Profesor Hans Hermann Hoppe stworzył dla Austriackiej Szkoły Ekonomii fundamenty etyczne dotyczące uzasadnienia dla istnienia prawa własności. Jego teorię nazywa się etyką argumentacji. Uzasadnienie dla prawa własności wywodzi się z hipotetycznej sytuacji, w której dwaj ludzie przeprowadzają dyskusję na temat tego, co jest ich własnością. Na podstawie teorii Hoppego, akceptując jej wady i zalety, zapragnąłem stworzyć własną, która miałaby większe zastosowanie dla rozmaitych realnych problemów społecznych, niekoniecznie związanych w jakikolwiek sposób z ekonomią. W ten sposób ustalając własną wersję fundamentów ideowych dla libertarianizmu praw naturalnych.
Istota pomysłu Hoppego przedstawia się w ten sposób:
(…) z a priori argumentacji wynika, że wszystko, co musi zostać założone w trakcie argumentacji, jako logiczny i prakseologiczny warunek wstępny argumentacji, nie może z kolei być argumentacyjnie podważone bez zaplątania się w wewnętrzną (wykonawczą) sprzeczność. Teraz, wymiana stwierdzeń nie składa się ze swobodnie rzucanych słów, ale raczej stanowi szczególną ludzką aktywność. Argumentacja pomiędzy Crusoe i Piętaszkiem oznacza, że obydwoje mają, i wzajemnie to uznają, wyłączną kontrolę nad ich poszczególnymi ciałami (mózgami, strunami głosowymi itd.) podobnie jak nad miejscami, w których przebywają ich ciała. Nikt nie może mówić czegokolwiek i oczekiwać, że druga strona zostanie przekonana o słuszności tej wypowiedzi lub odrzuci ją i zaproponuje coś innego, jeśli nie zostanie założone wstępnie przez niego i jego oponenta wyłączne prawo własności do swoich ciał. W rzeczywistości, właśnie to wzajemne rozpoznanie prawa własności do ciała i miejsca przebywania stanowi charakterystyczną cechę (characteristicum specificum) wszystkich sporów: jeśli ktoś nie może zgodzić się co do słuszności jakiejś szczególnej propozycji, to mimo to musi się pogodzić z faktem, że ktoś się nie zgadza. Co więcej, to prawo do posiadania własnego ciała i miejsca przebywania musi być uznane a priori (bezdyskusyjnie) przez obydwie strony jako uzasadnione. Ktoś, kto stwierdza zasadność stanowiska oponenta, przyjmuje z góry, że zarówno jemu, jak i jego oponentowi przysługuje prawo do wyłącznej kontroli nad poszczególnymi ciałami i miejscami ich przebywania, przez samo stwierdzenie: „Sądzę, że to i to jest prawdą i rzucam ci wyzwanie, byś udowodnił mi, że się mylę.” Ponadto, byłoby również niemożliwe angażowanie się w argumentację i uznanie mocy czyjegoś argumentu, jeśli temu komuś nie wolno byłoby posiadać (mieć wyłącznej kontroli) innych rzadkich środków (poza ciałem i miejscem jego przebywania). Gdyby nie miał on takiego prawa, to wtedy wszyscy natychmiastowo skazalibyśmy siebie na zagładę i problem uzasadnienia reguł – a także każdy inny ludzki problem – zwyczajnie by nie istniał. Dlatego, na mocy faktu bycia żywym, prawa własności do innych przedmiotów także muszą zostać przyjęte z góry jako wiążące. Nikt, kto jest żywy, nie może w ogóle twierdzić inaczej.
Nikt nie może twierdzić inaczej – ale wobec tego dlatego tak często ludzie nie zgadzają się co do tego, co stanowi ich własność? Otóż istnieją inne, konkurencyjne argumenty poza pierwotnym przywłaszczeniem rzeczy potrzebnych nam do utrzymania się przy życiu i dojścia do samej możliwości argumentacji. Istnieją jeszcze inne okoliczności, niż śmierć głodowa, w których spotkanie dwóch negocjatorów debatujących o tym, co stanowi ich własność, nie jest możliwe. Pierwszy z nich to bezpieczeństwo. Dyskutanci nie spotkają się, jeśli ktoś nastawiony do nich nieprzychylnie nie uśmierci ich wcześniej w celu zrabowania ich własności. Z tego wynika, że nie można mówić o własności, jeśli nie zakładamy, że trzeba jej bronić. Pomijając takie założenie wpadamy w sprzeczność wewnętrzną, nie zauważając, że aby dotrzeć na miejsce spotkania, potrzebowaliśmy broni palnej bądź ochroniarza, w ostateczności policjanta. Mamy ponadto za sobą setki lat istnienia cywilizacji, która usunęła mnóstwo naturalnych zagrożeń, jakie czyhają na człowieka w świecie przyrody. Gdyby nasze bezpieczeństwo nie było na wiele sposobów zabezpieczone, nie byłoby szans, by dotrzeć na miejsce.
Aby spotkanie się odbyło, musimy również znać jego miejsce. Musieliśmy wcześniej skontaktować się z drugim dyskutantem, musieliśmy w ogóle wiedzieć, że taki człowiek istnieje i chce z nami porozmawiać. Co z tego wynika? Musieliśmy znać informacje, które mogły doprowadzić nas do poznania człowieka, który wszedł z nami w konflikt co do prawa własności. W jaki sposób mogliśmy do nich dojść? Musieliśmy po prostu z danej własności korzystać. Hoppe pisze dalej:
Jeśli nie pozwolono by człowiekowi uzyskiwać praw własności do tych dóbr i miejsc przez akt pierwotnego zawłaszczenia, tj. przez ustanowienie obiektywnego (stwierdzalnego intersubiektywnie) związku pomiędzy nim i jakimś szczególnym dobrem i/lub miejscem przed kimkolwiek innym i gdyby zamiast tego prawa własności do takich dóbr i miejsc były przyznawane spóźnialskim, wtedy nikt nie miałby nawet przyzwolenia na rozpoczęcie używania dobra, o ile nie uzyskałby wcześniej zgody danego spóźnialskiego. Jednak jak może spóźnialski udzielić zgody na działania tego, który przybył wcześniej? Co więcej, każdy spóźnialski musiałby z kolei potrzebować zgody kolejnych spóźnialskich i tak dalej. Ani my, ani nasi potomkowie nie byliby w stanie przetrwać, gdyby stosowano się do tej zasady.
Otóż kryterium uzyskania takiego przyzwolenia może być faktyczne korzystanie z danego dobra. Możemy odnaleźć pewne symptomy myślenia w tym kierunku w rozważaniach na temat roli wiedzy w ekonomii prowadzonych przez Friedricha von Hayeka. W eseju „Wykorzystanie wiedzy w społeczeństwie” Hayek pisze:
Wiedzieć o istnieniu nie w pełni wykorzystanej maszyny i uruchomić ją, lepiej wykorzystać czyjeś umiejętności, mieć informacje o dodatkowych zapasach, z których można zaczerpnąć w okresach zakłóceń podaży – wszystko to ze społecznego punktu widzenia jest równie użyteczne jak znajomość lepszych alternatywnych technik. Spedytor zarabiający na życie dzięki wykorzystaniu rejsów pustych lub nie w pełni załadowanych trampów, agent nieruchomości, którego wiedza niemal bez reszty ogranicza się do znajomości przemijających okazji, arbitrażysta czerpiący zyski z lokalnych różnic cen towarów – wszyscy oni spełniają jednoznacznie użyteczne funkcje, opierając się na wyspecjalizowanej wiedzy o nieznanych innym ludziom okolicznościach towarzyszących konkretnej ulotnej chwili.
A zatem istnieje pewien dość istotny czynnik związany z użytkowaniem dóbr, bez którego ekonomia nie może, według Hayeka, funkcjonować. Posiadanie wiedzy tego rodzaju, o którym pisze autor, jest więc dla spotkania się dwóch ludzi w konkretnym miejscu całkowicie niezbędne. Aby przyjechać w dane miejsce, musieli znać adres, który został im przesłany konkretną, znaną im drogą. Musieli wybrać środek transportu dostępny w danej okolicy i wybrać najbardziej ekonomiczną opcję. Co więcej, musieli w ogóle mieć jakąś wiedzę o podróżowaniu czy samym przenoszeniu się z miejsca na miejsce właściwą człowiekowi i jego technicznym wynalazkom ułatwiającym poruszanie się. Musieli także zaplanować sobie czas, którego bez zaplanowania z pewnością nie mogliby przeznaczyć na spotkanie, lecz na rozwiązywanie swoich codziennych problemów. Jeśli spotkanie miało dotyczyć prawa własności do jakiejś konkretnej rzeczy, trzeba było chociażby wiedzieć o jej istnieniu. Trzeba było też umieć odnaleźć relacje między użytkową funkcją różnych rzeczy wchodzących w skład ich przedsiębiorstwa, domu czy działki. Aby uzyskać całą tą wiedzę, musieli na bieżąco robić użytek z posiadania kontroli nad swoimi ciałami i swoją własnością, czyli posiadać je w sensie użytkowym, zdefiniowanym w ideologii mutualizmu.
Z powyższego wynika, że istnieją trzy rodzaje argumentów dla uzasadnienia prawa własności: pierwotne przywłaszczenie, zdolność do obrony, wiedza o dobrach przez siebie posiadanych. Są one zupełnie równorzędne i każdy z nich może stanowić pełnoprawny powód do przyznania prawa własności do danego dobra. Może się wydawać, że jest to zbyt mało precyzyjne, że w każdym wypadku, jak argumentuje Hoppe, dyskusja trwałaby bez końca. Niekoniecznie. Nie możemy zakładać, że w każdym przypadku da się dogadać. Czasem konieczne jest inne wyjście z sytuacji: konflikt fizyczny lub wycofanie się z roszczeń, prowadzące do ugody, która nie musi wynikać z rozstrzygnięcia kryteriów moralnych. Tak wygląda życie ludzkie, wbrew wycinkowemu przedstawieniu relacji międzyludzkich przez Hoppego.
Przyjrzyjmy się teraz konkretnym zastosowaniom, jakich może dostarczyć argumentacja negocjacyjna w różnych nietypowych problemach praktycznych.
W latach 30. XX wieku wielki przywódca Polski, marszałek Józef Piłsudski, miał do rozwiązania poważny problem związany z przyszłością swojego kraju. Dostrzegł niebezpieczny kierunek, w jakim ewoluują Niemcy za rządów nowego premiera, Adolfa Hitlera. Jego działania i poglądy skłaniały do tego, aby przewidywać problemy dla Polski w związku z jego działalnością. W roku 1934 prawie nikt z polityków nie brał na poważnie myśli o zagrożeniu ze strony Niemiec – kraju przymusowo zdemilitaryzowanego. W celu zawarcia porozumienia pokojowego, marszałek zorganizował demonstrację sił polskiej armii, która wtedy dorównywała siłą armii III Rzeszy. W ten sposób chciał dać do zrozumienia władzom niemieckim, że w razie pogorszenia się stosunków między państwami nie cofnie się przed użyciem siły dla odzyskania swojej pozycji. Gdyby groźbę tą zrealizował, historia XX wieku być może potoczyłaby się zupełnie inaczej.
Ale wtedy rząd polski na pewno byłby przedmiotem ostrej krytyki opinii międzynarodowej. Cóż mógłby odpowiedzieć na to Piłsudski? Jakie miał prawo do tego, aby organizować zbrojną napaść na naród niemiecki, powodując straty w ludziach, nie tylko wśród żołnierzy, ale cywilów, którzy nic mu nie zawinili? Otóż zawinili. Jeśli nawet nie popierali władz, byli zbyt słabi, aby się im przeciwstawić. Z powodu swojej słabości zasłużyli więc na śmierć, sama ich niemożność przeciwstawienia się planom rządu stworzyła bowiem dla innych krajów zagrożenie. Jak powiada Biblia Szatana: „Niech będą błogosławieni zwycięscy, albowiem zwycięstwo jest podstawą prawa – niech będą przeklęci pokonani, ponieważ będą na zawsze poddanymi!” Argument obrony przeważa w tym problemie, według mnie, nad pierwotnym przywłaszczeniem aż do najgłębszych jego podstaw: prawa do życia. Potencjalni Niemcy, będący przeciwnikami rządów Hitlera, powinni uznać w dyskusji, że ich życie jest narażone nie bez powodu. Oczywiście, można mieć wątpliwości co do sensowności masowych bombardowań przez Aliantów miast niemieckich, które były bardzo dotkliwe dla cywilów i wzmacniały w nich wolę walki.
Rozważmy najpoważniejszy konflikt związany z własnością w obrębie ideologii wolnościowych. Odłam libertarianizmu zwany mutualizmem pozytywnie odnosi się do koncepcji posiadania autorstwa Pierre’a Proudhona, która zakłada, że należy do nas to, z czego korzystamy przez pracę. Jeżeli z danej rzeczy korzysta kto inny, niż pierwotny właściciel, staje się to jego własnością automatycznie. Pogląd ten, w formie zdefiniowanej wcześniej, jest dla mnie jednym z możliwych argumentów za prawem własności. I niekiedy może mieć znaczenie kluczowe. Przypadkiem takim są zakłady pracy opuszczane i zamykane przez pracodawców. Na skutek zamknięcia swojej firmy przedsiębiorcy przestają być pod jakimkolwiek względem użytkownikami pozostawionych przez siebie dóbr. Czy jednak tracą ten status na stałe? Nie sądzę. A zatem przypadki z ogarniętej kryzysem Argentyny, kiedy byli pracownicy włamywali się do swoich byłych miejsc pracy, są dla mnie moralnie do zaakceptowania – ale z chwilą powrotu pierwotnego właściciela powinno mu się oddać to, co należało niegdyś do niego.
Można sobie wyobrazić też problemy, w których pierwotne przywłaszczenie nie ma zupełnie żadnego znaczenia, a konflikt może zaistnieć między potrzebą zdolności do obrony, a wiedzą o rzeczach posiadanych. Załóżmy, że gdzieś we Włoszech w roku 1944, w okolicach klasztoru Monte Cassino, w trudno dostępnych górach, stałby dom, w którym pewien człowiek schronił się w celu przetrwania wojny. Niestety, wojna przyszła do niego i znalazł się w samym centrum walk o wyzwolenie Półwyspu Apenińskiego spod rządów III Rzeszy. Tak się również złożyło, że żołnierze, którzy nieopodal stacjonowali, poprosili go o udostępnienie im tego domu jako fortyfikacji i zaplecza organizacyjnego. Wywiązuje się więc dyskusja.
W dyskusji tej nie powinno mieć znaczenia ustalanie, czy dom rzeczywiście należy do tego człowieka, czy może zna on prawdziwego właściciela, który liczy, że jego własność nie zostanie zniszczona przez działania wojenne. Liczyłoby się to, czy dom jest rzeczywiście dla żołnierzy niezbędny, i czy mieszkaniec może im pomóc w zadomowieniu się tam. Być może posiada on wiedzę o przebiegu mało uczęszczanych ścieżek górskich, bez której mieszkanie tam jest bardzo uciążliwe? W takim wypadku można by uznać to miejsce za możliwe do użytkowania tylko przez niego.
Chciałbym wskazać na trzy drogi nadużywania każdego rodzaju argumentów. Przeceniając istotność mutualistycznej koncepcji „posiadania”, możemy uważać, że ekonomia powinna opartą na pracy teorię wartości czynić fundamentem dla problemów kalkulacji ekonomicznej. Idąc tą drogą, stworzono wiele ekonomicznych potworności, które doprowadziły do nędzy i śmierci miliony ludzi. Chociaż sam mutualizm nie byłby jeszcze najgorszy, wcielając w życie ustrój gospodarczy zbliżony do stanu Polski z roku 1981.
Nadużywając argumentu z obrony, możemy dowodzić, że państwo jest potrzebne dla ochrony przed łamaniem podstawowych praw obywatela. Organizacja narzucająca sama z siebie ograniczenie wolności wszystkich dla ich rzekomego dobra ma według wielu moralne uprawnienie do czynienia tego, szczególnie pod wpływem zagrożenia ze strony innych państw. Dążenie do własnego bezpieczeństwa staje się podstawą do tego, aby krzywdzić niewinnych ludzi, zmuszając ich do opłacania państwa lub ograniczania im możliwości obrony własnymi środkami. Nie trzeba chyba tutaj wymieniać, do jakich katastrofalnych skutków dla naszej cywilizacji prowadzi ten pogląd, wątpiącemu poradzić można krytyczną refleksję nad historią XX wieku.
Nadużywając pierwotnego przywłaszczenia, wpadamy w radykalny legalizm, każący akceptować roszczenia restytucyjne sięgające kilkadziesiąt lat wstecz, dotyczące na przykład ziem zachodniej i północnej Polski posiadanych niegdyś przez Niemców lub wypłacanie przez państwo odszkodowań za mienie utracone w czasie wojny przez mieszkańców Polski narodowości żydowskiej. Co więcej, legalizm wpada we własne zaprzeczenie, akceptując tylko roszczenia do dóbr, które zostały zrabowane z naruszeniem własnoręcznie stworzonego i zatwierdzonego przez bandytów systemu prawnego.
Nie twierdzę, że światopogląd wynikający z zaprzeczenia powyższych, czyli subiektywizm wartości, anarchizm i rewolucjonizm, jest z założenia słuszny, chciałem jedynie pokazać najistotniejsze dla mnie problemy nadużyć w stosowaniu któregokolwiek z argumentów dla moralnego uzasadnienia własności. Należy odszukiwać w konkretnych sytuacjach zastosowania dla trzech rodzajów argumentów negocjacyjnych, dzięki którym człowiek wierzący w wolność ekonomiczną i obyczajową może uchronić się od popadania w ślepy dogmatyzm. Tak często pojawiający się u radykalnych stronników jakichkolwiek poglądów politycznych. Czytelnicy tego bloga powinni jednak mieć na uwadze, że „liberalis” oznacza: <<prawy, uprzejmy, dobrze wychowany, kulturalny, liberalny, hojny>>.
***
Brak praw autorskich: ten artykuł jest udostępniony na licencji Free Art License. Można go swobodnie modyfikować oraz rozpowszechniać zgodnie z warunkami tej licencji.
Przyznaję, nie chce mi się czytać do końca i dopiero wtedy wyrwać się z uwagą, bo na początku spotkałem brednie: dyskusja z kimś nie oznacza uznania jakiegoś prawa tego kogoś do czegokolwiek. Amen. To, że cokolwiek robię nie oznacza, że robię to ze względu na jakieś prawo etyczne. Co najwyżej – ludzie, którzy nie potrafią pojąć, na czym polega amoralizm/immoralizm/sceptycyzm etyczny tak myślą. Ale ich ograniczenie umysłowe nie jest argumentem za czymkolwiek.
@autor
Murzynie, bredzisz, mutualistyczne rozwiązania, o ile byłby to mutualizm wolnościowy, nie miałyby nic wspólnego z PRLą i żadnym ustrojem państwowym.
Nie miałyby nic wspólnego z niczym, co istniało do tej pory? A może, w jakimś sensie, byłyby podobne Królestwu Niebieskiemu?
Hoppemu chodzi o to, że jeśli łamię jakąś zasadę, to, aby pozostać w zgodzie z jakąkolwiek moralnością, muszę założyć, że może ona być złamana przeciwko mnie. Ale, jak rozumiem, to nie jest zależność interesująca amoralistów.
Można by się też zastanawiać, czy ustrój gospodarczy w Polsce roku 1981 był gorszy od obecnego.
DU
Opierałby się o dobrowolnie zawierane umowy. Widzisz różnicę?
I byłaby to refleksja nie na temat.
Ja bym powiedział raczej, że to jest zależność, którą warto pojąc, nawet gdy jest się moralistą.
@autor:
„Idąc tą drogą, stworzono wiele ekonomicznych potworności, które doprowadziły do nędzy i śmierci miliony ludzi”
Faktycznie straszna bzdura.
„Chociaż sam mutualizm nie byłby jeszcze najgorszy, wcielając w życie ustrój gospodarczy zbliżony do stanu Polski z roku 1981.”
Chodzi zapewne o program Rzeczypospolitej Samorządnej.