Filip „FatBantha” Wysocki „W obronie suwerenności właściciela, czyli wolny rynek kontra libertarianizm.”

Od pewnego już czasu wśród polskich libertarian, głównie tych zgromadzonych wokół Forum Libertarian oraz portalu Liberalis, panuje napięta atmosfera. Oto bowiem wydaje się, że u części użytkowników wyżej wymienionego zakątka wolnościowego światka, erozji ulega wiara w podstawy libertarianizmu, jakimi niewątpliwie są samoposiadanie i aksjomat nieagresji, a wyostrzone i zaakcentowane są inne, znacznie późniejsze logicznie jego elementy, takie jak prawo własności i wolny rynek. Nawet jeśli osobnicy owi, określani ostatnio mianem hardcore propertarian, nie odrzucają wyżej wspomnianych podstaw, to z całą pewnością inaczej je interpretują, czym powodują niemiły rozdźwięk, żeby nie powiedzieć zgrzyt, zwłaszcza w forumowych rozważaniach dotyczących np. problemów prawodawstwa i dopuszczalnych posunięć jednostek, będących właścicielami jakichś ziem w anarchokapitalistycznej nibylandii, burząc jednomyślność i wprowadzając uporczywy dwugłos w towarzystwie.

Niniejszy tekst ma zatem na celu kilka rzeczy. Pierwszą z nich jest umożliwienie jakiejkolwiek sensownej krytyki, poprzez zaprezentowanie stanowiska „hardkorów”. Wprawdzie wulgaryzacja stanowi o sile idei, a ja powiedziałbym nawet, że każda wielka idea swój początek bierze od czegoś powszechnego i prostego, lecz z drugiej strony, nie przesadzajmy: nie możemy wiecznie rozmawiać o hp przez pryzmat wizji gościa zabunkrowanego ze strzelbą na swym polu, heroicznie broniącego swoich praw i ziemniaków przed niczego niespodziewającymi się intruzami. Drugą sprawą jest krytyka samego libertarianizmu z pozycji wolnorynkowych, leseferystycznych i indywidualistycznych, czyli tych, na których zasadza się hardcore propertarianizm. Ostatnią natomiast, przedstawienie genezy tego stanowiska, łącznie ze wskazaniem potencjalnych „winnych” całego zamieszania.

Na wstępie chciałbym jednak zrezygnować z upowszechnionej już nomenklatury. Hardcore propertarianizm jest, w mojej opinii, niemałym koszmarkiem lingwistycznym; nijak tego doszczętnie przetłumaczyć (ścisłordzeniowy propertarianizm?), niewiele to mówi, kojarzy się raczej z klasyfikacją gatunków muzycznych albo filmami dla dorosłych, wreszcie opisuje raczej stosunek odbiorcy do pewnych możliwych konsekwencji tego stanowiska niż je samo. Nie przyjmę również proponowanego przez Macieja Dudka terminu „terytorializm”, odnosi się on bowiem w zasadzie tylko do prawa prywatnego, które domyślnie, aczkolwiek niekoniecznie, panuje na obszarze będącym zawłaszczonym przez konkretnego właściciela. Jest to cechą charakterystyczną, może nawet jedną z konstytutywnych, jednak nie sądzę, że na tyle istotną, aby uhonorować ją nazwą tegoż stanowiska – nie sprowadza się ono wyłącznie do kwestii prawnych, chociaż publicznie maglowano je właśnie w takiej perspektywie.1

Stanowisko to ochrzczę innym mianem: indywidualistycznego propertarianizmu. Jest zdecydowanie bardziej adekwatne, odnosi się bowiem do aksjologicznego sedna, a nie zewnętrznych względem niego akcydensów i zważywszy na to, co nastąpi, po odpowiednim przedstawieniu tego poglądu, sądzę że Czytelnicy zgodzą się ze mną w kwestii trafności nowej nazwy.

I. Wolność negatywna, własność prywatna, wolny rynek. O kluczowej triadzie dla ip i o relacjach między jej elementami.

Na początku zajmijmy się kwestią wolności. Co tak na dobrą sprawę oznacza bycie wolnym i skąd możemy wiedzieć, że jesteśmy wolni? Według mnie, ujmując sprawę najzwięźlej jak tylko się da, oznacza to możność osiągnięcia wybranego przez siebie celu, dzięki brakowi zewnętrznych czynników, które stoją na przeszkodzie na drodze do realizacji tegoż celu. Najskuteczniej natomiast, możemy zweryfikować nasz stan takiego czy innego zdeterminowania poprzez działanie. Jeśli osiągniemy nasz cel, oznaczać to będzie, iż byliśmy wolni, jeśli nie – porażka oznajmi nam, że zaistniały jakieś przeszkody, czyli wolni od czegoś nie byliśmy. Oczywiście mogą być one także natury wewnętrznej, np. niewiedza. Wtedy także możemy powiedzieć, że niewoli nas nasza niewiedza, dystansując się do naszego braku informacji, ale zazwyczaj o niedoborze wolności negatywnej mówić będziemy wtedy, gdy coś niezależnego od nas pokrzyżuje nam nasze plany. Będą to niesprzyjające warunki metereologiczne, inni ludzie, próbujący dążyć do swoich celów, czy też, co najczęściej zajmuje wolnościowców, pewne sposoby organizacji społecznej.

Dobrze. Wiemy już, że jeśli możemy osiągnąć jakiś cel, jesteśmy wolni. Ale do jakiego stopnia możemy być wolni? Do takiego, oczywiście, do jakiego możemy realizować nasze cele. Im więcej zróżnicowanych, potencjalnych celów możemy zrealizować, tym bardziej wolni jesteśmy. Zachowując konsekwencję, najbardziej wolni będziemy zaś wtedy, gdy będziemy mogli zrealizować największą ich liczbę.

Życie pośród innych ludzi rodzi jednak pewne konsekwencje. Jedną z nich jest ta, że wzajemnie wchodzimy sobie w paradę, różnimy się pod względem potrzeb, a zatem i celów jakie chcemy realizować, wreszcie możemy też wytyczać cele, które polegają na niweczeniu tych cudzych. Krótko mówiąc: nikt nie będzie w stanie zrealizować potencjalnie każdego z nich. Pozostaje więc problem: w jaki sposób zapewnić sobie i innym możliwość jednoczesnej realizacji jak największej ich liczby?

Tradycja liberalna problem ten rozwiązuje zwracając się ku instytucji własności prywatnej, która wyłączność do decydowania o jakichś dobrach przyznaje temu, kto jest ich właścicielem. Jeśli tym dobrem jest jakaś ziemia, to jej właściciel decyduje, jakie cele będą, a jakie nie będą na niej realizowane. Dzięki tej władzy, będzie mógł precyzyjnie wyznaczać od jakich czynników chce być wolny i dzięki temu określać m.in. swój produkt i sposoby jego produkcji, nie napotykając na przeszkody, które mogłyby ją uniemożliwić – nawet jeśli taki czy inny jego wybór nie zyska aprobaty osób trzecich. Jeżeli jakąś własnością dysponować będzie każdy, a co więcej, każdy będzie mógł dowolnie nią obracać: sprzedając, kupując, wymieniając, oddając komuś bądź otrzymując cudzą, w ten sposób osiągnie się stan, w którym zaistnieje możliwość jednoczesnej realizacji jak największej ilości celów w danej społeczności.

Ostatnią częścią tej triady jest wolny rynek. Jest on efektem końcowym procesu emancypacji producentów od czynników uniemożliwiających produkcję (wolność negatywna) wybranych przez siebie dóbr, możliwego dzięki zastosowaniu prywatnych środków produkcji (własność prywatna) i skutkuje zaistnieniem produktów, dostępnych później do swobodnej wymiany handlowej po cenach ustalonych wyłącznie przez kupujących i sprzedających.

Jeśli z jakiegoś powodu, osłabilibyśmy własność prywatną, tym samym naruszylibyśmy zdolność producentów, do swobodnego określania od jakich czynników chcieliby być wolni podczas produkcji (przy wspólnych środkach produkcji musieliby się z kimś konsultować albo prosić o zgodę, której mogliby nie otrzymać), co skończyłoby się również zubożeniem oferty towarów dostępnych na rynku. Jeżeli całość tego układu porównać do samochodu, wolność będzie silnikiem, własność – przeniesieniem napędu, a rynek – układem jezdnym. Uszkodzona, osłabiona własność w żaden sposób nie przeniesie całej mocy, jaką daje wolność, nie napędzi nią tym samym i rynku.

Dysponujemy już także metodą, która pozwala na ocenę każdej propozycji społeczno-politycznej pod względem dostępnych jednostce swobód. Polega ona na traktowaniu każdego ładu jak zbioru, w którym znajdują się bądź nie, pewne elementy. Tymi elementami będą oczywiście cele wytyczane przez jednostki. Jeśli jakiś ład penalizuje określone zachowania, oznacza to automatycznie, że realizowane tymi zachowaniami cele, są w jego obrębie niedostępne. Oznacza to też, że i artefakty, które powstają w wyniku obrania takich celów, są niedostępne. Stąd brak pewnych usług bądź produktów w danym ładzie, który będzie mógł być przesłanką dla wniosku o jakimś ograniczeniu wolności (ich brak może również oznaczać, że nikt, zupełnie dobrowolnie, nie jest zainteresowany ich produkcją – dlatego jedynie przesłanką, a nie dowodem). Akt zestawienia i porównania mocy zbiorów-ładów będę odtąd nazywał kalkulacją wolnościową.

Własność prywatna zajmuje centralną pozycję u propertarian, biorących zresztą od niej swoje miano. To od jej formy zależy czy jednostka będzie mogła dążyć poszczególnych celów, czy też zostanie uznana za przestępcę. Indywidualistyczni propertarianie pretendujący do miana wolnościowej awangardy wśród propertarian, zwracają więc szczególną uwagę na kondycję własności i jej relację z wolnością i rynkiem, troszcząc się o to, aby właściciel mógł cieszyć się rzeczywistą wyłącznością w doborze środków i celów, a tym samym opowiadać się za takim czy innym kształtem produktu, jaki zechce zaprezentować na rynku, bez ingerencji z zewnątrz i konieczności realizowania czyichś celów. Zobaczmy w jaki sposób to czynią. Wcześniej jednak głos oddam Friedrichowi Augustowi von Hayekowi; opisuje relację między wolnością a własnością w ten sposób:

Wolność wymaga, by jednostka mogła dążyć do swoich własnych celów: ten, kto jest wolny w czasie pokoju, nie jest skrępowany wspólnymi celami własnego społeczeństwa. Wolność osobistej decyzji staje się możliwa dzięki odgraniczeniu odrębnych praw jednostki (np. praw własności) oraz wyznaczeniu dziedzin, w których każdy może dysponować znanymi sobie środkami do realizacji własnych celów. Mam tu na myśli przede wszystkim prawo własności. Uwaga ta ma doniosły charakter. Posiadanie czegoś na własność, tj. wyłącznie dla siebie, choćby nawet czegoś niewielkiego, stanowi fundament, na którym może zostać uformowana odrębna osobowość i wytworzone specyficzne otoczenie, w ramach którego można będzie dążyć do urzeczywistnienia indywidualnych celów.2

Konstatacja tego, dokonana przez indywidualistycznych propertarian jest więc prosta: w największym stopniu możemy dążyć do własnych celów, a w najmniejszym realizować cudze, tj. wspólnotowe, społeczne, państwowe czy jakiekolwiek inne, które nie pochodzą od nas samych, gdy jesteśmy suwerenami. Własność jest także wówczas w największym stopniu prywatna i co najważniejsze, jest prywatna w sposób bezsprzeczny i niewątpliwy. Jeśli bowiem właściciel jest suwerenem, to oznacza, że jego wyroki w sprawie jego przedmiotów czy też środków produkcji, wliczając w to nieruchomości, są ostateczne, nie ma nad nim żadnej wyższej instancji, zdolnej zmienić jego postanowień – faktycznie więc możemy powiedzieć, że w żaden sposób nie jest skrępowany wspólnymi celami, bo nie jest podporządkowany, ani żadnej wspólnocie ani nawet oczekiwaniom osoby, która wkracza na jego teren. Faktycznie, od samego początku do samego końca zachowuje kontrolę i wyłączne prawo do dostosowywania swojego otoczenia do własnych potrzeb. W sytuacji, w której pozbawimy go suwerenności, osłabiając też formę jego własności, powiedzieć tego samego już nie możemy. Z łatwej do przewidzenia przyczyny: jeżeli można takiego właściciela zaskarżyć do jakiegoś sądu, a sąd ten może zakwestionować odrębną osobowość i wytworzone specyficzne otoczenie, w ramach którego dążył do urzeczywistnienia indywidualnych celów, a następnie tego nieszczęśnika skazać, oznacza to tylko tyle, że jego własność jest pseudo-własnością, służyć może bowiem wspólnym celom społeczeństwa, takim jak np. zapewnienie bezpieczeństwa osobom, które podczas snu zostały przerzucone na czyjąs posesję, wtedy gdy społeczeństwo sobie tego zażyczy i uzna za stosowne, a zlekceważyć indywidualny cel jakim jest np. likwidacja osób, które podczas snu zostały przerzucone na naszą posesję. Jeśli cel prywatny prawowitego właściciela, realizowany w granicach jego własności jest stawiany niżej od celów kogokolwiek innego (od celów publicznych), trudno sensownie mówić w ogóle, że działka na której cała rzecz się odbywa, jest jakąkolwiek własnością prywatną.

II. Sprzeczności libertariańskiej własności, czyli kłopoty z dobrowolnym transferem uprawnień.

Traktując słowa Jacka Sierpińskiego3 jako wykładnię doktryny libertarianizmu, według ip, libertarianie proponują po prostu kolejną formę prekarium. Mamy więc do czynienia z pewną wspólnotą interpretacyjną (libertarianie), która dzierżawi jednostkom ziemię na swoich warunkach, co zabawne, nawet tę, która formalnie do niej nie należy, bo nie jest i nigdy nie była własnością żadnego spośród członków tej wspólnoty i uznawana jest przez nią za niczyją, a co za tym idzie możliwą do pierwotnego zawłaszczenia. Jak to w ogóle możliwe? Spójrzmy:

Właściciel, który pierwotnie zawłaszczył swoją posesję, nie należącą uprzednio do nikogo, a zatem w żaden sposób nie będącą obciążoną jakimikolwiek zobowiązaniami (a więc także i tymi natury moralnej), nie może realizować własnego celu, jakim jest produkcja na swój użytek prawa prywatnego w wariancie deterministycznym, porzucającym koncept sprawstwa, które pozwala wyciągać nawet skrajne konsekwencje wobec osób, które znalazły się niepożądane na trawniku, czy to w sposób pełni świadomy, czy też nie, bo nagle za to, że w ramach własności prywatnej realizuje swój prywatny cel, niezgodny jednak z publicznymi wytycznymi, jest wzywany przed oblicze libertariańskiej sprawiedliwości. Oznaczać może to dwie rzeczy: albo libertarianie całą dostępną ziemię uznają za swoją własność, albo uznają za nią wszystkich ludzi. I wtedy, faktycznie, mogą w praktyce rozporządzać nimi wedle swoich upodobań i intuicji moralnych, penalizując pewne dążenia, nawet jeśli są one realizowane w całości za pomocą środków prywatnych. Problem w tym, że jest to klasyczny przykład dysponowania czyimiś uprawnieniami, bez jego zgody. Właściciel, pociągany do odpowiedzialności, w żadnym momencie nie zrzekł się żadnej części swoich praw czy też wolności na rzecz tej wspólnoty, np. obiecując przy zawłaszczeniu swej ziemi, że nie będzie stosował prawa nieopartego o kategorię sprawstwa, a jeśli tak zrobi, to podda się osądowi tej wspólnoty. Mamy tu do czynienia z jedną wielką aberracją w sferze transferu uprawnień. A skoro tak, to libertarian możemy poszczuć tym samym tekstem, którym oni szczują etatystów, czyli „Konstytucją bez autorytetu”* Lysandera Spoonera. Dlaczego? A dlatego, że sytuacja przedstawia się analogicznie: w obu przypadkach mamy do czynienia z jakąś grupą, która usiłuje wymusić na jednostce realizację swojego celu, w obu przypadkach nie ma do tego podstaw, w obu w jakiś sposób musi naruszyć jej własność i wreszcie jakoś to działanie wytłumaczyć, usprawiedliwiając swe roszczenia.

Dokonawszy parafrazy, rzecz będzie nam się przedstawiała tak:

Idź do XY i powiedz mu, że „sąd” w czyimś imieniu chce przeprowadzić proces w jego sprawie. Jeśli ośmieli się on powiedzieć, że nigdy nie umawiał się z nami, by podlegał naszej jurysdykcji oraz stojących za nią norm moralnych i że nie chce naszych sądowniczych usług, powiedz mu, że jest to nasza, a nie jego sprawa, że my życzymy sobie, obojętnie, czy tego chce, czy nie je świadczyć i jeśli uznany zostanie przez nas za winnego, zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.

O ile państwowcy uznają po prostu, że to państwo jest źródłem własności, i ono i tylko ono reguluje jej formę, tak libertarianie stwierdzają, że zawłaszczając coś nie czynimy się suwerenami, a przynajmniej oni nie zamierzają takiej suwerenności uznawać. Mogą też powiedzieć, że to my dokonujemy nadużycia w kwestii przekazywania uprawnień, bo to, że ktoś wchodzi na naszą działkę bez naszej zgody, nie oznacza od razu, że życzy sobie stać się naszą własnością, nawet jeśli ostrzeżemy go, że tak będziemy go traktować, jeśli poważy się to zrobić – ludzi po prostu zawłaszczać nie można; nikt nigdy nie może tego uczynić, pod żadnym pozorem. Ale to jest zwyczajna bujda: libertarianie sami bowiem, jak widać, nie odrzucają przecież wymiaru sprawiedliwości i używania środków przymusu. Uznają, że jednak będzie można zmusić człowieka do przesiadywania w więzieniu albo zabrać część jego majątku, bądź nawet cały, a może i zabić jego samego, jeśli popełni określone czyny. A to przecież wyczerpuje znamiona bycia czyjąś własnością.

Spór więc nie dotyczy tego, czy ludzi można czynić swoją własnością, czy też nie – bo jest już jasne, że można. Odnosi się do zupełnie innej kwestii: kto ma prawo decydować o kryteriach tego zawłaszczenia i kto ma go dokonywać: wspólnota czy jednostka? I to też stanowi kluczową różnicę między libertarianami a harcore propertarianami: jedni ostatecznie okazują się komunitarianami, bo przyznają to prawo gromadzie, drudzy indywidualistami, pozostawiającymi je jednostkom i uznającymi je tym samym suwerenami.

Zawłaszczanie ludzi nie jest rzeczą obcą tradycji liberalnej – ostatnio raczył o tym przypomnieć Filip Paszko w swej blogowej notce „Liberalizm i europocentryzm”4 (http://smootnyclown.blogspot.com/2011/07/liberalizm-i-europocentryzm.html).

Na stronie 221 Traktatów czytamy o niewolnikach, a więc ludzi[ach] będących jeńcami wziętymi do niewoli w sprawiedliwej wojnie. Zdaniem Locke’a, jeńcy ci tracąc swe życie, a wraz z nim wolność i majątek, znajdują się w stanie niewoli i nie są zdolni do dysponowania żadną własnością, nie mogą więc w tym stanie być traktowani jako członkowie społeczeństwa obywatelskiego, którego przecież naczelnym celem jest zachowanie własności. W powyższym passusie mamy dwie ciekawostki. Przede wszystkim, okazuje się, że i wojna sprawiedliwa może być agresywna, w sensie: odbierać ludziom przynależne im z natury prawa. Po drugie, odbierając im (bądź ograniczając) prawa do dysponowania samym sobą (niewolnictwo) zostają wykluczeni z wolnego społeczeństwa. Sami stają się własnością

 

W istocie tak jest. Wojna sprawiedliwa u Locke’a niewątpliwie stanowiła kryterium słusznego zawłaszczenia jednostki przez inną jednostkę. Jak wygląda to w ip? To już zależy od konkretnego właściciela. Możemy jednak najbezpieczniej przyjąć, że wywołanie wojny, tj. inicjacja agresji, zaczyna się w momencie, w którym właściciel nie może w pełni skorzystać ze swojej własności, na przykład nie może postawić czegoś w miejscu, w którym ktoś poza nim samym stoi, siedzi bądź śpi. Jego własnością więc możemy zostać za samą już egzystencję na jego posesji, za odezwanie się, za morderstwo, pobicie, kradzież lub wcale. Od niego i tylko niego zależy, czy penalizuje wszystko, nic czy coś i w jaki sposób to robi. Tak jak może uznać wbiegającą na jego część lasu sarnę za swoją i ją odstrzelić, tak samo może uczynić i z nami. Nad sarną jednak i tak mamy znaczną przewagę, gdyż jesteśmy w stanie nauczyć się czytać i dzięki temu dowiedzieć się, co czeka nas za furtką czy płotem: gorące powitanie przez karczmarza w gospodzie czy kula w łeb za robienie wiatru i przeszkadzanie hobbyście w osiągnięciu jego celu, jakim jest przykładowo budowa największego domku z kart na otwartym powietrzu w konkursie na najbardziej bezużyteczną rzecz dekady.

Wypływa z tego kolejny wniosek: nie ma w ip żadnego standardu zawłaszczania czegokolwiek. Trudno zresztą, aby jakikolwiek się uchował bez nadrzędnej roli jakiejś wspólnoty. Ponieważ takowej w ip przynajmniej nominalnie nie ma (później wrócimy jeszcze do kwestii), sama apropriacja jest indywidualną (a czasem być może intymną…) sprawą zawłaszczającego, nie podlega żadnym standardom, ani rewizjom z zewnątrz. Stanie się to zrozumiałe, jeżeli skonfrontujemy to, co powiedzieliśmy o relacjach między wolnością, własnością a rynkiem z pojęciem standardu.

Skoro uznaliśmy, że optymalna wolnościowo propozycja, charakteryzuje się tym, że umożliwia ludziom jednoczesną realizację możliwie największej liczby celów, zestawmy to na przykład z taką homestead principle. Zawłaszczyć działkę można jedynie poprzez pracę, poprzez tzw. zmieszanie pracy z ziemią. Samo jej ogrodzenie nie wystarczy. A teraz wyobraźmy sobie człowieka, który chce być właścicielem rezerwatu przyrody, który w całości będzie podlegał ochronie ścisłej. Jego cel, jego „własność” i jego produkt (jakim mogłoby być świeże powietrze) nie zaistnieją na rynku, jeśli panować będzie taki standard apropriacji: istotą bowiem strefy ścisłej ochrony jest nieingerowanie w środowisko. A brak ingerencji oznacza ostatecznie brak zawłaszczenia, chyba że uznamy, że taki człowiek zmieszał pracę, tyle że intelektualną, wyznaczając cel jakiegoś obszaru i uznając go za swoje przedsięwzięcie. O ile jednak wiem, zgody na takie rozwiązanie, w wolnościowym środowisku nie ma (zob. przypadek Crusoe i Kolumba, zawłaszczających całe kontynenty.56)

Jak widzimy, utrzymanie takiego standardu spowoduje, że ci, którzy za punkt honoru postawią sobie, by las wyciąć, będą mogli swój cel zrealizować (w końcu niewątpliwie użyją go i zmieszają z pracą swoich pił), a ci, którzy zechcą las pozostawić nietknięty, swojego celu zrealizować już nie będą w stanie. Uznanie homestead principle skutkuje ograniczeniem liczebności dostępnych jednostkom celów. Jest więc niezgodne z założeniami ip. Przyjęcie jakiegokolwiek standardu, powoduje, że uszczuplamy liczebność celów dostępnych jednostkom (bo jakieś zawsze leżą poza zakresem dopuszczalnego działania poszczególnych standardów – są niestandardowe). Aby zachować możliwie największą liczbę celów, musimy pozbyć się jak największej ilości standardów, ostatecznie nie uznając żadnego.

A co z samymi prawami własności? Czy i one nie ograniczają liczebności celów, w związku z czym należałoby je odrzucić? Owszem, ograniczają; nie możemy w zgodzie z nimi, na przykład wziąć czyjegoś narzędzia, gdy ten go nie używa, by samemu z niego wtedy skorzystać, nie możemy nakarmić głodnego sieroty chlebem, który należy do kogoś innego, nie możemy przejechać się buldożerem prostą linią nad morze z punktu naszego zamieszkania ani też wywołać komunistycznej rewolucji, mordując obrzydliwych kapitalistów i rozkułaczając pozostałych. Jest mnóstwo rzeczy, jakich robić nie możemy. Sęk w tym, że pozbywając się praw własności, umożliwiając sobie realizację powyższych zamiarów, jednocześnie pozbawiamy siebie oraz innych jeszcze większej liczby, innych, możliwych do realizacji celów. Odmawiamy sobie możliwości jednoczesnego formowania odrębnych osobowości i tworzenia specyficznych otoczeń, w ramach których można będzie dążyć do urzeczywistnienia indywidualnych celów, wracając do Hayeka. A skoro tak, wszystkie cele staną się publicznymi, co sprawi, że wiele jednostek będzie realizowało te, wyznaczone przez grupę, nie mogąc tym samym dążyć do swoich, potencjalnie różnych, ale nie znajdujących przychylności reszty. Podporządkowanie innym skutecznie ogranicza liczebność dostępnych celów, do jakich możemy dążyć. Zwłaszcza tych w odległejszej przyszłości niż chwila obecna, bądź tych bardziej skomplikowanych, wymagających więcej czasu na potrzeby ich realizacji.

Poprzez ich eliminacje, niweczy się także jakąś klasę produktów, które mogłyby powstać, tylko wtedy, gdy jednostki miałyby zapewnioną możliwość dożywotniego korzystania ze swoich środków produkcji. Wykastrowanie potencjalnej możliwości zaistnienia tych produktów wiąże się więc z utratą możliwości wytyczania kolejnych celów, dla których te produkty byłyby środkami.

III. Kwestia samoposiadania i aksjomatu nieagresji. Etyka indywidualistycznych propertarian.

Teraz przejdźmy do najbardziej polaryzujących środowisko zagadnień. Najbardziej, bo najprawdopodobniej od rozstrzygnięć w tym miejscu zależeć też będzie, czy indywidualistyczny propertarianizm uznamy za jakąś odmianę libertarianizmu, czy za całkowicie odrębne i samodzielne stanowisko.

Jacek Sierpiński słusznie zauważył, że w ip:

uniwersalne reguły nieagresji i samoposiadania zostają faktycznie zastąpione „prawem ziemi”.

Nie sposób się z tym nie zgodzić, może z zastrzeżeniem, że te reguły wcale nie są takie uniwersalne (zob. fragment o stawaniu się czyjąś własnością w paragrafie II.) – przestępców nie dotyczą.

uniwersalny

1. «obejmujący całość, dotyczący wszystkiego lub wszystkich»

Pozostaje znowu problem ustalenia tego, kto ma prawo do określania co jest przestępstwem i skąd się to prawo bierze. W ip ma je oczywiście suwerenny właściciel. Jeżeli nie jest to jednostka, powstaje kolejny kłopot: trzeba uzasadnić w jaki sposób prawo do tego nabywa kilka jednostek, czyli jakaś grupa, a pojedyncza go nie posiada. Ponadto, uniwersalność tych reguł dość kłopotliwie stoi w sprzeczności z prawami jednostki do tworzenia specyficznego otoczenia, w ramach którego można będzie dążyć do urzeczywistnienia indywidualnych celów, jakie gwarantuje własność prywatna.

 

Jako „hardkor” nie mam pojęcia w jaki sposób libertarianie wyobrażają sobie objęcie wszystkich ludzi jakimikolwiek „uniwersalnymi zasadami” bez naruszenia praw tych, którzy się takim zasadom sprzeciwiają i nie chcą się zobowiązywać do realizacji celów, jakie poprzez te zasady ustalą im inni, z góry. Wiem natomiast, skąd bierze się sprzeczność z paragrafu II i to, że słowa, takie jak „niczyje” i „twoje” zmieniają swoje znaczenia i w końcu oznaczają „nasze”. Jeśli takie rzeczy mają miejsce, wiedz, że coś się dzieje! Na przykład ktoś się zagapił przy kopiuj-wklejaniu z Locke’a.

W myśli Johna Locke’a, faktycznie, właściciel jakiejś ziemi nie jest suwerenem. Tym bowiem jest dopiero Bóg. Prawo naturalne jest zatem prawem bożym, wytycznymi odnośnie do prawidłowego użytkowania jego własności. Nasza 'własność prywatna’ z kolei jest dwustopniowym prekarium: w pierwszej kolejności ziemia jest przekazana przez Boga, ogólnie rzecz biorąc, ludzkości7 („Czyńcie sobie ziemię poddaną ” (Rdz 1, 28)) i stanowi jej własność wspólną, następnie możliwą do przekształcenia we własność prywatną po wymieszaniu z nią pracy danej jednostki. Stąd też bierze się locke’owskie proviso (http://en.wikipedia.org/wiki/Lockean_proviso), stąd też w prostej linii biorą się idące za nim opodatkowanie ziemi u geo(rg)istów (jako odszkodowanie dla pozostałych członków rodzaju ludzkiego, za to, że nie mogą korzystać z tego, co akurat pozostaje pod naszą kontrolą), czy niemożność zawłaszczania ziemi u mutualistów (reszta ludzkości nie wyraża zgody na zawłaszczenie należącego do niej fragmentu terenu).

U Locke’a, dzięki takiej hierarchicznej konstrukcji poszczególnych form własności, całość ma sens. Uniwersalizm prekario-samoposiadania jest zapewniony dzięki temu, że wszyscy stanowią ostatecznie własność Boga.8 Dlatego nie można zabijać ludzi, bez względu na to, gdzie by się nie znaleźli i nie wolno formułować praw, postulujących rzeczy sprzecznych z przykazaniami. Jest to jednak tylko namiastka autowłasności, bo nie wolno też popełnić samobójstwa (naruszamy wtedy czyjąś, Boga, własność). Wszechmogący jest więc istotnym elementem, który w sposób jak najbardziej propertariański, bo wynikły z własności i warunków jej udostępnienia, tłumaczy pewne ograniczenia dozwolonego działania.

U libertarian natomiast nie ma to żadnego sensu. Usunąwszy suwerena jakim jest Bóg, któremu zdarzyło się w końcu być miłosiernym i zakazuje niszczyć swojej własności, zabraniając też najemcom wymyślania swoich reguł naruszających ten zakaz, podkopują oni uniwersalizm swojej odmiany samoposiadania. Nie ma bowiem następnego kroku, w którym suweren ten przekazałby swoją własność do użytku ludziom na zasadzie własności wspólnej i na odpowiednich warunkach, zakazujących pewnych praktyk, bo nie ma tego suwerena. A skoro takie przekazanie nie następuje, to ogół ziemi nie należy do wszystkich, tylko pozostaje niczyj. Zawłaszczających nie obowiązują więc żadne dodatkowe zobowiązania wobec pozostałych, ani wspólnotowe standardy zawłaszczania, takie jak mieszanie czegokolwiek z czymkolwiek. Mogą więc, jak postulują ip, ustalać prawa całkowicie własnego autorstwa i są suwerenami (bo nie ma żadnej wyższej instancji, ani tej ogólnoludzkiej, ani tej nadprzyrodzonej). Roszczenia libertarian i ich umocowanie świadczą dobitnie o niezbyt subtelnej zżynce z Locke’a, na dodatek niechlujnej i bezmyślnej.

No dobrze, a co o samoposiadaniu mają do powiedzenia ip? Tyle tylko, że jest faktem i prawdopodobnie inspiracją stanowiącą genezę instytucji własności prywatnej. Nie stanowi natomiast samo z siebie uniwersalnej reguły (moralnej). Jest faktem, bo nie sposób jakkolwiek go obalić. Hans Heman Hoppe dał solidny dowód na samoposiadanie, oparty na sprzeczności performatywnej: nawet zaprzeczając, że posiadamy siebie, w efekcie jednak, samym czynem potwierdzimy ten fakt.9 Z tym nikt nie polemizuje. Natomiast nie można ustalić z niego uniwersalnej moralnej reguły. Dlaczego?

Dlatego, najkrócej mówiąc, że ludzie nie są uroborosami – nie stanowią sami własnego otoczenia. Stąd też prawo jakie ustanawiają, bądź chcieliby stanowić, umocowane i wynikające z własności samego siebie, dotyczyć może jedynie tego, co wewnątrz niego: stąd na przykład możliwość uznania przez ciężarną płodu za intruza, zawłaszczenie go i dopuszczalna opcja dokonania aborcji (ciężarna jest suwerenem, a jej ciało jej królestwem). To jednak, co na zewnątrz naszego ciała, nie podlega już naszej jurysdykcji wynikającej z samoposiadania. Narzucenie komuś celu: „uszanujesz me życie i ciało, w żaden sposób go nie naruszając” odbywa się już w jakiejś zewnętrznej przestrzeni, a nie w nas samych. Jeśli jest ona niczyja, dowolny cel, każdego człowieka jest równorzędny, nikt bowiem nie jest jej właścicielem. I stąd cel wyznaczony zdaniem: „uszanujesz moje życie” jest równy celowi, wyznaczonemu przez zdanie: „nie uszanuję Twojego życia”. Konflikt ten istnieje, bo formalnie obie strony dysponują prawem wyboru kryterium zawłaszczenia drugiego – dlatego, że obie strony mogą uznać, że zawłaszczyły obszar (nie ma standardu zawłaszczenia), na którym rzecz się dzieje i mają prawo do jego obrony, uznając się wzajemnie za agresorów. Ewentualna trzecia strona, która chciałaby wymusić na nich porozumienie, również nie mogłaby liczyć na ich posłuch, bo z jakiej racji? Także mogłaby zostać uznana za agresora i to przez dwie wcześniejsze. Ziemia niczyja stanowi więc obszar bezprawia.

Dopiero skuteczne zawłaszczenie określonej przestrzeni, daje nam prawo do wyłącznego określania i egzekwowania wybranych celów, także tych moralnych (to w końcu też są nasze produkty i jednocześnie środki służące produkcji wybranego przez nas ładu), w jej granicach oczywiście (poza jej granicami nikt nie musi tego prawa uznawać). Samoposiadanie możemy zaś uznać za inspirację stanowiącą genezę praw własności prywatnej: bo te powstają, gdy przenosimy sposób myślenia o wyłącznej kontroli swojego ciała na otoczenie.

Czy możemy pokusić się o jakieś zgrabne podsumowanie etyki ip? Czy podobnie jak w przypadku (braku) standardu apropriacji, należałoby uznać, że jest to stanowisko całkowicie bazujące na amoralizmie, odrzucające kategorycznie wszelkie normy moralne? W końcu moralność dotyczy domeny publicznej, a ip suwerennością właścicieli skutecznie odgranicza się od wpływów takowej, uniemożliwiając nominalnie jej zaistnienie. Co więcej, należy zauważyć, że każda moralność postuluje istnienie jakichś czynów zabronionych, a co za tym idzie, ogranicza produkcję pewnej liczby produktów, do których produkcji te czyny byłyby niezbędne. Aby więc uzyskać maksymalną liczbę dostępnych do wyboru produktów, należałoby zrezygnować z każdej moralności, prawda?

Blisko, ale jednak nieprawda. Byłoby tak, gdyby abstrahować od własności. Indywidualistyczny propertarianizm można jednak ująć w pewnej normie moralnej. Brzmi ona: środki uświęcają cele. Jakie środki? Prywatne, rzecz jasna. Czegokolwiek byś nie robił, jeśli czynisz to wyłącznie środkami prywatnymi, a cudze pozostawiasz swoim działaniem nienaruszone, jest to działanie dozwolone. Możesz dołączyć czyjeś środki, o ile wyrazi on na to zgodę lub jeśli zostanie przez Ciebie zawłaszczony – w wyniku naruszenia Twojej własności, przykładowo. Każdy cel zrealizowany w oparciu o swoje zasoby staje się więc słuszny. Jest to oczywiście stanowisko skrajnie odmienne od dziś powszechnie przyjmowanych, niekompatybilne zwłaszcza z substancjalnym podejściem twierdzącym, że jakiś czyn jest moralnie zły bądź dobry, bez względu na środki, jakimi nie byłby osiągnięty, prezentowanym przez konsekwencjalistów: stąd na przykład pomoc chorym można świadczyć zarówno przez państwo jak i poprzez charytatywność, natomiast zabijać nie wolno nigdy, dlatego morderstwo, samobójstwo czy eutanazja są niemoralne. Indywidualistyczny propertiarianizm jednak nie zakłada popularności wśród opinii publicznej jako swojego priorytetu, bo tym jest wolność, postrzegana jako stan, w którym największa liczba ludzi może wybierać spośród najliczniejszego zbioru celów, największą ich liczbę, mając zapewnioną możliwość symultanicznego dążenia do ich realizacji.

Stąd też na przykład, gdyby zapytać tytułem, moim zdaniem znakomitej zresztą, pracy Krzysztofa Śledzińskiego10, „Czy propertarianie są za masowymi mordami?”, uczciwa odpowiedź wyglądałaby w ten sposób: nie są przeciwko, jeśli mordowani zostali zawłaszczeni w poprawny sposób, jeśli środki wykorzystane do ich egzekucji nie zostały komuś skradzione, jeśli ich krzyki nie drażnią sąsiadów, na ziemie będące cudzą własnością nie sączy się krew i nie trafiają strzępy, na ten przykład, rozrywanych ciał, swąd zaś palonych resztek nikomu w otoczeniu działki, na której cały akt się dokonuje, nie przeszkadza. Jeśli właściciel oznajmił, że będzie na swojej posesji dokonywał ludobójstwa, nikt nie ma już nic do powiedzenia – on jest tam suwerenem i ma prawo do takiego, a nie innego wyboru celu, służącego mu jako środek do realizacji samego siebie, takim jakim tego chce, nawet gdy zechce się realizować jako mizantrop budujący sobie wieże i zamki z czaszek trespaserów. Ma do tego identyczne prawo, jak w wypadku gdyby chciał otworzyć przedszkole albo pizzerię. Próba uniemożliwienia mu tego, czy to za pomocą państwa, czy też mniej formalnymi siłami to interwencjonizm!

IV. Agoradycea.

Tak. Teraz, gdy najprawdopodobniej powyższymi słowami zapewniłem sobie solidną pozycję czołowego enfant terrible polskich wolnościowców, wypadałoby pójść o krok dalej i wytłumaczyć zbawienną rolę zła, siląc się na próbę jego apoteozy, wykazując istotne funkcje jakie pełni. Nie jest to w zasadzie nic nowego, także wśród libertarian: przypomnijmy sobie chociażby „Defending the Undefendable”11. O ile jednak profesor Walter Edward Block był tylko detalistą, tj. zajmował się tylko pojedynczymi przykładami ludzkiej działalności powszechnie uznawanej za złą i szkodliwą, o tyle ja w zestawieniu z nim, jestem hurtownikiem, z dużo szerszym asortymentem, dlatego też podejdę do sprawy ogólniej.

Rozpocznę od wyjaśnienia tytułu tej części pracy. Niech więc całość, tego co niebawem nastąpi, zainicjuje spostrzeżenie, że od początku historii ludzkości, aż do dziś, mamy do czynienia z nieustającym procesem zdobywania przewagi liczebnej artefaktów nad resztą tego, co jest. Na byt, w coraz większym stopniu składają się przedmioty będące dziełem człowieka (ludzie zresztą też są artefaktami) – sposoby produkcji tych przedmiotów, a także ogólniejsze propozycje maksymalizujące wydajność ich stawania się, takie jak idea wolnego rynku, stanowią zatem w coraz większym stopniu trafną odpowiedź na jedno z ważniejszych pytań z zakresu ontologii: „Dlaczego istnieje raczej coś, niż nic?”. Otóż dlatego, że ktoś zechciał, aby to czy owo, istniało i realizowało jego czy też cudze potrzeby. I dlatego, że miał również środki i sposobność aby to uczynić. Prawa ekonomii jakimi rządzi się produkcja, w coraz większym stopniu będą stanowić zasady ontyczne, reguły jakimi rządzi się byt. Byt natomiast stawać się będzie coraz bardziej antropocentryczny, aż do momentu, gdy stanie się w całości ludzkim produktem.

 

Wolny rynek rozumiany jako swoboda handlu i produkcji w oparciu o własność prywatną, jest w zasadzie ostateczną zgodą na to, aby to konsument miał władzę decydowania o tym, co istnieje i nie istnieje. Decyzja ta podejmowana jest poprzez kupno i wsparcie producenta oferującego konkretne dobra lub poprzez wstrzymanie się od niego.

W społeczeństwie kapitalistycznym „szary” człowiek jest wszechwładnym konsumentem, który kupując, lub powstrzymując się od kupowania, ostatecznie określa to co powinno być dla rynku produkowane i w jakiej ilości i jakości.

Ludwig von Mises „Mentalność antykapitalistyczna”12

O ile jednak decyzja należy ostatecznie do konsumenta, o tyle rolą producentów jest dostarczanie produktów, spośród których ten będzie wybierał. Optymalnym rozwiązaniem dla poznania jego preferencji jest sytuacja, w której przedstawią mu tych produktów jak najwięcej, o ile tylko niemożliwym jest zaoferowanie wszystkiego. Rynek jednak zmierza, według jego optymistycznego orędownika, mnie, do zaoferowania wszystkiego co tylko możliwe do wyprodukowania w klasie artefaktów, po drugie zaś, do rozciągnięcia tej klasy przedmiotów na resztę bytu. Dążenie to stanie się całkowicie zrozumiałe, jeśli zdamy sobie sprawę, że liberalizm jako taki, oferuje ścieżkę dążenia do szczęścia poprzez wpływ na świat i podporządkowywanie go sobie, wedle własnego uznania i dopasowania do swoich potrzeb. Nie proponuje zatem wprost człowiekowi zmiany stosunku do siebie samego czy do świata, na taki, który przyniósłby spełnienie, bez względu na to, jaki ten świat, czy człowiek by nie był. Proponuje panowanie nad otoczeniem. Ostatecznym zaś tego aktem, będzie moment, w którym wszystko co istnieje i może istnieć, będzie zależało od człowieka. Gdy oferta rynku w pełni pokryje się z klasą przedmiotów możliwych.

Wolny rynek zajmuje więc podobne miejsce i rolę jak samopoznający się duch u Hegla. Jego poznanie odbywa się przez schemat, w którym tezą jest kupno, antytezą sprzedaż, a syntezą – bogacenie się. Schemat ten jest iterowany. O epistemicznej roli jaką pełnią chociażby ceny, dostarczające wiedzy podmiotom na nim, zatem i pośrednio jemu samemu, często wspominają zresztą 'austriacy’. Skoro więc przedstawiając sobie kolejne przedmioty poznania, pełni poniekąd boską rolę sprawczą, a część z tych wytworzonych przedmiotów spotyka się z nieprzychylnością ludzi, analogia problemu dobrego Boga, który dopuszcza możliwość istnienia zła w świecie, nasuwa się sama. Potrzebujemy teodycei dla rynku. Agoradycei.

Dla mnie etyka jest niczym innym jak estetyką czynu. Ludziom podobają się pewne rzeczy, a inne nie. Nazywają je odpowiednio pięknymi i szpetnymi. Podobnie jest z czynami, tyle tylko, że tu dla niepoznaki, stosuje się inne słowa: dobry i zły. W obu jednak przypadkach te pierwsze oznaczają stosunek afirmatywny ludzi do danego przedmiotu, te drugie natomiast, wyrażają dezaprobatę wobec niego. Są tacy, którzy uważają, że transplantacje narządów (http://pl.wikipedia.org/wiki/Przeszczepianie_narządów#Aspekty_etyczne) są z jakichś powodów złe, a rynek przecież dopuszcza taką możliwość. Inni za niedopuszczalne uznają antykoncepcję ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Antykoncepcja#Antykoncepcja_a_religie) albo handel w niedzielę – a na wolnym rynku, zarówno jedno jak i drugie, jest możliwe. Jeszcze inni za złe uznają jedzenie zwierząt (http://pl.wikipedia.org/wiki/Wegetarianizm#Etyka), a na wolnym rynku niewątpliwie można kupić mięso. Inni nie życzą sobie pewnych wytworów cywilizacji (http://en.wikipedia.org/wiki/Amish), które także znajdują się w obrocie handlowym. Są wreszcie też tacy, którzy uważają, że nie wolno zabijać przerzuconych przez płot intruzów, tymczasem zgodnie z wyłącznością do decydowania o otoczeniu, wynikającą z prawa własności, na wolnym rynku będzie to możliwe. Dlaczego zresztą producenci poszczególnych dóbr czy usług mieliby zastosować się do poruczeń jakiejkolwiek z wyżej wymienionych grup? Zastosowanie się do absolutnie każdej orientacji etycznej, wykluczającej kolejne działania, doprowadziłoby ludzkość do ruiny.

Dla pewnych ludzi dobrami są rzeczy uznawane za „zła” przez innych. Tam, gdzie jedni widzą szkodę, inni dostrzegają pożytek. Jeśli chodzi o mnie, zło, jeśli nie dotyczy naruszania czyjejś własności w sposób bezprawny, jest po prostu kolejną preferencją, która poszerza ofertę rynku. De facto, za każdą kolejną moralną dewiacją otwiera się kolejna nisza, która daje szansę na jej zagospodarowanie i zaoferowanie odpowiednio dopasowanych usług, które zaspokoją, takich czy innych fetyszystów. Im więcej roztomaitych zboczeńców, tym więcej form w jakich podstawowe potrzeby się przejawiają, a co za tym idzie, są racją konieczną większego zróżnicowania produktów i usług, które służą ich zaspokajaniu.

Ludzkość osiągając pewną liczebność musi wybrać permisywizm. Alternatywą jest nędza. Aby zilustrować to twierdzenie, proponuję przeprowadzić pewną spekulację. Wyobraźmy sobie dwa modele cywilizacyjne. Jeden, w którym powszechnością jest poświęcenie się w pełni sprawom ducha, gdzie życie skupia się głównie na zaspokojeniu podstawowych potrzeb w najprostszej postaci, cały czas pozostały, poświęca się na kontemplacji, w której pomagać mają pewne księgi czy też jasno określone dewocjonalia. W skrócie, wyobraźmy sobie ludzkość, żyjącą jak w zakonie o dość ascetycznej regule, która zachowuje w niezmiennej formie pewien dość ograniczony styl życia. Po czym powtórzmy to samo z drugim modelem, w którym żadna potrzeba nie jest uznana a priori za złą i każda jest realizowana na setki, jeśli nie tysiące sposobów.

W pierwszym przypadku produkcja rzeczy zbytkowych nie wchodzi w rachubę. Podobnież z czasem wolnym, przeznaczonym na rekreację. Źródłem utrzymania może być jedynie produkcja pożywienia, jednakże bez zbędnych udziwnień, budowa schronień i narzędzi koniecznych do ich budowy oraz oczywiście biznes religijny. Rozrost takiej społeczności, opartej na tym stylu życia będzie wyglądał dość prosto; powstaną kolejne, konkurencyjne firmy, produkujące dokładnie to samo. Ceny ich produktów spadną, część ludzi zostanie już bez pracy, bo te istniejące w wystarczącym stopniu dostarczą potrzebnych produktów, zresztą zarabiając śmieszne pieniądze, ze względu na zalew rynku tym samym produktem. Żadna z nich nie będzie mogła się wyspecjalizować w jakiś sposób, bo każde odstępstwo, czy to zaproponowanie innego menu, czy jakichś zdobień na obiektach kultu, czy nieskromnie wielkich domostw będzie uznane za grzeszne, świętokradcze i niemoralne. Aby więc nie doszło do podobnych sytuacji, społeczność taka musi zachowywać odpowiednio mały rozmiar. Powiększając się zbytnio, otworzy drogę do niemoralności.

W drugim modelu ten problem się nie pojawi. Nawet jeśli ludzkość będzie się mnożyć na potęgę, to jeżeli pójdzie za tym pluralistyczne nastawienie wobec potrzeb, więcej ludzi będzie mogło utrzymać się na przyzwoitym poziomie, wykorzystując i proponując kolejne formy ich zaspokajania. Dzięki złu, jako odmiennej preferencji od tej ortodoksyjnej, większa liczba ludzi może wieść dobre życie. Zło moralne może być jak najbardziej dobrem w sensie ekonomicznym. Produkcja złej z punktu widzenia konserwatystów muzyki metalowej, wg nich wypaczającej klasyczne kanony piękna i w warstwie tekstowej promującej antywartości, przynosi jednak zysk. Pozbycie się jej samej, wraz z twórcami, spowoduje, że wielu z nich, wybierając inny sposób zarobkowania, stworzy dodatkową konkurencję w istniejących już „właściwych moralnie” branżach, pogarszając swoją i cudzą sytuację finansową, nie wykorzystując też w pełni swojego talentu; zamiast dobrego „złego” metalu dostaniemy od nich co najwyżej średnie buty. W pewnym momencie więc i etyka libertarian z ich stygmatyzowaniem pewnych produktów okaże się zbyt ciasna, ograniczająca ludzką wytwórczość, która pozwoliłaby komuś na wygodniejsze życie. Po co na to czekać?

Drugą kwestią jest zwierciadlana rola rynku. Mam tu na myśli funkcję, jaką pełni niezaburzony interwencją rynek: pokazuje nam, jakie naprawdę są ludzkie potrzeby. Dowiadujemy się o nich prawdy. Możesz wypełnić miliony ankiet, w których zadeklarujesz swą miłość do muzyki klasycznej, nic to, jeśli na wesele zamówisz i zapłacisz za zespół disco polo. Oczywiście, wielu ludzi woli żyć iluzją, jaką zapewnia interwencjonizm, który rugując siłowo pewne zachowania, sprawia, że jesteśmy w stanie uwierzyć, że jakichś potępianych powszechnie potrzeb nie ma. Ale to tylko iluzja. Rynek pokazuje prawdę, ten zupełnie wolny, jaki proponują ip, pokazuje ją w największym stopniu. Niekiedy brutalnie, bo można się spodziewać, restauracji dla kanibali, burdeli dla pedofilów czy też aren gladiatorskich, na których walczyć ze zwierzętami będą dłużnicy, co do których stracono wątpliwość, że kiedykolwiek spłacą swe zobowiązania, i jedyną formą w jakiej uznano ich za użytecznych dla wierzycieli, to zapewnienie rozrywki ludziom, którzy mają słabość do uciech starożytności.

Kapitalizm zapewnił taki dobrobyt masom, że mogą kupować książki i czasopisma. Ale nie mógł wpoić im smaku, jaki posiadali wielcy mecenasowie sztuki. Nie jest winą kapitalizmu, że przeciętny człowiek nie docenia niezwykłych książek.13

To nie zły smak tłumów jest cechą kapitalizmu, ale fakt, że dzięki kapitalizmowi tłumy obdarzone bogactwem materialnym stały się żądne literatury, której narzucają swój zły smak. Rynek książkowy zalewany jest strumieniem sztuki podrzędnej jakości dla półbarbarzyńców, ale to nie przeszkadza wielkim autorom w tworzeniu dzieł o niepospolitej wartości.14

Ludwig von Mises „Mentalność antykapitalistyczna”

To samo możemy powiedzieć o moralności. Nie jest winą kapitalizmu, czy też wolnego rynku, to że ludzie nie decydowaliby się na kantowską etykę i wybieraliby powyższe rozrywki. Kanibal-restaurator może zaproponować swoje menu, ludzie mogą go zignorować. To samo z burdelmamą sensu stricte czy też organizatorem krwawych rozrywek. Nikt nie ma obowiązku korzystać z ich usług, one natomiast mają być prawo proponowane. Podobnie jak złe książki. Po to, aby określić jakie są ludzkie potrzeby. Poszczególne etyki i wynikające z nich moralności są także produktami konkurującymi ze sobą na rynku, nie mają więc żadnej specjalnej mocy określania tego co rynek powinien, a czego nie. Pewnie, że wolałbym, ażeby nikt nie odwiedzał dobrowolnie takich przybytków, ale jeśli faktycznie jest na nie zapotrzebowanie, to ja nie zamierzam podpisywać się pod działaniami, które ten stan rzeczy zafałszują. Jeśli chcesz faktycznie lepszego świata i jesteś w stanie coś z siebie dać, by spróbować go poprawić, zgodzisz się, że przed wszelkimi innymi działaniami, przede wszystkim potrzebna będzie trafna diagnoza. A takiej nie da się wypracować z klapkami na oczach, będąc karmionym pozorami.

Zgnilizna moralna, rozpasanie i jałowość, oraz społeczna szkodliwość większości tych, którzy tworzą klasę kandydatów na literatów i artystów, jest okupem jaki ludzkość musi płacić, aby pozwolić twórczym pionierom na dokonywanie wielkich dzieł. Wolność musi być dana wszystkim, nawet ludziom prymitywnym, ażeby nie przeszkodzić tym niewielu, którzy mogą użyć jej dla dobra ludzkości. Wolność, z której korzystają ciemne typy z Quartier Latin jest jednym z warunków, które uczyniły możliwym pojawienie się pewnej ilości wielkich pisarzy, malarzy, rzeźbiarzy. Pierwszą rzeczą, której potrzebuje geniusz, jest oddychanie świeżym powietrzem.15

Ludwig von Mises „Mentalność antykapitalistyczna”

Ach, i jakże tu nie kochać von Misesa? On wiedział jak się bawić… Oczywiście oponenci mogą stwierdzić, że chodziło mu tylko i wyłącznie o książki. Jak najbardziej, jednak zachowując konsekwencję i przenosząc te słowa na wyższy stopień ogólności, w dalszym ciągu pozostają one prawdziwe. Dla indywidualistycznych propertarian terytorium jest jak pusta stronnica, właściciel natomiast to autor, który ma pełną swobodę artystyczną. Może zapisać ją dokładnie tak, jak mu się podoba. Czasem wyjdzie mu bajka o Kopciuszku, czasem „120 dni Sodomy…”, a jeszcze innym razem coś pośredniego. Postawa faceta, który strzela do śpiochów przerzucanych na jego trawnik, z całą pewnością będzie oceniona jako jałowa i społecznie szkodliwa, lecz jest ceną wolności. Suwerenność zaś jest świeżym powietrzem geniusza. Konsekwentnie rozumiana własność natomiast ją zapewnia, dając przyzwolenie na lekceważenie opinii o tym co w jej granicach być powinno bądź nie, należących do osób innych niźli właściciel. Broniąc tym samym w swych granicach jego niezależności, nie ograniczając więc także i kreatywności.

Jak dla mnie, słowa Misesa w sposób lakoniczny podkreślają część genezy propozycji ip i wskazują jej pełnoprawne miejsce w tradycji liberalnej. Nie ma w tym stanowisku niczego, czego nie byłoby gdzieś wcześniej. Jest ono surowe, pozbawione jakichkolwiek pozorów przyzwoitości, ale stanowi clou liberalizmu.

Tutaj mamy do czynienia akurat z przyzwoleniem na możliwe zło w każdej postaci, po to by uchronić się od zła koniecznego, które z całą pewnością uderzy także i w dobro – chodzi o prostą minimalizację strat. Alternatywą jest bowiem tylko interwencjonizm:

Jednakże wolność jest niepodzielna. Każda próba ograniczenia wolności nieznośnych dekadenckich literatów i pseudoartystów mogłaby stworzyć precedens dla władzy dla określania tego co jest dobre a co złe . Socjalizowałoby to wysiłek umysłowy i artystyczny. Także kwestią otwartą jest, czy w końcu usuniętoby niepotrzebne i budzące zastrzeżenia osoby, ale pewne jest, że takie postępowanie mogłoby stworzyć przeszkody nie do pokonania na drodze rozwoju geniuszu twórczego. Władze nie lubią nowych idei, nowych sposobów myślenia i nowych stylów sztuki. Są przeciwne wszelkim rodzajom ulepszeń. Zwierzchnictwo władz w rezultacie dałoby ścisłe ograniczenie, przyniosłoby zastój i upadek.

Niektórzy tego rodzaju obrony nie rozumieją. Często spotykam się z zarzutami, że to co proponuję, jest niedopuszczalne z wolnościowego punktu widzenia, ponieważ zawiera niewolnościowe implikacje. Tymczasem w tym wypadku, rzecz leży w odróżnieniu tego, co konieczne, od tego co jest jedynie możliwe. To zwykła kalkulacja ryzyka i wybór zła o mniejszym prawdopodobieństwie. Wolnościowa teoria może mieć niewolnościowe implikacje – niewolnościowa natomiast, wolnościowe; to też wydaje mi się oczywiste. Ocena stanowiska jedynie po implikacjach nie mówi nam niczego istotnego, brakuje bowiem szerszego kontekstu.

Tak, w ip każdy może odstrzelić innego, gdy ten wejdzie nieproszony na jego podwórko. Tak w ip , na ziemi niczyjej, każdy może spróbować zawłaszczyć drugiego i vice versa. Tak, właściciel kamienicy może wyrzucić samotną matkę z dziećmi na bruk, jeśli ta nie zapłaci mu czynszu. Sęk jednak w tym, że jedynie może. Nie musi. W każdym wymienionym przypadku zależy to od woli ludzi. Równie dobrze mogą zagrać sobie w karty i pośpiewać „Money, Money, Money” przy ognisku. Na tym polega możliwość.

Tymczasem ludzie kombinują: no, nie podobają się nam takie, nawet potencjalne tylko konsekwencje. Nie można pozwolić ludziom by się ot tak, zabijali, ani wyrzucali biedaków z domu, nawet jeśli ci ostatni nie zapłacą. Zabrońmy im więc tak czynić. A to jest już konieczność. Tu nie ma żadnego: „jeśli”, „czasem”, „w jakiejś sytuacji”. Tu jest bezwarunkowy mus. Wolność jednostki jest stale ograniczona.

Modalność, wydawałoby się, jest prostą sprawą, a jednak „zawsze” i „czasami” potrafią spłatać wolnościowcom niejednego psikusa. W pierwszym wypadku, do zła między jednostkami dochodzić będzie czasami – wtedy i tylko wtedy, gdy zainteresowane bądź władne do tego osoby zechcą sobie je wyrządzić. Dochodzić do tego, będzie właśnie z powodu ich wolności – fakt niewolenia wynika bowiem z braku czynników, które to działanie by uniemożliwiły – co oznacza, że niewolący jest wolny, czyli mamy do czynienia z wolnościową teorią, która zakłada swobodę ludzi oraz, jak widać, faktycznie im ją zapewnia. W drugim, dochodzić będzie zawsze – bo na złu ufundowany zostanie ład, który nie dopuszcza do wyrządzania innym jakiejś krzywdy

– ludzie są pozbawieni pewnych swoich praw już od samego początku, w taki sposób, żeby nie dochodziło do niepożądanych przez ideologa konsekwencji, poddani są jego prewencyjnej kontroli. Zadziwiające jest, jak wielu w obawie przed możliwym ciosem w plecy w nieokreślonej przyszłości, który może, ale nie musi wcale nastąpić, godzi się brać w pysk każdego dnia.

Z libertarianami problem jest dokładnie ten sam. Nie mogą przecież zostawić tej suwerenności właściciela w spokoju, bo rodzi ona niewolnościowe implikacje. Na przykład takie, że swą wolność, bardzo łatwo można stracić, wchodząc tam, gdzie nas nie chcą albo imprezując z osobami nieodpowiedzialnymi, które pozbawią nas życia, przerzucając akurat w miejsce, w którym obecność jest karana śmiercią. Oczywiście, tego co pociąga ich sprzeciw wobec takiego stanu rzeczy, dostrzegać już nie raczą. Nie widzą, że sami stają tam, gdzie stał Lewiatan; że czując się władnymi odbierania suwerenności właścicielom, sami czynią się suwerenami, podporządkowującymi ich za pomocą swoich wyroków sądowych. Nie widzą swojej ingerencji w produkt, jakim jest ład, tworzony przez właścicieli takiej czy innej działki, na swoje bądź cudze potrzeby. Nic nie znaczy dla nich to, że stosują interwencjonizm, jeśli robią to w imię swoich przekonań etycznych, chociaż oburzają się, gdy inni czynią to samo. Czy różnią się jednak czymś od konserwatystów, którzy podmiotom na rynku również nie pozwolą poprzez produkcję pytać o te potrzeby, które ci a priori uznają za grzeszne? Czy w ten sam sposób nie wypaczają przepływu informacji, nie dopuszczając do naturalnej dla rynku, empirycznej weryfikacji zapotrzebowania na pewne dobra? Czy nie zastępują braku popytu kratą więzienną?

Robią to. Bez zastanowienia, zamieniają wspaniały mechanizm, który sam znakomicie radzi sobie z realizacją kolejnych potrzeb, dostarczając rozwiązań w każdych niemal warunkach. I to czym? Aroganckim dogmatem i sądową przemocą opartą na nieistniejącej umowie społecznej. Chociaż libertarianie tak często powołują się na kapitalizm, nie wierzą najwyraźniej, że mógłby dostarczyć usług, które pomogłyby tę łatwą do utracenia wolność ochronić i zachować, przy pozostawieniu suwerenności właścicieli. Tymczasem jest w stanie to zapewnić, tak jak robi to w innych sferach. Na przykład, gdy w wyniku realizacji potrzeb ogromnych rzesz ludzi, w konsekwencji powstaje problem nadmiernej ilości śmieci i pojawia się potrzeba ich utylizacji. Realizacja jednych potrzeb pociąga za sobą pojawienie się kolejnych. Znajdują się też metody ich zaspokajania, czyniąc to zresztą całkiem niezłym kawałkiem chleba. Tak samo w wypadku właścicieli-suwerenów; na wolnym rynku mogą powstać firmy, które zajęłyby się świadczeniem usług kartograficznych, dostarczając chętnym map, z zaznaczonymi miejscami, w jakie lepiej się nie zapuszczać, gdyż tam panuje takie akurat prywatne prawo, które nie wybacza niczego. Ktoś może przecież świadczyć usługę planowania trasy, doradzając klientowi taką drogę, która nie biegnie np. w pobliżu posesji zwolenników kary śmierci za cokolwiek, czy innych wybranych miejsc niespełniających kryteriów wyznaczonych przez klienta. Jeśli wolność byłaby cenioną wartością, rynek dostarczyłby rozwiązań ułatwiających ją chronić – bez podkopywania czyichkolwiek praw. Zaistniałaby zwyczajnie taka potrzeba, na której można byłoby, znów, zarobić, oferując taki czy inny produkt. Obecność suwerennych właścicieli nijak nie naruszyłaby zdolności rynku do rozwiązania i tej kwestii, byłaby raczej katalizatorem dla powstania firm i kolejnych usług, zabezpieczających interesy i bezpieczeństwo ludzi. I to bez przyciężkawego kryptoetatyzmu, który zdusiłby jakąś część ludzkiej kreatywności.

Ale po co, skoro od ręki można zabronić ludziom stanowienia niebezpiecznych praw, ignorując fakt, że rezygnuje się z czyichś zamierzeń, broniąc mu swobodnego wyboru celów i nie pozwalając użytkować jego własnych środków, nie mając do nich żadnych praw? Że niby ci dranie mają jakieś potrzeby? A niech realizują je jak inni, normalni ludzie, a nie cudują! Bez przesady z tym indywidualizmem. To nasz kolektyw określi jego dopuszczalne stężenie. Ludzie są do tego stopnia przyzwyczajeni, że ktoś stale rości sobie do nich i ich własności jakieś prawa, że nie zrobi im różnicy, czy następni w kolejce po dzisiejszych etatystach, staną jacyś libertarianie. „Hardkorom” akurat robi.

Nie jest tak, że nie doceniam w ogóle myśli libertariańskiej. Doceniam – na tyle, na ile jest leseferystyczna. Przyjęło się uważać libertarianizm za stanowisko polityczne, które w największym stopniu zbieżne jest z wolnym rynkiem. Nic zresztą dziwnego, skoro w znacznej części libertarianie posiłkują się ASE, a część ekonomistów tego nurtu, z Rothbardem na czele, miało ogromny wpływ na kształt jego doktryny. Sęk w tym, że nie jest on w pełni wolnorynkowy, jeśli można w jego ramach wyobrazić sobie sytuacje, w których pewnych dóbr czy usług nie będzie można wyprodukować, mimo korzystania wyłącznie ze środków prywatnych. A można, co też pokazałem.

Wolny rynek więc sobie, a libertarianizm sobie. Z jego pretensją do uniwersalności samoposiadania, w formie implikującej jakieś zobowiązanie moralne, którego nikt z nikim nie zawierał, konsekwentny wolnorynkowiec odstawi go na miejsce obok innej myśli społeczno-politycznej, która przewiduje, co prawda jakieś miejsce dla wytwórczości i handlu, ale w granicach sztywno wyznaczonych przez własną strukturę. Nie da się ukryć, że libertarianie do tej pory zaproponowali tej wolności ekonomiczno-światopoglądowej najwięcej, co nie znaczy, że nie da się sformułować propozycji, którą w tej dziedzinie się ich przelicytuje. Indywidualistyczny propertarianizm jest właśnie jedną z tego prób. Dopuszcza do głosu w ekonomicznej grze nawet te światopoglądy, które w libertarianizmie są na cenzurowanym. W kwestii produkcji prawa jest więc stanowiskiem zbliżonym do anarchokapitalizmu Davida Friedmana, chociaż nie identycznym.16 W obu przypadkach rynek może natomiast wygenerować prawo jako produkt niezgodny z libertariańskimi aksjomatami.**

V. Uprawnienia jednostki, czyli hobbesowska geneza ip. O dobrowolności ustanawiania wspólnot.

Jacek Sierpiński uznał, ze względu na suwerenność właściciela, ip za „dziwne, konserwatywne wypaczenie” libertarianizmu. Oczywiście to skojarzenie jest całkowicie trafne, zważywszy na wszelkie monarchiczne konotacje słowa „suwerenność”. Nie obrażę się z tego powodu, uważam bowiem, że konserwatyzmu nie da się całkowicie oddzielić od liberalizmu czy libertarianizmu, wszystkie bowiem te wyżej wymienione -izmy są w zasadzie jakąś formą propertarianizmu. O ile konserwatyzm, a w szczególności monarchizm jest propertarianizmem elitarnym, w którym własnością dysponuje garstka bożych pomazańców, o tyle liberalizm czy libertarianizm jest propertarianizmem egalitarnym, bo być właścicielem może każdy, bez względu na kolor krwi, jaka nie płynęłaby w jego żyłach. Mamy więc propertarianizm zamordystyczny, który swobodę realizacji własnych celów rezerwuje jedynie dla wybrańców, całą resztę im podporządkowując, jest też propertarianizm wolnościowy, który dąży do rozciągnięcia tego prawa na każdego. W zasadzie to wszystko i tak uznaję za nurty myśli prawicowej, to bowiem stosunek do instytucji własności prywatnej jest dla mnie wyznacznikiem podziału na lewicę i prawicę. Kto dąży do zniesienia bądź osłabienia własności prywatnej, np. poprzez redystrybucjonizm jest lewicowcem, kto zaś do jej utrzymania czy wzmocnienia jest prawicowcem. Propertarianizm ogólnie jest więc dla mnie synonimem i warunkiem prawicowości. Dlaczego decyduję się na taki akurat podział? Bo przede wszystkim dotyczy czegoś trwałego. Spór o własność jest odwieczny i stale się w jakiś sposób przejawia. Angażuje każdego, nawet tych, którzy pozornie aspirują do czegoś wykraczającego poza ten świat (vide: katolicy vs. albigensi). Od czasów rewolucji neolitycznej, kiedy to opcja własnościowców zwyciężyła, nieustannie mamy do czynienia z resentymentalnymi próbami przywrócenia naprawdę starego ładu i abolicji intytucji własności prywatnej. Religie się zmieniają, obyczajowość się zmienia, zapatrywania moralne się zmieniają, konflikt o własność pozostaje ten sam. Konserwatyści mogą oczywiście upierać się przy swojej propozycji tego podziału, np. wyznaczonym przez stosunek do ancien régime’u, ale to w zasadzie jest świeża sprawa, w dodatku lokalna. Równie dobrze moglibyśmy przyjąć, że wyznacznikiem takim jest stosunek do Starego, Średniego czy Nowego Państwa w starożytnym Egipcie albo do greckich polis. Własność prywatna ogólnie, natomiast jest uniwersalna – stąd relacja w jakiej się do niej znajdziemy, zdaje się być czymś znacznie bardziej fundamentalnym niż relacje do akcydentalnych ładów wynikłych z takiej czy innej jej formy. Krótko mówiąc, jeśli używamy już tak kontrastowych podziałów jak dobro czy zło, światło czy ciemność albo prawica i lewica; nie ma sensu się rozdrabniać i zajmować przemijającymi duperelami, a wypadałoby się zainteresować niezmiennym, już od ładnych paru tysięcy lat sednem. Nawet jeśli zrywa się przez to, z tak kochaną przez niektórych, etymologią. Fakt, czy ktoś siedział po tej czy tamtej stronie jakiegoś pomieszczenia kilkaset lat temu, mógł mieć jakieś znaczenie kilkaset lat temu. Podobnie jak to, o czyje interesy z kim i jak walczył. Proste wskazanie kto był za własnością dla niektórych, kto dla wszystkich, a kto przeciw niej w ogóle, klaruje sytuację bardziej, niż kilkuset stronnicowe opisy wolt i egzotycznych sojuszy, takich czy innych stronnictw, walczących o swoje krótkoterminowo postrzegane cele.

Przyjmijmy zatem, iż własność łączy tradycje konserwatyzmu i liberalizmu. Jeśli jest tak w istocie, trudno nie doszukiwać się gdzieniegdzie jakichś „wypaczeń”. Paradoksalnie to jednak ten wolnościowy propertarianizm, przynajmniej jako idea w historii filozofii, powstał jako wypaczenie propertarianizmu zamordystycznego. Odnoszę się tu do narodzin liberalizmu, który został powołany do istnienia w wyniku… „wpadki”. Za jego ojca należy zaś uznać Tomasza Hobbesa – to on bowiem po raz pierwszy dostarczając uzasadnienia oddolnej legitymacji władzy, której uprawnienia nie brały się z boskiego pochodzenia osób jej sprawujących, ani żadnego namaszczenia przez moce nadprzyrodzone, ale z tego tylko powodu, że uprawnienia te zostały jej przekazane przez jednostki, które same nimi wcześniej dysponowały, otworzył drzwi liberałom. Oczywiście, możemy tak jak 'smootny’ powiedzieć, że Hobbes nie zdawał sobie sprawy z tego, co swoją pracą uczynił, że chodziło mu o coś zupełnie przeciwnego, ale fakt jest faktem, że w wyniku tych zamordystycznych igraszek, począł wolnościowego bękarta i od alimentów się już nie wywinie. Stąd też spokojnie do Tomasza, jako spadkobiercy tradycji liberalnej, możemy mówić „tato”, nawet jeśli teraz wywołuje to u niego filozoficznego facepalma, gdzieś tam w piekle dla niedbałych myślicieli.

Indywidualistyczni propertarianie, a przynajmniej moja skromna osoba, tak też postrzegają cel liberalizmu – jest nim powrót do stanu, w którym każdy dysponuje znów pełnią swoich uprawnień i w którym może je, wedle własnego uznania, cedować na kogoś innego, bądź też je porzucić. Do celu tego można dążyć jedynie obalając instytucje, które te uprawnienia sobie przywłaszczają bez zgody dysponujących nimi jednostek.

Wróćmy jednak do zestawienia samego ip z Hobbesem:

Zrezygnować z jakiegoś uprawnienia do jakiejś rzeczy, jest to wyzbyć się wolności przeszkadzania innemu człowiekowi w korzystaniu z jego uprawnienia do tej samej rzeczy. Ten bowiem, co się uprawnienia zrzeka lub innemu oddaje, nie daje temu innemu uprawnienia, którego ten ostatni nie miałby przedtem, albowiem z natury nie ma rzeczy do której każdy człowiek nie miałby uprawnienia. Rezygnując ze swego uprawnienia, człowiek tylko ustępuje z drogi temu drugiemu, iżby ten mógł korzystać ze swego własnego uprawnienia przyrodzonego bez przeszkody z jego strony, lecz nie bez przeszkody ze strony innych ludzi. Tak więc, gdy jeden człowiek zrzeka się swego uprawnienia, to wychodzi na korzyść drugiego tylko to, że zmniejszają się dla niego przeszkody w korzystaniu z jego własnego przyrodzonego uprawnienia.

Człowiek zrzeka się swego uprawnienia bądź po prostu rezygnując z niego, bądź też przekazując je komuś innemu. Po prostu rezygnując, gdy nie troszczy się on o to, komu wyjdzie to na korzyść; przekazując zaś, gdy korzyść z tego oddaje jakiejś określonej osobie lub osobom. I gdy człowiek na jeden z tych sposobów wyzbył się swojego uprawnienia albo je komuś innemu zapewnił, wówczas mówi się, że jest zobowiązany […] 17

W tym miejscu należałoby rozważyć kwestię zawłaszczenia. Na ogół, potocznie uznaje się je za działanie, którym jednostka coś nabywa, pozbawiając tym samym, tego kogoś innego. Tymczasem w świetle powyższych słów, jest dokładnie odwrotnie. Zawłaszczający, który grodzi dany teren, bądź wskazuje pewien przedmiot oznajmiając, że odtąd będzie on jego własnością, de facto zrzeka się w części swoich uprawnień! Konkretnie tych, które dotyczyłyby innych, niewskazanych przez niego przedmiotów czy też otoczenia ogrodzonej przez niego działki oraz jego pretensji do posiadania ich na wyłączność. Właściciel sam nakłada na siebie ograniczenie i określając się tym mianem, oznajmiając, że ze swoich przyrodzonych uprawnień w pełni korzystać będzie jedynie tam, gdzie uzna określoną ziemię czy przedmiot za swoją własność, rezygnując z roszczenia wyłącznej kontroli do reszty świata, jak może to mieć miejsce przed zawłaszczeniem. Akcentując swoje prawo do wyłącznego posiadania czegoś, odgraniczamy ten przedmiot od pozostałych rzeczy, zmniejszając innym przeszkody w korzystaniu z ich własnych uprawnień do tych rzeczy. Co jest kolejnym dowodem na to, że własność jest raczej wolnościową instytucją, a także że jej respektowanie jest wolnościowe.

Gdzie bowiem nie została początkowo zawarta żadna ugoda, tam żadne uprawnienie nie zostało przeniesione i każdy ma prawo do każdej rzeczy, i co za tym idzie, żadne działanie nie może być niesprawiedliwe. Lecz gdy zostanie zawarta ugoda, wówczas złamać ją jest rzeczą niesprawiedliwą. […]

Ale tam, gdzie jeszcze do człowieka nic nie należy, to znaczy: gdzie nie ma własności, nie ma również niesprawiedliwości. I gdzie nie ma mocy, która wywiera przymus, to znaczy: gdzie nie ma jeszcze państwa, tam nie ma i własności, jako że tam wszyscy ludzie mają uprawnienie do wszystkich rzeczy. Stąd więc tam, gdzie nie ma państwa, nic nie jest niesprawiedliwe. Tak więc istota sprawiedliwości polega na dotrzymywaniu ważnych ugód; ważność zaś ugód zaczyna się dopiero z ustanowieniem mocy państwowej wystarczającej do tego, iżby zmuszać ludzi do zachowania ugód; i dopiero wówczas również zaczyna się własność.18

Te cytaty, a zwłaszcza pierwszy dobrze oddają, specyfikę ip. I tym samym wyjaśniają zastrzeżenia sformułowane przeciw libertarianom w paragrafie II. Dopóki właściciel nie zawrze z kimś jakiejś ugody, nie można wymagać od niego, aby stosował się do jej warunków. Jeśli właściciel nie scedował części swoich uprawnień, także tego do mordowania przerzuconych śpiochów na jego działkę, nie można go pociągnąć za to do odpowiedzialności. Jeżeli libertarianie zamierzają to robić, powinni przedstawić dowód, że taka ugoda została zawarta, bądź przyznać że zawłaszczyli właściciela albo uważają całość dostępnej ziemi za swą własność. Podobnie powinni przedstawić dowód tego, że zawarł ugodę, w której zrzekł się swojej suwerenności, jeśli uważają, że jej nie posiada. Domyślnie bowiem, każdy właściciel jest suwerenem.

Druga część może wywołać konsternację – jak to państwo? „Hardkorzy” oczywiście nie uznają państwa w hobbesowskim tego słowa znaczeniu, jako monopolistę-suwerena, którego ustanawiają wszyscy ludzie. Chodzi tu raczej o funkcję państwa, jaką jest stosowanie przymusu. W ip to właściciel na terenie swojej własności ma prawo do jego stosowania, do momentu w którym się go nie zrzeknie. Ma tam monopol, więc sam jest mikro-państwem. Tam gdzie nie ma natomiast własności, uprawnieniem tym dysponuje każdy.

Indywidualistyczny propertarianizm jest więc stanowiskiem postulującym samoograniczanie swych uprawnień. Indywidualizm tego stanowiska zawiera się właśnie w tym, że to jednostka a nie kolektyw dysponuje wszelkimi możliwymi uprawnieniami. W kilku miejscach zaznaczyłem, że nominalnie w nim nie mamy do czynienia ze sferą publiczną z wiodącą rolą jakiejś wspólnoty, wobec której jednostka byłaby podporządkowana. Nie znaczy to, że nie może ona powstać – warunkiem jest wielostronna ugoda między jej potencjalnymi członkami i wzajemna cesja uprawnień. Wzajemne zobowiązania dotyczą jedynie tych, którzy je podejmują. Tym sposobem ip staje się poniekąd propozycją zbieżną z panarchizmem. Każdy ma szansę wytworzyć sobie taki ład, w jakim chce żyć – odpowiednio dokonując transferu swych uprawnień na innych, można wytworzyć każdą formę organizacji społecznej, ustroju politycznego czy gospodarczego – warunkiem jednak jest uszanowanie własności sąsiada, na której opiera on swój, odrębny ład.

Te wszystkie wymienione rzeczy są bowiem także artefaktami. Nie są dziełem natury, lecz człowieka. Mogą być więc też produktami oferowanymi na rynku. Jacyś ludzie mogą mieć potrzebę, którą zaspokaja tylko i wyłącznie życie w komunizmie, inni zaś najlepiej mogą czuć się w feudalizmie, w którym suwerenem byłby pewien ksiądz- radiowiec z Torunia. Kapitalizm jaki proponują ip (kapitałem są tu już uprawnienia jednostki), może więc zaspokoić i takie potrzeby, o ile realizowane one będą prywatnymi środkami i do takich zainteresowani, się ograniczą. Dlatego właśnie indywidualistyczny propertarianizm aspiruje do miana meta-ładu: nawet jeśli nie będzie ładem wszystkich ładów, będzie ładem największej możliwej ich ilości. Własność w nim pełni rolę maszyny wirtualnej, dzięki której możemy emulować inne, także niewłasnościowe łady.

Oczywiście ktoś mógłby zapytać: dlaczego ludzie mieliby oddawać część swoich uprawnień i zrzekać się w jakimś stopniu wolności? Ano dlatego, chociażby, że pewne cele, którymi mogą być zainteresowani, można osiągnąć łatwiej w oparciu o wspólnotę niż w pojedynkę. W wielu przypadkach daje ona wygodę, a wymaga poświęcenia celów, do których i tak nie zamierzamy dążyć, więc nie mamy powodu, by się na nią nie decydować. Co jednak nie daje nikomu prawa do uznania jej za uniwersalnie słuszną i narzucenia realizacji jej celów komuś, kto sobie tego nie życzy. Są ludzie, którzy nie zamierzają przestrzegać pewnych tabu, jakie wspólnota ustanawia i mają do takiego stylu życia identyczne uprawnienie, jak ci, dla których są one niezbędne.

Wiele problemów, także tych medialnie spektakularnych, takich jak strzelaniny w szkołach, bierze się z przymusowej socjalizacji i podporządkowania jednostek zasadom grupy, w jakiej się znajdują wbrew swojej woli, a których nie zamierzają przestrzegać. Jeśli człowiek rzeczywiście jest istotą działającą, tj. działa zawsze, dążąc do tego czego mu brakuje, nie jest niczym dziwnym, że będąc wtłoczonym na starcie w jakąś wspólnotę, potencjalnym celem działania staje się uwolnienie od niej. Z kolei gdy na starcie wspólnoty takiej nie ma, człowiek zaś jest zdany wyłącznie na siebie, rozsądnym krokiem jest jej powołanie. Głównym problemem propozycji komunitariańskich, według mnie jest to, że zakładają one niedynamiczny, bierny, stacjonarny model człowieka, któremu do szczęścia potrzeba określonego jasno otoczenia, które zapewni oczywiście jakaś wspólnota. Tymczasem taka niezmienność to mrzonka. Człowiek poddany jest imperatywowi przekształcania świata. W ten sposób udowadnia sobie także własną wartość, czego nie zrobi pozostawiając go takim, jaki zastał. Jeśli istnieją społeczności, których częścią jesteśmy, musimy je rozbić albo sobie podporządkować, jeśli ich nie ma, musimy je stworzyć – to są jedyne dostępne nam wektory działania w określonych sytuacjach.

Jeśli chcecie, żeby człowiek stale dążył do wspólnoty, zapewnijcie mu wieczny stan natury, w którym nie będzie miał jej zagwarantowanej, po to, aby mogła stać się jego pragnieniem, żeby stanowiła jakąś wartość. Jeśli chcecie wyalienować człowieka, wepchnijcie go na siłę w zbiorowość. Jeżeli zaś chcecie skłonić go do humanitaryzmu, zaproponujcie okrucieństwo, od którego trzeba będzie uciec i tenże będzie do tego środkiem. Proponując humanitaryzm, skazujecie wszystkich jedynie na okrucieństwo. Działanie nastawione jest na realizację potrzeb. Człowiek musi działać. W zależności od punktu wyjścia, zmieniają się tylko potrzeby. Działanie pozostaje. Punkt początkowy determinuje koniec. Z tego powodu w czasach pokoju ludzie interesują się chorobliwie sensacją i przemocą, z tego też powodu w czasach wojny, marzą o spokoju, życiu rodzinnym i nudzie.

VI. O tym, skąd to się wzięło na gruncie libertarianizmu i kto powinien za to beknąć. O zasadności oskarżeń o wypaczenia.

W kwestii tekstów źródłowych sprawa genezy ip jest raczej jasna.

„Hardkorem” można zostać czytając Hobbesa, mając na uwadze Spoonera i interpretując Spoonera w duchu Hobbesa, a to wszystko uzupełniając tekstami ekonomicznymi „austriaków”. To chyba najprostsza droga. Jeśli dodamy do tego hasło Hoppego o „Europie tysiąca Lichtensteinów”, Rothbarda o „nieograniczonym prawie własności prywatnej”, które niestety wcale nie okazało się takie nieograniczone, sytuacja wyklaruje się jeszcze bardziej.

Czy jednak w Polsce, w pierwszej dekadzie XXI wieku ip powstał w wyniku takich interpretacji i powyższego zaakcentowania elementów, być może obecnych w tradycji liberalnej, ale niekoniecznie pierwszoplanowych? Nie. Geneza jest dużo bardziej prozaiczna. Indywidualistyczny propertarianizm swój początek znalazł w wyniku mistycznej kontemplacji (http://pl.wikipedia.org/wiki/Kontemplacja_(buddyzm)) diagramu Nolana, a w zasadzie punktu na tym diagramie, w którym maksymalna wolność światopoglądowa łączy się z maksymalną wolnością ekonomiczną. [śmiech]

http://en.wikipedia.org/wiki/File:Worlds-Smallest-Political-Quiz.svg

Rys. Przykładowy dwuosiowy diagram z Najmniejszego Politycznego Quizu Świata.

Co w zasadzie oznaczają wartości liczbowe przy obu osiach? Co jest jednostką miary? Czy na osi wolności światopoglądowej wzrost tych wartości oznacza dostępność i akceptowalność większej liczby punktów widzenia czy też stanowisk moralnych? Czy w punkcie szczytowym oznacza dostępność i legalność wszystkich obecnych światopoglądów, nawet tych łamiących tabu, a może obecnych, dawnych i w ogóle wszystkich możliwych, łącznie z tymi jeszcze nieznanymi, które pojawią się w przyszłości, w wyniku powstania np. kolejnych wynalazków? Czy jest w ogóle możliwe, by zaistniało w realnym świecie odwzorowanie sytuacji z tego diagramu, w której maksymalna wolność światopoglądowa łączy się z minimalną wolnością ekonomiczną, zakładając że w końcu pewne światopoglądy mogą dotyczyć jednak swobody produkcji i handlu? I na odwrót: czy maksymalna wolność ekonomiczna może istnieć wespół z minimalną wolnością światopoglądową, jeśli wiemy, że pewne produkty mogą zaistnieć tylko wtedy, gdy możemy prezentować odpowiedni światopogląd? A wreszcie ostatnio: czy aby na pewno libertariańskie aksjomaty pozwalają na osiągnięcie szczytowych wartości na obu osiach? A jeśli nie, to jak należy sformułować program stanowiska, które taką sytuację zakłada jako swój cel? Takich pytań było znacznie więcej. Z każdą kolejną odpowiedzią, kształt tego czym jest ip, stawał się coraz bardziej wyrazisty. Bazował na libertarianizmie, jako pewnej aproksymacji pożądanego przez siebie stanu, z czasem jednak z nim zerwał, decydując się na własne rozwiązania, dzięki którym mógł osiągnąć zamierzony przez siebie cel. Paradoksalnie okazuje się bowiem, że aby być w największym stopniu libertarianinem, trzeba skończyć z libertariańskimi aksjomatami. Libertarianinem, oczywiście w definicji postulowanej przez twórców rozmaitych testów diagnostycznych, opartych na dwuosiowych diagramach sceny politycznej – tj. osobą z poglądami lokującymi ją wysoko na skali wolności ekonomicznej i światopoglądowej.

Testy te, zresztą z perspektywy czasu, co trzeba powiedzieć, są całkiem niezłą formą propagandy. Ludziom, którzy wypowiedzą się negatywnie na temat roli państwa, uzyskując odpowiedni wynik, wmawia się, że są libertarianami. Zaintrygowani, szukają informacji o „swoim” stanowisku i często podporządkowują się jego ideologom, odtąd akceptując nie tylko już samą zasadę nieagresji czy samoposiadania, ale konkretne ich interpretacje i implikacje z nich wynikające. Część temu procesowi ulega, internalizując to czego się o libertarianizmie dowiedziała, część jednak jak indywidualistyczni propertarianie – nie. Metoda jest więc obosieczna. Tymczasem gdybyście, Czytelnicy, przejrzeli pytania w tych testach, nie znaleźlibyście tam nic o NAP czy samoposiadaniu. Libertarianizm tam określony jest tylko i wyłącznie przez negatywny stosunek do państwowych regulacji. A przeciwko temu można opowiadać się z wielu powodów, niekoniecznie dlatego, że jest się libertarianinem w węższym tego słowa sensie.

Dlatego też wszelkie zarzuty dotyczące psucia i rozmywania doktryny, stawiane przez libertarian-ortodoksów uważam za niewłaściwie zaadresowane. Nie jest winą „hardkorów”, którzy sami zostali wprowadzeni w błąd, to że chcieli swoje stanowisko uzgodnić z libertarianizmem, pozbywając się dysonansu poznawczego, lecz waszych własnych propagandzistów, takich jak Advocates for Self Government,19 drodzy libertarianie.

W dalszym ciągu można ten potoczny, „ankietowy” libertarianizm sensu largo, na jakim opierają się ip pogodzić z libertarianizmem w ścisłym sensie. Mam zresztą w tym zasypywaniu przepaści trochę doświadczenia: całkiem niezłym ruchem jest chociażby pozostawienie ostatecznej interpretacji tego, czym jest „agresja”, poszczególnym właścicielom, relatywizując tym samym non-aggression priniciple, w jakiś szczątkowy sposób zabezpieczając też suwerenność właściciela.20

Pytanie tylko, czy jest sens uznawania ip za formę libertarianizmu? Po co w zasadzie podejmować wysiłek ich uzgodniania? Indywidualistyczny propertarianizm równie dobrze można uznać za samodzielne, odrębne stanowisko: w paragrafie III wytłuściłem odpowiednie fragmenty, które je określają czy też wskazują normę moralną, której przestrzeganie prowadzi do stanu, jaki ip postuluje. Aksjomaty libertarian stają się już zbędne do jego dalszego dookreślenia i ustanowienia tego ładu. Wolnorynkowym, indywidualistycznym własnościowcom nie są one już do niczego potrzebne, chyba że zechcą w ramach ładu jaki proponują, być libertarianami.

Ip jest w zasadzie filozofią wyczynu. Realizuje ideał sportu: „szybciej, wyżej, dalej”. Jej celem jest ustanowienie wolnościowego rekordu wszechczasów, bez względu na ewentualną niestabilność, lokalne dyskomforty czy moralną panikę ogółu. Brakuje jej ogłady, jest szorstka, nieprzyjazna, cudownie w swej defensywności opryskliwa, zezwalająca na niemal wszystko w określonych granicach, czym naraża się w zasadzie każdemu, ale moim zdaniem, swój cel osiąga. Jest perfekcyjnie leseferystyczna.

Wątpię aby kiedykolwiek zainteresowała szerszą rzeszę ludzi, którzy jednak wydają się cenić wyżej wygodę i przede wszystkim rządzi nimi, jak to nazwał Jakub Bożydar Wiśniewski, imperatyw kontroli.21 Tutaj ktoś z takim imperatywem, pchający się nieproszony na czyjś trawnik, ma w zasadzie od razu z buta, a stereotypowa teściowa wtrącająca się w życie młodych, wydaje się być wręcz gatunkiem zagrożonym wyginięciem. Z drugiej jednak strony, w czasach galopującego kolektywizmu, redystrybucji dóbr na tak przerażającą skalę, trudno nie dostrzec wielkiej szansy tej propozycji. W pewnym momencie ludzie będą chcieli odzyskać kontrolę nad swoim życiem i wspólnotami w jakich zechcą żyć. Nie będą szukali już odwołań do ogólnoludzkiej solidarności, przeznaczania ich środków na cele budowy mostów tysiące kilometrów od miejsca ich zamieszkania, ale zechcą mieć wyłączny wpływ na najbliższe otoczenie, w taki sposób, jaki im się najbardziej spodoba. Dziś personalizacji ulega niemal wszystko. W nowoczesnych technologiach ten trend jest szczególnie widoczny. Sam ustalasz sobie partycję na dysku, wybierasz tapetę na pulpicie czy korzystasz z internetu w taki sposób, jaki uznajesz za najbardziej słuszny, dostosowując go do własnych potrzeb. Sam decydujesz o wirtualnych światach, bez względu czy to partyjka jakiejś gry sieciowej ze znajomymi, czy Twój blog, w którym piszesz to co chcesz, a nie to, co ktoś Ci każe. Czemu więc nie spersonalizować kawałka świata, który uznajesz za swoją własność? Czemu nie ustalić w nim swoich praw i nie być twórcą swojego ładu?

Ip na tę potrzebę odpowie najdonioślej. Ogromną zaletą tegoż jest jego prostota. O ile libertarianizm prosty nie jest, o czym może świadczyć liczba tematów na forach dyskusyjnych, w których wiecznie ktoś ma wątpliwości czy czegoś wolno, a czegoś nie, czy aksjomaty pozwolą, czy Rothbard się nie pogniewa – o tyle tu sprawa jest prosta: zapytaj właściciela konkretnego skrawka ziemi. Czy dzieci są własnością? Zapytaj ich rodziców. Czy za kradzież cukierka można kogoś zastrzelić? O proporcjonalność kary zapytaj właściciela. Co jest agresją, a co obroną? Zapytaj właściciela i przestań smęcić na forach, błagając o zgodę na jakieś działania swoją grupę terapeutyczną. „Czy raczylibyście, koledzy, za słuszną obronę uznać dwa trafienia kijem bejsbolowym złodziejowi przez łeb, zamiast jednego? Czy Wasz sąd rozstrzygnie taką sprawę na moją korzyść i nie będę musiał płacić złodziejowi lub jego rodzinie odszkodowania za przekroczenie granic obrony koniecznej?”. To nie kolektyw decyduje, jak używać Twoich przedmiotów i co nimi jest, tylko Ty, człowieku! Będzie jak zechcesz, dopóki sam nie wyrzekniesz się tego prawa.

Własność wynikła i ustanowiona z „wojny wszystkich ze wszystkimi” jest zwyczajnie uczciwsza, niż cywilizowana gra w muzyczne krzesła z ociemniałymi, którym wmawia się, że obowiązkowe uczestnictwo w jakiejś wspólnocie, którą tak naprawdę się ich podporządkowuje, leży w ich naturze. I jeśli upatrywać w czymś szansy ip, to tylko w tym, że ludzie będą mieli dość bycia nieświadomymi ofiarami manipulowanymi przez takich czy innych inżynierów społecznych, sami natomiast całkiem już jawnie zajmą ich miejsca, na ograniczonym terytorialnie obszarze dokonując takich przekształceń, jakie uznają za najlepsze dla samych siebie.

VII. Posumowanie. Żart.

Wiemy już czym jest indywidualistyczny propertarianizm. Jest syntezą anarchoindywidualistycznego sprzeciwu wobec poddawaniu jednostki wpływom zewnętrznej wobec niej woli z teorią uprawnień Tomasza Hobbesa i leseferystyczną myślą ekonomiczną. Sprzeciw ten w specyficzny sposób wyraża się egoistycznym ustanowieniem suwerenności po zawłaszczeniu określonej przestrzeni, w której właściciel nie uznaje niczyjej, poza swoją zwierzchności, wkraczając zaś w czyjąś przestrzeń, godzi się uznawać zwierzchność jej legalnego właściciela lub ponieść konsekwencje. Indywidualistyczni własnościowcy nie mają nic przeciwko dobrowolnie zawiązanym wspólnotom i ich ustaleniom, pod warunkiem, że dotyczą one tylko zainteresowanych stron i jeśli są prawem – jedynie na ich terenie obowiązują. Leseferyzm ip występuje w skrajnej postaci – pozwalają oni działać nawet tym, którzy dzisiaj uznawani są za skrajnie niemoralnych, o ile działają oni w oparciu o swoją własność. Za interwencjonizm uznawana jest przez nich każda próba uniemożliwienia wypełnienia woli legalnego właściciela, któremu staje się na przeszkodzie w produkcji pożądanego przez niego ładu. Osiągnąć politycznie stan pożądany przez ip można poprzez konsekwentną secesję, aż do momentu w którym wszelkie uprawnienia obecnych państw pozostaną przy jednostce. Jak dalece jest to odległe od stanu dzisiejszego, w którym zabrania się komukolwiek obrotu pewnymi towarami, ich produkcji czy świadczenia jakichś usług? Stanu, w którym zakazuje się nawet mówienia o pewnych sprawach, już nawet w formie fikcji czy symbolu? To radykalne stanowisko z wszystkim tym zrywa: przekształcenia świata, o których dziś nie wolno wspomnieć, nawet w formie sztuki, w ip będą możliwe do wykonania. Każda jednostka sama określi zakres swoich dopuszczalnych ruchów, informując resztę o tym, do czego się zobowiązuje, a do czego nie. Na podstawie tych zobowiązań i ich braku, inni będą mogli planować swe działania, nie ma jednak mowy, by udzielali komuś zgody na określone postępowanie w granicach jego własności, czyniąc z niego petenta i niewolnika. ip-tariański właściciel jedynie informuje innych, co będzie czynił u siebie – nie skomle o pozwolenie na takie czy inne działanie.

Tak to wygląda w skrócie. Resztę wiedzy o tej ideowej propozycji każdy może sobie wyprowadzić bez większego ryzyka stawiania chochoła, z informacji którymi już teraz dysponuje. Tym samym swoją rolę w przedstawieniu stanowiska „hardkorów” uważam za zakończoną. No, może prawie… Wypadałoby bowiem zażartować – nie, nie dlatego, aby Czytelnicy zdążyli się zorientować, że całość tekstu, przez który przebrnęli akurat żartem nie była. Chociaż może znając casus Remusa, który propertarianizm Romulusa uznał mylnie za żart i niewesoło się to dla niego skończyło, warto jednak to zaznaczyć. My, indywidualistyczni własnościowcy nie żartujemy, więc przestańcie się śmiać! Ale to w tej chwili!

Nie. Zastanawiałem się po prostu, co w tej propozycji jest takiego hardkorowego, aby nazywać ją hardcore propertarianizmem. Zaradziłem też, co trzeba byłoby zrobić, żeby faktycznie stała się godna tego przymiotnika. I doszedłem do wniosku, że wystarczyłoby z niej uczynić religię. Ktoś na forum już wspomniał o właścicielu równym Bogu, kawador ten tekst przyrównał do tez Lutra, tutaj też było parę odniesień do teologii, pomyślałem więc: „Niewiele nam brakuje”. A przecież religia potrafi tak ułatwić realizację swoich celów, także tych politycznych. Już pal licho amiszów, weźmy pod uwagę islam. Człowiek religijny z dziwnych powodów w tym zetatyzowanym świecie ma taryfę ulgową. Co prawda w Europie to, co uznajemy za religie zdaje się być w odwrocie, ale trend zawsze może się odwrócić, a za kolejne religie możemy uznawać to, co rzekomo je wypiera. W każdym razie, ip jako religia mógłby się przydać; może jego wyznawcy cieszyliby się zwolnieniami z podatków czy czegoś w ten deseń, w dodatku łatwo mogliby się też organizować, poprzez Kościół Własności Prywatnej. Sacrum oczywiście stanowiłoby ludzkie działanie (nie, nie książka pod tym tytułem, chociaż mogłaby ona być wykorzystywana podczas nabożeństw, jako jedna z tych objawionych).

Cechą charakterystyczną religii jest to, że tłumaczy w jakiś sposób powstanie i cel istnienia świata a także motywuje ludzi do podejmowania określonych przez nią zachowań, najczęściej jakąś nagrodą albo brakiem kary. Nasza religia nie byłaby gorsza. Świat jest produktem. Ktoś go wyprodukował. Nie wiadomo dokładnie czy na swoje potrzeby, czy na cudze. Nie wiadomo też czy żyjemy w najlepszym ze światów, czy tylko w odpadzie produkcyjnym, jaki powstał w wyniku tworzenia jeszcze lepszego przedmiotu. Nie wiadomo ostatecznie czy zamówiony produkt został odebrany i ma jakiegoś właściciela czy też jako niechciany bubel został wywalony na śmietnik. Tego określić dokładnie nie możemy i zdania pozostaną podzielone. Ale cokolwiek by nie wyprodukowało tego świata, miało odpowiednią moc, by tego dokonać. Nie stosowało się do potencjalnego, etatystycznego zakazu zabaw w Boga i z całą pewnością złamało mnóstwo restrykcyjnych przepisów Unii Metaontoicznej, która walczy o równość i redystrybucję mocy sprawczych dla dyskryminowanych Nad-Istot. W każdym razie, skoro miało taką moc, oznacza to tyle, że taka moc jest komuś/czemuś dostępna. Zbawieniem jest więc ją uzyskać, a rolą człowieka jest po nią sięgnąć. Lepsze to niż jakieś dziewice z recyklingu czy siedzenie po czyjejś prawicy albo śpiewanie w chórze, nie?

Niezmiernie interesującą była dla mnie zawsze skala Kardaszewa.22 Teraz jest jeszcze ciekawsza, bo daje jakąś szerszą perspektywę propertarianom-kapitalistom, co jeszcze można wyprodukować i komuś opchnąć.

Problemem sporej części literatury SF, jest to, że odległą, zaawansowaną technologicznie cywilizację przyszłości wyobraża sobie w formie społeczeństw porzucających koncept własności prywatnej. Jeśli przypomnimy sobie opory tradycji liberalnej przeciw zawłaszczaniu całych kontynentów, przestanie nas to dziwić. Ja jednak jako indywidualistyczny własnościowiec, nie dostrzegam ważkich powodów, by narzucać sobie takie ograniczenia. Niby dlaczego nie można być właścicielem jakiegoś układu planetarnego, galaktyki czy wszechświata, zwłaszcza w momencie, gdy stworzyło się go za pomocą własnej energii? Nie widzę też zbytnio powodów by sądzić, że ludzie w pewnym momencie przestaną chcieć mieć rzeczy wyłącznie dla siebie.

– Murray, potrzebujemy nowego ogrodzenia! Stary płot się już sypie.

– Dobrze, kochanie. Zaraz zamówię nowy…

– (Tutaj Starchitect Constructions, w czym możemy pomóc?)

– Chciałbym zamówić generalny remont mojej sfery Dysona, mam znikżkę stałego klienta. Deadline za pięć lat…[…]

– (A przemalować łaskawemu Panu?)

Oczywiście skala ta, musiałaby zostać odpowiednio dostosowana na potrzeby nowej religii. Nie ma mowy o żadnych cywilizacjach kolektywnie osiągających poszczególne etapy. Skala Kardaszewa ’ (prim; ładnie, bo na „p” jak „private property”) dotyczyłaby raczej zdolności prywatnych przedsiębiorstw do dostarczenia kolejnych cywilizacyjnych zdobyczy indywidualnym klientom. Ostatecznie przy stopniu siódmym, byłyby one zdolne produkować nowe wszechświaty. Ja już oczyma wyobraźni widzę gościa, który z manierą już śp. Jobsa, z kapłańskim oddaniem prezentuje swoje usługi, a inni krzyczą, jak zrewolucjonizował ich sposób pracy z wszechświatami. Inny z kolei na zarzuty o istnienie zła w jego wszechświatach, odpowiada: „It’s not a bug. It’s a feature!”. Szkoda, że nie dożyję czasów, gdy w sprzedaży wysyłkowej jakichś odpowiednio zaawansowanych telezakupów będzie dało się usłyszeć coś takiego:

– (Jeśli zamówisz jeden wszechświat w przeciągu kilku minut od czasu wyemitowania tej oferty, drugi dostaniesz gratis. I pamiętaj: sam wybierasz ich modele kosmologiczne, możesz także skorzystać z dodatkowej usługi, pomocy ekspertów, którzy dostosują Twoje wszechświaty do Twoich wymagań. A to wszystko za śmieszną cenę[…] Oglądaj jak istoty zamieszkujące je zarzynają się wzajemnie na Twoją chwałę. Obserwuj jak zmienia się ich wizja Ciebie. Sprowadź na nich potop!)

– Eee, ale chłam… konkurencja dorzucała jeszcze komplet świętych tekstów wszystkich religii świata i różaniec w ramach inspiracyjnego programu „A Ty – jakim Bogiem będziesz?”

W każdym razie, produkcja wszechświatów to już coś ciekawego.23 Na początku będą one pewnie ułomne, później być może technika ich produkcji udoskonali się na tyle, że będzie można zaprogramować kopie wszechświata, z którego oryginalnie pochodzimy. Odpowiednio wyhodowany wszechświat, w którym wszystko zdarzy się dokładnie tak samo, jak wydarzyło się w tym „oryginalnym”, stanie się wspaniałym narzędziem poznania dla historyków, którzy wreszcie dowiedzą się, jak było naprawdę. Czy Cezar rzeczywiście powiedział to co powiedział, przekraczając Rubikon, jak wyglądały faktycznie sławne bitwy Aleksandra Wielkiego, w jaki sposób zbudowano piramidy w Gizie? To wszystko będzie można zobaczyć „na żywo”. Co więcej, można będzie przeżyć cudze życie, będąc niejako pasażerem (nie mówcie mi, że na poziomie cywilizacyjnym pozwalającym tworzyć wszechświaty, nie będzie można podsłuchać czyichś myśli i odczuć). O co chodziło Heideggerowi wg. niego samego? Co dany poeta miał na myśli, gdy pisał to, co pisał? Jak czuł się Steven Gerrard, gdy strzelił Olympiakosowi bramkę, dającą Liverpoolowi awans z grupy Ligi Mistrzów w 2004? Pytania o qualia przestaną być zagadkami. Turystyka historyczna rozkwitnie. Kup sobie wszechświat, pokłóć się z Sokratesem, wygraj z Oktawianem pod Akcjum, rozstrzelaj Stalina, przekrzycz Hitlera, posłuchaj Bacha w oryginalnym wykonaniu i pójdź na najlepsze koncerty lat ’60 i ‘70. Przeżyj najważniejsze wydarzenia historyczne z perspektywy ich uczestników albo wybierz się na najsłynniejsze orgie w historii. To Twój wszechświat. W zasadzie wtedy dopiero nastanie epoka, którą będzie można nazwać z całą stanowczością postmodernizmem. Bo stosowanie dzisiaj tego terminu, gdy jeszcze tyle rzeczy zostało do wyprodukowania, to taka kpinka, jak sądzę.

No dobrze, ale co nam, dawno już trupom, da to, że przyczynimy się do propertariańskiego skoku cywilizacyjnego, osiągniętego dzięki stałej obniżce preferencji czasowej, akumulacji kapitału, etc? No jak to co? Wieczny powrót, Panie i Panowie! Ludzie wyprodukują ponownie ten wszechświat, chociażby z czystej ciekawości, a my znowu się gdzieś tam kiedyś urodzimy. Wielokrotnie, znając kapitalistyczną skłonność do produkcji taśmowej. Po wielokroć więc przeżyjemy swe żywoty, czasem w zmodyfikowanej wersji przez takiego czy innego właściciela danego wszechświata, ale przeżyjemy.

Jest więc obietnica życia po śmierci? Jest. Jest wyjaśnienie zastanej sytuacji? Jest. Jest sacrum? Jest. Religia, jak w mordę strzelił. No to jeszcze grzechy; kradzież, interwencjonizm, socjalizm. W sumie jedno i to samo. To wszystko spowoduje zmarnowanie czasu, porzucenie optymalnego stanu, dzięki któremu moglibyśmy osiągnąć tak wysoko postawione cele. W ogóle jakiekolwiek cele prywatne. Krótko mówiąc: syf, bieda i solidaryzm w nich. Nie warto o tym pisać, bo to w zasadzie wszystko co mamy dziś. Dzisiaj ludzkość strasznie grzeszy przeciw swoim możliwościom. Trzeba ją ukarać i nawrócić, o! Ewangelia na dziś jest taka: kupujący kupuje, sprzedający sprzedaje. Amen.

I teraz to jest zupełnie hardkorowy, totalny już propertarianizm, nieprawdaż? Dotyczy teologii, kosmologii, semantyki światów możliwych, a nawet pewnie i pretenduje do miana kolejnej interpretacji mechaniki kwantowej. Ale jestem w stanie w to wszystko uwierzyć, jeśli tylko rząd łaskawie się odczepi i w ramach wolności religijnej, odda mi moją suwerenność. Bo ja w nią wierzę.

1 http://libertarianizm.net/thread-1322.html – już sama nazwa tematu zdaje się sugerować w jaki sposób powstała dotychczasowa, robocza nazwa tego stanowiska.

2 „Zgubna pycha rozumu. O błędach socjalizmu” Kraków : „Arcana”, 2004. s. 99

3 http://smootnyclown.blogspot.com/2011/05/dlaczego-kilka-uwag-odnosnie.html?showComment=1307205592782#c528957662339244526

* http://libertarianizm.pl/wolnosciowe_czytanki/prekursorzy/konstytucja_bez_autorytetu

4 http://smootnyclown.blogspot.com/2011/07/liberalizm-i-europocentryzm.html

5 http://en.wikipedia.org/wiki/Labor_theory_of_property#Enclosure_vs_mixing_labor

6 http://mises.pl/blog/2011/09/20/chiocca-do-kogo-nalezy-amazonia/

7 „Dwa traktaty o rządzie…” PWN, Warszawa 1992. Traktat pierwszy, par. 24

8 Traktat drugi, par. 6

9 http://www.lewrockwell.com/hoppe/hoppe25.1.html

10 http://trikzter.blogspot.com/2011/07/interludium-paradoksy-samoposiadania.html

11 http://mises.org/books/defending.pdf

12 http://www.libertarianizm.pl/wolnosciowe_czytanki/prekursorzy/mentalnosc_antykapitalistyczna/wszechwladny_konsument

13 http://www.libertarianizm.pl/wolnosciowe_czytanki/prekursorzy/mentalnosc_antykapitalistyczna/sukces_na_rynku_ksiazkowym

14 http://www.libertarianizm.pl/wolnosciowe_czytanki/prekursorzy/mentalnosc_antykapitalistyczna/materializm

15 http://www.libertarianizm.pl/wolnosciowe_czytanki/prekursorzy/mentalnosc_antykapitalistyczna/antykomunizm_a_kapitalizm

16 http://en.wikipedia.org/wiki/David_D._Friedman#Anarcho-capitalism

** The Machinery of Freedom. Guide to a Radical Capitalism. second edition. David Friedman, rozdział: „IS ANARCHO-CAPITALISM LIBERTARIAN?” (http://daviddfriedman.com/The_Machinery_of_Freedom_.pdf)

17 Lewiatan czyli Materia, forma i władza państwa kościelnego i świeckiego / Thomas Hobbes ; Biblioteka Klasyków Filozofii; z oryginału przełożył Czesław Znamierowski; 1954 Państwowe Wydawnictwo Naukowe.

18 Tamże, s. 126-127

19 http://www.theadvocates.org/about/

20 http://libertarianizm.net/thread-1395-post-19136.html#pid19136

21 https://liberalis.pl/2009/06/12/jakub-bozydar-wisniewsk-imperatyw-kontroli/

 

22 http://pl.wikipedia.org/wiki/Skala_Kardaszewa

 

23 http://pokazywarka.pl/7uub7v/

87 thoughts on “Filip „FatBantha” Wysocki „W obronie suwerenności właściciela, czyli wolny rynek kontra libertarianizm.”

  1. Po co tyle gadania…
    Jeśli uznajemy, że każdy może robić ze swoją własnością wszystko bez ograniczeń, to popadamy w sprzeczność. Bo zdarzają się sytuacje, w których jeden chce robić ze swoją własnością coś, co uniemożliwia robienie drugiemu tego, co chce on robić ze swoją własnością. Na przykład strzelanie z własnej armaty w okna czyjegoś domu.
    Więc TRZEBA przyjąć JAKĄŚ regułę ograniczającą. Pełna suwerenność każdego nad swoją własnością jest niemożliwa. Chyba, że będziemy żyć na świecie podobnym do Solarii z „Fundacji i Ziemi” Asimova.
    Libertarianizm za tę regułę przyjmuje zasadę nieagresji. Czyli każdy może robić ze swoją własnością wszystko, co nie narusza własności innych – chyba że w obronie robienia (przez siebie lub kogoś innego) ze swoją własnością wszystkiego, co nie narusza własności innych :-). Jeśli narusza, to zgodnie z tą regułą można go powstrzymać i odwrócić skutki tego naruszania. I widzę, że tę zasadę akceptujesz („”Czegokolwiek byś nie robił, jeśli czynisz to wyłącznie środkami prywatnymi, a cudze pozostawiasz swoim działaniem nienaruszone, jest to działanie dozwolone”). Twierdzenie natomiast, że libertarianizm w jakimś większym zakresie ogranicza prawo własności jest nieprawdą. Tak się może tylko wydawać z powodu tego, że w sytuacji konfliktu:
    1) może dojść do rozbieżności zdań czy doszło do naruszenia własności jednego wskutek dysponowania swoją własnością przez drugiego;
    2) czy faktyczne ograniczenie prawa własności „w obronie” nie wyszło poza sformułowane jak wyżej granice.
    To, co nazywasz „klasycznym przykładem dysponowania czyimiś uprawnieniami” jest tak naprawdę próbą zastosowania, a następnie wyegzekwowania obiektywnego osądu w przypadku takiej rozbieżności. W społeczeństwie, które nie chce żyć w stanie ciągłej wojny musi istnieć JAKIŚ mechanizm rozwiązywania konfliktów, a w przypadku społeczeństwa libertariańskiego polega on właśnie na ustaleniu i wyegzekwowaniu zasady nieagresji. Historycznie przykłady społeczeństw zbliżonych do libertarianizmu pokazują, że tym mechanizmem był z reguły osąd powszechnie uznawanych autorytetów i w przypadku niepodporządkowania się temu osądowi było się wyrzucanym (razem ze swoją własnością) poza społeczeństwo, a przynajmniej poza mechanizmy umożliwiające rozwiązywanie konfliktów i zapewnianie bezpieczeństwa.
    Próbując przeciwstawiać temu „suwerenność” polegającą na posługiwaniu się przez właściciela własnym prawem nie dostrzegasz (a może dostrzegasz, ale ograniczasz czy też hierarchizujesz pojęcie własności?), że w każdym konflikcie jw. występuje zawsze więcej niż jeden właściciel. Więc przyjęcie zasady, że każdy w zakresie swojej własności posługuje się własnym prawem prowadzi do sprzeczności – bo jeśli każdy z nich ma własne prawo i te prawa są sprzeczne, to któreś nie będzie zastosowane.
    Przykładowo: ktoś jest suwerenem własnej piwnicy i trzyma tam uwięzionych przez siebie ludzi. Ale zgodnie z twoją koncepcją, oni też są suwerenami samych siebie. Więc w konflikcie dotyczącym tego, czy właściciel piwnicy przy pomocy swojej własności (piwnicy) naruszył własność innych (ich ciała – w tym również to, co jest wewnątrz nich) z jednej strony on miałby być sędzią, a z drugiej strony oni. Jest to samo w sobie sprzeczne i nie rozwiąże konfliktu.
    Ale sama zasada jest prosta: jeśli faktycznie naruszył ich własność, to ma ich wypuścić (i odwrócić skutki = naprawa krzywdy), ale jeśli nie (np. zawarli z nim umowę, że oddają się mu w niewolę), to nie musi.
    Kto to będzie faktycznie oceniał, jest rzeczą drugorzędną. Ważne, że nie da się przyjąć tu zasady, że suweren formułuje własne prawa.
    BO PRAWA DOTYCZĄCE WŁADANIA WŁASNOŚCIĄ SĄ CZYMŚ INNYM NIŻ PRAWA DOTYCZĄCE ROZSTRZYGANIA KONFLIKTÓW MIĘDZY WŁAŚCICIELAMI.
    A poza wszystkim, „suweren” mógłby sformułować prawa całkowicie nielibertariańskie – np. że do woli może ograniczać czyjąś własność. I gdzie zasada „Czegokolwiek byś nie robił, jeśli czynisz to wyłącznie środkami prywatnymi, a cudze pozostawiasz swoim działaniem nienaruszone, jest to działanie dozwolone”?
    Można, oczywiście, przyjąć inną zasadę, odrzucającą libertarianizm. Na przykład prawo silniejszego. Czyli de facto uznać, że wszystko, co się dzieje, jest OK – no bo w praktyce zawsze dzieje się to, czego chce silniejszy. Ale to z koncepcją suwerenności nie ma też nic wspólnego, bo przy przyjęciu takiej zasady tylko co najwyżej niektórzy pozostają suwerenami.
    Co do zawłaszczania człowieka – libertarianizm na to nie pozwala bez jego zgody, bo człowiek jest „domyślnie” właścicielem swojego ciała (samoposiadanie, które próbujesz uczynić zasadą drugorzędną). Pozwala jedynie na czasowe zawieszenie prawa własności do czyjegoś ciała, jeśli tego wymaga zasada nieagresji (np. mam prawo bronić się przed kimś, kto chce mnie uderzyć własną ręką).
    Tak naprawdę cały spór, jak mi się wydaje, leży w twoim stosunku do samoposiadania. Próbujesz dać prawu własności do przestrzeni (terytorium) wyższą rangę niż prawu własności do własnego ciała. Przy takim ujęciu owszem, można by argumentować, że w pewnych rodzajach sporów (ale nie wszystkich! patrz przykład z armatą) powinien decydować i sądzić właściciel miejsca (przestrzeni), a właściciel „jedynie” samego siebie lub jakichś rzeczy ruchomych powinien się temu podporządkować. Można również wtedy argumentować za zawłaszczaniem ludzi, którzy znaleźli się w zawłaszczonej wcześniej przestrzeni.
    Tylko czemu nazywać to „indywidualistycznym propertarianizmem”? Ja nazwałbym to raczej „propertarianizmem zhierarchizowanym”, albo „propertarianizmem terytorialnym”. (Z punktu widzenia nie-marksowskiego materializmu historycznego Nowaka jest to tzw. E-totalitaryzm – ustrój, gdzie właściciele środków produkcji sprawują jednocześnie kontrolę nad środkami przymusu, czyli polityczną). To właśnie libertarianizm jest „indywidualistycznym propertarianizmem” (indywidualistycznym = podkreślającym znaczenie niepodzielnej jednostki ludzkiej), traktującym równo wszystkie rodzaje własności, wraz z samoposiadaniem.
    Poza tym, stwierdzenie, że „narzucenie komuś celu: „uszanujesz me życie i ciało, w żaden sposób go nie naruszając” odbywa się już w jakiejś zewnętrznej przestrzeni, a nie w nas samych” jest nieprawdą. Naruszanie ciała i życia odbywa się ewidentnie „w nas samych”, choć osoba to czyniąca znajduje się w zewnętrznej przestrzeni. Naruszając, przekracza jednak granicę.

  2. Dzięki za odpowiedź. 🙂

    Jacek Sierpiński:

    Jeśli uznajemy, że każdy może robić ze swoją własnością wszystko bez ograniczeń, to popadamy w sprzeczność. Bo zdarzają się sytuacje, w których jeden chce robić ze swoją własnością coś, co uniemożliwia robienie drugiemu tego, co chce on robić ze swoją własnością. Na przykład strzelanie z własnej armaty w okna czyjegoś domu.

    Ten przypadek już rozważyłem, zarówno na forum, w tekście zresztą też (przy ludobójstwie).

    Twierdzenie natomiast, że libertarianizm w jakimś większym zakresie ogranicza prawo własności jest nieprawdą.

    W większym niż ip, po prostu. 🙂

    To, co nazywasz „klasycznym przykładem dysponowania czyimiś uprawnieniami” jest tak naprawdę próbą zastosowania, a następnie wyegzekwowania obiektywnego osądu w przypadku takiej rozbieżności.

    Z tego to ja sobie świetnie zdaję sprawę. Rozumiem intencję, tylko nie popieram jej realizacji takimi środkami. Bo to wciąż dysponowanie czyimiś uprawnieniami. W dodatku kończące się pozbawieniem ludzi szansy wyprodukowania czegoś, co z „obiektywnym osądem” koliduje.

    W społeczeństwie, które nie chce żyć w stanie ciągłej wojny musi istnieć JAKIŚ mechanizm rozwiązywania konfliktów, a w przypadku społeczeństwa libertariańskiego polega on właśnie na ustaleniu i wyegzekwowaniu zasady nieagresji.

    W przypadku ip, sam rynek jest dostarczycielem takich mechanizmów. Zasada nieagresji jest jednym z produktów, jakie mogą tę potrzebę o której piszesz, zaspokoić, ale nie ma ona statusu rozwiązania jedyniesłusznego. Przyjęcie jej, jako takiego, to interwencjonizm. Zresztą kto powiedział, że ludzie preferują zawsze stan pokoju?

    Próbując przeciwstawiać temu „suwerenność” polegającą na posługiwaniu się przez właściciela własnym prawem nie dostrzegasz (a może dostrzegasz, ale ograniczasz czy też hierarchizujesz pojęcie własności?), że w każdym konflikcie jw. występuje zawsze więcej niż jeden właściciel. Więc przyjęcie zasady, że każdy w zakresie swojej własności posługuje się własnym prawem prowadzi do sprzeczności – bo jeśli każdy z nich ma własne prawo i te prawa są sprzeczne, to któreś nie będzie zastosowane.
    Przykładowo: ktoś jest suwerenem własnej piwnicy i trzyma tam uwięzionych przez siebie ludzi. Ale zgodnie z twoją koncepcją, oni też są suwerenami samych siebie.

    Zdecydowanie hierarchizuję w tym wypadku, bo uznaję suwerenność samoposiadającego za ułomną. Stąd też jeśli jesteś samoposiadającym się, siedzisz w czyimś samochodzie, a samochód stoi/jedzie na/po czyjejś drodze, to właściciel drogi ma decydujący głos w sprawie. To jest: jeśli na przykład ktoś Cię podwozi i pali papierosy, Tobie przeszkadza ich smród i uznajesz niewdzięcznie to za agresję na swoją osobę, to właściciel drogi jest pierwszą instancją do rozstrzygnięcia takiego konfliktu. Jeśli nie chce, nie jest zainteresowany, nie ma żadnych wątów do palenia czy niepalenia na swoim terenie, to dalej rozstrzyga o tym właściciel samochodu, a Ty jesteś upoważniony do tego jako ostatni, bo Twoja własność znajduje się na terenie czyjejś własności. W takim szkatułkowym wypadku, decyduje ten, którego własność jest samodzielna i nie narusza, nie znajduje się w obrębie innej własności.

    W sprawie piwnicy i uwięzionych ludzi, decyduje właściciel piwnicy. Chyba, że nie jest w zasadzie właścicielem, bo tylko wynajmuje, to wtedy w sporze decyduje faktyczny właściciel kamienicy.

    A poza wszystkim, „suweren” mógłby sformułować prawa całkowicie nielibertariańskie – np. że do woli może ograniczać czyjąś własność. I gdzie zasada „Czegokolwiek byś nie robił, jeśli czynisz to wyłącznie środkami prywatnymi, a cudze pozostawiasz swoim działaniem nienaruszone, jest to działanie dozwolone”?

    No pewnie, że by mógł – o ile tylko do woli ograniczałby czyjąś własność, która znalazłaby się na JEGO PRYWATNYM terenie. Robiłby to środkami prywatnymi i nie naruszał cudzych, tj. nie użyłby do tego celu czyjejś własności, na przykład garażu sąsiada. Zasada dotyczy równorzędnych form własności, tj. takich, które nie zawierają się jedna w drugiej.

    Co do zawłaszczania człowieka – libertarianizm na to nie pozwala bez jego zgody, bo człowiek jest „domyślnie” właścicielem swojego ciała (samoposiadanie, które próbujesz uczynić zasadą drugorzędną). Pozwala jedynie na czasowe zawieszenie prawa własności do czyjegoś ciała, jeśli tego wymaga zasada nieagresji (np. mam prawo bronić się przed kimś, kto chce mnie uderzyć własną ręką).

    Bardzo ładny wybieg. Czasowo zawieszę czyjeś prawo własności do jego ciała, sam nim dysponując i stawiając go przed plutonem egzekucyjnym. 🙂 Jakoś tego nie kupuję. Jak dla mnie też zawłaszczacie, tylko czasem oddajecie. 🙂

    Tak naprawdę cały spór, jak mi się wydaje, leży w twoim stosunku do samoposiadania. Próbujesz dać prawu własności do przestrzeni (terytorium) wyższą rangę niż prawu własności do własnego ciała. Przy takim ujęciu owszem, można by argumentować, że w pewnych rodzajach sporów (ale nie wszystkich! patrz przykład z armatą) powinien decydować i sądzić właściciel miejsca (przestrzeni), a właściciel „jedynie” samego siebie lub jakichś rzeczy ruchomych powinien się temu podporządkować.

    Oczywiście. A mój stosunek do samoposiadania bierze się stąd, że ono działa na zasadzie bąbla poruszającego się za człowiekiem, znoszącym prawo do wyłączności czyichś przedmiotów, jeśli znajdzie się w ich sąsiedztwie, jak jest w przypadku śpiocha. Nie mogę postępować na terenie swojej posiadłości w zadeklarowany przez siebie sposób, bo nagle muszę zwracać uwagę, że ktoś się samoposiada. To jest zewnętrzny wpływ. Na tej zasadzie można komuś sparaliżować produkcję niepopularnego moralnie przedmiotu, masowo podrzucając nieświadomych ludzi. Za parę groszy i obietnicę bezkarności zwerbować biedotę, uśpić, przerzucić na czyjś teren i niech się martwi. Śpiochy nie wskażą kto ich zwerbował, nie będą odpowiedzialne za wtargnięcie, bo skąd mogli wiedzieć, że zostali w ogóle przeniesieni i kto to zrobił, nic nie można będzie im zrobić, bo się samoposiadają. Tymczasem w ip nikt nie będzie sobie zawracał tym głowy. Jest informacja, że właściciel ma prawo rozwalić Cię na miejscu, ma takie prawo i koniec. Chętnych na zarobkową narkozę i wycieczkę w nieznane niewielu znajdziesz.

    Samoposiadanie libertarian (a przede wszystkim powołanie instytucji, które będą z tego wszystkich rozliczały) implikuje, jak dla mnie, zbyt wielki interwencjonizm i wyeliminowanie innych światopoglądów i produktów, jakie one mogą generować. Koncepcja samoposiadania też jest przecież tylko produktem.

    Tylko czemu nazywać to „indywidualistycznym propertarianizmem”? Ja nazwałbym to raczej „propertarianizmem zhierarchizowanym”, albo „propertarianizmem terytorialnym”. (Z punktu widzenia nie-marksowskiego materializmu historycznego Nowaka jest to tzw. E-totalitaryzm – ustrój, gdzie właściciele środków produkcji sprawują jednocześnie kontrolę nad środkami przymusu, czyli polityczną). To właśnie libertarianizm jest „indywidualistycznym propertarianizmem” (indywidualistycznym = podkreślającym znaczenie niepodzielnej jednostki ludzkiej), traktującym równo wszystkie rodzaje własności, wraz z samoposiadaniem.

    Indywidualistyczny, bo przyznający prymat jednostce, konkretnie tej która jest właścicielem, dlatego propertarianizm. Indywidualistyczny, bo tej jednostki nie obowiązują żadne zobowiązania, dopóki sama ich nie podejmie (takie jak uznawanie samoposiadania innej osoby w sensie libertariańskim). To chyba najkrótsze wyjaśnienie.

    Poza tym, stwierdzenie, że „narzucenie komuś celu: „uszanujesz me życie i ciało, w żaden sposób go nie naruszając” odbywa się już w jakiejś zewnętrznej przestrzeni, a nie w nas samych” jest nieprawdą. Naruszanie ciała i życia odbywa się ewidentnie „w nas samych”, choć osoba to czyniąca znajduje się w zewnętrznej przestrzeni. Naruszając, przekracza jednak granicę.

    Ale samo narzucenie celu odbywa się właśnie w zewnętrznej przestrzeni. Naruszanie ciała to coś innego. Nie da się ogłosić zakazu naruszania własnego ciała w samym sobie, potrzeba do tego zewnętrznego otoczenia. Dlatego samoposiadanie jest niesamodzielne – żeby je ustanowić i później egzekwować czyny przeciw niemu , trzeba działać w jakiejś przestrzeni, określając jakie cele powinny być tam realizowane lub nie. Zresztą to o czym piszesz, nie jest prawdą, bo można komuś wypomopować tlen czy w ogóle powietrze z pokoju i nie naruszając żadnych granic, „nie uszanować jej życia”. To powietrze jest moje, zabieram je, a ty sobie dalej tu siedź.

  3. Ach, link spod 23 przypisu wygasł. Odnosił się do tego artykułu:

    hxxp://wiadomosci.onet.pl/kiosk/nauka/projektanci-wszechswiata,1,3657516,wiadomosc.html

    Myślałem, że w pokazywarce go unieśmiertelnię, bo rzeczy z onetu szybko się gubią, ale jednak nie.

  4. Jeśli przyjmiemy, że czyjaś własność jest ważniejsza od innej i w przypadku konfliktu właściwym sposobem rozwiązania go będzie przyznania racji jedynie na podstawie „terytorialnej” a nie zasady nieagresji to będzie to wyglądało tak.
    To jest: jeśli na przykład ktoś Cię podwozi samochodem i nagle atakuje Ciebie uderzając pałką teleskopową, Ty uznajesz niewdzięcznie to za agresję na swoją osobę, to właściciel drogi jest pierwszą instancją do rozstrzygnięcia takiego konfliktu. Jeśli nie chce, nie jest zainteresowany, nie ma żadnych wątów do używania pałki teleskopowej na swoim terenie, to dalej rozstrzyga o tym właściciel samochodu, a Ty jesteś upoważniony do tego jako ostatni, bo Twoja własność znajduje się na terenie czyjejś własności. W takim szkatułkowym wypadku, decyduje ten, którego własność jest samodzielna i nie narusza, nie znajduje się w obrębie innej własności.

  5. Jasne, że tak.

    Tylko czy ktoś każe Ci wybierać taką drogę, której właściciel nie decyduje się brać odpowiedzialności i orzekać w jakiś sposób o takich przypadkach, do łapania stopa? Jeśli ludzie nie będą mieli do siebie zaufania, wybierać będą takich usługodawców, którzy na swoim terenie będą wymagać od wszystkich, którzy się na nim znajdą, zachowań, które preferuje większość.

    I to bez teoretycznego uniemożliwienia jakąś uniwersalną regułą, gościom, którzy chcą atakować za pomocą pałki teleskopowej autostopowiczów (można to w końcu uznać za jakiś styl życia, chory, ale jednak), podejmowania takich zachowań. Zatem dalej mamy stówkę na osi wolności światopoglądowej. Bo atakowanie za pomocą pałki teleskopowej może być elementem czyjegoś światopoglądu.

  6. Nie rozumiem o czym jest ten tekst, ale widzę że stopień odrealnienia libertarian osiąga coraz to nowe szczyty.

  7. Nieszczęśliwy bo z własnością intelektualną się kojarzy? Trudno. Grunt, że pełna nazwa pasuje do tego stanowiska lepiej niż rozwinięcie ładnego skrótu HP. Hardcore propertariansm to łatka w sam raz dla żądnych sensacji brukowców.

  8. Ale hardkor ma takie fajne emocjonalne nacechowanie. Jak już ich nazywasz indywidualistami, obrażasz indywidualistów.

    To znaczy, jak można nazwać indywidualistą kogoś, kto ponad ludzkie życie, a nawet ponad samego siebie stawia jakieś głupie regułki?

  9. A gdzie tu masz regułki? Co najwyżej zobowiązania, które podejmujesz.

    Gdyby serio potraktować Twoje krańcowe pojęcie indywidualizmu, nie byłoby dla niego miejsca w filozofii polityki. Bo ta ogólnie rzecz biorąc, zajmuje się zobowiązaniami, ich pochodzeniem i zakresem w jakim kogoś dotyczą. Jedno stanowisko w filozofii polityki może uznać, że kształt tego wszystkiego określa zbiór, a inne, takie jak moje, że indywidua.

    I już w takim sensie to jest indywidualizm.

  10. „Gdyby serio potraktować Twoje krańcowe pojęcie indywidualizmu, nie byłoby dla niego miejsca w filozofii polityki. Bo ta ogólnie rzecz biorąc, zajmuje się zobowiązaniami, ich pochodzeniem i zakresem w jakim kogoś dotyczą.”

    No, chyba tylko w happy right-wing genocide project. W wykładni marksowskiej (a czego by o niej nie mówić, ma ogromny wpływ zarówno na polityczną myśl lewicową i prawicową) zobowiązania są jedynie pochodną osobistego (klasowego) interesu a to znaczy, że człowiek je dostosowuje do systemu, a nie odwrotnie. Tzn. może odwrotnie, ale wtedy mamy do czynienia z „fałszywą świadomością”, czyli wychodzi mi, że po prostu wszystko redukujesz do wpływu nadbudowy. Indywidualizm określa człowieka opartego o hume’owski self-interest, a nie jakieś cipkowate prawa naturalne.

    Ja wiem, że to kłótnia o definicje, ale w końcu będę musiał mówić, że nie jestem indywidualistą, a nie lubię zmieniać przyzwyczajeń językowych.

  11. @”No, chyba tylko w happy right-wing genocide project. W wykładni marksowskiej (a czego by o niej nie mówić, ma ogromny wpływ zarówno na polityczną myśl lewicową i prawicową) zobowiązania są jedynie pochodną osobistego (klasowego) interesu a to znaczy, że człowiek je dostosowuje do systemu, a nie odwrotnie.”

    Z czego wniosek, że gdzieś od V w p.n.e. interesy lasowe są uniwersalne i komunistyczne, bo od tego czasu pojawiają się uniwersalistyczne ideologie/religie, sugerujące zobowiązania wobec wszystkich. Co ważne – ideologie te wpłynęły ostatecznie np. na zniesienie niewolnictwa.

    „Tzn. może odwrotnie, ale wtedy mamy do czynienia z „fałszywą świadomością”, czyli wychodzi mi, że po prostu wszystko redukujesz do wpływu nadbudowy. Indywidualizm określa człowieka opartego o hume’owski self-interest, a nie jakieś cipkowate prawa naturalne.”

    Koncepcje indywidualistyczne powstawały na długo przed Hume’em i przynajmniej w przypadku taoizmu (czy zawężając – Lao Tsego i Czuanga Dze) raczej przestrzegały przed kierowaniem się pobudkami egoistycznymi. Co dziwne, ten sam postulat zachowuje się u Hana Rynera, parę tysięcy lat później, jak kilka innych – co wazne, bo on akurat już nazywał się indywidualistą.

  12. Uwaga: używam specyficznie słowa komunizm, jak Graeber, bo się nim teraz zaczytuje, czyli jako ustroju, gdzie realizuje się zasadę „każdemu wedle potrzeb, od każdego wedle możliwosci”.

  13. butters, Ty mi lepiej powiedz albo pokaż najlepiej, gdzie ja się odwołuję do koncepcji praw naturalnych w tym tekście.

    zobowiązania są jedynie pochodną osobistego (klasowego) interesu a to znaczy, że człowiek je dostosowuje do systemu, a nie odwrotnie.

    Captain Obvious to the rescue! No i ja opisuję właśnie sytuację, w której zobowiązania są pochodną osobistego interesu. Więc?

  14. @Jaś
    Ale ja nie mówię, że Hume wymyślił indywidualizm i nie mówię też, że indywidualizm jest egoistyczny (zresztą hume’owski też był średnio egoistyczny). Natomiast trudno mi nazwać indywidualistą kolesia, który ponad swoje życie przedkłada np. ojczyznę, honor, kolektyw, rewolucję, czy reguły wolnorynkowego współistnienia. Każdy priorytet, który ma metafizyczne zakotwiczenie wyklucza indywidualizm w sensie filozofii życiowej.

    „Z czego wniosek, że gdzieś od V w p.n.e. interesy lasowe są uniwersalne i komunistyczne, bo od tego czasu pojawiają się uniwersalistyczne ideologie/religie, sugerujące zobowiązania wobec wszystkich. Co ważne – ideologie te wpłynęły ostatecznie np. na zniesienie niewolnictwa.”

    Bardzo ogólny charakter ma ten wniosek, więc w sumie nie wiem, czego dotyczy.
    Mógłbyś rozwinąć? BO nawet nie łapię, czy to sarkazm, zaczepka, czy co to kurwa…

    @Fat
    „No i ja opisuję właśnie sytuację, w której zobowiązania są pochodną osobistego interesu.”

    No jakoś mi za chuj nie wychodzi, że ich przekonania są pochodną osobistego interesu. To znaczy, ani twój tekst, ani doświadczenie mnie do tego nie przekonuje.

    PS. Teraz sobie pomyślałem, że przydomek „indywidualistyczny” może się brać z ich perspektywy poznawczej… tylko wtedy, po co go dopisywać, skoro wszyscy libertarianie są indywidualistyczni. Ci od Freidmana trochę odbijają w bardziej sensowne interpretacje, ale i tak… heh…

  15. Autor napisał, że „optymalna wolnościowo propozycja charakteryzuje się tym, że umożliwia ludziom jednoczesną realizację możliwie największej liczby celów” i mam wrażenie, że wszystkie ważniejsze wnioski wyprowadza dalej z tego założenia – dlatego warto mu się bliżej przyjrzeć.
    Nawet jeśli się z tym założeniem zgodzę, to dalej nie wiem w jaki sposób te cele mogą być policzone i kto o tym decyduje. Kryteria obiektywne raczej zawodzą, ponieważ nikt poza mną nie jest w stanie policzyć celów, jakie chcę lub mógłbym chcieć osiągnąć. (Tak na marginesie: czy jeśli stwierdzę, że dla każdego celu, jaki stawia sobie przykładowy, znienawidzony przeze mnie Jan Kowalski, ja mam cel polegający na przeszkodzeniu mu w realizacji tego celu, a poza tym mam kolejne cele polegające na użytkowaniu jego terenu i wszystkich przedmiotów znajdujących się na tym terenie, to czy nie oznaczałoby to, że zabijając Jana Kowalskiego w jego własnym domu i przywłaszczając sobie jego teren wraz ze wspomnianymi przedmiotami, realizuję co najmniej tyle samo celów, ile mógłby zrealizować Jan Kowalski, gdybym pozostawił go przy życiu, a więc z „optymalnej wolnościowo” pozycji jest to czyn obojętny lub pozytywny?)
    Jeśli chodzi o kryteria subiektywne, to na pewno z tego artykułu nie wynika, że na każdym terenie właściciel powinien decydować, jak te cele są liczone, ponieważ postulat, by właściciel miał na swoim terenie nieograniczoną władzę oraz same kryteria zawłaszczania ziemi są dla autora dopiero wnioskami wynikającymi z oszacowania ilości możliwych do zrealizowania celów w różnych propozycjach ładu społecznego – mielibyśmy więc błędne koło.

    Tak więc wszyscy musieliby się zgadzać z podaną przez autora definicją „optymalnej wolnościowo propozycji” oraz z oszacowaniami autora, aby zasada, że właściciel ma nieograniczoną władzę na swoim terenie, a także kryteria zawłaszczenia danego terytorium musiały być respektowane przez wszystkich. Jeśli ktoś, kto nie zgadza się z definicją autora lub jego oszacowaniami, byłby zmuszany do respektowania nieograniczonych praw właścicieli na ich terenie, to oznaczałoby to sytuację, w której autor lub cały kolektyw indywidualistycznych propertarian narzuca innym zasady poza swoją własnością (ponieważ dopiero, gdy te zasady przyjmiemy, możemy mówić o tym, że dany teren jest rzeczywiście własnością konkretnej osoby w rozumieniu indywidualistycznych propertarian). Tak więc to, co autor zarzuca libertarianom, libertarianie i inne osoby nie zgadzające się z poglądami indywidualistycznych propertarian, mogą zarzucić im.

    Inaczej mówiąc, poniższy akapit:

    Dlatego, najkrócej mówiąc, że ludzie nie są uroborosami – nie stanowią sami własnego otoczenia. Stąd też prawo jakie ustanawiają, bądź chcieliby stanowić, umocowane i wynikające z własności samego siebie, dotyczyć może jedynie tego, co wewnątrz niego: stąd na przykład możliwość uznania przez ciężarną płodu za intruza, zawłaszczenie go i dopuszczalna opcja dokonania aborcji (ciężarna jest suwerenem, a jej ciało jej królestwem). To jednak, co na zewnątrz naszego ciała, nie podlega już naszej jurysdykcji wynikającej z samoposiadania. Narzucenie komuś celu: „uszanujesz me życie i ciało, w żaden sposób go nie naruszając” odbywa się już w jakiejś zewnętrznej przestrzeni, a nie w nas samych. Jeśli jest ona niczyja, dowolny cel, każdego człowieka jest równorzędny, nikt bowiem nie jest jej właścicielem. I stąd cel wyznaczony zdaniem: „uszanujesz moje życie” jest równy celowi, wyznaczonemu przez zdanie: „nie uszanuję Twojego życia”. Konflikt ten istnieje, bo formalnie obie strony dysponują prawem wyboru kryterium zawłaszczenia drugiego – dlatego, że obie strony mogą uznać, że zawłaszczyły obszar (nie ma standardu zawłaszczenia), na którym rzecz się dzieje i mają prawo do jego obrony, uznając się wzajemnie za agresorów. Ewentualna trzecia strona, która chciałaby wymusić na nich porozumienie, również nie mogłaby liczyć na ich posłuch, bo z jakiej racji? Także mogłaby zostać uznana za agresora i to przez dwie wcześniejsze. Ziemia niczyja stanowi więc obszar bezprawia.

    obraca się przeciw całemu artykułowi, ponieważ nie istnieją uniwersalne standardy zawłaszczenia ziemi, każda strona ma prawo wyboru kryterium zawłaszczenia danego terytorium, a cel wyznaczony zdaniem: „uszanujesz moją własność” jest równoznaczny celowi wyznaczonemu zdaniem: „nie uszanuję twojej własności” lub zdaniem: „a ja uważam, że to moja własność, a nie twoja i to ty musisz się mi podporządkować!”
    Jeśli wyjściowa sytuacja jest taka, że całe terytorium danej planety jest „niczyje”, to nigdy nie przestanie być niczyje, bo nawet jeśli pierwszy dotrę na dany teren, zmieszam z nim pracę i jeszcze dla pewności go ogrodzę, to dopóki ten teren jest niczyj, prawa, które według mnie dzięki tym czynnościom pozwalają mi wykluczać innych z korzystania z tego terenu mogą „dotyczyć tylko tego, co wewnątrz mnie”, „to co na zewnątrz nie podlega już mojej jurysdykcji”, ponieważ te czynności wykonuję na ziemi niczyjej, na której „dowolny cel, każdego człowieka jest równorzędny, nikt bowiem nie jest jej właścicielem”. Tak więc ten teren nigdy nie przestanie być niczyj…
    Jeśli więc całe terytorium naszej planety było kiedyś niczyje (a sądzę, że było), to nigdy nie zaistniała ani nie zaistnieje na nim własność w rozumieniu indywidualistycznych propertarian.

    Autor napisał:
    Własność wynikła i ustanowiona z „wojny wszystkich ze wszystkimi” jest zwyczajnie uczciwsza, niż cywilizowana gra w muzyczne krzesła z ociemniałymi, którym wmawia się, że obowiązkowe uczestnictwo w jakiejś wspólnocie, którą tak naprawdę się ich podporządkowuje, leży w ich naturze.
    Ja podobnie, uważam, że instytucja własności prywatnej byłaby w bezpaństwowej społeczności skutkiem „paktu o nieagresji”, zapobiegającemu wspomnianej „wojnie wszystkich ze wszystkimi”. Z tego też powodu nie uważam, żeby własność musiała być uniwersalnie respektowana, za to rozumiem siłową obronę tego, co uznajemy za swoją własność – jeśli nie uważamy, by ten, kto roszczonych sobie przez nas praw własności nie respektuje, zasługiwał na naszą nieagresję.
    Bycie libertarianinem oznacza więc dla mnie deklarację, że najchętniej podpisałbym pakt o nieagresji w takiej formie, jaką proponują libertarianie, natomiast sytuacje odbiegające znacząco od propozycji libertarian prawdopodobnie uznam za stan wojny, podczas której mogę na przykład pertraktować z przeciwnikami, jednocześnie czekając aż będę w stanie przeforsować swoje stanowisko siłowo. Podobnie rozumiem postawę indywidualistycznych propertarian, tak więc ten artykuł traktuję jako deklarację, że indywidualistyczni propertarianie, a przynajmniej autor, nie podpisują paktu o nieagresji z libertarianami lub zaznaczają potrzebę (re)negocjacji. Po długości artykułu i mnogości przytoczonych argumentów można by się spodziewać czegoś więcej…
    Nic więcej jednak ten artykuł nie udowadnia. Wszystkie zarzuty, jakie autor przedstawił libertarianom można delikatnie zmodyfikować i obrócić przeciw indywidualistycznym propertarianom. Podam kolejny przykład:

    Dopóki właściciel nie zawrze z kimś jakiejś ugody, nie można wymagać od niego, aby stosował się do jej warunków. Jeśli właściciel nie scedował części swoich uprawnień, także tego do mordowania przerzuconych śpiochów na jego działkę, nie można go pociągnąć za to do odpowiedzialności. Jeżeli libertarianie zamierzają to robić, powinni przedstawić dowód, że taka ugoda została zawarta, bądź przyznać że zawłaszczyli właściciela albo uważają całość dostępnej ziemi za swą własność. Podobnie powinni przedstawić dowód tego, że zawarł ugodę, w której zrzekł się swojej suwerenności, jeśli uważają, że jej nie posiada. Domyślnie bowiem, każdy właściciel jest suwerenem.

    Podobnie rozumując, właściciel, który chce zabić osobę śpiącą na jego terenie, musi przedstawić dowód, że śpioch zawarł umowę, w której zobowiązuje się respektować prawa właściciela do zabicia go na tym terenie, bądź przyznać, że zawłaszczył śpiocha zanim mógł uznać się za właściciela tego terenu lub uważa wszystkich ludzi lub całą ziemię za swoją własność, skoro wmusił śpiochowi swoje kryteria zawłaszczania ziemi.

    Być może autor zgodzi się z moimi zarzutami, ja mam jednak wrażenie, że formułując tyle zarzutów wobec libertarianizmu, sugerował, że indywidualny propertarianizm jest wolny od podobnych wad.

  16. Cieszę się, że ktoś zadał sobie w końcu trudu w przebrnięciu przez tekst i w oparciu o jego znajomość, wyprowadził krytykę, nie polegającą na narzekaniu na nazwy. Dzięki, Bartku.

    A teraz odpowiem przynajmniej na część Twoich wątpliwości.

    Autor napisał, że „optymalna wolnościowo propozycja charakteryzuje się tym, że umożliwia ludziom jednoczesną realizację możliwie największej liczby celów” i mam wrażenie, że wszystkie ważniejsze wnioski wyprowadza dalej z tego założenia – dlatego warto mu się bliżej przyjrzeć.
    Nawet jeśli się z tym założeniem zgodzę, to dalej nie wiem w jaki sposób te cele mogą być policzone i kto o tym decyduje. Kryteria obiektywne raczej zawodzą, ponieważ nikt poza mną nie jest w stanie policzyć celów, jakie chcę lub mógłbym chcieć osiągnąć.

    Oczywiście, nigdy nie będziemy dysponować wiedzą o wszelkich celach, nie stworzymy ich kompletnej listy i nie zestawimy z inną listą, w ten sposób porównując ze sobą jakieś propozycje. Już chociażby dlatego, że ogranicza nas wyobraźnia i nie jesteśmy w stanie skonkretyzować sobie chociażby wynalazków, które jakiś wizjoner obmyślił wczoraj i wprowadzi na rynek za 5 lat. Co nie znaczy, że nijak nie możemy określić, w której propozycji wolno więcej, a w której mniej. Możemy to zrobić, tyle że niekoniecznie bezpośrednio.

    Zakładając, że co nie jest zabronione, to jest dozwolone, na podstawie samych zakazów, czy też implikacji teorii, które można w tej formie ująć, w formie negatywu niejako, uzyskamy odpowiedź na pytanie: „Ile wolno?”. Otóż wszystko, oprócz tego, tego, tego i tamtego.

    Dalej natomiast, uzasadnienie dlaczego ład w którym największa liczba ludzi jest właścicielami-suwerenami, jest jednocześnie najbardziej wolnościowy, jest już proste. Dlatego, że dysponują oni możliwością dowolnego stanowienia prawa, w związku z czym nie ma jednego, wielkiego, globalnego „TEGO NIE WOLNO”, obowiązującego wszystkich, uniemożliwiającego dążenia do celów, które „TEGO NIE WOLNO” uniemożliwia. Są natomiast małe, lokalne „tego nie wolno tutaj”, globalnie więc wolno wszystko, tyle, że warunkowo. I dlatego społeczność właścicieli suwerenów dysponuje potencjałem większej liczby celów niż społeczność podporządkowana jednemu prawu.

    (Tak na marginesie: czy jeśli stwierdzę, że dla każdego celu, jaki stawia sobie przykładowy, znienawidzony przeze mnie Jan Kowalski, ja mam cel polegający na przeszkodzeniu mu w realizacji tego celu, a poza tym mam kolejne cele polegające na użytkowaniu jego terenu i wszystkich przedmiotów znajdujących się na tym terenie, to czy nie oznaczałoby to, że zabijając Jana Kowalskiego w jego własnym domu i przywłaszczając sobie jego teren wraz ze wspomnianymi przedmiotami, realizuję co najmniej tyle samo celów, ile mógłby zrealizować Jan Kowalski, gdybym pozostawił go przy życiu, a więc z „optymalnej wolnościowo” pozycji jest to czyn obojętny lub pozytywny?)

    Dobrze, zajmijmy się teraz marginesem. Zabijając Kowalskiego, zlikwidujesz też cele, jakie mógłby sam wytyczyć, ale też sam pozbawiasz się potencjalnych celów, jakie mógłbyś wybrać, gdybyś pozwolił mu żyć. Jeśli przejdziemy do wizji jumactwa na wyższą skalę, łatwiej będzie to wyjaśnić. Możemy na przykład wyobrazić sobie, że postanawiasz zajumać każdemu fortepiany i pianina. Bo lubisz fortepiany i pianina. Problem w tym, że czyniąc to i pozbawiając ludzi ich instrumentów, uniemożliwisz im ich pracę – pracę muzyka czy kompozytora. W związku z czym nie zaoferują Ci oni swojej usługi, jaką jest wieczorek z koncertem fortepianowym, czy jakichś konkretnych utworów, które nie powstaną, jeśli jeden z drugim sobie nie pobrzdęka na swoim instrumencie (nie każdy potrafi komponować na sucho, w czystej wyobraźni). Pozbawiając więc ludzi jakichś dóbr, „redystrybuując je ku sobie”, pozbawiasz się potencjalnych celów, jakie mógłbyś zrealizować: wybrać się z kobietą na czyjś koncert fortepianowy. Sam oczywiście też możesz coś na którymś z tych instrumentów zagrać (zakładając, że masz jakiś tam talent), ale nie skomponujesz wszystkiego, co skomponowaliby ich właściciele, dysponujący innym smakiem niż Twój, innymi umiejętnościami, nawykami, wrażliwością, etc.

    Zresztą w par. III masz uściślenie, chodzi o stan, w którym największa liczba ludzi może wybierać spośród najliczniejszego zbioru celów, największą ich liczbę, mając zapewnioną możliwość symultanicznego dążenia do ich realizacji..

    Jeśli Kowalski gryzie glebę, to nie zje już śniadania, obiadu, ani kolacji. Nie będzie wybierał już żadnego celu z żadnego zbioru i nie będzie miał zapewnionej możliwości jednoczesnej (z Tobą i innymi ludźmi, realizującymi gdzieś indziej inne cele) ich realizacji.

    Podobnie rozumując, właściciel, który chce zabić osobę śpiącą na jego terenie, musi przedstawić dowód, że śpioch zawarł umowę, w której zobowiązuje się respektować prawa właściciela do zabicia go na tym terenie, bądź przyznać, że zawłaszczył śpiocha zanim mógł uznać się za właściciela tego terenu lub uważa wszystkich ludzi lub całą ziemię za swoją własność, skoro wmusił śpiochowi swoje kryteria zawłaszczania ziemi.

    To jest nietrafione o tyle, że oparłem się na teorii uprawnień Hobbesa, a zatem właściciciel-suweren nic nie musi, póki nie zobowiąże się, że musi. Ma prawo zawłaszczać śpiocha, więc nie musi się z tego tłumaczyć. I może uważać wszystkich ludzi za swoją własność, o ile znajdą się na jego terytorium. Natomiast nie uznaje całej ziemi za swoją własność, za wyjątkiem skrawka, którego właścicielem się ogłosił. Ogłaszając się właścicielem tego skrawka, zrezygnował z pretensji do reszty, więc nie uznaje całej ziemi za swoją własność. Nie musi więc przyznawać, że uznaje. Akt zawłaszczenia jest więc jednostkową deklaracją – nie jest niczym uniwersalnym. Natomiast libertarianie na Hobbesie się nie opierają, tylko na lockeowskiej umowie społecznej, więc ich i tylko ich dotyczy konieczność tłumaczenia się, w jaki sposób zawarli ją między ludźmi, którzy niekoniecznie zgadzają się na jej warunki.

    Dlatego „podobnie rozumując”, faktycznie możemy dojść do pewnych analogii, tyle że niekoniecznie będą stanowić one zarzuty, na które wrażliwa będzie dana koncepcja.

    Stąd też i „uroborosowego” kawałka nie można zwrócić przciw 'własności prywatnej wg indywidualistycznych propertarian’ – jej geneza jest odmienna, nie wynika z żadnej umowy społecznej. To znaczy można, tyle że nie zostanie to uznane za zarzut, a po prostu potwierdzenie tożsamości idei. Oczywiście podpiszę się pod tym, co napisałeś – będąc suwerennym właścicielem jakiejś ziemi, wyrzekając się zatem wyłączności do jej otoczenia, rezygnujemy też z wpływu na nie, więc nie możemy zapobiec tam formowaniu się i przyjęcia przez kogoś celu „nie uszanuję jego własności”. Wszystko się więc zgadza. Konsekwentny ip podporządkowuje się tym konsekwencjom i nie będzie wymagał, aby posiadanie na własność określonego kawałka ziemi, dawało mu prawo do prewencyjnego uderzenia na coś, co znajduje się poza jego włościami. Gdyby libertarianie z samoposiadania wywodzili tylko i wyłącznie prawo do aborcji czy możliwość decyzji o poddaniu się, bądź nie operacji (o decydowaniu o tym, co w ich wnętrzu), byliby po prostu terytorialistami, tak jak ip, tylko w mniejszej skali. Natomiast te idee się różnią. Libertarianin swoje samoposiadanie musi egzekwować w jakiejś przestrzeni, która nie jest jego wnętrzem, ip natomiast swoją jurysdykcję i władzę nad swą własnością zawiera w jej granicach, nie przekraczając ich.

    Indywidualistyczny propertarianizm saute wynika z wielostronnej rezygnacji z innych przedmiotów, poza tymi upatrzonymi przez zawłaszczających je. Nie jest to żadna umowa społeczna, chyba że uznajesz, że mam zawartą umowę społeczną nawet z ludźmi, o których istnieniu nie mam pojęcia. Libertarianie natomiast na takowej się opierają, dlatego są wrażliwi na to, na co ip nie jest.

    Być może autor zgodzi się z moimi zarzutami, ja mam jednak wrażenie, że formułując tyle zarzutów wobec libertarianizmu, sugerował, że indywidualny propertarianizm jest wolny od podobnych wad.

    Nie mam nic przeciwko jednorodnym kryteriom oceny i zestawianiu ze sobą różnych stanowisk w celu porównania. Jednak wada w kontekście jednej idei, może być zaletą u innej. Sądzę, że tak właśnie jest w tym przypadku. Indywidualistyczny propertarianizm niewątpliwie ma mnóstwo wad. Pociągnięcie tematu konieczności przyjęcia jakichś kulturowych standardów zawłaszczenia mogłoby być interesujące. W realnym ip ludzie w zasadzie musieliby abstrahować od sposobu zawłaszczenia, czyli w zasadzie legitymacji władzy właściciela, a skupiać się po prostu, czy ktoś coś posiada czy nie, czyli być wyrozumiałymi, zarówno wobec feudałów, którzy swoje posiadanie uzasadnialiby nadaniem przez Boga czy komunistów, którzy mówiliby o wspólnej ziemi, która do nich należy z racji bycia ludźmi. Bo de facto każdy standard zawłaszczenia to jakiś zwyczaj, oparty na takiej czy innej historyjce, która jest gdzieś uznawana, bądź nie. Nie historyjki są tu najistotniejsze, ale fakty, czyli to czy ktoś kontroluje ziemię czy nie. Można by było więc uznać to za jakąś immanentną słabość: że w pogoni za liczebnością celów, która wymaga pozbycia się tych standardów, osłabia jednak własność, bo ludzie bez tych standardów nie potrafią żyć i trzeba zdecydować się na jakiś jeden, inaczej konflikty bądź zabezpieczenie się przed nimi, zniweczą jeszcze większą liczbę możliwych celów (bo na przykład będziemy mieli do czynienia z takim mikro-wyścigiem zbrojeń i wieczną zimną wojną mikropaństewek).

    Ale samo postawienie lustra z zarzutami wobec libertarianizmu myślę, że jest chybione w tym przypadku. Żeby zachwiać ip trzeba uderzyć przede wszystkim w jego cele i metodę – to znaczy, wykazać że nie może osiągnąć zamierzonego przez siebie stanu (w którym największa liczba ludzi może wybierać spośród najliczniejszego zbioru celów, największą ich liczbę, mając zapewnioną możliwość symultanicznego dążenia do ich realizacji), przy utrzymaniu zastosowanych środków (suwerenność właściciela).

  17. „Cieszę się, że ktoś zadał sobie w końcu trudu w przebrnięciu przez tekst i w oparciu o jego znajomość, wyprowadził krytykę, nie polegającą na narzekaniu na nazwy. Dzięki, Bartku.”

    Zastanawiałeś się, dlaczego? Czy wolisz zwalić winę na głupiego czytelnika, który nie zauważył doniosłości tego tekstu i jego niewątpliwego znaczenia w praktyce?

  18. @butters

    Chodziło o to, że taki np. buddyzm miał spory wkład w zniesieniu niewolnictwa w Indiach opisanego okresu i nie można go w zwyczajny sposób przełożyć na wyraz interesu klasowego kogoś. Było raczej tak, że interesy klasowe zostały zagospodarowane przez religijnych wizjonerów. Tak samo jak np. na Bliskim Wschodzie sytuacja polityczna, wraz z interesami klasowymi mogła wyglądać dużo wcześniej tak jak u nas, ale nie wyglądała i sprawiła to specyficzna, islamska, antykapitalistyczna w zasadzie i wolnorynkowa jednocześnie, ideologia.

    I to w jednym i w drugim wypadku to ideologia określała, co komu od kogo się należy.

  19. butters:

    Gówno.
    Może zarówno:
    być wybrany (ale jak już zostanie, nie może, zgodnie z prawem, wprowadzać w życie swoich poglądów)
    zrzeszać się (ONR jest legalną organizacją)
    i jeszcze piastować urząd, dopóki nie realizuje na nim swoich poglądów

    No więc jeśli nie widzisz, że ludzie z kategorii demokratów cieszą się realnie innym zakresem swobody działania, niż ludzie z kategorii antydemokratów, a swoboda jednych i drugich rzekomo jednakowo wynika z praw człowieka, to szkoda mi na Ciebie czasu. Inna sprawa: ONR nie jest partią polityczną, więc powoływanie się na ten przykład nie świadczy o tym, że antydemokraci cieszą się tymi samymi uprawnieniami co demokraci. Równie dobrze mógłbyś podać przykład jakiegoś tam związku Polaków na Białorusi od Łukaszenki, żeby udowodnić, że ludzie mają tam swobodę zrzeszania się. Albo inne koło gospodyń wiejskich w jakiejś wsi.

    Poza tym ONR to po prostu endecja, a endecja to Narodowa Demokracja, więc już z racji nazwy nie pasuje do kategorii antydemokratów. Więc zastąp to jakąś fikcyjną Organizacją Totalitarystów Polskich. A potem zajrzyj do:

    Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej (Dz.U. z 1997 r. Nr 78, poz. 483):Art. 13.
    Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa.

    Czy tacy ludzie mają zapewnioną swobodę zrzeszeń – nie. Więc o czym chcesz dalej pierdolić?

    To jest mniej więcej jak zarzut, że libertarianizm jest zły, bo nie pozwala mordercom zabijać. Czyli, że libertarianizm to zamordyzm?

    Poniekąd. Stąd wziął się indywidualistyczny propertarianizm, który nie sprowadza wszystkiego do aksjomatów samoposiadania i nieagresji, które obowiązują wszystkich, tylko do liczebności celów, do jakich mogą dążyć ludzie. W ip teoretycznie rzecz biorąc, można być mordercą i nikt nie może Ci tego zabronić, jeśli nie naruszasz czyjejś własności prywatnej poza swoim terytorium, na którym jesteś suwerenem. Skoro libertarianizm zabrania większej ilości działań niż indywidualistyczny propertarianizm, to jest mniej wolnościowy, a zatem z tego punktu widzenia, zły. A III generacja praw człowieka jest jeszcze gorsza. Więc czego chcesz od tego zarzutu?

    „Zapewnienie prawa do szczęśliwego życia zawiera się w realizacji potrzeby szczęśliwego życia. Jeśli ktoś mnie unieszczęśliwia, celowo czy nie, godzi w to prawo, bo czyni nieszczęśliwym moje życie.”

    Mylisz się.

    Czyżby? „Po drugie, tak – między innymi od sąsiada domagam się zapewnienia tego prawa (czyli oczekuję, że nie wykupi chodnika przed moim domem i nie każe moim gościom za niego płacić – rzecz jak najbardziej możliwa w waszej nibylandii*)

    Sąsiad, który pobierałby myto za chodzenie po chodniku obok Twojego domu, po prostu unieszczęśliwiałby Cię. Widziałbyś go „jak przeszkodę w dążeniu do szczęścia”, tak samo zresztą jak „lichwiarzy, czynszowników i przedsiębiorców.”

    Więc gdzie się mylę? To Twoje słowa przecież. Mnie unieszczęśliwia istnienie lewicowców; czy w ramach prawa do szczęśliwego życia, mogę Was wszystkich wytłuc? Wasze prawo do szczęśliwego życia nie zostanie naruszone: umrzecie młodo i nie doczekacie trudów starości i niedołęstwa, które mogłaby Was unieszczęśliwić. Wszyscy będą zadowoleni. 🙂

    Nie bardzo rozumiem, kto od kogo wymusi roszczenia? I kto zostanie pominięty?

    Lewicowy motłoch od rządzących. Pominięci natomiast ci, którzy nie chcą się podporządkowywać, ani pierwszym, ani drugim.

  20. @”niemożność zawłaszczania ziemi u mutualistów (reszta ludzkości nie wyraża zgody na zawłaszczenie należącego do niej fragmentu terenu)”

    Nieprawda, przynajmniej w przypadku mutualistów z kręgu „Liberty”, oni absolutnie nie powoływali się na to, że ziemia jest czyjaś pierwotnie. Co do reszty: z racji przyjęcia własności jako rozwiązania maksymalizującego ilość wyborów każdego dopuszczasz sytuacje, w której pozbawieni własności czegoś będą mniej mogli. Czyli maksymalizacja odbywa się czyimś kosztem. Uważasz, że np. problem z tzw. utility monsterem nie jest problemem? Bo przecież, skoro przyjmujemy taki konsekwencjalizm, czemu nie postulować wyrżnięcia wszystkiego co nie będzie moim niewolnikiem na podstawie dobrowolnej umowy? Wtedy zrealizowano by maksymalnie dużo czyichś celów.

    Czytam dalej. I życzę Ci śmierci podwójnej. Choć owszem, to co napisałeś wreszcie jest ciekawe.

  21. @FatBantha:
    „Dalej natomiast, uzasadnienie dlaczego ład w którym największa liczba ludzi jest właścicielami-suwerenami, jest jednocześnie najbardziej wolnościowy, jest już proste. Dlatego, że dysponują oni możliwością dowolnego stanowienia prawa, w związku z czym nie ma jednego, wielkiego, globalnego „TEGO NIE WOLNO”, obowiązującego wszystkich, uniemożliwiającego dążenia do celów, które „TEGO NIE WOLNO” uniemożliwia. Są natomiast małe, lokalne „tego nie wolno tutaj”, globalnie więc wolno wszystko, tyle, że warunkowo. I dlatego społeczność właścicieli suwerenów dysponuje potencjałem większej liczby celów niż społeczność podporządkowana jednemu prawu.”

    No, można się kłócić o to, czy „nie wolno wchodzić na zawłaszczone ziemie bez zgody właścicieli” nie jest globalnym „TEGO NIE WOLNO”. Moim zdaniem jest.
    Jeśli chodzi o ilość celów jakie pozwalają realizować różne propozycje i brak na rynku produktów i usług, które służyłyby realizacji zabronionych celów, to indywidualny propertarianizm też byłby ograniczający. Czyimś celem mogłoby być na przykład: postawienie stopy na każdym metrze kwadratowym swojej ulubionej wyspy, która na jego nieszczęście jest częściowo zawłaszczona; obejrzenie wszystkich obrazów ulubionego malarza, podczas gdy niektóre z nich są w rękach kolekcjonerów, którzy chowają je przed szerszą publicznością. Jeśli chodzi o produkty, również można sobie wyobrazić wiele takich, które mogłyby nigdy nie powstać, gdyby nie ograniczenia związane z własnością prywatną – np. nie mógłbym wydać leksykonu z reprodukcjami obrazów wspomnianych malarzy, jeśli tylko właściciele tych obrazów mi ich nie udostępnią. Można też się liczyć ze zmniejszeniem (znacznym w porównaniu do obecnego systemu i stosunkowo nieznacznym w porównaniu do libertarianizmu) podaży usług polegających na zdobywaniu na zlecenie zawłaszczonych przez kogoś innego przedmiotów, skoro właściciel mógłby takiego usługodawcę bezkarnie torturować, zniewolić lub zabić. Oczywiście taka usługa to tylko ładnie nazwana kradzież, ale sam pisałeś o etyce, która jest jedynie estetyką czynu i sprzeciwiałeś się odrzucaniu pewnych zachowań i produktów jedynie ze względów etycznych.
    Takich ograniczeń można znaleźć naprawdę dużo, więc nadal uważam, że zliczenie, oszacowanie lub nawet porównanie „z grubsza” tego, jak wiele celów przepada wraz z wybraniem konkretnej propozycji jest niewykonalne.

    „To jest nietrafione o tyle, że oparłem się na teorii uprawnień Hobbesa, a zatem właściciciel-suweren nic nie musi, póki nie zobowiąże się, że musi. Ma prawo zawłaszczać śpiocha, więc nie musi się z tego tłumaczyć. I może uważać wszystkich ludzi za swoją własność, o ile znajdą się na jego terytorium. Natomiast nie uznaje całej ziemi za swoją własność, za wyjątkiem skrawka, którego właścicielem się ogłosił. Ogłaszając się właścicielem tego skrawka, zrezygnował z pretensji do reszty, więc nie uznaje całej ziemi za swoją własność. Nie musi więc przyznawać, że uznaje. Akt zawłaszczenia jest więc jednostkową deklaracją – nie jest niczym uniwersalnym. Natomiast libertarianie na Hobbesie się nie opierają, tylko na lockeowskiej umowie społecznej, więc ich i tylko ich dotyczy konieczność tłumaczenia się, w jaki sposób zawarli ją między ludźmi, którzy niekoniecznie zgadzają się na jej warunki.”

    Nie odniosłeś się do sedna mojego zarzutu. Chodzi mi o to, że fakt, iż „ogłaszając się właścicielem jakiegoś skrawka, rezygnuje się z pretensji do reszty” nie oznacza wcale, że wszyscy poza tym właścicielem rezygnują z pretensji do zawłaszczonego przez Ciebie skrawka – i o to mi chodziło, kiedy pisałem, że właściciel zabijając śpiocha musiałby np. przyznać, że zawłaszczył go, jeszcze zanim mógł uznać się za właściciela tego terenu – w takim sensie, że nie uznał za stosowne spytać się śpiocha, czy śpioch respektuje jego kryteria zawłaszczenia.
    Tak więc fakt, że opierasz się na teorii uprawnień Hobbesa nie oznacza, że nie wmuszasz innym respektowania hobbesowskiego poglądu na własność zanim możesz uznać się za właściciela danego terenu (a dokładniej zanim możesz uznać, że inni muszą respektować Twoje roszczenia), a co za tym idzie zanim możesz uznać, że to właśnie Tobie słusznie należy się prawo do decydowania o nim. Tak więc to, że libertarianie chcą częściowo decydować o tym, co nazwiesz swoją własnością jest tak samo nieuprawnione jak to, że tylko i wyłącznie Ty chcesz o niej decydować.

  22. Dobra, to jest jednak nudne, bo przydługie, mam wniosek: twój tekst to bzdura, bo bezpodstawnie zakładasz, że ktoś uprawniony do wszystkiego nie jest uprawniony do jednostronnego wycofania się z ograniczenia swoich praw każdym momencie. Mylę się?

  23. jaś:

    Nieprawda, przynajmniej w przypadku mutualistów z kręgu „Liberty”, oni absolutnie nie powoływali się na to, że ziemia jest czyjaś pierwotnie.

    Nie twierdzę, że się powoływali. Sądzę po prostu, że na podstawie odpowiedniego stosunku do tego, co pisał Locke, można wyprowadzić założenia, na których opierają się tamte stanowiska. Być może przeceniając Johna i jego rolę w historii filozofii, stawiam sobie taką tezę (której nie chce mi się dowodzić, ale podsuwam ten pomysł do weryfikacji, tym którym się chce), że kto pisał coś o własności, musiał go znać i na podstawie tego co tamten napisał, mógł się łatwo re-orientować. I być może tak było z georgistami, mutualistami i komunistami.

    Co do reszty: z racji przyjęcia własności jako rozwiązania maksymalizującego ilość wyborów każdego dopuszczasz sytuacje, w której pozbawieni własności czegoś będą mniej mogli. Czyli maksymalizacja odbywa się czyimś kosztem. Uważasz, że np. problem z tzw. utility monsterem nie jest problemem? Bo przecież, skoro przyjmujemy taki konsekwencjalizm, czemu nie postulować wyrżnięcia wszystkiego co nie będzie moim niewolnikiem na podstawie dobrowolnej umowy? Wtedy zrealizowano by maksymalnie dużo czyichś celów.

    Po części odpowiedź jest ta sama, której udzieliłem B. Dziewie (liberalis.pl/?p=4467#comment-41139). Gdybyśmy wyrąbali wszystkich, którzy nie są naszą własnością, utracilibyśmy sami możliwość wyboru niektórych celów – tych, do których realizacji, ci ludzie są potrzebni – zarówno żywi, jak i wolni. Na przykład taki Piłat z „Mistrza i Małgorzaty” i jego rozmowy z Jeszuą. Mogłyby się potoczyć w taki sposób, jakie się potoczyły, gdyby któryś zawłaszczył albo wyeliminował drugiego? No nie. A dla Piłata ta rozmowa była ukojeniem, po mojemu od monotonnego zatopienia w hierarchii – Piłat był zwierzchnikiem jakichś tam swoich przydupasów, Rzymian (czyli poniekąd byli jego własnością), ale i on miał zwierzchnika, w Rzymie (sam był własnością). Rozmowa z Ha-Nocri była więc pewnego rodzaju odtrutką: rozmawiał w końcu z kimś równym sobie i słyszał od niego to, czego nie usłyszałby, ani od swojego zwierzchnika, ani przydupasów. Więc tylko Jeszua mógł zaspokoić tę jego prostą potrzebę i zabić ból głowy z tego co pamiętam.

    Na tej samej zasadzie, problem Zawłaszczacza Wszystkiego i Wszystkich jest podobny. Co z tego, że będzie miał niewolnicę(e) od seksu (grupowego), skoro nigdy nie przeżyje tego, co przeżywa dwoje wolnych kochanków? Co z tego, że będzie miał swoich nadwornych artystów, którzy będą wobec niego pokorni, jeśli nie dostanie od nich niepokornej sztuki. I tak dalej.

    A chodzi o to, by dysponować największą ilością potencjalnych celów. W takim przypadku ona po prostu nie jest największa. Ale nie jest też największa, jeśli zabraniamy i nie dopuszczamy komuś kogoś niewolić.

    Czytam dalej. I życzę Ci śmierci podwójnej. Choć owszem, to co napisałeś wreszcie jest ciekawe.

    Jako, że wątpliwe jest, abyśmy zainicjowali jakieś kontakty towarzyskie, pozwolę sobie zignorować pierwsze zdanie – natomiast co do drugiego, to cieszy mnie, że mogłem się przyczynić do zainteresowania Ciebie. Bo w zasadzie po to wielu ludzi wchodzi na neta i czyta te wszystkie literki – żeby się nie nudzić. Albo się dziwić, tumanić i przestraszać.

  24. @”Na tej samej zasadzie, problem Zawłaszczacza Wszystkiego i Wszystkich jest podobny. Co z tego, że będzie miał niewolnicę(e) od seksu (grupowego), skoro nigdy nie przeżyje tego, co przeżywa dwoje wolnych kochanków? Co z tego, że będzie miał swoich nadwornych artystów, którzy będą wobec niego pokorni, jeśli nie dostanie od nich niepokornej sztuki. I tak dalej.

    A chodzi o to, by dysponować największą ilością potencjalnych celów. W takim przypadku ona po prostu nie jest największa. Ale nie jest też największa, jeśli zabraniamy i nie dopuszczamy komuś kogoś niewolić.”

    Ale czy to znaczy, że w ramach tego, co napisałeś wyrżnięcie wszystkich poza niewolnikami jest niedopuszczalne? Zwłaszcza, że przecież nikt nie musi się takiego prawa zbyć. W końcu może nawet zadeklarować, że jego się nawet nie zbywa. Czyli: jeśli nie ma takiego zakazu, to dopuszczalna jest sytuacja, która zmniejsza to, co Ty przyjmujesz jako wolność, jeśli dopuszczasz zakaz wymordowania wszystkich, którzy nie poddają się woli, no to niby na jakiej podstawie? Albo inaczej: jeśli go dopuszczasz, to czemu nie dopuścić zakazu w ogóle mordowania? A skoro mordowanie jest niedopuszczalne, to co go różni od nieintencjonalnego pozbawienia życia? Itd, itp. W każdym razie żadna z odpowiedzi nie wydaje mi się dodawać sensu twojej propozycji, wręcz przeciwnie.

  25. @fat
    „W ip teoretycznie rzecz biorąc, można być mordercą i nikt nie może Ci tego zabronić, jeśli nie naruszasz czyjejś własności prywatnej poza swoim terytorium, na którym jesteś suwerenem. Skoro libertarianizm zabrania większej ilości działań niż indywidualistyczny propertarianizm, to jest mniej wolnościowy, a zatem z tego punktu widzenia, zły”

    Właśnie przekonałeś mnie, że odwrót od idei wolnościowych, który zapoczątkowałem kilka lat temu, to generalnie dobry kierunek.

    Inna sprawa, że ja nie bardzo rozumiem, jak może ci zabronić morderstwa ktoś libertariańskiej nibylandii?
    W zasadzie to była kwestia czasu. Naprawdę słodkie zjawisko – faktyczne skutki wprowadzenia takiego radykalnego kapitalizmu jak np. możliwość zabicia bezdomnego bez konsekwencji, musiały się doczekać etycznego uzasadnienia w jakiejś oszołomowatej ideologii.
    Ech…

  26. @”Naprawdę słodkie zjawisko – faktyczne skutki wprowadzenia takiego radykalnego kapitalizmu jak np. możliwość zabicia bezdomnego bez konsekwencji, musiały się doczekać etycznego uzasadnienia w jakiejś oszołomowatej ideologii.”

    Butters, sam fakt, że piszesz o zastosowaniu tego co on opisuje w praktyce wskazuje, ze źle rozumiesz to co on pisze – to nie jest przede wszystkim szalona propozycja, to nie jest propozycja, to nie ma treści.

  27. jaś:

    Ale czy to znaczy, że w ramach tego, co napisałeś wyrżnięcie wszystkich poza niewolnikami jest niedopuszczalne?

    1. Jeśli stawiasz sobie taki cel: wyrżnąć wszystkich – i jego realizację ograniczasz do swojej działki, jest dopuszczalny. W końcu mianując się jej właścicielem, nie zrzekłeś się żadnych naturalnie przyrodzonych uprawnień do wszystkiego, tylko je ograniczyłeś do terytorium, którego właścicielem jesteś. Oczywiście nikt nie zagwarantuje Ci, że każdy potulnie wejdzie na Twoją działkę, da się zabić i zrealizujesz w ten sposób swój cel. Nie – możesz jedynie ustalić tam taki ład, który dopuszcza mordowanie wszystkich ludzi i tyle. Podobnie jak gdybyś posiadał las i założył sobie, że zmonopolizujesz rynek swoimi zapałkami. Może Ci się udać, może nie, gwarancji nie masz, jedyne co masz, to pewność, że nikt nie będzie Ci przeszkadzał próbować, w określonych przez Ciebie granicach.

    2. Jeśli uznajesz się właścicielem czegoś, ale mordujesz wszystkich poza swą działką, to jest to niedopuszczalne, bo zawłaszczając coś, zrezygnowałeś ze swoich uprawnień poza swoim terytorium. W związku z tym, napadnięty przez Ciebie właściciel czegoś innego, może skorzystać ze swoich i Cię uwalić.

    3. Jeśli niczego nie zawłaszczyłeś, ani nie zrzekłeś się żadnych uprawnień, ani nie zawarłeś żadnej ugody, możesz mordować kogo chcesz, gdzie chcesz, a właściciel może Cię uwalalić tylko na swoim terenie, albo u kogoś innego, za jego przyzwoleniem. Tyle tylko, że masz rangę dzikiego zwierzęcia wtedy, a jako takie nie zrealizujesz zbyt wielu celów, więc nie wiem po co Ci to. No ale można mieć taki lifestyle ekologiczny, więc droga wolna.

    4. Teoretycznie może zaistnieć jeszcze sytuacja, w której nikt nikomu niczego nie obiecywał, nikt nie uznał się za właściciela czegokolwiek, więc dalej wszyscy mają słuszne uprawnienia do wszystkiego i wszystkich i mamy wojnę wszystkich ze wszystkimi par excellence. W tej sytuacji ogólna liczba celów jest najniższa i ograniczają się one po prostu do krótkoterminowo postrzeganego przetrwania. Nie jest to jednak ip, bo ja nie proponuję czystej i wiecznej „Bellum omnium contra omnes”, tylko w ramach jej rozwiązania, rezygnację z pretensji do wszystkiego, na rzecz ograniczenia się do czegoś, bo to pozwala zaistnieć większej ilości celów. Idealna sytuacja jest więc taka, że każdy jest właścicielem czegoś, bo wtedy: najmniej jest ludzi niezobowiązanych nijak z innymi i globalnie istnieje najwięcej potencjalnych celów, bo i ich producentów też jest najwięcej, co przekłada się na to, że realnie też jest najwięcej ich produktów, itd.

    A wracając do Twojego pytania, tak, taka sytuacja jest możliwa. Bo ludzie mogą stwierdzić, że znudziło im się mieć możliwość realizacji coraz większej ilości celów i wolą walczyć ze sobą jak zwierzęta (vide „Fight Club”). Bo taką mają preferencję. Tyle, że jak dla mnie, to już odwrót od mojej idei. Bo ta polega na maksymalizowaniu liczby możliwych dla jak największej liczby ludzi, celów, a nie jej ograniczaniu.

    Albo inaczej: jeśli go dopuszczasz, to czemu nie dopuścić zakazu w ogóle mordowania?

    O tym też pisałem. Bo do jakiegokolwiek globalnego zakazu czy nakazu, potrzebna jest jakaś instytucja, która go wyegzekwuje. A jej powołanie, będzie oznaczało koniec suwerenności właścicieli (bo będzie nadrzędna) i w zasadzie początek państwa, a dalej pewnie jego rozrost i coraz więcej niedostępnych jednostkom celów. Bo jeśli ta instytucja ma władzę, żeby od wszystkich wyegzekwować swój zakaz zabijania, to ma też możność egzekwowania od nich czegoś innego, co tylko sobie obmyśli. Bo ma już techniczną możliwość przymuszania wszystkich do realizacji swojego celu.

    butters:

    Inna sprawa, że ja nie bardzo rozumiem, jak może ci zabronić morderstwa ktoś libertariańskiej nibylandii?

    No normalnie. Aksjomaty są tak uniwersalne, że właściciel nie może być suwerenem i określić samemu co jest obroną konieczną (tj. nie ma prawa jej zdefiniować, a w każdym razie jego definicja nie jest wiążąca), która jest wystarczająca do odparcia ataku – robi to ostatecznie jakaś wspólnota, np. prywatny sąd. Bo libertarianie to jak się okazuje komunitarianie, ziom. A ci bardziej indywidualistyczni, którzy nie będą komuchów słuchać, nawet tych rothbardowskich, się pogniewali i powiedzieli, że chcą być jednak suwerenami i już. I jeśli to nie libertarianizm, to trudno. Rozłam przegapiłeś. A z 5 tematów na lib.necie o tym było.

    Natomiast ten tekst, to próba dania jakichkolwiek podstaw nowemu stanowisku, bo aksjomaty są złe i ich przyjęcie nie pozwala kapitalistom produkować tego, czego chcą, a co jest z nimi (aksjomatami) niezgodne. A wolny rynek miał być, a nie ma, bo libertarianie bawią się swoją moralnością w interwencjonizm. O!

    smootnyclown.blogspot.com/2011/05/dlaczego-kilka-uwag-odnosnie.html – tutaj masz stanowisko J. Sierpińskiego na temat suwerenności i jej niekompatybilności z libertarianizmem.

    B. Dziewa:

    Jeśli chodzi o ilość celów jakie pozwalają realizować różne propozycje i brak na rynku produktów i usług, które służyłyby realizacji zabronionych celów, to indywidualny propertarianizm też byłby ograniczający. Czyimś celem mogłoby być na przykład: postawienie stopy na każdym metrze kwadratowym swojej ulubionej wyspy, która na jego nieszczęście jest częściowo zawłaszczona; obejrzenie wszystkich obrazów ulubionego malarza, podczas gdy niektóre z nich są w rękach kolekcjonerów, którzy chowają je przed szerszą publicznością.

    Oczywiście. Dlatego nie jest to stanowisko, które pozwoli zrealizować wszystkie cele. Takiego nie ma. Te związane z koczownictwem będą w największym stopniu utrudnione. Ale też niekoniecznie niemożliwe. Bo możesz starać się odkupić jednak ten kawałek wyspy albo zapłacić właścicielowi, żeby Cię jednak wpuścił, abyś mógł się tam przespacerować. Tyle, że rozpatrz też ograniczenia jakimi cechowałoby się stanowisko przeciwne, które dopuszczałoby włażenie każdemu do domu i oglądanie tego co ma na ścianie.

    Tak więc fakt, że opierasz się na teorii uprawnień Hobbesa nie oznacza, że nie wmuszasz innym respektowania hobbesowskiego poglądu na własność zanim możesz uznać się za właściciela danego terenu (a dokładniej zanim możesz uznać, że inni muszą respektować Twoje roszczenia), a co za tym idzie zanim możesz uznać, że to właśnie Tobie słusznie należy się prawo do decydowania o nim.

    Ach, teraz rozumiem. I przyznaję Ci rację.

    Tak więc to, że libertarianie chcą częściowo decydować o tym, co nazwiesz swoją własnością jest tak samo nieuprawnione jak to, że tylko i wyłącznie Ty chcesz o niej decydować.

    Czyli też tak samo uprawnione. OK. Zgodzę się. Do pewnego stopnia. Bo nadal pozostaje kwestia tego, że zarówno libertarianie jak i ip posługują się jednak tą samą definicją wolności, jako nieskrępowania działalności. I w jej świetle, lepiej realizować tę wolność będzie któraś z tych koncepcji własności i jej genezy. Więc niekoniecznie obie będą w równym stopniu uprawnione bądź nie.

  28. @”2. Jeśli uznajesz się właścicielem czegoś, ale mordujesz wszystkich poza swą działką, to jest to niedopuszczalne, bo zawłaszczając coś, zrezygnowałeś ze swoich uprawnień poza swoim terytorium.

    Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie sam sobie zaprzeczyłeś i wprowadzasz obiektywne kryterium zawłaszczenia? To co napisałeś da się sparafrazować tak: jeśli twierdzę, że coż jest moje, to Ty twierdzisz, że nic poza tym nie jest moje. Na co ja, w twojej dziurawej bajce odpowiadam: nie, ja tak nie sądzę, uważam, że jest inaczej i kiedy odgradzam cokolwiek to oczywiście zawłaszczam, ale znaczenie tego zawłaszczenia ustala sobie kompletnie prywatnie i akurat zamordowanie wszystkich, którzy nie zechcą mi się podporządkować jako moi niewolnicy jest zgodnie z tym, że sobie zawłaszczyłem jakaś działeczkę – nawet jeśli niektórzy znajdują się poza tą działką. Czemu niby miałaby nie mieć mocy ta prosta argumentacja? Przecież jeśli jest inaczej, to właśnie wprowadzasz pewien narzucony z zewnątrz standard zawłaszczania jednostce, a tego chcesz jakoby uniknąć.

    Moim zdaniem masz problem – nie rozumiesz, że język ma charakter publiczny, nie da się go całkiem sprywatyzować, wiec nie istnieje możliwość zrobienia czegoś, nad czym miałbyś absolutną kontrolę i nie popadał w sprzeczność z wyznawanymi przez Ciebie regułami. A jeśli tak, nie można stworzyć całkowicie prywatnych standardów zawłaszczenia zgodnych z twoimi postulatami, co sprawia, że one same ze sobą są sprzeczne.

  29. jas
    „Butters, sam fakt, że piszesz o zastosowaniu tego co on opisuje w praktyce wskazuje, ze źle rozumiesz to co on pisze – to nie jest przede wszystkim szalona propozycja, to nie jest propozycja, to nie ma treści.”

    A może, ja tam tego tekstu głównego nie czytałem (po wstępie wnioskuję, że to jakaś abstrakcyjna masturbacja intelektualna) Dobrze myślę?

  30. jaś:

    Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie sam sobie zaprzeczyłeś i wprowadzasz obiektywne kryterium zawłaszczenia? To co napisałeś da się sparafrazować tak: jeśli twierdzę, że coż jest moje, to Ty twierdzisz, że nic poza tym nie jest moje. Na co ja, w twojej dziurawej bajce odpowiadam: nie, ja tak nie sądzę, uważam, że jest inaczej i kiedy odgradzam cokolwiek to oczywiście zawłaszczam, ale znaczenie tego zawłaszczenia ustala sobie kompletnie prywatnie i akurat zamordowanie wszystkich, którzy nie zechcą mi się podporządkować jako moi niewolnicy jest zgodnie z tym, że sobie zawłaszczyłem jakaś działeczkę – nawet jeśli niektórzy znajdują się poza tą działką. Czemu niby miałaby nie mieć mocy ta prosta argumentacja? Przecież jeśli jest inaczej, to właśnie wprowadzasz pewien narzucony z zewnątrz standard zawłaszczania jednostce, a tego chcesz jakoby uniknąć.

    Nie, nie zdaję sobie z tego sprawy – z prostej przyczyny: moim celem jest zniesienie standardów zawłaszczenia (legitymacji władzy właściciela na danym obszarze, która musi być zgodna z oczekiwaniami ogółu), a nie zniesienie obiektywnego znaczenia zawłaszczenia, a zatem i dalej, własności prywatnej. Bo te, mają zachować swój sens. Natomiast w przykładzie gościa, który uważa się za właściciela, ale działa poza tym co ogrodził, sensu nie ma – bo on się nie różni niczym od niewłaściciela, który wciąż rości sobie pretensje do wszystkiego.

    A standard zawłaszczenia, to coś innego. To te bajeczki o mieszaniu z pracą, o grodzeniu, o zobaczeniu tego pierwszym, pokazaniu palcem, oznaczeniu przez obsikanie, etc.

    http://www.youtube.com/watch?v=rAaWvVFERVA – na przykład ten spór jest całkowicie głupi.

  31. @”Nie, nie zdaję sobie z tego sprawy – z prostej przyczyny: moim celem jest zniesienie standardów zawłaszczenia (legitymacji władzy właściciela na danym obszarze, która musi być zgodna z oczekiwaniami ogółu), a nie zniesienie obiektywnego znaczenia zawłaszczenia, a zatem i dalej, własności prywatnej. Bo te, mają zachować swój sens.”

    Czyli własność będzie tym, co podzielająca twoje poglądy wspólnota interpretacyjna uzna za własność. To niewiele zmienia. Dalej masz jednostkę poddaną zewnętrznym, tworzonym przez jakąś zbiorowość, normom, tylko jest inaczej poddana.

  32. 2″A może, ja tam tego tekstu głównego nie czytałem (po wstępie wnioskuję, że to jakaś abstrakcyjna masturbacja intelektualna) Dobrze myślę?”

    „Abstrakcyjna masturbacja” nie jest niczym złym i kiedy uprawiasz teoretyzowanie, jest wręcz oczywista. Jego „abstrakcyjna masturbacja” jest po prostu albo pusta w treści, albo nie wiele różni się jakościowo od klasycznego, rothbardiańskiego anarchokapitalizmu, oprócz tego, że dopuszcza więcej okrucieństwa (uwaga spoza jakby tego, co on uprawia, więc dla niego nie powinna niczym się różnic, ale się różni, nie wiem dlaczego).

  33. jaś:

    Czyli własność będzie tym, co podzielająca twoje poglądy wspólnota interpretacyjna uzna za własność. To niewiele zmienia. Dalej masz jednostkę poddaną zewnętrznym, tworzonym przez jakąś zbiorowość, normom, tylko jest inaczej poddana.

    Bo też niemożliwe jest bycie całkowicie niepoddanym, temu co zewnętrzne. Co nie znaczy, że nie można się starać, aby być poddanym temu w jak najmniejszym stopniu.

  34. @”Bo też niemożliwe jest bycie całkowicie niepoddanym, temu co zewnętrzne. Co nie znaczy, że nie można się starać, aby być poddanym temu w jak najmniejszym stopniu.”

    Udowodnij, żę to jest najmniejszy stopień. I wytłumacz, dlaczego to Ty mierzysz, co jest najmniejszym stopniem, nie ja, pomimo tego, że chcesz, żeby twoje wnioski rozciągały się na mnie.

  35. Ech, zastanowię się nad tym jak wrócę, późnym wieczorem. Bo teraz niestety muszę iść zapracować na swój propertariański chlebuś.

  36. jaś skoczowski:

    Udowodnij, żę to jest najmniejszy stopień.

    Już to zrobiłem, w swoim tekście. A w zasadzie Hayek zrobił, a ja to tylko uściśliłem. Bo tymi stopniami są dla mnie po prakseologicznemu, czyjeś cele i działania, które musimy realizować i wykonywać, zobowiązani z zewnątrz. Własność jest natomiast instytucją, która pozwala nam się od nich odciąć, poza nią samą, bo jej uznanie też jest jakimś działaniem i także stanowi cel, chociażby pośredni, który jednak jak zauważyłeś, dla kogoś jest tym czymś zewnętrznym. I w takim sensie jest to najmniejszy stopień, ale jednak stopień, na którym ktoś się może i tak wyjebać. Co nie zmienia faktu, że dzięki niemu, nie musimy wchodzić już po innych. Własność pełni rolę inwestycji, koszt z jej uznania jakiś się ponosi, ale zysk w postaci uznawania wszystkiego innego, poza nią – przekracza koszt.

    I wytłumacz, dlaczego to Ty mierzysz, co jest najmniejszym stopniem, nie ja, pomimo tego, że chcesz, żeby twoje wnioski rozciągały się na mnie.

    Bo ja mam pomysł na klarowną nie tylko dla siebie miarę, którą można każdemu zaproponować a Ty nie?
    Bo tak czy owak istnieje wiele sposobów mierzenia, spośród których wnioski każdego z nich, rozciągają się na nas, więc mam prawo się przed tym bronić?
    Bo preferuję ład, jaki można uzyskać dzięki zastosowaniu mojej jednostki miary?

    @butters
    Masturbacją intelektualną to być może było, w momencie gdy to pisałem. Teraz to mamy do czynienia z pettingiem. Aż strach pomyśleć co się stanie, gdy gra wstępna się skończy…

  37. @fat
    „Masturbacją intelektualną to być może było, w momencie gdy to pisałem. Teraz to mamy do czynienia z pettingiem. Aż strach pomyśleć co się stanie, gdy gra wstępna się skończy…”

    Hehe.
    Tylko na mnie nie tryskajcie, proszę.
    Znam finisz dyskusji o Heideggerze, więc wiem o czym mówię.

    A tak pytanie, serio… potrafisz mi powiedzieć, fat, jak ten tekst może wpłynąć na moje działanie? W sensie, co będę robił, powiedzmy, jak przyjmę wykładnię tego tekstu? (próbuję wybadać, czy to tylko eksperyment myślowy, czy to tak na poważnie*)

    *Zawsze chciałem zarzucić jakiemuś liberałowi orientację postmodernistyczną, a teraz mam okazję.

  38. @”Już to zrobiłem, w swoim tekście. A w zasadzie Hayek zrobił, a ja to tylko uściśliłem. Bo tymi stopniami są dla mnie po prakseologicznemu, czyjeś cele i działania, które musimy realizować i wykonywać, zobowiązani z zewnątrz. Własność jest natomiast instytucją, która pozwala nam się od nich odciąć, poza nią samą, bo jej uznanie też jest jakimś działaniem i także stanowi cel, chociażby pośredni, który jednak jak zauważyłeś, dla kogoś jest tym czymś zewnętrznym. I w takim sensie jest to najmniejszy stopień, ale jednak stopień, na którym ktoś się może i tak wyjebać. Co nie zmienia faktu, że dzięki niemu, nie musimy wchodzić już po innych. Własność pełni rolę inwestycji, koszt z jej uznania jakiś się ponosi, ale zysk w postaci uznawania wszystkiego innego, poza nią – przekracza koszt.”

    Jakoś mi twój obrazek nie przemawia do rozsądku. Za to mój rozsądek mówi mi, że jeśli nie mogę pewnych rzeczy robić za to, że można więcej rzeczy w ogóle robić, no to dla mnie osobiście lepiej jest, jeśli mogę tę jedną rzecz robić, konkretną, której chcę. Czemu czynić mi jej nie wolno, skoro chce jej, a nie tego, co dozwolone? Dlaczego np. nie mam próbować powstrzymać mordercy przed morderstwem, nawet jeśli ono dotyczyłoby kogoś na trawniku sąsiada? Mówiąc inaczej, co to za wolność, w której nie mogę być sobą?

    „Bo ja mam pomysł na klarowną nie tylko dla siebie miarę, którą można każdemu zaproponować a Ty nie?”

    No właśnie nie każdemu możesz. Mnie nie możesz. Albo inaczej – możesz mi ją zaoferować i powinno być dla Ciebie jasne, że jest dla mnie nieatrakcyjna. Nie zgadzam się więc na nią. Co interesującego mógłbyś mi powiedzieć, żebym zmienił zdanie?

    „Bo tak czy owak istnieje wiele sposobów mierzenia, spośród których wnioski każdego z nich, rozciągają się na nas, więc mam prawo się przed tym bronić?”

    Kto Ci dał to prawo? Czy masz je tak po prostu? Skoro ja nie mógłbym powstrzymać właściciela od konsumpcji niewolnika wbrew niewolnikowi, dlaczego Ty masz jakiekolwiek do czegokolwiek prawo? Nie pozwalasz mi być sobą gdy chce przynajmniej nie przykładać się do czyjegoś niewolnictwa.

    Stad nie traktuje Cię poważnie. Kończę gadać, nie potrafiłbym się skupić, sorry.

    „Bo preferuję ład, jaki można uzyskać dzięki zastosowaniu mojej jednostki miary?”

  39. jaś skoczowski:

    Jakoś mi twój obrazek nie przemawia do rozsądku. Za to mój rozsądek mówi mi, że jeśli nie mogę pewnych rzeczy robić za to, że można więcej rzeczy w ogóle robić, no to dla mnie osobiście lepiej jest, jeśli mogę tę jedną rzecz robić, konkretną, której chcę.

    Dlatego to obrazki Nietzschego czy Stirnera lepiej przemawiają Ci do rozsądku. A ja Ci mówię, że nie jesteś sam na tym świecie, są też inni, którzy może chcą robić inne rzeczy niż Ty. I ja, po populistycznemu wolę zaproponować obrazek, w którym można robić tych rzeczy jak najwięcej, bo dzięki takiemu szerokiemu spektrum, każdy kto będzie chciał robić rzeczy, które mieszczą się w tym spektrum, uzna, że jemu się ten obrazek podoba, bo mu na to pozwala.

    Czemu czynić mi jej nie wolno, skoro chce jej, a nie tego, co dozwolone? Dlaczego np. nie mam próbować powstrzymać mordercy przed morderstwem, nawet jeśli ono dotyczyłoby kogoś na trawniku sąsiada? Mówiąc inaczej, co to za wolność, w której nie mogę być sobą?

    Bo sobą możesz być u siebie w domu, a gdy będziesz sobą u sąsiada, to być może przeszkodzisz jemu być sobą, tak jak tego chce.

    No właśnie nie każdemu możesz. Mnie nie możesz. Albo inaczej – możesz mi ją zaoferować i powinno być dla Ciebie jasne, że jest dla mnie nieatrakcyjna. Nie zgadzam się więc na nią. Co interesującego mógłbyś mi powiedzieć, żebym zmienił zdanie?

    Najwyraźniej nic, bo jak ktoś ma w dupie to, że przez swoje nieposkromione chcenia, przekraczające ewentualne granice własności prywatnej, sam staje się tyranem, przeszkadzającym innym ludziom żyć po swojemu, to co mu można powiedzieć?

    Kto Ci dał to prawo? Czy masz je tak po prostu? Skoro ja nie mógłbym powstrzymać właściciela od konsumpcji niewolnika wbrew niewolnikowi, dlaczego Ty masz jakiekolwiek do czegokolwiek prawo? Nie pozwalasz mi być sobą gdy chce przynajmniej nie przykładać się do czyjegoś niewolnictwa.

    Jak najbardziej mam prawo do zaproponowania, by ludzie szanowali perspektywy własnej samorealizacji, w dowolnym kierunku, bo się go nie wyrzekłem. Nie pozwalam Ci być sobą w każdym miejscu, o każdej porze, po prostu, bo przeszkadzasz tym samym być sobą komuś. A własność pozwala rozstrzygnąć kto ma pierwszeństwo w byciu sobą w danym miejscu. Nie respektując jej, narzucasz się komuś. To wolnościowo?

    A co do konia, to do mnie raczej ten pasuje:
    http://www.youtube.com/watch?v=YD38neSK7ho

    Poza tym, dotyczy tak samo mnie jak i Ciebie.

  40. „Bo sobą możesz być u siebie w domu, a gdy będziesz sobą u sąsiada, to być może przeszkodzisz jemu być sobą, tak jak tego chce.”

    A to tak teraz nie jest?

    Ej, a w ogóle podoba mi się to zdanie:
    „Ip jest w zasadzie filozofią wyczynu. Realizuje ideał sportu: „szybciej, wyżej, dalej”. Jej celem jest ustanowienie wolnościowego rekordu wszechczasów, bez względu na ewentualną niestabilność, lokalne dyskomforty czy moralną panikę ogółu.”

    Fajne jest. Fajnie samokrytyczne.

  41. jak dla mnie cały tekst jest niczym innym tylko nieco inną definicją anarchii(a przynajmniej praktyczna realizacja jego postulatów do anarchii prowadzi), przyjrzyjmy się dwóm rzeczom:

    1. na jakiej podstawie określamy co daje więcej, a co mniej możliwości ?
    2. w przypadku konfliktu zawłaszczeń- w jaki sposób ma być on rozwiązywany, tzn. zakładając, że żadna ze stron skonfliktowanych nie będzie chciała zrezygnować z zawłaszczenia
    3. co w przypadku nowonarodzonych ? czy oni mają prawo zawłaszczyć sobie cokolwiek co należy do kogoś innego, czy też mają tylko i wyłącznie prawo zawłaszczyć to czego nikt wcześniej sobie nie zawłaszczył ?

    Ad.1. otóż jak sam autor zauważył- tego co daje więcej możliwości, nie sposób przewidzieć, bo nie można wykluczyć wszystkich możliwości- tzn.: nigdy nie wiadomo, czy lepiej jest daną własność zostawić właścicielowi, czy też ją zawłaszczyć (bo a nuż, na skutek mojego zawłaszczenia jego własności- powstanie więcej możliwości, niż w przypadku, gdyby mu jej nie zawłaszczono- bo np.: okażę się bardziej kreatywnym kompozytorem, niż obecny właściciel fortepianu- czego zanegować apriori się nie da). Z niemożności obiektywnej oceny(chociażby brak zdolności do patrzenia w przyszłość) wynika słabość całej teorii. Pozostaje jedynie subiektywizm.

    Ad.2. z powyższego wynika problem konfliktu zawłaszczeń- obie skonfliktowane strony twierdzą, iż w ich własności znajdują się określone dobra, które co więcej (w rozumieniu każdej ze stron – stworzą więcej możliwości, gdy będą w posiadaniu ich, a nie przeciwników). Konflikt jest nieunikniony. Otóż rozważmy przypadek:

    2a.grupa właścicieli sąsiadujących ze sobą terenów decyduje się zawiązać związek, jednomyślnie ustalają zestaw wspólnych reguł, które zobowiązują się przestrzegać w obrębie ich własnego terenu, egzystują sobie zgodnie z ustalonymi regułami (normami). zgodnie z powyższą teorią, ktokolwiek znajdzie się na ich terenie, będzie musiał się podporządkować ich normom, w szczególności, normy mogą uznawać, iż każdego outsider’a zabijamy. Po pewnym czasie, intruzów jest tak wielu, że współplemieńcy urządzają sobie ogrodzenie, z czaszek intruzów

    powyższy przypadek znany jest z historii, jako plemię- żyją one na określonym terytorium, członkowie plemienia zawarli między sobą porozumienie, określające w jaki sposób korzystają- każdy ze swoich i cudzych dóbr, w obrębie terytorium, oraz stosunek, to osób spoza układu (nic nie stoi na przeszkodzie, aby w zupełnie nieskrępowany sposób doszło do takiego porozumienia, z wyszczególnieniem reguł obowiązujących osoby porozumienie zawiązujące oraz osoby spoza porozumienia)

    ale idźmy dalej tym tokiem, w pewnym momencie, owo plemię natrafia na inną grupę, która z kolei zawłaszcza sobie prawo do dużo większego obszaru niż plemię (stąd kolejne pytanie- jaki obszar może zawłaszczyć 1 osoba? pomijając znane już uzasadnienie zwiększaniem ilości dóbr dostępnych, których nijak zmierzyć się nie apriori), jednocześnie zawłaszczając sobie terytorium owego plemienia, które według owej grupy, jest częścią ich zawłaszczonej ziemi, na której oni ustalili prawa

    w powyższej więc sytuacji, mamy 2 grupy konkurujące do tego samo dobra, twierdzące iż mają do niego takie samo prawo, stosując więc zasadę, iż to właściciel decyduje o prawach na jego własności, dochodzimy do sytuacji, w której obie te grupy mają prawo wymordować przeciwników i zawłaszczyć sobie terytorium na wyłączność (z punktu widzenia obu tych grup, natrafiliśmy na obcych, których wedle zasady- eliminujemy), a to stricte odzwierciedla „prawo silniejszego”, które mówi, że właścicielem jest ten, kto potrafi własność zawłaszczyć, a następnie obronić się przez zawłaszczeniem tej własności przez kogoś innego, mechanizm ten leży u podstaw rodzaju ludzkiego, nie jest niczym nowym, wręcz przeciwnie- jest najstarszą zasadą rządzącą ludzkością

    Ad.3. kwestia nowonarodzonych- w przypadku, gdyby nawet nasza grupa z przykładu 2, nie spotkała na inne osoby/grupy próbujące zawłaszczyć ich własność, to pomijając skrajne przypadki, w których dzieci by się nie rodziły, faktu narodzin nowej osoby, otrzymujemy pewne zasygnalizowane już wcześniej problemy:
    3a. nowonarodzony nie ma własności
    3b. nowonarodzony jest własnością, ponieważ narodził się na terenie własności
    3c. czyją jest własnością ? autor twierdzi, że rodziców, a ja zapytam- którego z rodziców, a jeśli obojga, to jest współwłasnością. Jeśli znowu jest współwłasnością to w przypadku zgody pomiędzy właścicielami, co do użycia własności, wola, którego z nich ma być nadrzędna względem drugiej- ojca czy matki ? (podkreślam tu znowu, iż twierdzenie, iż ta, której decyzja spowoduje, więcej możliwości powstawania dóbr, jest twierdzeniem ułomnym, gdyż ludzie jako istoty nie są w stanie apriori określić, która z opcji jest lepsza)
    3d. rozumiem, że nowonarodzony z czasem, może przestać być własnością zarówno ojca jak i matki i stanie się właścicielem własności, których ojciec/matka zrzekną się na niego, ale…

    3e. nowonarodzony może uciec z terytorium plemienia i zawłaszczyć jakiś teren poza nim
    3f. nowonarodzony może również zawłaszczyć własność ojca/matki jak i też ich samych, wychodząc z założenia (do którego jak najbardziej ma prawo), iż on jako właściciel będzie większym źródłem możliwości, niż ojciec/matka (z uwagi chociażby na wiek- będąc młodszym, może więcej w życiu stworzyć)

    przedstawiona, przez autora ideologia, zawiera zbyt wiele niedomówień i niedoróbek, które czynią z niej w zasadzie anarchię (gdyż z braku jednoznacznych, możliwych do określenia w jednolity sposób kryteriów, sprowadza się to do dyktatu jednostki, wedle, którego rację ma ten kto swoją własność obroni przed tymi, którzy również roszczą sobie do niej prawa)

    argument, iż „ja tu byłem pierwszy, więc ja to zawłaszczyłem jako pierwszy” jest o tyleż słaby, iż w skrajnych przypadkach, na jednym spornym terytorium(odpowiednio dużym) egzystować mogą liczne grupy nie mające wiedzy o współistnieniu,

    poza tym, ta ideologia zakłada, iż byłaby powszechna, tzn. iż każdy by ją akceptował- nie daje żadnych gwarancji stanu posiadania- tego co sobie zawłaszczysz, innymi słowy mówiąc- człowiek może być właścicielem, jeżeli jest w stanie utrzymać własność przy sobie i jeśli jej się nie zrzeknie na korzyść innego człowieka

    to znowu prowadzi stricte, to „prawa silniejszego”

  42. A to tak teraz nie jest?

    W jakimś stopniu jest, bo własność w jakiejś częściowej formie jednak istnieje. Ale spróbuj we własnym domu realizować się, łamiąc jakieś tabu albo po prostu prawo państwowe, które jednak obowiązuje na obszarze Twojego domu.

    Ej, a w ogóle podoba mi się to zdanie:
    „Ip jest w zasadzie filozofią wyczynu. Realizuje ideał sportu: „szybciej, wyżej, dalej”. Jej celem jest ustanowienie wolnościowego rekordu wszechczasów, bez względu na ewentualną niestabilność, lokalne dyskomforty czy moralną panikę ogółu.”

    Fajne jest. Fajnie samokrytyczne.

    Cóż, to że to jest moja praca i składa się na nią treść, przez wielu uznana za kompletnie niepraktyczną (paradoksalnie, bo trudno uznać wolność, która w praktyce zapewnia możliwość robienia tych wszystkich rzeczy, za niepraktyczną), nie musi oznaczać, że żyję złudzeniami i nie zdaję sobie sprawy z konsekwencji, tego co proponuję, które komuś mogą się nie spodobać. No ale i wolność nie musi się każdemu podobać. Co by tłumaczyło status quo.

    http://simpsonsfan163.deviantart.com/favourites/38129726#/dwv9ao

    A tak pytanie, serio… potrafisz mi powiedzieć, fat, jak ten tekst może wpłynąć na moje działanie? W sensie, co będę robił, powiedzmy, jak przyjmę wykładnię tego tekstu? (próbuję wybadać, czy to tylko eksperyment myślowy, czy to tak na poważnie*)

    *Zawsze chciałem zarzucić jakiemuś liberałowi orientację postmodernistyczną, a teraz mam okazję.

    A dlaczego eksperyment myślowy nie może skłonić i zainspirować kogoś do jakiegoś działania? Jedno nie wyklucza drugiego przecież. Obie te rzeczy dotyczą wspólnej dziedziny – odnoszą się do naszej rzeczywistości. Napisałem to w gruncie rzeczy po to, aby zaakcentować fakt, iż koncepcja wolnego rynku u austriaków, sporo traci ożeniona z libertarianizmem. I można ją oprzeć na innej idei, która w mniejszym stopniu ją ograniczy. Czyli, żeby dać pstryczka w nos libertarianom, którzy bezpodstawnie uznali się za największych wolnorynkowców na obecnej scenie politycznej, a jednocześnie swoimi aksjomatami wprowadzili jakieś tabu, które stoi na przeszkodzie produkcji i handlu w jakichś przypadkach. Więc w zasadzie, chodziło o wywołanie kłótni w rodzinie – niekoniecznie był to tekst, który miał do czegoś przekonywać socjalistów/etatystów, a przynajmniej nie był jako taki pomyślany.

    A jak może wpłynąć na Twoje działanie? Cóż, dobrze by było, gdybyś uznał jednak, że wszelkie rzeczy będące artefaktami, które Cię cieszą, istnieją dlatego, że nie zaistniały przeszkody, które uniemożliwiłyby komuś ich produkcje. Jeszcze lepiej byłoby, gdybyś uznał, że są też takie rzeczy, które chociaż Ciebie nie cieszą, cieszą innych, w związku z czym, nawet jeśli Ci się nie podobają, nie będziesz zwalczał możliwości ich zaistnienia, o ile nie będą one totalne i nie utrudnią Ci zabawy Twoimi rzeczami, które Cię cieszą, w miejscu które należy do Ciebie. A już najlepiej byłoby, gdybyś uznał, że instytucja własności prywatnej, najlepiej nadaje się do wyznaczania granic, w których ludzie nie wchodząc sobie w drogę, mogą się bawić tymi rzeczami, bo gdy jest uznawana, daje gwarancje, że nie popsują sobie ich wzajemnie i nie zniweczą sobie tym samym zabawy.

    Czyli po prostu, żebyś przestał uznawać za największe zło tych, którzy starają się dzisiaj bawić, a uznał za takie tych, którzy im tę zabawę utrudniają albo uniemożliwiają, drenując zabawki i rozpieprzając je na kawałki, których większą część oddają swym biurokratom, a ich pozostałości (zabawek, a nie biurokratów, niestety) rzucają masom killjoyów, dzięki którym mają środki, by dalej psuć zabawę.

    Bo chociaż pewne formy zabawy mogą Ci nie odpowiadać, powołanie do istnienia instytucji, która z zabawą walczy, kończy się na tym, że nie powstaną również formy zabawy, która może by Ci się podobała. Szansa na to jest największa, gdy uzna się, że wszelkie formy zabawy są dozwolone.

    A czy jestem postmodernistą? W jakimś stopniu być może, skoro kreślę perspektywę w której wspólnie, obok siebie zaistnieją wszelkie pomysły, style życia, wynalazki ze wszystkich epok, kanony piękna, zwyczaje, kodyfikacje prawa, sposoby organizacji społecznej, etc. w formie produktu na wolnym rynku. Być może właśnie ten „postmodernizm” i absolutny relatywizm odrzuca takiego Jasia, który nie może pogodzić się z tym, że styl życia oparty na krzywdzeniu i byciu okrutnym wobec innych jest dla mnie równouprawniony ze stylem życia opartym na niekrzywdzeniu i nie byciu okrutnym. I że ja, jako taki metafizyczny kramarz, chcę oferować w swoim sklepiku (indywidualistycznym propertarianizmie), oba te style życia, bo chcę mieć najszerszy asortyment wszechrzeczy. Bo tak się uparłem.

    Natomiast postmodernistą jako takim, na dziś nie jestem. Nie uważam, że wszystko już było. Uważam, że może kiedyś tak być, że całość bytu zostanie objawiona w jednym momencie, właśnie jako produkt rynku, ale żeby to się stało, trza stale szanować własność prywatną. I czas, w którym się tego nie robi, oddala nas od tego momentu. Jestem raczej anarchistą poznawczym w stylu Feyerabenda, z jego „anything goes”, tylko u mnie to jest „anything goes on the free market”. A jeśli nie „anything”, to ten „market” nie jest taki „free”. Oczywiście pisząc „anything”, zaokrąglam w górę, pewne rzeczy, które uniemożliwią rynek, takie jak globalne antywłasnościowe idee, które nie akceptują granic własności, jak komunizm, są niedopuszczalne.

    Sam wolny rynek jest dla mnie mechanizmem poznania. Nie tylko poznania preferencji konsumenta, jego gustów, potrzeb, ani też nie ogranicza się do poznania możliwości producenta i komunikacji między nimi, ale w ogóle wszelkie poznanie jest rynkowe, bo wszelkie poznanie się na rynek przenosi.

    @sylwester – odpiszę Ci jutro, a przynajmniej nie teraz, bo sporo czasu zajęła mi odpowiedź buttersowi, a muszę się teraz gdzieś zmyć. Zważ tylko na to, że nie można zawłaszczyć czegoś zawłaszczonego uprzednio przez kogoś, bo to już stanowi jego własność. Własność więc trwa. Dlatego problemem z zawłaszczeniem dużego terenu, na którym nie wiemy czy ktoś czegoś nie zawłaszczył przed nami, polega na tym, że nie wiemy, a nie że teren jest za duży. Wniosek z tego taki, że immanentną cechą zawłaszczenia, jest jego czasowość, ja przynajmniej tak je rozumiem. Innymi słowy, nie jest to cechą standardu apropriacji, od której można abstrahować. Zawłaszczenie niweczące istniejącą już własność nie ma sensu. Zob. komentarz nr 33 (i inne). Zawłaszczanie zawłaszczonego to kradzież po prostu, ograniczająca globalnie potencjalną liczbę celów – zamiast robić coś obok kogoś, kto robi coś swojego, zastępujesz jego działanie na tym obszarze swoim. A chodzi o to, żeby jednocześnie móc robić te różne rzeczy, a nie uznawać się za lepszego gospodarza od kogoś i mu jumać jego własność, z racji tego, że uważa się, że wykorzysta się ją lepiej.

  43. @”Dlatego to obrazki Nietzschego czy Stirnera lepiej przemawiają Ci do rozsądku. A ja Ci mówię, że nie jesteś sam na tym świecie, są też inni, którzy może chcą robić inne rzeczy niż Ty. I ja, po populistycznemu wolę zaproponować obrazek, w którym można robić tych rzeczy jak najwięcej, bo dzięki takiemu szerokiemu spektrum, każdy kto będzie chciał robić rzeczy, które mieszczą się w tym spektrum, uzna, że jemu się ten obrazek podoba, bo mu na to pozwala.”

    Zamiast zwyczajnej pomocy wzajemnej (od każdego w miarę możliwości, każdemu według potrzeb)? A w czym jest twoja propozycja lepsza, biorąc pod uwagę, że to metoda od dawna wykorzystywana z powodzeniem, zarówno przez słabych, jak i silnych? Oprócz tego, że dopuszcza mordowanie ludzi i torturowanie ich?

    „Bo sobą możesz być u siebie w domu, a gdy będziesz sobą u sąsiada, to być może przeszkodzisz jemu być sobą, tak jak tego chce.”

    Niewolnikowi też można przeszkodzić w tym, Ty postulujesz, by było to legalne.

    „Najwyraźniej nic, bo jak ktoś ma w dupie to, że przez swoje nieposkromione chcenia, przekraczające ewentualne granice własności prywatnej, sam staje się tyranem, przeszkadzającym innym ludziom żyć po swojemu, to co mu można powiedzieć?”

    Po pierwsze, nie można powiedzieć, że moje chcenia są nieposkromione. Po prostu traktuję ludzi tak, jakby mieli prawo do niezbywalnej kontroli nad samymi sobą. Po drugie, nie istniej tyrani którzy tylko sprzeciwiają się niewolnictwu. Nie postuluję podanie pod kontrolę ludzi, którzy chcą niewolić, tylko prawo niewolnika do zignorowania poleceń jego pana i prawo do ignorowania w ogóle czyichś poleceń, jeśli nie dotyczą bezpośrednio tego kogoś.

    „Jak najbardziej mam prawo do zaproponowania, by ludzie szanowali perspektywy własnej samorealizacji, w dowolnym kierunku, bo się go nie wyrzekłem. Nie pozwalam Ci być sobą w każdym miejscu, o każdej porze, po prostu, bo przeszkadzasz tym samym być sobą komuś. A własność pozwala rozstrzygnąć kto ma pierwszeństwo w byciu sobą w danym miejscu. Nie respektując jej, narzucasz się komuś. To wolnościowo?”

    Tak, jest wolnościowym szanować niezbywalne prawo do kontroli samego siebie. I ma to ogromną tradycje w ruchu wolnościowym. Oraz zarzucasz mi, że chcę przeszkadzać komuś w byciu sobą, po czym stwierdzasz, że Ty nie chcesz chyba, że łamie czyjeś prawa własności. Rzecz w tym, że ten warunek stanowi wyjątek, który jest takim samym wyjątkiem, jak ten mój w szanowaniu czyjegoś prawa do bycia sobą.

    Tyle, że ja nie pozwala być sobą tylko człowiekowi, który chce mieć niewolnika.

  44. @jaś

    Po pierwsze, moja propozycja nie wyklucza pomocy wzajemnej. Możesz sobie ustalić ład, w którym będzie realizowana. Po prostu taki ład nie będzie uniwersalny i wszędobylski. Będą też takie oparte na mordowaniu i torturowaniu ludzi. I też nie będą uniwersalne i wszędobylskie. I w tym moja propozycja jest lepsza: pozwala na empiryczne porównywanie ze sobą różnych ładów, opartych na różnych założeniach i implikujących różne rzeczy. I ich personalizację i wybór takiego, jaki komuś odpowiada. Ewentualnie dalej ich selekcję rynkową, ewolucję, etc.

    Po pierwsze, nie można powiedzieć, że moje chcenia są nieposkromione. Po prostu traktuję ludzi tak, jakby mieli prawo do niezbywalnej kontroli nad samymi sobą.

    No więc są nieposkromione, skoro traktujesz i chcesz by inni traktowali ludzi, tak jak chcesz, WSZĘDZIE. Są nieposkromione terytorialnie.

    Tak, jest wolnościowym szanować niezbywalne prawo do kontroli samego siebie. I ma to ogromną tradycje w ruchu wolnościowym. Oraz zarzucasz mi, że chcę przeszkadzać komuś w byciu sobą, po czym stwierdzasz, że Ty nie chcesz chyba, że łamie czyjeś prawa własności. Rzecz w tym, że ten warunek stanowi wyjątek, który jest takim samym wyjątkiem, jak ten mój w szanowaniu czyjegoś prawa do bycia sobą.

    Tyle, że ja nie pozwala być sobą tylko człowiekowi, który chce mieć niewolnika.

    A ja nie pozwalam być sobą ludziom, którzy chcą nie pozwalać innym na bycie sobą, w tym takim, którzy chcą posiadać niewolników.

  45. @FatBantha
    „Zważ tylko na to, że nie można zawłaszczyć czegoś zawłaszczonego uprzednio przez kogoś, bo to już stanowi jego własność. Własność więc trwa. Dlatego problemem z zawłaszczeniem dużego terenu, na którym nie wiemy czy ktoś czegoś nie zawłaszczył przed nami, polega na tym, że nie wiemy, a nie że teren jest za duży. Wniosek z tego taki, że immanentną cechą zawłaszczenia, jest jego czasowość, ja przynajmniej tak je rozumiem”

    więc zakładasz, iż kto pierwszy ten lepszy- i że może robić z każdym co mu się podoba na swoim terenie, ale skoro tak, to załóżmy, iż cały możliwy/znany teren został już zawłaszczony, rodzi się kolejny człowiek, po uwłaszczeniu przez rodziców (ta kwestia dalej jest niewyjaśniona- czyje w końcu jest to dziecko- ojca, matki, czy może właściciela szpitala, w którym przyszło na świat?)… nie ma gdzie się podziać, nie może przywłaszczyć sobie żadnej ziemi, na której samostanowiłby prawa, jest wszechstronnie uzależniony od dobrej lub złej woli posiadaczy ziemi,

    zauważmy też, że w takiej sytuacji, człowiek taki może też być zupełnie pozbawiony manerwu- przypuszczając, nawet, iż jakakolwiek nie zawłaszczona ziemia jeszcze została do wykorzystania- musi do niej dotrzeć żeby ją sobie zawłaszczyć, jednakże, aby to zrobić musi przebyć cudzą ziemię, a co za tym idzie- istnieje możliwość, iż zostanie zabity/zjedzony/zniewolony tylko i wyłącznie z tego powodu i chciał zostać właścicielem czegoś więcej niż siebie samego.
    chociaż ciężko to nazwać własnością skoro:
    1. narodził się nie mając własności, będąc czyjąś własnością- niewolnikiem
    2. nadano mu wolność- zrzeczono się prawa do niego, stał się człowiekiem wolnym
    3. w każdej chwili grozi mu utrata wolności, i powrót do niewolnictwa- starczy, że wejdzie (chociażby przypadkowo) na cudzy teren i może zostać zawłaszczony

    chciałbym zwrócić uwagę na pewną sprzeczność, otóż autor pisze, iż:

    „Zawłaszczanie zawłaszczonego to kradzież po prostu,”

    a jednocześnie wyraża zgodę na zawłaszczanie innych ludzi, co jest wzajemnie sprzeczne, chyba, iż uznamy, że człowiek jako istota, nie zawłaszcza samego siebie (aczkolwiek innych już może), tzn. jeśli człowiek nie jest sam swoją własnością – a przecież jest! nie będąc własną własnością nie mógłby decydować o tym: gdzie idzie, co mówi, co robi,

    otóż w myśl rozumowania autora, kradzież rzeczy jest karygodna, natomiast okradanie człowieka z jego własnej wolności- nie
    zastanówmy się co prowadzi do większego ograniczenia potencjalnych celów, bo w moim przekonaniu- zawłaszczenie człowieka, gdyż pozbawia go możliwości realizowania wszystkich jego celów, zawłaszczenie dowolnej innej rzeczy powoduje jedynie utratę możliwości realizowania celów związanych z daną rzeczą, nie zaś wszystkich jej celów

    stąd też można odnieść niejako wrażenie, iż wedle tego schematu wytworzyłyby się co najmniej 2 grupy ludzi- tych którzy posiadają, w szczególności własne terytorium, mogą wchodzić w interakcje i tych, którzy nie posiadają i są zdani na łaskę lub niełaskę posiadających

    i gdzie tu wolność ? bo o ileż pierwsza grupa może cieszyć się wolnością nieskrępowaną (a przynajmniej tak długo jak przebywają na swoim terytorium), o tyleż druga, musi ZAWSZE liczyć na łaskę właściciela terytorium, na którym przebywają i tego, że łaskawie nie zechce zrobić sobie butów z ich skóry

    powyższa definicja pachnie mi feudalizmem(a wynika wprost z tez stawianych przez autora), gdzie właściciele ziemscy mogli robić co chcieli z chłopem przywiązanym do ziemi, a chłopi byli uzależnieni w 100% od właścicieli ziemskich

  46. sylwester troć

    więc zakładasz, iż kto pierwszy ten lepszy- i że może robić z każdym co mu się podoba na swoim terenie, ale skoro tak, to załóżmy, iż cały możliwy/znany teren został już zawłaszczony, rodzi się kolejny człowiek, po uwłaszczeniu przez rodziców (ta kwestia dalej jest niewyjaśniona- czyje w końcu jest to dziecko- ojca, matki, czy może właściciela szpitala, w którym przyszło na świat?)… nie ma gdzie się podziać, nie może przywłaszczyć sobie żadnej ziemi, na której samostanowiłby prawa, jest wszechstronnie uzależniony od dobrej lub złej woli posiadaczy ziemi

    Dokładnie. To jest w zasadzie jedyny przypadek, w którym ta propozycja przestaje być wolnościowa, tj. musowo produkuje niewolników – w momencie przeludnienia albo znacznego ograniczenia powierzchni zdatnych do zamieszkania.

    Co do własności dzieci – to już sprawa między rodzicami. Oczywiście szpital, w którym wszystkie dzieci przychodzące na świat stają się własnością właściciela ma rację bytu, ale nie sądzę, żeby cieszył się wielką popularnością.

    chciałbym zwrócić uwagę na pewną sprzeczność, otóż autor pisze, iż:

    „Zawłaszczanie zawłaszczonego to kradzież po prostu,”

    a jednocześnie wyraża zgodę na zawłaszczanie innych ludzi, co jest wzajemnie sprzeczne, chyba, iż uznamy, że człowiek jako istota, nie zawłaszcza samego siebie (aczkolwiek innych już może), tzn. jeśli człowiek nie jest sam swoją własnością – a przecież jest! nie będąc własną własnością nie mógłby decydować o tym: gdzie idzie, co mówi, co robi,

    Oczywiście, człowiek ma możliwość myślenia o sobie, o swoim ciele, jako o przedmiocie, który posiada i jest jego własnością. Natomiast właściciel knajpy w zamian za drinka (użytkowanie swojej własności + sprzedaż towaru), może żądać własności klienta – w postaci jego pieniędzy przykładowo. I na tej samej zasadzie może kazać odpracować komuś drinka, na którego ktoś nie ma kasy akurat, ale zamówił. I na podobnej zasadzie, właściciel jakiegoś terenu, może ustanowić reguły, które pozwolą mu, za samo znalezienie się na jego terenie (forma użytkowania), przejęcie własności trespasera – w postaci jego samego. Taka forma zapłaty.

    zastanówmy się co prowadzi do większego ograniczenia potencjalnych celów, bo w moim przekonaniu- zawłaszczenie człowieka, gdyż pozbawia go możliwości realizowania wszystkich jego celów, zawłaszczenie dowolnej innej rzeczy powoduje jedynie utratę możliwości realizowania celów związanych z daną rzeczą, nie zaś wszystkich jej celów

    Ale zabranianie niewolenia odbiera właścicielowi swobodę dysponowania swoją własnością i ustanawiania niektórych praw. Poza tym co z ludźmi, którzy nie chcą być samodzielni i najchętniej zdecydowaliby się na niewolę, w której pan zatroszczy się o ich egzystencje, a oni po prostu będą odwalać swoje? Czemu mieliby zostać pozbawieni takiej możliwości?

    Zobacz tego posta: libertarianizm.net/thread-1162-post-18665.html#pid18665 i linka w nim.

    i gdzie tu wolność ? bo o ileż pierwsza grupa może cieszyć się wolnością nieskrępowaną (a przynajmniej tak długo jak przebywają na swoim terytorium), o tyleż druga, musi ZAWSZE liczyć na łaskę właściciela terytorium, na którym przebywają i tego, że łaskawie nie zechce zrobić sobie butów z ich skóry

    No właśnie chodzi o to, aby jak największa grupa ludzi mogła się cieszyć „wolnością nieskrępowaną”. A że nie wszyscy? Trudno, świat jest niedoskonały.

  47. „Cóż, to że to jest moja praca i składa się na nią treść, przez wielu uznana za kompletnie niepraktyczną (paradoksalnie, bo trudno uznać wolność, która w praktyce zapewnia możliwość robienia tych wszystkich rzeczy, za niepraktyczną), nie musi oznaczać, że żyję złudzeniami i nie zdaję sobie sprawy z konsekwencji, tego co proponuję, które komuś mogą się nie spodobać. No ale i wolność nie musi się każdemu podobać. Co by tłumaczyło status quo.”

    Ej, fat, ja chyba zwracam honor. Po pierwsze, jesteś niezły warsztatowo (kiedy nie używasz łacińskich fraz) – to zdanie, które zacytowałem jest właśnie zajebiste stylistycznie i treściowo, mistrzostwo jak dla mnie. Po drugie, przekonałeś mnie co do istotności tego tekstu.

    I teraz dalej, żeby nie było tak słodko, to wydaje mi się, że stworzyłeś/opisałeś najbardziej niebezpieczną ideologię od czasów nazizmu. Teraz jedyny dylemat, jaki się gnieździ w mojej głowie, to czy ona rzeczywiście jest rewolucyjna (wówczas należy ją krytykować do upadłego, albo olać – drugie wyjście jest chyba nawet bardziej rozsądne), czy po prostu racjonalizuje obecny system. W sumie tu szersza refleksja mnie czeka chyba, może się tym zajmę.
    To się też wiąże z drugim dylematem, czy jesteś postmodernistą, czy wręcz przeciwnie – jesteś megatradycjonalny. I szczerze mówiąc, nie wiem. Bo to naprawdę szalona zabawa dyskursem, już nawet nie ideologia radykalna, a raczej ekstremalna. Właśnie to ekstremum i jakaś taka kpina z wartości (w zasadzie to ty nie jesteś relatywistą, relatywizm zakłada ciągłą dyskusję nad wartościami i właściwie traktuje je dość poważnie) czyni z ciebie postmodernistę. Problem w tym, że to nie postmodernizm a’la Rorty. Skłonny jestem stwierdzić, że bliżej ci do Charlesa Mansona.

    „chociaż pewne formy zabawy mogą Ci nie odpowiadać, powołanie do istnienia instytucji, która z zabawą walczy, kończy się na tym, że nie powstaną również formy zabawy, która może by Ci się podobała. Szansa na to jest największa, gdy uzna się, że wszelkie formy zabawy są dozwolone.”

    Udowodnij mi tylko, że prawo własności nie jest właśnie taką instytucją, która walczy z zabawą. Z wolnością jest chyba ten problem, że obojętnie jakiego by nie używać systemu ona będzie zawsze ograniczana – no bo przecież fakt, że nie mogę wejść na ogródek sąsiada i wytarzać się w zgrabionych liściach ogranicza moją wolność. Więc jak dla mnie to ta ideologia nie wyznacza za cel ekstremalnej wolności tylko ekstremalnie wolny rynek. No i w tym wypadku zachowujemy jednak status quo – bawią się ci, którzy mają najwięcej, a niektórzy w ogóle się nie bawią. Trudno mi tej koncepcji nie traktować jako TYLKO eksperymentu, bo trudno mi uwierzyć, że ktoś postulowałby stworzenie systemu zaprogramowanych nierówności i niesprawiedliwości.

    I jeszcze do relatywizmu – po dłuższym zastanowieniu stwierdzam, że to strasznie zwyrodniała jego forma. Tzn. ogólne wrażenie jest takie, że odrzucasz wszystkie wartości poza jedną (własność); z drugiej strony ta wartość jest dla ciebie nadal tylko konwencją, niestety bezdyskusyjną. Tym samym, nie wiadomo, czy to właściwie jeszcze jest konwencja i czy to jeszcze jest relatywizm, czy zwykłe odrzucenie wartości.

    „Cóż, dobrze by było, gdybyś uznał jednak, że wszelkie rzeczy będące artefaktami, które Cię cieszą, istnieją dlatego, że nie zaistniały przeszkody, które uniemożliwiłyby komuś ich produkcje. Jeszcze lepiej byłoby, gdybyś uznał, że są też takie rzeczy, które chociaż Ciebie nie cieszą, cieszą innych, w związku z czym, nawet jeśli Ci się nie podobają, nie będziesz zwalczał możliwości ich zaistnienia, o ile nie będą one totalne i nie utrudnią Ci zabawy Twoimi rzeczami, które Cię cieszą, w miejscu które należy do Ciebie”

    Ale ja tak uznaję, natomiast twierdzę, że tą przeszkodą jest właśnie prawo własności.

    I dalej, być może nawet prawo własności jest najlepszym kryterium do wyznaczania takich granic. Tylko, że się zastanawiam, co to znaczy „najlepsze”. Mógłbym się zgodzić, że jest najbardziej spójne, logiczne itd., ale czy też sposób wyznaczania tych granic nie powinien podlegać ciągłej dyskusji, kwestionowaniu, dekonstrukcji – to jest dopiero wolność.
    W ogóle kiedyś napisałem to zdanie, że „język to faszyzm, semiologia to anarchizm” i nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak to jest trafne określenie anarchizmu. Bo ta ideologia właśnie jest sama w sobie semiologią, dekonstrukcją, anarchistyczna nibylandia to stan ciągłego naprzemiennego budowania i niszczenia, dyskutowania znaczeń (w szerokim rozumieniu tego pojęcia). Twoja nibylandia natomiast wyklucza wszystkie te rzeczy.

    „Sam wolny rynek jest dla mnie mechanizmem poznania. Nie tylko poznania preferencji konsumenta, jego gustów, potrzeb, ani też nie ogranicza się do poznania możliwości producenta i komunikacji między nimi, ale w ogóle wszelkie poznanie jest rynkowe, bo wszelkie poznanie się na rynek przenosi.”

    Nie dość, że postmodernista, to jeszcze marksista. Ha!

  48. @fat
    „Ale zabranianie niewolenia odbiera właścicielowi swobodę dysponowania swoją własnością i ustanawiania niektórych praw. Poza tym co z ludźmi, którzy nie chcą być samodzielni i najchętniej zdecydowaliby się na niewolę, w której pan zatroszczy się o ich egzystencje, a oni po prostu będą odwalać swoje? Czemu mieliby zostać pozbawieni takiej możliwości?”

    ale ja tego nie neguję, ja jedynie neguję to, iż taka wymiana w Twojej koncepcji, nie jest obustronnie akceptowana, albo też – nie jest z góry oczywista, bo czymś zupełnie innym jest zniewolenie wbrew woli, a czymś zupełnie innym oddanie się w niewolę (no co z resztą libertanianizm pozwala- poprzez obustronne umowy- w zamian na wikt i dach nad głową- zobowiązanie do pracy na rzecz, nikt takiej umowy nie zakwestionuje)
    różnica ta leży w kwestii samego zainteresowanego

    dalej:
    „Oczywiście, człowiek ma możliwość myślenia o sobie, o swoim ciele, jako o przedmiocie, który posiada i jest jego własnością. Natomiast właściciel knajpy w zamian za drinka (użytkowanie swojej własności + sprzedaż towaru), może żądać własności klienta – w postaci jego pieniędzy przykładowo. I na tej samej zasadzie może kazać odpracować komuś drinka, na którego ktoś nie ma kasy akurat, ale zamówił. I na podobnej zasadzie, właściciel jakiegoś terenu, może ustanowić reguły, które pozwolą mu, za samo znalezienie się na jego terenie (forma użytkowania), przejęcie własności trespasera – w postaci jego samego. Taka forma zapłaty.”

    problem z tego typu prawami samostanowionymi jest taki, iż mogą się zmienić z dnia na dzień, czy tez z godziny na godzinę – gdyż właściciel w zależności od tego czy wstał lewą, czy prawą nogą, przechodzących przez jego trawnik traktowałby uśmiechem lub kulką w łeb, tak samo nic nie stałoby na przeszkodzie, żeby zmienić obowiązujące prawa podczas pobytu osób trzecich na terenie jego posesji (jak wolność to wolność w końcu prawda? )

    poza tym w całym rozumowaniu widzę jedną wielką lukę- zakłada się, iż osoba znajdująca się na terenie właściciela uszanuje panujące na nim prawa, jednak znając naturę ludzką, tego w żadnym wypadku zakładać nie można, a wręcz przeciwnie- trzeba założyć, iż owy intruz (czy jakkolwiek go nazwiemy) własności oraz praw nie uszanuje, pytanie brzmi, co wtedy?

    czy jest jakiś gwarant prawa samostanowionego?
    – czy może gwarantem jest sam prawo ustanawiający, co w efekcie sprowadza się (znowóż!) do argumentu siłowego- tylko jednostki będące w stanie egzekwować prawa panujące na ich terenie, będą faktycznie decydować o tym co się dzieje na ich własności, w pozostałych będzie bezprawie i anarchia, jeśli takowi intruzi się znajdą
    – czy może też nie ma żadnych gwarancji i autor idei liczy na „dobrowolność”, bo na wolną wolę ludzi nie ma co liczyć, na podporządkowywanie się ideologii również, gdyż natura ludzka ma to do siebie, że się buntuje- zawsze i przeciwko wszystkiemu

  49. @ fat
    jeszcze odnośnie tego:
    „Co do własności dzieci – to już sprawa między rodzicami. Oczywiście szpital, w którym wszystkie dzieci przychodzące na świat stają się własnością właściciela ma rację bytu, ale nie sądzę, żeby cieszył się wielką popularnością.”

    a co jeśli rodzice nie mogą dojść do kompromisu- która ze stron faktycznie ma prawo do dziecka, a która ja sobie zawłaszcza? czy w przypadku dzieci, też trzeba przyjąć zasadę- „kto pierwszy ten lepszy” ?
    ale nawet jeśli, to od kiedy dziecko, jest dzieckiem ?
    czy matka, która dowiaduje się, iż jest w ciąży, „wie” już o dziecku i w związku z tym, może je sobie zawłaszczyć przed ojcem?
    czy też za dziecko uznajemy dopiero człowieka, który się narodził- tzn. opuścił organizm matki i w związku z tym ojciec, jeśli zobaczy je pierwszy (będzie obecny na sali porodowej i będzie patrzeć się lekarzowi na ręce) to może je zawłaszczyć ?

  50. sylwester troć:

    problem z tego typu prawami samostanowionymi jest taki, iż mogą się zmienić z dnia na dzień, czy tez z godziny na godzinę – gdyż właściciel w zależności od tego czy wstał lewą, czy prawą nogą, przechodzących przez jego trawnik traktowałby uśmiechem lub kulką w łeb, tak samo nic nie stałoby na przeszkodzie, żeby zmienić obowiązujące prawa podczas pobytu osób trzecich na terenie jego posesji (jak wolność to wolność w końcu prawda? )

    Prawda. Ale to jest problem techniczny. Tablicę powitalną Anioła, ze zmienną treścią pamiętasz? (http://www.alternatywy4.net/imgi,Tablica_powitalna_01.html) Ludzie zmieniają codziennie statusy w sieciach społecznościowych, komunikatorach i powiadamiają innych o swoim humorze? Mogą zakomunikować komuś, że nie chcą go w danym dniu widzieć i mają różne sposoby na to? Mają.

    poza tym w całym rozumowaniu widzę jedną wielką lukę- zakłada się, iż osoba znajdująca się na terenie właściciela uszanuje panujące na nim prawa, jednak znając naturę ludzką, tego w żadnym wypadku zakładać nie można, a wręcz przeciwnie- trzeba założyć, iż owy intruz (czy jakkolwiek go nazwiemy) własności oraz praw nie uszanuje, pytanie brzmi, co wtedy?

    Wtedy właściciel może potraktować go jak przestępce. Uszanowanie panujących praw jest respektowaniem własności prywatnej. Kto nie szanuje praw stanowionych przez drugiego człowieka, ten nie uznaje jego własności.

    a co jeśli rodzice nie mogą dojść do kompromisu- która ze stron faktycznie ma prawo do dziecka, a która ja sobie zawłaszcza? czy w przypadku dzieci, też trzeba przyjąć zasadę- „kto pierwszy ten lepszy” ?
    ale nawet jeśli, to od kiedy dziecko, jest dzieckiem ?
    czy matka, która dowiaduje się, iż jest w ciąży, „wie” już o dziecku i w związku z tym, może je sobie zawłaszczyć przed ojcem?
    czy też za dziecko uznajemy dopiero człowieka, który się narodził- tzn. opuścił organizm matki i w związku z tym ojciec, jeśli zobaczy je pierwszy (będzie obecny na sali porodowej i będzie patrzeć się lekarzowi na ręce) to może je zawłaszczyć ?

    Jeśli nie mogą dojść do kompromisu, to wygra sprytniejsza, skuteczniejsza ze stron. Specjalnie nie proponowałem jednego trybu rozwiązywania tego rodzaju problemów, bo wykluczyłbym i zdelegalizował inne, a ludzie mają dysponować ich jak największą liczbą. Dlatego nie znajdziesz u mnie jednej koncepcji człowieka, nie powiem Ci kiedy się człowiek zaczyna, czy po urodzeniu, poczęciu czy gdy zaczyna mówić. Ludzie sami mogą obmyślać i strzelać co jest istotą człowieczeństwa. Moja propozycja wyzwala ludzką kreatywność i ma za zadanie obronę możliwości różnego myślenia i prezentowania odmiennych stosunków do spraw wszelakich. Tu wiele modeli rozwiązywania takich sporów ma mieć szanse istnieć obok siebie po prostu. Może jakiś stanie się popularniejszy, ale nie będzie taki z tego tylko powodu, że ja jako ideolog tego zechcę i zmuszę ludzi do jego stosowania, wykluczając inne.

    butters:

    Ej, fat, ja chyba zwracam honor. Po pierwsze, jesteś niezły warsztatowo (kiedy nie używasz łacińskich fraz) – to zdanie, które zacytowałem jest właśnie zajebiste stylistycznie i treściowo, mistrzostwo jak dla mnie. Po drugie, przekonałeś mnie co do istotności tego tekstu.

    Ach, zważajcie na nicponia. Najpierw pisze, żeby na niego nie tryskać, a potem sam wraca, jak miłośnik do oblubieńca, ze swym ambiwalentnym hate-fuckiem, spuszczając się gdzie popadnie! No ale co tam, nie bez kozery dodam, że na ogół stosunek do tekstu zmienia się po jego przeczytaniu.

    I teraz dalej, żeby nie było tak słodko, to wydaje mi się, że stworzyłeś/opisałeś najbardziej niebezpieczną ideologię od czasów nazizmu.

    Bo umożliwiającą realizację nawet programowych totalitaryzmów? Mimo wszystko, nie jest ona tak niebezpieczna, jak Ci się wydaje. Bo własność ma tę fajną cechę, że zagrożenia kontaminuje. Oczywiście może znaleźć się ktoś, kogo celem będzie przeprowadzenie przykładowo następnego Holocaustu i dokończenie roboty Adolfa, ale nie oznacza to, że uda mu się to osiągnąć. Nawet gdyby takich ludzi było wielu i powstałaby cała franczyza korporacji OstateczneRozwiązanie, byłaby ona bezsilna wobec faktu, że Żydzi niespecjalnie chętnie wchodziliby w jej progi. Bo po co? Więc to, że ktoś mógłby dążyć do jakiegoś strasznego celu, nie oznacza że osiągnąłby go w zamierzonym przez siebie stopniu. A porównaj to z mechanizmem państwa, które potrafi ściągane podatki obrócić przeciw tym, od których je ściąga. Ilu Żydów oddało III Rzeszy w podatkach środki, które zostały użyte przeciw nim? To dzisiejsze państwa są cholernie niebezpieczne, bo nie ma się przed nimi jak bronić. W moim ip można co prawda, wytyczać ekstremalne, drastyczne cele, ale stosunkowo łatwo jest się też przed nimi bronić: wystarczy nie pchać się tam, gdzie one normatywnie obowiązują. Przed państwem, które Cię postanowi eksterminować jako wroga ludu albo gdzieś przesiedlić się tak nie obronisz – nie powiesz, to moja posesja, Wasze cele na niej nie obowiązują.

    Natomiast niebezpieczeństwo jakieś istnieje i ja nie zamierzam systemowo przed nim bronić. Tu już od indywidualnych preferencji będzie zależało, czy ktoś będzie dążył do jego minimalizacji, czy nie. W każdym razie to jednostki mają zarządzać ryzykiem, a nie inżynierowie społeczni.

    Właśnie to ekstremum i jakaś taka kpina z wartości

    Zauważyłeś ją? Jak miło. 🙂

    Udowodnij mi tylko, że prawo własności nie jest właśnie taką instytucją, która walczy z zabawą. Z wolnością jest chyba ten problem, że obojętnie jakiego by nie używać systemu ona będzie zawsze ograniczana – no bo przecież fakt, że nie mogę wejść na ogródek sąsiada i wytarzać się w zgrabionych liściach ogranicza moją wolność. Więc jak dla mnie to ta ideologia nie wyznacza za cel ekstremalnej wolności tylko ekstremalnie wolny rynek.

    Prawo własności, gdy się nim cieszymy, jest instytucją, która walczy z zabawami innych, umożliwiając i czyniąc przestrzeń na zabawę naszą. Stąd jeśli chcemy, aby każdy mógł się bawić i nikt nikomu nie przeszkadzał, postulujemy stan, w którym każdy jest właścicielem. I taki jest ideał, do którego trzeba dążyć: uwłaszczyć z państwowego tych, którzy nic nie mają, być może później powołać instytucje charytatywne, które będą uczyć niezaradnych gospodarzenia, czy później promować wyzwalanie niewolników i nadawania im własności, jeśli tacy się pojawią.

    No i w tym wypadku zachowujemy jednak status quo – bawią się ci, którzy mają najwięcej, a niektórzy w ogóle się nie bawią. Trudno mi tej koncepcji nie traktować jako TYLKO eksperymentu, bo trudno mi uwierzyć, że ktoś postulowałby stworzenie systemu zaprogramowanych nierówności i niesprawiedliwości.

    Powiedzmy, że najbogatsi mogą bawić się na najwięcej sposobów, a w ogóle bawić się może ten, kto coś posiada, nawet najmniejszy ogródek działkowy. Chociaż byliby tacy, którzy nie mogliby się bawić wcale. Sęk w tym, że dzisiaj nawet najbogatsi nie mogą się bawić tak, jak mógłby bawić się nawet ktoś nisko uposażony w ip. To że jesteś bogaty, chociaż ułatwia wywijanie się od prawa w wielu sytuacjach (bo stać Cię na lepszych prawników), nie znaczy, że jesteś prawodawcą.

    Natomiast co do systemu zaprogramowanych nierówności to też nie tak, bo nie są one zaprogramowane, w sensie celowe. Po prostu jeśli się pojawią, są nieistotne. Jeśli ludzie będą chcieli coś z nimi robić, to to zrobią, a jeśli nie, to nie. Celem jest wolność, a nie równość czy sprawiedliwość. Chociaż w ramach tej wolności, ma się swobodę do dążenia do równości czy sprawiedliwości. Cel jak cel, grunt żeby był realizowany tam, gdzie są nim zainteresowani. Czemu miałbym zmuszać ludzi, którym nie zależy na równości czy sprawiedliwości, żeby ją realizowali?

    I jeszcze do relatywizmu – po dłuższym zastanowieniu stwierdzam, że to strasznie zwyrodniała jego forma. Tzn. ogólne wrażenie jest takie, że odrzucasz wszystkie wartości poza jedną (własność); z drugiej strony ta wartość jest dla ciebie nadal tylko konwencją, niestety bezdyskusyjną.

    Własność jest po prostu jedynym pewnikiem. Jeśli jest przestrzegana i dysponuje nią x ludzi, to dzięki temu można wytworzyć x ładów, z których każdy może być aksjologicznie inny. Reszta to zmienne, które są obojętne.

    I dalej, być może nawet prawo własności jest najlepszym kryterium do wyznaczania takich granic. Tylko, że się zastanawiam, co to znaczy „najlepsze”. Mógłbym się zgodzić, że jest najbardziej spójne, logiczne itd., ale czy też sposób wyznaczania tych granic nie powinien podlegać ciągłej dyskusji, kwestionowaniu, dekonstrukcji – to jest dopiero wolność.

    To jest zmienność co najwyżej, jak dla mnie. A taka zmienność uderza w łady, które opierają się na stałości i do swojego istnienia jej wymagają. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, abyś z kolegami, którzy wniosą swój wkład i wzajemnie dokonają z Tobą cesji praw, utworzył społeczność, w której ustalicie sobie między sobą, sposób wyznaczania tych granic poprzez ciągłą dyskusję. I nie unicestwicie możliwości zaistnienia tamtych ładów, bo wasz sposób nie będzie dotyczył nikogo innego, jak tylko Twojej grupy. Natomiast odwrócenie zależności, wcale nie gwarantuje, że ktoś od grupy dostanie dyspensę i będzie mógł pożądany przez siebie ład, zrealizować. W pewnym etapie dyskusja może przechylić szalę racji na rzecz stronnictwa, które będzie się upierało przy innym sposobie wyznaczania granic, który nie będzie umożliwiał kreacji wymarzonego otoczenia jednostce.

    Nie dość, że postmodernista, to jeszcze marksista. Ha!

    Heglista jak już i rynkowy panteista.

  51. @ fat

    „Wtedy właściciel może potraktować go jak przestępce.”

    i co to zmienia ? nazwie go przestępcą i co ? jeżeli intruz będzie na tyle silny i jeśli zechce to zabije właściciela, a jego majątek, który w momencie śmierci właściciela staje się niczyj (nie przekazał go nikomu przecież w momencie śmierci, ani przed nią, ani tym bardziej po), a owy intruz, korzystając z zasady „kto pierwszy ten lepszy” zawłaszczy sobie jego własność
    co więcej- za zabicie właściciela, nie poniesie żadnej konsekwencji, gdyż złamał prawo ustalone przez osobę już nieżyjącą tzn. prawo, które obowiązywało na terytorium, z chwilą śmierci jego właściciela przestaje istnieć, a nowy właściciel staje się suwerenem i tylko od niego zależy, które prawa poprzednika będzie respektować, a których nie- nic więc nie stoi na przeszkodzie, aby uznał wszelkie czyny popełnione na jego ziemi przed tym, jak stała się jego, uznać, za „nie byłe” tudzież nieistniejące

    ale idźmy dalej- nawet jeśli majątek, nie staje się niczyj- prawowity właściciel będzie musiał udowodnić swoje prawa do niego (przed intruzem), a intruz może je albo zaakceptować albo nie- nic nie stoi na przeszkodzie, aby potraktował petenta, w ten sam sposób w jakim uprzedniego właściciela…

    otóż w Tej ideologi, nie ma ŻADNYCH gwarancji własności – brakuje w niej gwaranta, jedynym gwarantem jest właściciel

    co więcej, w sytuacjach konfliktowych (vide kto jest właścicielem dziecka):
    „Jeśli nie mogą dojść do kompromisu, to wygra sprytniejsza, skuteczniejsza ze stron.”

    autor postuluje używanie prawa najsilniejszego (najsilniejszy nie zawsze znaczy siłę, w sensie fizycznym, to także spryt, umiejętnośc zjednywania sobie sojuszników etc.)

    cała ta idea, jest przykładem dziurawej teorii, która ma zbyt wiele luk i niedopracowań, stawiając własność na pierwszym miejscu dzieli ludzi na właścicieli (panów) i ludzi pozbawionych własności (niewolników)
    szansa zmiany stanu- przejścia od bycia panem, do bycia sługą jest dobrowolne i istnieje
    jednakże operacja odwrotna jest możliwa tylko w kilku skrajnych przypadkach:
    1. odkrycia nowych, niezawłaszczonych ziem 9wtedy odkrywający może stać się panem)
    2. zostania panem, poprzez podział własności przez jednego z panów na kilka mniejszych
    3. śmierci jednego z panów, który nie przekazał nikomu swojej własności- wtedy można ją sobie zawłaszczyć

    jest to opis hermetycznego środowiska, w którym grupa właścicieli może praktycznie wszystko, natomiast grupa osób pozbawionych ziemi, nie może nic, a przepływy pomiędzy tymi grupami są znikome

    jak dla mnie jest to anarchia, z jakimś nieuzasadnionym założeniem, iż osoby trzecie nie będą ingerować w kwestie jednostki i tego jakie prawa ustanawia na swoim terenie, autor zakłada iż przestrzegane będą, jednakże w przypadku konfliktu interesów- zakłada, również, iż o tym, kto ma rację (własność) ma decydować rywalizacja

    autor też, nieskromnie uważa, iż jego idea jest czymś nowym, świeżym, odkrywczym- otóż absolutnie nie- idea własności, której właściciel jest jednym suwerenem jest tak stara jak świat i nawet zwierzęta się do niej stosują (vide co robią drapieżniki na „swoich” łowiskach- każdego obcego traktują jak obiad)
    lp jest po prostu powrotem do czasów sprzed cywilizacji- twierdzenie, iż „dzięki” jego wprowadzeniu, otrzymali byśmy możliwość osiągnięcia dowolnego możliwego ustroju (gdyż rynek by go zrealizował- jak tez pozbył by się tych nieakceptowalnych), wynalazku itp. jest prawdziwa, ale tylko dlatego, że ten system już był i świat w jakim się znajdujemy, jest naturalną konsekwencją działania wolnego rynku- do władzy doszły, te, a nie inne grupy ludzi, bo tak zadecydował rynek, wytworzyły się, takie, a nie inne komórki społeczne, polityczne, bo były popularne- co więcej, nic nie stoi na przeszkodzie, aby autor, wykupił, jakąś nieużywaną platformę wiertniczą, ogłosił się tam suwerenem i serwował swoje prawa każdemu kto do niego przybędzie, tak przecież MOŻNA we współczesnym świecie –
    a że komuś, by się to nie podobało, iż np.: autor zjada ludzi i chcieli by go zabić- to jest właśnie to o czym mówię i cały czas zwracam uwagę- nie ma żadnych gwarancji, iż ktokolwiek podda się dobrowolnie prawu stanowionemu przez właściciela, dlatego też jedynym gwarantem własności jest jej właściciel- jeśli jest on na tyle silny, aby oprzeć się inwazji państw ościennych- to może sobie rządzić w taki sposób jak mu się tylko podoba, gwałcąc dowolne wartości uznawane przez innych ludzi

    tyle w temacie, chętnie przeczytam odpowiedź autora, aczkolwiek z mojej strony to raczej EOT
    dla mnie to tak trochę jakby rozmawiać z człowiekiem, który twierdzi, iż wymyślił koło i to na dodatek bardziej okrągłe…

  52. sylwester troć:

    i co to zmienia ? nazwie go przestępcą i co ? jeżeli intruz będzie na tyle silny i jeśli zechce to zabije właściciela, a jego majątek, który w momencie śmierci właściciela staje się niczyj (nie przekazał go nikomu przecież w momencie śmierci, ani przed nią, ani tym bardziej po), a owy intruz, korzystając z zasady „kto pierwszy ten lepszy” zawłaszczy sobie jego własność
    co więcej- za zabicie właściciela, nie poniesie żadnej konsekwencji, gdyż złamał prawo ustalone przez osobę już nieżyjącą tzn. prawo, które obowiązywało na terytorium, z chwilą śmierci jego właściciela przestaje istnieć, a nowy właściciel staje się suwerenem i tylko od niego zależy, które prawa poprzednika będzie respektować, a których nie- nic więc nie stoi na przeszkodzie, aby uznał wszelkie czyny popełnione na jego ziemi przed tym, jak stała się jego, uznać, za „nie byłe” tudzież nieistniejące

    Przeczytaj sobie tekst Trikstera i komentarze pod nim. (http://trikzter.blogspot.com/2011/07/interludium-paradoksy-samoposiadania.html) Właściciel jak najbardziej może przekazać swoje prawo do odwetu komuś. Innymi słowy, da się zabezpieczyć interesy w sposób zdecentralizowany, na przykład zawierając umowę z jakąś firmą, która po śmierci legalnego właściciela, wykończy jego morderców i wyegzekwuje przekazanie majątku jego rodzinie przykładowo.

    otóż w Tej ideologi, nie ma ŻADNYCH gwarancji własności – brakuje w niej gwaranta, jedynym gwarantem jest właściciel

    A w jakiej są? Moi dziadkowie mieli rzekomą gwarancję własności kamienic we Lwowie od II eRPe. Druga eRPe nie istnieje, rodzina odszkodowań za mienie zabużańskie nie jest w stanie wyegzekwować. No i zakładając, że nie odzyska, albo zakładając, że dziadkowie nie mieliby potomstwa, gówno mają, a nie gwarancje.

    To samo z obligacjami skarbowymi. Jest gwarant? No niby jest, ale zawsze może upaść albo wycofać się z zobowiązania. III RP nie honoruje obligacji z międzywojnia, a rzekomo ciągłość państwa uznaje – był o tym program Jaworowicz. I co? Więc skończ Waść pitolić o niedoskonałościach świata w formie kruchości gwarancji, bo tej nigdzie nie znajdziesz ich w niezniszczalnej formie. Co nie znaczy, że nie można ich zdecentralizować.

    Zresztą, czym jest gwarancja, jak nie pewnego rodzaju formą zapewnienia kogoś o czymś? A obietnice często nijak się mają do stanu faktycznego.

    Reszty nie komentuje, bo skoro piszesz, że stan ten zapewnia osiągnięcie każdego możliwego ustroju, uznaję że co chciałem, zaproponowałem. To, że Ci się to nie podoba, to Twój problem. Co zaś się tyczy wymyślenia koła, to jednym jest wymyślenie koła, a drugim podanie wzorów na nie.

  53. @ fat
    „Moi dziadkowie mieli rzekomą gwarancję własności kamienic we Lwowie od II eRPe. Druga eRPe nie istnieje, rodzina odszkodowań za mienie zabużańskie nie jest w stanie wyegzekwować.”

    zauważ, że podstawowym mechanizmem gwarancji, jest warunek istnienia gwaranta- jeśli więc on przestaje istnieć- to jego gwarancje nie mają racji bytu, to jest stan całkowicie zgodny z ideą, którą przedstawiłeś (skoro o tym, kto ma racje w sporze decyduje ten, który jest sprytniejszy). Poza tym, jeśli nie jesteście tego w stanie wyegzekwować- to Wasz problem. Jeśli uważasz, iż masz jakieś prawo do tych kamienic, to jedź do Lwowa, zajmij je i okupuj- w myśl swojej ideologii masz do tego pełne prawo, w myśl libertarianizmu- również. Tak samo jak obecny właściciel ma prawo traktować wszelkie Twoje starania jako grabież mienia i zgłosić twoją okupację innym właścicielom, którzy są z nim w umowie i którzy zajmą się eliminacją okupanta.

    zauważ, iż obecny stan geopolityczny, jak też i cała znana ludzkości historia, jest właśnie efektem realizacji „twojej idei”, że tak to ujmę, tak jak komunizm jest efektem realizacji idei socjalizmu

    „Właściciel jak najbardziej może przekazać swoje prawo do odwetu komuś. Innymi słowy, da się zabezpieczyć interesy w sposób zdecentralizowany, na przykład zawierając umowę z jakąś firmą, która po śmierci legalnego właściciela, wykończy jego morderców i wyegzekwuje przekazanie majątku jego rodzinie przykładowo.”

    co do prawa do odwetu- nie bierzesz pod uwagę jednej rzeczy- prawo do odwetu obowiązuje TYLKO I WYŁĄCZNIE na terenie właściciela (bo tylko tam ustala on prawo)- jakikolwiek odwet poza terytorium właściciela, były łamaniem prawa (chyba, że ktoś odgórnie ustali, iż na jego ziemi, można prawo odwetu stosować, a jako, iż obecnym właścicielem jest morderca to wątpię aby to zrobił). W tamtejszej dyskusji (http://trikzter.blogspot.com/2011/07/interludium-paradoksy-samoposiadania.html) posługujecie się też aksjomatem nieagresji ( który z kolei odrzucasz w powyższym artykule, jako powszechny, uniwersalny- a przynajmniej tak to wynika z poniższych treści:

    Jacek Sierpiński słusznie zauważył, że w ip:

    uniwersalne reguły nieagresji i samoposiadania zostają faktycznie zastąpione „prawem ziemi”.

    Nie sposób się z tym nie zgodzić, może z zastrzeżeniem, że te reguły wcale nie są takie uniwersalne (zob. fragment o stawaniu się czyjąś własnością w paragrafie II.) – przestępców nie dotyczą.

    uniwersalny

    1. «obejmujący całość, dotyczący wszystkiego lub wszystkich»

    Pozostaje znowu problem ustalenia tego, kto ma prawo do określania co jest przestępstwem i skąd się to prawo bierze. W ip ma je oczywiście suwerenny właściciel”
    ), uznając go za podrzędny do prawa własności. I tutaj moim zdaniem jest pies pogrzebany (m. in. ale to nie jedyne miejsce, gdzie teoria zaprzecza sama sobie).

    Otóż, to <>, a nie <> właściciel decyduje, co na jego ziemi jest przestępstwem, a co nie(w innym wypadku odmawiałbyś mu prawa do decydowania o tym, co jest jego własnością). I tak, może on uważać, iż zabójstwo poprzedniego właściciela, przestępstwem nie jest, a zabójstwo obecnego, jest. Będzie to sprzeczne z prawem „zabójstwo właściciela ziemi na jego ziemi jest przestępstwem”, ale nie będzie sprzeczne „na mojej ziemi można zabić xxx(poprzedni właściciel) i nikogo innego, chyba, że łamie inne prawa przeze mnie ustanowione”.

    „Reszty nie komentuje, bo skoro piszesz, że stan ten zapewnia osiągnięcie każdego możliwego ustroju, uznaję że co chciałem, zaproponowałem.”

    uznaję, bo uważam, że cała ta ideologia jest nic nie warta (głównie przez niespójności), jest, de facto, opisem stanu anarchii, a anarchia jest zawsze stanem mniej lub bardziej przejściowym- po niej tworzą się monarchie, oligarchie i inne formy rządów grupy ludzi nad masami, te które z nich przetrwają, zależy od rynku

    anarchia natomiast została wymyślona wieki temu(a raczej, nikt jej nie wymyślił, bo to po prostu naturalny stan świata?), a nie przez Ciebie

  54. sylwester troć:

    zauważ, że podstawowym mechanizmem gwarancji, jest warunek istnienia gwaranta- jeśli więc on przestaje istnieć- to jego gwarancje nie mają racji bytu, to jest stan całkowicie zgodny z ideą, którą przedstawiłeś

    Oczywiście, że tak. I ja nie mam o to pretensji. Natomiast Ty masz, skoro robisz mi zarzut z tego, że jedynym gwarantem własności jest właściciel. A ja Ci pokazuję, że tak jest zawsze. I co, etatyzm też jest stanowiskiem, które nie ma żadnej wartości z tego powodu? To jakie ma?

    zauważ, iż obecny stan geopolityczny, jak też i cała znana ludzkości historia, jest właśnie efektem realizacji „twojej idei”, że tak to ujmę, tak jak komunizm jest efektem realizacji idei socjalizmu

    Szczerze mówiąc wątpię, bo moja idea opiera się na teorii uprawnień Hobbesa, a jego stan natury, w którym każdy toczył wojnę z każdym nigdy w historii nie istniał. Ludzie byli zdani na siebie i żyli stadnie. A skoro takie grupy powstawały domyślnie i nic nie istniało poza grupą, nie było świadomego sojuszu dwóch niezależnych jednostek, trudno mówić, żeby obecny stan geopolityczny był efektem realizacji mojej idei.

    co do prawa do odwetu- nie bierzesz pod uwagę jednej rzeczy- prawo do odwetu obowiązuje TYLKO I WYŁĄCZNIE na terenie właściciela (bo tylko tam ustala on prawo)- jakikolwiek odwet poza terytorium właściciela, były łamaniem prawa (chyba, że ktoś odgórnie ustali, iż na jego ziemi, można prawo odwetu stosować, a jako, iż obecnym właścicielem jest morderca to wątpię aby to zrobił).

    To przeczytaj sobie to jeszcze raz, zwłaszcza komentarze, bo najwyraźniej nic nie skumałeś, pisząc powyższe słowa. Jeśli taka cesja miała miejsce, to obecnym właścicielem nie jest morderca, bo prawa do dysponowania własnością zostały przekazane w momencie morderstwa na firmę, nazwijmy ją, ubezpieczeniową, która dalej sprawuje powierzone przez właściciela obowiązki w jego imieniu, do momentu, który nie wyczerpuje uzgodnień umowy (czyli bydlaka nie odstrzeli na przykład). Właścicielem morderca może zostać w momencie, gdy takie przekazanie praw nie ma miejsca.

    Nie. W przypadku ludzi, anarchia, tak jak sobie ją wyobrażasz, nie jest naturalnym stanem świata. Słuchanie swojego wodza i nienarażanie się swojej grupie nim jest.

  55. @fat
    „To przeczytaj sobie to jeszcze raz, zwłaszcza komentarze, bo najwyraźniej nic nie skumałeś, pisząc powyższe słowa. Jeśli taka cesja miała miejsce, to obecnym właścicielem nie jest morderca, bo prawa do dysponowania własnością zostały przekazane w momencie morderstwa na firmę, nazwijmy ją, ubezpieczeniową, która dalej sprawuje powierzone przez właściciela obowiązki w jego imieniu, do momentu, który nie wyczerpuje uzgodnień umowy (czyli bydlaka nie odstrzeli na przykład). Właścicielem morderca może zostać w momencie, gdy takie przekazanie praw nie ma miejsca.”

    co nie zmienia stanu rzeczy, iż POZA terenem byłej własności nie mają ŻADNYCH praw do odwetu, nawet jeśli mordu dokonano NA terenie własności, to jurysdykcja właściciela, w tym wypadku- denata, jest tylko i wyłącznie NA terenie własności- skorzystanie z prawa odwetu mogłoby mieć miejsce tylko na terenie własności, (lub za pozwoleniem innego właściciela)- w każdym innym wypadku, czyniłoby to z pracowników owej firmy- przestępców (wg. Twoich definicji), poza tym, po zawłaszczeniu własności- morderca jest właścicielem, dopóki mu jej ktoś nie odbierze, to nim będzie- bez względu na to czy będzie mieć do niej „prawa” czy też będzie tam rządzić „bezprawnie” to właścicielem będzie i póki będzie w stanie się bronić (będzie gwarantem swoich praw?) przed napaścią, to będzie mógł robić co zechce z zagrabionym mieniem – bo, jeśli będzie w stanie obronić się przed „firmą”- to kto go powstrzyma i jakim prawem? ktoś trzeci ? nie mający praw, tudzież roszczący sobie prawa? (na jakiej podstawie- pisemnej umowy, której wiarygodność można zawsze poddać w wątpliwość?)

    „Ludzie byli zdani na siebie i żyli stadnie. A skoro takie grupy powstawały domyślnie i nic nie istniało poza grupą, nie było świadomego sojuszu dwóch niezależnych jednostek, trudno mówić, żeby obecny stan geopolityczny był efektem realizacji mojej idei.”

    tego, czy na początku istnienia jako gatunek, żyli stadnie- ciężko dowieść, jest to jedynie teoria, równie dobra, jak to, że zanim zaczęli żyć stadnie, nie posiadali wolnego czasu, w związku z tym nie mogli zajmować się wytwarzaniem czegokolwiek, co by przetrwało do dzisiejszych czasów jako świadectwo ich indywidualizmu

    nie mniej jednak, jeśli już się upierasz na tym, iż grupy powstawały samorzutnie, to w każdej chwili, nic nie stało na przeszkodzie, aby się od grupy odłączyć i zostać indywidualnym właścicielem – vide USA podczas kolonizacji:
    każdy kto przybył do nowego świata, mógł sobie zawłaszczyć dowolny skrawek ziemi, i bronić go na wszelkie możliwe sposoby- w tym, zabijać tych, którzy weszli na jego ziemie bez pozwolenia, właściciele folwarków mieli też i niewolników, zarządzali nimi jak chcieli
    niektórzy z osadników uznali, iż w tym dzikim i niebezpiecznym kraju lepiej trzymać się razem- organizowali samopomoc, wspólnie doglądali swojej własności, razem ścigano złodziei i morderców , część właścicieli wytwarzała towary, które odsprzedawali, władza centralna niby istniała, ale była tak odległa, że w zasadzie, ani nie stanowiła faktycznie praw, ani nie była w stanie efektywnie ich egzekwować

    jednak ten system upadł- a raczej ewoluował w system bardziej popularny – niejaką „demokrację”

  56. sylwester troć:

    co nie zmienia stanu rzeczy, iż POZA terenem byłej własności nie mają ŻADNYCH praw do odwetu, nawet jeśli mordu dokonano NA terenie własności, to jurysdykcja właściciela, w tym wypadku- denata, jest tylko i wyłącznie NA terenie własności- skorzystanie z prawa odwetu mogłoby mieć miejsce tylko na terenie własności, (lub za pozwoleniem innego właściciela)

    To się zgadza.

    poza tym, po zawłaszczeniu własności- morderca jest właścicielem, dopóki mu jej ktoś nie odbierze, to nim będzie- bez względu na to czy będzie mieć do niej „prawa” czy też będzie tam rządzić „bezprawnie” to właścicielem będzie i póki będzie w stanie się bronić (będzie gwarantem swoich praw?) przed napaścią, to będzie mógł robić co zechce z zagrabionym mieniem – bo, jeśli będzie w stanie obronić się przed „firmą”- to kto go powstrzyma i jakim prawem? ktoś trzeci ? nie mający praw, tudzież roszczący sobie prawa? (na jakiej podstawie- pisemnej umowy, której wiarygodność można zawsze poddać w wątpliwość?)

    A Tu natomiast, stawiasz chochoła. Co do kogoś trzeciego: czemu nie? Firma może sprzedać, przekazać czy też zlecić komuś następnemu „obsługę długu”.

    jednak ten system upadł- a raczej ewoluował w system bardziej popularny – niejaką „demokrację”

    Powiedzmy, że ten system był zbliżony do tego co proponuję, ale nieidentyczny. A to, że z niego zrezygnowano, to inna sprawa, bo trzeba pytać w jaki sposób to zrobiono. I Spooner dość jasno pokazuje jak. Konstytucją bez autorytetu, albo raczej konstytucją z autorytetem fiducjarnym, takim w który wszyscy uwierzyli, chociaż go nie było.

  57. @fat
    „A Tu natomiast, stawiasz chochoła. Co do kogoś trzeciego: czemu nie? Firma może sprzedać, przekazać czy też zlecić komuś następnemu „obsługę długu”.”

    tylko, że firma- będzie musiała jakoś udowodnić swoja rację – aby przekonać kogoś trzeciego do obsługi owego długu, bo jeśli tego nie zrobi, to taka egzekucja- nie jest niczym innym jak morderstwem na zlecenie

    tzn. postaw się na miejscu specjalisty od egzekucji takich długów- są dwie opcje:
    1. nie interesuje Cię prawo, działasz wbrew jemu, robotę przyjmujesz, albo nie- w zależności od tego, ile Ci płacą i kogo masz sprzątnąć
    2. interesuje Cię prawo- w takim wypadku, przed podjęciem roboty wymagasz od klienta, aby dowiódł swoich racji – tzn. udowodnił Tobie, iż „sprzątnięcie delikwenta” odbędzie się bez naruszenia prawa własności (pomijając samego delikwenta)- samo twierdzenie, iż zabił właściciela, a następnie zagrabił jego ziemię jest niewystarczające (tak może twierdzić każdy)
    dokument podpisany przez zmarłego- również może budzić wątpliwości- skąd pewność, że „firma” masowo nie produkuje tego typu dokumentów? (jako właściciela podając osoby niedawno zmarłe) Ba, firma musiałaby też udowodnić, iż właściciel nie życzył sobie zostać zabitym przez swojego oprawcę (a nóż stwierdził, że żyć już nie chce i zezwolił zabić się na swojej posesji- tego przecież nie można wykluczyć)

    o ile działanie wbrew prawu- istnieje zawsze, bez względu na system i ideologię
    o tyle mechanizmów zgodnego z prawem rozwiązywania konfliktów- już w tej ideologi nie ma (a raczej są tak mętne, iż trzeba by być wszystko wiedzącym, aby wiedzieć, kto ma racje, a kto nie i komu faktycznie należy się własność)

    ad.1. nie do pominięcia tutaj jest implikacja, iż – jeśli korzystamy z metod bezprawnych, aby „wyrównać długi” z przestępcą, to w dość krótkim czasie ta metoda się upowszechnia i dochodzimy do stanu, w którym prawo jest martwe i nikt go nie stosuje

    czyli, do stanu, w którym właściciel nie decyduje o tym co robi ze swoją własnością i jakie prawa na jego terenie obowiązują, jest to tożsame z zamianą prawa własności na prawo silniejszego

    ad.2. kwestia udowodnienia posiadanych praw własności nie jest łatwa, szczególnie jeżeli na terenie, o którym mowa znajduje się osoba podająca się za właściciela

  58. sylwester troć:

    o ile działanie wbrew prawu- istnieje zawsze, bez względu na system i ideologię
    o tyle mechanizmów zgodnego z prawem rozwiązywania konfliktów- już w tej ideologi nie ma (a raczej są tak mętne, iż trzeba by być wszystko wiedzącym, aby wiedzieć, kto ma racje, a kto nie i komu faktycznie należy się własność)

    Nie ma, nie miało ich być i nie będzie ich wprost zaproponowanych, a tym bardziej narzuconych. Bo te mechanizmy są już przypadłościami, a nie stanowią clou tej ideologii. „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz.” Takie niedomówienie właśnie zapewnia możliwość konkurowania różnych mechanizmów ze sobą, jak w wypadku każdego innego rodzaju produktów. „It’s not a bug. It’s a feature!”

  59. Jezu, quatryk, ty masz czas na takie pisaniny o dupie marynie….Zazdroszczę, bo jesli to nie jest fragment twojej pracy dyplomowej to albo pracujesz na uczelni, albo jesteś bezrobotny i mieszkasz z rodzicami….

  60. „Zawłaszczanie zawłaszczonego to kradzież po prostu”
    Niniejszym oświadczam, że zawłaszczam Księżyc (według mojego standardu zawłaszczenia to oświadczenie wystarczy). Czy teraz każda próba zawłaszczenia powierzchni Księżyca będzie kradzieżą?

    Jeszcze odnośnie przykładu z kradzieżą fortepianów, która rzekomo zmniejsza tę „ilość możliwości”, o którą walczymy: Posługując się analogicznym rozumowaniem łatwo stwierdzić, że powstrzymywanie ludzi przed samobójstwami zwiększa ową ilość możliwości, a więc należałoby je zalegalizować. W imię wolności!

  61. Att:

    Niniejszym oświadczam, że zawłaszczam Księżyc (według mojego standardu zawłaszczenia to oświadczenie wystarczy). Czy teraz każda próba zawłaszczenia powierzchni Księżyca będzie kradzieżą?

    Obawiam się, że się spóźniłeś z zawłaszczaniem Księżyca. Takie oświadczenia zostały już wydane przez co najmniej kilka osób, które wciąż pozostają przy życiu. Musisz sobie wybrać inne ciało niebieskie. Przykro mi. 🙁

    Jeszcze odnośnie przykładu z kradzieżą fortepianów, która rzekomo zmniejsza tę „ilość możliwości”, o którą walczymy: Posługując się analogicznym rozumowaniem łatwo stwierdzić, że powstrzymywanie ludzi przed samobójstwami zwiększa ową ilość możliwości, a więc należałoby je zalegalizować. W imię wolności!

    Być może. Ale niekoniecznie w imię wolności. Implikowałoby to istnienie władzy centralnej, która miałaby możność globalnego określania prawa (legalizacja powstrzymywania ludzi przed samobójstwami), wykrywania „przestępców” i zapobiegania ich przestępstwom. Potrzebne byłyby na to środki. Środki te, musiałby być uzyskiwane w formie podatków. Wraz z uszczupleniem budżetów jednostek, traciłyby one także jakąś liczbę działań z własnych pul możliwości. Utracilibyśmy średnio większą liczbę możliwości w wyniku podjęcia próby zapobiegania samobójstwom, niż bez niej.

    Poza tym, wyraźnie zaznaczyłem, że interesuje mnie:

    stan, w którym największa liczba ludzi może wybierać spośród najliczniejszego zbioru celów, największą ich liczbę, mając zapewnioną możliwość symultanicznego dążenia do ich realizacji.

    Nie chodzi więc o to, aby ludzie służyli możliwościom, produkując ich jak najwięcej, czy im się to podoba czy nie, a możliwości służyły im. To one mają być dla ludzi, a nie ludzie dla możliwości. To my jesteśmy podmiotami. I to dla nas jest ten ustrój. Sądziłem, że tę intencję jasno wyraziłem. No ale nic, teraz powinno być już absolutnie jasne.

  62. Żeby było już całkowicie oczywiste: jeśli będziesz zapobiegał czyimś samobójstwom, narzucając taki globalny ład, wykluczysz niedoszłych samobójców z grona osób które mogą wybierać spośród najliczniejszego zbioru celów, największą ich liczbę, mając zapewnioną możliwość symultanicznego dążenia do ich realizacji.

    Bo podważysz ich wybór.

  63. „Takie oświadczenia zostały już wydane przez co najmniej kilka osób, które wciąż pozostają przy życiu.”
    A więc tym bardziej odpowiedź na moje pytanie (Czy teraz każda próba zawłaszczenia powierzchni Księżyca będzie kradzieżą?) będzie twierdząca. Propozycja takiego definiowania własności i kradzieży, krótko mówiąc, nie ma sensu.

    „Implikowałoby to istnienie władzy centralnej, która miałaby możność globalnego określania prawa”
    Nie. Wystarczyłoby w ramach naszego ip akapu uznawać zapobiegnięcie samobójstwu za rzecz moralnie uzasadnioną i niezasługującą na karę. Niepotrzebne jest do tego żadne państwo. Od samobójstw mógłby powstrzymywać każdy.

    „jeśli będziesz zapobiegał czyimś samobójstwom, narzucając taki globalny ład, wykluczysz niedoszłych samobójców z grona osób które mogą wybierać spośród najliczniejszego zbioru celów, największą ich liczbę, mając zapewnioną możliwość symultanicznego dążenia do ich realizacji.”
    Tak samo jak Ty niedoszłych seryjnych morderców działających na cudzym terenie.

    Zatem wskutek wdrożenia w życie mojej propozycji otrzymalibyśmy najpewniej
    stan, w którym większa liczba ludzi może wybierać spośród liczniejszego zbioru celów, większą ich liczbę, mając zapewnioną możliwość symultanicznego dążenia do ich realizacji niż w ip
    Jeśli tak by się stało, znaczyłoby to, że proponowany przez Ciebie system nie wypełnia celu, który sobie wyznacza.

  64. Att:

    Nie. Wystarczyłoby w ramach naszego ip akapu uznawać zapobiegnięcie samobójstwu za rzecz moralnie uzasadnioną i niezasługującą na karę. Niepotrzebne jest do tego żadne państwo. Od samobójstw mógłby powstrzymywać każdy.

    No właśnie nie wystarczyłoby. Bo zapobiegający samobójstwu naruszałby ład wynikający z prawa własności samobójczego właściciela. Dlaczego niby taki właściciel miałby uznawać wtargnięcie na jego posesję w celu zapobieżenia osiągnięcia przez niego celu, jakim jest samobójstwo, za rzecz moralnie uzasadnioną i niezasługującą na karę? To on w końcu decyduje. To on korzysta ze swojego zbioru celów i jeden z nich wybiera do realizacji. Tu jest potrzebne do tego państwo. Ludzie z zewnątrz, podważający jego ustalenia obowiązujące na terenie jego własności, zachowują się względem niego jak państwo właśnie. I ograniczają mu tym samym pulę możliwych wyborów celów z zakresu prawodawstwa, nieprawdaż?

    Tak samo jak Ty niedoszłych seryjnych morderców działających na cudzym terenie.

    Nie tak samo. Mordercy, tym bardziej seryjni, eliminując innych ludzi w ich własnych domach, pozbawiają zamordowanych możliwości wyboru jakiegokolwiek celu. Czyli wszystkich możliwości działania. Dodatkowo, uszczuplają jeszcze pulę możliwych celów osoby, które np. handlowały z zamordowanymi.

    Co więcej, przez zagrożenie jakie stanowią, sprawiają, że w okolicy preferencja czasowa staje się wysoka. Ludzie są mniej skłonni do preferowania dóbr i celów wymagających długoterminowych nakładów środków, bo jutro jest mniej pewne. Seryjni mordercy ograniczają więc znacznie ich pulę celów.

    Samobójców raczej nikt się nie obawia i przed nimi nie barykaduje, a oni sami nie wpływają tak znacząco na pulę dostępnych celów innych ludzi, jak czynią to mordercy. Przelicznik żyć 1:1 niezbyt znajduje tu zastosowanie. To tak nie działa.

    Świat w którym każdy może zabić każdego gdzie mu się tylko podoba, pozornie tylko ma do zaoferowania więcej możliwości działania. Zapewnienie takiej, de facto go z nich ogołoci, niźli wzbogaci. To nie jest optimum pod tym względem. Aby takie zaistniało, musi istnieć przewidywalność – a to ma miejsce, gdy każdy dążenia do własnych celów realizuje u siebie. A nie u kogoś innego, wbrew jego woli. Niedoszli seryjni mordercy muszą zostać w swoich domach. Dyskryminacja Jasona Voorheesa. 🙁

    A więc tym bardziej odpowiedź na moje pytanie (Czy teraz każda próba zawłaszczenia powierzchni Księżyca będzie kradzieżą?) będzie twierdząca. Propozycja takiego definiowania własności i kradzieży, krótko mówiąc, nie ma sensu.

    Obawiam się, że nie mam pojęcia co masz na myśli, mówiąc „każda próba zawłaszczenia powierzchni Księżyca”. Czy do próby zalicza się wynajęcie rakiety z lądownikiem u NASA i wygrażanie się na liberalis.pl? Doprecyzuj to.

  65. „Obawiam się, że nie mam pojęcia co masz na myśli, mówiąc „każda próba zawłaszczenia powierzchni Księżyca”. Czy do próby zalicza się wynajęcie rakiety z lądownikiem u NASA i wygrażanie się na liberalis.pl?”
    Chodziło mi raczej o lot na Księżyc i rozbicie tam namiotu. Skoro nie istnieje żaden standard pierwotnego zawłaszczenia, to Księżyc już jest zawłaszczony przez któregoś z tych ludzi, o których pisałeś. Zatem zgodnie z zasadą „Zawłaszczanie zawłaszczonego to kradzież po prostu” takie rozbicie namiotu byłoby kradzieżą. Ba, może nawet samo lądowanie Neila Armstronga było kradzieżą! Nie jestem pewien, czy to dokładnie miałeś na myśli. W każdym razie mamy 3 możliwości:
    1. Pozostajemy przy takiej interpretacji zawłaszczeń i kradzieży jak przedstawiona wyżej.
    2. Uznajemy JAKIŚ standard pierwotnego zawłaszczenia.
    3. Uznajemy prawo silniejszego – jeżeli pierwotny zawłaściciel nie potrafi obronić zawłaszczonego przed następnym zawłaścicielem to prawnie przestaje być właścicielem.
    Które z tych rozwiązań postulujesz?

    „Dlaczego niby taki właściciel miałby uznawać wtargnięcie na jego posesję w celu zapobieżenia osiągnięcia przez niego celu, jakim jest samobójstwo, za rzecz moralnie uzasadnioną i niezasługującą na karę?”
    Dlatego że proponowany przeze mnie system to nie ip, tylko ip ALE Prawo Samoposiadania Znika Podczas Próby Samobójczej. Równie dobrze mógłbym pytać czemu śpioch miałby uznawać atak na niego za rzecz niezasługującą na karę. To kwestia przyjętego rozwiązania. Wciąż nie widzę konieczności istnienia państwa w moim rozwiązaniu – przed samobójstwami powstrzymywałyby prywatne osoby.

    „I ograniczają mu tym samym pulę możliwych wyborów celów z zakresu prawodawstwa, nieprawdaż?”
    Oczywiście! I oczywiście, że „oni sami [samobójcy] nie wpływają tak znacząco na pulę dostępnych celów innych ludzi, jak czynią to mordercy.” Ale nie o to chodzi…

    Chodzi o to, że ip jakoś ogranicza liczbę dostępnych celów, np. delegalizując dążenie do celu seryjnego mordercy. Ale w zamian proponuje więcej celów. Natomiast ip ALE Prawo Samoposiadania Znika Podczas Próby Samobójczej ogranicza oprócz tego cele samobójców. Ale znowu w zamian proponuje więcej celów, czego dowód jest analogiczny jak w przykładzie fortepianowym.

  66. Att:

    Chodziło mi raczej o lot na Księżyc i rozbicie tam namiotu. Skoro nie istnieje żaden standard pierwotnego zawłaszczenia, to Księżyc już jest zawłaszczony przez któregoś z tych ludzi, o których pisałeś. Zatem zgodnie z zasadą „Zawłaszczanie zawłaszczonego to kradzież po prostu” takie rozbicie namiotu byłoby kradzieżą. Ba, może nawet samo lądowanie Neila Armstronga było kradzieżą!

    Owszem.

    W każdym razie mamy 3 możliwości:
    1. Pozostajemy przy takiej interpretacji zawłaszczeń i kradzieży jak przedstawiona wyżej.
    2. Uznajemy JAKIŚ standard pierwotnego zawłaszczenia.
    3. Uznajemy prawo silniejszego – jeżeli pierwotny zawłaściciel nie potrafi obronić zawłaszczonego przed następnym zawłaścicielem to prawnie przestaje być właścicielem.
    Które z tych rozwiązań postulujesz?

    Ja proponuję rozwiązanie eklektyczne – miks pierwszego z trzecim. Nie chodzi o samą zdolność obrony, co raczej wykazania wszem i wobec władztwa nad własnością. To, że nie istnieje jeden standard zawłaszczenia, nie oznacza, że każda jego metoda jest równie dobra i skuteczna. Ile warte jest zawłaszczenie przez aklamację miejsca, do którego zawłaszczający nie ma nawet środków, aby się dostać? Z drugiej strony, tylko dlatego, że nie ma to większego sensu w przypadku Księżyca, nie powinniśmy odrzucać tego sposobu, bo nie ma z nim problemu, gdy na przykład jedziesz z trójką swoich towarzyszy, trafiacie na jakiś dziewiczy, niezawłaszczony przez nikogo teren i każdy z was deklaruje pozostałym, którą jego część zawłaszczy. Sama deklaracja intencji jest wtedy wystarczająca i raczej żaden z was nie będzie miał problemów z akceptacją takiego zawłaszczenia i nie będzie wymagał od innych grodzenia czy mieszania ziemi z pracą.

    Czy w przypadku Księżyca byłaby także, na to odpowiedzieć mogłaby jedynie praktyka. Sposoby zawłaszczania są środkami prowadzącymi do celów jak wszelkie inne dobra. Równie dobrze mógłbyś mnie zapytać czy pod jakąś szerokością geograficzną ludzie za wystarczający uznają majonez Hellmansa czy raczej kielecki.

    Dlatego że proponowany przeze mnie system to nie ip, tylko ip ALE Prawo Samoposiadania Znika Podczas Próby Samobójczej. Równie dobrze mógłbym pytać czemu śpioch miałby uznawać atak na niego za rzecz niezasługującą na karę. To kwestia przyjętego rozwiązania. Wciąż nie widzę konieczności istnienia państwa w moim rozwiązaniu – przed samobójstwami powstrzymywałyby prywatne osoby.

    W ip prawo samoposiadania nie odgrywa żadnej roli, zamiast niego jest suwerenność właściciela. I jej zniesienie odbiera możliwość wyboru i realizacji celów przez niego wybranych. Nie widzisz konieczności istnienia państwa, bo poprzez państwo rozumiesz sposób organizacji, a nie funkcję. Prywatne osoby powstrzymujące przed samobójstwami na obszarze do nich nie należącym, wbrew woli gospodarza są państwem. Ktokolwiek z zewnątrz, kto narzuca swój cel a znosi cel właściciela, nim jest.

    Chodzi o to, że ip jakoś ogranicza liczbę dostępnych celów, np. delegalizując dążenie do celu seryjnego mordercy. Ale w zamian proponuje więcej celów. Natomiast ip ALE Prawo Samoposiadania Znika Podczas Próby Samobójczej ogranicza oprócz tego cele samobójców. Ale znowu w zamian proponuje więcej celów, czego dowód jest analogiczny jak w przykładzie fortepianowym.

    No właśnie nie proponuje ich więcej. W dodatku ogranicza podmiotowość jednostek. To, że nie pozwolisz się komuś zabić, nie znaczy że będzie on coś dalej z sobą robił i dążył do czegokolwiek. Równie dobrze może popaść w apatię albo starać się zagłodzić. Zresztą powiedziałem, że pule dostępnych celów służyć mają ludziom, a nie ludzie im, więc nie wiem co tu chcesz jeszcze drążyć.

  67. „Nie chodzi o samą zdolność obrony, co raczej wykazania wszem i wobec władztwa nad własnością.”
    Obecnie państwa posiadają taką zdolność. Trzeba więc uznać, że cały teren III RP legalnie należy do aparatu państwowego. Istnieją więc dwie możliwości:
    1. Uznajemy, że wszelkie działanie na rzecz secesji czy rewolucji jest z punktu widzenia ip nielegalne. Ale chyba jednak chodzi o to, że:
    2. Uznajemy, że próba rewolucji czy secesji jest jak najbardziej zgodna z ip, bo jeśli zdołamy wskutek niej „wykazać wszem i wobec swoje władztwo nad zdobytą ziemią”, to staniemy się jej legalnymi właścicielami.
    Wydaje mi się, że proponujesz drugie rozwiązanie, czyż nie? Jednak wówczas każde KAŻDE działanie będziemy musieli uznać za zgodne z ip. Śpioch śpi na posesji FatBanthy? Może właśnie usiłuje „wykazać wszem i wobec swoje władztwo nad nią”. FatBantha zabija śpiocha? Prawdopodobnie właśnie „wszem i wobec wykazuje swoje władztwo nad swoją posesją”. Śpioch w obronie dźga FatBanthę nożem? Wciąż nie ma żadnego problemu.
    Zatem jedyne, co nam zostaje to prawo silniejszego. A skoro tak to indywidualistyczny propertarianizm nie jest ani indywidualistyczny ani propertariański, a jedynie może być, jeśli akurat silniejsi okażą się wyznawcy libertarianizmu. Jednak w gruncie rzeczy ip mamy zawsze. Również dzisiaj.

    Ale powróćmy do powstrzymywania samobójców, bo to całkiem ciekawe zagadnienie:
    „Prywatne osoby powstrzymujące przed samobójstwami na obszarze do nich nie należącym, wbrew woli gospodarza są państwem. Ktokolwiek z zewnątrz, kto narzuca swój cel a znosi cel właściciela, nim jest.”
    OK, możemy tak definiować państwo. Jednak takie państwo nie implikuje istnienia władzy centralnej ani podatków. Ale to nie jest ważne jak co nazwiemy. Ważne jest, czy masz rację, pisząc:
    „No właśnie nie proponuje ich więcej.”
    Popierasz to twierdzenie tym, że: „To, że nie pozwolisz się komuś zabić, nie znaczy że będzie on coś dalej z sobą robił i dążył do czegokolwiek. Równie dobrze może popaść w apatię albo starać się zagłodzić”
    Możliwe, że w niektórych przypadkach tak będzie. Ale możliwe jest też, że w wielu przypadkach uda się niedoszłego samobójcę odwieść od jego zamiaru. Ponieważ popełnić samobójstwo często usiłuje się pod wpływem impulsu, więc takie przypadki będą częste. Zatem dowód fortepianowy pozostaje w mocy.

  68. Att:

    Wydaje mi się, że proponujesz drugie rozwiązanie, czyż nie? Jednak wówczas każde KAŻDE działanie będziemy musieli uznać za zgodne z ip. Śpioch śpi na posesji FatBanthy? Może właśnie usiłuje „wykazać wszem i wobec swoje władztwo nad nią”. FatBantha zabija śpiocha? Prawdopodobnie właśnie „wszem i wobec wykazuje swoje władztwo nad swoją posesją”. Śpioch w obronie dźga FatBanthę nożem? Wciąż nie ma żadnego problemu.
    Zatem jedyne, co nam zostaje to prawo silniejszego. A skoro tak to indywidualistyczny propertarianizm nie jest ani indywidualistyczny ani propertariański, a jedynie może być, jeśli akurat silniejsi okażą się wyznawcy libertarianizmu. Jednak w gruncie rzeczy ip mamy zawsze. Również dzisiaj.

    W gruncie rzeczy, propertarianizm mamy zawsze, również dzisiaj. Ale niekoniecznie indywidualistyczny, budowany oddolnie. Dzisiaj, jak zauważyłeś podmiotami są państwa wykazujące władztwo nad własnością. Tyle, że to byty kolektywne; aby dowieść osobowość prawną w świetle indywidualistycznego propertarianizmu, musiałbyś wykazać w jaki sposób poszczególne jednostki dokonały na ich rzecz cesji swoich praw, państwa ustanawiając. Nie jesteś w stanie tego zrobić.

    To raz.

    Wykazywanie władztwa nad uprzednio zawłaszczonym terenem uskuteczniane przez śpiocha i „prawo do secesji” czyjejś własności prywatnej, w przeciwieństwie do analogicznej secesji wobec władzy państwa, nie powoduje powiększenia liczebności dostępnych jednostkom celów, jedynie wojnę wszystkich ze wszystkimi, wzrost preferencji czasowej. Nie ma sensu tutaj wyłączne podejście esencjonalne do tematu (każda secesja jest dobra), bo i skala ma znaczenie.

    To dwa.

    Możliwe, że w niektórych przypadkach tak będzie. Ale możliwe jest też, że w wielu przypadkach uda się niedoszłego samobójcę odwieść od jego zamiaru. Ponieważ popełnić samobójstwo często usiłuje się pod wpływem impulsu, więc takie przypadki będą częste. Zatem dowód fortepianowy pozostaje w mocy.

    Dowód fortepianowy nie ma żadnego znaczenia w wypadku, w którym ograniczasz swobodę działania właściciela na jego posesji, zapobiegając realizacji jego planów na jego własności. Jeśli uznajesz się za władnego decydować za innych, co mają robić, generujesz środowisko, w którym na dłuższą metę tracisz więcej możliwości niż zyskujesz.

    To trzy.

    Raz, dwa, trzy.
    Raz, dwa, trzy.
    Raz, dwa, trzy.

    Umiesz się skupić i myśleć o tych trzech rzeczach naraz? Bo dopiero gdy to zrobisz, będziesz ze mną rozmawiał na temat. Nie wystarczy, starać się pojedynczo sprowadzać każdy z tych punktów do absurdu, jak próbujesz to teraz robić, bo każdy z nich należy interpretować w świetle pozostałych. Jeśli tego nie robisz, dyskutujesz obok tematu.

    Indywidualistyczny propertarianizm nie jest definiowany wyłącznie poprzez dążenie do generowania jak największej liczby możliwych celów. Tak samo jak nie jest definiowany wyłącznie poprzez wykazywanie władztwa nad własnością (bo państwa też to robią, jak zauważyłeś) albo wyłącznie przez hobbesowską teorię praw.

    Gdyby był, ten tekst byłby znacznie krótszy, a nie jest. To amalgamat tych elementów.

    OK, możemy tak definiować państwo. Jednak takie państwo nie implikuje istnienia władzy centralnej ani podatków.

    Pomysł uniwersalizacji poglądu etycznego na zapobieganie popełniania samobójstw już tak. Jak sobie wyobrażasz powstanie takiej jednomyślności wśród ludzi, w inny sposób niż tresurę przez władzę centralną, w publicznych szkołach, dajmy na to?

  69. Ale w świetle hobbesowskiej teorii praw i wykazywania władztwa nad własnością każde działanie jest do pogodzenia z ip! Skoro tak, to można uznać za ip-tariańskie każde działanie zmierzające do stanu największej liczby celów. Staram się pokazać, że takim działaniem będzie promowanie porządku propertariańskiego z zastrzeżeniem ograniczenia celów samobójców. Jeśli się okaże, że faktycznie taki porządek zapewnia większą liczbę celów, to trzeba będzie albo uznać, że to właśnie jest ip, albo stwierdzić, że ip nie wypełnia postawionego mu celu.

    „Jeśli uznajesz się za władnego decydować za innych, co mają robić, generujesz środowisko, w którym na dłuższą metę tracisz więcej możliwości niż zyskujesz.”
    To typowo libertariańskie myślenie. Ale proponowany przeze mnie porządek nie jest libertariański. Tu możliwość zapobiegania samobójstwom nie oznacza bycia władnym decydować za innych, co mają robić. Tu możliwość zapobiegania samobójstwom oznacza jedynie możliwość zapobiegania samobójstwom. To porządek oparty na moralności propertariańskiej plus jakimś z dupy wziętym aksjomacie dotyczącym samobójstw. Aksjomat ten uchyla prawo własności tylko w tym jednym przypadku.
    Jednocześnie, przypominam, jest to do pogodzenia z ip, ponieważ zapobiegający samobójstwu w ten sposób może po prostu wykazywać wszem i wobec swoje władztwo nad niedoszłym samobójcą.

    „Jak sobie wyobrażasz powstanie takiej jednomyślności wśród ludzi, w inny sposób niż tresurę przez władzę centralną, w publicznych szkołach, dajmy na to?”
    Tak samo jak powstanie jednomyślności względem zwykłego ip. Czy przekonanie ludzi do jednego jest bardziej nieprawdopodobne niż do drugiego? Jeśli przekonywać ludzi będziemy, wychodząc z zaproponowanych przez Ciebie założeń, to mój porządek może brzmieć nawet bardziej przekonująco. 😉

  70. Att:

    Staram się pokazać, że takim działaniem będzie promowanie porządku propertariańskiego z zastrzeżeniem ograniczenia celów samobójców.

    No to Ci nie wychodzi. Staraj się bardziej.

    To typowo libertariańskie myślenie.

    Nie. To myślenie przede wszystkim indywidualistyczne, oparte o spostrzeżenie, że to jednostki generują różne możliwości, gdy mają swobodę decydowania, co chcą robić. Gdy jej nie mają, możliwości te nie powstają.

    Tu możliwość zapobiegania samobójstwom nie oznacza bycia władnym decydować za innych, co mają robić. Tu możliwość zapobiegania samobójstwom oznacza jedynie możliwość zapobiegania samobójstwom.

    LoL. Tu można zjeść ciastko i mieć ciastko. Więc w tym miejscu właśnie się wykładasz. Jeśli do tej pory się nie zorientowałeś, to się zorientuj teraz. Zaklinanie rzeczywistości, że uchylanie czyjejś decyzji i zmienianie na swoją, nie jest decydowaniem za niego jest niehigienicznie schizofreniczne. Zaprzestań tego, Att.

    Tak samo jak powstanie jednomyślności względem zwykłego ip. Czy przekonanie ludzi do jednego jest bardziej nieprawdopodobne niż do drugiego? Jeśli przekonywać ludzi będziemy, wychodząc z zaproponowanych przez Ciebie założeń, to mój porządek może brzmieć nawet bardziej przekonująco.

    Przekonanie ludzi do kontroli siebie i swojej własności nie stanowi takiej trudności, jak przekonanie ich do przejmowania kontroli nad kimś, i to w tak określony sposób. Zatem tak, jest dużo bardziej nieprawdopodobne. Zupełnie nieprawdopodobne. Dlatego nie zamierzam dłużej się takim scenariuszem przejmować, bo równie dobrze mógłbym brać pod uwagę Godzillą, King Kongiem i deszczem meteorów na raz.

  71. „No to Ci nie wychodzi. Staraj się bardziej.”
    Dobrze, będę się starał.

    „Zaklinanie rzeczywistości, że uchylanie czyjejś decyzji i zmienianie na swoją, nie jest decydowaniem za niego jest niehigienicznie schizofreniczne.”
    Ależ nie zaklinam w ten sposób rzeczywistości. Jak najbardziej się zgadzam, że uchylenie czyjejś decyzji i zmienienie na swoją jest decydowaniem za niego. Zresztą już tu o tym pisałem. To, co chciałem przekazać w zacytowanym przez Ciebie fragmencie to, że to jednorazowe dopuszczenie uchylania decyzji nie jest przyzwoleniem na decydowanie za kogoś we wszystkich sprawach.
    Natomiast to, że w moim porządku w niektórych przypadkach ludzie mają prawo zadecydować za kogo innego, nie jest jego słabością. W Twoim bowiem porządku również ludzie w pewnych przypadkach mają takie prawo. Obaj przyznajemy ludziom te prawa w celu zwiększenia liczby dostępnych celów. I jak na razie nie pokazałeś mi, że moje rozwiązanie nie zwiększa tej liczby. Stwierdziłeś jedynie:
    „Jeśli uznajesz się za władnego decydować za innych, co mają robić, generujesz środowisko, w którym na dłuższą metę tracisz więcej możliwości niż zyskujesz.”
    O ile w ogólnym przypadku może być to prawda, to mój przypadek nie jest ogólny. Za władnego decydować za innych, co mają robić, uznaję się jedynie w niewielkiej liczbie przypadków. A do wykazania, że taki porządek zwiększa liczbę możliwości, używam dowodu fortepianowego.

    „Przekonanie ludzi do kontroli siebie i swojej własności nie stanowi takiej trudności, jak przekonanie ich do przejmowania kontroli nad kimś, i to w tak określony sposób. Zatem tak, jest dużo bardziej nieprawdopodobne.”
    OK, a według mnie przekonanie ludzi do aksjomatycznego libertarianizmu jest bardziej prawdopodobne niż do ip. Dlatego że aksjomatyczny libertarianizm przynajmniej wypełnia cele, które sobie stawia, a ip, jak mi się zdaje, nie.

    Tak na marginesie, rozwiązanie przeze mnie proponowane wcale nie jest tak trudne do zaakceptowania dla ludzi, jak się wydaje. Sądzę, że wielu chrześcijan szybciej przystałoby na nie niż na brutalny ip.

  72. Att:

    To, co chciałem przekazać w zacytowanym przez Ciebie fragmencie to, że to jednorazowe dopuszczenie uchylania decyzji nie jest przyzwoleniem na decydowanie za kogoś we wszystkich sprawach.

    oraz:

    Stwierdziłeś jedynie:
    „Jeśli uznajesz się za władnego decydować za innych, co mają robić, generujesz środowisko, w którym na dłuższą metę tracisz więcej możliwości niż zyskujesz.”
    O ile w ogólnym przypadku może być to prawda, to mój przypadek nie jest ogólny. Za władnego decydować za innych, co mają robić, uznaję się jedynie w niewielkiej liczbie przypadków. A do wykazania, że taki porządek zwiększa liczbę możliwości, używam dowodu fortepianowego.

    Sęk w tym, że się uznajesz i to w kwestii która najdosadniej uderza w samą egzystencjalną podstawę ludzkiej podmiotowości – decyzję, czy chce się dążyć dalej do jakichkolwiek innych celów, czy zamknąć ostatecznie swój wątek w określonym momencie, nadając mu wybrany przez siebie kształt. Ogólnie rzecz biorąc postulujesz świat bez samobójstw, tak? Świat bez czegoś jest zawsze uboższy, niż z czymś. Nawet, jeśli są to samobójstwa. Rozważ więc, że bez samobójców nie będą też istniały dzieła literackie podejmujące ten temat, nie będzie istniała klasa żywotów sławnych ludzi, którzy sławę swą w dużej mierze zawdzięczają decyzji o własnoręcznym zakończeniu swej egzystencji.

    W świecie bez samobójców nie byłoby Kleopatry i Antoniusza, nie byłoby sztuki Shakespeare’a, zresztą nie tylko im poświęconej, wielu. Nie byłoby kilkunastu filmów. Możliwość popełnienia samobójstwa pociąga za sobą kolejne możliwości. To potężne narzędzie dramaturgiczne. Zubażanie świata o ten element nie daje więcej w zamian. Człowiek który nie ma motywacji do dalszego życia, najprawdopodobniej i tak nie będzie z wielkim zaangażowaniem eksplorował świata możliwości, jakie życie będzie mu oferowało. Być może pozbawiając się życia, tak naprawdę innym ostatecznie zaoferowałby więcej, niż pozostając przy nim? Pozostawił inspirację. Legendę. Znaczenie.

    Nie wiesz czyje samobójstwo przyczyni się twórczo dla świata, rozkwitem czyichś pul możliwych celów, a któreś może – nie warto więc nikomu jego bronić, bo z pewnością wśród wszystkich chętnych do odebrania sobie życia są i tacy, którzy zabiliby się kreatywnie. Świat w którym wszyscy muszą pozostać przy życiu nie generuje więcej możliwości niż świat w którym można zarówno pozostać przy życiu, jak i nie. Im więcej takich „rozgałęzień”, którymi dysponujemy, tym lepiej. Bo za każdym stoją kolejne.

    Ponadto, Twoja propozycja nie bierze pod uwagę bezwładu władzy nad innymi ludzi i tego, że ma ona tendencję do rozrostu. Jeśli otworzysz furtkę decydowania w jakimś aspekcie za kogoś, z czasem zakres takich kompetencji będzie się powiększał. Zacznie się od decydowania, że ktoś nie będzie mógł popełniać samobójstwa, a skończy na kolorze majtek. Czy, skoro powołujesz się na chrześcijan, na pilnowaniu ludzi, by pod kołdrą się nie onanizowali. W końcu wszystko tylko dopilnować ich, by nie grzeszyli, zarówno samobójstwem jak i wszystkim innym. Tylko jaki sens ma chrześcijaństwo, gdy wszyscy są pilnowani i istnieje prewencja antygrzechowa? Przez etatyzm do nieba? Takie oszukiwanie Boga za pomocą państwa, żeby się wszyscy do Raju dostali?

    Ja myślałem, że chodzi o to, by każdy przez swe czyny sam zadecydował o swoim losie. No ale widocznie jestem w mylnym błędzie i państwo teologiczno-opiekuńcze się o to zatroszczy…

  73. „Ja myślałem, że chodzi o to, by każdy przez swe czyny sam zadecydował o swoim losie. No ale widocznie jestem w mylnym błędzie i państwo teologiczno-opiekuńcze się o to zatroszczy…”
    Ja również tak uważam i nie zamierzam bronić tej optyki jako logicznej czy uzasadnionej. Jedynie przedstawiłem Ci ją, bo sam się już z nią spotkałem, a więc nie jest ona czymś nierealnym, choć może być pozbawiona sensu.

    „Ponadto, Twoja propozycja nie bierze pod uwagę bezwładu władzy nad innymi ludzi i tego, że ma ona tendencję do rozrostu.”
    Czyli argumentem przeciw mojemu porządkowi ma być jego niestabilność? Ale przecież Ty sam pisałeś o ip:
    „Jej celem jest ustanowienie wolnościowego rekordu wszechczasów, bez względu na ewentualną niestabilność, lokalne dyskomforty czy moralną panikę ogółu.”

    Co do rozważań o samobójstwach, nie sądzę, by było tak jak piszesz, że „Człowiek który nie ma motywacji do dalszego życia, najprawdopodobniej i tak nie będzie z wielkim zaangażowaniem eksplorował świata możliwości, jakie życie będzie mu oferowało.”
    Ludzie, którzy popełniają samobójstwo często czynią to pod wpływem impulsu. Czasem czynią to, będąc długi czas w depresji. Są to więc najczęściej osoby bardzo rozchwiane emocjonalnie. Jeśli takie osoby nie popełnią samobójstwa, to bardzo możliwe, że później pojawi się dla nich motywacja do życia i będą eksplorować świat możliwości z niespotykaną pasją. A to może skutkować nie tylko zwiększeniem liczby ich możliwości, ale też zwiększeniem liczby możliwości nas wszystkich (jak wiemy z dowodu fortepianowego).

    Warto też zauważyć, że w świecie, w którym kradzież i rozbój są zdelegalizowane przez największy gang złodziejski jakim jest państwo, czyny te wciąż są dokonywane. Zakaz nie przeszkadza powstawaniu romantycznych filmów o piratach żyjących z kradzieży, książek o wytrawnych przestępcach, a także o sprytnych detektywach tropiących ich.
    Pewne jest, że nawet w proponowanym przeze mnie porządku pojedyncze samobójstwa będą się zdarzać. Nie jest więc wcale niemożliwe w tym porządku powstawanie sztuki poświęconej samobójstwom. Co więcej, sądzę, że w obu proponowanych przez nas porządkach będzie powstawała sztuka opowiadająca o królach, cesarzach, Holocaustach, choć zjawiska te mogą się w nich wcale nie pojawiać. Mamy to „szczęście”, że już się pojawiły, więc można tworzyć o nich sztukę.

    Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że legalizacja powstrzymywania samobójstw w ip przynajmniej zmniejszy różnorodność dostępnych możliwości (bo, jak piszesz, byłby to świat pozbawiony czegoś). Nie jest to jednak takie pewne. Kto wie, czy niedoszły samobójca kiedyś nie wymyśli czegoś, co różnorodność tę gwałtownie zwiększy i powstanie całkowicie nowa klasa produktów?

    Wydaje mi się, że zagłębiamy się teraz w trochę jałową dyskusję. Według mnie jest niemożliwością stwierdzenie, który z rozważanych systemów jest bliższy stanowi, do którego dążymy. Osobiście, sam cel postawiony ip uważam za wyjątkowo egzotyczny i myślę, że nie da się na jego podstawie określić z niezachwianą pewnością, jak wygląda porządek, który znajduje się najbliżej tego celu.

    Odnośnie tego celu miałbym jeszcze pytanie. Czy ip bierze pod uwagę, kiedy będziemy w jakiej odległości od oczekiwanego stanu? Czy lepiej przez najbliższe 1000 lat mieć cel zrealizowany w połowie, by potem zrealizować go całkowicie, czy może lepiej mieć go zrealizowanego w 75% przez 4000 lat, a dopiero później osiągnąć żądany stan?

  74. Att:

    Czyli argumentem przeciw mojemu porządkowi ma być jego niestabilność? Ale przecież Ty sam pisałeś o ip:
    „Jej celem jest ustanowienie wolnościowego rekordu wszechczasów, bez względu na ewentualną niestabilność, lokalne dyskomforty czy moralną panikę ogółu.”

    Niekoniecznie niestabilność, bo przy różnych fanatykach religijnych, coś takiego mogłoby się utrzymać, ale raczej bardzo szybko przerodziłoby się w kompletne przeciwieństwo, istnieje w niej olbrzymi wyłom, który łatwo pogłębić i bronić tak samo: że centralna władza na przykład lepiej jest w stanie ocenić kto jakimi talentami dysponuje, więc będzie sama decydować, kto jak ma się przyczyniać do tworzenia kolejnych możliwości – skoro można w imię tego kazać komuś żyć, to można i określić tego sposób.

    Odstępstwa od doktryny ip natomiast bardzo łatwo zauważyć, więc jako taka nie jest podatna na degenerację, co najwyżej odrzucenie. I to właśnie takie odrzucenie nazwałem niestabilnością.

    Ludzie, którzy popełniają samobójstwo często czynią to pod wpływem impulsu. Czasem czynią to, będąc długi czas w depresji. Są to więc najczęściej osoby bardzo rozchwiane emocjonalnie. Jeśli takie osoby nie popełnią samobójstwa, to bardzo możliwe, że później pojawi się dla nich motywacja do życia i będą eksplorować świat możliwości z niespotykaną pasją. A to może skutkować nie tylko zwiększeniem liczby ich możliwości, ale też zwiększeniem liczby możliwości nas wszystkich (jak wiemy z dowodu fortepianowego).

    Wiesz, to ja mogę równie dobrze przedstawić sprawę z drugiej strony: nie wszyscy samobójcy, których powstrzymasz od popełnienia samobójstwa w ip, będą mieli do Ciebie o to pretensje. A w dodatku zaryzykowanie i ocalenie kogoś przed pozbawieniem się życia, będzie miało posmak heroizmu, którego by nie miało, gdyby przyjąć Twoją optykę. Jako obowiązek nie byłoby niczym wyjątkowo szczytnym, ani chwalebnym.

    Ja akurat do ludzi uniemożliwiających mi popełnienie samobójstwa strzelałbym jako do najbardziej kardynalnych uzurpatorów. Najpierw zabronilibyście mi się zabić, później nakazali przedłużać życie, bo to zwiększałoby szansę na mój wkład, przynajmniej pod względem czasu, co? Takiego wała! 😛

    Co więcej, sądzę, że w obu proponowanych przez nas porządkach będzie powstawała sztuka opowiadająca o królach, cesarzach, Holocaustach, choć zjawiska te mogą się w nich wcale nie pojawiać. Mamy to „szczęście”, że już się pojawiły, więc można tworzyć o nich sztukę.

    Ech, ostatecznie chodzi o to, aby rzeczywistość dostarczała takich historii, a nie tylko i wyłącznie eskapistyczna sztuka. Sztuka powstawać będzie tak czy owak. Dzisiaj ludzie zniewoleni mają tylko ją, by przeżyć przygody ludzi wolnych, ale i wyimaginowanych jak swoje.

    Zakaz nie przeszkadza powstawaniu romantycznych filmów o piratach żyjących z kradzieży, książek o wytrawnych przestępcach, a także o sprytnych detektywach tropiących ich.
    Pewne jest, że nawet w proponowanym przeze mnie porządku pojedyncze samobójstwa będą się zdarzać.

    Jak wyżej. Chodzi o to, by ludzie mogli sami decydować i zostawać ostatecznymi reżyserami, na tym kawałku ziemi, który do nich należy. W jak olbrzymim stopniu mieliby ograniczone pole manewru, gdyby nie mogli wyreżyserować nawet swojej śmierci, tylko dlatego, że komuś innemu nie przypadłaby z jakiegoś powodu do gustu?

    Zresztą jak Ty sobie to wyobrażasz, że każdy będzie pilnował każdego i go szpiegował, by zdobyć wiedzę, czy ten nie zamierza się zabić? Czyli co, żeby zrealizować taki cel, trzeba byłoby wyrzec się jakiejkolwiek prywatności i wylądować w jakimś komunizmie, gdzie każdy należy do każdego?

    Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że legalizacja powstrzymywania samobójstw w ip przynajmniej zmniejszy różnorodność dostępnych możliwości (bo, jak piszesz, byłby to świat pozbawiony czegoś). Nie jest to jednak takie pewne. Kto wie, czy niedoszły samobójca kiedyś nie wymyśli czegoś, co różnorodność tę gwałtownie zwiększy i powstanie całkowicie nowa klasa produktów?

    Jest wręcz przeciwnie. Nie ma żadnej pewności, że trafi się niedoszły samobójca, który wymyśli coś, co róznorodność tę zwiększy, natomiast mamy absolutną pewność, że sporo stracimy, gdy nie będzie ich wcale, bo wiemy jaki wkład w chociażby kulturę, oni mają. Potrafisz podać przykłady jakichś znanych, niedoszłych samobójców, którzy po ich odratowaniu przyczyniliby się do twórczego wkładu?

    Świat, do którego zmierza indywidualistyczny propertarianizm, ma być jak najbogatszy w różnorodne wydarzenia, produkty czy usługi. Nie może być celowo wypatroszony z jakiejś klasy zdarzeń. Właśnie po to każdy ma wyłączną kontrolę nad swoją posesją, by nikt z zewnątrz nie mógł legalnie zmieniać kierunków jego dążeń. A Ty go swoją propozycją patroszysz. Zabraniasz ludziom iść na jeden z wyznaczonych przez nich azymutów i uznajesz, że mają oni obowiązek poświęcić swoją wolę na rzecz dostarczenia innym korzyści, jakie ci mogliby odnieść, gdyby tamci pozostali przy życiu. Proponujesz niewolnictwo egzystencjalne.

    Wydaje mi się, że zagłębiamy się teraz w trochę jałową dyskusję. Według mnie jest niemożliwością stwierdzenie, który z rozważanych systemów jest bliższy stanowi, do którego dążymy. Osobiście, sam cel postawiony ip uważam za wyjątkowo egzotyczny i myślę, że nie da się na jego podstawie określić z niezachwianą pewnością, jak wygląda porządek, który znajduje się najbliżej tego celu.

    Odnośnie tego celu miałbym jeszcze pytanie. Czy ip bierze pod uwagę, kiedy będziemy w jakiej odległości od oczekiwanego stanu? Czy lepiej przez najbliższe 1000 lat mieć cel zrealizowany w połowie, by potem zrealizować go całkowicie, czy może lepiej mieć go zrealizowanego w 75% przez 4000 lat, a dopiero później osiągnąć żądany stan?

    A potrafisz sobie wyobrazić Jak-Najwięcej-Tego-Co-Możliwe-Do-Wytworzenia-Przez-Człowieka-Jednocześnie? Bo ja nie. Trudno więc powiedzieć, gdzie jest koniec. Wiadomo jedynie tyle, że nie można zabraniać produkcji jakichś produktów, usług czy wydarzeń, żeby się do tego zbliżyć. I to, że im dalej jesteśmy od takiego stanu rzeczy, marnujemy czas i Jak-Najwięcej-Tego-Co-Możliwe-Do-Wytworzenia-Przez-Człowieka-Jednocześnie zdaje się być kategorią kurczącą się, pesymistycznie rzecz stawiając.

    Doktryna nie wartościuje co lepsze – robią to ludzie. Co Ty byś wolał?

  75. Odnośnie nadużyć w moim porządku: oczywiście, są one możliwe i mogą one w rezultacie nawet zmniejszyć liczbę możliwości. Jednak w Twoim porządku też nadużycia są możliwe. W końcu każde działanie może być w nim uznane za legalne i panuje prawo silniejszego.

    „Ech, ostatecznie chodzi o to, aby rzeczywistość dostarczała takich historii, a nie tylko i wyłącznie eskapistyczna sztuka. Sztuka powstawać będzie tak czy owak.”
    Dlaczego więc przywołałeś przykład sztuki dotyczącej samobójstw?

    „Jako obowiązek nie byłoby niczym wyjątkowo szczytnym, ani chwalebnym.”
    Nie mówię o żadnym obowiązku, tylko o prawie.

    „Potrafisz podać przykłady jakichś znanych, niedoszłych samobójców, którzy po ich odratowaniu przyczyniliby się do twórczego wkładu?”
    Z faktycznych samobójców znam np. van Gogha.

    „Zresztą jak Ty sobie to wyobrażasz, że każdy będzie pilnował każdego i go szpiegował, by zdobyć wiedzę, czy ten nie zamierza się zabić? Czyli co, żeby zrealizować taki cel, trzeba byłoby wyrzec się jakiejkolwiek prywatności i wylądować w jakimś komunizmie, gdzie każdy należy do każdego?”
    Wcale nie. Żeby ocenić, czy ktoś nie zamierza się zabić, często wystarczy się z nim regularnie widywać. Mogłyby powstać profesjonalne firmy, które zajmowałyby się oceną stanu psychicznego ludzi. Po co od razu komunizm?

    „Nie może być celowo wypatroszony z jakiejś klasy zdarzeń.”
    Ale przecież Twój też jest wypatroszony. Wszystko to, co zarzucasz mojej odmianie ip, można zarzucić też Twojej odnośnie seryjnych morderców albo jumaczy fortepianów. Wszystko sprowadza się więc do liczby możliwości.
    Ty piszesz, że „Nie ma żadnej pewności, że trafi się niedoszły samobójca, który wymyśli coś, co różnorodność tę zwiększy, natomiast mamy absolutną pewność, że sporo stracimy, gdy nie będzie ich wcale, bo wiemy jaki wkład w chociażby kulturę, oni mają.” Jak dla mnie jest to stwierdzenie całkowicie arbitralne ignorujące dowód fortepianowy. Chyba w tej kwestii nie dojdziemy do porozumienia, a przynajmniej nie podczas tej dyskusji. Żebyśmy się tu zgodzili, ten, który nie ma racji, będzie musiał to sobie kiedyś sam przemyśleć.

    Na koniec:
    „Wiadomo jedynie tyle, że nie można zabraniać produkcji jakichś produktów, usług czy wydarzeń, żeby się do tego zbliżyć.”
    Skąd to wiadomo? Przyjmujemy to a priori? Skąd taka pewność? A może jednak zabronienie produkcji bomby zdolnej rozsadzić całą planetę może nas zbliżyć do tego celu dopóki ludzkość żyje tylko na jednej planecie?

  76. Att:

    Dlaczego więc przywołałeś przykład sztuki dotyczącej samobójstw?

    A pamiętasz kontekst? Chodziło o rzeczywistych samobójców stanowiących inspirację dla artystów. Bez prawdziwych, sztuka też pewnie będzie powstawać, tyle że ciągle o tych samych bądź wyimaginowanych. Albo tym nielicznym, którym się udało. Jeśli w ogóle to powstrzymywanie będzie skuteczne, to będzie mniejszy wybór interesujących samobójców do opisania. 🙂

    Nie mówię o żadnym obowiązku, tylko o prawie.

    No tak, prawo nie wprowadza żadnych obowiązków przecie…

    Z faktycznych samobójców znam np. van Gogha.

    Faktyczni samobójcy wędrują do tych przemawiających na korzyść mojej tezy. Zresztą akurat van Gogh mógł zostać zamordowany.

    Wcale nie. Żeby ocenić, czy ktoś nie zamierza się zabić, często wystarczy się z nim regularnie widywać. Mogłyby powstać profesjonalne firmy, które zajmowałyby się oceną stanu psychicznego ludzi. Po co od razu komunizm?

    No mogłyby. I kto by im płacił za te wizyty i oceny? I co w wypadku, gdy nie zostaliby wpuszczani przez mających zostać poddanych ocenie, nie życzących sobie naruszania ich prywatności?

    Ale przecież Twój też jest wypatroszony. Wszystko to, co zarzucasz mojej odmianie ip, można zarzucić też Twojej odnośnie seryjnych morderców albo jumaczy fortepianów. Wszystko sprowadza się więc do liczby możliwości.

    Mój jest wypatroszony jedynie z tych w znacznej mierze nie dających się przewidzieć, zagrażających czyjejś wizji miejsca, które do niego należy. Przecież nikt Ci nie broni zorganizować turnieju dla jumaczy fortepianów albo seryjnych morderców na terenie swojej parceli, w odseparowanym od ludzi nie życzących sobie takich kontaktów, środowisku. Ty patroszysz natomiast klasę zachowań, które nikomu innemu poza samym chętnym nie zagrażają.

    Jak dla mnie jest to stwierdzenie całkowicie arbitralne ignorujące dowód fortepianowy. Chyba w tej kwestii nie dojdziemy do porozumienia, a przynajmniej nie podczas tej dyskusji. Żebyśmy się tu zgodzili, ten, który nie ma racji, będzie musiał to sobie kiedyś sam przemyśleć.

    Przemyśl raczej to, że Twoja propozycja zawiera się w mojej. W związku z czym w ramach mojej, możesz sobie realizować na własnej parceli swoją. Możesz każdego, kto wejdzie Ci za furtkę przepytać na okoliczność oceny stanu psychicznego i wprowadzić tam prawo nakazujące powstrzymywać tych, którzy dybią na swoje życie. A ja, w Twojej nie mogę realizować swojej, bo nie mogę abstrahować od prawa, które jest mi przez Ciebie narzucone.

    Skąd to wiadomo? Przyjmujemy to a priori? Skąd taka pewność? A może jednak zabronienie produkcji bomby zdolnej rozsadzić całą planetę może nas zbliżyć do tego celu dopóki ludzkość żyje tylko na jednej planecie?

    A umiesz zmierzyć się z takim tematem a posteriori? Pewność na przykład stąd: http://fatbantha.wordpress.com/2012/07/11/o-jedynej-metaforze-i-eksploracji-przestrzeni-wiedzy/

    A może produkcja zdolnej rozsadzić całą planetę bomby będzie przystankiem potrzebnym w zdobyciu wiedzy potrzebnej do okiełznania źródła energii, które pozwoli na masowe kolonizacje innych?

    W indywidualistycznym propertarianizmie nie ma centralnego planowania, więc nie ma też centralnego zarządzania ryzykiem. I właśnie dlatego, że można podejmować duże ryzyko, nie będąc przez nikogo powstrzymywanym w zaciszu swojego domu, wzrasta szansa na czerpanie pełnymi garściami z ludzkiej wytwórczości. Formalnie nie masz żadnej kontroli nad tym, co do Ciebie nie należy i pełną nad tym, co należy.

  77. Nie będę już dłużej bronił swojej alternatywy dla Twojego porządku, bo właśnie zdałem sobie sprawę, że nie mam pojęcia dla CZEGO jest to alternatywa. W zasadzie, to nie mam pojęcia, czym jest to, co proponujesz. Krótko mówiąc, wymiękłem 😉
    „Przemyśl raczej to, że Twoja propozycja zawiera się w mojej.”
    Tak, rzeczywiście. Tylko nie wiem, czemu piszesz „w ramach mojej, możesz sobie realizować na własnej parceli swoją”. Będę to sobie musiał przemyśleć, ale wydaje mi się, że Twoja propozycja dopuszcza również ewentualność, w której swój porządek realizuję nie tylko na swojej parceli.

    Z tego, co jak na razie rozumiem z Twojej propozycji, najważniejsze wydaje mi się stwierdzenie, że wszystkie z pojęć: własność, kradzież, agresja, legalność albo nielegalność czynu są subiektywne. Jest to mój wniosek, który wyciągnąłem z tego, co pisałeś tu i na forum. Jeśli byś mógł, to go potwierdź lub zaprzecz mu. Bardzo mi to pomoże w dalszym zgłębianiu, czym w rzeczywistości ip jest.

    W tym komentarzu sprostuję jeszcze tylko parę kwestii (ale już nie w celu dalszego upierania się przy moim porządku):

    „No tak, prawo nie wprowadza żadnych obowiązków przecie…”
    Miałem na myśli to, że ludzie mają możliwość powstrzymywania innych od samobójstw, a nie obowiązek.

    Nie wiemy, na korzyść czyjej tezy działa przykład van Gogha, bo nie wiemy, co by stworzył, gdyby został powstrzymany przed samobójstwem. Jakiś-tam potencjał twórczy na pewno w nim był.

    „I kto by im płacił za te wizyty i oceny? I co w wypadku, gdy nie zostaliby wpuszczani przez mających zostać poddanych ocenie, nie życzących sobie naruszania ich prywatności?”
    Płaciliby ludzie pragnący utrzymania systemu. Firmy te nie musiałyby działać, wchodząc do czyichś domów. Mogłyby np. obserwować ludzi w pracy. Ale możliwe, że w niektórych przypadkach faktycznie nie mogłyby wykonać tego zadania.

    „A może produkcja zdolnej rozsadzić całą planetę bomby będzie przystankiem potrzebnym w zdobyciu wiedzy potrzebnej do okiełznania źródła energii, które pozwoli na masowe kolonizacje innych?”
    A może będzie ostatnim przystankiem na drodze ludzkości?

    Postaram się przeczytać ten tekst, który podlinkowałeś, ale nie wiem, czy w najbliższej przyszłości będę miał na to czas.

  78. Att:

    Tak, rzeczywiście. Tylko nie wiem, czemu piszesz „w ramach mojej, możesz sobie realizować na własnej parceli swoją”. Będę to sobie musiał przemyśleć, ale wydaje mi się, że Twoja propozycja dopuszcza również ewentualność, w której swój porządek realizuję nie tylko na swojej parceli.

    Chodzi o to, że ip ma być meta-ustrojem politycznym, dającym jednostce możliwość oddolnego uformowania dowolnego, preferowanego przez nią ładu. Wszelkich odmian monarchii, komunizmów, libertarianizmów, etatyzmów, etc. poprzez manipulowanie własnymi prawami, odpowiednie zrzekanie się ich bądź przekazywanie. Generalnie nie ma więc problemu byś swoją koncepcję realizował w ramach ip. Natomiast Twoja, jako narzucająca wszystkim jakieś prawo, którego nie dałoby się pogodzić z pozostałymi, nie może pretendować do roli ładu wszelkich ładów. Dlatego ogranicza dostępne możliwości w znacznie większym stopniu, niż Ci się wydawało.

    Z tego, co jak na razie rozumiem z Twojej propozycji, najważniejsze wydaje mi się stwierdzenie, że wszystkie z pojęć: własność, kradzież, agresja, legalność albo nielegalność czynu są subiektywne. Jest to mój wniosek, który wyciągnąłem z tego, co pisałeś tu i na forum. Jeśli byś mógł, to go potwierdź lub zaprzecz mu. Bardzo mi to pomoże w dalszym zgłębianiu, czym w rzeczywistości ip jest.

    Trudno powiedzieć. Same pojęcia wydają mi się raczej intersubiektywne. Ich interpretacja i zastosowanie w świecie realnym natomiast, to zupełnie coś innego… tam od subiektywizmu się nie ucieknie.

    A może będzie ostatnim przystankiem na drodze ludzkości?

    Może. 🙂 No pain, no gain.

  79. Ej, czy ja dobrze rozumiałem dyskusję, czy Att chciałby zakazać samobójstwa? Ja rozumiem, że libertarianie lubią gadać o różnych totalnie oderwanych od rzeczywistości sprawach, ale po co na takie coś w ogóle odpowiadać? Z takimi pokurwieńcami się nie rozmawia, tylko trzeba się przed nimi bronić.

  80. Się rozmawia, póki jeszcze się da…

    Att starał się znaleźć słaby punkt mojej doktryny, zakładając, że ludzie są generatorami możliwości wyłącznie gdy żyją, więc trzeba postulować utrzymywanie ich przy życiu, aby je multiplikowali. Uznał, że wykaże w ten sposób, że tak ujęty propertarianizm, gorzej od jego pro-lifersko zamordystycznej propozycji, realizuje deklarowany ideał. Nie zauważył natomiast, że i samobójstwo może być inspiracją do jakichś działań, może być uznane za dobro (i pożądany produkt) przez popełniającą ją osobę (świadczącą sobie taką usługę prywatnymi środkami) i tego, że pozbawiając ludzi tej możliwości, pozbawiłby ich również podmiotowości i to nawet w ich własnych domach, gdzie mieli się nią cieszyć w największym przecież stopniu i gdzie jej miarą była właśnie możność dążenia do realizacji swoich celów.

    No więc odpowiedziałem mu, żeby wiedział gdzie co przeczył i tyle. Nie ma większego sensu podnoszenie rabanu i wyzywanie od pokurwieńców. Rozmowa jest czysto teoretyczna.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *