Robert Gwiazdowski: Pawlak na emeryturze

Miło jednak być prorokiem we własnym kraju… Pan Wicepremier Waldemar Pawlak „kupił” pomysł ograniczenia składek na ZUS i przejścia na „kanadyjski” system minimalnej gwarantowanej emerytury państwowej.

Pan Premier Pawlak chce, żeby wszyscy płacili jednakową, niewielką składkę (120 zł). W zamian na starość każdy dostałby emeryturę wystarczającą na przeżycie bez pomocy opieki społecznej (w wysokości ok. 1200 zł). Jeżeli ktoś chciałby na starość żyć na wyższym poziomie, sam musiałby odkładać pieniądze w banku czy w funduszach. Proponuje w tej sprawie referendum!

Eksperci są przeciw. Zwłaszcza „twórcy reformy emerytalnej”.

Przeciw wydają się też być niektórzy dziennikarze. W GW artykuł pod tytułem: „Mącenie w emeryturach”. Jak sądzę – po tytule – raczej oceniający niż informujący. Po treści tym bardziej.

Opinie ekspertów można pogrupować następująco:

1. Obecny system jest generalnie świetny i nie należy go zmieniać. Jest on tak świetny, iż należy nim jeszcze objąć, po pierwsze, rolników, którzy nie korzystają dotychczas z jego dobrodziejstwa, a po drugie wszystkich obywateli Unii.
2. Obywateli trzeba zmusić do odkładania na emeryturę, bo „nie umieją inwestować i nie mają nawyku odkładania pieniędzy na przyszłość”.
3. Pomysł Premiera Pawlaka zwiększyłby deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, z którego ZUS wypłaca emerytury, o 73 mld zł. – ergo Minister Finansów musiałby go pokryć „gigantyczną” podwyżką podatków.
4. Referendum nie można przeprowadzać w sprawach podatkowych, bo wiadomo, że każdy będzie chciał niższych podatków dziś, a na starość nie będzie miał z czego „godnie” żyć!

Jest jeszcze pogląd piąty: Pomysł Premiera Pawlaka ma sens. Nie wiem co prawda, skąd mu się wzięły liczby (składka 120 złotych miesięcznie, emerytura 1200 złotych miesięcznie), ale co do zasady to byłby to powrót do korzeni niemieckich socjaldemokratów, którzy w drugiej połowie XIX wieku zgłosili pomysł, a który wcielił w życie konserwatysta Bismarck. Bo tak to już w historii bywało, że konserwatystom, kierującym się racją stanu, potrafiło się przytrafić wprowadzenie w życie pomysłów politycznych przeciwników, a socjaliści nawet dobre pomysłu konserwatystów „kilowali” jako „obce ideowo”, nawet jak funkcjonowały całkiem dobrze.

Ci, którzy głoszą, że pomysł Pana Premiera Pawlaka ma sens, zostali nazwani „ultra liberałami”. Spotkało to mojego kolegę z CAS – Andrzeja Sadowskiego. Przy okazji zacytowano jedynie jego pogląd, że referendum zaproponowane przez Pana Premiera Pawlaka mogłoby być przeprowadzone tylko pośród tych młodych osób, które miałyby w przyszłości zostać objęte nowym systemem. Na zacytowanie jego/naszego poglądu na temat kosztów pracy, miejsce się nie znalazło. Ciekawe, że żadnych przymiotników nie było przy nazwiskach ekspertów którzy wypowiadali odmienne zdanie? Może oni to „liberałowie” skoro Sadowski to „ultras”? Albo konserwatyści? Albo socjaliści? Albo może „ultra socjaliści”?

Więc po kolei.

1. Czy obecnie „pozapłacowe koszty pracy” nie są zbyt wysokie? Bardzo prosiłbym, któregoś z przeciwników pomysłu Pana Premiera Pawlaka, o taką deklarację: „pozapłacowe koszty pracy w Polsce nie są za wysokie, w niczym nie przeszkadzają rozwojowi gospodarczemu i tworzeniu nowych miejsc pracy”. Znajdzie się ktoś, kto tak napisze? Bo nie sztuką jest na konferencjach albo w publikacjach o „barierach wzrostu” mówić/pisać o kosztach pracy, a na konferencjach albo w publikacjach wspierających OFE krzyczeć o „Mąceniu w emeryturach” jak ktoś pomysł obniżenia kosztów pracy przedstawia.

2. Jeśli Polacy to generalnie „durnie” (do tego się sprowadzają poprawne politycznie stwierdzenia, że „nie mają nawyku odkładania”) to jakim cudem, przy takim poziomie opodatkowania, aktywa TFI wynoszą 95 mld zł., a depozyty bieżące i lokaty terminowe prawie 385 mld zł.? Polacy „nawyk” odkładania to by mieli. Ale nie mają z czego odłożyć. Bo jak znajdą pracę, za którą pracodawca jest gotów zapłacić 3.600 zł., to sami dostaną tylko 2.000 zł. 1.600 bierze sobie rząd. W takich warunkach kwoty wpłacone do TFI i ulokowane w bankach to prawdziwy cud. To raczej kolejne rządy prowadzą hulaszczy tryb życia, a nie obywatele.

3. Pomysł Pana Premiera Pawlaka zwiększyłby deficyt FUS. Ale niektórzy wiedzą jak zwiększyć inne wpływy podatkowe.

W 2008 roku mieliśmy 312.356 osób prawnych składających deklaracje CIT. W tym:

a) przedsiębiorstw – 308.479 (98,76%)

b) banków i pozostałych instytucji finansowych – 3.877 (1,24%)

Ich łączny przychód wyniósł 4.966.701.088 tys. zł. Koszty uzyskania przychodu: 4.780.828.638 tys. zł. Dochód brutto: 212.878.742 tys. zł. Dochody wolne od podatku wyniosły 32.915.345 tys. zł. Dochody zwolnione od podatku („zwolnione” to inne niż „wolne”) wyniosły 5.803.089 tys. zł. W efekcie kwota podatku należnego wyniosła 31.197.708 tys. zł. Zapłaciło go 123.396 podatników (przypomnijmy: z 312.356). Ergo prawie 60% podatników CIT w ogóle nie zapłaciła tego podatku.

Podatek CIT w wysokości 1% przychodu przyniósłby budżetowi 49.667.010 tys. zł – 18,5 mld zł więcej od obecnego, zmniejszając istotnie koszty ponoszone przez podatników na księgowość i doradców podatkowych (jako adwokat i doradca podatkowy – co mi „wytykał” w jednym z komentarzy jakiś mój ewidentny „fan” – wiem co piszę) oraz koszty kontroli i ściągania – więc efektywne zyski dla gospodarki i budżetu byłyby wyższe. Tym wszystkim, którzy mówią, że są firmy mające rentowność poniżej 1% odpowiem, że takie firmy to niepotrzebnie emitują Co2. Ich „rentowność” obliczana jest bowiem z uwzględnieniem kosztów, którymi manipulują. Acha: ja się im wale nie dziwię, że manipulują kosztami i nawet ich w tym wspieram. Ostatecznie to ustawodawca ustala reguły gry.

W naszym projekcie z 2003 roku proponowaliśmy jeszcze podatek w wysokości 0,2% miesięcznie (2,4% rocznie) od kapitałów własnych spółek. Trochę więcej musiałby zapłacić banki. Ale: przeciętny przychód w sektorze przedsiębiorstw wyniósł w 2008 roku 8.086 tys. zł., a w bankach i pozostałych instytucjach finansowych – 716.397 tys. zł. W bankach był więc średnio prawie 90 razy (!) wyższy.

A teraz proszę mi odpowiedzieć na czy zarabia bank? Bank normalnie zarabia na wykonaniu usługi finansowej polegającej na udzieleniu kredytu. Jako że wbrew twierdzeniu rozpowszechnianemu przez „rynki finansowe” same pieniądze „nie rodzą” pieniędzy, potrzebny jest ktoś, kto je wykorzysta w realnej gospodarce. Zainwestuje „100” pożyczone od banku, zarobi na tym „120”i odda bankowi kapitał „100” plus, na przykład, połowę tego co zarobił – czyli „10”. Ale podatek należny do zapłacenia przez przedsiębiorstwa wyniósł w 2008 roku 24.683.622 tys. zł., a przez banki i instytucje finansowe 6.514.086 tys. zł. Na jedno przedsiębiorstwo płacące podatek wyniósł on 203 tys. zł, a na jeden bank i instytucję finansową 3.375 tys. zł. Podatek płacony przez statystyczny bank był więc 16 razy wyższy niż płacony przez statystyczne przedsiębiorstwo (przy przychodach 90 razy wyższych).

Mamy jeszcze obniżone stawki podatku VAT na żywność, zgodnie z teorią, że „biedni ludzie poniżej progu ubóstw” nie mogą za żywność więcej płacić. Efektywniej byłoby, gdyby biednym ludziom, których nie stać na jedzenie, pomagały gminne ośrodki pomocy społecznej poprzez system zasiłków, a nie państwo poprzez system podatkowy. Bo efekt jest taki, że w zdecydowanej większości gospodarstw domowych żywność ląduje na śmietniku.

O takich szczegółach jak rezygnacja przez rząd z opodatkowania hazardu poprzez zakazanie uprawiania hazardu, to już nawet nie warto wspominać.

4. Swoiste referendum w sprawie podatków przeprowadzili Amerykanie w roku 1776 pod hasłem „no taxation without representation”. Autorzy artykułu w GW pytają Pana Premiera Pawlaka: „Myśli pan, że wiedza Polaków pozwoliłaby im świadomie odpowiedzieć na pytanie w referendum?” To ja mam pytanie: czy myślicie Panowie, że „wiedza Polaków pozwoli im świadomie odpowiedzieć 20 czerwca na pytanie kto ma zostać prezydentem”?

Robert Gwiazdowski
26.04.2010
***
Tekst był wcześniej opublikowany na blogu autora

One thought on “Robert Gwiazdowski: Pawlak na emeryturze

  1. Dla mnie powyższe zależności są oczywiste. Ale jeśli rządzący nie są w stanie ich zauważyć, to nie wiem, czy należy im pomagać. Zapewnimy sobie w ten sposób niższe bezrobocie i lepszy stan gospodarki – co natychmiast zostanie wykorzystane do tego, aby jeszcze bardziej podwyższyć podatki i deficyt. Ostatecznie, skorzystają na czynieniu państwa bardziej wydajnym ci, którzy mają władzę. A inni mogą ponieść straty, bo w zreformowanej rzeczywistości władcy poczują się pewniej i podniosą np. VAT do takiego poziomu, który pogorszy sytuację materialną Polaków, biorąc pod uwagę obniżkę składki na ZUS.

    Jak stwierdza Bartek w swojej parodii fimu propagandowego „im silniejsza elita, tym więcej naszego mięsa”. Ja uważam, że zawsze jest odwrotnie. Doradzanie władzy to kolaboracja.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *