Wspomnienia o Reaganie z okazji 100 rocznicy Jego urodzin wywołały liczne komentarze i głosy krytyczne wobec czterdziestego Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Najbardziej zajadli w krytyce są oczywiście libertarianie. Podobnie jak w czasach Jego Prezydentury byli… komuniści. Niektóre zaczepki libertarian pod adresem Reagana do złudzenia przypominają wystąpienia Jerzego Urbana na słynnych „godzinach nienawiści” czyli konferencjach prasowych rzecznika rządu Wojciecha Jaruzelskiego. Jednych i drugich łączy święte przekonanie, że są dwa rodzaje poglądów: ich i błędne. Oraz to, że państwo nie jest w ogóle potrzebne. Z tą różnicą, że komuniści uważają, że państwo będzie mogło przestać istnieć jak się zniesie własność prywatną i skończy się walka klasowa, w okresie której konieczne jest „państwo dyktatury proletariatu”, a libertarianie uważają – podobnie jak anarchiści – że trzeba zacząć od likwidacji państwa. Znowu z jedną różnicą: anarchiści po likwidacji państwa chcieli zlikwidować własność prywatną, (może z wyjątkiem Bakunina, którego poglądy na temat własności prywatnej nie były do końca spójne – co łączyło go z Saint-Simonem i Sorelem*), a libertarianie chcą zlikwidować państwo aby… bronić własności prywatnej.
Dla libertarian Reagan jest wcieleniem zła wszelkiego z bardzo prostego powodu: ich pogląd o tym, że państwo należy zlikwidować jest tym bardziej akceptowany w społeczeństwie, im państwo jest gorsze. Więc jakakolwiek poprawa działania państwa jest niebezpieczna z punktu widzenia walki o zwycięstwo idei. Jedynej słusznej idei.
Stąd poglądy takie: „Reagan był katastrofą, być może największą w nowożytnych dziejach wolności i musimy zrobić wszystko, żeby uniknąć jeszcze jednej takiej katastrofy”.
https://liberalis.pl/2007/03/26/jedrzej-kuskowski-smutny-spadek/
Czy Reagan naprawdę był dla wolności większą „katastrofą” niż Bush, Clinton, czy Obama? Czy może jednak był najlepszym prezydentem Stanów Zjednoczonych? Przynajmniej od 1932 roku? Nie idealnym, ale najlepszym z tych którzy byli i w najbliższym czasie mogą być. Ron Paul pewnie byłby lepszy, ale czy nie jest tak, że w demokracji trzeba wygrać wybory, a potem jeszcze raz? „Pewnie” bo nie wiemy co by Paul zrobił po objęciu urzędu, jakby się dowiedział tego wszystkiego co Prezydent Stanów Zjednoczonych pewnie się dowiaduje po zaprzysiężeniu. Czy znowu „uwarunkowania” nie wymogłyby podejmowania decyzji nie zgodnych z deklaracjami.
„Ronniego” można oceniać z kilku perspektyw: ekonomicznej, politycznej, amerykańskiej i… polskiej.
Co zrobił, a czego nie zrobił dla idei wolności? Przypominałem kiedyś poglądy Hoovera, Buckleya i Friedmana, że z trzech rodzajów wolności: osobistej, politycznej i ekonomicznej największe znaczenie ma ta trzecia, traktowana jako warunek i gwarancja dla dwu pozostałych. „Free speech does not live many hours after free industry and free commerce die” – stwierdził Herbert Hoover. „Wolność ekonomiczna jest najważniejszą z ziemskich wolności. Bez wolności ekonomicznej wolność polityczna i inne zostaną nam z pewnością odebrane” – pisał William Buckley. A zdaniem Miltona Friedman, absolutna wolność w sferze politycznej jest nawet niemożliwa, podczas gdy wolność ekonomiczna może być osiągnięta w pełni. Jest ona konstytutywnym elementem wolności jako takiej, będąc z tego tytułu częścią składową celu samego w sobie.
Z uwagi na skutki jakie system ekonomiczny wywołuje w dziedzinie koncentracji lub rozproszenia władzy, jest ona także nieodzownym środkiem dla osiągnięcia wolności politycznej.
Absolutna wolność w sferze politycznej jest wręcz niemożliwa. Każda decyzja polityczna wymaga bowiem zastosowania przymusu wobec tej części społeczeństwa, która się z nią nie zgadza. Jeśli za czymś głosujemy i jesteśmy w mniejszości, to tego nie uzyskamy. Jeśli zaś będziemy przeciwko jakiemuś rozwiązaniu i znowu znajdziemy się w mniejszości, to i tym razem nasz głos nie zostanie wzięty pod uwagę.
Tymczasem wolność ekonomiczna jest wolnością absolutną, nie wymagającą żadnych ustępstw i kompromisów. Likwiduje ona konflikt między mniejszością i większością, nie znając w ogóle takich pojęć. Dzieje się tak dlatego, że opiera się ona na wolności mechanizmów rynkowych, a wolny rynek – jak twierdzi Friedman – toleruje wszelką różnorodność. „Mówiąc kategoriami politycznymi jest on systemem proporcjonalnego przedstawicielstwa. Każdy może głosować na, powiedzmy, kolor ulubionego krawata i otrzyma go. Nie musi sprawdzać jakiego koloru pragnie większość, a gdy jest w mniejszości podporządkowywać się”.
Wolność gospodarcza, choć jest celem samym w sobie, jest także zasadniczym warunkiem i zarazem środkiem służącym do osiągnięcia wolności politycznej. Taki sposób organizacji społeczeństwa, który zapewnia ludziom swobodę posiadania i nieskrępowanego użytkowania istniejących zasobów sprzyja wolności, gdyż oddziela władzę ekonomiczną od politycznej i tworzy w stosunku do niej swego rodzaju przeciwwagę. Nie oznacza to jednak, że wolność ekonomiczna jest warunkiem wystarczającym do funkcjonowania wolnego społeczeństwa. Niezbędne są do tego również odpowiednie instrumenty polityczne oraz określony system wartości uznawany w danym społeczeństwie.
Czy „Ronni” dla wolności zrobił co mógł? Oczywiście, że nie. Ale czy nie zrobił więcej niż inni amerykańscy prezydenci? Oczywiście że tak. Więc skąd taka zapiekłość w libertariańskich atakach?
Jak spojrzymy na system wartości – czyli idee – to się okaże, że znaczenia jakie miała retoryka Reagana, choćby pozostawała li tylko retoryką, dla wyznawców wolności miała znaczenie bezcenne. Czym innym jest bowiem gdy o wolności pisze ktoś z CATO czy z CAS, a czym innym gdy mówi o tym Prezydent Stanów Zjednoczonych. Choćby tylko mówił. Bo… „idee mają konsekwencje”.
Dopóki sobie pisałem i gadałem o katastrofalnym stanie systemu emerytalnego z OFE włącznie, to sobie pisałem i gadałem. Jak to samo powiedziałem z pozycji przewodniczącego Rady Nadzorczej ZUS zaczęło się w końcu zainteresowanie problemem i dostrzeganie problemu.
Więc w punkcie: popularyzacji haseł wolnościowych bezwzględny punkt dla Reagana.
Ale czy były to jedynie hasła? Wolny rynek rozprasza władzę ekonomiczną, co rekompensuje skutki, jakie może wywołać koncentracja władzy politycznej. Deregulacja – choć znowu nie wystarczająca – tę władzę ekonomiczną trochę jednak zwiększała. Co wyraźnie widać w obszarze komunikacji: tele i lotniczej. Czy dziś podróże tanimi liniami lotniczymi, dostęp do szybkiego Internetu nie są aby przynajmniej w pewnym stopniu zasługą Reagana?
Zasadniczym elementem wolności gospodarczej jest swoboda dysponowania własnym dochodem. Gdy Reagan zostawał prezydentem marginalna stawka podatku PIT wynosiła 70%!!! Czy aby jej redukcja do 27% nie zwiększyła wolności „dysponowania własnym dochodem”? Więc argument, że za to „stawki Social Security wzrosły” przypomina ostateczny argument, którego używała zawsze komunistyczna propaganda że „w Ameryce Murzynów biją”.
Bardzo boli libertarian, że administracja Reagana powzięła się „zamykania dziur” w prawie podatkowym i likwidowania ulg – do czego służył między innymi TEFRA Act z 1982. A podatek liniowy bez ulg jest zły? Jednym ze sposobów reformowania systemów podatkowych jest obniżanie stawek marginalnych i likwidacji ulg. Libertarian dotknęło jednak to, że podatkiem objęty został barter – który służyć ma- zgodnie z zasadami angoryzmu – budowaniu alternatywnej gospodarki. Z tym że ten barter mogła uprawiać i uprawiała tylko pewna grupa podatników. Nie korzystali z tej możliwości pracownicy najemni, bo nie mieli jak. A przecież ci sami libertarianie mają do Reagana pretensje, że obniżki podatków dochodowych objęły głównie najbogatszych, a najuboższym podwyższono Social Security!
A już najbardziej powalający jest argument, że za prezydentury Reagana zwiększył się poziom nierówności mierzony współczynnikiem Giniego!!! Bo niby jakby państwa nie było w ogóle, to poziom nierówności by się zmniejszał? „Jak się chce psu przyłożyć, to kij się zawsze znajdzie”. I dlatego libertarianie tego kija na Reagana często na siłę szukują nie zważając na logikę wywodu.
No i taki jeszcze passus: „Na wstępie ( w początkowym okresie prezydentury – przyp. mój) dominowali podażowcy, ze swoim nieśmiertelnym pomysłem „zmniejszmy podatki, a więcej zarobimy” i Krzywą Laffera. Kiedy szybko się okazało, że fiksacje (podkreślenie moje) podażowców zupełnie nie przystają do rzeczywistości, ster ekonomiczny przejęli monetaryści (…) Ostatecznie, około 1983, zostały na polu gry jedynie odgrzewane kotlety w postaci konserwatywnych keynesistów. Praktycznie wszystkie najważniejsze ekonomiczne stanowiska były pozajmowane przez keynesistów właśnie – Volcker, a później Greenspan jako prezesi Rezerwy Federalnej…”
Zważywszy, że teoria podaży sięga J.B. Saya można ją uznać za „odgrzewany kotlet”. Tylko na czym polegała owa „fiksacja”? No i jaka jest alternatywa? Teoria popytu niejakiego J.M. Keynesa? Czy może jakieś inna? Ale jaka?
Kolejny grzech Reagana – tym razem już na niwie międzynarodowej (ale w dalszym ciągu gospodarczej – na politykę przyjdzie czas poniżej) – to przystąpienie do Rundy Urugwajskiej GAAT.
Więc przypomnijmy, że podczas 41 sesji GATT w listopadzie 1985 roku podjęto decyzję o utworzeniu komitetu przygotowawczego, który zająłby się organizacją nowej rundy. Dopiero prawie rok później, we wrześniu 1986 roku w Punta del Sol podjęto decyzję o rozpoczęciu nowej rundy rokowań w sprawie… liberalizacji handlu zwłaszcza w sektorze rolnym i tekstylnym. Co boli libertarian? Że do negocjacji włączono ochronę praw własności intelektualnej.
Bo podobno nie istnieje coś takiego jak ochrona tejże własności. Na ten temat kilka razy już cos pisałem. Po to piszę, żeby się z innymi podzielić własnymi przemyśleniami. No i żebym po czasie mógł mówić: „a nie mówiłem”! To miłe mieć rację – często wbrew opinia większości, czy choćby mniejszości, ale za to z tak zwanego mainstreamu. I to jest swoista „zapłata” za pisanie. Każdy więc może sobie przedrukować mojego bloga i opublikować gdzie chce tyle że z podaniem źródła. Bo jakby ktoś to opublikował pod swoim własnym nazwiskiem i sprzedawał, albo przedstawił jako własną pracę magisterską lub dysertację doktorską – to nie byłaby kradzież? Problem polega na tym, że niektórym się myli ochrona praw koncernów medialnych i farmaceutycznych, od ochrony wszelkich praw intelektualnych. Zgoda, że nie można być właścicielem idei. Ale można być „właścicielem” ciągu słów, który tworzy jakiś tekst.
Ale zostawmy teorię. Wróćmy do praktyki. Otóż włączenie kwestii ochrony praw własności intelektualnej do Rundy Urugwajskiej wynikało z chęci ograniczenia nagminnej wówczas procedury, stosowanej przez Związek Radziecki, kopiowania rozwiązań wynalezionych w USA. I był to raczej sukces administracji Reagana. Oczywiście jak coś może pójść źle to pójdzie – dlatego okazało się w przyszłości, że ustalenia GATT służą głównie koncernom fonograficznym. A praktyka kopiowania tego co wynaleźli inni i tak została „twórczo rozwinięta” w Chińskiej Republice Ludowej.
I tak od ekonomii przechodzimy do polityki. Reaganowi zarzuca się, że wspierał kompleks militarny i doprowadził do rozrostu administracji – głównie wojskowej. Ale Reagan prowadził wojnę! I to najdroższą w historii USA. I dlatego wpadł w pułapkę. Bo wojna wymaga wydatków. Pierwszy raz w historii nowożytnej Europy podatek dochodowy został wprowadzony w Wielkiej Brytanii w 1786 roku na sfinansowanie zbliżającej się wojny z napoleońska Francją. Z kolei we Francji podatek dochodowy wprowadzono w roku 1914 jak nadciągała wojna, która okazać się miała I wojną światową.
Ale gospodarka amerykańska w 1980 roku była w dość rachitycznym stanie. Wprowadzenie nowych podatków na sfinansowanie wojny z „Imperium zła” pewnie nic by już nie dało, bo USA znajdowały się wówczas po „złej” strony Krzywej Laffera (choć libertarianie znaczenie tej krzywej kwestionują – podobnie jak w Polsce Balcerowicz, Belka, Osiatyński). Więc albo trzeba było zrezygnować z prowadzenia wojny w ogóle (dla zasady – co by się spodobało libertarianom) albo tylko „na jakiś czas” – dopóki nie poprawi się sytuacja gospodarcza (co tez by się nie spodobało libertarianom w dłuższej perspektywie). Ale czy można było z politycznego punktu widzenia? Wojna z Sowietami była podstawowym priorytetem Reagana. Więc można go za prowadzenie tej wojny krytykować – bo może powinien powrócić do idei „splendid isolation”. Tylko co by się mogło wówczas wydarzyć? Czy bardziej prawdopodobny jest rozwój w USA i na całym świecie minarchizmu i angoryzmu a w konsekwencji anarchizmu, czy może raczej komunizmu?
Libertarianie są za swobodnym dostępem do broni. Ja też! Mam więc do nich pytanie: po co ta broń? Przecież to może być niepotrzebny wydatek obciążający budżet domowy? Bronią się nie najemy. A do zdobywania pożywienia ta broń nam też służy coraz jakby mniej. Bo o wiele rozsądniej jest kupić żarcie od sąsiada, który zajmuje się hodowlą. Broń służyć nam ma do obrony! I jak widzimy za naszym płotem kogoś, kto się zaczyna podkopywać, to się bronimy czy nie? Desant Grenady, tak bardzo krytykowany przez libertarian jako przejaw amerykańskiego imperializmu (za to samo zresztą krytykowali Reagana komuniści) był z jednej strony próbą budowy „positive story”, służącej uwolnieniu amerykańskiej świadomości od wietnamskiej traumy, a z drugiej unaoczniał zbrojącym się sąsiadom że nie będziemy się bezczynnie przyglądać jak nam się na naszą działkę próbują przekopać.
Bertrand. Russell twierdził w 1938 roku, że Wielka Brytania powinna się rozbroić, bo nawet jak Niemcy dokonają inwazji, to Anglicy nie będą im sprzedawali żywności i się będą musieli wycofać. Z tego punktu widzenia byłby świetnym libertarianinem.
Prowadzenie wojny w warunkach jakie zastał Reagan w 1980 roku musiało skończyć się deficytem. Cynik9 ma więc absolutnie rację w swoim komentarzu do mojego poprzedniego wpisu, że rozdęcie deficytu jest poważnym problem w ocenie prezydentury Reagana. Ale czy był inny sposób sfinansowania tej wojny? Czy może nie należało jej prowadzić?
Jeszcze jest polska perspektywa polityczna. Gdy Jerzy Urban w ramach „godzin nienawiści” organizował zbiórkę śpiworów dla „bezdomnych w Nowym Yorku” w ogłoszeniach Życia Warszawy, które nie były do tego momentu cenzurowane (później już były) udało się komuś zamieścić ofertę: „zamienię M2 w Warszawie na śpiwór w Nowym Yorku”. Na Sylwestra w 1982 roku wznosiliśmy toasty: „Oby Pershingom nie zabrakło paliwa nad Polską”. W 1984 roku w czasie wyborów prezydenckich w USA nosiliśmy znaczki pisane „solidarycą”: „My friend Reagan”. A gdy w Iluzjonie (to było takie kino, w którym wyświetlano stare „imperialistyczne” filmy) wyświetlano „Zabójców” Dona Siegela z 1964, w którym Reagan grał dość niesympatycznego zbira, frekwencja była 100%, a gdy pojawiał się na ekranie, sala biła brawo.
W tym samym czasie amerykańscy libertarianie (w Polsce nie wiedzieliśmy za bardzo „co to takiego”) krytykowali Reagana jak Jerzy Urban, który z lubością tę krytykę przytaczał na uwiarygodnienie swoich słów – że to niby nie tylko komuniści krytykują Reagana.
* Sorel, choć pisał, że „własność to kradzież” uważał, że dopóki istnieje państwo własność daje jednostce pewną ochronę przez rządem
„RONBO PART II” Robert Gwiazdowski, 16.02.2011
Oczywiście, porządnego uzasadnienia, czemu państwo jest konieczne, nie znajdujemy.
Ojojoj…
Krytyka p. Gwiazdowskiego opiera się na twierdzeniu, że doskonałe jest wrogiem dobrego – z czym się zasadniczo zgadzam. Natomiast drugą nogą, na której opiera się ten artykuł jest teza, że Reagan był (względnie) dobrym prezydentem. Ale na uzasadnienie tejże p. Gwiazdowski oferuje niewiele argumentów i większość z nich jest niezbyt przekonująca moim zdaniem.
A więc tak:
„Przypominałem kiedyś poglądy Hoovera, Buckleya i Friedmana, że z trzech rodzajów wolności: osobistej, politycznej i ekonomicznej największe znaczenie ma ta trzecia, traktowana jako warunek i gwarancja dla dwu pozostałych.”
Pomijając już kwestię cytowania panów Hoovera i Buckleya, pierwszego zagorzałego centralnego planisty w administracji Wilsona, drugiego fana „totalitarnych biurokracji”, nie wydaje mi się, by ta teza była podparta rzeczywistością – w skali globalnej rzeczywiście istnieje korelacja między wolnością gospodarczą a polityczną i osobistą, ale nie wiadomo, w którą stronę idzie przyczynowość – najprawdopodobniej w żadną, tylko obie zmienne są zależne od poziomu rozwoju, równowagi klasowej etc. Natomiast w obrębie krajów rozwiniętych takiej zależości po prostu nie ma.
„Więc w punkcie: popularyzacji haseł wolnościowych bezwzględny punkt dla Reagana.”
Do pewnego stopnia racja, ale nie przesadzajmy. Największy wpływ to miało na republikański kongres za Clintona, workfare, zabicie Clintonowskiego programu zdrowotnego. Ale co najmniej od Busha Jr. republikanie są raczej mniej wolnorynkowi od demokratów, pomimo retoryki, więc wpływ na politykę był długookresowo niewielki. A na powszechną świadomość? Są co prawda zwolennicy Rona Paula, ale ich jest, jak pokazały prawybory, garstka. Są tea partiers, ale oni oprócz ogólnego gadania o socjalizmie i podatkach nie bardzo wiedzą, czego chcą. Moja osobista teoria jest taka, że z czasem będą się robić coraz bardziej autorytarni i dryfować w stronę czegoś w rodzaju faszyzmu z niskimi podatkami dla bogatych – ale co jest prawie pewne, to że będą prędzej służyć za pożytecznych idiotów dla populistycznych polityków i za straszaki dla całej reszty społeczeństwa niż za ruch wolnościowy.
Z drugiej strony, Reagan otworzył bramy właśnie dla folksy populizmu, który z historycznego punktu widzenia rzadko się dobrze kończy.
„Deregulacja – choć znowu nie wystarczająca – tę władzę ekonomiczną trochę jednak zwiększała. Co wyraźnie widać w obszarze komunikacji: tele i lotniczej. Czy dziś podróże tanimi liniami lotniczymi, dostęp do szybkiego Internetu nie są aby przynajmniej w pewnym stopniu zasługą Reagana?”
Tak, ale o tym pisałem, może nie dość, ale credit was given where credit was due.
„Gdy Reagan zostawał prezydentem marginalna stawka podatku PIT wynosiła 70%!!! Czy aby jej redukcja do 27% nie zwiększyła wolności „dysponowania własnym dochodem”? Więc argument, że za to „stawki Social Security wzrosły” przypomina ostateczny argument, którego używała zawsze komunistyczna propaganda że „w Ameryce Murzynów biją”.”
Ten pasaż jest dla mnie całkowitą enigmą. Wpływy z podatków spadły, ale nie aż tak bardzo, za to mocno spadła progresja podatkowa (bo PIT jest progresywny a payroll tax regresywny). Co oznacza tyle, że wolność dysponowania dochodem wzrosła dla jednych (nielicznych) i spadła dla innych (licznych) – vide np. http://www.visualizingeconomics.com/2010/02/08/how-much-income-tax-do-people-really-pay/. Retoryka p. Gwiazdowskiego jest tyleż zabawna, co bezsensowna.
„Bardzo boli libertarian, że administracja Reagana powzięła się „zamykania dziur” w prawie podatkowym i likwidowania ulg – do czego służył między innymi TEFRA Act z 1982. A podatek liniowy bez ulg jest zły? Jednym ze sposobów reformowania systemów podatkowych jest obniżanie stawek marginalnych i likwidacji ulg.”
? Mój argument był taki, że reputacja Reagana jako jastrzębia fiskalnego była mocno przesadzona, jeśli nie fałszywa. Ten argument ma się do tego nijak. Reforma nie reforma, likwidacja ulg to podwyżka podatków.
„Libertarian dotknęło jednak to, że podatkiem objęty został barter – który służyć ma- zgodnie z zasadami angoryzmu – budowaniu alternatywnej gospodarki.”
Ściśle rzecz biorąc, nie do końca na tym polega agoryzm. Myślę, że tru agorystom niespecjalnie przeszkadza opodatkowanie czegokolwiek ;).
Also, „angoryzm” – srsly?
„A już najbardziej powalający jest argument, że za prezydentury Reagana zwiększył się poziom nierówności mierzony współczynnikiem Giniego!!! Bo niby jakby państwa nie było w ogóle, to poziom nierówności by się zmniejszał?”
To zależy w bardzo dużym stopniu od formy instytucjonalnej, jaką rzeczona anarchia by przyjęła. W formie @kapowej pewnie nie, ale ponownie, to jest dość ortogonalne w stosunku do moich argumentów. Ale nawet jeśli, to I’ll bite: wybór Reagana był elementem wojny klasowej (w literaturze socjologicznej dość dobrze udowodniono, że przed wyborem Reagana menedżerowie i kapitaliści wspierali republikan bardziej niż w jakichkolwiek poprzednich wyborach) – ale skala interwencji państwowej zmniejszyła się dość nieznacznie za jego prezydentury – tak więc (zakładając wysoką świadomość klasową zainteresowanych) można wysunąć nieśmiałe przypuszczenie, że celem prezydentury Reagana było uzyskanie i konsolidacja pewnych przywilejów państwowych wśród rzeczonych klas – w ten sposób czyniąc państwo bardziej zależnym od interesów tychże klas. A to już jest coś, czym libertarianie (i liberałowie) powinni się przejmować.
Teraz czekam tylko na bycie nazwanym komunistą, bo wspomniałem o walce klasowej :p.
„Zważywszy, że teoria podaży sięga J.B. Saya można ją uznać za „odgrzewany kotlet”. Tylko na czym polegała owa „fiksacja”? No i jaka jest alternatywa? Teoria popytu niejakiego J.M. Keynesa? Czy może jakieś inna? Ale jaka?”
Prawo Saya nie ma żadnego związku z tezami ekonomii podażowej, do których się odnosiłem, czyli do krzywej Laffera. Jeśli już możnaby się przyczepić do mojego stwierdzenia, że krzywa Laffera nie działała za Reagana – bo to rzeczywiście raczej nieprawda, my bad. Sugerowałem się Rothbardem 😉
„Więc przypomnijmy, że podczas 41 sesji GATT w listopadzie 1985 roku podjęto decyzję o utworzeniu komitetu przygotowawczego, który zająłby się organizacją nowej rundy. Dopiero prawie rok później, we wrześniu 1986 roku w Punta del Sol podjęto decyzję o rozpoczęciu nowej rundy rokowań w sprawie… liberalizacji handlu zwłaszcza w sektorze rolnym i tekstylnym. Co boli libertarian? Że do negocjacji włączono ochronę praw własności intelektualnej.”
Liberalizacja handlu w Rundzie Urugwajskiej była dość znaczna, to prawda. Natomiast nie będę się wdawał w dyskusje nt. własności intelektualnej – powiedzmy, że szanuję opinię, ale się nie zgadzam.
„Ale zostawmy teorię. Wróćmy do praktyki. Otóż włączenie kwestii ochrony praw własności intelektualnej do Rundy Urugwajskiej wynikało z chęci ograniczenia nagminnej wówczas procedury, stosowanej przez Związek Radziecki, kopiowania rozwiązań wynalezionych w USA.”
Nie słyszałem jeszcze tego agrgumentu. Może to i prawda, ale fakt, że wniosek ZSRR o dołączenie do Rundy Urugwajskiej w ’86 został odrzucony raczej świadczy przeciwko niemu.
„(wojna etc.)”
Akurat w tej kwestii Reagan był chyba najbardziej libertariański, bo za jego prezydentury nie było żadnej większej wojny, w której USA byłoby jedną ze stron. Była Grenada Iran-Irak, finansowanie faszystowskich bojówek itd., ale w porównaniu do Afganistanu za Cartera i dziś, Iraku za Bushów i Obamy i 150 wojen Clintona, konflikty Reagana był względnie niewielkie. USA nie prowadziło więc żadnej wojny, a ZSRR było w tym punkcie już tak niewydolne, że i tak nie mogło konkurować. Więc cały ten rozrost był na dobrą sprawę po nic – albo, zgodnie z powyższym argumentem, był po prostu skokiem na kasę.
„Desant Grenady, tak bardzo krytykowany przez libertarian jako przejaw amerykańskiego imperializmu (za to samo zresztą krytykowali Reagana komuniści) był z jednej strony próbą budowy „positive story”, służącej uwolnieniu amerykańskiej świadomości od wietnamskiej traumy, a z drugiej unaoczniał zbrojącym się sąsiadom że nie będziemy się bezczynnie przyglądać jak nam się na naszą działkę próbują przekopać. ”
Mam nadzieje że ludzie w zbombardowanym szpitalu na wyspie czuli się lepiej wiedząc, że ich ofiara pozwoliła Amerykanom podbić swoje ego.
Po drugie, Grenada to nie Stany Zjednoczone, więc nie żadna ich działka (w gruncie rzeczy żadna działka nie jest ich, no bo heloł, państwo, ale dygresja…).
„(urocze porównania do Urbana, komunistów, Bertranda Russella etc.)”
No ja wiem, że my dogmatyczni libertarianie jesteśmy dogmatyczni jak komuniści, dlatego czasem przyznajemy im rację, kiedy rzeczywiście tę rację mają. Może doradzanie rozbrojenia w 1938 jest niezbyt rozsądne, ale poza tym nie zamierzam bazować swoich poglądów na odwrotności tego, co twierdzą komuniści. A historycznie socjaliści różnej maści mieli sporo racji w wielu rzeczach…
Podsumowując: Reagan był mniej więcej tak samo beznadziejnym i antywolnościowym prezydentem jak wszyscy inni, tylko nieco bardziej zorientowanym na walkę klasową i podlewał to sosem wolnościowej retoryki. Efekt: Dziś mamy ruch niebezpiecznych protofaszystów twierdzących, że są libertarianami i większość ludzi myśli, że libertarianizm polega na podlizywaniu się bogatym. To i owo wynikło oczywiście dobrego z Reagana, bo ciężko sknocić wszystko naraz, ale ogólny bilans jest, moim zdaniem, negatywny.
ha wiedziałem że wygonie Cie z nory 😀
Z mojej perspektywy jest tak że oboje macie racje – rzecz w tym że hmmm Gwiazdowski sugeruje jedynie „odrobine” pragmatyzmu. Zwyczajnie jeżeli świat miałby się zmieniac radykalnie zgodnie z jakąkolwiek ideą płynął by krwią.
Oczywiscie tu mamy odwieczny spór o utylitaryzm czy jak to tam nazwać. Ty oceniasz w skali dobre-złe, Gwiazdowski lepsze-gorsze a tu nie ma jakiegoś wspólnego mianownika.chyba.
🙂 okazja zjechać Reagana – zawsze
I nie oceniam w skali dobre-złe – o to właśnie się rozchodzi – Reagan nie był ani lepszy, ani gorszy niż większość prezydentów USA
No i powrócił wreszcie jedyny kochany libertarianin w Polsce. Qatryk – utylitaryzm to taka koncepcja, że trzeba realizować użyteczność, niestety zazwyczaj utylitaryści zapominają powiedzieć do czego to wszystko ma się przydać. Odpowiedź, że do szczęścia, nie jest odpowiedzią.
Nie wiem czy nie jest odpowiedzią. Bo to kwestia celu – dla utylitarystów celem wydaje mi się maksymalizacja szczęścia w sensie kolektywnym – tzn. im więcej ludzi bedzie szczęśliwych/bezpiecznych/spełnionych tym lepiej w ostateczności i dla jednostki. Zresztą przeciez sam wiesz, nie raz zdarzuło Ci się z quasim pogadać 😀
Z drugiej strony jak chcesz stawiać pytanie o sens takiego celu to to już filozowanie w które mało komu chce sie pewnie bawić.
Mi trochę utylitarna postawa odpowiada – w tym sensie że juz od dawna przestało mi sie marzyć o stawaniu na barykadach – a libertarianizm w swej bezkompromisowej formie jest tak samo rewolucyjną ideologia jak anarchizm. Z drugiej strony jak nie my to oni nas – więc tak czy inaczej wszelkie antyrewolucyjne, konserwatywne, ewolucyjnie zmieniajace status quo idee zaczynają mi być coraz bliższe, w sensie działania – co nie oznacza że na gruncie idei, tego jak świat moim zdaniem powinien wyglądać przestałem być „anarchistycznym libertyńskim propertarianinem”.
@qatryk
Nie wiem czy nie jest odpowiedzią. Bo to kwestia celu – dla utylitarystów celem wydaje mi się maksymalizacja szczęścia w sensie kolektywnym – tzn. im więcej ludzi bedzie szczęśliwych/bezpiecznych/spełnionych tym lepiej w ostateczności i dla jednostki. Zresztą przeciez sam wiesz, nie raz zdarzuło Ci się z quasim pogadać
Nie ma różnicy miedzy jednym arbitralnym wybraniem celu, a drugim arbitralnym wybraniem celu. Nie ma więc znaczenia, czy wybierzesz za słuszne cele mniejszości, czy większości. Chyba, że jednak te cele czymś się różnią.
Oraz: kiedy jest człowiek szczęśliwy? Chodzi o co konkretnie? Czy jeśli np. komuś się wmówi, że jest szczęśliwy, to się go uszczęśliwi? Czy można ludzi kłamać, żeby ich uszczęśliwić? Bo jak nie, to nie wiadomo co to to szczęście jest, a jak tak, to właśnie utylitaryzm jest skrajnie rewolucyjny i to właśnie w taki sposób, jaki mi może nie odpowiadać – nie chce rozwijać niczego, tylko zburzyć wszystko, wszystkie obyczaje i odbudować na nowo.
Z drugiej strony jak chcesz stawiać pytanie o sens takiego celu to to już filozowanie w które mało komu chce sie pewnie bawić.
No i co z tego, żę mało komu się chce? Mało komu tez się postawić w sytuacji tego, który w imię dobra reszty dostanie patykową część lizaka.
Mi trochę utylitarna postawa odpowiada – w tym sensie że juz od dawna przestało mi sie marzyć o stawaniu na barykadach – a libertarianizm w swej bezkompromisowej formie jest tak samo rewolucyjną ideologia jak anarchizm.
Co jest takiego złego w rewolucyjnych pomysłach? Ja nie widzę nic.
Z drugiej strony jak nie my to oni nas – więc tak czy inaczej wszelkie antyrewolucyjne, konserwatywne, ewolucyjnie zmieniajace status quo idee zaczynają mi być coraz bliższe, w sensie działania – co nie oznacza że na gruncie idei, tego jak świat moim zdaniem powinien wyglądać przestałem być „anarchistycznym libertyńskim propertarianinem”.
Nie rozumiem, co Ty rozumiesz przez konserwatywne, przez ewolucyjne i przez rewolucyjne.
Nie wiem co to twoje szczęście – wiem co to moje. Mogę sobie jedynie wyobrazić że opiera to sie przede wszystkim na „możliwościach”. A mozliwości (swego rodzaju wolność) są tym większe dla utylitarystów im większy jest ogólny rozwój, bezpieczeństwo. A to skolei chyba musi sie według utylitarysty wiązać z efektywnością – masz daną sytuacje i rozpatrujesz które jej rozwiązanie przyczyni się bardziej do rozwoju, zachowania bezpieczeństwa etc. Innymi słowy efektywność.
I zgodzę się że jest to idea może nie tyle rewolucyjna co totalitarna, ale nie dlatego że wmawia komukolwiek szczęście ale dlatego że jednego dnia może uznać coś za słuszne drugiego za karygodne za kryterium przyjmujac jedynie właśnie efektywność.
Co do rewolucji – nie wiem ale jakoś tak mam że słowo rewolucja wiąże się mi z brodzeniem po kostki w krwi.
Co do ostatniego w skrócie:
chodzi mi o to że na dzień dzisiejszy za najrozsądniejszą drogą do niezbyt burzliwego dojścia do sytuacji gdzie będę ja mógł ustalać reguły („libertyńsko – propertariańskiego ładu”) jest unikanie radykalizmu, makiawelizm, i budowanie krok po kroku a nie na jakieś urrraa zburzmy co jest będzie pięknie.
Opis samej rzeczywistości którą mamy jest niemożliwy a jakiekolwiek idee dzis roszczą sobie prawo aby kompleksowo opisywać jakąś alternatywna rzeczywistość działającą wg tych idei. To dla mnie jakaś farsa.
Dążenie do osiągnięcia jakiegoś tam celu (pożadanego przez ileś tam osób) najlepiej realizuje sie przez solidną mrówczą prace, ziarenko po ziarenku, bez pośpiechu i bez emocji. To mam na mysli mówiąc o konserwatyzmie i ewolucjonizmie.
@qatryk
Nie wiem co to twoje szczęście – wiem co to moje.
Jestem mniej szczęśliwy, gdy mniejszości dostają w dupę od większości. Cudze szczęście może być dla mnie ważne równie jak moje. I może być podobnie z innymi ludźmi. Co jeśli nie da się cudzego szczęścia i mojego pogodzić? A co jeśli do osiągnięcia szczęścia niezbędne dla mnie są dobra wykluczające się?
A to skolei chyba musi sie według utylitarysty wiązać z efektywnością – masz daną sytuacje i rozpatrujesz które jej rozwiązanie przyczyni się bardziej do rozwoju, zachowania bezpieczeństwa etc. Innymi słowy efektywność.
Innymi słowy definiujesz sobie po swojemu szczęście, po czym stwierdzasz, że popierasz, jak najwięcej ludzi żyło tak, żeby było według Ciebie szczęśliwymi?
I zgodzę się że jest to idea może nie tyle rewolucyjna co totalitarna, ale nie dlatego że wmawia komukolwiek szczęście ale dlatego że jednego dnia może uznać coś za słuszne drugiego za karygodne za kryterium przyjmujac jedynie właśnie efektywność.
Ale dlaczego nie można byłoby wmawiać komuś szczęścia? Albo zabijać nieszczęśliwych w śnie? Przecież zwiększa to ogólną sumę szczęścia, bo zmniejsza nieszczęście.
Opis samej rzeczywistości którą mamy jest niemożliwy a jakiekolwiek idee dzis roszczą sobie prawo aby kompleksowo opisywać jakąś alternatywna rzeczywistość działającą wg tych idei. To dla mnie jakaś farsa.
Dążenie do osiągnięcia jakiegoś tam celu (pożadanego przez ileś tam osób) najlepiej realizuje sie przez solidną mrówczą prace, ziarenko po ziarenku, bez pośpiechu i bez emocji. To mam na mysli mówiąc o konserwatyzmie i ewolucjonizmie.
W jaki sposób to ma się kłócić z nieutylitarnym podejściem?
Nie ma czegoś takiego jak walka klasowa, bo żadne klasy nie istnieją!
@Camilo
Nie ma czegoś takiego jak walka klasowa, bo żadne klasy nie istnieją!
Oczywiście. Po prostu wszystkie relacje międzyludzkie są w takim razie jakie, że nie pozwalają wyróżnić klas społecznych? Żadna z nich np. nie jest relacją podległości? Żadna współzależności między ludźmi różnych specjalizacji? Co jeszcze masz ciekawego do dodania?
A co to ma do istnienia klasy? Nic. Wyróżnij mi 'klasę’ menadżerów, kapitalistów czy bankierów.
„Żadna współzależności między ludźmi różnych specjalizacji? ”
Klasyczny przykład pozornej antynomii konsument-kapitalista zniesiony tym, że kapitalista też musi konsumować? Wciąż nie widzę w tym uzasadnienia dla istnienia czegoś takiego jak klasa.
@Camilo
A co to ma do istnienia klasy? Nic. Wyróżnij mi ‘klasę’ menadżerów, kapitalistów czy bankierów.
Nie postulowałem istnienia takich klas i nie będę Ci nic udowadniał. Z tego powodu i z tego, że to Ty coś stwierdziłeś, nie ja.
Klasyczny przykład pozornej antynomii konsument-kapitalista zniesiony tym, że kapitalista też musi konsumować? Wciąż nie widzę w tym uzasadnienia dla istnienia czegoś takiego jak klasa.
Przynależność do klasy wyższej i niższej, konsumującej kompletnie inaczej bardzo ładnie to tłumaczy. A istnienie klas społecznych, wyróżnialnych ze względu na posiadaną władzę akurat to chyba całkiem nieźle tłumaczy. Oraz: można wskazać społeczeństwa bezklasowe, robiono to. Stąd koncepcja klasy społecznej nie jest empirycznie niezdeterminowana.
@Camilo:
„Nie ma czegoś takiego jak walka klasowa, bo żadne klasy nie istnieją!”
Jest coś takiego jak klasy i walka klasowa: http://anarchism.pageabode.com/afaq/secB7.html
Anarchisto, właśnie zrobiłeś faila, anarchisto. nie rób tego więcej. Po co rzucać w prokapitalistę jawnie antykapitalistycznym tekstem, skoro prokapitalista po prosto nasiusia na podstawowe założenia tezy? Pocpocopco?
Sowiety rozpadly sie nie ze wzgledu na wyscig zbrojen a dlatego ,ze byly nie wydolne gospodarczo.Wszelkie tego typu basnie maja uzasadnic rozrost kompleksu mil. zbrojeniowego.Gdy armia rozrasta sie za bardzo wtedy nie panstwo ma armie a armia panstwo.Przerabialy to Prusy ,Wlk Brytania, ZSRR ,a teraz Stany zawsze z tym samym skutkiem.Jednak gen. rzecz biorac Reagan byl przyzwoitym przezydentem wlasnie ze wzgledu na redukcje podatkow miedzy innymi .Po raz pierwszy nie zgadzam sie z R. Gwiazdowskim do konca
Zajebista „teoria”, ktora wprowadza iscie genialny i (bez)uzyteczny podzial na tych, co rzadza i tych, co sa rzadzeni. Czy do tego naprawde jest potrzebna jakakolwiek teoria klas? Don’t think so. I co z demokracja, gdzie dochodzi do wiekszej niz w innych ustrojach migracji „rzadzanych” i „rzadzacych”? W monarchiach i dyktaturach za to tez mamy jakis 1, czasem mniej nawet procenta rzadzacych i pozostale ponad 90 % rzadzanych. Fajne klasy. Chyba do gry w klasy.. You have failed.
Prokapitalisty? A co to kapitalizm?
@Camilo
Zajebista „teoria”, ktora wprowadza iscie genialny i (bez)uzyteczny podzial na tych, co rzadza i tych, co sa rzadzeni. Czy do tego naprawde jest potrzebna jakakolwiek teoria klas?
Ale czemu miałaby być potrzebna? W moim wypadku jest odwrotnie: klasowość jest pewnym fenomenem. Ludzie organizują się zgodnie z podziałami klasowymi. Toczą też swoje spory, repsektująć je. Dlatego, że dzielą się na rządzących i rządzonych. Do czego taka teoria? No wiesz, jestem indywidualistą, anarchistą i socjalista, mam 3 x pierdylion powodów, żeby coś więcej wiedzieć o socjologii władzy.
I co z demokracja, gdzie dochodzi do wiekszej niz w innych ustrojach migracji „rzadzanych” i „rzadzacych”? W monarchiach i dyktaturach za to tez mamy jakis 1, czasem mniej nawet procenta rzadzacych i pozostale ponad 90 % rzadzanych. Fajne klasy. Chyba do gry w klasy.. You have failed.
Z tego, co ja wiem, to akurat demokrajca współczesne mają tę wymianę osób pełniących władzę dośc niesprawna i np. w w takiej jakoby egalitarnej Szwecji w której i tak rotacja jest duża, najwięcej bogactwa i wpływów ostatecznie trzyma kilka tych samych rodów. Stanów jakoby tez to dotyczy (dwa skrajne modele ekonomiczne, chyba nieco inna struktura polityczna).
rokapitalisty? A co to kapitalizm?
System, w którym jeden ma, drugi pracuje za pomocą tego, co pierwszy ma i musi się z pierwszym dzielić zarobkiem z tego powodu. Przez wujka Chestertona zwany proletaryzmem.
„Ludzie organizują się zgodnie z podziałami klasowymi.”
Udowodnij.
@Camilo
Udowodnij.
Poczynając od czasów Sumerów polityka oraz tworzenie, zbywanie i nabywanie dóbr ekonomicznych są ze sobą ściśle związane. Nie było takiej politycznej władzy państwowej, która nie toczyłaby specyficznej gry z czynnikami gospodarczymi na swoim terytorium. Było więc tak, że podstawowe dwie struktury ludzkich społeczeństw od wielu tysięcy lat było tworzone w związku z tym, kto dzierżył władzę. Jednocześnie – od dawna ludzie sprawujący włądzę tworzą swoje, odrebne kultury. Jest tak teraz, było tak od dawna.
Jeśli komuś zależy na obronie libertariańskiej perspektywy lub wytknięciu jakichś błędów autorowi, to myślę, że lepiej włączyć się do dyskusji na blogu autora (co sam zresztą uczyniłem):
http://www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=901
Może Jędrzej Kuskowski to jeszcze rozważy, bo chętnie bym przeczytał odpowiedź p. Gwiazdowskiego na jego komentarz i ewentualną dyskusję pomiędzy obydwoma autorami:)
Ja odniosłem się do krytyki libertarian, nie obrony Reagana.
@Camilo Loco
„Klasy nie istnieją!”
Jak zwał, tak zwał. Jeśli Cię to rzeczywiście interesuje, to możesz np. zajrzeć do badań dot. teorii elit władzy Millsa-Domhoffa (acz bywają też inne teorie) – vide przegląd Kerbo, Fave (1979) ( http://digitalcommons.calpoly.edu/cgi/viewcontent.cgi?article=1042&context=ssci_fac ), natomiast w przypadku wyborów Reagana, to odnosiłem się do Clawson, Neustadl (1989) ( http://www.jstor.org/pss/2780857 ) i Jenkins, Eckert (2000) ( http://www.jstor.org/pss/684818 ) – więc dane (z tych prac przynajmniej) zdają się w każdym razie wskazywać, że jest 'coś’ złożone z pewnych ludzi, którzy mają między sobą nawzajem ponadprzeciętną ilość kontaktów, którzy są często członkami rad nadzorczych bądź menedżerami dużych firm i którzy *bardzo* ponadprzeciętnie popierali Reagana w 1980. Czy chcesz to nazywać klasą, czy nie, Twoja sprawa.
„wskaż mi klasę”
Oprócz tego, co Jaś już powiedział: to, że czegoś nie da się wskazać empirycznie (a akurat klasy w pewnym stopniu można, jak wskazują powyższe przykłady), to nie znaczy, że to nie istnieje. Nie wskażesz mi np. krzywej popytu.
@Jasiu
„Było więc tak, że podstawowe dwie struktury ludzkich społeczeństw od wielu tysięcy lat było tworzone w związku z tym, kto dzierżył władzę.”
No ja myślę, że pojęcie klas warto uogólnić na wiele innych przypadków, nie tylko na dwie klasy: rządzącą vs. rządzoną – w taki sposób, że często jedna osoba może należeć jednocześnie do klasy 'niższej’ i do klasy w/g jednego podziału i 'wyższej’ w/g innego, np. w XVIII wieku protokapitalista w Europie nie należał często do klasy rządzącej (bo np. nie miał tytułu), ale dominował np. nad pracownikami jako kapitalista, nad kobietami jako mężczyzna itd.
I jeszcze tylko taki aside, żeby nie było wątpliwości (bo to jest często używane jako argument): należenie do klasy dominującej nie zawsze jest pod każdym względem korzystne, a do zdominowanej niekorzystne.
Sorry za double posta, ale rozwieję jeszcze jedną wątpliwość – nie mam nic przeciwko pragmatyzmowi, reformizmowi, próbom wpływania na politykę i akurat nie jestem szczególnym fanem teorii „znieśmy państwo i będzie pięknie” (zresztą mutualizm zawsze był trochę bardziej reformistyczny niż rewolucyjny). I to w gruncie rzeczy jest jeden z powodów, dla których nie lubię Reagana – bo libertarianizm nie zwycięży, dopóki idee libertariańskie nie znajdą pewnej co najmniej akceptacji – a wydaje mi się, że Reagan tę akceptację raczej opóźnił niż przyspieszył przez skojarzenie libertarianizmu z walką klasową – po nie tej stronie, co trzeba. A wydaje mi się, że „reformy” Reagana niewiele zwiększyły wolność netto dla większości ludzi, o ile w ogóle.
@Jędrek
No ja myślę, że pojęcie klas warto uogólnić na wiele innych przypadków, nie tylko na dwie klasy: rządzącą vs. rządzoną – w taki sposób, że często jedna osoba może należeć jednocześnie do klasy ‘niższej’ i do klasy w/g jednego podziału i ‘wyższej’ w/g innego, np. w XVIII wieku protokapitalista w Europie nie należał często do klasy rządzącej (bo np. nie miał tytułu), ale dominował np. nad pracownikami jako kapitalista, nad kobietami jako mężczyzna itd.
Jakby to tu powiedzieć Jędrek, robuisz mi libertarianizm, a bez Ciebie by mi zwięndnąłbył. :). Natomiast dowód był jaki był – ciasny, ale własny. Mnie się oczywiście wydaje, że struktura klasowa społeczeństwa zazwyczaj jest bardzo skomplikowana, ale to mi się może zdawać tylko, a to co napisałem wiem.