Problem nie polega na tym, czy ludzie są „wystarczająco dobrzy” dla konkretnego typu społeczeństwa, a raczej na tym, jak stworzyć instytucje społeczne, które najbardziej sprzyjają rozwojowi potencjału inteligencji, wdzięku, towarzyskości i wolności.
Paul Goodman
Jak plaga twoje kłamstwa rozsiewają się
Szybko po świecie
Panując nad sztuką oszustwa
Zwiększającą twoje chore uzależnienie
To nadaktywna wyobraźnia
Zniewalająca twą pustą powłokę
Chuck Schuldiner
Człowiek jest istotą rozumną i dąży do własnego szczęścia. Nawet wtedy, gdy jest socjalistą. Ale libertarianie, zwolennicy zastosowania uniwersalnych cech ludzkiej natury w rozwiązywaniu wszelkich problemów społecznych, mają problem z przekonaniem do swoich poglądów innych. Jeśli w ogóle do tego dążą.
Strategia działania dla libertarian to temat, w którym ścierają się różne skrajne wizje i dochodzi do poważnych konfliktów. Przykładem może być bieżąca sytuacja w UPR, gdzie doszło do różnicy zdań w sprawach tak podstawowych, że rozłam stał się faktem. Uważam, że tak głębokie podziały w tym temacie wynikają ze słabego zdefiniowania istoty problemu.
Głównym autorytetem i przywódcą polskiego ruchu wolnorynkowców jest pan Janusz Korwin-Mikke, którego trudno uznać za libertarianina, co sam potwierdza. Jako postać o bardzo wyrazistym wizerunku medialnym stał się autorytetem dla wielu pozostałych działaczy politycznych o wolnościowych poglądach. Jednak strategia działania to jeden z tych tematów, w którym konserwatywni liberałowie i libertarianie mają zdanie skrajnie odmienne.
Według konserwatywnych liberałów wszelkie reformy społeczne muszą być dokonywane odgórnie, za przyzwoleniem legalnej władzy. Władza owa ma prawo do decydowania o innych, problemem jest tylko to, że prawa tego nadużywa. Właściwie nie ma znaczenia, skąd władza pochodzi – ważne jest to, aby miała kompetencje tylko w zakresie ochrony bezpieczeństwa jednostki, przeciwstawiając się naruszeniom prawa własności. Skoro tak, to najlepszą drogą działania jest ta, która najskuteczniej doprowadzi do narzucenia wszystkim ludziom zamieszkanym na jakimś terenie konserwatywno-liberalnych poglądów na wolność i własność. Które są zgodne z libertariańskimi koncepcjami samoposiadania i aksjomatu nieagresji tylko tam, gdzie nie naruszają sfery publicznej, za część której uważane mogą być pewne kwestie obyczajowe. Ten problem nie stanowi jednak istoty rzeczy, jest mrocznym dziedzictwem sojuszu liberałów z konserwatystami i wkrótce przeminie.
Konserwatywno–liberalna strategia działania ma jeden zasadniczy mankament – nie bierze pod uwagę nastawienia ludzi, którzy mieliby stać się podmiotem proponowanych reform. Ostatnio na spotkaniu ze zwolennikami pan Korwin-Mikke był bliski zdefiniowania tego problemu. Powiedział, że żyjemy w dziwnych czasach. Po raz pierwszy w historii ludzkości dóbr jest za dużo. W związku z tym poparcie mają nie ci przywódcy, którzy będą powierzonymi im zasobami gospodarować jak najoszczędniej, ale ci, którzy potrafią jak najwięcej zmarnować, na przykład walcząc z globalnym ociepleniem. Ale po przedstawieniu tej zależności nie zaczął się zastanawiać nad głębszymi przyczynami takich właśnie ludzkich preferencji, lecz zaczął przekonywać słuchaczy i samego siebie, jak wspaniałą rzeczą dla ludzkości jest dalszy postęp technologiczny, dający możliwości zrealizowania marzeń o podboju kosmosu. Moim zdaniem, problem nie leży w tym, że konserwatywni liberałowie chcą narzucić wszystkim ich własną wizję szczęścia. Starają się bardzo, aby tak to nie wyglądało. Ale nie mogą zachować konsekwencji, bo ich własna wizja jest błędna. Dotyczy to zresztą również zwolenników obiektywizmu, amerykańskiej wersji liberalizmu wolnej od konserwatywnych naleciałości.
Powołując się na związki z kulturą chrześcijańską, zawężają konserwatywni liberałowie swój horyzont myślowy. Szukają szczęścia w tym, co pobożne. A zdecydowana większość chrześcijan, podążając tą drogą, dochodzi do zupełnie innych wniosków, niż oni. Państwo opiekuńcze jest postrzegane jako droga do zrealizowania ewangelicznych ideałów miłości bliźniego. Wszak Chrystus powiada: Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. (Mt 6, 3-5) A cóż jest bardziej anonimowego niż demokratyczne państwo opiekuńcze, na które każdy musi płacić i nie można się w żaden sposób w tym wyróżnić? Nawet kartka wyborcza musi być dokładnie złożona na pół, aby nikt nie zobaczył, czy przypadkiem nie jesteśmy z powodu naszego miłosierdzia zdolni zagłosować na jeszcze wyższe podatki. Taka postawa może i nie zapewni maksymalnej wydajności opieki socjalnej, która mogłaby być sprawowana w o wiele szerszym zakresie po zrealizowaniu wolnorynkowych reform. Ale jest wewnętrznie spójna. Chrystus nigdy nie mówił, że mamy sprawić, aby nasz bliźni otrzymał od nas jak najwięcej, miał nawet wątpliwości co do tego, czy posiadanie większej ilości dóbr materialnych może być dla człowieka korzystne.
Ale niekonsekwentne inspirowanie się chrześcijaństwem nie jest dla liberała najgorszym z możliwych rozwiązań. W etyce obiektywizmu liczy się tylko korzyść własna. Poświęcanie się dla dobra innych z własnej woli jest niemile widziane. Niezależnie, jak bardzo można ten model myślenia zaadoptować do współczesnej rzeczywistości, nie spełnia on oczekiwań jako fundament dla reform społecznych. Człowiek nastawiony na własną korzyść ma silną tendencję do zaniedbywania relacji z ludźmi, które są mu niezbędne do tego, aby zaspokoić pewne swoje psychiczne potrzeby. Być może niektórzy myśliciele zainspirowani twórczością Ayn Rand zrozumieli to, ale w jej poglądach wyraźnie widać upatrywanie jedynego sensu życia w kontynuowaniu postępu technicznego.
Dlaczego to ma znaczenie dla strategii działania? W przekonywaniu ludzi do przyjęcia wolnościowych poglądów ważne jest, czy dana osoba się z tym identyfikuje, czy potrafi zauważyć, że w jej życiu konkretna myśl potrafi pomóc w lepszym zrozumieniu rzeczywistości i uczynieniu swojego życia szczęśliwszym. Wszelkie wartości, jakie człowiek posiada, są uwarunkowane przez konkretne bodźce emocjonalne, wynikające z dotychczasowych doświadczeń. Wielki teoretyk i praktyk libertariańskiego aktywizmu, Samuel Konkin, w rozważaniu tego problemu doszedł do wniosków tak skrajnych, że zaprzeczył sensowności działalności politycznej. Uznał bowiem, że tylko poprzez aktywną działalność na wolnym rynku jednostka może naprawdę uwierzyć w to, że opieka państwa nie jest jej potrzebna. Ale wątpię w to, czy polaryzacja społeczeństwa na pomocników i przeciwników państwa, prowadząca do rewolucji agorystycznej, jest konieczna. Z teorii Konkina wyciągnąć można jednak ważny wniosek dotyczący metod przekonywania: agitować należy przez własny przykład.
Myślę, że bezkompromisowa, rewolucyjna postawa agoryzmu wobec istniejących struktur społecznych wynika z powierzchownego spojrzenia na ogół problemów ludzkości. W zakończeniu opisu czwartej, ostatniej fazy rewolucji Konkin pisze: Nowy Libertarianizm zostaje przyjęty jako oczywista podstawa normalnego życia, a my podejmujemy walkę z innymi problemami dotykającymi ludzkość. Oznacza to, że etatyzm jest, zdaniem Konkina, najważniejszym z problemów człowieka we współczesnych czasach. A ja pozwolę sobie się z tym poglądem nie zgodzić. Rozbudowywanie struktur państwowych było reakcją na problemy, które w XIX wieku pozostawały nie rozwiązane – ubóstwa, ciemnoty, chorób. Ich rozwiązaniem miał być socjalizm. Pomysłów, w jaki sposób zmusić ludzi do tego, by byli bardziej szczęśliwi, było co niemiara. I jest tak nadal, mimo oczywistych klęsk, jakie etatyzm poniósł na każdym polu. Czemu więc komukolwiek, a tym bardziej zdecydowanej większości ludzi, chce się wierzyć w możliwość zaprowadzania szczęścia przemocą? Ponieważ ciągle są nieszczęśliwi. A dążenie do własnego szczęścia jest dla każdego zdrowego człowieka najwyższą wartością moralną. Jednostkowa niezależność schodzi na dalszy plan, jeśli nie sprawia, że jesteśmy szczęśliwsi. A skoro jesteśmy gotowi oddać swoją wolność innym, to równie dobrze możemy zażądać od innych czegoś dla siebie. W ten sposób brak spójności ideałów i działań sprawia, że stajemy się niebezpieczni.
Wielkie wyzwania, jakie stanęły na drodze do odnalezienia przez człowieka szczęścia w XIX wieku, są nadal aktualne. Wolny rynek nie uczynił wiele, aby je rozwiązać, a etatyzm uczynił je o wiele bardziej skomplikowanymi. Ciągle istnieją ludzie wykluczeni ze społeczeństwa, żyjący na niskim poziomie materialnym i nie mający nadziei na odmianę swojego losu: bezdomni, bezrobotni, niepełnosprawni, w niektórych krajach, w tym w naszym, również emeryci. Podobno „wolny rynek” pomógłby im, ale można mieć co do tego uzasadnione wątpliwości. Zwolennicy wolnorynkowych reform nie są postrzegani jako ludzie zatroskani o najuboższych. A to sprawia, że traktowani są za wrogów przez jednostki „wrażliwe społecznie”. Cóż o nich powiemy? Że są bydlętami, niezdolnymi do życia w cywilizowanym świecie? Nad tym poglądem pana Janusza Korwin-Mikke rozmyślał już qatryk. Ale jeśli nawet jest on poprawny, to czy zwolennicy wolnorynkowych reform nie mogliby sprawić, by nastawienie „bydląt” do świata było inne? Postarać się przekonać, że naprawdę zależy im na losie ubogich, który z pewnością się poprawi po zlikwidowaniu pasożytniczych struktur współczesnej władzy? Innymi słowy, starać się bydlęta „oswoić”?
Konserwatywni liberałowie są tutaj bardzo nieprzekonujący, czego przykładem jest ich niechętny stosunek do Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Fundacja Jerzego Owsiaka to organizacja charytatywna działająca w sposób nowoczesny. Jej styl działania jest zupełnie inny niż u organizacji kościelnych, wiernych przytoczonej wyżej ewangelicznej zasadzie. Popularność „Orkiestry” jest budowana w oparciu o medialny wizerunek głównego organizatora i jego działalność rozrywkową. Stanowi to wyraźną konkurencję wobec chrześcijańskiego spojrzenia na rzeczywistość. Nic dziwnego, że nie podoba się to polskim duchownym. Ale liberałowie nie powinni ich naśladować. Wręcz przeciwnie, powinni próbować naśladować Owsiaka, przeszczepiając jego pomysły na innego rodzaju dziedziny działalności charytatywnej. Istnieje mnóstwo środowisk, w których państwo nie radzi sobie z przeciwdziałaniem skrajnemu ubóstwu, jeśli w ogóle gdziekolwiek daje sobie radę. Hospicja, schroniska dla zwierząt, ośrodki dla narkomanów, domy dziecka, przytułki – wiele jest instytucji, którymi niewielu ludzi się interesuje. Należy się zająć tym już teraz, mimo że oznacza to często pomaganie tak znienawidzonemu państwu.
Niestety, polscy liberałowie nie są tym zbytnio zainteresowani. Ale to nie wszystkie i nawet nie najważniejsze ze współczesnych problemów ludzkości. Inny problem to zdrowie. Od początku rozwoju kapitalizmu lepiej opłacana praca wiązała się często z pogorszeniem stanu zdrowia. Dziś praca nie szkodzi nam tak bardzo, jak niewłaściwe wykorzystywanie czasu wolnego. Brak dbałości o stan własnego ciała i umysłu prowadzi do powstawania chorób cywilizacyjnych, których częstą przyczyną jest niewłaściwe odżywianie i tryb życia. Nagła choroba i śmierć jest w tych warunkach czymś powszechnym i zrozpaczony współczesny człowiek ciągle wznosi błagania do państwa – jedynego boga, w jakiego jeszcze wierzy – aby zmusiło go do zajęcia się swoim zdrowiem w odpowiedni sposób. Takiego rodzaju obłąkańcze zachowania wynikają z tego, że nie ma wzorców prawidłowego stylu życia, który mógłby nas uchronić przed powszechnym kalectwem i chorobami psychicznymi. NFZ nie zajmie się tym za nas, nawet gdyby został sprywatyzowany i odcięty od podatków – bo nadal będzie się składał z tych samych ludzi. Którzy sami są nie wyróżniającymi się członkami społeczeństwa, które powinni uzdrowić. A tego właśnie pragną obywatele: zdrowia. Nie: wolności wyboru lekarza, która jest tylko teoretyczną koncepcją. Rozwój różnorakich dziedzin medycyny alternatywnej i pełna sukcesów działalność sekt świadczy o tym, że bardzo wielu ludzi nie wie, jak powinni organizować sobie życie w celu zachowania zdrowia.
Powyższych dwóch grup problemów nie uważam za najistotniejsze. Kluczowe jest to, co się we współczesnych nam czasach dzieje z edukacją. Niewolniczy system kształcenia narzuca wszystkim uczniom ten sam program, zmusza do zdawania tych samych przedmiotów w tak zwanym „egzaminie dojrzałości”, od którego wyników uzależnia się wstęp na kontrolowane przez rząd uczelnie. Prowadzi to szybkiego obniżania się poziomu umysłowego ludzi, co jest wzmacniane konkurującymi z przestarzałym i niewydolnym systemem masowymi rozrywkami, które utwierdzają młodzież w hołdzie dla opanowującego całą naszą cywilizację uniwersalnego kultu głupoty. Efektem takiej ewolucji umysłów ludzkich jest zanik odpowiedzialności za własne życie i bezradność wobec coraz większej ilości problemów. Którymi z wielką chęcią zajmować zaczynają się biurokraci. Ale czy głupota jest dla człowieka czymś egzogenicznym? Czyż zacofanie i umysłowa bezradność wynikająca z braku użytecznej wiedzy nie jest czymś zupełnie naturalnym dla kogoś pozbawionego jakiejkolwiek edukacji? Z pewnością szkoły publiczne pogłębiają problem, sprawiając u rodziców dzieci do nich uczęszczających wrażenie, że chodząc do szkoły – stają się mądrzejsze. Ale mimo że państwo zabiera dzieciom większość ich sił do nauki, powinny istnieć instytucje edukacyjne, które dałyby im jakąś alternatywę. Zwalczałyby błędne nawyki myślowe, unowocześniały przestarzałe metody uczenia się, prostowały kłamstwa i propagandę.
Tylko po powstaniu przedsiębiorstw o takim profilu działalności i objęciu nią całego kraju będzie można pomarzyć o przejęciu władzy. I to niekoniecznie poprzez start w wyborach. Niepodległa, demokratyczna Polska na naszych oczach przemija i kto wie, czy kiedyś wróci w obecnej formie. Niezależnie od tego, wolny rynek i wolne społeczeństwo pozostają iluzją, dopóki ktoś nie spróbuje wcielić ideałów w życie. Zaczynając od siebie.
***
Brak praw autorskich: ten artykuł jest udostępniony na licencji Free Art License. Można go swobodnie modyfikować oraz rozpowszechniać zgodnie z warunkami tej licencji.