do stosowania przymusu względem społeczeństwa. (…) Decyduje większość, która może być demagogicznie wykorzystana w celu zdobycia władzy absolutnej” za: http://www.mojeopinie.pl/przeciwko_kazdej_formie_panstwa_wywiad_z_profesorem_de_soto,3,1257597067
[11] Tamże
[12] http://www.miasik.net/articles/hoppe.html

BIBLIOGRAFIA:

1. Murray N. Rothbard „Egalitaryzm jako bunt przeciw naturze” wyd. Fijor Publishing, Warszawa 2009

2. Hans-Herman Hoppe „Demokracja – bóg, który zawiódł”:
http://www.miasik.net/articles/hoppe.html

3. „Przeciwko każdej formie państwa” – wywiad Rafała Lorenta z profesorem Jesusem Huertą de Soto:
http://www.mojeopinie.pl/przeciwko_kazdej_formie_panstwa_wywiad_z_profesorem_de_soto,3,1257597067

4. Wywiad Mateusza Machaja z Hansem Hermannem Hoppe:
http://mises.pl/78/78/

5. Murray N. Rothbard „O nową Wolność. Manifest libertariański”, wydanie internetowe: http://mises.pl/pliki/upload/Rothbard_manifest_libertarianski.pdf

6. Fragment programu Wojciecha Cejrowskiego „Po mojemu”: http://www.youtube.com/watch?v=x2SA6Y2JPvQ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *