Powszechnie przyjmuje się, często bez większego zastanowienia, że demokracja to najlepszy z możliwych ustrojów i że właściwie poza nią jest ciemność: same totalitaryzmy, zamordyzmy i systemy niesprawiedliwości. Podaje się przy tej okazji znaną maksymę Winstona Churchilla, który stwierdził, że demokracja to najgorszy ustrój, ale jak na razie nie wymyślono lepszego. Dopiero, kiedy się zastanowimy nad problemem, dochodzimy do wniosku, że demokracja, tak naprawdę, ma w sobie mnóstwo wad i nie przez przypadek Churchill mówił o niej jako o „najgorszym ustroju”. Problemem, którym chciałbym się w poniższym tekście zająć, jest wydawanie pieniędzy przez rządzących w państwie demokratycznym. Czy to możliwe, że władza wybrana przez lud, w wolnych wyborach, nierozsądnie wydaje pieniądze swoich obywateli?
Wydawanie pieniędzy z podatków, jakie nałożone są na społeczeństwo, nie jest kwestią bez znaczenia. Jest to właściwie główna płaszczyzna, na której opiera się działanie władzy w państwie demokratycznym i główna broń rządzących. Jeżeli pieniądze zostaną wydane dobrze, państwo zacznie się rozwijać, a potrzeby obywateli, przynajmniej większości, zostaną zaspokojone. Jeżeli natomiast pieniądze zostaną ulokowane nie tam, gdzie trzeba, lub po prostu przejedzone, ewentualnie przepuszczone przez potężne sito biurokracji i strawione bez żadnych efektów, to wtedy władza sama zaczyna ścinać gałąź, na której siedzi.
Milton Friedman, ikona liberalizmu i laureat Nagrody Nobla z dziedziny ekonomii, przestawia w swojej książce pt. „Wolny wybór” cztery sposoby wydawania pieniędzy, które można zobrazować poniższą tabelką:
- Nasze własne pieniądze wydajemy na siebie. Mamy wtedy najsilniejszy bodziec, by jak najoszczędniej i najroztropniej wydawać oraz za jak najmniejszą kwotę otrzymać możliwie jak najwięcej. Gdy kupujemy komputer za własne, ciężko zarobione pieniądze, nie podejmujemy decyzji pochopnie, zastanawiamy się wiele razy, konsultujemy się z fachowcami, szukamy informacji, porad, korzystniejszych ofert, zniżek. Każdą wydaną złotówkę analizujemy i dążymy, by była wydana z maksymalnym rozsądkiem i wedle naszych potrzeb.
- Własne pieniądze wydajemy na kogoś innego. W tej grupie znajdują się np. wydatki na prezenty dla kogoś. Nasze pieniądze co prawda wydajemy oszczędnie, ale nie mamy już takiego bodźca, jak w sposobie nr 1, by otrzymać równowartość wydanych pieniędzy. Chodzi głównie o to, żeby prezent zrobił dobre wrażenie, przy niekoniecznie wielkim wysiłku z naszej strony i również niezbyt dużej ilości czasu, który zamierzamy poświęcić. Przecież gdyby chodziło nam o to, by obdarowany dostał równowartość wydanych pieniędzy na jego prezent, po prostu dalibyśmy mu gotówkę, zamiast cokolwiek kupować.
- Pieniądze kogoś innego wydajemy na siebie. Tutaj Friedman posługuje się przykładem obiadu na rachunek firmy. Nie mamy wtedy silnego bodźca, by wydatki były podejmowane w sposób racjonalny, a rachunek był jak najniższy, ale jest za to bodziec, by otrzymać równowartość wydanych pieniędzy. Chcemy się dobrze najeść, a koszty przedsięwzięcia nie grają głównej roli, bo w ostateczności nie my płacimy.
- Pieniądze kogoś innego wydajemy na kogoś innego. Tu znów przykład z obiadem – płacimy z rachunku firmy za czyjś obiad. Występuje w takim przypadku niewielka skłonność do oszczędnego wydawania i niewielkie oczekiwania co do równowartości otrzymanych za wydane pieniądze dóbr. Chodzi o to, by gość zjadł najlepszy, według niego, obiad. „Jeżeli jemy razem z nim, obiad staje się połączeniem wariantu 3 i 4. Mamy wtedy silny bodziec, aby dogodzić własnym gustom, nawet kosztem naszego gościa.”
Nietrudno teraz odpowiedzieć sobie na pytanie, który z dostępnych sposobów wydawania pieniędzy jest wykorzystywany przez władze we wszystkich sektorach publicznych: są to sposoby 3 i 4, te najmniej efektywne. Poprzez podatki obywateli rząd zyskuje fundusze, wykorzystując je następnie w różnego rodzaju operacjach, które, przynajmniej teoretycznie, mają służyć poprawie życia tych, którzy rzeczone podatki płacą, czyli, podsumujmy, państwo zabiera od obywatela Kowalskiego pieniądze, żeby… wydać je na obywatela Kowalskiego. Czy może byc coś bardziej nienormalnego?
Istnieje również poważne zagrożenie, że pieniądze z budżetu będą przez rządzących po prostu rozkradane, a wtedy efektywność wydawania maleje jeszcze bardziej, doprowadzając do bankructw państw. Gdy dodamy do tego fakt, że żeby pobrać pieniądze od obywatela, przesłać je dalej i wydać na jakiś cel, potrzebna jest armia urzędników, którzy również za swoją pracę muszą dostać wynagrodzenie, widzimy absurdalność takich rozwiązań jeszcze bardziej. Nierozsądność i nieefektywność się więc kumulują.
cz II
Inne światło na finanse rzuca nam Hans-Herman Hoppe w książce „Demokracja – bóg, który zawiódł”. Autor zestawił i porównał ze sobą dwa typy rządów: publiczny (występujący w demokracji) oraz prywatny (występujący w monarchii). Obie formy rządzenia wpływają inaczej, całkowicie odmiennie, na społeczną preferencję czasową i towarzyszący jej proces cywilizacyjny. Autor wykazuje nam krok po kroku, że monarchia jest dużo bardziej racjonalnym ustrojem, silniej pobudzającym rozwój społeczności oraz rozrost bogactwa obywateli, charakteryzującym się dodatkowo daleko bardziej idącą przewidywalnością i stabilnością.
Czym jest zjawisko preferencji czasowej? Najprościej będzie, kiedy sam autor odpowie nam na to pytanie:
Działający podmiot dąży zawsze do tego, żeby mniej zadowalający stan rzeczy zastąpić bardziej zadowalającym, co przejawia się w tym, że preferuje większą niż mniejszą ilość dóbr. Ponadto zawsze bierze pod uwagę, kiedy plany na przyszłość będą zrealizowane, czyli zastanawia się nad tym, ile czasu potrzeba na ich urzeczywistnienie, oraz nad tym, jak długo określone dobro będzie istniało i służyło. A zatem przedkłada dobra wcześniejsze nad dobra późniejsze oraz dobra trwalsze nad dobra mniej trwałe.
Przekładając jednak tę definicję na normalny język, chodzi o to, że podmiot charakteryzuje się wysoką preferencją czasową, kiedy dąży do jak najszybszego skonsumowania dostępnych dla niego dóbr, a podmiot charakteryzujący się niską preferencją czasową powstrzymuje się od konsumpcji dóbr w oczekiwaniu na wyższą konsumpcję, która będzie możliwa w przyszłości. Wysoka preferencja czasowa oznacza więc, mówiąc kolokwialnie, bieżące przepijanie dóbr, a niska – wstrzymanie się, gdyż w przyszłości będziemy mieli z tego tytułu więcej do przepicia.
Preferencja czasowa oczywiście zależy od bardzo wielu czynników, które Hans-Herman Hoppe dzieli na: zewnętrzne (zdarzenia, nad którymi podmiot nie ma ani bezpośredniej, ani pośredniej kontroli), biologiczne (rozwój człowieka: dzieciństwo, dorosłość, starzenie się, umieranie), osobiste i instytucjonalne. Sytuacji mogących wpłynąć na naszą preferencję czasową jest mnóstwo, wyliczyć ich nie sposób, zresztą nawet nie o to chodzi. Ważne jest natomiast to, że obniżanie się preferencji czasowej coraz większych grup ludzi napędza „proces cywilizacyjny„, czyli utrwalenie się tendencji do spadku stopnia preferencji czasowej, poprzez pojawienie się oszczędności i kapitału lub dóbr konsumpcyjnych trwałego użytku.
Wiedząc już, czym są preferencja czasowa i proces cywilizacyjny, możemy przystąpić do krótkiej analizy porównawczej demokratycznej formy rządów z formą monarchistyczną. Hoppe uważa, że monarchia jest lepszą formą rządów, choć także nie pozbawioną wad. Podaje szereg argumentów historycznych, ale ja je pominę, przyglądając się jedynie tym, które tyczą się naszego tematu.
Twierdzi, że właściciel prywatnego rządu (monarcha) będzie planował, myśląc o kilkadziesiąt lat do przodu, czyli poziom jego preferencji czasowej będzie niższy, a co za tym idzie – stosowana przez niego eksploracja gospodarcza będzie mniejsza niż zakres eksploracji dokonywanej przez władzę publiczną (demokratyczną). Z tego wynika, że społeczeństwo w demokracji, poddane intensywniejszej eksploatacji, jest bardziej zorientowane na teraźniejszość, a w monarchii – zorientowanie społeczeństwa na teraźniejszość zmniejsza się.
Te dwie różnice, czyli okres planowania oraz wynikający z niego stopień eksploatacji, wynikają z prostego faktu, że władza publiczna jest powoływana na krótki czas, podczas gdy władza prywatna jest stała. Skutkuje to tym, że rządy wybrane w demokracjach, naturalnie nie posiadające władzy na własność, nie mają odpowiednich motywacji, by przejmować się, co będzie za kilkadziesiąt lat. Dla publicznego rządu liczą się przede wszystkim krótkoterminowe osiągnięcia, czym mogą zaskarbić sobie poparcie wyborców. I tu powstaje dylemat: mogą więcej zrobić, ale jednocześnie muszą więcej zabrać społeczeństwu. Monarcha tego problemu nie ma, zatem jego preferencja czasowa jest dużo niższa niż preferencja czasowa rządów demokratycznych.
Ważnym elementem stabilizującym takie państwo jest to, że właściciel rządu prywatnego swoją władzę może przekazać spadkobiercy, więc również tutaj ma motywację, by zarządzać długoplanowo i racjonalnie, by jego następca, prawdopodobnie syn, przejął państwo w stanie lepszym niż on sam, obecny monarcha, je dostał.
Jak pisze Hoppe, monarcha oczywiście nie będzie nie eksploatował, ale w jego dobrze pojętym interesie, jako prywatnego właściciela rządu, jest „pasożytowanie na gospodarce rozwijającej się, coraz bardziej produktywnej i zasobnej”. To mu przyniesie większe bogactwo i pomyślność, bez żadnego wysiłku z jego własnej strony. A zarządca, czyli władca publiczny, nie będzie miał powodów, żeby nie doprowadzić kraju do ruiny.
Powstanie „świadomości klasowej” w monarchii sprzyja również niejako ochronie społeczeństwa przed monarchą. Z reguły władza rządu prywatnego należy do wąskiego grona osób: do rodziny panującej i do pewnego stopnia jej przyjaciół, pracowników i partnerów biznesowych, stąd też niewielkie są możliwości, by przejść z jednej klasy do drugiej, degradując się lub awansując. W obliczu takiej sytuacji wśród poddanych wytwarza się solidarność, czyli „poczucie identyfikacji z ofiarami lub potencjalnymi ofiarami naruszania praw własności rządu, a wzrasta ryzyko utraty legitymacji przez klasę rządzącą z powodu nadmiernej eksploatacji.”
A zatem, kończąc, w obu częściaj próbowałem przedstawić ciekawy punkt widzenia, obecnie mało zauważany, ale, jak się okazuje, wcale nie taki bezsensowny i bezpodstawny.
Autor dosyć wtraźnie stara się naprowadzić czytelnika na twierdzenie, że w demokracji pieniądze (publiczne) są źle wydawane. Gdyby na tym się kończyło, miałbym tylko jedną uwagę – że ograniczają tytuł do demokracji, wybiela, tudzież nie dostrzega innych ustrojów z ich wadami i zaletami.
Na szczęście kolega Emil raczył napisać coś po hoppe’owsku, z czym kompletnie się nie zgadzam. Mało tego, twierdzę, że – tak jak w demokracji – w monarchii pieniądze są równie źle wydawane. I poza aprioryzmem Hoppe’go nie ma argumentów przeciwnych. Z historii możemy się wiele nauczyć.
Zasadniczo rzecz ujmując – w każdym państwie pieniądze publiczne będą źle wydawane. Bo taka jest sama natura państwa.
ja mam bardziej radykalną tezę – ludzie ogólnie wydają źle pieniądze. i państwowość nic nie zmienia w tej kwestii, tylko zmniejsza liczbę decydentów…
ludzie ogólnie wydają źle pieniądze
Zależy, co rozumiemy pod tym pojęciem. Zauważ, że kategoria dobro/zło jest wyrazem subiektywizmu. Dlaczego np. uważasz, że gdy wydaję pieniądze na książkę o seksie dajmy na to, źle wydaję swoje pieniądze? Jasne, mogłem kupić za nie 20 kilkogramów ziemniaków, albo fajne pióro. A Ty pewnie kupiłbyś jeszcze coś innego. Ale nie oznacza to, że pieniądze wydajesz źle.
Gdy napisałem, że w każdym państwie pieniądze będą źle wydawane miałem na myśli ni mniej, ni więcej brak kalkulacji ekonomicznej. Państwo nie ma warunków, by sprawdzać, czy pieniądze, które wydaje, byłyby tak samo sporzytkowane przez właścicieli. Stąd moje słow o złym wykorzystaniu tych funduszy. Zły w tym ujęciu = inny od zamierzeń właściciela.
Niestety muszę się nie zgodzić z Friedmanowską Wyliczanką!
„Nasze własne pieniądze wydajemy na siebie. Mamy wtedy najsilniejszy bodziec, by jak najoszczędniej i najroztropniej wydawać oraz za jak najmniejszą kwotę otrzymać możliwie jak najwięcej. Gdy kupujemy komputer za własne, ciężko zarobione pieniądze, nie podejmujemy decyzji pochopnie, zastanawiamy się wiele razy, konsultujemy się z fachowcami, szukamy informacji, porad, korzystniejszych ofert, zniżek. Każdą wydaną złotówkę analizujemy i dążymy, by była wydana z maksymalnym rozsądkiem i wedle naszych potrzeb. ”
Tak się kupuje komputer gdy się ma mało kasy albo słabo się zna na komputerach.
Ludzie wcale nie chcą najtańszych komputerów tylko najlepszych a gdyby przy okazji było taniej to byłoby fajnie. Jednak w Polsce gospodarka rynkowa już jest pełnoletnia, a zatem wielu zauważyło ze biednego nie stać na kupowanie tanich rzeczy.
„Własne pieniądze wydajemy na kogoś innego. W tej grupie znajdują się np. wydatki na prezenty dla kogoś. Nasze pieniądze co prawda wydajemy oszczędnie, ale nie mamy już takiego bodźca, jak w sposobie nr 1, by otrzymać równowartość wydanych pieniędzy. Chodzi głównie o to, żeby prezent zrobił dobre wrażenie, przy niekoniecznie wielkim wysiłku z naszej strony i również niezbyt dużej ilości czasu, który zamierzamy poświęcić. Przecież gdyby chodziło nam o to, by obdarowany dostał równowartość wydanych pieniędzy na jego prezent, po prostu dalibyśmy mu gotówkę, zamiast cokolwiek kupować.”
To jest Życiowe Credo zapracowanego i egoistycznego bussinesmana.
Ale przecież Ludzkość nie składa się WYŁĄCZNIE z takich osobników.
Ja lubię poświęcić sporo czasu by kupić komuś kogo lubię lub/i kocham prezent i lubię „wstrzelić się perfekcyjnie” w jego gusta.
Gdy kogoś kocham, nie jest dla mnie problemem pojechać do zaprzyjaźnionej chłopki wiele kilometrów by zdobyć dla Ukochanej GEORGINIE ( o ile je lubi ) których w kwiaciarni czy innym przybytku się nie uświadczy.Ponosze koszty ( autobus lub pociąg ) których nie poniósłbym kupiwszy belejakie róże pod przysłowiowym kościołem.
Co ciekawe znam innych ludzi prócz siebie dla których takie coś nie jest problemem.
„Pieniądze kogoś innego wydajemy na siebie. Tutaj Friedman posługuje się przykładem obiadu na rachunek firmy. Nie mamy wtedy silnego bodźca, by wydatki były podejmowane w sposób racjonalny, a rachunek był jak najniższy, ale jest za to bodziec, by otrzymać równowartość wydanych pieniędzy. Chcemy się dobrze najeść, a koszty przedsięwzięcia nie grają głównej roli, bo w ostateczności nie my płacimy.”
A to juz zależy od tego, kogo się wybierze do Komitetu Stołówkowego.
I tu bywa różnie aczkolwiek ja ostatnio mam szczeście do przyzwoitych komitetowiczów.
@Smootnyclown
„Zasadniczo rzecz ujmując – w każdym państwie pieniądze publiczne będą źle wydawane. Bo taka jest sama natura państwa. ”
I tu się zgadzam w całej rozciągłości.
Bardzo uogólniając. Zgadzam się z twierdzeniem, iż im krótsza kadencja tym bardziej rozrzutne gospodarowanie. Co nie ma dużego związku z tym czyje i na kogo się wydaje. Jest prawdą, że dzierżawiąc ziemie na 50 lat ma się większą motywację by w nią inwestować niż dzierżawiąc ją na 5 lat. Podobnie właściciel będzie prowadził gospodarkę mniej rabunkową niż dzierżawca, ale są to kwestie mniej silne niż poglądy zarówno polityczne, religijne, jak i filozoficzne. Nie zgodzę się natomiast, iż wszyscy źle wydają pieniądze. Ludzie po prostu muszą się nauczyć je wydawać niestety najczęściej na własnych błędach. Dlatego dobrze jest jak nie nabywa się tych umiejętności przez terapię szokową, a zaczyna od kieszonkowego, przez częściowe finansowanie własnych potrzeb aż do samodzielności.
Wielki minus dla autora!
Autorowi sporo się „pokręciło”, skoro dywagacje na temat demokracji rozpoczyna od tak bezsensownego stwierdzenia Churchilla: „ze demokracja to najgorszy ustrój ale jeszcze nie wymyślono lepszego”. Po pierwsze Churchill nie był demokratą. Po drugie władza we współczesnych państwach przemysłowych nie jest wybierana przez lud tylko przez elitę przemysłowo-finansową. Demokracja jeszcze nigdzie nie powstała – jak możemy więc ją oceniać??? Lud jest jedynie przygotowywany za pomocą finansowanego systemu zbiorowej perswazji do akceptowania decyzji politycznych podejmowanych przez elity rządzące. Żyjemy w ustrojach autorytarnych, gdzie inicjatywa polityczna leży w rękach środowisk dysponujących własnością, czyli jak to się powszechnie mówi: środowisk posiadających wpływy polityczne. Projekty polityczne prowadzone np w Polsce nie są autorstwa obywateli Polski ale w większości są inicjatywami środowisk biznesowych imperium amerykańskiego i podlegającej jemu Unii Europejskiej. Samo powstanie Unii Europejskiej nie jest pomysłem demokratycznym ludu Europy ale przemysłowców. Wiemy o tym wszyscy. Więc po co ta bezsensowna hipokryzja i pseudonaukowe dywagacje akademickie na temat demokracji, która nigdy nie powstała a wszelkie jej przejawy krytykowane są w zarodku lub niszczone sukcesywnie np przez opiniowanie oparte na fałszu. Co ma Milton Friedman, Winston Churchill czy Hans Herman Hoppe wspólnego z demokracją????? I w jakim stopniu opinie ludzi o poglądach autorytarnych mogą być pomocne w konstruktywnych dyskusjach na temat demokracji?
PS. Wypowiedzi Churchilla mogłyby być doskonałym materiałem w dyskusji na temat politycznej hipokryzji ale na pewno nie demokracji.
Friedman, uznawany w środowiskach „wolnorynkowych” za postać półboską stwierdził również, coś niezwykle ważnego, co powinno brać się pod uwagę w dyskusjach na temat demokracji, że “finanse są zbyt ważną rzeczą by zarząd nad nimi powierzać centralnym bankom. Oznacza to bowiem przekazanie władzy nad gospodarką państwa w ręce grupy ludzi, niepodlegających żadnej demokratycznej kontroli”.
To krótkie zdanie, które bynajmniej nie ma w sobie niczego ani boskiego ani nadprzyrodzonego, tłumaczy chyba wszystko na temat zachodniej „demokracji”, o której Churchill powiedział, że „jest zła” aby ukłonić się arystokratycznym elitom i przemysłowcom i że „nikt nie wymyślił niczego lepszego” aby podkreślić europejską świetność i wybitność kolonialnej Anglii, że to co mamy równie dobrze możemy po prostu nazywać demokracją, mimo iż nią nie jest. Churchill był w istocie wielkim hipokrytą dlatego też był wielkim Europejczykiem …i dlatego jest z taką dumą przez Europejczyków cytowany
Idea demokracji nie zrodziła się z chęci stworzenia dobrze, sprawnie czy wydajnie funkcjonującego systemu ekonomicznego, co jest najczęstszym powodem nieporozumienia (i ten artykuł jest tego najlepszym przykładem). Wydajnie funkcjonującym systemem przemysłowym jest bez wątpienia faszyzm i wszelkie formy niewolnictwa, które dominują we współczesnym zglobalizowanym świecie nadzorowanym przez imperium amerykańskie.
Idea demokracji zrodziła się z pragnienia wolności tj. z oczywistego przekonania, że człowiek ma prawo decydować o swoim losie i nie jest zmuszony pozostawiać swego losu w rękach innych tak długo, jak jego czyny nie ograniczają wolności innych. To czy potencjalne społeczeństwo demokratyczne funkcjonuje wydajnie z ekonomicznego punktu widzenia nie ma najmniejszego znaczenia. Wolność i prawo do decydowania o sobie jest priorytetem najwyższym. Z faktu że człowiek nigdy dobrowolnie nie decydował się na pracę w fabrykach przemysłowych wynikało, że musiał być do tej pracy wszelkimi możliwymi metodami zmuszany. Hierarchie przemysłowe są głównym antydemkratycznym czynnikiem, który ukształtował współczesną kulturę intelektualną z jej całą ekonomiczną frazeologią i metafizyką, niezrozumiałą dla szarego człowieka.
Ocenianie demokracji w kategoriach ekonomicznych jest dowodem niezrozumienia zagadnienia i niezrozumienia najbardziej podstawowych zagadnień etycznych, z których wywodzi się idea wolności i niezależności człowieka.
Smutny:”Zależy, co rozumiemy pod tym pojęciem. Zauważ, że kategoria dobro/zło jest wyrazem subiektywizmu. Dlaczego np. uważasz, że gdy wydaję pieniądze na książkę o seksie dajmy na to, źle wydaję swoje pieniądze? Jasne, mogłem kupić za nie 20 kilkogramów ziemniaków, albo fajne pióro. A Ty pewnie kupiłbyś jeszcze coś innego. Ale nie oznacza to, że pieniądze wydajesz źle.
Gdy napisałem, że w każdym państwie pieniądze będą źle wydawane miałem na myśli ni mniej, ni więcej brak kalkulacji ekonomicznej. Państwo nie ma warunków, by sprawdzać, czy pieniądze, które wydaje, byłyby tak samo sporzytkowane przez właścicieli. Stąd moje słow o złym wykorzystaniu tych funduszy. Zły w tym ujęciu = inny od zamierzeń właściciela.”
wydajesz źle książkę wtedy, gdy potem tego żałujesz. w moim uproszczonym patrzenia na ludzi (bez cienia ironii pisze uproszczonym) ludzie działają, by było im dobrze. i zawodzą. w dodatku uczenie się na błędach tez może zawieść. nawet przy konkurencji. stąd jeśli ktoś mną rządzi, ryzyko jest wielkie – bo on może nie wiedzieć, że ludzka wiedza jest naturalnie problematyczna. a ja wiem. dzięki temu unikam rządzenia innymi i wpływania dużego na nich – minimalizuje ewentualne straty. i staram się mieć kilka planów zawsze, a nie jeden.
i dlatego bardzo nie chciałbym być rządzony, nawet przez króla, którego perspektywą byłaby wieczność, a nie pierwszy dzień miesiąca czy czas czterech lat. nie ma to żadnej różnicy – problemem jest władza, a nie preferencja czasowa króla. ona co najwyżej może być korzystna dla króla czy parlamentarzysty – jeśli wyczują chwilę i będą wiedzieli, czy akurat trzeba się nachapać, czy raczej czekać. ale nie dla mnie nie, jeśli to ja mam być rządzony.
„wydajesz źle książkę wtedy” wydajesz źle pieniądze na książkę – tak powinno być.
„Po drugie władza we współczesnych państwach przemysłowych nie jest wybierana przez lud tylko przez elitę przemysłowo-finansową. Demokracja jeszcze nigdzie nie powstała – jak możemy więc ją oceniać??? Lud jest jedynie przygotowywany za pomocą finansowanego systemu zbiorowej perswazji do akceptowania decyzji politycznych podejmowanych przez elity rządzące”
Czy nie uważasz, że w Atenach panowała jednak względna (pomijając niewolników i kobiety) demokracja?
@ ConrPL
„W istocie jedynym państwem, do niedawna jeszcze współczesnym, jakie w dużym stopniu przypominało demokrację ateńską, była – wykluczająca kolorowych „metojków” z jedynej sprawnie funkcjonującej w Afryce demokracji – Republika Południowej Afryki za czasów apartheidu, zgodnie „wyklęta” przez demokratyczną opinię publiczną całego świata”
Jacek Bartyzel, Demokracja, Radom 2002, s.53.
@ Kowal
Ocenianie demokracji w kategoriach ekonomicznych jest posunięciem jak najbardziej słusznym, podobnie jak analiza ekonomiczna każdego innego systemu politycznego. Nie ma innego równie dobrego – a przynajmniej naukowego – sposobu na ocenę rzeczywistej „wolności”, jaka jest udziałem danego ustroju.
Zresztą, nawet jeżeli odstąpić od analizy ekonomicznej, to wystarczy poczytać Constanta, Tocqueville’a czy Oliviera W. Holmesa – faktycznych liberałów, którzy demokracją jeżeli nie gardzili (Holmes, John Randolph of Roanoke) to dostrzegali w niej wyraźne niebezpieczeństwa dla wolności jednostkowej (Toqueville, Constant). W XIX wieku.
A co z Index of Economic Freedom ?
https://i.imgur.com/izTjTRa_d.webp?maxwidth=760&fidelity=grand